19 lipca 2021

65. Tajemniczy wirus



Nastała głucha noc. Czułam jak wszystko mnie boli, szczególnie głowa. Powietrze było stęchłe, a odór, który się unosił drapał nozdrza i gardło. Nie otwierając oczu przekręciłam się z oporem na bok, nie powiem z dużym wysiłkiem. Świadomość powoli przestawała płatać figle.  Gdzie jestem? Każdy, nawet najmniejszy mięsień dawał o sobie znać. Powoli podniosłam zmęczone, a za razem piekące powieki, które były zasklepione. Może ropą? Kiedy spróbowałam się podnieść zrozumiałam, że jestem czymś przygnieciona. Po kilku minutach resztkami sił wygramoliłam się spod zawaliska, jednak wciąż byłam pod nim uwięziona. Ot miałam minimalnie więcej przestrzeni. Najważniejsze było, to, że nic nie przygniatało mi piersi bym mogła oddychać, choć szczerze powiedziawszy fetor jaki unosił się w powietrzu uniemożliwiał to.

Do nozdrzy również napływał nieprzyjemny zapach czegoś jeszcze… Na moment mnie zemdliło, a wraz z tym przeszyły mnie dreszcze. Odrętwiałymi palcami dotknęłam jakiegoś miększego zgrubienia. Co to było? Na pewno nie kamień.

No i gdzie ja właściwie byłam?

Po szybkich, acz niedokładnych oględzinach stwierdziłam, że wszystkie obrażenia zasklepiły się. Pod kolanami i dłońmi wyczuwałam dziwne kształty i nie były to tylko kamienie i gruz, te bez trudu rozpoznawałam. Gorączkowo poszukując wyjścia dostrzegłam gdzieś w oddali maleńki strumień bladego światła, wokół niego smętnie tańczył kurz.

Czy ja umarłam i tak wygląda piekło?

Ociężale podniosłam się, przestąpiłam parę kroków z trudem stawiając je na dziwnie nierównym i niestabilnym gruncie po czym upadłam na coś… W pewnym momencie jakieś wspomnienie przeszło mi przez głowę, jednak było bardzo mgliste. Pamiętałam krzyki i oślepiające światło. Wsparłam się obolałymi dłońmi o to, co sprawiło, że straciłam równowagę. Ponownie przeszłam kilka kroków w stronę światła niczym ćma lecąca do latarni. Teraz gdy dotarłam do źródła mogłam się rozejrzeć po okolicy. To, co zobaczyłam przeraziło mnie potwornie. W ogolę się twego nie spodziewałam. Otaczałam się stosem ciał.

A więc, to nie był sen?

Martwe niczemu winne istoty. Kim byli? Co tu robili? Tylu trupów na raz jeszcze nie widziałam. A później zrozumiałam, ze walczyłam w mieście, oni byli jego mieszkańcami.

Choć nie miałam sił utworzyłam w dłoni niewielkich rozmiarów kulę światła. Blade i czerwone sprawiło, że obraz nabrał grozy. Mnóstwo ciał… Które poległy w nierównej walce. Momentalnie przed oczami pojawiły się sceny walki w samym centrum miasta. Przypomniała mi się twarz śmiałka, który zmącił ten wieloletni spokój. Czy sądził, iż zginęłam z tymi nieszczęśnikami? Nie wyczuwałam nikogo w promieniu paru kilometrów, byłam tu całkiem sama. Tylko ja i morze trupów.

Wezbrała we mnie złość. Zamknęłam dłoń gasząc KI. Pragnęłam teraz tylko odnaleźć tego całego Yonana i skopać ten tyłek, a przed jego śmiercią napluć mu w tę piękną twarz i powiedzieć „Księżniczka właśnie zrobiła ci krzywdę!”.

Skoro nie czułam w powietrzu żadnej walki oznaczało to, że poza mną nikt tego zuchwalca nie spotkał. Albo było już po wszystkim? Spojrzałam na niebo przez maleńki otwór. Była jasna, gwieździsta noc. Jednak moją uwagę przykuło coś innego – księżyc. W pełni. Nigdy czegoś piękniejszego nie widziałam.

Ale… Oznaczało to tylko jedno! Nagle przeszył mnie dreszcz i fala gorąca. Nie potrafiłam oderwać oczu od tarczy naturalnego satelity. Poczułam jakbym została przeszyta czymś gorącym przez skronie, serce zaczęło mocniej i za razem szybciej bić. Przeszedł przez moje mięśnie niewyobrażalny ból. Upadłam na kolana rozgniatając przy tym czyjąś czaszkę. Życiodajny mięsień walił jak oszalały, lada chwila miałam się przemienić. Tego w żaden sposób nie mogłam przerwać. Spojrzałam na swoje dłonie – zaczynały się powiększać i obrastać futrem. Zacisnęłam powieki, tak dawno nie przechodziłam transformacji. Czułam, że rosnę, a wraz ze mną moja energia i dzika rządza niszczenia. Zaś ubrania... No cóż, nie były one elastyczne jak kosmiczny kombinezon, więc rozerwały się na strzępy.

Krzyknęłam z bólu i gniewu, a w chwilę później krzyk przeistoczył się w ryk potężnego zwierzęcia. Moją nową budową ciała rozwaliłam dotychczasowe więzienie. Ujrzałam miasto, a raczej pozostawione po nim zgliszcza. Chwytając się za głowę wykrzesałam z płuc kolejny warkot. Wróciła mi całkowicie pamięć. Dostrzegłam wszystkie detale, gdy próbowałam jakoś uchronić miasto Południa chociaż nie musiałam, nie byłam tym ludziom nic winna.

Ruszyłam przed siebie, każdy krok powodował, że ziemia drżała, a pobliskie, ledwo stojące konstrukcje składały się niczym domki z kart. Nie potrafiąc kontrolować zwierzęcych instynktów rozszalałam się na dobre. Była to moja trzecia przemiana w Oozaru? Przynajmniej o jakich wiedziałam, a osobiście pamiętałam tylko jedną. Ostatni raz stało się to, gdy przybyłam na Ziemię. Byłam wtedy na pustkowiu, a parę dni później jakoś poznałam Son Gohana.

Przez lata spędzone na Błękitnej planecie unikałam pełni, gdyż Vegeta chciał pozbawić mnie ogona, ale nie potrafiłam się na to zgodzić! To było wszystko, co pozostało mi po ojczyźnie. Jedyne realne wspomnienie o tym, kim jestem i kim kiedyś byłam. 

Gdy już doszczętnie zniszczyłam nienadające się do użytku budowle ruszyłam w kierunku Miasta Zachodu, gdzie mieszkałam wraz z Bulmą i Vegetą. Zanim jednak skoczyłam do wody dostrzegłam jeszcze jedną wierzę. Ta, o dziwo była nienaruszona. Jednym ruchem łapy zwaliłam ją. Tak bardzo nie pasowała do reszty. Docierając do brzegu zrozumiałam, że jako małpa nie mam tak dobrej orientacji, a ja byłam na pustyni oddalona o dziesiątki tysięcy kilometrów od celu. Z resztą w głowie zapaliło mi się pytanie: czy ja potrafię pływać jako małpa?

A gdzie w tym wszystkim podział się Yonan? Skoro nie atakował to musiał coś kombinować! Ale nikt nie nadchodził, nie czułam by gdzieś toczyła się walka. Przecież zniszczenie życia w mieście Południa musiało zostać ogłoszone w tej ich telewizji. Nic jednak w okolicy nie było wyczuwalne.

Dopływając do drugiego brzegu, bo jednak umiałam poruszać się w wodzie, spotkałam się z pustynnym, kamienistym krajobrazem. Gdzieś z tyłu głowy uświadomiłam sobie, że w takim stanie nie należy wracać do domu. Groziło to utratą ogona, a tego przecież nie chciałam za żadne skarby świata. Wystarczyło poczekać do świtu, gdy blask księżyca zblednie. Z resztą nie paliło mi się do przekazania informacji o nalocie na Ziemię. Gdyby mości panowie zwrócili uwagę na to, że wśród nas jest obca siła miasto nie musiałoby znikać z powierzchni. Wiec nie mogli mieć do mnie pretensji.

A może mnie szukali gdy byłam nieprzytomna? Nie wiedziałam nawet ile spędziłam czasu w tych ruinach z tą hordą trupów. Gdyby nie księżyc… Byłam zbyt słaba by się wydostać. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz. Noc z rozkładającymi się ciałami – zawsze o tym marzyłam!

Wydobyłam z siebie potężny ryk i ruszyłam przed siebie – tam gdzie mnie łapy zaprowadzą. Szłam i szłam aż wreszcie przystanęłam i runęłam w piach, a ziemia zadrżała i popękała pod moimi rozmiarami. Nie byłam przyzwyczajona do tej skóry. Chodzenie sprawiało mi trudności, chwiałam się przy każdym kroku. Nie mogłam być dobrym wojownikiem, jako Oozaru. Stąpając po kamiennej pustyni gdzie z ziemi wychodziły gigantycznie kamieniste grzyby przypominające nieco drzewa zaczęłam zwalać  je i co jakiś czas okładając swą klatę pięściami ryczeć ile powietrza w płucach. Czysto zwierzęca natura zawładnęła moim ciałem i choć miałam przebłyski inteligencji nie mogłam mieć pewności, że opanuje te rządze. Zwłaszcza wśród żywych istot.

Obudziłam się w samo południe, gdy słońce dosięgło mojej twarzy zza gruzowiska skalnego. Poczułam zimne powietrze. W głowie miałam jeszcze, choć już zachodzące mgłą obrazy z batalii. Gdy już zdecydowałam się na otwarcie oczu zrozumiałam istotę przeciągu – byłam naga! To oczywiście było zrozumiałe. W dzień niedoszłego treningu z Son Gohanem miałam na sobie zwykły sportowy strój, który się zniszczył w trakcie transformacji.

Nie zawracając sobie zbytecznie tym głowy wzbiłam się w przestworza. Do miasta Zachodu miałam może z godzinę zwykłego lotu. Zaczęłam intensywnie myśleć odnośnie reakcji Bulmy. Wyobrażałam sobie jak krzyczy i wymyśla kolejną karę za nieobecność na popołudniowych zajęciach przygotowujących mnie do życia szkolnego. Owszem, byłam silniejsza. Mogłam zabić tę kobietę jednym palcem, jednak respekt jakiś był. W końcu dała mi dach nad głową. Miała gadane, była dumna i wyrafinowana, a najważniejszy w tym wszystkim był fakt, iż związała się z mym bratem, ale on się do tego tak oficjalnie nie przyznawał. Wciąż udawał, że ma ją gdzieś, ale ilekroć przechodziła obok zerkał na nią. Dla mnie i tak to wszystko było jak abstrakcja.

Docierając do miasta szybko odnalazłam rodzinny dom Briefsów i wylądowałam na jego tyłach w pokaźnym ogrodzie, którym z ogromną miłością zajmowała się Panty, matka Bulmy. Ciężko westchnęłam gdy niespodziewanie zaburczało mi w żołądku. Od śniadania, chyba dnia poprzedniego nic nie jadłam. Oj bardzo praglęłam coś przekąsić.

—    Jak ty wyglądasz?! – krzyknęła niespodziewanie matka Trunksa – Gdzie byłaś i dlaczego stoisz nago w ogrodzie?

Stała za moimi plecami z rękoma opartymi na bokach przyodziana w srogi wyraz twarzy.  Wyrosła zupełnie jak grzyb po deszczu. Zrobiłam głupią minę przyglądając się sobie. Przecież nic niemoralnego nie robiłam. Tylko stałam i rozmyślałam o jedzeniu. Jej wargi muśnięte czerwoną szminką niebezpiecznie zadrżały.

—    Wytłumacz się! – warknęła tonem nieznoszącym sprzeciwu – W tym domu jest dziecko! Nie możesz tak paradować.

Ona to nie lubiła czekać na wyjaśnienia. A ja gdy wszystko szło nie tak. A szło, tylko ta kobieta jeszcze o tym nie wiedziała.

—    Cicho, kobieto! – burknęłam przewracając oczyma – Tu się ważą losy świata, a ty zachowujesz się jak pospolita ziemianka!

Nie miałam czasu na jej biadolenie. Musiałam jak najszybciej powiadomić brata o nadchodzącym zagrożeniu. O zmieceniu z powierzchni całej metropolii, i najważniejszym – dowiedzieć się czemu nikt do tej pory się nie zainteresował minionymi wydarzeniami. Złapałam Ziemiankę za nadgarstek po czym poprowadziłam ją w kierunku domu. Niebieskooka marudziła, że ją to boli, a za razem żądała wyjaśnień. Nie miałam w zwyczaju się powtarzać, więc ignorując jej szczekanie brnęłam przed siebie. Gdy tylko wparowałam do przestronnego holu od razu na górze dostrzegłam księcia i ojca Bulmy, chyba rozmawiali o kolejnych ulepszeniach kapsuły. Bo o czym innym mogliby rozmawiać?

Wypuściłam z żelaznego uścisku kobietę, a następnie wbiegłam na schody po czym zwolniłam i pomaszerowałam wolnym krokiem do swojego pokoju. Minęłam się na stopniach z mężczyznami. Ich zszokowane miny i wytrzeszczone oczy mówiły same za siebie: Oto naga księżniczka! Uśmiechnęłam się do nich dalej ignorując krzyki niebieskowłosej, po czym zniknęłam za drzwiami sypialni. Po włożeniu zielonego T-shirt’u i krótkich, czarnych getrów wróciłam do holu, gdzie prezeska Capsule Corp. z oburzeniem dyskutowała z Saiyaninem na temat mojego braku odzienia i kultury.

—    Dziewczyna dorasta, to normalne – usłyszałam spokojne zdanie z jego ust – Zresztą dla nas nagość to żadne tabu.

—    Może na waszej dzikiej planecie! – warknęła kobieta – W moim domu nie życzę sobie tego typu wybryków! Tu mieszka małe dziecko.

Podeszłam do nich poważniejąc. Nie było przecież czasu na głupie uwagi. Nasz i ziemski świat rządziły się innymi prawami, ale to nie miało teraz najmniejszego znaczenia.  Planeta  był w niebezpieczeństwie, wszak dostałam łomot nie do końca pamiętając jak do tego doszło.

—    Posłuchajcie mnie uważnie – zaczęłam ochryple – Na planecie pojawił się niejaki Vitanijczyk, który rozniósł w pył miasto.

Vegeta spojrzał na mnie pytająco. Niczego nie zrozumiał. Z resztą jeszcze niczego konkretnego nie powiedziałam.

—   Mówili w wiadomościach o zdziesiątkowaniu miasta, ale padło stwierdzenie, że mógł być to jakiś wybuch nuklearny lub rozpoczęła się jakaś cicha wojna – rzekła z przejęciem Bulma – Nikt nikogo nie widział i były to domysły, bo w tamtejszych laboratoriach na obrzeżach miasta trwały tajne badania nad...

Spojrzałam na nią jak na wariatkę. Kto jak kto, ale ona pierwsza powinna była pomyśleć o tym, że takie zniszczenia może powodować wybuch KI. I co co myślą mieszkańcy tej planety to najzwyklejsza bajka. Ziemianie mogli snuć takie teorie, ale, że ona nie połączyła kropek? Niedopuszczalne.

—    Gdzie wy byliście, gdy on rozwalał miasto Południa?  – burknęłam spoglądając spod byka na brata.

—    Nie wyczuwałem żadnej energii – odparł zdziwiony książę, jakbym usiłowała sprzedać mu brak umiejętności czytania KI – A tej śmieszniej ziemskiej telewizji nie oglądam.

—    Ale jak to? A ja? Moja moc? Nic? – niedowierzałam – Przecież musiałeś coś wyczuć!

—    Nic, poza tym co trenowałaś, ale nie było nikogo więcej.

Jego poważny jak śmierć wyraz twarzy mowil sam za siebie – nie kłamał. Opowiedziałam więc im naprędce o swoich minionych  przygodach. Byłam zaskoczona, że nikt nie wyczuł mojej energii, zwłaszcza mściwego Yonana. Jak on tego dokonał? Czy możliwe było wyrządzenie takich szkód niepostrzeżenie? Kiedy wytłumaczyłam istotę przybycia naszego gościa, Vegeta prychnął stwierdzając, że zwiedził tyle planet za czasów panowania Freezera, że nie pamiętał czy zdziesiątkował Vitani i czy akurat jego poszukuje białowłosy, bo równie dobrze mógł być to Raditz czy Nappa. Z resztą to nie miało już znaczenia, zaatakował naszą obecną planetę i należało mu odpłacić. Oczywiście pragnęłam się także zrewanżować.

Najbardziej zdumiewające było to, że nie było mnie aż trzy dni. Żadne nawet nie postanowiło mnie szukać. Wiedziałam, że jestem silna i sama mogę sobie radzić no, ale brak zainteresowania ze strony kogokolwiek? Cóż za przejmująca się rodzina!


Niespodziewanie poczułam piekący ból w klatce piersiowej, tak potwornie paliło mnie powietrze, że nie mogłam wziąć choćby najmniejszego wdechu. Zrobiłam może ze cztery kroki w kierunku ściany czując jak tracę grunt pod stopami. Miałam nadzieję, że zdążę się podeprzeć, jednak  zamroczona upadłam na podłogę kurczowo przyciskając rękę do klatki piersiowej. Vegeta doskoczył do mnie w jednej chwili rzucając na prawo i lewo: co się stało? Potrząsając przy tym mną jak szmacianą lalką. Miałam zbyt duże problemy z oddechem, więc i z zabraniem głosu. Z resztą sama nie wiedziałam co było grane! Dopiero co dobrze się czułam. Saiyanin zaniósł mnie do sypialni lokując ostrożnie na łóżku. Kiedy mnie tak niósł dochodziły do mnie przedziwne majaki. Sekundami książę przypominał swego króla. Czułam się jakbym miała znowu te kilka lat, a ojciec nosił mnie w swych ramionach i opowiadał o podbojach wszechświata. Kiedy między palącym chaustami powietrza odzyskiwałam świadomość wyczułam jak ktoś położył na mym czole zimny okład. Przez chwile mogłam oddychać, choć z trudnością. Powoli otworzyłam zalane potem powieki próbując cokolwiek dostrzec.

—    Co się dzieje?! – lamentowała Briefs – Zjadłaś coś? Ktoś cię otruł? Mów!

—    Uspokój się do cholery, kobieto! – ryknął książę – My Saiyanie jesteśmy odporni na byle choroby, to musi być coś poważniejszego. Musiał to zrobić ten cały Vitanijczyk. Cokolwiek jej dolega nie pochodzi stąd.

Bulma przerażona zasłoniła usta dłonią po czym osunęła się na krzesło stojące pod ścianą, zamiast przy biurku. Brat chwycił mnie za oba ramiona głęboko wpatrując się w me oczy przy czym oparł mnie o poduszki tak, bym przybrała pozycję półleżącą. Poczułam momentalnie silny ból w ramieniu. Był tak samo nie do zniesienia co oddech – zawyłam. Ten od razu znalazł źródło bacznie przeglądając moje barki. Na skórze widniał bowiem czerniejący placek przypominający kleks z błota, który dotąd krył się pod rękawem koszulki. Padło szybkie: skąd to masz? A ja jedyne co pamiętałam to, to, że w czasie walki drapałam się w tych okolicach myśląc, iż dziabnął mnie jakiś przeklęty insekt. Czy zostało mi coś niepostrzeżenie wstrzyknięte? Powinnam była szykować się na powolną śmierć? Miałam nadzieję, że nie.

Z każdą sekundą czułam się coraz gorzej. Obraz przed oczami rozmazywał się niczym sen. Odnosiłam wrażenie, że zaraz się przewrócę, mimo tego, iż leżałam, a pot się ze mnie wylewał jakbym co najmniej dała się zamknąć w blaszanej puszce na środku pustyni w najbardziej upalny dzień.

—    Jak wyglądał ten baran? – krzyknął pospiesznie książę nie tłumiąc gniewu – Gadaj?! 

—    B-i-ały… – wysapałam ledwo żywa z trudem łapią oddech.

Praktycznie nie kontaktowałam. Do moich uszu dobiegały coraz słabsze dźwięki, ale obraz przed oczami zniknął jeszcze zanim całkowicie opadły mi  niczym z ołowiu powieki. Byłam tylko ja i bezkresna ciemność. Zupeł ie jak wtedy, gdy pożerała mnie Protektorka. Jedyne, co czułam to potworny palący ból w płucach i gardle. Jakbym połknęła lawę, a ta wypalała mnie od środka.

Chyba zawyłam z boleści, ale nie byłam tego do końca pewna. Czy jednak milczałam, a wszystko rozgrywało się w mojej głowie?

Czy kiedy otworzę oczy będę już martwa? Yonanie, co żeś mi do cholery uczynił?!