31 grudnia 2018

32. Nowy dom

Z dedykacją dla mojego męża.

Coraz więcej gwiazd na niebie oznaczało tylko jedno – noc jedną nogą już zawitała. Dopiero gdy Gohan ruszył w swoją stronę zrozumiałam jak bardzo byłam zmęczona. Przez to całe usiłowanie bycia dobrym i empatycznym całkowicie odizolowało mnie od własnych potrzeb. Nawet nie sądziłam, że byłam do tego zdolna. Wciąż uczyłam się samej siebie oraz wszelakich emocji, których musiałam nauczyć się nazywać. Głównymi w moim życiu dotychczas były strach, gniew, nienawiść i ogromny żal. Wiadomo, że pojawiały się zazdrość czy smutek. Jednak teraz, gdy doszły te pozytywne, w dodatku nie krótkotrwałe ciężko było mi się odnaleźć. Czy w tej chwili miało to jakieś znaczenie? Teraz gdy padałam na twarz i wręcz odstraszał mnie własny zapach? Czym prędzej ruszyłam przed siebie usiłując zlokalizować życiową energię swojego brata. Tak jak podejrzewałam nie było to trudne; jego KI skakała jak bijące serce, mimo to nie podnosiła się nadzwyczaj wysoko.
Gdy dotarłam na miejsce lądując pod samymi drzwiami ogromnego półokrąglaka wcisnęłam guzik zwany na Ziemi dzwonkiem oczekując otwarcia. Zdumiałam się gdy w progu zawitał Trunks z przyszłości.
—    Nareszcie jesteś. – Uśmiechnął się szczerze. – Czekaliśmy na ciebie.
Wytrzeszczając oczy oraz nie wypowiadając słowa weszłam do środka zastanawiając się dlaczego. Byłam po kolacji, co prawda trochę czasu już od niej minęło i mogłabym ponownie coś przekąsić, ale nie było to tak istotne jak możliwość wzięcia gorącego prysznica, na który – nie ukrywajmy – liczyłam. Wzruszyłam ramionami czekając, aż młodzieniec zamknie za mną i wskaże kierunek, w którym powinnam się udać. Ruszyliśmy długim korytarzem na wprost, mijając kilka par drzwi po obu stronach dotarliśmy do końca gdzie za otwartym już przejściem znajdował się duży pokój umeblowany w ogromny, długi stół otoczony wytwornymi krzesłami. Siedzieli tam Bulma, jej rodzice oraz Vegeta. Delektowali się przeróżnymi potrawami popijając rozmaicie ubarwionymi płynami.
—    Saro nareszcie jesteś! – Zawołała radośnie Bulma. – Zanim jednak siądziesz do stołu przydałaby ci się porządna kąpiel.
—    O niczym innym nie marzę! – Mruknęłam zmęczona. – Prowadź.
Czym prędzej kobieta zerwała się z siedzenia i poprowadziła korytarzem z powrotem do holu, a następnie po krętych schodach na piętro gdzie ponownie otoczył nas długi korytarz o wielu drzwiach nie wiadomo dokąd. Na całej długości znajdowały się fotokomórki, które oświetlały drogę na każdym odcinku który przemierzałyśmy. Gdy byłyśmy w połowie drogi do jego końca zatrzymała się niemal gwałtownie łapiąc za klamkę.
—    To pokój gościnny – zaczęła – weź prysznic, a ja znajdę ci jakieś czyste ubranie. To nie nadaje się do niczego.
Wypowiadając ostatnie zdanie wskazała palcem na mnie krzywiąc się jakby połknęła kwaśny owoc.
—    Jak to się nie nadaje? – Oburzyłam się nadymając policzki. – To mój kombinezon. Ty, kobieto w ogóle zdajesz sobie sprawę jaki jest drogi i nieoceniony we wszechświecie? Fakt, nie jest już w najlepszym stanie, trochę przeszedł, ale na pewno nie jest śmieciem. 
—    Zrobię ci nowy. – Machnęła ręką ignorując moją wypowiedź. – Może nie taki sam, bo nie mam dostępu do tego typu materiałów, ale będzie spełniać swoją funkcję. Wojna się skończyła i nie musisz paradować w tego typu strojach. Nie będziesz się rzucać w oczy Ziemianom.
Prychnęłam na tę uwagę. Nawet nie była świadoma, iż większość kosmosu tak, a nie inaczej się ubierała. Strój acroniański w każdym calu był doskonały! Wygodny, nie krępujący ruchów, nie drażniący skóry, a co najważniejsze zawsze dopasowany – nigdy za mały. No i oczywiście wytrzymały, a to każdy zmiennokształtny doceniał najbardziej. Choćby właśnie taki Saiyanin, dla którego pierwotnie te stroje stworzono. Ale co taka mieszkanka Ziemi mogła o tym wiedzieć? Tam skąd pochodziłam nawet nie uczono o tym układzie słonecznym. Pewno dlatego, że nic wartościowego się nie znajdywało w tych rejonach. Freezer marzył o każdych pieniądzach więc nawet najodleglejsze i skromne ciała niebieskie były dla niego zdobywane by później sprzedać. Nie potrzebował nawet znać ich nazwy.
Kobieta pogoniła mnie do łazienki gdzie znajdowała się sporych rozmiarów kabina prysznicowa o delikatnym niebieskim kolorze kafelek, po czym zamknęła za mną drzwi. Ściany pokrywały białe kafle, większe od tych pod deszczownicą. Przed wejściem jak i przy umywalce i toalecie leżały małe, eliptyczne dywaniki o grubym włosiu zachęcające do postawienia na nich bosą, zmęczoną stopę – także w odcieniu błękitu. Gdy naga, jedynie owinięta w pasie ogonem weszłam pod strumień gorącej wody poczułam jak mięśnie mi wiotczeją. Każdy z osobna domagał się odpoczynku po intensywnym roku w komnacie Wszechmogącego. Choć niejednokrotnie brałam tam ciepłą kąpiel, żadna z nich nie była tak relaksująca jak ta, której właśnie zażywałam. Tamte często kończyły się utratą przytomności z wyczerpania. Otworzyłam usta unosząc głowę prosto w strumień, który po chwili wypełnił usta. Przepłukałam je i wypluwając wodę przed siebie. Zupełnie nie miałam ochoty na siedzenie na dole przy stole. Chciałam tylko się położyć, ale wiedziałam, że nie jestem u siebie, że moje miejsce jest nigdzie, a jedynie jakie znałam do tej pory to te w podniebnym pałacu. Wszystkie jaskinie, krzaki były nie istotne przed odnalezieniem księcia.
Straciłam rachubę wracając wspomnieniami do minionego dnia. Analizowałam w głowie każdy ruch wojowników mierzących się z Komórczakiem, także swoje. Byłam zdumiona jak wiele zapamiętałam i jak dużo się nauczyłam z samej obserwacji. Choć cieszyłam się z wygranej doskwierał mi niedosyt akcji i samej potyczki. Wkroczyłam w wir walki na samym finiszu więc nie mogłam prawdziwie nacieszyć się w boju. Czy właśnie tak czuli się wojowniczy Saiyanie? Nie umieli żyć bez walki? O tym zawsze opowiadał Vegeta gdy byłam małym brzdącem? W końcu zrozumiałam jakie to uczucie i jak bardzo było emocjonujące. Westchnęłam na myśl, że teraz będę jedynie mogła powalczyć w formie treningu, bez możności pozbawienia wroga cennego życia. 
Gdy stwierdziłam, że moje ciało jest doszczętnie przesiąknięte wygramoliłam się z zaparowanej komory prosto w biały, niesamowicie miękki ręcznik. Jego materiał był po prostu obłędny. W życiu nie dotykałam tak przyjemnego materiału. Może ta planeta wcale nie musiała być wcale zła? Takie kąpiele mogłabym brać codziennie – pomyślałam uśmiechając się do siebie. Owinięta w puchaty materiał wyszłam z łazienki zastanawiając się co takiego Bulma mogła by mi przygotować do odzienia. Gdy tylko przekroczyłam próg ujrzałam ją siedzącą na   zaścielonym łóżku wpatrującą się w małe urządzenie, które trzymała w dłoni. Prawdopodobnie był to jakiś komunikator.
—    Nareszcie! Już myślałam, że się tam utopiłaś.
Prychnęłam na tę uwagę całkowicie ignorując cieknącą stróżkami wodę z niewytartych włosów. Tam gdzie ręcznik przesiąkł kapało na beżową wykładzinę. Nie uszło to uwadze matce Trunksa, która spoglądała na mnie karcąco. Jednak nie wypowiadając słowa wparowała do łazienki wracając z kolejnym ręcznikiem nakazując owinąć nim sobie włosy. Skończyło się na tym, że sama to zrobiła. Nigdy wcześniej nie na głowie turbanu toteż nie rozumiałam o co jej chodziło.
—    Tu, masz ubranie. – Wskazała palcem na stertę równo poskładanych szmat spoczywających na krześle przy oknie. – Powinny być dobre, starałam się powybierać tak byś nie narzekała.
Tu spojrzałam na nią niepewnie, jakby co najmniej czekała mnie przykra niespodzianka. Choć w ogóle nie wiedziałam czego mogłabym się spodziewać. Nie znałam tutejszej mody, jednak zgadywałam, iż mogła nie przypaść mi do gustu. Podeszłam do wskazanego miejsca uważnie przyglądając się wykrojonym materiałom. Zdawały się być całkiem normalne gdyby nie ich kolorystyka. Jaskrawo różowa koszulka z jakimś napisem i zielone spodnie z cienkiego rozciągliwego materiału. Te faktycznie nieco przypominały dolną część mojego dotychczasowego odzienia.
Gdy już wśliznęłam się w przygotowany strój okazało się, że koszulka  była za duża na mnie i Bulma określiła ją sukienką cicho się podśmiechując. Buty włożyłam swoje i ruszyłam ponownie za kobietą tęsknię spoglądając na łóżko, które wyglądało na mega wygodne. Zważywszy na moje wycieczenie podłoga byłaby równie akceptowalna.
—    Muszę tam siedzieć? – Zapytałam ziewając. – Jestem okrutnie zmęczona. To był długi dzień.
—    Zdaję sobie sprawę, ale chcę byś zeszła na dół, do wszystkich. Mam też niespodziankę.
—    Niespodziankę? – Raczej zapytałam siebie niż niebieskooką.
Ta z uśmiechem na twarzy zeszła z ostatniego stopnia, a następnie ruszyła szybszym krokiem do jadalni, zaś ja niezmiennym ślimaczym pędem. Ani myślałam przyspieszać. Nigdzie się nie paliło, a jedyne co by mnie skłoniło do takiej czynności to droga do łóżka. Kiedy przestąpiłam przez próg przeróżne zapachy uderzyły w moje nozdrza. Czy wcześniej je czułam? Zdawało mi się, że nie. Może brud zmieszany z potem maskował całą tę gamę cudownych aromatów? Tak zapewne było. Teraz gdy mnie otaczały wiedziałam, że bez posiłku nie wrócę myślami do snu.
Ludzie zebrani w pomieszczeniu głośno ze sobą rozmawiali. Poza Vegetą, oczywiście. Ten siedział jak zawsze z kwaśną miną wpatrując się w bliżej nieokreślony cel popijając czerwony płyn ze szklanego pucharku. W przeciwieństwie do niego Trunks prowadził bardzo ożywiony dialog z siwym jegomościem. Gdy tylko dostrzegli nas rozmowy umilkły na rzecz radosnych uśmiechów.
—    Siadaj Saro. – Rzekła Bulma wskazując wolne miejsce obok chłopaka z przyszłości.
Bez słowa wykonałam czynność obserwując smakowicie wyglądające potrawy. Wynalazczyni zasiadła na swoim krześle, tuż obok księcia, a po chwili pstryknęła palcami. Niespodziewanie z kąta przy wielkiej wazie z suchymi roślinami wyłonił się robót, który po chwili stał obok mnie nalewając pomarańczowego płynu do takiego samego naczynia z jakiego reszta zebranych spożywała swoje. Uważnie przyglądałam się jego czynności oczekując zakończenia. Spragniona opróżniłam pucharek niemal jednym haustem. Był pyszny, słodki, a jednak z nutą kwaskowatości. Następnym krokiem było nałożenie sobie kolejno wszelakich dań na talerz, tak by zająć całą jego powierzchnię. Zaczęłam konsumpcję nie zwracając uwagi na nikogo. Po czasie dopiero usłyszałam rozmowy.
—    Kiedy wracasz do domu? – kobiecy głoś zadał pytanie. – Do przyszłości?
—    Myślę, że najpóźniej za dwa dni. – Oświadczył Trunks.
—    A odwiedzisz nas jeszcze kiedyś? – Tym razem spojrzałam, pytała starsza blondynka.
—    Myślę, że tak, ale gdy doprowadzę planetę do ładu. Mamy ogrom pracy do wykonania po tym wszystkim co zrobiły cyborgi.
—    Nie zapomnij o Komórczaku. – Wtrąciłam się do dyskusji. – By znowu nie ukradł statku, no i przypadkiem nie zabił.
Uśmiechnął się do mnie obiecując, że nie da się podejść jak jego odpowiednik w przyszłości, z której przybył do nas biocyborg. Bulma rozpromieniona upiła kolejny łyk swojego napoju, tak bardzo przypominającego ulubiony trunek Freezera. Pamiętałam, że był wstrętny. Raz się napiłam z jednej z beczek spoczywających w spiżarniach. Pewno złośliwie, a może jednak z dziecięcej ciekawości? Nie pamiętałam, ale cierpki smak w głowie pozostał. Aż się skrzywiłam.
—    Saro, jeżeli chcesz tu mieszkać, a zapewne nie masz gdzie – Zaczęła Bulma. – musisz zacząć się uczyć. W naszym świecie jesteś dzieckiem, a edukacja to podstawa.
Oboje z Trunksem spojrzeliśmy po sobie, a następnie na kobietę. O co jej chodziło? Jaka nauka?
—    Chyba nie chcesz wiecznie mieszkać na dworze? – Dodała nakładając sobie maleńki kawałek mięsa. – Dom jest na tyle duży, że i dla ciebie znajdzie się miejsce.
Właśnie przełykałam ciepłego ziemniaka, który momentalnie stanął mi w gardle. Zakrztusiłam się nie mogąc złapać powietrza. Jednak refleks niebieskookiego uratował mnie z opresji porządnym klepnięciem między łopatki, a sprawca całego zamieszania wylądował w napoju mego brata, co sprawiło, iż zerknął na mnie jak na wroga.
—    Czo? – wykrztusiłam – Ja?
—    Jesteś przecież siostrą Vegety. – Dopowiedziała wesoło. – Jesteśmy rodziną.
—    Rodziną? – Powtórzyłam głośno w zamyśleniu.
Oczywiście się zgodziłam bez zastanowienia. Jak mogłabym odmówić mieszkania  pod jednym dachem z Vegetą? To było moje największe marzenie od czasu śmierci rodziców. Czy lepiej nie mogłam trafić? Książę już parę lat pomieszkiwał na tej planecie, nie szukał innego miejsca na dom.
Na początek otrzymałam pokój, w którym już tego późnego wieczora byłam. Bulma mówiła, że  to tymczasowo, gdyż miała w planach dostosować go bardziej pod nastolatkę, a nie przyjezdnych gości na jedną czy dwie noce. Ja tam czułam się przyjezdną. Kobieta oczywiście snuła plany o mojej ziemskiej edukacji tuż po odlocie Trunksa do przyszłości. Wiedziałam, że czekało mnie nieznane, w końcu tu ludzie uczyli się, czego innego, a ja o ich świecie nie miałam tak naprawdę pojęcia. Od razu przypomniał mi się dzień, w którym Kuririn główkował nad zadaniami Son Gohana i Dendego w rajskim pałacu. Ziemianka obiecywała dla mnie najlepszego korepetytora na Ziemi. To była niesamowicie energiczna kobieta. Jak już się uparła... Cóż, faktycznie odzwierciedlała swojego wybranka.
Kiedy nastała późna noc wszyscy się rozeszli. Każdy był zmęczony, a ja w istocie ledwo stałam na nogach. Jedynie Trunks wyglądał na wypoczętego, co pewno było sprawką Boskiego Smoka. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi po omacku dotarłam do łóżka, na które padłam jak kłoda. Nawet nie zdążyłam o niczym pomyśleć gdy zapadłam w sen.  Koszmary minionych wydarzeń uderzyły mnie z ogromną siłą. Nie tylko Komórczak atakował wszechświat, a sam Freezer dotrzymywał mu kroku, jakby byli świetnymi kompanami. Gdzie okiem sięgnąć rozciągały się zgliszcza, a to co jeszcze stało trawiły płomienie. Dosłowny obraz nędzy i rozpaczy. Tak właśnie wyobrażałam sobie koniec światów.
Obudziłam się zlana potem jakbym naprawdę walczyła, a sen nie był tylko marą. Nie miałam pojęcia ile spałam i jaki był aktualny czas. Nie znałam się na ziemskim. Podeszłam do okna. Niebo wciąż było mocno rozgwieżdżone co musiało oznaczać, że wcale długo nie śniłam. Księżyc był bliski pełni. Moją koniecznością było pamiętać by na tym globie nie spoglądać w jego kierunku, zwłaszcza w pełnej okazałości. Gdybym rozwaliła tę budowlę zapewne Bulma urwałaby mi głowę. Oczywiście w przenośni, sił na to nie posiadała.


Wyszłam na balkon by zaczerpnąć świeżego powietrza. Noc była ciepła i przyjemna. Wzbiłam się ponad budynek by zasiąść na jego szczycie. Zupełnie nie spodziewałam się spotkać tu swojego brata. Nie miałam nawet w planach z nim rozmawiać, aż do rana. Sam zdawał się być zaskoczony moją obecnością.
—    Co tu robisz? – Usłyszałam burkliwy ton.
—    Nie mogę spać. – Rzekłam bez ogródek. – Postanowiłam się przewietrzyć.
—    Ja też. – przyznał – Tu mi się dobrze myśli.
Dosiadłam się by po chwili obserwować gwiazdy. Nie mówiliśmy nic. Wpatrywaliśmy się w migoczące kropeczki rozmyślając o wielu rzeczach. Zapewne tak jak ja myślami był w przeszłości, ale czy tak samo odległej?
—    Powiedz mi – przerwał milczenie. – co się wydarzyło w twoim życiu? Chcę wiedzieć co takiego cię spotkało, że jesteś tym kim jesteś. Twoja moc wyewoluowała nadzwyczaj szybko.
—    Co chcesz wiedzieć?
—    Gdy się spotkaliśmy nie potrafiłaś nawet walczyć. Uczyłaś się przy mnie, potem trenowałaś sama w tej komnacie. – kontynuował – Podczas tego cholernego turnieju także. Jednak nie to mnie nurtuje najbardziej. Za każdym razem gdy jesteśmy o krok przed śmiercią stajemy się silniejsi, odporniejsi.
—    Masz rację, dużo się nauczyłam. Dawałam z siebie wszystko, bo bardzo chciałam móc stanąć do walki. – Uśmiechnęłam się do siebie. – Pamiętasz co ci mówiłam tam, na polu bitwy?
—    Oczywiście. Wkurzyłaś mnie. – zauważył – Ale i zapełniłaś głowę masą pytań. Jak udało ci się przetrwać w tamtym świecie?

***

ROK 762
STATEK MATKA, GDZIEŚ W KOSMOSIE.

Bezkresny kosmos był ostatnimi czasy jej domem. Z utęsknieniem spoglądała na oddalające się, lub przybliżające gwiazdy. Oczywiście gdy miała dostęp do okien, co zdarzało się przez ostatnie pół roku bardzo rzadko. Miała taką okazję za każdym razem gdy wybudzała się z leczniczej kąpieli. Ostatnio było to nagminnie. Ilekroć Dodoria miał ochotę bił księżniczkę Saiyan do nieprzytomności. Jednak robił to także, kiedy miał zły dzień, został zdenerwowany, czy nawet sprowokowany. Dziewczyna nigdy nie wiedziała, kiedy ten znowu postanowi ją sponiewierać jak śmiecia.
Właśnie ocknęła się po raz kolejny w zielonkawej mazi podłączona do aparatu tlenowego, oraz do dwóch kabelków umocowanych  przylepcami do torsu by monitorować stan leczonego. Odziana była jedynie we własną skórę. Wypuściła powietrze ustami, a te od razu zamieniły się w bąble gnające w górę zbiornika. To westchnienie było odruchowe. Powoli oswajała się z  myślą, że nikt nigdy jej nie uratuje, a sama nie jest w stanie się obronić. Mimo to za każdym razem rozpaczliwie błagała los o cudowne pojawienie się jej brata, o którym nie miała żadnych wieści, a zapytać nie mogła – przyznałaby się wtedy do bycia córką zamordowanego króla Saiyan. Zdawała sobie sprawę jak bardzo zależało grubemu kosmicie na tych słowach. Bała się, że wtedy ją zabije, albo co gorsze będzie przyczyną do skrzywdzenia Vegety.  Przecież by chciał ją ocalić? Zgodziłby się na okrutne rzeczy, a może nawet gorzej? Zostawił na pastwę okrutnych bestii? Nie chciała nawet tego roztrząsać przed sobą samą. Miała przecież zaledwie pięć lat. Nie pojmowała wciąż nieograniczonej bestialskości światów. Istoty przebywające na tym wielkim statku również bały się różowego kosmity, nie mniej niż prawej ręki Freezera – Zarbona. O Imperatorze nie trzeba było wspominać. Sam jego oddech przyprawiał załogę o palpitację serca.
Kilka minut po przebudzeniu Sary jeden z pracowników skrzydła medycznego załączył pompę by następnie uwolnić dziewczynę podając ręcznik oraz odzienie. Gdy tylko poczuła chłodne powietrze zadrżała i szczelnie owinęła się dziękując za dziecięce rozmiary bo jedynie twarz pozostawiła bez okrycia.
—    Znowu tu jesteś. – Mruknął kosmita. – Czym żeś tak podpadła małpko panu Dodorii?
—    Bo się urodziłam. – Wydukała bez emocji.
Nie miała siły płakać, już wystarczająco dużo łez wylała przed przybyciem do lecznicy. Choć bała się okrutnie swego oprawcy nie chciała mu tego okazywać. Czasem pękała i wyła w niebo głosy. Za każdym razem gdy emocje brały górę pluła sobie w brodę po fakcie. Wspomnienia triumfującego potwora nawiedzały ją jak złe duchy. Kolejny raz była słabym gówniarzem z wojowniczego ludu. Nie żadnym wojakiem, odczuwała to każdorazowo gdy budziła się w zielonej cieczy.
Zielonoskóry jaszczur wrócił do swojej poprzedniej czynności. Nigdy nie interesował się co druga ręka Changelinga usiłuje osiągnąć lejąc tego podlotka. Jego pracą było postawienie każdego kto trafił do jego szpitala na nogi. Tym razem było to zastanawiające. W końcu ta mała Saiyanka była tylko kilkulatkiem, nie bardzo miała czas nabruździć w królestwie demonów mrozu. Wykonując swoje obowiązki wezwał Dodorię informując go o całkowitym wyleczeniu dziewczyny. Tym razem trwało to dłużej. Niemal zatłukł ją na śmierć łamiąc praktycznie każde żebro.
Kolczatoskóry osobnik przybył na wezwanie nadzwyczaj szybko. Sara ledwo zdążyła się ubrać, oczywiście jak zawsze się ociągała wiedząc, że nic dobrego na nią nie czeka. Gdy tylko usłyszała jego oddech przeszedł ją dreszcz. Od miesiąca nie spała dobrze, nie miała chwili wytchnienia. Podwładny Freezera dosłownie uwziął się, by wyciągnąć prawdę od małpiej istoty. Choć inni zwątpili w plotki o jej królewskim pochodzeniu ten nie zamierzał się poddawać. Doskonale pamiętał gdy wtargnęła do Sali tronowej, tuż po zamordowaniu kobiety króla. Był pewien, jak tego, że oddychał, iż była ich córką. W końcu nigdy jej nie odnaleziono, a czy zginęła w wybuchu było dla niego niedorzecznością.
—    Świetnie wyglądasz. – Szepnął niemal do ucha swojej ofierze. – Dobrze, się składa, bo pan chce cię zobaczyć
Sara ze strachu aż podskoczyła, następnie oblała się zimnym potem obawiając się najgorszego – śmierci. Czego innego mógłby chcieć ten przeklęty Changeling? Doskonale pamiętała wydarzenia minionego roku. Jego bezwzględność przerażała ją najbardziej, bo o ile Dodoria jej nie planował zabić to z tym drugim nie mogła liczyć na szczęście. Przełknęła głośno ślinę unikając spojrzenia żołnierza. Stała tam jak słup soli nie wiedząc co ze sobą począć i czy kiedykolwiek skończy się ten koszmar. Każdego dnia chciała obudzić się z tego potwornego snu by móc ponownie wtulić się w ramiona ojca i zobaczyć jego dobroduszny uśmiech. Tylko każdziutki świt przypominał jej, iż świat marzeń umarł wraz z planetą, na której się urodziła.
Dodoria dwoma słowami nakazał księżniczce ruszyć w drogę, a tej nie pozostało nic innego jak wykonać rozkaz. Na tym statku była tylko bezwartościowym śmieciem. Zdawała sobie sprawę, iż żaden królewski tytuł jej nie uratuje. Liczyła po cichu, że los kiedyś okaże się dla niej łaskawy i pozbawi życia tego potwora, z resztą każdego, który przyczynił się do tego całego pożal się życia, a ona sama zdobędzie się na odwagę i ucieknie z niewoli, o ile nadarzy się takowa okazja. Człapała smętnie za żołdakiem rozmyślając co by było gdyby, bo co innego jej pozostało? Kiedy otworzyły się przed nimi drzwi do pomieszczenia, w którym przebywał pan i władca ogromnych przestrzeni kosmicznych czarnooka wstrzymała oddech. Gdyby mogła teraz nie myśleć zrobiłaby to, ale natłok czarnych myśli uderzył ją ze zdwojoną siłą. Za nic nie chciała przekroczyć progu. Wiele razy słyszała o tych, którzy z tego miejsca wyszli martwi. Obawiała się, że jeśli tylko znajdzie się wewnątrz twierdzy podzieli los nieszczęśliwców. Nim jednak zdążyła się zaprzeć grubas chwycił ją za pancerz i wrzucił do środka niczym szmacianą lalką. Nie słyszała jego sapań by weszła, była całkowicie wtedy nieobecna. Gdy tylko wylądowała na lodowatym, metalowym podłożu zaczęła powtarzać w myślach jak mantrę „Nie otwieraj oczu!”. Jakby ta czynność miała ocalić ją przed rychłą śmiercią.
—    Wstawaj! – Ryknął Dodoria.
Dziewczynka ani myślała się poruszyć. Nie chciała patrzeć na tego potwora – mordercę jej dawnego życia. Zacisnęła mocniej powieki.
—    Powiedziałem wstawaj! – Warknął raz jeszcze po czym podszedł i kopnął Saiyankę.
Sara z cichym sapnięciem przyjęła cios w żebra. Uderzenie było na tyle silne, że przeturlała się pod ścianę. Dopiero co zrośnięte kości ciężko przyjęły ten grubiański gest.
—    Jeżeli zaraz nie wstaniesz! – Wrzasnął rozdrażniony kosmita.
—   Sam się tym zajmę. – Rozbrzmiał cichy acz stanowczy głos.
—    Jesteś pewien, panie? – Zapytał nie kryjąc zdziwienia. – Nauczę ją manier!
—    Idź.
Jego krótka wypowiedź nie pozostawiła żadnych złudzeń. Dodoria skinął swemu władcy po czym bez słowa opuścił wnętrze. Na odchodne rzucił wrogie spojrzenie na małpie dziecko, ale ta jak leżała skulona tak nie drgnęła.
Freezer delikatnie odstawił szklany puchar wypełniony do połowy jego ulubionym napojem – winem produkowanym na jedynej planecie, która obrodzona była w najsłodsze owoce jakie kiedykolwiek miał w ustach. Tylko dla tych kiści szmaragdowych winegon nie zrównał ziemi niczym buldożer. Spojrzał uważnie na zgiętą dziewczynę. Wyglądała marnie, poniżej przeciętnej. Ot zwykły gówniarz nie mający pojęcia o sile. Wstał i niespiesznie ruszył ku niej. Słyszał z ust swego oddanego sługi, że była zawzięta jak to typowy Saiyan i za nic nie dała się złamać. Jednak zastanawiał się czy aby nie przesadzał z jej pochodzeniem. Taki szczyl przecież od razu by się przyznał byleby więcej go nie katować.
—    Dziecko. – Zaczął ostrożnie. – Wstań.
„Nie, potworze” – pomyślała trzęsąc się jak osika.
—    Podnieś się póki jestem dobry. – dodał – Nie zabije cię, chyba, że nie wstaniesz.
Sara z przerażeniem dźwignęła się na malutkich rączkach mając tę dziecięcą i infantylną nadzieję, że Freezer nie kłamie i naprawdę nie zamierza jej pozbawiać życia. Kiedy stanęła, wciąż zgarbiona pociągnęła nosem by następnie owinąć się ciasno ogonem. W głowie dudniły jej jedynie myśli by nie umrzeć. Nie, póki nie odnajdzie brata. Changeling z uśmiechem na ustach zrobił dwa kroki w przód, a potem z szybkim rozmachem uderzył dziewczynkę w twarz. Ta odbiła się od ściany i upadła. Nie zdążyła nawet pomyśleć o bólu, który pulsował na policzku gdy do jej uszu dotarły warkot:
—    Wstawaj!
Księżniczka ze strachu podniosła się naprędce obawiając się gróźb, które jak wiedziała nie padały bez pokrycia. Stwierdziła, że zrobi wszystko co jej karze byleby nie otrzymać śmiertelnego ciosu. Tym razem spojrzała mu w oczy z wielkim, zapłakanym wyrzutem, w końcu ją walnął, a mówił co innego.
—    Nie patrz tak na mnie małpo. – Wycedził srogo łypiąc na nią bijąc przy tym ogonem w podłoże. – Za nieposłuszeństwo nie ma pobłażliwości.
Bez słów schyliła pokornie głowę usilnie powstrzymując łzy. Szczerze wolała być bitą przez różowoskórego grubasa niż stać tu z tym potworem z rogami i czarnymi ustami. Gdy szedł do niej na swych trójpalczastych nogach przymknęła powieki, a słone krople same popłynęły po policzkach okazując strach. Freezer zdawał się w ogóle ich nie zauważać. Jednym ruchem pochwycił malutką za gardło i uniósł nieco nad ziemię, na wysokość swoich oczu, a nie był on wysoką istotą, temu właśnie zwykle przesiadywał w swoim latającym pojeździe. Ścisnął delikatnie dłoń by wyczuć kręgi szyjne, ale ich nie zmiażdżyć.
—    Jesteś królewską córka? – zapytał.
Czarnooka z ledwością potrafiła przełknąć ślinę, a co dopiero wypowiedzieć słowo. Spróbowała jednak pokręcić głową przecząco. Za nic nie miała zamiaru przyznać się do więzów krwi z Vegetą.  Wierzyła, że żyje, a to było najważniejsze. Zacisnęła mocno oczy mając nadzieję, że to wystarczy.
—    Jesteś pewna?
—    T..khhh... – Wyrwało się z zaciśniętej krtani, a łzy ponownie spłynęły.
Tego jeszcze dnia dostała porządnego łupnia od Dodorii, dla zasady, bo to lubił. Miał zamiar robić to notorycznie, aż mu zbrzydnie. A ona płakała tak długo, aż zabrakło jej łez, a ból stał się czymś oczywistym.



    I to już koniec sagi o cyborgach moi drodzy. Ale nie martwcie się, następna wcale nie będzie gorsza! Tam też czeka Was wiele przygód! Mam nadzieję, że w tej równie dobrze się bawiliście jak ja.
    Do zobaczenia w kolejnej przygodzie.

    I przede wszystkim wszystkiego najlepszego w nowym, 2019 roku!

    05 grudnia 2018

    31. Dwa życzenia

    Z dedykacją dla Odei

    Tenshin pochwycił martwe ciało dwudziestojednoletniego przybysza z przyszłości przerzucając przez lewe ramię, a Yamcha postanowił pomóc Son Gohanowi. Chłopak był wyczerpany, że kilka sekund później zemdlał w ramionach mężczyzny. Fasolek na stanie już nie było. Przestąpiłam może ze dwa kroki kiedy dostrzegłam w półmroku leżące ciało nieopodal, nad którym pochylał się Kuririn z niebywałą troską.
    —    Żyje? – Zapytałam wskazując brodą na kobietę, czego mężczyzna mógł już nie dostrzec.
    Były mnich westchnął cicho kucając przy niej naprędce oceniając stan obrażeń.
    —    Żyje. – mruknął – Musimy ją też zabrać ze sobą.
    —    Zwariowałeś??! – Warknął Vegeta przywdziewając purpurę na twarzy. – Tę maszynę trzeba od razu zlikwidować!
    Łysy spojrzał gniewnie w kierunku mojego brata. Pochwycił kobietę i wzbił się w powietrze całkowicie lekceważąc jego zdanie, zaś ja wzruszyłam tylko ramionami głupio się uśmiechając po czym ruszyłam za nim zastanawiając się nad pobudkami przyjaciela Goku. Miał względem niej jakieś plany? W chwilę po starcie zauważyłam, że Vegeta nie ruszył się z  miejsca. Zatrzymałam się po czym zawróciłam by zawisnąć w powietrzu naprzeciw brata, który zaciskał wściekle pięści oraz szczękę.
    —    Jakiś problem, bracie?
    —    Jestem wkurwiony! – Wrzasnął plując śliną na wszystkie strony. – Zostałem wystawiony na pośmiewisko świata! W dodatku gówniarz przerósł mnie siłą! 
    I o to było tyle krzyku? Wielce saiyańskie ego zostało zszargane przez małego nic nie wartego mieszańca. Zastanawiałam się jakie idee były wpajane w jego głowę od urodzenia, że za nic nie był w stanie się pogodzić z losem. Właśnie psuł te magiczną chwilę gdzie zło zostało pokonane.
    —    Nie dramatyzuj. – Przewróciłam oczami. – Przestań już wszystko psuć i leć z nami. Chcę zobaczyć kryształowe kule!
    —    Nic nie rozumiesz...
    —    Co tu rozumieć? – Wzruszyłam ramionami lądując delikatnie. – Naopowiadali ci bajek o niezwyciężonym księciu i nie możesz przetrawić, że jednak są silniejsi? Nie patrz tak na mnie! – Pogroziłam palcem. – Gdybyś przeżył to co ja dawno porzucił byś czcze opowiastki o elicie wojowników. Wiesz ile razy dostałam po mordzie do nieprzytomności od takiego nic niewartego śmiecia? Byś się zdziwił, jednak byli silniejsi i nic mi nie pomogło urodzenie, więc daruj sobie te idiotyczne bajki.
    Saiyanin choć wmurowany w ziemię trząsł się gniewnie kotłujące me słowa w głowie. Jak dla mnie trwało to zbyt długo. Miałam serdecznie dość jego wyuzdanych opowiastek o super elicie. Ten kto wymyślił kastę zaraz po narodzinach był głupcem. Czy wszyscy Saiyanie myśleli, że z mocą się rodzisz i to wszystko? Że nie trzeba trenować i walczyć z samym sobą by wspinać się to co raz wyżej? Naprawdę tak bardzo ograniczonym ludem byliśmy?
    —    Gohan ciężko pracował na to zwycięstwo. Nie dostał niczego za darmo.
    —    Nie on go ostatecznie pokonał – Raczył przypomnieć. – Ty go zabiłaś.
    —    Co za różnica? Pomogłam mu i jestem z siebie dumna. Wreszcie zapracowałam sobie, ale to ten mieszaniec z nim walczył. Więc może skończymy te bezsensowną gadkę i ruszymy do pałacu?
    Kiedy wreszcie zmierzaliśmy w stronę pałacu układałam sobie w głowie to co się wydarzyło. Książę oczywiście wciąż był nadąsany. Czy gdybym wcześniej zaatakowała Komórczaka ojciec Son Gohana by żył? Był dobrym Saiyanem  wielkim wojownikiem i poświęcił się na darmo. Ilekroć pomyślałam o tym robiło mi się żal kolegi. Ten chłopak poświęcił się by ocalić życie mojego brata, który by także odszedł ode mnie, a mimo to leciał tuż obok. Nie miałabym nikogo. Dziwnie się czułam. Jakbym ociekała winą. Tylko czy słusznie?
    Osiągnęłam poziom super wojownika, a jednak nie było tej wspaniałej radości we mnie. Jak by to był tylko kolejny szary, pospolity dzień w moim życiu. A nie był; odszedł ktoś, kto nie powinien… Nie lubiłam śmierci – zbyt dużo się jej naoglądałam w dzieciństwie. Za bardzo przypominała mi jak życie jest kruche i zależne od czyjegoś widzimisię. Dogoniliśmy resztę gdy ci wymieniali się uwagami wyczynu Kuririna, który wziął ze sobą naszego wroga. Bo co będzie kiedy zechce ponownie siać strach i zniszczenie? Mimo tych nad wyraz emocjonujących uwag nie interesowałam się cyborgiem. Jeśli miała by to uczynić, trzeba będzie się z tym uporać posyłając androidkę na tamten świat. Ot cała robota. Przecież byliśmy od niej silniejsi. Komórczak pałał dużo potężniejszą mocą od niej, a daliśmy mu radę. Jedynie wiadome mi było, iż C17 nie mógł pochwalić się tak wysoką KI, który mógł już teoretycznie nie istnieć. Przecież był pochłonięty, prawda? Zawsze to jeden kłopot mniej.
    Dotarliśmy w końcu na miejsce gdzie ciepło choć ze smutkiem zostaliśmy powitani przez pana włości. Jedynie ci, którzy nie widzieli, nie mieli pojęcia o śmierci swojego przyjaciela, a tu Dende miał wszystko jak na dłoni. Przed ziemianami nie walczącymi w powietrzu wisiała okrutnie bolesna wiadomość. Młody Namekanin polecił położyć syna Goku na podłodze by ten mógł go uzdrowić. Chłopak ocucił się w oka mgnieniu radując się na widok zielonoskórego.
    —    Cieszę się, że to już koniec. – Mimo smutnej atmosfery Wszechmogący radował się. – Ulepszyłem przez ten czas kryształowe kule.
    —    To znaczy? –  Szatan nie krył zdziwienia.
    —    Od teraz macie po trzy życzenia rocznie. – Oświadczył entuzjastycznie.
    —    Jesteś wielki! – Ucieszył się Kuririn niemal podskakując z kobietą na ramieniu; nie zdążył jej położyć. – Trzy życzenia w jeden dzień zamiast w trzy lata! Jesteś najlepszym bogiem!
    Wspomniane kryształy leżały idealnie ułożone w okrąg gdzie jedno gwiezdna kula spoczywała w samym środku. Pięknie lśniły w bursztynowym odcieniu co kilka chwil mrugając to na biało, to na czerwono wydając cichy dźwięk, którego nie sposób było opisać. Czy tak właśnie się działo gdy odczuwały swoją obecność? Pierwszy raz ujrzałam je wszystkie. Były po prostu piękne i zapierające dech w piersiach. Kuririn delikatnie położył blondwłosą kobietę, prosząc pana włości o doprowadzenie jej do stanu używalności. Na tę słowa Yamcha z przerażeniem uciekł w najdalszy zakątek pałacu krzycząc, że kobieta jest niebezpieczna, a ta dosłownie sekundy po tym jak została uzdrowiona obudziła się. Była kompletnie zaskoczona gdy ujrzała takie, a nie inne towarzystwo po uprzednim zerwaniu się na równe nogi. Przez chwilę miała zabawny wyraz twarzy z tymi wyłupionymi ślepiami. Mimowolnie parsknęłam, co nie uszło jej uwadze, bo w następnej chwili łypała na mnie z nadymanymi policzkami.
    —    Gdzie ja do cholery jestem i co WY tu robicie!? – Krzyknęła odzyskując władzę nad językiem.
    —    Znajdujemy się w Rajskim Pałacu. – Oświadczył spokojnie Szatan. – Nie próbuj żadnych sztuczek. To miejsce jest święte.
    —    Nasz drogi Kuririn zabrał cię po walce z Komórczakiem. – Postanowił wyjaśnić Tenshin. – Powinnaś mu podziękować, że nie pozwolił nam cię zniszczyć.
    —    Sama zadecyduję komu i kiedy podziękuję. – prychnęła – Nie prosiłam się o współczucie.
    Wspomniany mężczyzna poczerwieniał po czym zmarkotniał czując się niedocenionym. Może mi się zdawało, ale widziałam rumieńce na jego policzkach. Nie rozumiałam jego postawy nawet teraz. Powinien był rzucić jakimś hasłem w stylu: Ty niewdzięczna! Ale nic takiego nie padło z jego ust.
    —    Nie musisz mi dziękować. – W końcu bąknął. – Możesz teraz zacząć nowe życie.
    —    Co to niby znaczy? – Zdziwiła się.
    —    To co powiedział. – Syknęłam ściągając usta w dziubek. – Komórczak nie istnieje, więc idź i nie grzesz więcej.
    —    Chyba nie chcesz mi wmówić, że pokonaliście go?
    Wszyscy potaknęliśmy w tym samym momencie, a z jej twarzy odpłynęła krew. Stała na przemian otwierając i zamykając usta nie wiedząc jakie sklecić zdanie rozglądając się przy tym po zebranych. 
    —    T-takie miernoty? – Wciąż nie dowierzała.
    —    Właśnie takie. – Odwarknęłam.
    Kobieta wściekła jak osa nie miała ochoty więcej z nami rozmawiać o czym świadczyło jej zachowanie. Odbiegła z cichą wiązanką przekleństw i zanim odleciała w swoją stronę zakazała komukolwiek za nią podążać. Jakby komuś się w ogóle chciało.
    —    Spróbuj coś wywinąć! – Krzyknął za nią Vegeta teatralnie grożąc palcem. – Wtedy cię znajdę i zabiję!
    Yamcha i Tenshin roześmieli się na tę zapowiedź kary najwyraźniej wyobrażając sobie zdesperowaną kobietę w ciemnym zaułku gdzie czekał na nią książę z jednym z tych swoich firmowych, morderczych wyrazów twarzy. Bo co innego mogło ich tak rozbawić? Zdawałam sobie sprawę, że mój brat jedynie czekał na rewanż, w końcu ta istota mocno go pokiereszowała nim spotkaliśmy się tu po raz pierwszy.
    —    Czas zająć się ważniejszymi rzeczami. – Zniecierpliwił się Szatan Junior.
    —    To prawda. – Potaknął Dende. – Już wzywam smoka.


    Młody Namekanin skierował swoje zielone dłonie w kierunku idealnie okrągłych kul przywołując Boskiego Smoka krótkim prawidłem. Wraz z wypowiedzianą formułą niebo zrobiło się czarne jak smoła – niczym na komendę – a z kul wyłoniła się błyskawica, która wystrzeliła wysoko ponad nas, dokładnie w to czarne sklepienie. Wędrowała po niebie rysując coś na kształt szlaczków. Złote, oślepiające światło przeistoczyło się wreszcie w gigantycznych rozmiarów zielonego smoka o długich, sumiastych wąsach i czerwonych ślepiach. Był po prostu niesamowity. Emanował niebywałą aurą, która niemal powalała na kolana. Niczego podobnego w życiu nie spotkałam. Długi nieskończenie; jego postać wychodziła z blasku spowitego nad magicznymi kryształami.
    —    Witaj, o wielki Smoku. – Powitał go przyzywający z wzniesionymi rękoma.
    —    Mam niewiele czasu więc proszę o wybranie dwóch z trzech życzeń w miarę szybko. – Odezwał się tubalnym głosem pomijając kwestie powitalne.
    —    Tylko dwa? – Zauważył posępnie Yamcha.
    —    Dwa nam w zupełności wystarczą. – Zawołał radośnie Kuririn. – Czy możesz ożywić wszystkie ofiary Komórczaka?
    Smok nic nie odpowiedział, oczy zaiskrzyły mu niczym gigantyczne pochodnie uraczając nasze uszy magicznym dźwiękiem. Skinął wreszcie lekko głową.
    —    Twoje życzenie zostało spełnione.
    Spojrzałam na ciało Trunksa w napięciu. Dostrzegłam, że poruszył palcem, a po chwili się podniósł z kamiennej posadzki rozglądając wokoło jakby przed sekundą zbudził się ze snu.
    —    Rany! – Stłumiłam okrzyk. – On naprawdę żyje!
    Aż podskoczyłam, w końcu nie codziennie widuje się takie zjawiska. Jeśli on żył to oznaczało, że ojciec Son Gohana także mógł otrzymać swoje. Prawda? Trunks spojrzał na smoka w  wielkimi oczyma nie rozumiejąc co się właściwie wydarzyło. Miał dziurę w pancerzu po śmiertelnym promieniu, lecz całą skórę i zero zadrapań. Był po prostu jak nowy. Zapewne też widział po raz pierwszy to magiczne, wielkie cudo, w końcu tam skąd pochodził Szatan już nie istniał, więc nie miał sposobu spojrzeć nawet w blask kryształu smoczej kuli. A gdyby tak odnaleźli nową Namek? Sprowadziłby nowego Wszechmogącego, który odbudował by ten chaotyczny świat bez wojowników. Mógłby ożywić wszystkich poległych w walce z Androidami. To była świetna myśl!
    —    Jak się czujesz? – Zawołałam podbiegając do byłego denata. – Powiedz coś!
    Syn Bulmy zamrugał kilkukrotnie. Czy zbiło go pytanie, czy sam fakt bycia tu z nami? Przez moment milczał by wreszcie się uśmiechnąć przeczesując zbyt długie włosy.
    —    Czuję się świetnie. – Rzekł powoli. – Nie zdążyłem nawet dotrzeć do niejakiego Enmy. Tak przynajmniej mówił jeden z Oni.
    Wojownicy roześmiali się gromko, czego nie pojęłam. Poza mną tylko Vegeta zachował kamienną twarz. Kim byli wspominani jegomoście?
    —    Mam pytanie wielki smoku. – Odezwał się ponownie Kuririn. - Czy mógłbyś przemienić cyborgi w ludzi?
    —    Prosisz mnie o coś co jest poza moją kontrolą. – odpowiedział – Niestety nie mam takiej mocy.
    —    Rozumiem. – zmarkotniał – A czy możesz zniszczyć bomby umieszczone w ich ciałach?
    —    To mogę uczynić.
    Gadzie oczy ponownie zaczęły błyszczeć intensywną czerwienią. Wychodziło na to, że Boski Smok miał ograniczoną moc. Jak to było możliwe? Przecież ponoć był wszechmocny. Nie pojmowałam tego co stawiało przed nim bariery? Po spełnieniu drugiego życzenia smok pożegnał się znikając, a następnie magiczne kryształy wzbiły się wysoko nad nasze głowy i rozproszyły się po świecie. Niestety jasno się już nie zrobiło. Noc nadchodziła nieubłaganie.
    —    A co z Goku? – Zadałam pytanie. – Czy on też został wskrzeszony?
    Nigdzie go nie dostrzegałam i nikt nie kwapił się do zwrócenia na to uwagi. Przecież życzenie przez monstrum zostało spełnione, a w tym temacie panowała kompletna cisza. Nie musiałam długo czekać na odpowiedź. Szatan wyjaśnił mi, że Ziemski smok może tylko raz wskrzesić każdą istotę, a wspomnianego wojownika limit już się wyczerpał. Jedynie mieszkaniec magicznych kul z Namek był zdolny do spełnienia tej prośby. Wtedy niespodziewanie rozległ się głos. Jakby był w mojej głowie, ale i każdego tu obecnego. Był to nie kto inny jak wcześniej wspomniany Goku. Choć nie wiedzieliśmy w jaki sposób się z nami  komunikował postanowił prosić byśmy nie wybierali się w podróż po Smocze Kule, bo sam nie zamierza wracać do życia. Zbyt wiele razy musiał ratować świat  i miał nadzieję, że gdy go  zabraknie wreszcie zapanuje pokój. Czy oni tego chcieli czy nie uszanowali wolę przyjaciela.
    Momo – jak zawsze gościnny – zaprosił nas do stołu przed powrotem do domów. Niektórym śpieszyło się do siebie, jednak Trunks zauważył, że to była zwycięska kolacja, a Wszechmogącemu nie wypada odmówić. Zgadywałam, iż tak chciał okazać mu wdzięczność za przywrócenie do świata żywych. Nie zwracając na brudną odzież i skórę ruszyliśmy we wskazanym kierunku, choć każde z nas doskonale wiedziało gdzie znajdowała się boska jadalnia. W tej chwili nikogo nie ruszał stan naszego ubioru czy higieny po trudach dnia dzisiejszego. Zasługiwaliśmy na dobry posiłek w gronie, gdzie nie trzeba było rozmawiać o tragicznej śmierci, udawać skruszonych i tłumaczyć setny raz jak to się wszystko potoczyło. Choć uśmiechów przy stole nie brakowało i komentarzy poniektórych zdarzeń Gohan zdawał się być nieobecny. Rozumiałam go, jednak on żył, my żyliśmy, a przede wszystkim jego matka. Miał do kogo wracać i kim się opiekować; zdążyłam się dowiedzieć, iż ta Ziemianka, choć słaba miała wiele siły w sobie i inni się bali jej wybuchowego temperamentu.
    Po skończonej uczcie towarzystwo się wykruszyło. Zostałam z Trunksm i Gohanem w Rajskim Pałacu. Syn Goku odwlekał nieuniknione konwersując ze swym mentorem – Piccolo. Kto chciał wracać ze złymi wieściami? Właśnie dlatego zostałam. Chciałam porozmawiać, a może po prostu pobyć z chłopakiem i jakoś podnieść go na duchu, jak kiedyś Natto mnie. Choć nie wiedziałam skąd u mnie pojawiły się te uczucia nie planowałam odwrotu. Vegeta jako, że był zbyt dumny na tego typu dyrdymały zabrał się, wiedząc, iż jego dorosły syn ze mną zostanie machnął ręką po czym ruszył na zasłużony prysznic do posiadłości w wielkim mieście – domu Bulmy.
    —    Ja pożegnam się z Piccolo i Dende, idź z nim pogadać, potem wrócimy do matki. – westchnął – Gdy straciłem Gohana brakowało mi kogoś w podobnym wieku by się wygadać.
    Przytakując ruszyłam w stronę rozmawiających, a w raz ze mną bratanek
    —    Szatanie, Wszechmogący – Zaczął niebieskooki. – chciałbym wam podziękować.
    W tym czasie chłopak uścisnął dłoń swego nauczyciela po czym z niemrawą miną spojrzał na mnie wymuszając delikatny grymas, coś na kształt uśmiechu, odwrócił się i poczłapał w kierunku krawędzi. Spoglądałam na ten obraz nędzy i rozpaczy zastanawiając się nad swoim wyglądem po podobnych wydarzeniach. Niemal bijąc się sama ze sobą ruszyłam za nim. Z początku jego posępność mnie odrzuciła, jednak zwalczyła ją na tyle by z nim porozmawiać. Choć przez chwilę.
    —    Wiem, że zabrzmię dziwnie – Zaczęłam choć nie miałam żadnych przygotowanych słów. – ale doskonale znam to uczucie.
    Gohan przystanął i przetarł twarz knykciami. Prawdopodobnie otarł jedną z pierwszych gorzkich łez. Czy był na świecie ktoś kto nie ronił łez po stracie? Powoli odwrócił się i wtedy dostrzegłam jak bardzo miał zaszklone oczy. Niemal gotowe na wylanie morza łez. A jednak nic podobnego się nie wydarzyło w przeciągu najbliższej milczącej minuty.
    —    To nie pierwszy raz. – Mruknął ponuro. – Nie sama strata tak boli, a uczucie, że go zawiodłem. I matkę też. Jak ona mi to wybaczy?
    Zupełnie nie spodziewałam się takiego wyznania. Ale co ja mogłam tam wiedzieć? Odebrano mi rodziców tylko raz. Może i aż? Czy kiedykolwiek wcześniej kogoś zawiodłam? Wątpiłam. Armia się nie liczyła, ich miałam w głębokim poważaniu, a matka się nie liczyła. To, że ubzdurała sobie kiedyś, że jej kolejne dziecko nie będzie wojownikiem było czystą troską. Przerażeniem braku wychuchania nie utraconego dziecka. Ot przewrażliwienie, które wybaczyłam jej w chwili gdy ją straciłam. Wiedziałam, byłam tego pewna, jak tego, że oddycham, iż była by ze mnie dumna. Bez jakiegokolwiek wyszkolenia saiyańskiego ruszyłam na ścieżki bólu, rozgoryczenia i samotności, a przy tym nie dałam się zabić i przetrwałam.
    —  Co ty opowiadasz? – Niemal krzyknęłam. – On poświęcił się głównie dla ciebie. Rozmawiałam z nim przed... – Niemal ugryzłam się w język by nie wypowiedzieć śmiercią. – Tym co się stało. Był z ciebie taki dumny!
    Coś nie pozwalało mi patrzeć na wraka tego pół człowieka, a za razem odwrócić się od niego. Choć nasza znajomość nie trwała długo zdążyłam go polubić. Jego pociemniałe oczy, chociaż już i tak czarne ostrożnie na mnie spojrzały. Jakby chciał wyczytać czy słowa wypowiedziane są prawdziwe, a nie namolnym gadaniem byleby jakoś ulżyć w cierpieniu.
    —    On w ciebie wierzył i to się liczy. Poświęcił się dla ciebie, dla twojej matki, dla tych wszystkich osób, choć szczerze nie wiem czemu. To nie istotne... Wiedział, że dasz radę. – Powtórzyłam.
    —    Ale nie dałem. – Westchnął posępnie.
    —    Przestań! – warknęłam.
    Miałam powyżej uszu jego dąsów. Przewróciłam oczami głośno wypuszczając powietrze. Co z nimi było nie tak? Vegeta marudził, teraz Son Gohan.
    —   Lecimy do twojego magicznego miejsca. – Zawołałam szczerząc się niczym podstępny drań. – Bez żadnych pytań i wykrętów! Prowadź bo nie pamiętam drogi.
    Zanim jednak ruszyliśmy w drogę skacząc w czeluści niebios uprzedziłam Trunksa, że nie musi na mnie czekać, a ja trafię do domu Bulmy, wszak podwyższone KI brata gdy będzie zły ułatwi mi drogę do celu. Całą trasę wymigiwałam się od odpowiedzi dlaczego postanowiłam lecieć w bezpieczną przystań chłopaka. Był to oczywiście spontaniczny pomysł, a po prostu genialny w swojej banalności. Bo gdzie jak nie tam miał nabrać siły i wiary w siebie przed powrotem do domu, w dodatku bez rodziciela? Choć noc już zaczynała powoli się zadomawiać warto było na te kilka chwil dać umysłom odpocząć. Na miejscu powitał nas głośny wodospad, który odprężał myśli i zmęczone ciało. Powietrze wciąż było ciepłe i przyjemne dla skóry toteż usiadłam na skraju jeziora wpatrując się w jego czarną tafle, w której odbijał się półksiężyc. Westchnęłam głośno unosząc głowę w pięknie widoczne gwiazdy. Gohan bez zbędnych pytań przysiadł się po czym opadł na trawę wypuszczając głośno powietrze nosem. Był skonany, nawet po magicznych zdolnościach Dendego.
    —    Dlaczego to robisz? – Nieoczekiwanie przerwał ciszę.
    —    Co takiego? – Wzruszyłam ramionami odpowiadając pytaniem.
    —    Jesteś miła i spędzasz ze mną czas. – Mruknął spoglądając w nocne niebo.
    —    Nie wiem. – Wzruszyłam ponownie ramionami – Mam wrażenie, że tego potrzebujesz przed powrotem. Ja tego potrzebowałam po śmierci rodziców, wiesz?
    Chłopak spojrzał mi w oczy i gdyby nie nasza minimalna odległość nie dostrzegła bym w nich wdzięczność, całego morza wdzięczności. Jakby nigdy nikt wcześniej czegoś podobnego dla niego nie zrobił. Czy byliśmy tak podobni?
    —    Nigdy nie miałem przyjaciela. – Wydukał powoli jakby bał się, że zgubi choćby słowo. – Ty dziś jesteś najlepszym jakiego mógłbym mieć.
    Niespodziewanie zrobiło mi się jakoś dziwnie ciepło w okolicy serca. Uczucie, które się rozlało po moim ciele niemal przyprawiło mnie o płomienie na policzkach. Z całą pewnością on nie mógł tego dostrzec, nie przy panującym półmroku. Co to było? Docenienie? Zawstydzenie?
    —    Ja też nigdy nie miałam. – Odrzekłam z uśmiechem na ustach. – Miałam opiekuna, bo tak to mogłabym określić. Niemal brata zastępczego, ale on jedynie dawał mi instrukcje jak przetrwać.
    —    Rozumiem.
    Nic więcej nie powiedział. Trwaliśmy w milczeniu wsłuchując się w miarowe dźwięki życiodajnego płynu, który powoli sprawiał, iż opadały mi powieki. Zaczynałam robić się senna. Pół Saiyanin musiał to dostrzec, albo samemu odczuć bo wstał, otrzepał siedzenie z resztek trawy po czym wyciągnął do mnie dłoń by pomóc wstać. Przyjęłam ten gest bez słowa. Rozumiałam, matka oczekiwała go cała w kłębach nerwów, a nie miał ze sobą całkiem dobrych wieści. Czas było ruszyć w swoją stronę. Mnie czekała rozmowa z księciem, bo czy sama miałam jakieś plany na życie? Czy Ziemia była moim miejscem? Czy w ogóle mogła nim być?



    21 listopada 2018

    30. Śmierć cyborga


    Od zawsze wierzyłam w cuda. 
    Jednym z fenomenów było przeżyć na planecie, której nazwy nie znałam, gdzie omal nie zabił mnie Dodoria. Cudem także było nie zginąć z ręki Frezera czy jego armii najlepszych wojaków. A największym było odnaleźć swojego brata – Vegetę – żyjącego.
    Mój jedyny krewny także teraz żył – to także wrzuciłam do worka swoich nieprawdopodobieństw. 
    Serce w klatce piersiowej łomotało jak szalone uniemożliwiając równomierny oddech. Chciałam pobiec do niego i wyściskać jak przed wiekami, a także zrugać za bezmyślność jakiej się dopuścił. Jednak sytuacja mi na to nie przyzwalała. Nie chciałam bowiem także stanąć pod ostrzałem wroga.
    —    Jakim prawem bronisz tego śmiecia?! – Warknął cyborg. – Zasłużył na śmierć, z resztą tak jak wy wszyscy!
    —    Nie będziesz decydować o naszym życiu! – Gohan trząsł się w gniewie. – Nie pozwolę ci zabijać! Wystarczająco już namąciłeś!
    Potwór się roześmiał rubasznie. Po raz enty tego dnia. Wiedział, że ma przewagę nad nami. Nic mu nie groziło. Zupełnie nic. Zdawał się nigdy nie wątpić w swoją moc. Los do niego był wciąż uśmiechnięty nawet kiedy przegrywał ostatnim razem. Zawsze wychodził z opresji cało, w dodatku za każdym razem silniejszy. My zaś traciliśmy morale grupy w zastraszającym tempie. 
    —    Tym razem pozbędę się was na zawsze! – Zagroził długim palcem Komórczak. – Będę najsilniejszą istotą we wszechświecie, tak jak planował doktor Gero.
    —    Wypchaj się! – Krzyknęłam zniesmaczona. – Powtarzasz się... Robi to się już nudne jak flaki z olejem.
    Miałam już serdecznie dosyć tych pogróżek. Jego postać przyprawiała mnie o mdłości i bóle głowy. Wiecznie tylko nas wyzywał i straszył śmiercią i choć dwoje z nas zginęło wciąż byliśmy nie pokonani. Mieliśmy szansę i za nic nie chciałam jej zaprzepaścić. Choćby to miało kosztować mnie życie.
    —    Czas pokazać, gdzie jest twoje miejsce mała wywłoko. – I wtedy stwór spojrzał w moim kierunku.
    W przeciągu chwili stał koło mnie. Pyk i był łypiąc na mnie swoim szaleńczym wzrokiem. Mój gniew był na tyle silny, że się nie przestraszyłam choć ciało podskoczyło w tamtej sekundzie raczej z zaskoczenia. Zmarszczyłam wściekle brwi stając tym samym do walki na spojrzenia. Za nic w świecie nie chciałam przegrać. Płonął we mnie ogień, a ten chciał kilka minut wcześniej zlikwidować ostatnią osobę, na której mi zależało. Nie było mowy o wybaczeniu.
    —    Mała, głupia dziewucho. – Wycedził szczerząc bielutkie, ostre zęby.
    —    Może i mała – odwarknęłam – ale głupi to ty jesteś!
    Chwilę mi się przyglądał po czym uśmiechnął się szelmowsko całkowicie lekceważąc moje słowa jak i ich ton. Nienawidziłam takiego traktowania. Zacisnęłam pięści wyczekując jakiegoś ruchu. W tym czasie Kuririn stojący kawałek za mną cofnął się naście kroków chcąc zniknąć złu z oczu. Było to iście tchórzowskie. Aczkolwiek nie miałam powodów do zdziwienia – jego KI nie miała co konkurować z moją.
    —    Czy my się już przypadkiem nie spotkaliśmy? – zapytał – A tak, przed tym całym idiotycznym turniejem. Odwiedziłaś mnie tutaj, prawda?
    Cała drżałam. Bynajmniej z powodu rozpoznania. Nienawidziłam go za to co robił mieszkańcom tej planety. Gardziłam nim tak samo jak Freezerem, przecież byli do siebie tak podobni, choć nie z wyglądu. Wstrętne kreatury chcące panować nad wszystkim i wszystkimi. Tylko by siali strach wokoło, oraz pustoszyli wszechświat. 
    Android uniósł lekko dłoń kumulując w niej energię, która po chwili przybrała bladożółty odcień. Patrzyłam w nią jak się powiększa zahipnotyzowana, nie do końca rozumiejąc co się działo. W głowie wirował świat cały nie pokazując niczego dobrego. Wszystko co złe stanęło mi przed oczami, zupełnie jakbym widziała to w tej KI. 
    —    Twój czas nadszedł. – Wyszeptał.
    Wielkimi oczyma wpatrywałam się w świetlisty pocisk zapominając, że zadedykowany był właśnie dla mnie. Jakbym zapomniała po co przybyłam.
    —    Zostaw ją! – Zawołał Son Gohan.
    Właśnie zmierzał w naszym kierunku z groźną miną. Miał uszkodzoną lewą rękę, którą podtrzymywał w locie, obdarte doszczętnie ubranie i ciało brudne od kurzu i ziemi pokryte licznymi zasklepionymi już ranami.
    —    Nie waż się jej tknąć. – Syknął zasłaniając mnie. – To ja jestem twoim przeciwnikiem. Nie zapominaj o tym.
    —    Co to za różnica? – Wzruszył Komórczak ramionami przewracając przy tym oczami. – Zajmę się każdym bez wyjątku. O to się nie musisz zamartwiać.
    Twór Gero odwrócił się wreszcie w jego stronę, a pocisk, który był zadedykowany dla mnie wyparował. Syn Son Gokū zaatakował androida bez ostrzeżenia kilkoma silniejszymi kopnięciami w korpus, po czym odskoczył daleko w tył zgrabnie układając pozycję zachęcającą przeciwnika do ataku. Zaczęła się walka, a ja wreszcie oprzytomniałam nie dowierzając swojej postawie. Chłopak Gokū niestety nie był już tak dobry jak wcześniej. Teraz gdyby popełnił choćby jeden maleńki błąd mógłby zapłacić za to swoim życiem. A wszystko to spowodowane tak błahymi czynami. Pobiegłam czym prędzej do Vegety, który leżał na ziemi ciężko oddychając. Gdy stanęłam przed jego obliczem, dostrzegłam jak drży. Z bezsilności czy z wściekłości?
    —    Vegeta... – Zawołałam zmartwiona kucając przy nim. – Jak się czujesz? Nic ci nie jest?
    Książę otworzył zmęczone i przekrwione oczy. Był cały poturbowany, jakby tamta potyczka trwała kilka, kilkanaście godzin, a nie zaledwie ułamki minut. Mimo, iż złotowłosy zasłonił go swoim ciałem – oberwał już wcześniej. Nic dziwnego, przecież klony go wycieńczyły wcześniej i zdaje się nie przyjął magicznej fasoli tak jak ja. Tylko mnie nie była potrzebna, a jemu owszem. Westchnęłam ciężko kręcąc głową. To było takie typowe. Odpowiedzi żadnej nie otrzymałam.
    —    Możesz chodzić? – Zadałam kolejne pytanie pomagając mu przy tym wstać.
    —    Co z nim? – Usłyszałam jedynie chrapliwy głos.
    Nie spodziewałam się po nim takiego pytania. To była troska czy czysta ciekawość w ocenie strat? Nie było potrzeby dopytywać o kogo chodziło. To było nadzwyczaj proste! Właśnie za Trunksa z przyszłości ryzykował życiem. Czyżby po raz pierwszy zobaczył śmierć osoby bliskiej i to go zgubiło? Nie wiedziałam tego. Nie zwierzał się ze swojej przeszłości ani z żadnych myśli.
    —    Nie żyje. – Mruknęłam posępnie zerkając na truchło w oddali.
    Chwyciłam brata mocno w pasie po czym wzbiłam się w powietrze by przenieść go do reszty wojowników. Tam miał być bezpieczny, a przede wszystkim mógł otrzymać niezbędną do postawienia na nogi fasolkę. W tym momencie Komórczak wycelował potężną falą uderzeniową w Son Gohana. Była tak niewyobrażalnie silna, że musiał we własnej obronie utworzyć swoją inaczej ta by go zmiotła. Nie było szans jej odepchnąć. Ich siły się wzmagały. Raz jeden był górą, raz drugi. Ten, który by przegrał miał przed sobą tylko śmierć. Inaczej tego nie widziałam. Potężna energia skakała dookoła rzucając wyładowaniami na lewo i prawo wprawiając ziemię w drgania. Drobne odłamki kamieni i jałowej ziemi wirowały w powietrzu wróżąc nadchodzący wybuch. Nie było tutaj bezpiecznie.
    —    Uciekajcie stąd! – krzyknęłam – Muszę mu pomóc, inaczej zginie, a wraz z nim my wszyscy.
    —    Oszalałaś? – przeraził się Yamcha.
    —    Nie dasz sobie z nim rady, dziecko. – poparł przedmówcę Tenshin.
    Puściłam tę uwagę mimo uszu. Żaden nie traktował mych słów poważnie. Czy na tej planecie każdy uważał mnie za szczeniaka?
    — Oni mają rację — dodał Szatan ze zbolałą miną. — Zabije cię. Jeśli ci życie miłe zostań tutaj.
    Spojrzałam na nich z obrzydzeniem. Jak oni śmieli nazywać siebie wojownikami? Przyszli tu po to, by tylko obejrzeć fajerwerki? Mieć pewność, że ktoś usunie problem? A może zobaczyć na własne oczy zagładę? Ja w przeciwieństwie do nich przybyłam walczyć o swoje życie i całego świata. Nie byłam tchórzem! Vegeta zaś analizował coś w swojej głowie, bo nie wyglądał jak reszta.
    —    I wy śmiecie mówić o sobie wojownicy? – Warknęłam zbulwersowana. – Nie wstyd wam? Żyjecie po to, by walczyć, a nie się mazgaić! Drżycie przed cyborgiem jak małe dzieci.
    Każdy z osobna przybrał inną minę i kolor skóry, choć każda zawierała odrobinę wstydu i zaskoczenia. Z całej grupy tylko książę chciał cokolwiek ugrać, choć przegrał nie wyglądał na kogoś, kto miał zamiar się poddać.
    —    Nie chcecie pomóc, temu chłopcu? Jak możecie czekać na jego śmierć, kiedy jego ojciec oddał za was życie!? — sapnęłam roztrzęsiona.
    Po prostu oniemieli. Złość we mnie kipiała. Nigdy nie stracili swojej planety, to nie wiedzieli, jak to jest nie mieć gdzie się podziać i tęsknić do niej, a w najgorszych snach przeżywać to od nowa. Zobaczyłam jak na twarzy Vegety maluje się uśmiech. Co to właściwie oznaczało? 
    —    Masz moje poparcie, Saro. – Odezwał się spokojnie. – Jeśli twierdzisz, że jesteś w stanie pomóc temu smarkaczowi, idź. Tylko nie daj się zabić.
    Na te słowa oczy mi zabłysły. Tego zdania właśnie potrzebowałam. Oparcia w kimś bliskim. Skinęłam do niego szeroko się uśmiechając. Nie planowałam zginąć, a wygrać. 
    —    Chcesz wysłać ją na śmierć? – Obruszył się Nameczan – Ty też? To naturalna cecha Saiyan?
    —    Da radę. – Rzekł krótko. – Dzieciak Kakarotto dał sobie radę, czemu nie ona? Jest pieprzoną księżniczką Saiyan!
    Kuririn mu przytaknął wspominając o tym jak pokonałam jego klona ratując mu skórę. Jednak słowa, których użył nie spodobały się niektórym słuchaczom, bo owa pieprzona nie była ich zdaniem odpowiednim słowem dla dziecka. Wiecznie im umykało, że w moim świecie już nim nie byłam, a taki wulgarny język w kosmosie był na porządku dziennym i zdążyłam do niego przywyknąć. Więcej mi nie było trzeba słuchać. Od tego najważniejszego otrzymałam błogosławieństwo. Odwróciłam się w kierunku walczących głośno wzdychając. Skoncentrowana zrobiłam dwa kroki w przód, a moje ciało spowiła biaława aura by kilka sekund później zdematerializować się tuż za seledynowookim Gohanem. 
    Miałam ściągnięte brwi, mocno napięte wszystkie mięśnie i szaleńczy uśmiech na twarzy. Czy więcej mi było trzeba? Ułożyłam dłonie tak by stykały się w nadgarstkach, po czym powoli skumulowałam w nich moc. Runda trzecia właśnie miała się rozpocząć i to z wielkim hukiem.
    —    Razem go zniszczymy. – Rzekłam, kiedy zaskoczony chłopak spojrzał na mnie. Skup się, bo jeszcze nigdy tego nie robiłam. 
    Son Gohan przytaknął, po czym wrócił wzrokiem na rywala, a następnie wyrzucił z siebie całą moc jaka mu pozostała. Także wydaliłam z siebie olbrzymie pokłady energii dokładając je do fali uderzeniowej sojusznika. Musiałam przyznać, że byłam zdenerwowana i to bardzo. Jednak, gdy okazało się, iż nasze KI pięknie współgrało zrobiłam parę kroków by zrównać się z nastolatkiem. Ten skinął na mnie raz jeszcze. Komórczak w chwilę potem znacznie osłabł. Nie miał z nami szans. Wiedziałam, że musiałam oddać całą duszę by zwrócić wolność ludzkości tylko musiałam ściągnąć z siebie tę niewidzialną blokadę.
    —    Przygotuj się na śmierć! – Wrzasnęłam  przed siebie.
    Było mało prawdopodobne, że cyborg mnie usłyszał w tym huku energetycznym mimo to miałam to w nosie. Może posiadał jakiś super słuch? Wyzbyłam z siebie kolejną dawkę KI przy akompaniamencie krzyków. Wszystko dookoła wirowało jakby świat miał zamiar skonać.
    —    Nie mam już siły. – Z bezradnością w oczach zawołał do mnie złotowłosy.
    —    Tylko mi się tu nie poddawaj! Zniszczymy go. 
    Syn Gokū zmarkotniał dając mi do zrozumienia, że jego pokłady energii się wyczerpywały i jeśli mamy zginąć to nadejdzie to już niebawem. Miał tylko jedną rękę zdolną do walki, wszak osłonił sobą mego brata. Zwyczajnie w świecie miał prawo się wypalić. To był znak. Musiałam naprawdę się postarać. Postawić wszystko na jedną kartę i wreszcie poznać swój limit. Dla tej właśnie chwili spędziłam pół roku w osamotnieniu.

    Wydaliłam ze swojego ciała kolejną porcję energii nie szczędząc gardła. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki! Jednak… Przystopowałam na moment by Komórczak pomyślał, że ma przewagę. Chciałam go zaskoczyć. Mieć pewność, że zlikwiduję ten jego zasrany chip, który pozwalał mu odradzać się w nieskończoność. Zebrałam w sobie caluśką moc jaką tylko posiadałam. Przez moje ciało niespodziewanie przepłynęła fala gorąca. Ciepło, które wychodziło z wnętrza paliło żyły jakby zajmowało miejsce krwi i zdawało się, że zaraz nie wytrzymam i upadnę, a następnie spłonę żywcem. Zaczęłam wrzeszczeć w eter marząc by paść na kolana i zniknąć we wnętrzu chłodnej ziemi. Mimo okrutnego dyskomfortu nie zamierzałam się poddać. Nie, teraz gdy prawdopodobnie wszystko zależało ode mnie.
    Gdzieś jakby z oddali słyszałam głos. Wołanie i co kilka słów powtarzające się imię. Moje imię. Z potwornym bólem postanowiłam się w niego wsłuchać mając cichutką nadzieję, że mnie ukoi. Czy traciłam zmysły? Podejrzewałam siebie o to jednak warto było spróbować.
    —    Saro! Nie walcz z tym! Zaakceptuj ten ból! – Dosłyszałam wreszcie. – Poddaj się tej mocy, proszę, zaufaj mi.
    Przez chwilę biłam się z myślami czy aby na pewno uczynić to co usłyszałam. Jednak walka zaczynała mnie przerastać, a furia jaka usiłowała się wydostać z mego ciała  przejmowała kontrolę, niemal opuściłam ręce  i upadłam, gdy niespodziewanie dotarło do nie, że ów głos należał do Gohana. Usiłował przeprowadzić mnie przez szalejącą KI w ciele, tak bym nie musiała kapitulować. Skupiłam więc resztki rozsądku i zaczęłam wsłuchiwać się w kołatające serce w piersi. Stopniowo uderzenia zwalniały, nadając spokojny rytm. Wtedy odkryłam, że tamten ogień zaczął miło rozgrzewać. Przeszedł przez organizm dreszcz, nad wyraz przyjemny. Maleńkie iskry okalały moją aurę. Nie musiałam ich widzieć. Wyczuwałam jak skaczą po skórze, by po chwili przekształcić się w niewielkie wyładowania. Czułam, że moja moc rośnie, a było to niesamowite uczucie. Nigdy wcześniej niczego takiego nie przeżyłam!

    Rozbłysło się jaskrawe światło. Odczuwałam jak ze mnie emanuje potężna energia. Son Gohan upadł na kolana głośno dysząc, po chwili padając całkiem na ziemię. Jego włosy przybrały naturalny, czarny kolor. Czyżby faktycznie pozbył się całej mocy? Nie było czasu na takie rozmyślania. Spojrzałam prosto w kierunku cyborga. Nie dane było mi go dostrzec w tych szalejących falach niebezpiecznej, KI która momentalnie osłabła po utracie sprzymierzeńca, jednak było wiadome, że na jego końcu stał on i siłował się ze mną tak samo licząc na wygraną. Teraz ode mnie zależało, czy zwyciężymy w tej wojnie i wrócimy do domu zaleczyć rany, najeść się do syta i wreszcie czystym paść w pościel i oddać się w ręce Morfeusza. Marzyłam o tym wszystkim już od dobrych kilku godzin.
    Niebo zdążyło już całkiem pociemnieć. Kiedy to się stało? Umknęło mi widoczne, gdy walczyłam z samą sobą. Wzięłam głęboki wdech, do granic możliwości płuc, a w chwili wydechu wystrzeliłam wszystko co udało mi się zebrać w tamtym momencie.
    Nastąpiła potężna eksplozja gdy żywiołowa energia pognała w zastraszającym tempie do celu. Musiałam się spieszyć, nie było czasu na błędy. Wzbiłam się naprędce wysoko ponad androida po czym wystrzeliłam sporą salwę pocisków by mieć tę pewność, że tym razem nie zostanie nic po tej kreaturze. Tumany kurzu, kamieni i odłamków ziemi spadały niczym meteory tworząc obraz nędzy i rozpaczy. To pustkowie jeszcze długo nie miało zapomnieć o czynach tu dokonanych. Wreszcie, gdy wszystko ucichło, a ja wylądowałam spoglądając w prawie gwieździste niebo koncentrując się na energii życiowej stwora zrozumiałam, że pozbyłam się jej na zawsze. Komórczaka już nie było pośród nas. W końcu zapanował pokój.  Zadowolona z siebie westchnęłam ciężko rozluźniając każdy zbity mięsień. Moc, którą dzierżyłam gdzieś uszła. Odwróciłam się i przeszłam kilka kroków opadając na kolana tuż obok brata broni, który już zdążył nieco dojść do siebie.
    —    Zabiliśmy go. – Choć w duszy mi grało rzekłam z powagą.
    —    Ty to zrobiłaś. – Poprawił mnie Son Gohan. – Możesz być z siebie szalenie dumna. 
    —    Nie żartuj… – Uśmiechnęłam się krzywo; nie przywykłam do pochlebstw. – Gdyby nie ty… To nic takiego!
    —    Ja jestem z ciebie cholernie dumny. – Wyszczerzył się. – Tylko nie mów mojej matce, że tak powiedziałem.
    Zaczerwienił się, a ja się roześmiałam.
    —    Cholernie? Nic nie słyszałam. – Mrugnęłam łobuzersko.
    Nasze radosne śmiechy rozniosły się po pustkowiu ogłaszając wszem i wobec, iż wreszcie nastała długo wyczekiwana harmonia. W oddali było słychać entuzjastyczne okrzyki mężczyzn zmierzających w pośpiechu ku nam.  Dostrzegłam wśród nich i Vegetę. Ten w przeciwieństwie do reszty spoglądał ze srogą miną i wysoko podniesioną głową. Przez chwilę wpatrywał się we mnie jakby usiłował złamać mojego ducha, lecz nic takiego się nie wydarzyło. Jedynie lekko się uśmiechnął. Na chwilę by znów przywdziać maskę obojętności.
    —    Jesteś prawdziwym kosmicznym wojownikiem. – Wypowiedział z dumą.
    —    Naprawdę to powiedziałeś?
    Książę potaknął. Pomimo zimnej facjaty w oczach dostrzegałam chlubę. Nic lepszego nie mogłam już usłyszeć z ust jego. I faktycznie poczułam się doceniona, niemal urosłam w oczach o kilka stóp.
    —    To nie oznacza, że jesteś najlepsza. – Dodał pospiesznie. – Przed tobą jeszcze długa droga.
    Wszyscy się roześmieliśmy. To był kres bólu i cierpienia. Komórczak odszedł na zawsze, a na  Ziemi zapanował pokój.
    —    To niesamowite jak bardzo zmieniła cię sala treningowa. – Wtrącił Szatan. – Nigdy bym nie przypuszczał, że w pół roku osiągniesz stadium super wojownika.
    —    Super wojownika? – Zdziwiłam się. – Jak to?
    —    Przecież zamieniłaś się w niego podczas walki z Komórczakiem. – Wyjaśnił naprędce Nameczanin gestykulując zawzięcie.
    —    Wszyscy to widzieli. – Dorzucił Tenshin machając zawzięcie głową w górę i dół.
    Spojrzałam wielkimi oczyma na Gohana, który serdecznie się uśmiechał leciutko, niemal niezauważalnie potakując.
    —    Czy to wtedy...? – Zamyśliłem się głośno.
    —    Tak. – Odpowiedział nim skończyłam pytać.
    Przez moment wpatrywałam się w niego jak w obrazek nie wierząc własnym uszom. Ja? Super wojownik? Czułam tę ogromną moc, ale nie sądziłam, że… Nie spodziewałam się, iż mógłby  to być taki palący wysiłek. Zawsze wydawało mi się, że w zupełnie inny sposób się to odbywało. W głowie kołatały się przeróżne myśli i pytania, na które chciałam jak najszybciej znać odpowiedzi.
    Niesamowite.
    Osiągnęłam swój cel.
    Nie bez powodu mawiali, że otarcie się o śmierć nas wzmacniała. Ja wielokrotnie musiałam tego doznać po śmierci rodziców. To uczyniło mnie silną, tylko żniwa dość późno zostały zebrane. Jednak teraz nie miało to znaczenia. Byłam z siebie dumna. Zasłużyłam na to.
    —    Wracajmy do rajskiego pałacu. – Zaproponował Tenshin. – Mamy jeszcze dużo pracy.
    Ostatni raz spojrzałam na gigantyczne pogorzelisko, uśmiechając się do siebie poczułam dużą dłoń na ramieniu, która należała do księcia Saiyan. Wymieniliśmy się spojrzeniami. Wreszcie mogliśmy wrócić do domu.
    Tylko gdzie?

    07 listopada 2018

    29. Poświęcenie

    Z dedykacją dla Bryonly


    Komórczak odskoczył od fali uderzeniowej w ostatniej chwili. Kilka sekund później Son Gohan prawie przyłożył mu w brzuch obiema nogami, niestety i to mu nie wyszło – wbił się w ziemię do połowy, jakby ta była tylko suchym piaskiem. Atmosfera tu na „trybunach” była napięta do granic możliwości. Osaczony stwór krzyknął by tamten zaprzestał swoich ataków:

        Poczekaj. – Zawołał kolejny raz przy tym dysząc.

        Czego ty wreszcie chcesz? – Warknął chłopak niezadowolony przerwaniem walki. – Czy nie tego właśnie chciałeś? Mojej mocy? Wiem, że nie spodziewałeś się takiej klęski.

    Potwór o różowych tęczówkach wzruszył ramionami na tę uwagę nerwowo przy tym się podśmiewując. Na pewno nie tak sobie wyobrażał pojedynek z synem Goku. Chciał tylko godnego przeciwnika, nie gówniarza, który załatwił go kilkoma ciosami, w dodatku pozbawiając fuzji doskonałej.

        Nie będziesz nikogo więcej nękał!

    Cyborg zaczął się trząść. Nie miał dość siły by zaatakować przeciwnika. To prawda, że nie przewidział skutków pożądania ukrytej mocy Saiyana. Tak samo co uczynił niegdyś mój brat – pozwolił słabemu przeciwnikowi przejąć szalę i doprowadzić do jego zwycięstwa.

    Jakże los potrafił być przewrotny.

        Masz rację. – przytaknął – Nie doceniłem cię dzieciaku...

        Za późno już na to. – Son Gohan był stanowczy. – Pora pożegnać się ze światem. Zbyt długo odkładałem tę czynność.

        I tu masz rację. – Niespodziewanie roześmiał się twór Gero. – Ty także musisz pożegnać się z życiem.

        Co? O czym ty będziesz?! – Zdziwił się nastolatek. – Nie jesteś w stanie mnie pokonać.

        Jeśli nie mogę mieć tej planety to nikt już nie będzie jej miał! – Wyjaśnił wykrzykując wściekle. – Wysadzę ją w powietrze! Tak właśnie cię pokonam.

    Son Gohan spojrzał na niego z przerażeniem. Nie wypowiedział słowa tylko stał. Prawdopodobnie przetwarzał w głowie słowa zielonoskórego szukając ratunku. My z resztą także. Nie uszło mojej uwadze, że każdy zaciskał wściekle pięści z drgającymi nerwowo brwiami. Nie mieściło mi się w głowie by coś takiego mogło mieć miejsce. Nie tego dnia. Nie w ten sposób.

        Kiedy sobie tak gadaliśmy obmyśliłem ten iście szatański plan. – Dodał. – Zebrałem w sobie już dość energii by wcielić go w życie.

    A to drań! Zacisnęłam pięści. Zaczęłam nerwowo wymachiwać ogonem zastanawiając się jak potwór miał zamiar to uczynić? Jeśli tak jak Freezer winien był opuścić Ziemię i tak jak mój martwy już oprawca wystrzelić gigantyczną kulę ognia. Przed oczami stanął mi niezapomniany obraz. Ten sam który nawiedzał mnie w koszmarach. Chwilę po jego słowach zaczął się poszerzać, aż przybrał kształt nieforemnej kuli z drobnymi rękami i nogami. Gdyby nie fakt zagrożenia śmiała bym się z jego wyglądu. Zamienił się w bombę i to nie było ani trochę zabawne.

        Jak śmiesz uciekać się do takich sztuczek! – Warknął Vegeta. – To wszystko twoja wina, idioto! Trzeba było z nim skończyć od razu!

    Oczywiście ostatnie słowa były skierowane do młodego Gohana. Szczerze też tak sądziłam jednak nie mogłam zapomnieć, że mój kochany braciszek popełnił ten sam błąd, dlatego tu byliśmy.

    Ten to miał tupet krytykować wszystko i wszystkich. Nigdy nie pamiętał swoich przewinień, nawet gdy były identyczne jak innych.

    Swoją drogą jak nastolatek mógł dopuścić do tego? Pozwolić by doszło do tego momentu? Był niewiarygodnie silny i szybki, a i tak dał się pokonać sprytem.

    Za chwilę miał nastąpić wybuch. Każde z nas miało przejść do historii, a mimo to nie godziłam się na twierdzenie brata. Jeszcze była przecież szansa. Coś musiało się dać zrobić?

        Nie zapominaj, że to także twoja wina. – Rzuciłam do brata oschle. – Gdyby nie twoja pycha nie połknął by C18. Wtedy miałeś szansę go pokonać więc daruj sobie te teksty. Kto jak kto, ale nie ty!

    Książę spojrzał na mnie z pogardą. Ręce, a nawet całe ciało zadrżało mu w gniewie – ponownie. Czego się spodziewał? Amnezji? Głaskania? Miał nie zapominać, iż był jednym z tych przez których nasze życie miało rychło zgasnąć. W piekle miałam zamiar wypominać to po kres. Hipokryta, od co!

        Musimy coś zrobić! – Załkał Kuririn łapiąc się za wygoloną głowę.

        Ciekawe niby co, Einsteinie? – Yamcha stracił wszelką nadzieję.

        Wszyscy zginiemy. – Mruknął posępnie Tenshin opuszczając głowę. – Wszystko na nic.

    Złość ogarniała mnie coraz bardziej. Jak oni mogli spisać wszystkich na straty? Przecież jeszcze nie umarliśmy! Zacisnęłam ponownie tego dnia pięści nie akceptując swojego losu.

    Nie temu wyrwałam się z niewoli. Nie dlatego uciekłam z pola walki, gdzie pisano mnie śmierć z ręki Trunksa. Teraz też nie zamierzałam stać bezczynnie i opłakiwać swą niedolę! Trzeba było działać, a czasu było z sekundy na sekundę coraz mniej. Bombowa energia rosła coraz bardziej.

        Na co czekasz? – Ryknęłam do chłopaka o złotych włosach. – Atakuj go! Ruszaj! Jeśli zaraz tego nie zrobisz, ja to zrobię!

    Syn Goku słysząc mój krzyk zwrócił się ku mnie by po mniej niż chwili przytaknąć. Był już gotowy do ciosu kiedy Komórczak powstrzymał go tymi słowami:

        Jeśli poczuję choćby jeden maleńki, maciupeńki wstrząs wszystko wyleci w powietrze. Nie tylko ja zginę. Wszystko przepadnie!

        Nastąpi eksplozja… – Son Gohan wymamrotał niczym w transie opuszczając gardę.

        Przecież właśnie to powiedziałem. – Warknął.

    Android się roześmiał niczym wściekła osa. Mnie wcale nie było do śmiechu, z resztą komu mogło być? Nie miałam już pojęcia jak ratować nasze życia. Komórczak nadął się jeszcze bardziej, a moc w nim gromadzona niemal dosięgała naszych ciał. Czułam ją niemal w swoich dłoniach. Gorąca i niebezpieczna.

    Czy naprawdę nie można było niczego uczynić? Tak po prostu mieliśmy stać i czekać na śmierć?

        Zróbcie coś! – Warknęłam do mężczyzn zebranych wokół mnie nerwowo przeskakując wzrokiem z twarzy na twarz. – Nie pozwólcie mu na to! Musi być jakieś rozwiązanie.

    Wpatrywałam się w każdego po kolei, a ci nie mieli wspaniałych wyrazów twarzy. Nawet Trunks nie wyglądał na kogoś kto by miał chęci na uczynienie choćby gestu. Ten w ogóle przecież tu nie powinien stać i ginąć w obcym świecie. Jego miejsce było w zepsutej przyszłości, która czekała na pokonanie dwóch androidów, które u nas skończyły jako potrawka super biocyborga. Posiadał swoją misję do wykonania. Nie miał prawa zawieść swojego czasu. Tylko on im pozostał.

    Wyłącznie Son Goku wyglądał inaczej. Jako jedyny się do mnie uśmiechnął. Zrobił dwa kroki w przód wciąż z promienną twarzą. Nie szczęśliwą, a pełną troski i nadziei na lepsze jutro.

        Zabiorę go stąd. – Powiedział powoli.

    Patrzyłam na niego tym samym wzrokiem co on na mnie. Widziałam w nim nasze wybawienie, choć nie znałam jego planu. Jeszcze. Ufałam mu w tej chwili. Już raz jego słowa się potwierdziły. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?

    Odwzajemniłam delikatnie uśmiech, a jego oczy zabłysnęły czymś mi nieznanym. Nikt jeszcze tak na mnie nie spojrzał. Czułam się zmieszana.

        Co?! – Krzyknęli jednocześnie wszyscy.

        To proste. Użyję błyskawicznej teleportacji. – wyjaśnił – Eksplozja nie dosięgnie Ziemi więc wszyscy przeżyją.

    Ucieszyły mnie te słowa, tak że miałam ochotę podskoczyć i zatańczyć coś na kształt wygibasów Giniyu Force. Z resztą kogo by nie uradowały?  Oznaczało to, że mogliśmy odetchnąć z ulgą.

        To wspaniały pomysł. – Poparłam go – Ale czy zdążysz wrócić?

    Ojciec Son Gohana pokręcił przecząco głową. Wciąż się szczerzył jakby nie widział w tym żadnego problemu. Był gotowy oddać życie dla reszty planety? Całego wszechświata? Tak po prostu? Moja mina nieco zrzedła, bo nie sądziłam, że któreś z nas zginie. Nie dopuszczałam do siebie takiej opcji ani razu. Od śmierci Natto z nikim więcej nie utrzymywałam na tyle relacji by było mi przykro na czyjąś śmierć. Nawet nie zauważyłam kiedy polubiłam niektórych mieszkańców Ziemi. Nie sądziłam, że jestem jeszcze do tego zdolna.

    Powietrze niepostrzeżenie zgęstniało. Kilka chwil potem zerwał się potężny wiatr targający nami jak chorągiewkami. Czuć było, że lada chwila cyborg wybuchnie, a wraz z nim wszystko co istniało. Szalejącą energia sprawiła, że sucha i rozorana ziemia spękała, a jej drobne i nieco większe odłamki wirowały w powietrzu z każdym silniejszym podmuchem. Nawet planeta musiała wyczuć swój koniec.

        Nie martw się mała. Mam nadzieję, że kiedy się spotkamy będziesz nie do poznania. – Położył dłoń na mym ramieniu. – Widzę, że czeka cię już niedługo świetlana przyszłość.

    Co to miało znaczyć? Wpatrywałam się w niego niczym w obraz z niezrozumiałą treścią autora.

    Zostawił mnie z wieloma pytaniami, bo wtedy przeniósł się do Komórczaka. Stałam jak słup z rozdziawionymi ustami mając cichą nadzieję na jego powrót. Tylko kogo ja oszukiwałam? Przecież miał już nie wrócić.

    Tak bardzo chciałam wiedzieć o jaką przyszłość mu chodziło. 


    Mężczyzna delikatnie przyłożył dłoń do bomby, pożegnał się krótko z pierworodnym po czym zniknął z zagrożeniem.

        Nie rób tego, tato! – Krzyknął Son Gohan, ale było już za późno.

    Momentalnie wszystko ucichło. Jakby świat zapomniał o nadchodzącym kresie wszystkiego.

    Chłopak o jasnych włosach zaczął wrzeszczeć i płakać na zmianę wyładowując swoją niespożytą moc. Było mi żal tego chłopaka. Gdyby to mój brat się tak poświęcił – w co raczej wątpiłam – czułabym się identycznie. Gdy minęło kilka minut kompletnie nic się nie wydarzyło, byliśmy pewni, że jego ojciec umarł. Odszedł na zawsze. Poświęcił się ponieważ jego syn uniósł się pychą w pojedynku i przegrał. Tak samo jak niejednokrotnie mój pewny wszystkiego braciszek, z tą różnicą, iż ten żył i miał się świetnie. Ba, nawet nikogo nie stracił. Czy ta ekscytacja energią była wadą genetyczną Saiyan? Miałam nadzieję, że nie. Nie miałam zamiaru w ten sam sposób skończyć.

        Chciałem wszystkim pokazać jaki jestem silny. – Połykał słone łzy. – Nie chciałem. Nie tak to się miało skończyć. Tylko zależało mi by mój tato był ze mnie dumny.

    Ja wiedziałam, że był. Widziałam to. On niestety nie miał tej satysfakcji. Podeszłam do niego jako pierwsza. Doskonale zdawałam sobie sprawę jak się czuł. Rozumiałam go aż nazbyt. Nie wypowiedziałam ani jednego słowa tylko położyłam dłoń na jego ramieniu chcąc oddać cześć jego rodzicielowi. Koło mnie stanął Trunks i uczynił podobnie.

        Wracajmy do domu. – Po chwili milczenia podał mu dłoń siląc się na delikatny uśmiech. – Chodźmy stąd.

    Son Gohan podniósł się wciąż roniąc gorzkie łzy. W tej chwili przypominał bezbronne dziecko, któremu zawalił się świat. Jego aura waleczności rozprysła się niczym bańka mydlana. Wiedziałam co przechodził nazbyt dokładnie i żałowałam, że tak było. Chociaż on przynajmniej miał jeszcze matkę.

    Westchnęłam patrząc jak powłóczy nogami podpierając się silnego ramienia chłopaka z przyszłości. Był to żałosny widok, ale czy miałam prawo to skrytykować? Ani trochę. Nim postanowiłam ruszyć za resztą przyglądałam się tej scenie z lekkim roztargnieniem. Widziałam tam siebie i Natto, bo właśnie on był tym, który nie pozwolił mi upaść.


    I wtedy zerwał się silny wiatr. Poczułam coś dziwnego… Energię? Nie wróżyło to niczego dobrego.

    Tumany kurzu podniosły się niczym pustynna burza uniemożliwiając zbadania terenu zmysłem wzroku. 
    Padł strzał.

    Musnęło mój policzek jednak mnie nie trafiło choć byłam najbliżej czerwonego promienia gnającego w głąb pyłu. Mimo  otarcia poczułam jego palącą moc na skórze. Momentalnie odskoczyłam. Przełknęłam ślinę i wstrzymałam oddech łapiąc się za zranione miejsce. Coś się zmieniło. Czułam to, choć nie pojmowałam.

        Czyżbym trafił Trunksa? – Odezwał się tak dobrze znajomy głos.

    W kłębach kurzu stał on. Wyłonił się niczym komik w długo wyczekiwanym show utrzymując śmiercionośny laser palcem. Nabity, a raczej przebity na wylot młodzieniec właśnie konał, a zapłakany chłopak klęczał tuż obok obwiniając tylko siebie.

        Ty żyjesz?! – Krzyknęliśmy niemal jednogłośnie.

        Jak to możliwe? – Jęknął Tenshin podbiegając do umierającego.

        Przecież… – Urwał Yamcha kręcąc głową.

        Miałem umrzeć? – Dokończył za niego android – Też tak myślałem gdy wybuch rozsadzał moje ciało. Jednak stało się inaczej. Widzicie... – Na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmiech. – Twój tatuś poświęcił się na darmo i jeszcze przed śmiercią nauczył mnie teleportacji. Cudowne przydatna umiejętność!

    Zaśmiał się rubasznie. Wściekłość we mnie wezbrała. Nie tak się to miało potoczyć. Życie Goku w tym momencie stało się nic nie warte. Najgorsze był to, że bez cyborga osiemnastego ponownie przybrał formę doskonałą. 

        Teraz mnie nie pokonacie, niedołęgi!

    Zagotowało się we mnie jeszcze bardziej. Nie mogłam uwierzyć, że to działo się naprawdę. Jak on mógł… Z jego ręki zginęły już dwie istoty i właśnie sugerował, że będą kolejne ofiary. Teraz zaczynałam dostrzegać przerażenie starszych gdy Gohan zabawiał się w najlepsze zamiast zabić tę podłą kreaturę. Nie mogłam być mimo to na niego zła. Chciałam, ale nie potrafiłam. Zapłacił on już najwyższą cenę za swe czyny.

        Jak to jest możliwe? – Warknął Vegeta. – Czy ten pajac nie potrafi zginąć z klasą i zabrać ze sobą ciebie gówniana kupo złomu?! 

    Komórczak ponownie się roześmiał niemal kipiąc jadem. Był w iście szampańskim nastroju i nie zamierzał tego ukrywać. Bo i po co? Wygraną miał niemal w kieszeni.

        To proste. – Oświadczył wypinając dumnie pierś. – Dopóki chip, który znajduje się w moim ciele, o tutaj. – Wskazał palcem okalanym czarnym szponem skroń. – będę odtwarzał się w nieskończoność.

        Jaki znowu cholerny chip?! – Książę niemal pisnął w furii.

        Mimo, że jest niewielkich rozmiarów może zdziałać cuda. Doktor Gero był geniuszem, a raczej jego komputer.

        Niedoczekanie twoje! – Krzyknęłam. – Wyrwę i zdepczę ci ten przeklęty chip!


    Podbiegłam bliżej potwora zaciskając wściekle pięści. W nosie miałam czy wyglądał jak dawniej. Liczyło się tylko zlikwidowanie problemu. W tym czasie Vegeta dostrzegł, że jego syn z przyszłości umiera. Coś mu odwaliło…  Wyczułam skaczącą jego energię. Zaczął się wściekać i krzyczeć, zupełnie jakby... Przybrał formę super wojownika po czym bez namysłu ruszył na cyborga krzycząc, że zabije tego śmiecia.

        Vegeta… – Jęknęłam do siebie gdy mnie wyminął w zastraszającym tempie. – Jesteś na niego za słaby… Nie jesteś Gohanem.

    Komórczak nawet nie drgnął kiedy Saiyanin okładał go pięściami, ani chwilę później kiedy przyjmował na swoje ciało tysiące świetlistych pocisków. W końcu jednak rzucił w niego swoim, który powalił księcia na obie łopatki. Mężczyzna ledwo dawał sobie radę z oddechem, a co dopiero z obroną! Zaczynałam dostrzegać wszystko w czarnych barwach. Czy przyszła kolej na mego brata? Cyborg wystrzelił potężną fale uderzeniową. To był znak!

        Vegeta! – Krzyknęłam przerażona, a w uszach mi zapiszczało.

    Rzuciłam się w jego kierunku, przecież wcale daleko od niego nie stałam, jednak Kuririn mnie powstrzymał zamykając silny uścisk na klatce piersiowej. Jakim cudem tak szybko się pojawił obok?

        Puszczaj!

        Nie masz szans z jego mocą! – Krzyknął.

        To mój brat! – Szarpałam się ze łzami w oczach. – Nie może go zabić! Nie może!

    Choć starałam się wyrwać jednocześnie krzyczałam, nawoływałam brata by uciekał. Nie mógł odejść! Po policzku spłynęła kolejna słona łza. Nie sądziłam, że w przeciągu tak krótkiego czasu na Ziemi ujrzę śmierć swojego jedynego krewnego. To nie mogło dziać się na prawdę.

    Już miałam ugryźć mężczyznę w jakąś odsłoniętą część ciała byleby się wyswobodzić jednak nim do tego doszło blado niebieski pocisk dosięgnął Saiyana po czym nastąpił wybuch. Ogromne głazy rzucały się wokoło. Dotarł do nas w przeciągu paru chwil silny wiatr spotęgowany ogromem energii, aż upadliśmy na rozoraną już dawno temu ziemię. Nie mogłam na to patrzeć. Leżałam przygnieciona Kuririnem i tak nagle przestało mi to przeszkadzać. Chciałam umrzeć tu i teraz. Życie bez Vegety było dla mnie niemal niemożliwe. Nigdy sobie nie wyobrażałam takiego końca. Nie on! Nie kiedy tyle lat wycierpiałam  by go odzyskać! Nie tak to sobie zaplanowałam. Nie mogąc dłużej wytrzymać rozpłakałam się jak najzwyklejsze dziecko. Poczułam się jak wtedy gdy dokonano eksterminacji na moim gatunku. Choć obrazy tamtych dni były rozmazane, może i przekoloryzowane to twarze oprawców były ciągle żywe – z nimi musiałam obcować jeszcze długo po tym zdarzeniu, aż nazbyt.

    Najpierw Goku, potem Trunks i teraz on… Kim była jego kolejna ofiara i ile czasu jej zostało? Czy było to zaplanowane, czy jednak istną ruletka?

    Kuririn nie wypuszczał mnie ze swojego uścisku, choć już nie przygniatał. Podniósł się i przytulił mnie do siebie pozwalając zmoczyć kombinezon łzami. 

        To niewiarygodne! – Krzyknął z entuzjazmem Tenshin. – Gohan zdążył w ostatniej chwili!

        Co? – Otarłam twarz i oczy odkleiłam się od torsu byłego mnicha – O czym on mówi?

        Że Vegeta żyje. – Szepnął delikatnie się uśmiechając. – Czujesz jego energię?

    Zamknęłam powieki skupiając się na bracie. Odnalazłam go! On naprawdę nie umarł, choć w świetnej formie nie był. Podniosłam się pospiesznie, a wraz za mną Ziemianin by zobaczyć jak dokonano tego cudu. Niesamowicie lekka się poczułam gdy głaz straty runął w nicość.

    Na ziemi leżały dwie osoby: Son Gohan zasłonił własnym ciałem Vegetę. 

    On żył.

    Istniał dzięki młodemu pół Saiyanowi, który nie wahał się poświęcić własnego jestestwa. Z radości ugięły się pode mną kolana. Były niczym z waty. Chciałam skakać z radości i krzyczeć, ale nie było na to teraz czasu. Walka jeszcze się nie skończyła, wciąż mogliśmy zginąć wszyscy i była to tylko kwestia czasu. Dzień powoli chylił się ku zachodowi, a my sterczeliśmy w tym samym punkcie od wielu godzin z potwornymi stratami. Za dużo czasu straciliśmy. Musieliśmy wziąć się w garść, albo pogodzić się z nieuniknionym – katastrofą na skalę międzygwiezdny.