30 grudnia 2022

89. Przygotowania do Tenka-ichi Budōkai

Ostatnimi dni zastanawiałam się jakie by moje życie było gdybym pozostała w armii Freezera, gdybym nie szukała na siłę martwego brata i może przy odrobinie szczęścia nie wylądowała na Ziemi. Czasem miewałam dziwne nocne mary, gdzie pękają lustra z niewiadomej przyczyny. Bywało, że stał tam Changeling o krwistych oczach, innym razem był w nich Komórczak czy Yonan, a nawet Bojack, ale ostatnio za lustrzanym odbiciem był nie kto inny jak sam Gohan. Te ostatnie sny przeżerał nie strach, a gniew i rozgoryczenie. Często ku swojemu zdziwieniu po obudzeniu szukałam jakiegoś rozwiązania, gdzie przy każdego rodzaju wroga nie miałam wątpliwości w temacie snów, potrafiłam każdy odpowiednio zinterpretować mimo, że odnosiły się do wielu lat wstecz. Te jednak były świeże i uporczywie raniące. Byłam Saiyanką i wiedziałam, że naszą dewizą jest siła i zniszczenie, w szczególności wrogów, jednak tu, na Ziemi, tu w dobrotliwych objęciach Gohana z roku na rok stawałam się kimś kogo nie znałam, kim bym nigdy nie była gdyby nie tak potoczyło się moje życie. 

Byłam zagubiona w nieznanych myślach i dziwacznych uczuciach, o których wspomniała mi Bulma, nie zdążając wytłumaczyć krok po kroku jak się z nimi obyć, albo jak je wyeliminować nim się w ogóle pojawią. Ja jako Saiyanin wiedząc, że coś się we mnie zmienia nie koniecznie na dobre, chowałam głowę w piach. Tak było łatwiej. Udawać, że uczucia nie istnieją i zamknąć je w szczelnym pudelku. Saiyanie w końcu nie kochali, nie obnosili się z uczuciami. 


Trafiłam rozpędzonego Vegetę w łuk brwiowy, niemal w sam koniec. Chciał zasadzić mi bombę prosto w twarz, ale tego uniku nauczyłam się po iluś tam razach z Dodorią i jego psami. Ostatnim było starcie z przeszłości. O wcześniejszych latach starałam się nie rozmyślać. 

Odskoczyłam w tył starając się ogarnąć umysł, gdyż co jakiś czas łapałam się na rozmyślaniu o Gohanie i jego nowej przyjaciółce. Starałam się nie wracać wspomnieniami do tego, a jednak wciąż to robiłam i na różne sposoby opowiadałam historyjkę od nowa. Dlaczego dręczyłam samą siebie? Jaki był sens? Chyba naprawdę nienawidziłam księżniczki Saiyan. 

Kolejny raz tracąc czujność zarobiłam kopniaka w plecy od brata. Upadłam na ziemię rozcinając brodę. Wściekle zacisnęłam pięść z niewielką ilością suchego pyłu. Znowu odpłynęłam zapominając, gdzie jestem, że walczę i bynajmniej z wiatrakiem, a z własnym braciszkiem. 

—    Też mi księżniczka. – Prychnął Vegeta. – Siły cię opuściły? Nad czym tak rozmyślasz? Podobno miałaś dać mi wycisk. 

Delikatnie odwróciłam głowę w jego stronę, jednak nie dostrzegłam twarzy ,a kolana odziane w granatowy materiał. Zmrużyłam oczy i zaczęłam się niedbale podnosić. Chciałam wszystko idealnie zaplanować, tak jak knułam zniszczyć Videl. Powoli otarłam podbródek z nadmiaru krwi. Niespodziewanie wyrzuciłam pył prosto w oczy Saiyana i odskoczyłam wystrzeliwując salwę małych pocisków. Gdy opadły tumany kurzu dostrzegłam zadowoloną twarz Vegety, który nic sobie nie zrobił z mojego ataku. Ruszyłam więc na niego z impetem wyrzucając pięść prosto w jego nos. Zablokował mnie zgrabnie jedną ręką. Spojrzał w moje oczy i jakby mówił bezdźwięcznie: Nie wiesz z kim masz do czynienia. Oczywiście, że nie znałam jego pełnych możliwości. 

Tylko w walce byłam w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Kolejny raz musiałam uskoczyć od ataku brata, jednak tym razem był szybszy i złapał mnie za kostkę, a następnie zaczął szalenie szybko się okręcać tak, że niemal zebrało mnie na mdłości. Pozostało mi czekać, aż mną rzuci co nie następowało. Rozzłoszczona postanowiłam się nie poddawać i nieudolnie próbowałam dosięgnąć jego rąk zaciśniętych na nodze klnąc pod nosem. Bezskutecznie, jego prędkość nie pozwalała na zgięcie się w pół. W końcu wyrzucił mnie w niebo choć spodziewałam się, że wyrzuci w ziemię. Jednak nim zdołałam zapanować nad swoim ciałem książę pojawił się za mną i oburącz przywalił mi w głowę. To już kolejny raz! Runęłam na ziemie tworząc gigantyczny krater. Nieopodal trzasnął piorun. 

—    Cholera. – Wydukałam plując krwią. – Jest dobry. Co ja gadam, jest kurewsko dobry! 

Nie czekając na niego uformowałam potężną kulę energetyczną po czym wystrzeliłam ją w swojego przeciwnika. Złotowłosy uczynił to samo by chwilę później rozpocząć starcie. Szkarłatny promień walczył z fioletowym tworząc mieszankę wybuchową. Trwało to dłuższą chwilę. Co jakiś czas szarpał się w moją stronę piekielna wiązka usiłując zwalić z nóg, ale nie poddawałam się. Nie chciałam przegrać, ale tego dnia nie potrafiłam skupić się na prawdziwej walce. Wciąż wracałam do torturujących mnie zdarzeń. 

To była chwila nieuwagi… Promień księcia dopadł mnie i posłał na łopatki. Leżałam oszołomiona nie do końca wiedząc co się stało. Łapiąc szybki wdech poczułam ból w klatce piersiowej, który nie pozwalał mi swobodnie oddychać. Zamknęłam powoli zmęczone powieki. Vegeta był potężniejszy niż mogło by się zdawać. A może to ja nie potrafiłam skupić się na zadaniu? 

Książe wylądował tuż obok. Patrzył na mnie jak na śmiecia. Dosłownie czułam jego rozwścieczony wzrok i pogardę. Jakby wcale nie był tym Vegetą. Podszedł bliżej i przykucnął wciąż wściekle na mnie łypiąc. Odkaszlnęłam wypluwając ślinę wymieszaną z krwią. Rozumiałam jego emocje aż nazbyt.  

—    Tylko na tyle cię stać? – Wyszeptał lodowatym tonem. 

Jego słowa owiane były cholernie przeszywającym chłodem. Obraziłam go w jeden z najgorszych sposobów nie myśląc, o konsekwencjach innych niż sama przemiana. Pierwszy raz w życiu przeszedł mnie dreszcz na widok i słowa brata. 

—    I ty śmiesz nazywać się najsilniejszą? – Splunął tuż obok mnie. – Wiem, wiem, jako Saiyanka bezapelacyjnie jesteś, tu nie masz nawet konkurencji, ale... 

Umilkł łapiąc mnie za górną część pancerza podnosząc kilka centymetrów. Syknęłam czując ucisk w klatce piersiowej. Patrzyłam na niego oniemiała, nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Nie miałam pojęcia czy powinnam się bać. Byłam już bardzo zmęczona i chyba wyczerpałam całe pokłady energii. 

—     Nie możesz mówić o sobie najlepszy wojownik. 

Nie zamierzałam. Moim celem było jedynie odblokować moc brata. To wszystko. Widać przesadziłam, gdyż jeszcze nigdy się do mnie w ten sposób nie odzywał. Nawet kiedy uciekłam na Vitani, a jego ożywiono, gdy gnałam przez bezkres kosmosu, a był rozwścieczony z tego powodu. 

—     Spoko, możesz sobie wziąć ten tytuł! – Wychrypiałam. – Nie potrzebuję go teraz. 

Mężczyzna ponownie splunął przez ramię wciąż przeszywając mnie upiornym spojrzeniem. Przeszło mi przez myśl, że może winnam była go przeprosić? Ale czy musiałam? Nie wiedział, że nie mówiłam tego na poważnie? Przecież dla mnie od szczeniaka był idolem. I choć miał za sobą masę okrutnych czynów i spustoszył swoimi rękoma nie jedną planetę to wciąż go podziwiałam. Nikt nie był tak zdeterminowany w całym wszechświecie jak on. Ten, który nigdy się nie poddawał. Zawsze walczył do samego końca. 

—    Przed śmiercią ratuje cię tylko to, że jesteś moją siostrą, w dodatku głupią i wciąż małą. - Wyszeptał mi do ucha, a słowa były ostre jak brzytwa. 

W jego wolnej dłoni uformowała się świetlista, kula. Mieniła się wszystkimi odcieniami błękitu. Gdy przyłożył ją do mej twarzy czułam jej moc, gorąco. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz. On naprawdę by mnie zabił? Wahał się? Wypuściłam powietrze z ust głośno wzdychając, a po policzku spłynęła niekontrolowana łza. To zdecydowanie nie był mój dzień. Z drżącymi ustami zacisnęłam powieki. 

—     W takim razie mnie zabij. – Jęknęłam. – Nie boję się ciebie. 

To było wierutne kłamstwo! Bałam się jak chyba jeszcze nigdy w życiu! Dodoria nie był tak przerażający jak WŁASNY brat chcący cię unicestwić. A wszystko za kilka głupich obelg, ciosów i gierek. Pierwszy raz od lat przegrałam z własnym bratem, właściwie poddałam się nie mogąc zapanować nad swoją energią. Dziś utraciłam tak wiele, że nie chciałam już więcej się bić. Byłam stracona i musiałam się z tym pogodzić. Nie potrafiłam walczyć, gdy w głowie i sercu dudnił żal. Myślałam, że to nic nadzwyczajnego, a jednak poległam. Czas było złożyć broń. Choć raz. Byłam gotowa. 

Paląca KI zniknęła, a  wraz z nią przerażająco oświetlona twarz Saiyanina. Otrzymałam potężny cios w twarz, a następnie w kark. To były ostatnie chwile jakie zapamiętałam i miałam nadzieję, że nie będę musiała wracać. 

**

Vegeta mnie oszczędził. Nie rozmawialiśmy może z tydzień od tamtego dnia? Ewidentnie był zły, Bulma z resztą też. Przeze mnie miała do wymiany okno w mej utopii i ścianę do zamurowania w sali treningowej. Ale ostatecznie cieszyła się, gdy książę sprowadził mnie do domu nieprzytomną, za razem bezpieczną, a był to dla mnie cholernie długi i ciężki dzień. 

Dni mijały, Vegeta ciężko trenował nie szczędząc się na swoim nowo zdobytym poziomie, którego nie potrafił na dłużej utrzymać. Obstawiałam, że nie był dostatecznie wściekły by to uczynić. Musiał to ustabilizować. Ja zaś zastanawiałam się czy w ogóle jest sens wstawać z łóżka. Wciąż byłam przygnębiona i zła na przemian. Zupełnie nie miałam ochoty do ćwiczeń. Z resztą by pokonać Videl wystarczyło mi zjeść śniadanie. 

Dziwnym trafem córka Panty nie goniła mnie przez ten czas ani do ćwiczeń, ani do nauki, a nawet nie usiłowała zrzucić z pościeli. Choć raz mnie rozumiała. Kiedy tak leżałam i zapamiętywałam każdy drobny szczegół sufitu, ścian czy firan usłyszałam pukanie do drzwi. W pierwszej chwili byłam zaskoczona, a w drugiej stwierdziłam, że nie zamierzam reagować. Bulma i jej rodzice byli jedynymi istotami w tym domu, które poddawały się tej czynności przed wejściem, a ja po tygodniowym koczowaniu w swojej jamie nadal nie zamierzałam jej opuścić. Mimo mojego milczenia drzwi się otworzyły, a w progu stanęła osoba, której w życiu bym się nie spodziewała. 

—    Wstawaj! – Zawołała tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Zbieraj swoje nędzne zwłoki! Natychmiast. 

Oniemiała przy obrocie aż spadłam z łóżka nie kryjąc w ogóle swojego zaskoczenia. Szczęka gdyby mogła opadłaby mi do podłogi. 

—    Na co czekasz? – Dodała tym samym chłodnym tonem. – Czas na trening! 

—    Trening? – Wychrypiałam podnosząc się z dziwnie, a za razem przyjemnie chłodnych paneli. – O czym ty mówisz? 

Kobieta o lodowatych, niebieskich oczach uśmiechnęła się półgębkiem poprawiając przy tym włosy jak to miała w zwyczaju – za ucho. Ułożyła ręce na biodrach wyczekując mej gotowości. 

—    Myślisz, że tylko ty bierzesz udział w tym idiotycznym turnieju? – Zapytała przekrzywiając głowę w lewo nadając tym samym ostrości swoim rysom twarzy. – Mnie akurat ten hajs się przyda. Ale na drodze do chwały stoisz ty. 

—    Tym bardziej powinnaś mnie olać! – Zaśmiałam się zarzucając na siebie pierwszą lepszą koszulkę z szafy. – Przecież wiesz, że skopię ci tyłek. 

—    Jasne. Rusz dupę bo tu zgnijesz. – Mruknęła. – Nie mam całego dnia. Nie zapominaj, że mam dzieciaka, do którego muszę wrócić. 

Okazało się, że Bulma wspomniała, iż jestem wrakiem, który nie dość, że nie opuszcza swojego pokoju to poprztykałam się z bratem i jedynym przyjacielem. Kobieta nic nie wspominała o tym czy wie jakie są moje uczucia względem tego mężczyzny i nie byłam w stanie nawet jej odczytać. Bycie androidem miało niesamowicie wiele zalet. Ale jeżeli wiedziała, a za razem milczała mnie to wystarczało. 

Bez zbędnych przygotowań zabrałam blondynę w to samo miejsce co księcia – na koniec świata. Tutaj były odzwierciedlone moje wszystkie emocje. Niebezpieczna atmosfera nadawała temu miejscu rangi mej rozszarpanej duszy. Tylko tutaj mogłam oddychać. I chociaż trafiłam w to jakże niepojęte miejsce przypadkiem, to tylko tutaj mogłam jakoś do kupy pozbierać myśli. Tu nigdy nie byłam z NIM. Nie istniały wspomnienia. 

Na miejscu Osiemnastka zastała nie mały bałagan – masa kraterów, które zostawili ostatni przedstawiciele rodziny królewskiej z Vegety. Pogoda jak ostatnio nie była łaskawa z tą różnicą, że tym razem dosięgła nas gęsta mżawka od razu zamieniając w przemoczone szczury. 

Od czasu, gdy córka Briefsa pomogła Osiemnastce namierzyć jej brata, dzięki czemu mogli bez problemu się odnaleźć, kiedy tylko chcieli związała się z Kuririnem – mężczyzną, który nie spisał jej na straty, gdy dla nas była jedynie odpadem. Teraz żałowałam, że takie były i moje myśli. Kobieta okazała się być bardziej ludzka niż mogłoby się nam wydawać; Wsparła Gohana, a nawet ruszyła z nami w nieznane. Vegeta wciąż chował urazę, ale już nie tak jak kiedyś. 

—    Co tu się wydarzyło? – Zapytała blondyna wytrzeszczając oczy. – Chciałaś zrównać to miejsce z... 

—    Ja. – Rzuciłam wzruszając ramionami. – Ja i Vegeta tu ćwiczyliśmy jakiś czas temu. 

Uniosła brwi badając teren. Wiedziałam, że ją nieco zamurowało, nie próżnowaliśmy. Mnie wprawdzie było wszystko jedno, gdzie odbędziemy sparing, ale musiało to być miejsce wolne od wspomnień, a tego byłam pewna. 

Osiemnastka okazała się dobrym partnerem do ćwiczeń. Nie rozmawiałyśmy w trakcie. Nie próbowała mnie dekoncentrować, a wręcz przeciwnie – nakierować myśli na obecną chwilę. Kilka spędzonych wspólnie godzin odświeżyło mnie, podniosło. Przede wszystkim pozwoliła, a nawet zmusiła mnie bym wzięła się w garść, bo nie przyszła mnie niańczyć. To samo mówiła, gdy ruszałyśmy razem w kosmos. Była konkretną babką. Za to ją lubiłam, a jej nie odrzucał mój twardy charakter. 

—    Liczę na dobrą zabawę. – Odezwała się po zakończeniu treningu. – I kasę. 

—    Mi ona nie jest potrzebna. – Cicho zauważyłam wzruszając ramionami. – Jak wygram to ją oddam. 

—    Komu? – Zainteresowała się. 

—    Wiesz, do końca nie zdecydowałam. – Uniosłam ponownie braki. – Komuś kto jej potrzebuje. Myślałam... o Chi-Chi. Wiesz, ona wiecznie marudzi, że ich nie ma. 

—    Trafna uwaga. – Przytaknęła. – Jest samotna. Jej te pieniądze na pewno się przydadzą. 

—    Oczywiście najpierw muszę pokonać Gokū i Go... 

Na samo wspomnienie jego imienia zadrżał mi głos, a myśli zaczęły krążyć w przeszłości. Nie chciałam tego. Zacisnęłam pięść. 

—    Gohana. – Dokończyła. – Racja, mają nie małe szanse zwyciężyć w tym turnieju. Ale myślę, że to oni muszą się przyłożyć by pokonać ciebie, Saro. 

Z uśmiechem na twarzy opuszczałyśmy w opłakanym stanie kraniec świata. Chociaż androidka bliżej miała do domu w przeciwną stronę, to postanowiła najpierw wrócić ze mną do stolicy. Niektórzy byli nazbyt opiekuńczy, czego nie znosiłam, ale co innego miałam teraz do roboty? Do szkoły się nie wybierałam. A nienachalne towarzystwo kobiety mi nie przeszkadzało. Robiła to na co miała ochotę. 

—    Wrócę po ciebie za dwa dni. – Oświadczyła blondynka. – I tak, aż do turnieju. 

Spojrzałam na nią zaskoczona. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Byłam pewna, że będzie wyciągać ode mnie informacje, a potem się ulotni. A tu proszę. Wzruszyłam ramionami dając jej do zrozumienia, że wszystko mi jedno. Mogła i co dziennie się zjawiać o ile nie będzie wiercić dziury w moim żołądku. 

—    Skoro chcesz częściej obrywać, proszę bardzo. – Zadrwiłam. 

Tak naprawdę to bardzo mnie ucieszyła jej decyzja. Od czasu odnalezienia Siedemnastego, a później jej ciąży i narodzin Maron rzadziej się widywałyśmy. Ja miałam na głowie tę przeklętą naukę ziemskiego życia, a ona weszła w rolę matki uprzednio wiążąc się z Kuririnem. Zeszłam na dalszy plan w jej życiu. Z resztą sama też nie byłam mistrzem utrzymywania nienagannej relacji, a mimo to dogadywałyśmy się niezmiennie. 

W dni, w których nie spotykałam się z koleżanką  trenowałam z księciem lub jego synem. Odbywałam także samotne wyprawy wybierając najbardziej trudne warunkowo miejsca na Ziemi by spróbować medytacji w bezkresnej ciszy. Nie było to łatwe, bardzo dekoncentrujące, a nawet obciążające ze względu na skrajne temperatury, na które się decydowałam. 

Vegeta uważał, że jak głupia szykuję się na turniej, skoro tam nie będzie żadnego stwora pokroju Komórczaka, kiedy to sam wylewał z siebie siódme poty. Twierdził, że to nie to samo, gdyż na niego czeka rywal, na mnie nie. On nie rozumiał, że w ten sposób tłumiłam swoje złamane serce i niestabilne emocje. Pragnęłam nad nimi zapanować nim będę musiała się ze wszystkim zmierzyć w dniu zero. Co on mógł o tym wiedzieć? 

Dopadła mnie chwila zwątpienia. Nie potrafiłam uspokoić galopującego serca i buzującej KI. Ilekroć starałam się ją okiełznać ta wybuchała jeszcze bardziej. Rozeźlona postanowiłam zasięgnąć porady u mistrza tej techniki. Jak pomyślałam, tak szybko ruszyłam ku najwyżej położonej budowli tego świata – podniebnej strażnicy, gdzie jak zawsze z uprzejmością zostałam przywitana przez dżina Momo, oraz samego Wszechmogącego, którzy zajmowali się pielęgnacją okazałych palmowych ogrodów. 

—    Co cię do nas sprowadza? – Zapytał Dende nie kryjąc przy tym zdumienia. – Dawno cię tu nie było. 

Wzruszyłam ramionami siląc się na mało szczery uśmiech. Nie planowałam pogawędek. Nie odwiedzałam też tego miejsca od czasu, gdy zaatakował nas Bojack i jego psy. Dawno to mało powiedziane. 

—    Przyleciałam do Piccolo. – Przeszłam od razu do rzeczy. – Gdzie go znajdę? 

—    Z drugiej strony, za pałacem. – Wskazał zielonym palcem z białymi pazurami. – Medytuje od tygodnia. Wiesz, przed turniejem. 

—    To świetnie się składa! – Zawołałam podążając już we wskazanym kierunku. – Nie przeszkadzaj sobie, poradzę sobie.


Namekanin siedział ze skrzyżowanymi nogami wisząc dobre kilkanaście centymetrów nad posadzką odziany w swój treningowy: biały płaszcz i turban z fioletowym wykończeniem przypominającym oszlifowany kamień. Przez dłuższą chwilę obserwowałam go jak skupia w sobie KI, jak ta swobodnie krąży po jego ciele. Z zazdrości zacisnęłam pięść. Chciałam umieć się tak wyłączyć od świata i trenować umysł jednocześnie.

—     Szatanie! – Zawołałam nie podchodząc bliżej. – Ucz mnie!

Mężczyzna nie odpowiedział. Gdyby nie wibrująca energia i drobne wyładowania elektryczne byłaby tu nieskazitelna cisza. Nie byłam pewna czy był w innym świecie, czy zwyczajnie mnie olewał.

—     Piccolo! – Ponownie go wezwałam.

Wciąż nie reagował, co wytrącało mnie z równowagi. Zacisnęłam obie pięści, po moim ciele przeskoczyło kilka ciepłych iskier, ale i na to mężczyzna nie zwrócił uwagi co spowodowało wybuch energii w postaci podmuchu. Moje włosy zatańczyły szaleńczo, a długi materiał okalający plecy zielonego kosmity zawtórował.

—     Cholera jasna! – Wrzasnęłam. – Nie ignoruj mnie!

Na to zdarzenie zbiegli się Dende ze swym sługą, a były Wszechmogący oderwał się od medytacji otwierając jedno oko mrucząc coś pod nosem.

***

Przepiękny krajobraz poniżej zapierał dech. Staliśmy na skalistym wzniesieniu. Soczyście zielone drzewa i wysokie trawy zabarwione na końcach czerwonym odcieniem szeleszczące delikatnie na wietrze automatycznie uspokajały. Szum wodospadu dopełniał magiczny klimat. Zupełnie inny świat niż ten w którym usiłowałam wyrobić kunszt.

—     Tu zaczniemy. – Rzekł spokojnie Piccolo.

—     Mów co mam robić. – Zatarłam dłonie gotowa do działania.

Namekanin zeskoczył w dół na jeden z większych głazów, tuż przy wodospadzie. Dołączyłam do niego zastanawiając się co przyszykował dla mnie. Tutaj dźwięk szalenie spadającej wody był tak głośny, że ledwo można było usłyszeć własne myśli. Na górze było zdecydowanie lepiej.

—     Gotowa? – Mruknął.

—     W tym hałasie? – Krzyknęłam by mnie dosłyszał. – Przecież nie idzie się tutaj skupić.

—   Właśnie, dlatego. – Rzekł powoli z wysoko podniesionym podbródkiem. – Naucz się skupienia to hałas nie będzie ci przeszkadzać i nie wrzeszcz, mam doskonały słuch.

Ciężko sapnęłam przystając na warunki. Miałam nadzieję, że jego metoda jest jak najbardziej słuszna i w jak najkrótszym czasie opanuję co trzeba nim rozpocznie się Tenka-ichi. Chociaż zdawało się to niewykonalne to czy powinnam była mieć wątpliwości?

Usiadłam na zimnym i wilgotnym kamieniu krzyżując nogi, czując jak bawełniane szorty łakną wody. Trzeba było założyć kostium, on przynajmniej zawsze był suchy. Głośno westchnęłam mając nadzieję na szybkie efekty. Zrobiło mi się momentalnie zimno. Ostrożnie położyłam trzęsące się dłonie na kolanach rzucając ostatnie aczkolwiek długie spojrzenie byłemu Wszechmogącemu. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. On był w tym po prostu mistrzem.

Zamknęłam oczy z myślą, że im szybciej wezmę się do pracy tym szybciej okiełznam swoje wahania. Oblizałam nieco spierzchnięte usta. Zaczęłam wsłuchiwać się w poszczególne dźwięki, ale jedynie co do mnie docierało to szalejący wodospad.

—     Oddychaj miarowo. – Usłyszałam chrapliwy głos. – Powoli. Nie płytko...

Wciągnęłam mocno powietrze nosem nieznacznie się irytując.

—     I nie za głęboko.

Niemal niezauważalnie podważyłam powiekę lewego oka, bo z tej strony stał mężczyzna i na niego zerknęłam spod rzęs. Nie pomagał rzucając kąśliwymi uwagami. Wyprostowałam się próbując wziąć do serca sugestie. Owinęłam mokry i zimny ogon wokół pasa. Im bardziej się starałam tym chyba lepiej mi szło. Czułam bicie serca i choć wodospad mnie dekoncentrował to wreszcie, po kilku godzinach wsłuchałam się w niego, jak zalecał Piccolo i nawiązałam połączenie z naturą.

Wreszcie dochodził do mych uszu delikatny i płynny ruch wody w strumieniu pokonujący swą drogę zderzając się z różnej wielkości kamieniami. Dreptanie Szatana po okolicy, rzucanie kamieniami czy wreszcie szeptanie zgryźliwych komentarzy przestały mnie odsuwać od celu. KI stała się stabilna.

—     Czas na podniesienie poprzeczki.

Zupełnie zaskoczona otworzyłam oczy. To oznaczało, że wcale nie osiągnęłam tego czego chciałam. Zacisnęłam szczękę wyczekując dalszych instrukcji. Myślałam, że to wystarczy, a jednak musiał być to tylko początek.

—     Nie dzisiaj. – Rzekł powoli wciąż z założonymi rękami na klatce piersiowej. – Z daleka słychać twój pusty żołądek. W tym stanie niczego już nie osiągniesz.

Faktycznie tak było. Tak bardzo skupiłam się na zadaniu, że zupełnie zapomniałam, iż nie jadłam od poranka, a tym czasem słońce powoli kończyło swoją trasę po nieboskłonie. Kolejny raz zaburczało mi we wnętrznościach. Nawet nie byłam świadoma ile czasu upłynęło.

—     Wrócę zatem za trzy dni. – Rzuciłam zrywając się z kamienia, który po tych kilku godzinach stał się niewyobrażalnie niewygodny. – Jutro ćwiczę z Vegetą, a pojutrze z Osiemnastką. Sam rozumiesz?

Zielonoskóry mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, ale zdawało mi się, że jego kącik ust delikatnie drgnął ku górze.

—     Napięty grafik, co?

—     Zgadza się. – Uśmiechnęłam się przebiegłe. – I każdego mam zamiar pokonać.

—     Z Gohanem nie ćwiczysz?

Na dźwięk jego imienia zadrżałam. Akurat teraz kiedy byłam tak wyluzowana wyskoczył mi z tematem! Zacisnęłam szczękę wracając myślami do wodospadu.

—     Jego zamierzam pokonać. – Rzekłam z pewnością. – Nie możemy razem trenować.

***

Minął czas, długo z resztą oczekiwany. Nadeszła wielka chwila, w której miał odbyć się turniej sztuk walk. Na wyspę Papayi postanowiłam lecieć sama. Nie chciałam przebywać w cudacznym transportowcu Bulmy, kiedy potrafiłam latać i nie wymagało to ode mnie wysiłku. Z resztą uwielbiałam czuć wiatr we włosach, zwłaszcza w tak pogodny dzień. Z resztą nie zamierzałam teraz z nikim rozmawiać, za bardzo się stresowałam nieuniknionego. 

Umówiliśmy się wszyscy na miejscu, jeszcze przed zapisami. Podążałam pogrążona w myślach za pojazdem. W jednym rejonie nawet złapał nas drobny deszcz co spowodowało zmoczenie mojej czarnej bluzki z długim białym rękawem. Odziana byłam również w długie, granatowe spodnie i najnowszy nabytek – czerwone trampki. Szczerze mówiąc były wygodniejsze niż mogłoby się wydawać. Wyglądałam jak najzwyklejsza nastolatka z rozmierzwionym włosem.  

—    A ty co? – Burknął zaciekawiony Szatan, gdy zrównał się ze mną. 

Nie wyczułam go, tak bardzo pogrążyłam się w zadumie nadchodzących godzin. Chociaż się nie przyznałam, to zgadywałam, że zauważył moje zaskoczenie. 

—    Co, ja? – Fuknęłam nadymając policzki. 

Wylądował na dachu transportowca oszczędzając siły, ale i on nie miał zamiaru wchodzić do środka. Przystanęłam po kilku minutach tuż obok tym samym pozwalając Bulmie doprowadzić nas do finalnego miejsca podróży. Wiatr we włosach przecież był. 

—    Nie siedzisz z resztą? 

—    Nie. – Burknęłam. – Wolę zdecydowanie otwarte przestrzenie. Tam czuję się jak w sarkofagu. 

Mężczyzna z założonymi rękoma tylko westchnął spoglądając na mnie jednym i to przymrużonym okiem. Wciąż trenował, koncentrował w sobie moc, choć wyglądał na oazę spokoju, kiedy to ja byłam prawie wybuchającym wulkanem. A wszystko za sprawą jednej osoby, której unikałam od feralnego popołudnia. Specjalnie bez przerwy coś robiłam z kimś by nie być samej. Obawiałam się, że gdy nadejdzie moment odpoczynku przyleci. Zawsze się zjawiał kiedy coś się między nami psuło i podawał rękę na zgodę. Ja zgody nie chciałam. Nie teraz, nie kiedy czułam się tak... 

W końcu dolecieliśmy na kolorową i zawaloną ludźmi wyspę. Dosłownie samoloty, samochody i inne pojazdy latające oblegały niebo niczym muchy nad padliną. Takie rzeczy oglądałam tylko podczas inwazji planet, gdy KOH zamierzało ją przejąć. Po prostu chciało się wyciągnąć przed siebie dłoń, wystrzelić salwę niewielkich pocisków i wysadzić ich jak chwasty w ogródku. Tak wiele mnie irytowało, że gdyby nie kontrola nad emocjami pod czujnym okiem Piccolo eksplodowałabym. 

Nie spiesząc się ani trochę zeskoczyłam z dachu i ruszyłam w głąb wyspy nie czekając na pasażerów pojazdu latającego Bulmy. Przede mną było naście godzin, w których musiałam część z ich znosić. 

Wszędzie było głośno, kolorowo. Słyszałam wiele okrzyków radości, śmiech, muzykę, a nawet docierały do mnie przeróżne zapachy. Jeszcze nigdy nie byłam w takim miejscu i chyba mnie to przytłaczało. Objęłam się ramionami starając uspokoić swój oddech. 

Poczułam chłodną dłoń na ramieniu. Namekanie z natury byli zimnokrwiści i dosłownie za każdym razem miałam to samo odczucie przebiegającego dreszczu, a po nim moje ciało spowijała gęsia skórka. 


—    Spokojnie. – Usłyszałam. 

I w tej chwili podskoczyłam, ale słysząc demoniczny i spokojny głos wypuściłam powietrze zamykając oczy. 

—    Przypomnij sobie wodospad. – Rzucił radą. 

Powoli oblizałam dolną wargę koncentrując się na otaczającym mnie chaosie. Wyłapywałam kolejno: wesołe śmiechy, pomruki pojazdów mechanicznych, huczne fajerwerki, a także kroki. Mnóstwo kroków rozproszonych we wszystkich kierunkach. 

**

Księżniczka siedziała pod szalenie silnym prądem kaskady. Sama nie wiedziała która to już była godzina. Przemoczona, zziębnięta, rozkojarzona, a nawet cholernie głodna i zmęczona. Piccolo nakazał jej medytować pod naporem lodowatej i silnej wody, która miała za zadanie utrudniać drogę do celu.  

Skupić się w takich warunkach było wręcz niemożliwością. Dziewczyna była pewna, że Namekanin tym sposobem chciał utrzeć jej nosa, a może nawet był w zmowie z synem Gokū, wszak przyjaciółmi byli. Myślała by wszcząć bunt, jednak za każdym razem, gdy usiłowała zabrać głos mężczyzna przypominał jej o tym dlaczego tu przyszła. Chciała opanować sztukę skupienia więc przygaszona zaciskała wargi próbując od nowa i od nowa. 

Dopiero, kiedy wróciła w to miejsce po raz ósmy udało jej się wyciszyć, zaakceptować warunki i wsłuchać w szum głuchego wodospadu. Oczyściła umysł. Przestała myśleć o niedogodnościach, uspokoiła drżenie ciała, a nawet zniwelowała uczucie przeszywającego chłodu. Jej KI stało się stabilne. Nawet nie wiedziała kiedy tego dokonała. O wszystkim poinformował ją nauczyciel, kiedy stwierdziła, że się poddaje i wróci do tego zadania za kilka godzin, gdy już się posili bo żołądek zawiązał się w supeł. I ogrzeje. Gdy wstała od razu dopadły ją przerażająco targające dreszcze. 

Była tak szczęśliwa, że aż pisnęła, ale gdy dostrzegła powagę na zielonej twarzy uświadomiła sobie, że to wciąż za mało i koniecznie musi to powtórzyć. Na jednym razie się nie skończy. A jednak osiągnęła to co chciała. Bez pomocy Szatana Juniora nigdy nie dałaby rady i doskonale o tym wiedziała. Była mu wdzięczna. 

Po raz pierwszy poczuła czym jest spokój, który tak ciężko było utrzymać jej w garści w tym pokrętnym życiu. 

**

Kiedy tylko unormowałam bicie serca i energię życiową spojrzałam na swojego nauczyciela medytacji, którego dłoń wciąż spoczywała na mym ramieniu. Byłam mu wdzięczna za nauki i za to, że w tej właśnie chwili tu był i wiedział, iż nie jest że mną dobrze. Może zapamiętał jak mówiłam, że nigdy nie brałam udziału w niczym podobnym? Na zawodach, na których ostatnio był, a które zniszczyli Heranie się nie pojawiłam, nawet na trybunach. 

—    Coś się stało? – Niespodziewanie za moimi plecami pojawił się syn Gokū. 

Namekanin pokręcił przecząco głową puszczając moje ramię. Naprędce się odwróciłam, a serce ponownie zabiło mocniej. Nie skłamałabym mówiąc, że się wzdrygnęłam. W mojej głowie jedynie zadudniło: co on tu robi?!


Nasze spojrzenia najprawdopodobniej się spotkały. Nie widzieliśmy się przez cały czas, w którym trwały przygotowania do tego durnego turnieju. By o nim nie myśleć trenowałam każdego dnia na różne sposoby i nikt nie zadawał dodatkowych pytań  dlaczego bez niego. Wszyscy wiedzieli, że mam zamiar wygrać to cholerne wydarzenie, a jeśli mam to uczynić, to nie mogę z nim. 

Miałam cichą nadzieję, że przy tej dziewczynie nie osiągnął żadnych postępów i nie miał możliwości mnie pokonać kiedy zadam potężny cios jego nowej przyjaciółce. Z resztą byłam tak zajęta, że nie rejestrowałam czy jego KI wzrasta. Zasłużył sobie na to. Każdego dnia przy zdrowych zmysłach trzymała mnie myśl, że nadejdzie słodka zemsta i tym razem Son Gohan zrozumie, że z Saiyańską Księżniczką się nie zadziera. Nie okłamuje się jej. Złamał moje serce, rozsypał w drobny mak, więc nie powinien oczekiwać ode mnie niczego.  

Moje spojrzenie było zimne i puste. Nie chciałam by w tej chwili wyczytał we mnie gniew i w razie czego ostrzegł dziewczynę, albo stanął w jej obronie tym samym ostatecznie udowadniając, że jestem dla niego nikim. Jedna część mnie chciała o wszystkim zapomnieć, ale druga kazała mi nie ustępować. Nie miał prawa mnie tak potraktować! 

On zaś był speszony, może smutny? Nie byłam pewna gdyż miał na sobie okulary przeciwsłoneczne. Jego włosy kryły się pod długą, białą chustą. Resztą pozostawała bez zmian – czarny kombinezon z golfem, czerwona peleryna do ziemi oraz zielone gi. Odniosłam wrażenie, iż nie mógł na mnie patrzeć. Czyżbym była w jego oczach kreaturą, czy może jednak obawiał się, że to co między nami było i mogło przepadło raz na zawsze? On dla mnie już nie istniał. Tak sobie powtarzałam każdego poranka, każdej nocy. Złość jaka panowała w moim sercu nie miała ochoty z nim pertraktować. Żadnych taryf ulgowych. Wszystko co było już zniknęło, przepadło. Stałam tu i teraz tylko dlatego, że wszyscy byli przyjaciółmi Gokū, który lada chwila miał się pojawić. 

—    Nic się nie... dzieje. – Odpowiedziałam po dłuższej chwili bez cienia emocji. – Co to za dziwne rekwizyty? 

—    Mówisz o? – Zaśmiał się nerwowo. – Przepisy zakazują twardych nakryć głowy, a tylko tak mogłem zachować anonimowość. 

Vegeta ukradkiem spojrzał na mnie i zaobserwował jak patrzę na syna jego rywala, a za razem kompana. Ja, niegdyś najlepsza, jedyna kumpela tego pół Saiyana, dziś chciałam pokonać go w równej walce, o ile ten nie spoczął na laurach bawiąc się w ziemski trening dla słabeuszy i nie dorasta najsilniejszym do pięt. Odwróciłam się bez odzewu usiłując miarowo oddychać i nie zburzyć swojego z trudem wystawionego muru. Cholera jasna! 

Bulma ubrana w obcisłą czerwoną sukienkę witała się ze starymi przyjaciółmi, którzy powoli przybywali grupkami na wyspę. Po moim oddaleniu się Gohan rozpoczął konwersację ze swym zielonoskórym przyjacielem. Vegeta stał ze mną z tyłu udając, że nie interesują go ci ludzie, zaś Trunks podbiegł do swojego kamrata Gotena wesoło podskakując. Zaraz miały zacząć się zapisy do turnieju.  

Byłam tymczasowo odziana w białą bluzkę z długim rękawkiem i jeansy najbardziej elastyczne jakie Osiemnastce udało się zdobyć. I ona uważała, że nie powinnam wyglądać jak wieśniaczka i poznać nieco modę. O ile dało się w tych łachać wykonać jakiś sensowny ruch godziłam się na to i oczywiście musiał być w miarę prosty, nie fikuśny jak te matki Trunksa. Strój uszykowany przez prezeskę Capsule Corp czekał na swoją kolej w ukryciu i w nosie miałam czy mnie ktoś rozpozna czy nie. Jak mówiłam nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, ale Bulma uspokoiła się, gdy w tajemnicy wyjawiłam jej swój plan. 

Kątem oka spojrzałam na syna Gokū, który jak się okazało także ukradkiem mnie obserwował. Niczego nie byłam mu winna, to on powinien błagać mnie o litość. Złowieszczo się uśmiechając odwróciłam się do niego, a ten ze strachem odskoczył delikatnie w tył, a następnie odwrócił głowę jakby czegoś szukał w tłumie. Chciałam utrzeć mu nosa. 

—    Faktycznie. – Wychrypiał Vegeta mi do ucha. – Jesteś na niego cięta jak żyleta. Bulma nie kłamała, że nie jest to tylko na czas zawodów. 

Odpowiedziałam mu tylko wściekłym spojrzeniem. Książę w przeciwieństwie do mnie był w szampańskim nastroju. Odkąd osiągnął drugi poziom super wojownika puszył się jeszcze bardziej, a możliwość pokazana się Son Gokū była obowiązkiem. Za pewne chciał zrobić na nim wrażenie, o ile tamten nie miał lepszego asa w rękawie. Nie było go przecież ponad siedem lat, musiał coś osiągnąć, prawda? Mnie na przykład wreszcie udało nauczyć się medytacji i opanowałam do perfekcji drugą transformację. 


Zebrani zaczęli się zastanawiać gdzie podziewa się mężczyzna matki Gotena i kiedy mieli się już rozejść by go poszukać pojawił się jak grom z nieba centralnie przede mną stojąc tyłem. Oczy zebranych niemal napłynęły łzami. Nawet Bulma była podekscytowana jak dziecko, gdy zobaczyła tego wojownika.  

—    Cześć wszystkim! Długo zamierzacie tak stać i nic nie mówić? – Zażartował Saiyanin. 

Kuririn, Yamcha, Pūar, Ulong oraz Gohan rzucili się ku nowoprzybyłemu jak dzieci na cukierki. W dziwnym osłupieniu, jakby wątpił w jego przybycie trwał Vegeta. Trunksa jak i Osiemnastka nie mieli z nim żadnych radosnych wspomnień by ucieszyć się na jego widok. Nie wspominając o małej Maron. Kilka żałosnych scen wzruszenia, a ja stałam jak stałam z założonymi rękoma na piersi, wyglądając jak kopia swojego brata. Machnęłam parę razy koniuszkiem ogona, który krył się pod białym materiałem że zniecierpliwienia. Tak bardzo chciałam się znaleźć już na macie i wrócić do swojego pokoju.  

Chi-Chi z młodszym synem stała kawałek dalej szeroko się uśmiechając do swojego partnera, zaś mały chował się jak tchórz za spódnicą matki. Nigdy wcześniej go nie widział. Zdjęcia się nie liczyły. Był tylko maluchem, od którego oczekiwano by się cieszył razem z innymi, a on po prostu bał się tej całej sytuacji.  

—    Tęskniłam... – Jęknęła kobieta łapiąc kontakt wzrokowy z mężem. 

Przykładała do ust dłoń, a w oczach pojawiły się łzy. Naprawdę było po niej widać jak bardzo cieszy ją to spotkanie.  

—    Ja również, Chi-Chi. – Odpowiedział z uśmiechem. 

Nie widziałam jego twarzy, ale wydźwięk słów sugerował to bardzo dosadnie. Odsunął od siebie gawiedź przyjaciół i ruszył spokojnym krokiem w stronę swojej kobiety, jednak gdy dostrzegł małego chłopca, niemal jego miniaturową kopię przystanął. 

—    Któż to kryje się za tobą? – Rzekł spokojnie. – Wygląda zupełnie jak ja. 

—    To jest twój tata. – Zawołała podekscytowana do pociechy. – Przywitaj się, Son Goten. 

Mina zaskoczonego Saiyana musiała być ogromna, niemal ugięły się przed nim nogi. Z początku onieśmielony chłopiec ani myślał podejść do nowopoznanego ojca, lecz po chwili ściskał go roniąc łzy szczęścia. Wpatrywałam się w ten obrazek dłuższą chwilę. On dopiero poznał swojego tatę, a ja już nie pamiętałam jak wyglądał mój własny. Nie dźwięczał jego głos w głowie. Chyba nawet zrobiło mi się przykro, jednak nie było na to właściwie czasu. Teraz byłam na tej przeklętej wyspie i miałam do wykonania zadanie. Przygotowywałam się na to bardzo intensywnie. 

Stara wiedźma o różowych włosach i szpiczastej, przekrzywionej nieco czapce, siedząca na kryształowej kuli krążyła wokół martwego wojownika przypominając mu, iż ma dwadzieścia cztery godziny na Ziemi. Wtedy zwróciłam uwagę na coś co błyszczało nad jego czarną czupryną. Czy to był znak, że nie był żywym? A wyglądał całkiem normalnie. 

Nie tracąc więc czasu ruszyliśmy zapisać się na zawody bo w końcu przybyliśmy tu by wziąć w nich udział. Gokū był dodatkiem, choć dla większości wisienką na torcie. Na miejscu dowiedziałam się, że poza samymi zapisami odbyć się musi eliminacja, gdyż kandydatów na stanowisko mistrza jest więcej niż kiedykolwiek. Żeby tego nie przedłużać jak to miało miejsce w poprzednich edycjach zamiast turnieju wyłaniającego szczęśliwą grupkę miał odbyć się pomiar uderzenia. Co wydawało mi się sensowne. 

Gdy przyszła kolej Son Gohana by się wpisać i przedstawił się jako Międzygalaktyczny Wojownik omal nie wyskoczyłam z butów. Obaj mężczyźni z recepcji podrapali się po głowie zastanawiając się pewnie, ilu jeszcze przebierańców zgłosi się na turniej z kosmicznym imieniem. Ja wiedziałam jedno – z tym daleko nie zajdzie. Wielokrotnie powtarzałam, że powinien był zmienić swój przydomek, ale uważał, iż jest w porządku, a jeśli jestem taka mądra to winnam wymyślić coś lepszego. Nie miałam pomysłu, aż do teraz. 

—    Saiyman. – Rzekłam z lekkością opierając się o ich niewielki stoliczek. – Na co czekasz? Zapisz pan: Saiyman. 

Czarnowłosy w ciemnych okularach spojrzał na mnie niepewnie – zdradzała to jego mina. A mężczyzna z długopisem w ręce zastanawiał się co ma zrobić i gapił się na rzekomego Saiymana, czy też Międzygalaktycznego Kłusownika. 

—    W sumie podoba mi się, dzięki! – Zawołał poprawiając okulary przeciwsłoneczne. – Nawet lepsze. Proszę zapisać, , Saiyman. 

Uśmiechnęłam się półgębkiem. W końcu pozbyłam się tej idiotycznej nazwy. Stało się. 

—    To oczywiste. – Rzuciłam sucho. – Zapiszcie i mnie. Księżniczka Saiyanów. 

—    T-to ty także bierzesz udział w turnieju? – Były przyjaciel nie krył swego oszołomienia. – Mówiłaś, że… 

—    Mówiłam, mówiłam... – Rzuciłam niedbale odwracając się do niego plecami krzyżując ręce na piersi.  – Różne rzeczy mówię. Okoliczności sprawiły, że informacja nie dotarła. Mam zamiar was wszystkich pokonać. 

Tak jak Gohan, nie podałam swojego imienia, z resztą nikt nie musiał wiedzieć jakie nadano mi imię, a najważniejszym było, kim jestem. Oczywiście mężczyźni pokręcili nosami słysząc kolejny, im zdaniem głupawy pseudonim niesfornego nastolatka. Nie byli świadom, że jedynie się zatytułowałam, ot bez imienia. Kiedy przyszła pora na chłopców dowiedzieliśmy się, że osoby poniżej piętnastego roku życia nie mogą walczyć z dorosłymi. Specjalnie dla nich utworzono osobne zawody. Przynajmniej ich nie musiałam lać i mieli szanse stoczyć ze sobą walkę. Bo wątpiłam by znalazło się na tym przedstawieniu jakieś silniejsze dziecko niż te dwa małe gamonie. Jednak też rozumiałam ich rozczarowanie, oni liczyli na fajerwerki, a dostali jedynie przedstawienie dla szczeniąt. Nie jednego dorosłego na tej planecie mogli pokonać. Co ja gadałam? Wszystkich zwykłych Ziemian, nie potrafiących kontrolować własnej KI. 

Teraz, gdy Goten umiał latać miał większe atuty na pokonanie mego bratanka. Nic tylko pozazdrościć im zapału do walki. Ale co oni mogli wiedzieć o prawdziwej sile, czy rywalizacji kończącej się śmiercią? A no nic. I szczerze miałam nadzieję, iż prędko nie odczują tego na własnej skórze. Zło było złem, a do zdobywania umiejętności nie była im potrzebna inwazja świata. Z resztą wciąż byli dziećmi. 

Dla mnie nie ważne było ile kto miał lat, jaką dysponował techniką. Moim zadaniem było zemścić się, oraz pokonać najsilniejszego rywala i wtedy nabraliby szacunku do mojej osoby, również tu na Ziemi. Już dość wysiedziałam w cieniu, choć moja KI prezentowała się od dawna na wysokim poziomie. Za każdym razem, gdy zaczynałam czuć się tu jak u siebie coś musiało sprowadzać mnie do parteru. Przypominać mi, że jestem kimś innym, albo i nikim. Najpewniej nie tym kogo oczekiwała większość. Udawanie obcej mi osoby było wyniszczające. Mogłam się w to bawić jakiś czas, ale... Przestało być zabawne.

Wreszcie nakazano ruszyć nam do strefy eliminacji. Z otrzymanym potwierdzeniem zapisu na turniej ruszyłam przodem, a za mną podążył Vegeta z Szatanem. Też chcieli mieć już wszystko za sobą i skończyć tę całą maskaradę. Zostałam w międzyczasie uprzedzona, że nie powinniśmy pokazywać swoich nadprzyrodzonych – według Ziemian, umiejętności by nie przestraszyć ich, więc przemiany czy strzelanie pociskami były wręcz surowo zabronione. Mieliśmy zmierzyć się w bazowych formach. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że zaplanowałam sobie wszystko inaczej. Postanowiłam wystartować na poziomie pierwszym, by być tą samą dziewczyną, którą część osób z miasta Satana już kojarzyła. Ta sama, co ratowała ludzi z wysp wulkanicznych. Znajomi nie musieli o tym wiedzieć w tej chwili, a transformacji jako tako by nie było. W końcu na macie zabronili tego robić. Tam miałam zamiar pojawić się jako złotowłosa i nikt tego już by nie mógł zmienić. 

Wszędzie panoszyli się ludzie, dzieci, a nawet zwierzęta. Gwar i wrzaski nie miały końca. Przez cały czas musiałam przypominać sobie słowa, którymi uraczył mnie Szatan Junior podczas nauki medytacji. Co rusz ktoś wołał przez megafon by komunikaty były dobrze zrozumiałe dla przybywających uczestników, a chętnych o dziwo nie brakowało. W końcu dotarliśmy na miejsce eliminacji, gdzie blond włosa kobieta z mikrofonem w ręce próbowała wyciągnąć od nas jakiś komentarz. Nawet na nią nie spojrzeliśmy. Po cholerę mielibyśmy z nią dyskutować? Ona i tak nie zrozumiałaby naszego powodu. My, chcieliśmy się zmierzyć między sobą bez możliwości nadprzyrodzonych. Wszyscy, poza mną. To w sumie było swego rodzaju moje przebranie, a za razem wizytówka. Z Księżniczką Saiyan już się niektórzy spotkali. Teraz mogli by ją podziwiać na nowo i kto wie? Może i kibicować? 

Gdy nikt nie patrzył wymknęłam się niby do toalety by dopełnić swych zamiarów. Po założeniu poprzez kliknięcie koralika perfekcyjnego stroju do walki użyłam transformacji by na miejsce dotrzeć już jako pełnoprawna zawodniczka, a wszystko w jakimś zapomnianym zaułku. Złote włosy sterczały jak zawsze, a aura znikła tak szybko jak się pojawiła nie okazując żadnych oznak odmienności, tylko ogon wesoło podskakiwał mogąc ujawnić się światu. Dziś nie było Sary, uczennicy liceum Pomarańczowej Gwiazdy, teraz jej miejsce zajęła pełnoprawna Saiyańska wojowniczka, najsilniejsza kobieta na tej przeklętej planecie bez krzty tolerancji. 

Odnalazłam w tłumie Vegetę, a za nim całą resztę. Książę stanął plecami do znajomych, C18 także nie pokazywała zainteresowania innymi, ja zaś stanęłam nieco dalej prawdopodobnie nie zauważona przez niektórych – musiałam wyciszyć swoje KI by nie rzucać się w oczy. Nie umknęłam jednak uwadze brata. Wystarczyło, że wyczuł przemianę. Mężczyzna zrobił głupkowatą minę i niemal usłyszałam jak prycha choć było to nie możliwe z powodu sporej odległości. 

Do tej pory nigdzie nie dostrzegałam swojego wroga numer jeden, jednak długo nie musiałam czekać. Gdy jej ojciec – pierrot, odstawił szopkę wśród swoich wiernych fanów, zza niego wyłoniła się dziewczyna w czarnych jak noc włosach tyle, że obcięta na krótko. Czyżby nią była Videl? Ostatni raz, gdy się widziałyśmy była uczesana w dwa długie kuce, z którymi nigdy się nie rozstawała. Szczerze powiedziawszy w poprzedniej fryzurze było jej ładniej, teraz przypominała szczeniaczka o dużych babskich, niebieskich oczach. Nie wyglądała na pocieszoną w towarzystwie ojca pajaca, i słusznie. Choć raz sama uznała go za błazna. Ciekawa byłam jak przetrawiła moje słowa i czy w ogóle były dla niej prawdziwe. Nastraszyłam ją tamtego dnia, ale znając życie Gohan coś jej naopowiadał by się uspokoiła wciskając bajki o super wynalazkach Bulmy. 

W końcu zaczęło się coś dziać. Jeden z organizatorów wprowadził zebranych w szczegóły turnieju, gdzie zgłosiło się około dwustu zawodników. Nie mało, lecz dziewięćdziesiąt pięć procent z tego było pachołkami do pokonania zaledwie dmuchnięciem KI z ust. Ot cieniasy. Osobną liczbę stanowiła garstka młodzików, do której niestety musieli się zaliczać Saiyańscy chłopcy. Z całej tej maskarady miało stanąć na arenę szesnastu zawodników. Wyciągnęłam obie ręce przed siebie sprawdzając czy mam wszystkie palce. Ja, Vegeta, C18, Kuririn, Gokū, Szatan, Son Gohan i za pewne jego nowa przyjaciółka byliśmy w pierwszych progach. Czyli było jeszcze ośmioro zawodników, których trzeba było poznać. Z resztą i tak nie potrafiliby nam dorównać. A na koniec miał być Herkules. On już był w finale jako ostatni mistrz najlepszego pod słońcem. Cwany. Nie chciał się skompromitować na oczach swych ślepych i głupich fanów. Oczywiście. 

Nie miałam ochoty oglądać tych bzdurnych popisów. Odwróciłam się na pięcie mając zamiar zginąć gdzieś w tłumie. Chwyciłam kauczukową bransoletę i zdjęłam ją z nadgarstka. Taka mała pierdółka, a jaka użyteczna. Spięłam nią włosy wysoko by podczas turnieju mieć pewność, że jej nie uszkodzę przywalając komuś w nos. Praktyczna to może ona nie była w tej chwili, gdy włosy i tak sterczały w niebo, może nie tak ostentacyjnie jak na poziomie drugim, ale zawsze coś. 

—    Mieliśmy nie używać transformacji. – Zauważył Son Gohan podchodząc do mnie niepewnie. – Możemy porozmawiać? Czemu mnie unikasz? 

Nie widziałam jego wzroku zza czarnych szkiełek. Spojrzałam na niego udając, iż od niechcenia. Z powrotem założyłam ręce na piersi. Na pierwsze pytanie mogłam odpowiedzieć, na drugie musiał poczekać. Miałam mu zdradzić, że omijam go dla jego własnego dobra? Że nie chcę go przypadkiem zabić, gdy zobaczę go z tą dziewuchą? 

—    Boisz się, że przegrasz? – Sarknęłam. – Jestem Wojowniczką z Saiyańskiego rodu, a jak myślisz? Teraz mnie nie poznają te błazny, a w naturalnych barwach od razu. Z resztą ja się nikogo nie obawiam. Zwłaszcza ciebie. 

Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w niego z pogardą, a ręka mnie swędziała by zdjąć mu te idiotyczne okulary. Jednak nie byłam na tyle bezczelna by właśnie sprzedać jego tajną informację. Wciąż miał prawo do anonimowości. Jego mina zdradzała zakłopotanie, a może i jakiś żal. Czyżby zapomniał, że nie byliśmy już tymi samymi istotami co kiedyś? Teraz mogłabym pozwolić mu zginąć, a nie jak kiedyś, samej się podłożyć. Osobiście wolałabym własnoręcznie zadać mu ostateczny cios, by wiedział, że ze mną się nie zadziera, że nie łamie się mojego serca w tak ohydny sposób. 

—    Ciekawa jestem czy twoja nowa przyjaciółka dotrzymuje sekretu. – Rzuciłam z pogardą na odchodne odwracając się do niego plecami. – Powodzenia. 

—    Saro! – Zawołał za mną łapiąc mnie w nadgarstku. – Porozmawiajmy! 

—    Rozmawiać ci się zachciało? – Prychnęłam nie odwracając się. 

Wciąż trzymał mnie cierpliwie wyczekując jakiegoś ruchu? Serce dudniło mi jak szalone chociaż naszą skórę dzielił materiał białych i grafitowych rękawic. 

—    Gdzie zatem byłeś przez ten miesiąc? 

Słyszałam jak westchnął ciężko, gdy uwalniał moją rękę. Niby otaczaliśmy się masą osób krążących dookoła, a jednak poza nim zdawało mi się, że nikogo tu nie ma. Wzięłam głęboki wdech, zamknęłam oczy po czym wypuściłam cicho i szybko powietrze mając zamiar skonfrontować się z synem Gokū. Odwróciłam się na pięcie, a nasze oczy prawdopodobnie się spotkały. 

—    Byłaś bardzo zajęta... – Mruknął zdenerwowany. – Chciałem... Ja... Wciąż trenowałaś, odniosłem wrażenie, że jesteś wściekła i Videl mówiła, że nie zechcesz ze mną rozmawiać. 

—    Oczywiście, że nie chciałam! – Odszczeknęłam. – Nadal nie chcę. O dziwo ta wywłoka ma rację! 

—    Saro... – Szepnął z drżącym głosem. – Muszę cię... 

Przewróciłam oczami, a zaraz ktoś szturchnął mnie z dużym impetem. W momencie zrobiło się ciasno i jeszcze bardziej gwarno. Ludzie jak nastraszone owce pędzili przed siebie wymijając bądź usiłując stratować snas. 

—    Ruszcie się. – Rzekła sucho Osiemnastka, gdy przechodziła obok. – To nie czas na gruchanie. Zaczyna się. 

Podążyłam za kobietą omijając tym samym nastolatka, który nie był nawet w stanie dokończyć swojego wywodu. Rozpoczęcie się eliminacji wreszcie nastąpiło, a po drodze androidka wyjaśniła, że zasada jest jedna: przywalić najdelikatniej jak się da w tę idiotyczną maszynę punktową i jej nie zniszczyć. I pomyśleć, że gdy te słabeusze musiały uderzać w to z całych sił my musieliśmy się ograniczać. Jak się na miejscu okazało wynikiem bazowym miała być siła ciosu Herkulesa. Zachciało mi się rzygać na jego widok. Zacisnęłam pięść w nadziei, że osobą która go obije będę właśnie ja. 

Ten pewny siebie pseudo bohater zrzucił z ramion białą jak śnieg pelerynę i uniósł w niebo nie małych rozmiarów pas, podobnież mistrza świata, który otrzymał na poprzedniej edycji Tenka-ichi. Ludzie wiwatowali jak szaleni, a wraz z nimi jego głupia córka. Sama podsycała całe towarzystwo do aprobaty największego kłamcy we wszechświecie. Kiedy stanął już przed cudaczną machiną, która rzekomo miała zmierzyć naszą siłę ciosu zaczął wygibasy, a jak jebnął mostek miałam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Rozległy się trzaski fleszy, które nie powiem i mnie zaczęły drażnić. Dziwnym trafem w chwilę później wszystkie eksplodowały. Węsząc incydent spojrzałam po twarzach najbliżej stojących wojowników i widząc zdeterminowaną twarz jednego z naszych wiedziałam kto zniszczył osprzętowania. Bez względu na jego powód ważne było, że już nikt nie mógł uwiecznić tej przeklętej facjaty. Wreszcie i ludzie zniecierpliwieni spoglądali na zakałę ludzkości, aż zada cios maszynie by oszacować granicę z jaką siłą można zakwalifikować się do kolejnego etapu tego durnego turnieju. Zanim jednak dosięgnął pięścią poduszkę ustrojstwa nadął się jak paw wydając z siebie dziwne dźwięki nim ostatecznie przeszedł do okrzyku bojowego wykonując zamaszysty cios jakby prosto w nos przeciwnikowi. Ludzie zamarli oczekując rezultatów. Zaczynałam się nudzić i kiedy miałam teatralnie ziewnąć gruby okularnik krzyknął z radością, że ich wybawca świata uzyskał sto trzydzieści siedem jednostek. Niemal zaplułam się próbując prychnąć. To miał być wynik roku, proszę państwa? Cudowny, wspaniały, umięśniony, starzejący się człowiek miał być królem Ziemi? Też mi coś. 

Ochotnicy ze swoimi kartami potwierdzającymi zapisanie się zaczęli kolejno ustawiać się do maszyny tym samym w większości pokazując zebranym swoją nieudolną siłę. Od nas jako pierwsza wystartowała Osiemnastka, którą wcześniej Kuririn kilkukrotnie usiłował namówić by tylko delikatnie musnęła tę cudaczną maszynę, o czym wspomniała. Obok pojawili się Gokū, jego najlepszy przyjaciel oraz Szatan i Vegeta.  

—    Nie mieliśmy okazji zamienić zdania. – Odezwał się niespodziewanie ojciec Gotena. – Wyrosłaś. W dodatku bierzesz udział w pierwszej formie. Co cię do tego nakłoniło? 

—    Yhy. – Odparłam bez entuzjazmu. – Twój syn i jego chęć anonimowości. Widziałeś jego przebranie? 

W ogóle nie spodziewałam się, że będziemy rozmawiać. Nie w tej chwili. Obserwowałam poczynania Osiemnastki i jej naprawdę delikatnego stuknięcia w maszynę. Wynik powalił na kolana zebranych, a ja i reszta uśmiechnęliśmy się do siebie zdając sobie sprawę, że właśnie tak będzie. 

—    No, tak. Dziwne jakieś. A ty za kogo się przebrałaś?– Szepnął odwracając się na momencik. – Mam nadzieję, że spotkamy się na macie i pokażesz jakie asy chowasz w rękawach. 

Wypuściłam powietrze ukazując mężczyźnie krzywy uśmiech. Oczywiście, że chciałam się z nim zmierzyć. To był jeden z powodów dla których tutaj się znalazłam. Innej okazji nie było; Mężczyzna był od siedmiu lat martwy. 

—    Rękawów nie mam, ale rękawice mogą być? – Wskazałam na fioletowe zakończenie grafitowego materiału przy łokciach. - I jestem sobą, Saiyańską księżniczką. 

Zaśmiał się szczerze, a ja nie byłam mu dłużna. Ten dzień miał szansę jeszcze się jakoś obronić. W tym czasie poproszono żonę Kuririna o ponowne uderzenie. Sądzili iż maszyna się zwyczajnie zepsuła. Jej kolejny cios był delikatniejszy, więc i wynik mniejszy, ale wciąż kolosalnie przebijający Satana. 

—    Tu jesteś! – Usłyszałam entuzjastyczny okrzyk. – Wszędzie cię szukałam! Myślałam, że zrezygnowałeś. 

Odwróciłam się i dostrzegłam jak Videl niemal rzuca się na Gohana nie kryjąc swej radości. Byli oni kilka osób za mną. Zacisnęłam pięść, a po plecach przebiegł mnie lodowaty dreszcz. Moje powoli buzujące emocje ostudził okrzyk tłumu, gdy Gokū uderzył w maszynę wskazując większe liczby od Osiemnastki. Mężczyzna w pasiastej koszulce i okularach z ledwością stał na nogach nie mogąc uwierzyć, że dzieją się tutaj tak dziwne rzeczy. Wzięłam głęboki wdech i po wezwaniu mego numerka ruszyłam do maszyny. Mogłabym ją zniszczyć, ale skoro moi poprzednicy potrafili tknąć ją bez szkody, ja też zamierzałam to uczynić. Musiałam jedynie się postarać i wstrzelić się w sumy nie przekraczające 250 punktów uderzeń. 

Gdy stanęłam na przeciw poduchy większej od mojej twarzy usłyszałam prześmiewcze teksty prawdopodobnie z przerośniętym ego mężczyzn. Kątem oka dostrzegłam kilku dryblasów świecących gołymi klatkami. Gdzieś w tłumie zaświszczało od gwizdów. 

—    Na co czekasz lalunia? – Zawołał jeden. – Uderzaj albo wracaj do przedszkola! 

Skłamałabym gdybym powiedziała, że nie skoczyło mi choć na sekundę ciśnienie. Chcąc przestraszyć tych prostaków zmrużyłam oczy i oddałam cios. Maszyna zatrzeszczała, a gdy skończyła liczyć tablica numeryczna ukazała wynik – 300 jednostek. Narobiłam dymu. Facet nadzorujący mruczał o uszkodzeniu maszyny, ale już tego nie słuchałam. Stanęłam koło walecznej blondynki szeroko się do niej uśmiechając. Nie zamierzałam powtarzać ciosu. 

—    Faceci. – Burknęłam. – Myślą, że kobiety to się bić nie potrafią. 

Osiemnastka odwzajemniła uśmiech poprawiając włosy. W żadnym wypadku nie byłyśmy słabe. Prześmiewcze nawoływania umilkły, a na placu zrobiło się cicho. 

—    Wołaj pan następnych. Nie mamy całego dnia. – Zawołałam, a sztuczna kobieta mi zawtórowała. 

Kolejne interesujące mnie uderzenia należały do Piccolo i wreszcie do Vegety. Ten z miną terminatora rozwalił w drobny mak mechanizm tym samym pozbawiając tłum powietrza w płucach. Gdybym była pospolitą Ziemianką uczyniłabym to samo. Książę skasował nawet pobliską palmę. Musiał być już potwornie znudzony tą pokręconą eliminacją. Z resztą sama miałam ochotę ją uderzyć z należytą mi siłą, ale chciałam się zachować. Cóż, padło na mojego brata co oczywiście nie spotkało się z aprobatą.

Spojrzałam na przerażoną dziewczynę, która w swym różowym podkoszulku wyróżniała się w tłumie, z resztą wybiegła przed ludzi, nie dało się jej nie zauważyć. Ta nie mogła uwierzyć w to co właśnie zobaczyła, w końcu ludzie nie posiadali takiej mocy, podobnież. Odnalazłam w tym zgiełku zmartwionego Gohana, który na swoje nieszczęście nie doczekał się swojej kolejki. 

—    Zaraz rozpoczną się eliminacje młodzików. – Zauważył ojciec Gotena. – Chodźmy. 

—    Słusznie, bo zaczynam się piekielnie nudzić. – Warknął Vegeta. – Ci idioci mnie irytują. 

—    Co ty nie powiesz, bracie! – Zawtórowałam. 

Ruszyliśmy przed siebie chcąc zająć miejsce na widowni i obejrzeć walki. Gokū przystanął przy Gohanie, który stał ze swoją nową kumpelą. 

—    To twoja koleżanka? – Zapytał entuzjastycznie. 

—    To ty masz takie ładne koleżanki i się nie chwalisz? – Zarechotał Kuririn. 

Stali tam i gawędzili o wyglądzie tej wywłoki, a ja nieco z tyłu obserwując wszystko z ukosa. Dlaczego nie mogłam teraz przywalić jej w nos i zakończyć tę całą maskaradę? Dziewczyna o dziwo nawet mnie nie zauważyła. Zirytowana przeciągającymi się przekomarzaniami przepchnęłam się do przodu burcząc pod nosem. 

—    Skończcie pieprzyć, dzieciaki czekają. – Warknęłam śląc Gohanowi drwiący uśmieszek. 

Gdy zrównałam się ze swoim problemem i ta rozpoznała mnie wysłałam jej zabójcze spojrzenie numer trzy. Zastygła w bezruchu. Jej wargi lekko się rozchyliły, ale nie wypowiedziała ani jednego słowa, przynajmniej w mojej obecności nie zamierzała tego czynić. Kiedy ją minęłam teatralnie wywinęłam ogonem jak sprężyną. Niech wie, że nie żartowałam tam wtedy na polanie. 

—    Te, Vegeta, też o tym myślałam. – Uśmiechnęłam się do niego szeroko. 

—    O czym? – Żapytał choć zdawał się nie interesować zbytnio tym. 

—    O rozwaleniu tej idiotycznej maszyny! – Rzuciłam wesoło. 

To była jedna z niewielu rzeczy jaka tego dnia sprawiła mi przyjemność.