27 czerwca 2020

52. Czarne ziemie


Z każdą chwilą przybliżałam się do opuszczonego terenu przez Ziemian nazwanym przez Vegetę czarnymi ziemiami. Zastanawiałam się jak właściwie chcę rozegrać tę walkę. Całkiem bez namysłu wyruszyłam w pogoń, a tak naprawdę nic o nich nie wiedziałam, poza jednym – zabijali bezlitośnie nie zostawiając po sobie śladów. W chwili, w której postanowiłam dopaść te bestie byłam wściekła, bo zabili Son Gohana, przede wszystkim z mojej winy i szukałam możliwości odreagowania za nieprzemyślane czyny. Nie wiedząc czemu, nie potrafiłam sobie jakoś tego darować. Był silnym wojownikiem w moim świecie, w tym także, wszak pokonał Komórczaka, tyle, że pomocą swego ojca i mego brata zamiast z Sarą, której stopa nigdy nie stanęła w tej części wszechświata.
Zwolniłam w końcu lot, by rozejrzeć się po okolicy i wtedy uświadomiłam sobie, że narwanymi poczynaniami przyciągam swoją KI owe potwory! Jak typowa, głupia dziewucha nie potrafiąca myśleć! W momencie wyciszyłam moc do zera lądując, a jednocześnie chowając się za pierwszą lepszą ruiną. Czym prędzej musiałam zmienić swoje położenie by nikt mnie nie znalazł. To ja miałam być elementem zaskoczenia, nie oni.
W polu widzenia nie było żywej duszy. Gdy już bezpiecznie zmieniłam swoje lokum niezauważalnie wzniosłam się by obejrzeć teren. Jak? Użyłam swojego magicznego kamienia przypinając go do wgłębienia w zapince czarnego jak noc płaszcza, nieco już wyświechtanego. Kapsułki pach-bach autorstwa Briefsa były nieocenione w każdych warunkach. Gdy tylko przywdziałam kaptur odczułam ciążenie Mandarkery. Tak dawno jej nie używałam, że zapomniałam o jej przytłaczającej mocy. Incognito było tu podstawą.
W promieniu pięćdziesięciu kilometrów nie można było spotkać żywej duszy. Faktycznie tutejsze tereny odznaczały się ciemniejszą barwą, w dodatku te czarne chmurska zasłaniające dopływ światła dodawały temu miejscu upiornego klimatu. Zło dosłownie wisiało w powietrzu. Ludzie bali się tego terenu, nie chcieli umierać, a już na pewno spotkać cieni. Gdyby jakiś śmiałek odważył się tu zajrzeć musiałby pragnąć śmierci tak bardzo…
Na samą myśl wzdrygnęłam się. Co ja w ogóle miałam w głowie przylatując w to opustoszałe miejsce?! Gnać w zaświaty to na pewno nie. Stwierdziłam, że zrobię rekonesans i wrócę do tutejszych wojowników w celu przygotowania się do ewentualnej walki.
Rozmowa z Son Gotenem jednak nieco rozjaśniła mi umysł. Zrozumiałam, że nie mogę się zbliżyć do gromady cieni, przecież mogły mnie powalić, a co gorsza pozbawić życia. I tyle by było ze zmian w osi czasu... I powrotu do domu.
Wylądowałam na opustoszałej i uszkodzonej drodze prowadzącej do zgliszcz miasta. Wzięłam głęboki wdech, po czym zrobiłam parę kroków do przodu. Wyczułam w końcu jakąś nie wysoką energię. Później następną, ta już była potężna, a za razem mocno nieprzyjazna. Musiałam pamiętać, że jestem zdana tylko na siebie i nie mogę popełnić żadnego błędu, choćby najmniejszego. Przypłaciła bym najwyższą ceną. Zaczęłam się baczniej rozglądać szukając czegoś podejrzanego, wciąż powtarzając sobie by nie generować zbędnej KI. Nie chciałam ponownie poczuć tej piorunującej energii, która przeszyła moje ciało przy naszym niezaplanowanym spotkaniu i to pierwszego dnia tutaj! Tym razem mogłyby mnie zmiażdżyć, nie było przy mnie ani Goku, ani też Vegety.
Stąpając powoli starałam się by zajrzeć w każdy kąt i zakamarek. Nagle usłyszałam dźwięk łamanego szkła. Przestraszona spojrzałam pod nogi. Byłam niemal pewna, że to ja wydałam ten dźwięk, jednak tak nie było. Więc? Skąd ten hałas? Gdyby nie fakt, że moja osoba znajdowała się na cudzym terenie ruszyłabym w pościg za nim. Jednak skazana na pieszą wędrówkę by nie wydzielić niepotrzebnie energii, podążyłam powoli omijając bezszelestnie kamienie, papiery i szkło będące, co kawałek.
Starałam się sobie wyobrazić jak wyglądał dzień, w którym cienie zaatakowały te miasto, a za razem całą planetę. Zaczęłam odczuwać energię ze zdwojoną siłą. Było jej coraz to więcej i z każdą chwilą sprawiała wrażenie bardzo przytłaczającej, co za tym szło – niegodziwej. Miałam wręcz ochotę uciekać do domu. Chyba natłok tylu wrogich mocy powodował, iż mój umysł zaczynał szwankować i się bać? Jakby moje myśli zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa. Choć wiedziałam, że nic mi w tej chwili nie grozi ogarniała mnie trwoga i to na poważnie. Nie potrafiłam zrozumieć tego niepokoju i właśnie to przerażało mnie najbardziej. To nie mogło być wywołane w sposób naturalny. Przybyłam w to miejsce z pewnymi zamiarami. Z resztą nie bywałam panikarą zawczasu.
Zdębiałam w sekundę gdy doszły mych uszu glosy. Pospiesznie obróciłam głowę parę razy w lewo i w prawo próbując dostrzec jakąś sylwetkę. Nikogo nie było, a przynajmniej nie były w zasięgu mojego wzroku, jeśli się tutaj znajdowały. Nie byłam już pewna swoich zmysłów. Przeszłam kolejnych parę metrów, a przed moimi oczami wyrósł sporych rozmiarów krater. Oszołomiona znaleziskiem stanęłam w miejscu starając się nie drgnąć, bo im bliżej tego krateru się znajdowałam tym gorzej się czułam. Zbierało mi się na wymioty. I jeszcze te dziwne szepty w głowie! To był nie znany mi dialekt. Jak tak dalej pójdzie Bulma mogła uznać mnie za wariatkę. Kobieta zamknęłaby mnie w jednym ze swoich wynalazków by następnie zacząć przeprowadzać testy jak przy zwierzętach laboratoryjnych.
Pokręciłam z niedowierzania głową. Coś się działo, a ja nie wiedziałam co. Coś starało się uszkodzić moje myśli i sprawić bym zgłupiała, a zarazem umierała przy tym ze strachu. Ta cała sytuacja była pamiętając przy tym o szczególnej ostrożności, raczej paranormalna, nawet jak dla mnie, dla Saiyana.
Przycupnęłam na skraju rozpadliny próbując dostrzec cokolwiek. Nie miałam nawet pojęcia czego mam tam szukać, poza owymi złodziejami KI.


Nagle usłyszałam świst. Padłam na ziemię chowając zakapturzoną głowę pod swoimi dłońmi zaciskając powieki najmocniej jak potrafiłam, aż zamajaczyły przed nimi mroczki. Przez moje ciało przeszedł lodowaty dreszcz. Co to u licha było? Ku mojemu zaskoczeniu gdy zebrałam się na sprawdzenie z kim mam do czynienia dostrzegłam nogi, a raczej buty jednego z osobników przebywających prawdopodobnie do tej pory w kraterze. Przez okrycie mało, co mogłam dostrzec, ale wolałam nie ryzykować i nie podnosić się nawet o milimetr nawet będąc pod  płaszczem Mamdarkery. Ów postać przestąpiła nieco do przodu odsuwając się zarazem ode mnie. Gdybym mogła, westchnęłabym tak głośno jak tylko bym potrafiła. Na samą myśl zrobiło mi się gorąco, więc jedynie wyobraziłam sobie tę czynność. Kolejny raz, w ciągu tych trudnych kilku sekund, zdziwiona wywnioskowałam, iż był to prawdopodobnie mężczyzna. Nie umiałam określić, jakiej rasy.
Atramentowe chmury nie pozwalały słońcu dotrzeć w te rejony, choć pogoda paręnaście kilometrów stąd była wręcz obłędna. Czy to te osobniki za tym stały? Zaraz dobiegły mnie kolejne niespodziewane dźwięki i ku mojemu kolejnemu zdumieniu dostrzegłam następną parę nóg, tym razem wyjątkowo blisko mnie. Zacisnęłam mocno powieki tym samym wstrzymując oddech. Byłam praktycznie zgubiona! Co miałam robić? Wstać, jak gdyby nigdy nic, uśmiechnąć się i uciec? A może zaprosić na herbatę do Briefsów by ci, mogli określić pochodzenie tych morderczych stworzeń? 
Powoli otworzyłam lewe oko by móc dostrzec nowo postawione przede mną kończyny dolne. To musiała być kobieta, gdyż stopy odziane miała w dość wysokie buty, które bardzo przypominały te, które nosiło sporo kobiet na Ziemi. W tym Bulma i tutejsza jej córka.
—    Co o tym sądzisz, Mago? – pierwsza odezwała się  kobieta.
I już miałam potwierdzenie swojego domysłu. Chwilę po tym jak zabrała głos podeszła do niego twardym i zdecydowanym krokiem. Mężczyzna się nie odezwał. Chyba nawet na nią nie spoglądał bo buty miał skierowane w przeciwną stronę?
—    Dlaczego nic nie mówisz? – spróbowała ponownie – Unajibu.*
Wspomniany Mago milczał jak zaklęty. Wydawało mi się, że tępo spogląda gdzieś przed siebie próbując poukładać swoje myśli. Cokolwiek chodziło mu po głowie, ciekawość zżerała nie tylko tę kobietę, ale i mnie. Po dłuższej chwili jego milczenia podeszła jeszcze parę kroków. Zdawało się, że chce unieść rękę i dotknąć jego ciała.
Czyżby Cienie miały jakieś problemy? A może to nie Cienie? Nie były one czarnymi smugami unoszącymi się w powietrzu, które nie wypowiadały ani jednego słowa tylko świszczały ciężko jak silny podmuch wiatru przedzierający się szczeliną pod drzwiami. Choć bardzo pragnęłam dowiedzieć się, kim byli, sytuacja, w jakiej się znajdowałam stawała się nieco krępująca. Saiyanka płaszcząca się na szczątkach niegdyś tętniącego życiem miasta… Toż to musiał być poniżający widok...
To musiał być zły pomysł. Pojawienie się tutaj, na ziemi nienależącej już do rasy ludzkiej było jednym z moich najgłupszych pomysłów w życiu. No… Nie zapominając o całym incydencie wyruszenia w przeszłość, oczywiście. O tym nie musiałam sobie wspominać. 
Jakby się dobrze zastanowić, także nie byłam człowiekiem, a Saiyanką! Należałam do niegdyś kwitnącego rodu, a teraz… W moim świecie nie było już nic. Za to tutaj byłam kimś – elitą.
Nagle poczułam, jak coś się zbliża i to z zawrotną prędkością. Kolejna osoba? Trzy to już tłum, choć mnie nie dostrzegano. Jeszcze. To mogłoby przysporzyć mi kłopotów! A ja tkwiłam tu jak jakiś dywan. Usłyszałam lekki szmer, coś na kształt powiewu leśnego wiatru kołyszącego delikatnie liście młodego drzewa. Odchylając delikatnie głowę ku górze próbując przy tym nieco strącić z oczu materiał kaptura, z ledwością zauważyłam smugę spowijającą kawałek ciemnego nieba. Prawdopodobnie Cień nie zwrócił uwagi na tych dwoje przed kraterem, gdyż bez żadnego zatrzymania wleciał w głąb owej dziury, którą chciałam zbadać jeszcze jakieś parę chwil temu. Czy powinnam się cieszyć, że nie zdążyłam tam wleźć? Chyba tak.
—    Pheres wrócił – Mago w końcu zabrał głos.
Był zachrypnięty z nutą podeszłego wieku. Być może temu jego KI nie mogła mierzyć się z tą drugą?
—    Idziesz?
—    Dogonię cię – jedynie odpowiedział.
Kobieta nic więcej nie mówiąc skierowała się ku górze, a następnie wtargnęła w głąb, tak jak to uczynił ktoś z nieba. Pozostawiony sobie mężczyzna odprowadził ją prawdopodobnie wzrokiem, ale nie mogłam tego dostrzec w tych ciemnościach. Jeszcze chwilę się tak wpatrywał, po czym podążył za resztą. Ale zanim to uczynił wypowiedział dwa dziwne słowa, którego znaczenia nie potrafiłam pojąć. Nie znałam tego języka. Byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie słyszałam.
Kiedy uznałam  że jestem bezpieczna podniosłam się w oka mgnieniu. Nie było czasu na sjestę! Musiałam, czym prędzej wrócić do wojowników i opowiedzieć, co dostrzegłam. Przede wszystkim powinnam się stąd ewakuować i to w trybie natychmiastowym by nie przypłacić życiem. Najpierw po cichu starałam się jak najszybciej wycofać wciąż mając na uwadze gniazdo Cieni, by następnie przejść do dzikiego biegu byle opuścić strefę zamkniętą. Krzyknęłam z zaskoczeniem uderzając o coś, co wyrosło na mej drodze znikąd. Upadłam tyłkiem na popękany asfalt. Wtedy dotarło do mnie, że przywdziana w magiczny kamień byłam niezauważona. Przecierając twarz spojrzałam na ów delikwenta i oniemiałam. Był to nie, kto inny jak sam Son Goten. Równie zdezorientowany siedział pocierając się w zadrapany łokieć. Co on tutaj robił? Dlaczego wtargnął na ziemię Cieni? Czy czasem mnie nie prześladował? Tylko kiedy? Jak?
—    Co tu robisz?! – pisnęłam nie kryjąc zaskoczenia ściągając przy tym Mandarkerę – Śledzisz mnie?
Chłopak ryknął ze strachu gdy nagle pojawiłam się przed nim. Miał całkiem zabawną minę.
—    O to samo mogę zapytać ciebie – prychnął orientując się, że patrzę na niego prześmiewczo.
—    Po pierwsze, co cię to interesuje, a po drugie byłam tu pierwsza! – machałam przed nim złowrogo palcem gdy tylko podniosłam się.
Nim chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć lub uczynić chwyciłam go za ramię i pociągnęłam za sobą. Przecież dopiero co stąd uciekałam w popłochu! Kiedy byliśmy już na bezpieczniejszym dla nas terenie zanim rozluźniłam uścisk szarpnęłam synem Son Goku tak, że upadł przede mną tyłem do mojej twarzy. Przyznam, że rozbawiło mnie to bo wyglądał jak szmaciana kukła. Nie wypowiadając ani jednego słowa zaczęłam się bacznie przyglądać nastolatkowi. Choć był nieco starszy ode mnie wiedziałam, że nie posiada nawet połowy mocy, jaką ja dysponowałam. Jeśli chodziło o trening na pewno musiał się strasznie lenić. A może jako drugi syn Ziemianki i Saiyana nie odziedziczył takich właściwości, jakie miał sam Son Gohan?
—    Powiesz mi wreszcie, co tam robiłaś? – burknął chłopak patrząc spode łba.
Wciąż siedział na ziemi, chyba nawet było mu całkiem wygodnie, na miękkiej i wilgotnej trawce. Raczej wyglądał na pewnego siebie niż zakłopotanego.
—    Czego chcesz? – warknęłam.
—    Byś mi powiedziała, co tam robiłaś – odparł szybko – I jak to zrobiłaś, że byłaś niewidzialna?
—    Mówiłam ci wcześniej – westchnęłam z rezygnacją – Chciałam się z nimi zmierzyć, ale bez planu było to a wykonalne więc wróciłam.
Popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Jednak moje słowa niebyły zbytnio przekonujące przy poprzedniej pogawędce. Widzieliśmy się może ze dwie godziny temu… Ponownie westchnęłam, tym razem nieco głośniej tak, że nastolatek na pewno to usłyszał. Obróciłam się plecami do niego, a następnie twardo siadłam na trawie.
—    Jesteś uparty, nie ma, co – zaczęłam – Powiesz mi czemu mnie śledziłeś?
—    Byłem ciekaw czy coś zrobisz – zadrwił – Nie wyczuwałem cię i stwierdziłem, że polecę za tobą. No wiesz? Mieć na ciebie oko.
Poczułam się jak durny baran. Przypomniało mi się, z jaką wściekłością leciałam w tamto miejsce, jak bardzo świerzbiły mnie knykcie by przywalić, co poniektórym, a tu nic! Nawet nie dotknęłam nikogo tylko leżałam na brudnej ziemi ledwo widząc stworzenia stojące parę metrów ode mnie. W głowie dudniło jedynie pewne słowo. Tak brzęczało, że przyprawiało mnie o wymioty… PORAŻKA.
—    Byłeś kiedyś tam? – zagaiłam.
—    Na ziemi cieni? – zdziwiło go to pytanie – Oczywiście i to nie pierwszy raz.
—    Więc widziałeś ten krater?
—    Krater?
To dało mi do myślenia. Musiałam zapuścić się dalej niż on. Nie widział krateru, nie miał okazji podsłuchiwać intruzów.
—    Tam gdzie dotarłam. Widnieje olbrzymia dziura, w której te stwory się bunkrują. Nie wiem naprawdę, co tam jest, ale na pewno ich siedziba – odwróciłam się do niego – Skóra tych stworzeń przypominała łuski! Rozmawiali o czymś... – zamyśliłam się na chwilę – Niestety nie wiem, o co chodziło. Skorzystałam z okazji i uciekłam. Cień właśnie nadleciał i tamci się zmyli.
—    Tamci? – zainteresował się syn Goku – Chcesz mi powiedzieć, że poza Cieniami jest tam ktoś jeszcze?
—    No, a co ci przed chwilą mówiłam?
Wychodziło na to, że oni nawet nie wiedzieli o istnieniu łuskowców! Oczywiście nie obyło się bez grożenia palcem by nie wygadał się, że się tam pojawiłam z zamiarem rozgromienia towarzystwa. Choć nikt nie sprawował pieczy nad moją osobą, wiedziałam, że mogą utrzeć mi nosa, jeśli wsadzę go w nieodpowiednim momencie. Westchnęłam po raz kolejny. Coś zbyt często się mi to ostatnio zdarzało. Chyba brakowało mi domu, a przynajmniej tego, co mogłam teraz nazwać domem.
Nagle spochmurniałam. Spojrzałam na swoje stopy i zmrużyłam oczy. Choć nie chciałam się przed samą sobą przyznać czułam dużą pustkę zostawiając swoje dotychczasowe życie. Na prawdę przywiązałam się do Ziemi? Myślałam, że moje serce pozostanie na wieki w szczątkach Vegety dryfujących w kosmosie.
—    Nad czym się tak zastanawiasz? – przerwał moją chwilową nieobecność.
Widziałam w jego oczach zainteresowanie moją osobą. Trochę poczułam się nieswojo. Z reguły nikt się tak na mnie nie patrzył, więc trochę się zmieszałam Ta ciekawość była zupełnie inna niż tych, którzy pragnęli dowieść mego pochodzenia do niechlubnych czynów. Dość dziwne uczucie, takie, którego z reguły nie doświadczałam. Rzadko się zdarzało, z tego, co pamiętałam, a już na pewno z taką intensywnością. Już miałam westchnąć po raz kolejny, ale się powstrzymałam i to w ostatniej chwili. Musiałam przyznać, że bardzo brakowało mi Vegety i o dziwo wszystkich żyjących tam istot. Pokręciłam szybko głową chcąc odepchnąć od siebie te wszystkie pozytywne? wspomnienia. Jeszcze brakowało by jakieś emocje wzięły nade mną górę!
—    Nic, nic – mruknęłam – To nic takiego.
—    Spochmurniałaś trochę – zauważył.
—   Bycie Saiyanem to ciężka sprawa – zaśmiałam się sztucznie na odczepne.
Miałam tylko nadzieję, że nie zauważył mojego nieco smutnego tonu i nie będzie więcej drążyć tematu.
—    W jakim sensie? – dopytywał.
Ten to chyba nigdy nie dawał za wygraną! Zerwałam się na równe nogi gniewnie patrząc na towarzysza. Nie miałam zamiaru się przed nim tłumaczyć, a już na pewno zwierzać się jakiemuś mieszańcowi z innego świata. Ten nawet nie zareagował na moje spojrzenie. Wciąż się uśmiechał tak jakby chciał ode mnie wydobyć wszystko, co go interesowało. Irytował mnie swoją zaciętością.
—    Nie będę z tobą rozmawiać! – prychnęłam.
Obróciłam się na pięcie i odeszłam parę kroków dalej. Nie wiedziałam jak to robi, ale miałam wrażenie, że swoim głupkowatym spojrzeniem stara się ode mnie wyciągnąć jak najwięcej informacji. Nie tylko o mnie, ale i o tym, co się tam na ziemi niczyjej wydarzyło. Powoli wzniosłam się w powietrze by dać mu do zrozumienia, że nasza rozmowa dobiegła końca. Nic nie mówiąc spojrzałam w jego stronę, a on uśmiechnął się do mnie szeroko. Nie chciałam okazywać przed nim żadnych głębszych uczuć, więc skusiłam się tylko i wyłącznie na krzywy grymas z rozbieranymi głupkowato oczami. Odleciałam prawie, że w pośpiechu. 
Gdy już zawitałam w dużym kwiecistym ogrodzie Briefsów odetchnęłam z ulgą. Choć to nie był mój dom, mogłam potraktować go jak azyl z prostej przyczyny – byłam poniekąd młodszą siostrą księcia Vegety, tyle, że w młodszej wersji.
Spojrzałam w niebo z nadzieją, że kolejne dni, które przyjdzie mi tu spędzić sprawią, że dowiem się więcej o tajemniczych osobnikach z krateru na czarnych ziemiach opustoszałego miasta. I nie będę musiała znosić świętującego wzroku drugiego syna Goku.




Unajibu – odpowiedz (w języku Suahili, zapożyczenie na potrzeby opowiadania)

9 komentarzy:

  1. 2 września 2010 o 10:30 AM

    Pokręcone ale warte tych kilku minut na przeczytanie :P Czekam na rozwój akcji! Dobrze ze wróciłaś ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. 5 września 2010 o 8:47 PM

    Droga Killall!
    Cieszę się, że w końcu powróciłaś ;). To przykre, ale większość osób, które niegdyś pisały, odeszło w niepamięć. Mam nadzieję, że odwiedzają chociaż blogi, tak jak ja to robiłam… No nic. Rozdział – mimo licznych błędów (interpunkcyjnych, językowych, „sklejanek” i powtórzeń) – naprawdę dobry. Trzymał w napięciu. Muzyka dobrana nienagannie, potęgująca odczucia. Przyznam, że aż czuję niedosyt. Zastanawiam się, kim byli ci ludzie. Nie odpuściłabym Gotenowi, i próbowałabym wyciągnąć od niego jak najwięcej informacji – może wiedział, z kim się spotkała? Aha, ciekawe jest jeszcze to, że nieznajomi olali „intruza”. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział, i apeluję, żebyś pisała go możliwie najszybciej ;).

    OdpowiedzUsuń
  3. 18 września 2010 o 11:27 PM

    Droga KillAll!
    Mam w końcu czas – mimo wakacji nie oszczędzałem się, więc cierpiałem na jego brak. Walczyłem.Sam ze sobą. Przejdę jednakże do odcinków – chciałbym już dziś dać coś nowego także u siebie.
    54.Widzę kilka błędów – i ortograficznych i stylistycznych, ale każdemu się zdarza, więc nie ma problemu. ^ ^Fajnie odwzorowany Vegeta – jak zawsze z resztą.Sara zbyt szybko porywa się na te cienie.Mam wrażenie, że będzie miała kłopoty.55.Znowu to po poprzednio – kilka błędów, ale przeżyję, sam święty nie jestem.XDCiekawe, czy moje przypuszczenia się sprawdzą.Nieco pokręcona fabuła w tym odcinku, miejscami nie mogłem się połapać o co chodzi. X_XHm.Sara jednak nie oberwała, więc nie przewidziałem tego, co się stało.Brawo. ;) Czekam na następny odcinek.Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  4. 19 września 2010 o 11:37 AM

    Droga Killall!
    Przepraszam,że odpisuję dopiero teraz, ale odpuściłam sobie – odpowiadania, na komentarze na pewien czas. Po prostu nie sprawiało mi to już przyjemności, jak dawniej. Owszem czytałam wpisy na moim blogu i notki innych, ale ich zwyczajnie nie komentowałam. Powód? Zwyczajnie nie chciałam pisać , świetna notka’ albo ,nie podobało mi się. pozdrawiam’ – to według mnie oznaka, braku szacunku dla piszącego.Poza tym nic na siłę – rozumiesz.To tak, tytułem wstępu.Powróciłam – pełna zapału i radości. Tak, prowadzenie bloga i ,kontakt’ z czytelnikami znów sprawia mi przyjemność! Jak miło, znów poczuć to uczucie ;).Na początku chcę bardzo, bardzo podziękować za Twój komentarz! Chyba najdłuższy, jaki kiedykolwiek mi napisałaś. Ale do rzeczy, krytykę przyjmuję chętnie – pozwala mi się doskonalić i bezlitośnie pokazuje błędy, a muszę je zobaczyć, aby móc je naprawić – logiczne. Także dziękuję jeszcze raz! ;)Szczególnie za przypomnienie mi tego, co zauważyłam dawno, ale co zagłuszyłam – z mojego opowiadania uciekł klimat DB. Bezlitosna prawda. Bolesne ukłucie.Jednak było potrzebne, aby mi przypomnieć,że powinnam to zmienić.Za bardzo zmieniłam moje opowiadanie, DB z niego zniknęło – i także z mojego życia, co musiało mieć wpływ na moją twórczość.Miło mi,że uważasz,że dobrze piszę. Staram się robić to coraz lepiej ;).Sama widzę – przyznam nieskromnie – jak duży postęp zrobiłam od pierwszego rozdziału – aż wstyd czytać, tyle błędów, niedociągnięć i sama treść – porażka.Ale jednak musiał powstać, po to,abym mogła stworzyć kolejny, następny i następny – i tak, z każdym krokiem poprawiać mój styl pisania. Pomogła mi w tym krytyka – ukłon w Twoją stronę – oraz pochwały, które mnie podbudowywały i zachęcały do dalszego pisania.Ale się rozpisałam, dobrze, nie katuję już dłużej, przechodzę do Twojego bloga ;p.Szablon estetyczny, jednak…za zwykły. I kompletnie nie przypomina klimatu DB. Jednak przyznaję – obrazek z nagłówka ładny.Co do rozdziału…Miał dużo błędów i niedociągnięcia, jednak ogólnie treść mi się podobała ;).Odcinek przeczytałam z ciekawością. Ciekawe kim są cienie? Coraz bardziej lubię Sarę! Jej charakter…mnie urzeka.Rozmowa z Gohanem…ogólnie jestem na tak ;).Pozdrawiam! ;)p.s. Powróciłam nie z rozdziałem, ale z zapałem i energią!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 20 września 2010 o 2:17 PM

      Droga Killall!
      Dziękuję raz jeszcze ;).Dokładnie, całkowicie się z Tobą zgadzam. Niestety ani Leonadro Di Caprio, ani Wentworth Miller ani nikt inny ;(. xdCieszę się,że mój komentarz sprawił Ci przyjemność ;).Na tym właśnie polega tworzenie, a w naszym przypadku – śmiem twierdzić – jest podwójnie trudne, ponieważ oprócz wymyślania wydarzeń i opisywania ich w ciekawy, niezwykły sposób trzeba uważać,by nie zgubić klimatu DB.Mi się to niestety nie udało.Jednak Ty dobrze sobie radzisz z łączeniem własnej koncepcji z światem magii.Mam nadzieję,że szybko dodasz nowy rozdział i będę mogła przeczytać Twoje opisy, które – jak przypuszczam – monotonne nie będą ;).Rozdział tworzy się już długo, mam wiele fragmentów, których nijak nie mogę połączyć w całość, posiadam też pomysły i pewien plan…ale co będę Cię zanudzać technicznymi szczegółami ;p.Też mam taką nadzieję i postaram się spełnić Twoje – a także moje – oczekiwania. Zobaczymy co z tego wyjdzie.Zaraz po pojawieniu się odcinka, na Twoim blogu pojawi się powiadomienie – obiecuję ;).Pozdrawiam ;)

      Usuń
  5. 23 października 2010 o 9:13 PM

    Rozdział pokręcony, ale za to bardzo intrygujący, naprawdę zdołał mnie wciągnąć. Ciekawa jestem jak dalej potoczą się losy Sary i czy wojownicy zdołają pokonać Cienie.PS. Mi się zdaje czy Goten podrywa Sarę ?
    PS2. Została mi tylko jedna notka do przeczytania ::D

    OdpowiedzUsuń
  6. Widzę, że znowu zmiany na blogu w szacie graficznej. :D

    Ohayo!

    O widzisz, to nie miałam pojęcia, jak to jest z tymi wcześniakami, dzięki. ;)
    Nana to gówniara, ale z jej mamą masz rację, powinna być bardziej odpowiedzialna. ;) Gdzieś było wspomniane, że Nana wychowywała się tylko z matką i jej matka też urodziła ją dość wcześnie, także pewnie z tego wynika to podejście, taka chęć pomocy i odciążenia córki, która nie jest do końca zdrowa dla dziewczyny. No ale czasem tak jest, że rodzina chce pomóc, czy to finansowo czy po prostu robiąc coś za dzieci/rodzeństwo, co sprawia, że nie nabierają odpowiedzialności.

    Rodzinka Briefs w końcu zrozumiała co i jak. :D

    Co do błędu, to szukałam przez "koszulka" i nic nie znalazłam :( a tak bym poprawiła od razu ;)

    Życie pędzi, to fakt. :D a przez tego wirusa to tylko utrudnienia ze wszystkim :(

    U mnie po staremu, czekam na trochę urlopu, dopiero w październiku, a teraz miałam wolne, bo byłam weekend na panieńskim w Kołobrzegu, a w sierpniu jadę na wesele aż do Rzetni. Także wyjazdowo ostatnio. :D

    Pozdrawiam i wytrwałości przy chłopakach ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam ponownie :D

    No widzisz jaki cliffhanger mi wyszedł. :D

    Masz szczęście, że jest już dodany nowy odcinek, nie musisz czekać. ;p

    Wiem, wiem, że nie zniknęłaś, ale prowadząc bloga komentarze wytyczają nam fakt, czy ludzie są czy zniknęli. Jak ktoś nie pisze to dla mnie zniknął :p

    Z dziećmi w taką pogodę to wiadomo, że trzeba poszaleć na dworze. :D

    Vegeta niestety znowu musiał poświęcić wszystko.
    Co do Trunksa to nie zdradzam, bo za chwilę przeczytasz, co i jak sobie wykombinował. Ciekawa jestem, co powiesz na to wszystko. :D

    Vegeta musiał odrzucić Brę, nie miał wyjścia. :(

    Historia powoli dobiega końca (w sumie nie powoli, patrząc na to, ile zostało odcinków).
    Nie wiem, jak zniosę koniec bloga prowadzonego tyle lat...

    Czy będzie dobre zakończenie to zobaczymy. :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Ahh, pięknie znowu przenieść się do tego świata <3

    Sara w końcu skorzystała ze swojej peleryny, dawno jej nie używała! A może się teraz okazać bardzo pomocna, zwłaszcza że sami nie wiedzą do końca z kim mają do czynienia i kim są te cienie! No i, jak się okazuje, chyba nie tylko cienie okażą się ich przeciwnikami :O
    Wiadomo, że ja jestem team Sara i Gohan, w mojej głowie od samego początku widzę ich razem <3 (nic nie poradzę, taka moja romantyczna natura) ale spotkanie z Gotenem było takie urocze! Jak się na nią patrzył! W końcu co w rodzinie to nie zginie :D Sara to taki trochę dzikus w tych sprawach, ale kilka jej przemyśleń bardzo mnie rozbawiło! :)

    OdpowiedzUsuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!