31 grudnia 2018

32. Nowy dom

Z dedykacją dla mojego męża.

Coraz więcej gwiazd na niebie oznaczało tylko jedno – noc jedną nogą już zawitała. Dopiero gdy Gohan ruszył w swoją stronę zrozumiałam jak bardzo byłam zmęczona. Przez to całe usiłowanie bycia dobrym i empatycznym całkowicie odizolowało mnie od własnych potrzeb. Nawet nie sądziłam, że byłam do tego zdolna. Wciąż uczyłam się samej siebie oraz wszelakich emocji, których musiałam nauczyć się nazywać. Głównymi w moim życiu dotychczas były strach, gniew, nienawiść i ogromny żal. Wiadomo, że pojawiały się zazdrość czy smutek. Jednak teraz, gdy doszły te pozytywne, w dodatku nie krótkotrwałe ciężko było mi się odnaleźć. Czy w tej chwili miało to jakieś znaczenie? Teraz gdy padałam na twarz i wręcz odstraszał mnie własny zapach? Czym prędzej ruszyłam przed siebie usiłując zlokalizować życiową energię swojego brata. Tak jak podejrzewałam nie było to trudne; jego KI skakała jak bijące serce, mimo to nie podnosiła się nadzwyczaj wysoko.
Gdy dotarłam na miejsce lądując pod samymi drzwiami ogromnego półokrąglaka wcisnęłam guzik zwany na Ziemi dzwonkiem oczekując otwarcia. Zdumiałam się gdy w progu zawitał Trunks z przyszłości.
—    Nareszcie jesteś. – Uśmiechnął się szczerze. – Czekaliśmy na ciebie.
Wytrzeszczając oczy oraz nie wypowiadając słowa weszłam do środka zastanawiając się dlaczego. Byłam po kolacji, co prawda trochę czasu już od niej minęło i mogłabym ponownie coś przekąsić, ale nie było to tak istotne jak możliwość wzięcia gorącego prysznica, na który – nie ukrywajmy – liczyłam. Wzruszyłam ramionami czekając, aż młodzieniec zamknie za mną i wskaże kierunek, w którym powinnam się udać. Ruszyliśmy długim korytarzem na wprost, mijając kilka par drzwi po obu stronach dotarliśmy do końca gdzie za otwartym już przejściem znajdował się duży pokój umeblowany w ogromny, długi stół otoczony wytwornymi krzesłami. Siedzieli tam Bulma, jej rodzice oraz Vegeta. Delektowali się przeróżnymi potrawami popijając rozmaicie ubarwionymi płynami.
—    Saro nareszcie jesteś! – Zawołała radośnie Bulma. – Zanim jednak siądziesz do stołu przydałaby ci się porządna kąpiel.
—    O niczym innym nie marzę! – Mruknęłam zmęczona. – Prowadź.
Czym prędzej kobieta zerwała się z siedzenia i poprowadziła korytarzem z powrotem do holu, a następnie po krętych schodach na piętro gdzie ponownie otoczył nas długi korytarz o wielu drzwiach nie wiadomo dokąd. Na całej długości znajdowały się fotokomórki, które oświetlały drogę na każdym odcinku który przemierzałyśmy. Gdy byłyśmy w połowie drogi do jego końca zatrzymała się niemal gwałtownie łapiąc za klamkę.
—    To pokój gościnny – zaczęła – weź prysznic, a ja znajdę ci jakieś czyste ubranie. To nie nadaje się do niczego.
Wypowiadając ostatnie zdanie wskazała palcem na mnie krzywiąc się jakby połknęła kwaśny owoc.
—    Jak to się nie nadaje? – Oburzyłam się nadymając policzki. – To mój kombinezon. Ty, kobieto w ogóle zdajesz sobie sprawę jaki jest drogi i nieoceniony we wszechświecie? Fakt, nie jest już w najlepszym stanie, trochę przeszedł, ale na pewno nie jest śmieciem. 
—    Zrobię ci nowy. – Machnęła ręką ignorując moją wypowiedź. – Może nie taki sam, bo nie mam dostępu do tego typu materiałów, ale będzie spełniać swoją funkcję. Wojna się skończyła i nie musisz paradować w tego typu strojach. Nie będziesz się rzucać w oczy Ziemianom.
Prychnęłam na tę uwagę. Nawet nie była świadoma, iż większość kosmosu tak, a nie inaczej się ubierała. Strój acroniański w każdym calu był doskonały! Wygodny, nie krępujący ruchów, nie drażniący skóry, a co najważniejsze zawsze dopasowany – nigdy za mały. No i oczywiście wytrzymały, a to każdy zmiennokształtny doceniał najbardziej. Choćby właśnie taki Saiyanin, dla którego pierwotnie te stroje stworzono. Ale co taka mieszkanka Ziemi mogła o tym wiedzieć? Tam skąd pochodziłam nawet nie uczono o tym układzie słonecznym. Pewno dlatego, że nic wartościowego się nie znajdywało w tych rejonach. Freezer marzył o każdych pieniądzach więc nawet najodleglejsze i skromne ciała niebieskie były dla niego zdobywane by później sprzedać. Nie potrzebował nawet znać ich nazwy.
Kobieta pogoniła mnie do łazienki gdzie znajdowała się sporych rozmiarów kabina prysznicowa o delikatnym niebieskim kolorze kafelek, po czym zamknęła za mną drzwi. Ściany pokrywały białe kafle, większe od tych pod deszczownicą. Przed wejściem jak i przy umywalce i toalecie leżały małe, eliptyczne dywaniki o grubym włosiu zachęcające do postawienia na nich bosą, zmęczoną stopę – także w odcieniu błękitu. Gdy naga, jedynie owinięta w pasie ogonem weszłam pod strumień gorącej wody poczułam jak mięśnie mi wiotczeją. Każdy z osobna domagał się odpoczynku po intensywnym roku w komnacie Wszechmogącego. Choć niejednokrotnie brałam tam ciepłą kąpiel, żadna z nich nie była tak relaksująca jak ta, której właśnie zażywałam. Tamte często kończyły się utratą przytomności z wyczerpania. Otworzyłam usta unosząc głowę prosto w strumień, który po chwili wypełnił usta. Przepłukałam je i wypluwając wodę przed siebie. Zupełnie nie miałam ochoty na siedzenie na dole przy stole. Chciałam tylko się położyć, ale wiedziałam, że nie jestem u siebie, że moje miejsce jest nigdzie, a jedynie jakie znałam do tej pory to te w podniebnym pałacu. Wszystkie jaskinie, krzaki były nie istotne przed odnalezieniem księcia.
Straciłam rachubę wracając wspomnieniami do minionego dnia. Analizowałam w głowie każdy ruch wojowników mierzących się z Komórczakiem, także swoje. Byłam zdumiona jak wiele zapamiętałam i jak dużo się nauczyłam z samej obserwacji. Choć cieszyłam się z wygranej doskwierał mi niedosyt akcji i samej potyczki. Wkroczyłam w wir walki na samym finiszu więc nie mogłam prawdziwie nacieszyć się w boju. Czy właśnie tak czuli się wojowniczy Saiyanie? Nie umieli żyć bez walki? O tym zawsze opowiadał Vegeta gdy byłam małym brzdącem? W końcu zrozumiałam jakie to uczucie i jak bardzo było emocjonujące. Westchnęłam na myśl, że teraz będę jedynie mogła powalczyć w formie treningu, bez możności pozbawienia wroga cennego życia. 
Gdy stwierdziłam, że moje ciało jest doszczętnie przesiąknięte wygramoliłam się z zaparowanej komory prosto w biały, niesamowicie miękki ręcznik. Jego materiał był po prostu obłędny. W życiu nie dotykałam tak przyjemnego materiału. Może ta planeta wcale nie musiała być wcale zła? Takie kąpiele mogłabym brać codziennie – pomyślałam uśmiechając się do siebie. Owinięta w puchaty materiał wyszłam z łazienki zastanawiając się co takiego Bulma mogła by mi przygotować do odzienia. Gdy tylko przekroczyłam próg ujrzałam ją siedzącą na   zaścielonym łóżku wpatrującą się w małe urządzenie, które trzymała w dłoni. Prawdopodobnie był to jakiś komunikator.
—    Nareszcie! Już myślałam, że się tam utopiłaś.
Prychnęłam na tę uwagę całkowicie ignorując cieknącą stróżkami wodę z niewytartych włosów. Tam gdzie ręcznik przesiąkł kapało na beżową wykładzinę. Nie uszło to uwadze matce Trunksa, która spoglądała na mnie karcąco. Jednak nie wypowiadając słowa wparowała do łazienki wracając z kolejnym ręcznikiem nakazując owinąć nim sobie włosy. Skończyło się na tym, że sama to zrobiła. Nigdy wcześniej nie na głowie turbanu toteż nie rozumiałam o co jej chodziło.
—    Tu, masz ubranie. – Wskazała palcem na stertę równo poskładanych szmat spoczywających na krześle przy oknie. – Powinny być dobre, starałam się powybierać tak byś nie narzekała.
Tu spojrzałam na nią niepewnie, jakby co najmniej czekała mnie przykra niespodzianka. Choć w ogóle nie wiedziałam czego mogłabym się spodziewać. Nie znałam tutejszej mody, jednak zgadywałam, iż mogła nie przypaść mi do gustu. Podeszłam do wskazanego miejsca uważnie przyglądając się wykrojonym materiałom. Zdawały się być całkiem normalne gdyby nie ich kolorystyka. Jaskrawo różowa koszulka z jakimś napisem i zielone spodnie z cienkiego rozciągliwego materiału. Te faktycznie nieco przypominały dolną część mojego dotychczasowego odzienia.
Gdy już wśliznęłam się w przygotowany strój okazało się, że koszulka  była za duża na mnie i Bulma określiła ją sukienką cicho się podśmiechując. Buty włożyłam swoje i ruszyłam ponownie za kobietą tęsknię spoglądając na łóżko, które wyglądało na mega wygodne. Zważywszy na moje wycieczenie podłoga byłaby równie akceptowalna.
—    Muszę tam siedzieć? – Zapytałam ziewając. – Jestem okrutnie zmęczona. To był długi dzień.
—    Zdaję sobie sprawę, ale chcę byś zeszła na dół, do wszystkich. Mam też niespodziankę.
—    Niespodziankę? – Raczej zapytałam siebie niż niebieskooką.
Ta z uśmiechem na twarzy zeszła z ostatniego stopnia, a następnie ruszyła szybszym krokiem do jadalni, zaś ja niezmiennym ślimaczym pędem. Ani myślałam przyspieszać. Nigdzie się nie paliło, a jedyne co by mnie skłoniło do takiej czynności to droga do łóżka. Kiedy przestąpiłam przez próg przeróżne zapachy uderzyły w moje nozdrza. Czy wcześniej je czułam? Zdawało mi się, że nie. Może brud zmieszany z potem maskował całą tę gamę cudownych aromatów? Tak zapewne było. Teraz gdy mnie otaczały wiedziałam, że bez posiłku nie wrócę myślami do snu.
Ludzie zebrani w pomieszczeniu głośno ze sobą rozmawiali. Poza Vegetą, oczywiście. Ten siedział jak zawsze z kwaśną miną wpatrując się w bliżej nieokreślony cel popijając czerwony płyn ze szklanego pucharku. W przeciwieństwie do niego Trunks prowadził bardzo ożywiony dialog z siwym jegomościem. Gdy tylko dostrzegli nas rozmowy umilkły na rzecz radosnych uśmiechów.
—    Siadaj Saro. – Rzekła Bulma wskazując wolne miejsce obok chłopaka z przyszłości.
Bez słowa wykonałam czynność obserwując smakowicie wyglądające potrawy. Wynalazczyni zasiadła na swoim krześle, tuż obok księcia, a po chwili pstryknęła palcami. Niespodziewanie z kąta przy wielkiej wazie z suchymi roślinami wyłonił się robót, który po chwili stał obok mnie nalewając pomarańczowego płynu do takiego samego naczynia z jakiego reszta zebranych spożywała swoje. Uważnie przyglądałam się jego czynności oczekując zakończenia. Spragniona opróżniłam pucharek niemal jednym haustem. Był pyszny, słodki, a jednak z nutą kwaskowatości. Następnym krokiem było nałożenie sobie kolejno wszelakich dań na talerz, tak by zająć całą jego powierzchnię. Zaczęłam konsumpcję nie zwracając uwagi na nikogo. Po czasie dopiero usłyszałam rozmowy.
—    Kiedy wracasz do domu? – kobiecy głoś zadał pytanie. – Do przyszłości?
—    Myślę, że najpóźniej za dwa dni. – Oświadczył Trunks.
—    A odwiedzisz nas jeszcze kiedyś? – Tym razem spojrzałam, pytała starsza blondynka.
—    Myślę, że tak, ale gdy doprowadzę planetę do ładu. Mamy ogrom pracy do wykonania po tym wszystkim co zrobiły cyborgi.
—    Nie zapomnij o Komórczaku. – Wtrąciłam się do dyskusji. – By znowu nie ukradł statku, no i przypadkiem nie zabił.
Uśmiechnął się do mnie obiecując, że nie da się podejść jak jego odpowiednik w przyszłości, z której przybył do nas biocyborg. Bulma rozpromieniona upiła kolejny łyk swojego napoju, tak bardzo przypominającego ulubiony trunek Freezera. Pamiętałam, że był wstrętny. Raz się napiłam z jednej z beczek spoczywających w spiżarniach. Pewno złośliwie, a może jednak z dziecięcej ciekawości? Nie pamiętałam, ale cierpki smak w głowie pozostał. Aż się skrzywiłam.
—    Saro, jeżeli chcesz tu mieszkać, a zapewne nie masz gdzie – Zaczęła Bulma. – musisz zacząć się uczyć. W naszym świecie jesteś dzieckiem, a edukacja to podstawa.
Oboje z Trunksem spojrzeliśmy po sobie, a następnie na kobietę. O co jej chodziło? Jaka nauka?
—    Chyba nie chcesz wiecznie mieszkać na dworze? – Dodała nakładając sobie maleńki kawałek mięsa. – Dom jest na tyle duży, że i dla ciebie znajdzie się miejsce.
Właśnie przełykałam ciepłego ziemniaka, który momentalnie stanął mi w gardle. Zakrztusiłam się nie mogąc złapać powietrza. Jednak refleks niebieskookiego uratował mnie z opresji porządnym klepnięciem między łopatki, a sprawca całego zamieszania wylądował w napoju mego brata, co sprawiło, iż zerknął na mnie jak na wroga.
—    Czo? – wykrztusiłam – Ja?
—    Jesteś przecież siostrą Vegety. – Dopowiedziała wesoło. – Jesteśmy rodziną.
—    Rodziną? – Powtórzyłam głośno w zamyśleniu.
Oczywiście się zgodziłam bez zastanowienia. Jak mogłabym odmówić mieszkania  pod jednym dachem z Vegetą? To było moje największe marzenie od czasu śmierci rodziców. Czy lepiej nie mogłam trafić? Książę już parę lat pomieszkiwał na tej planecie, nie szukał innego miejsca na dom.
Na początek otrzymałam pokój, w którym już tego późnego wieczora byłam. Bulma mówiła, że  to tymczasowo, gdyż miała w planach dostosować go bardziej pod nastolatkę, a nie przyjezdnych gości na jedną czy dwie noce. Ja tam czułam się przyjezdną. Kobieta oczywiście snuła plany o mojej ziemskiej edukacji tuż po odlocie Trunksa do przyszłości. Wiedziałam, że czekało mnie nieznane, w końcu tu ludzie uczyli się, czego innego, a ja o ich świecie nie miałam tak naprawdę pojęcia. Od razu przypomniał mi się dzień, w którym Kuririn główkował nad zadaniami Son Gohana i Dendego w rajskim pałacu. Ziemianka obiecywała dla mnie najlepszego korepetytora na Ziemi. To była niesamowicie energiczna kobieta. Jak już się uparła... Cóż, faktycznie odzwierciedlała swojego wybranka.
Kiedy nastała późna noc wszyscy się rozeszli. Każdy był zmęczony, a ja w istocie ledwo stałam na nogach. Jedynie Trunks wyglądał na wypoczętego, co pewno było sprawką Boskiego Smoka. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi po omacku dotarłam do łóżka, na które padłam jak kłoda. Nawet nie zdążyłam o niczym pomyśleć gdy zapadłam w sen.  Koszmary minionych wydarzeń uderzyły mnie z ogromną siłą. Nie tylko Komórczak atakował wszechświat, a sam Freezer dotrzymywał mu kroku, jakby byli świetnymi kompanami. Gdzie okiem sięgnąć rozciągały się zgliszcza, a to co jeszcze stało trawiły płomienie. Dosłowny obraz nędzy i rozpaczy. Tak właśnie wyobrażałam sobie koniec światów.
Obudziłam się zlana potem jakbym naprawdę walczyła, a sen nie był tylko marą. Nie miałam pojęcia ile spałam i jaki był aktualny czas. Nie znałam się na ziemskim. Podeszłam do okna. Niebo wciąż było mocno rozgwieżdżone co musiało oznaczać, że wcale długo nie śniłam. Księżyc był bliski pełni. Moją koniecznością było pamiętać by na tym globie nie spoglądać w jego kierunku, zwłaszcza w pełnej okazałości. Gdybym rozwaliła tę budowlę zapewne Bulma urwałaby mi głowę. Oczywiście w przenośni, sił na to nie posiadała.


Wyszłam na balkon by zaczerpnąć świeżego powietrza. Noc była ciepła i przyjemna. Wzbiłam się ponad budynek by zasiąść na jego szczycie. Zupełnie nie spodziewałam się spotkać tu swojego brata. Nie miałam nawet w planach z nim rozmawiać, aż do rana. Sam zdawał się być zaskoczony moją obecnością.
—    Co tu robisz? – Usłyszałam burkliwy ton.
—    Nie mogę spać. – Rzekłam bez ogródek. – Postanowiłam się przewietrzyć.
—    Ja też. – przyznał – Tu mi się dobrze myśli.
Dosiadłam się by po chwili obserwować gwiazdy. Nie mówiliśmy nic. Wpatrywaliśmy się w migoczące kropeczki rozmyślając o wielu rzeczach. Zapewne tak jak ja myślami był w przeszłości, ale czy tak samo odległej?
—    Powiedz mi – przerwał milczenie. – co się wydarzyło w twoim życiu? Chcę wiedzieć co takiego cię spotkało, że jesteś tym kim jesteś. Twoja moc wyewoluowała nadzwyczaj szybko.
—    Co chcesz wiedzieć?
—    Gdy się spotkaliśmy nie potrafiłaś nawet walczyć. Uczyłaś się przy mnie, potem trenowałaś sama w tej komnacie. – kontynuował – Podczas tego cholernego turnieju także. Jednak nie to mnie nurtuje najbardziej. Za każdym razem gdy jesteśmy o krok przed śmiercią stajemy się silniejsi, odporniejsi.
—    Masz rację, dużo się nauczyłam. Dawałam z siebie wszystko, bo bardzo chciałam móc stanąć do walki. – Uśmiechnęłam się do siebie. – Pamiętasz co ci mówiłam tam, na polu bitwy?
—    Oczywiście. Wkurzyłaś mnie. – zauważył – Ale i zapełniłaś głowę masą pytań. Jak udało ci się przetrwać w tamtym świecie?

***

ROK 762
STATEK MATKA, GDZIEŚ W KOSMOSIE.

Bezkresny kosmos był ostatnimi czasy jej domem. Z utęsknieniem spoglądała na oddalające się, lub przybliżające gwiazdy. Oczywiście gdy miała dostęp do okien, co zdarzało się przez ostatnie pół roku bardzo rzadko. Miała taką okazję za każdym razem gdy wybudzała się z leczniczej kąpieli. Ostatnio było to nagminnie. Ilekroć Dodoria miał ochotę bił księżniczkę Saiyan do nieprzytomności. Jednak robił to także, kiedy miał zły dzień, został zdenerwowany, czy nawet sprowokowany. Dziewczyna nigdy nie wiedziała, kiedy ten znowu postanowi ją sponiewierać jak śmiecia.
Właśnie ocknęła się po raz kolejny w zielonkawej mazi podłączona do aparatu tlenowego, oraz do dwóch kabelków umocowanych  przylepcami do torsu by monitorować stan leczonego. Odziana była jedynie we własną skórę. Wypuściła powietrze ustami, a te od razu zamieniły się w bąble gnające w górę zbiornika. To westchnienie było odruchowe. Powoli oswajała się z  myślą, że nikt nigdy jej nie uratuje, a sama nie jest w stanie się obronić. Mimo to za każdym razem rozpaczliwie błagała los o cudowne pojawienie się jej brata, o którym nie miała żadnych wieści, a zapytać nie mogła – przyznałaby się wtedy do bycia córką zamordowanego króla Saiyan. Zdawała sobie sprawę jak bardzo zależało grubemu kosmicie na tych słowach. Bała się, że wtedy ją zabije, albo co gorsze będzie przyczyną do skrzywdzenia Vegety.  Przecież by chciał ją ocalić? Zgodziłby się na okrutne rzeczy, a może nawet gorzej? Zostawił na pastwę okrutnych bestii? Nie chciała nawet tego roztrząsać przed sobą samą. Miała przecież zaledwie pięć lat. Nie pojmowała wciąż nieograniczonej bestialskości światów. Istoty przebywające na tym wielkim statku również bały się różowego kosmity, nie mniej niż prawej ręki Freezera – Zarbona. O Imperatorze nie trzeba było wspominać. Sam jego oddech przyprawiał załogę o palpitację serca.
Kilka minut po przebudzeniu Sary jeden z pracowników skrzydła medycznego załączył pompę by następnie uwolnić dziewczynę podając ręcznik oraz odzienie. Gdy tylko poczuła chłodne powietrze zadrżała i szczelnie owinęła się dziękując za dziecięce rozmiary bo jedynie twarz pozostawiła bez okrycia.
—    Znowu tu jesteś. – Mruknął kosmita. – Czym żeś tak podpadła małpko panu Dodorii?
—    Bo się urodziłam. – Wydukała bez emocji.
Nie miała siły płakać, już wystarczająco dużo łez wylała przed przybyciem do lecznicy. Choć bała się okrutnie swego oprawcy nie chciała mu tego okazywać. Czasem pękała i wyła w niebo głosy. Za każdym razem gdy emocje brały górę pluła sobie w brodę po fakcie. Wspomnienia triumfującego potwora nawiedzały ją jak złe duchy. Kolejny raz była słabym gówniarzem z wojowniczego ludu. Nie żadnym wojakiem, odczuwała to każdorazowo gdy budziła się w zielonej cieczy.
Zielonoskóry jaszczur wrócił do swojej poprzedniej czynności. Nigdy nie interesował się co druga ręka Changelinga usiłuje osiągnąć lejąc tego podlotka. Jego pracą było postawienie każdego kto trafił do jego szpitala na nogi. Tym razem było to zastanawiające. W końcu ta mała Saiyanka była tylko kilkulatkiem, nie bardzo miała czas nabruździć w królestwie demonów mrozu. Wykonując swoje obowiązki wezwał Dodorię informując go o całkowitym wyleczeniu dziewczyny. Tym razem trwało to dłużej. Niemal zatłukł ją na śmierć łamiąc praktycznie każde żebro.
Kolczatoskóry osobnik przybył na wezwanie nadzwyczaj szybko. Sara ledwo zdążyła się ubrać, oczywiście jak zawsze się ociągała wiedząc, że nic dobrego na nią nie czeka. Gdy tylko usłyszała jego oddech przeszedł ją dreszcz. Od miesiąca nie spała dobrze, nie miała chwili wytchnienia. Podwładny Freezera dosłownie uwziął się, by wyciągnąć prawdę od małpiej istoty. Choć inni zwątpili w plotki o jej królewskim pochodzeniu ten nie zamierzał się poddawać. Doskonale pamiętał gdy wtargnęła do Sali tronowej, tuż po zamordowaniu kobiety króla. Był pewien, jak tego, że oddychał, iż była ich córką. W końcu nigdy jej nie odnaleziono, a czy zginęła w wybuchu było dla niego niedorzecznością.
—    Świetnie wyglądasz. – Szepnął niemal do ucha swojej ofierze. – Dobrze, się składa, bo pan chce cię zobaczyć
Sara ze strachu aż podskoczyła, następnie oblała się zimnym potem obawiając się najgorszego – śmierci. Czego innego mógłby chcieć ten przeklęty Changeling? Doskonale pamiętała wydarzenia minionego roku. Jego bezwzględność przerażała ją najbardziej, bo o ile Dodoria jej nie planował zabić to z tym drugim nie mogła liczyć na szczęście. Przełknęła głośno ślinę unikając spojrzenia żołnierza. Stała tam jak słup soli nie wiedząc co ze sobą począć i czy kiedykolwiek skończy się ten koszmar. Każdego dnia chciała obudzić się z tego potwornego snu by móc ponownie wtulić się w ramiona ojca i zobaczyć jego dobroduszny uśmiech. Tylko każdziutki świt przypominał jej, iż świat marzeń umarł wraz z planetą, na której się urodziła.
Dodoria dwoma słowami nakazał księżniczce ruszyć w drogę, a tej nie pozostało nic innego jak wykonać rozkaz. Na tym statku była tylko bezwartościowym śmieciem. Zdawała sobie sprawę, iż żaden królewski tytuł jej nie uratuje. Liczyła po cichu, że los kiedyś okaże się dla niej łaskawy i pozbawi życia tego potwora, z resztą każdego, który przyczynił się do tego całego pożal się życia, a ona sama zdobędzie się na odwagę i ucieknie z niewoli, o ile nadarzy się takowa okazja. Człapała smętnie za żołdakiem rozmyślając co by było gdyby, bo co innego jej pozostało? Kiedy otworzyły się przed nimi drzwi do pomieszczenia, w którym przebywał pan i władca ogromnych przestrzeni kosmicznych czarnooka wstrzymała oddech. Gdyby mogła teraz nie myśleć zrobiłaby to, ale natłok czarnych myśli uderzył ją ze zdwojoną siłą. Za nic nie chciała przekroczyć progu. Wiele razy słyszała o tych, którzy z tego miejsca wyszli martwi. Obawiała się, że jeśli tylko znajdzie się wewnątrz twierdzy podzieli los nieszczęśliwców. Nim jednak zdążyła się zaprzeć grubas chwycił ją za pancerz i wrzucił do środka niczym szmacianą lalką. Nie słyszała jego sapań by weszła, była całkowicie wtedy nieobecna. Gdy tylko wylądowała na lodowatym, metalowym podłożu zaczęła powtarzać w myślach jak mantrę „Nie otwieraj oczu!”. Jakby ta czynność miała ocalić ją przed rychłą śmiercią.
—    Wstawaj! – Ryknął Dodoria.
Dziewczynka ani myślała się poruszyć. Nie chciała patrzeć na tego potwora – mordercę jej dawnego życia. Zacisnęła mocniej powieki.
—    Powiedziałem wstawaj! – Warknął raz jeszcze po czym podszedł i kopnął Saiyankę.
Sara z cichym sapnięciem przyjęła cios w żebra. Uderzenie było na tyle silne, że przeturlała się pod ścianę. Dopiero co zrośnięte kości ciężko przyjęły ten grubiański gest.
—    Jeżeli zaraz nie wstaniesz! – Wrzasnął rozdrażniony kosmita.
—   Sam się tym zajmę. – Rozbrzmiał cichy acz stanowczy głos.
—    Jesteś pewien, panie? – Zapytał nie kryjąc zdziwienia. – Nauczę ją manier!
—    Idź.
Jego krótka wypowiedź nie pozostawiła żadnych złudzeń. Dodoria skinął swemu władcy po czym bez słowa opuścił wnętrze. Na odchodne rzucił wrogie spojrzenie na małpie dziecko, ale ta jak leżała skulona tak nie drgnęła.
Freezer delikatnie odstawił szklany puchar wypełniony do połowy jego ulubionym napojem – winem produkowanym na jedynej planecie, która obrodzona była w najsłodsze owoce jakie kiedykolwiek miał w ustach. Tylko dla tych kiści szmaragdowych winegon nie zrównał ziemi niczym buldożer. Spojrzał uważnie na zgiętą dziewczynę. Wyglądała marnie, poniżej przeciętnej. Ot zwykły gówniarz nie mający pojęcia o sile. Wstał i niespiesznie ruszył ku niej. Słyszał z ust swego oddanego sługi, że była zawzięta jak to typowy Saiyan i za nic nie dała się złamać. Jednak zastanawiał się czy aby nie przesadzał z jej pochodzeniem. Taki szczyl przecież od razu by się przyznał byleby więcej go nie katować.
—    Dziecko. – Zaczął ostrożnie. – Wstań.
„Nie, potworze” – pomyślała trzęsąc się jak osika.
—    Podnieś się póki jestem dobry. – dodał – Nie zabije cię, chyba, że nie wstaniesz.
Sara z przerażeniem dźwignęła się na malutkich rączkach mając tę dziecięcą i infantylną nadzieję, że Freezer nie kłamie i naprawdę nie zamierza jej pozbawiać życia. Kiedy stanęła, wciąż zgarbiona pociągnęła nosem by następnie owinąć się ciasno ogonem. W głowie dudniły jej jedynie myśli by nie umrzeć. Nie, póki nie odnajdzie brata. Changeling z uśmiechem na ustach zrobił dwa kroki w przód, a potem z szybkim rozmachem uderzył dziewczynkę w twarz. Ta odbiła się od ściany i upadła. Nie zdążyła nawet pomyśleć o bólu, który pulsował na policzku gdy do jej uszu dotarły warkot:
—    Wstawaj!
Księżniczka ze strachu podniosła się naprędce obawiając się gróźb, które jak wiedziała nie padały bez pokrycia. Stwierdziła, że zrobi wszystko co jej karze byleby nie otrzymać śmiertelnego ciosu. Tym razem spojrzała mu w oczy z wielkim, zapłakanym wyrzutem, w końcu ją walnął, a mówił co innego.
—    Nie patrz tak na mnie małpo. – Wycedził srogo łypiąc na nią bijąc przy tym ogonem w podłoże. – Za nieposłuszeństwo nie ma pobłażliwości.
Bez słów schyliła pokornie głowę usilnie powstrzymując łzy. Szczerze wolała być bitą przez różowoskórego grubasa niż stać tu z tym potworem z rogami i czarnymi ustami. Gdy szedł do niej na swych trójpalczastych nogach przymknęła powieki, a słone krople same popłynęły po policzkach okazując strach. Freezer zdawał się w ogóle ich nie zauważać. Jednym ruchem pochwycił malutką za gardło i uniósł nieco nad ziemię, na wysokość swoich oczu, a nie był on wysoką istotą, temu właśnie zwykle przesiadywał w swoim latającym pojeździe. Ścisnął delikatnie dłoń by wyczuć kręgi szyjne, ale ich nie zmiażdżyć.
—    Jesteś królewską córka? – zapytał.
Czarnooka z ledwością potrafiła przełknąć ślinę, a co dopiero wypowiedzieć słowo. Spróbowała jednak pokręcić głową przecząco. Za nic nie miała zamiaru przyznać się do więzów krwi z Vegetą.  Wierzyła, że żyje, a to było najważniejsze. Zacisnęła mocno oczy mając nadzieję, że to wystarczy.
—    Jesteś pewna?
—    T..khhh... – Wyrwało się z zaciśniętej krtani, a łzy ponownie spłynęły.
Tego jeszcze dnia dostała porządnego łupnia od Dodorii, dla zasady, bo to lubił. Miał zamiar robić to notorycznie, aż mu zbrzydnie. A ona płakała tak długo, aż zabrakło jej łez, a ból stał się czymś oczywistym.



    I to już koniec sagi o cyborgach moi drodzy. Ale nie martwcie się, następna wcale nie będzie gorsza! Tam też czeka Was wiele przygód! Mam nadzieję, że w tej równie dobrze się bawiliście jak ja.
    Do zobaczenia w kolejnej przygodzie.

    I przede wszystkim wszystkiego najlepszego w nowym, 2019 roku!

    12 komentarzy:

    1. ~Kati
      25 marca 2009 o 3:26 PM

      Niezła ta notka i muzyczka tez, szczególnie ta pierwsza, ciekawi mnie jak Sara poradzi sobie w szkole. Szczególnie w relacjach z innymi uczniami. No masz racje że teraz wystrój bloga jest ładniejszy. Co do długości notek to chwilowo mam jakieś zaćmienie umysłu i nie mam pomysłu na nie. Szkoda mi twojego pieska :(, może oślepł bo miał jakiś stan zapalny w oku, albo coś mu podrażniło spojówki czy coś, w każdym razie myślę że powinnaś iść z nim do weterynarza żeby (odpukać) mu sie to nie pogorszyło.

      OdpowiedzUsuń
    2. ~Odea
      25 marca 2009 o 3:30 PM

      Rozdział bardzo mi się spodobał. Lubię jak jest trochę więcej niż zwykle dialogów. Szkoda, że Trunks juz musi wracać do przyszłości, ale w końcu został jeszcze teraźniejszy Trunks ^^Muzyka, którą dałaś pod koniec… kurde teraz musze sobie włączyć kilka odcinków DB, bo mi ochoty narobiłaś xDBardzo jestem ciekawa jak Sara poradzi sobie z normalym życiem na Ziemii.Czekam na kolejny rozdział i pozdawiam! ;*

      OdpowiedzUsuń
    3. ~Bryonly
      25 marca 2009 o 8:10 PM

      Droga Killall!
      Fajnie dobrałaś muzykę :).Wreszcie nowy rozdział ;).No…czyżby Sara się zakochała? ;pW swoim siostrzeńcu? xD Już się nie mogę doczekać kolejnej notki i opisu, jak Sara radzi sobie z życiem w domu Briefsów ;p
      Pozdrawiam:)

      OdpowiedzUsuń
    4. ~Izunia.
      25 marca 2009 o 10:15 PM

      Ach, Izunia rozpływa się nad pierwszą muzyką! Ach, Izunia rozpływa się jeszcze bardziej nad drugą (ewidentnie kojarzy mi się z dzieciństwem, kiedy to oglądałam DB)!Cudownie dobrana! To stanowczo jedne z moich ulubionych melodii w DB. Swoją drogą… niemalże wszystkie są świetne. Pierwszy rozdział nowej sagi… normalny. Z pewnością zapoczątkował nowy etap w życiu głównej bohaterki. Może być całkiem ciekawie, kiedy pójdzie do szkoły… Mam nadzieję, że ta saga będzie jeszcze lepsza niż poprzednia. Że nie zabraknie jej dragon ball’owej atmosfery, która jest charakterystyczna dla Twojego opowiadania. Błędów, jak zwykle, nie chce mi się wypisywać. Głównie interpunkcyjne. Pozdrawiam!

      OdpowiedzUsuń
    5. ~elizabeth
      29 marca 2009 o 4:41 PM

      pięknie! muzyka wspaniale dobrana, jestem pod wrażeniem :) też zastanawiam sie jak sara poradzi sobie w szkole, to może być trudne przeżycie no i inni nie wiadomo jak ją lprzyjmą i czy w ogóle zaakceptują. szkoda że nasz kochany future trunks musi wracać zawsze go lubiłam :Pz niecierpliwością czekam na news i zapraszam do mnie na notkę nr 50 pt. Uśmiech Przeznaczenia.

      OdpowiedzUsuń
    6. ~Mihoshi
      28 lipca 2010 o 3:39 PM

      Rozdział bardzo fajnie mi się czytało. Taki lekki i spokojny ^^ Widzę, że Bulma wzięła już Sarę w obroty. Ciekawa jestem jak sobie będzie dawać radzę na Ziemi, szczególnie w szkole. Mam nadzieję, że nikogo na wstępie nie pobiję ;D

      OdpowiedzUsuń
    7. Muszę przyznać, że żadnej książki nie czytało mi się tak dobrze, niezwykle ciekawy i oryginalny pomysł!
      Gratuluje oraz życzę powodzenia w tym konkursie :)<3

      OdpowiedzUsuń
    8. Bardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.

      OdpowiedzUsuń
    9. 5 styczeń 2019

      Muszę przyznać, że żadnej książki nie czytało mi się tak dobrze, niezwykle ciekawy i oryginalny pomysł! Gratulacje oraz życzę powodzenia w tym konkursie! :)<3

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. 5 styczeń 2019

        Dziękuje Ci szczerze!
        Cieszę się, że się podoba. Weny nie brak, historii mam nie mało w zapasie ;)
        Nie żebym się chwaliła, ale udało mi się juz dwa razy (pod rząd) zalapac się na trzecie miejsce XD To wszystko jest bardzo motywujace do przykladania się bardziej :)

        Jeszcze raz dziękuje.

        Usuń
    10. Te retrospekcje są świetne, aż mam ciary!

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Bardzo mi milo. Oj, staralam sie oddac jej swa dusze! I mysle, tak ciut nie skromnie, z3 mi si3 udalo. Mialo buc mrocznie i smutno i pobudzac do empatii wobec dziewczyny. Mowisz, ze sie udalo? 🙊

        Usuń

    Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!