31 grudnia 2020

58. Protektorzy


Na dobre rozgościło się dziwne uczucie, które sprawiało, że to, co widziałam przypominało film, a raczej jego najważniejsze elementy. Mówiąc dokładniej, były to urywki, pędzące  przed oczami sceny przedstawiające najprawdopodobniej moje wspomnienia. Rozpoznawałam miejsca i rzeczy, które jak mi się zdawało mogły nie być obce. Chciałam przysiąc, że nigdy wcześniej nie miałam sposobności znaleźć się w tym pomieszczeniu. Jednak nie potrafiłam.

Przemieszczaliśmy się powoli w głąb nieznanego pomieszczenia. Słyszałam donośne bicie swego serca, czasem było odrobinę przyspieszone. Co rusz, w tym dziwnym miejscu stały metalowe stoły wypełnione po brzegi różnorakimi urządzeniami, fiolkami oraz kolbami w cudacznych kształtach. Trunks chodził po laboratorium z zapartym tchem.

Czy czuł się tam jak w korporacji rodzinnej? Możliwe. Był podekscytowany tym miejscem, Bulma także by zwariowała. Ona przede wszystkim. Byłam tego pewna.

Mijając jeden z tych czteronożnych blatów usłyszałam za sobą trzask, który poniósł się echem – taka panowała tu cisza. Mężczyźni momentalnie zastygli w bezruchu oczekując jakiegoś niebywałego wydarzenia w postaci przeciwnika. Odwróciłam powoli głowę i gdy nikogo nie dostrzegłam przeniosłam w te stronę resztę ciała, a mój wzrok przykuło roztrzaskane szkło na kamiennej, nierównej podłodze. Musiałam je zapewne zbić ogonem. Nie miałam na to lepszego wytłumaczenia. Przecież nosiłam w sobie ogromne pokłady nerwów, a w takich chwilach nigdy nie trzymałam kurczowo w talii małpiej części ciała.

To blade oświetlenie sprawiało, że nie czułam się komfortowo.  Chyba nawet bałam się. Nie wiedziałam jednak, dlaczego? Czy to miało związek z przekroczeniem metalowej bramy? To przed nią cały dotychczasowy spokój przepadł.

Zignorowałam kąśliwe szepty Vegety po czym przykucnęłam przed rozbryźniętą mazią, umoczyłam w niej dwa palce prawej dłoni (wskazujący i środkowy), a następnie przyłożyłam je prawie do ust by powąchać. Wystarczył jeden mały wdech aby zrozumieć, co jest nie tak. Tylko jeden paskudny odór mógł przyprawić mnie o niesamowicie zimny dreszcz. Tego zapachu nie mogłabym zapomnieć mimo, że wcześniej go nie znałam. Był ze mną od czasu…

—    Na martwych bogów… – szepnęłam oświecona.

Nie podnosząc się odwróciłam głowę, minęłam wzrokiem zebranych i dostrzegłam to, co tak mnie prześladowało od samego początku.

—    Drzwi – rzuciłam zachrypniętym głosem.

Ani Son Goku, ani też Vegeta nie zrozumieli mojego przekazu. Nie wspominając już o ich synach. Choć nie wypowiedzieli słowa ich twarze pytały: Co się tu dzieje?

Tu właśnie mroczny sen stał się jawą. Teraz tylko brakowało tego dopełnienia. Ono było właśnie tymi drzwiami, a właściwie to, co za nimi się tak świetnie maskowało. Byłam pewna.

—    Śniłam o tym miejscu – zaczęłam, niepewnie podnosząc się przy tym z posadzki – Byłam już tutaj. Zbiłam tę fiolkę! To znaczy nie tak do końca.

—    Co ty…? – nie dowierzał ojciec Son Gohana – Jak mogłaś tutaj być?

—    Pamiętam ten zapach! Tego nie da się pomylić z niczym innym – niemal zaczęłam panikować – Wiem, że to brzmi absurdalnie, ale te drzwi…

Mój rozbiegany dotąd wzrok spoczął na tajemniczym przejściu ukrytym za sporym kawałkiem metalu. Na kilka chwil wstrzymałam oddech.

—    Co z nimi? – książę był zniecierpliwiony.

—    Ja… Bo… Oni tam są… Dotarliśmy do końca. 

Dlaczego brakowało mi słów? Czemu moje gardło było ściśnięte, jakbym miała problem przełknąć bryłę lodu? Za sobą usłyszałam ciche kroki, następnie poczułam ciepłą dłoń na ramieniu. Przede mną stał Vegeta i Goku, Trunks był po mojej lewej, więc to musiał być Goten. Czy jego działanie miało mnie rozluźnić, rozjaśnić umysł? Twarz ze snu, którą miałam, przed oczami nie pozwalała mi na to.

—    W moim śnie zza tych drzwi wyszedł ten stwór – w końcu odpowiedziałam szepcząc niemalże do siebie – Zaatakował mnie, a ja się obudziłam.

—    Uspokój się – szepnął mi do ucha nastolatek  – Już widziałaś nie jednego łuskowca i nawet z nim walczyłaś. Przecież ich się nie boisz.

Ciepły oddech na mej szyi sprawił, że przeszedł mnie lekki dreszcz. Wzięłam szybki, głęboki wdech jak gdyby miał być moim ostatnim. W chwilę po tamtym przebiegły moje spięte ciało jeszcze raz ciarki, tym razem bardzo nieprzyjemne, niemal bolesne.

—    Dasz sobie radę, młoda. Jesteś w tym dobra – uśmiechnął się – Nie jesteś sama, pamiętaj, a to był przecież tylko zły sen.

Spojrzałam w jego czarne jak węgiel oczy z niemałym wyrzutem. Jakim prawem nazywał mnie tchórzem?! Zmrużyłam oczy ściągając przy tym usta. Chciałam dać mu do zrozumienia, że nie podoba mi się to, do czego zmierzał. Odtrąciłam dłoń, a po chwili na mojej twarzy pojawił się grymas, wcale nie przypominał uśmiechu. Niszczycielski do tej pory strach nagle ulotnił się. Vegeta jakby odczytał moje myśli, bo skierował się do wrót i tym razem otworzył je za pomocą okrągłej klamki. I jemu tym razem chodziło o dyskrecję. Ale czy była jeszcze na to szansa? Zwłaszcza, że za tym przejściem mieliśmy spotkać swych wrogów.

Jeśli to, co mówiłam było prawdą, to chciał zaskoczyć tamtych swoją obecnością. Kiedy tylko uchylił drzwi energia mieszkańców podziemi stała się  wręcz namacalna. Czuć było ich tam nieskończenie dużo. Potrafiłam nawet podzielić ich na grupy. Tak jak wcześniej zauważyliśmy (raczej ja) były to dwa rodzaje energii życiowej. Mimowolnie uśmiechnęłam się. Czułam, że niebawem rozwikłamy tę paskudną tajemnicę, a potem wrócę do domu. 

Kolejno weszliśmy do środka starając się by być najlepiej przygotowanym na wszelkie ewentualności. Tu miało rozegrać się piekło. W tym miejscu musiało powstać ogromne cmentarzysko. Mieliśmy tylko nadzieję, że żadne z nas nie podzieli losu kreatur pokrytych łuskami.

Nim się ktokolwiek zorientował korytarz zaprowadził mnie i trzech ostatnich wojowników Ziemi do ogromnego i przestronnego miejsca, które wznosiło się ku górze jak i opadało w głąb podziemi. Gdzie okiem sięgnąć piętrzyły się niczym ku niebu balkony wyciosane w kamieniu i glinie, a przy ich balustradach okrutnie ujadały szare istoty. Zupełnie jakbyśmy stanęli na arenie. Dźwięki jakie wydobywały się z gardeł tych stworzeń nie należał do przyjemnych, wręcz paraliżował trzewia. Wydawać się mogło, że oczekiwano nas.

—    Tafadhali, tafadhali, tafadhali* – usłyszeliśmy za sobą głos – Ambao na sisi hapa?*

W mgnieniu oka Son Goku zesztywniał niczym struna bacznie obserwując nowo przybyłych. Pojawili się znikąd! Vegeta zacisnął pięści, i choć starał się kontrolować swoją moc, to warkotu wydobywającego się z ust, już nie. Naprawdę, byłam zdumiona jego postawą.

Przed nami, a raczej za nami stały trzy osoby odziane w poniszczone czarne płaszcze łudząco podobne do mojego, który na swe nieszczęście zostawiłam w Capsule Corporation. Najwyższy z nich, który stał pośrodku do nas przemawiał. Po jego prawej stronie stał ktoś nieco innej postury. Choć każde z nich skryte było szmatami udało mi się rozróżnić ich kształty. Ta postać zdawała się być drobniejsza.

—    Kim jesteście? – zabrał glos Goku – Przybyliśmy porozmawiać.

—    Daruj sobie te uprzejmości! – warknął były dziedzic tronu saiyanskiego – Jesteśmy tu by Was zabić! Dość już waszych rządów na Ziemi.

Na jego słowa ta mniejsza osoba wybuchła śmiechem, a chwilę po tym zdjęła ostrożnie kaptur ukazując swe oblicze. Rudowłosa kobieta o wielkich żółtych ślepiach z zielonymi tęczówkami. Widziałam ją wcześniej. To ta, którą spotkałam przy kraterze! Na pewno.

—    Ty! – wskazałam na nią palcem – Mówisz po naszemu!

Spojrzała na mnie swoimi gadzimi oczami, prawdopodobnie próbując odnaleźć moją twarz w swoich wspomnieniach. Lustrowała mnie w milczeniu, zaś ten który stał po jej lewej zwrócił się do niej jakby wyczekiwał odpowiedzi. Ona jednak się nie odzywała sprawiając, że atmosfera gęstniała z sekundy na sekundę.

—    Nigdy mnie nie widziałaś – dodałam chcąc przerwać dziwne milczenie – Zakradłam się tu kilka dni temu i rozmawiałaś z kimś o imieniu... Mako?

—    Podsłuchiwałaś? – zabrała głos po wystarczająco przeciągniętej ciszy.

Zapytała powoli, jakby ciężko było jej dobierać słowa, albo by była dobrze zrozumiana? Nie wiedziałam tego na pewno. Saiyanie spojrzeli sobie w oczy z nieskrywanym niedowierzaniem. Kiedy sięgali wzrokiem moją osobę nie zaszczyciłam ich swoim. Przecież mówiłam im, że się porozumiewają.
—    Nie – odrzekłam twardo – Znalazłam się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. To wszystko.

Obserwując tę kobietę oraz prawdopodobnie dwoch mężczyzn stojących tuż za nią dostrzegłam jak pod długimi połami materiału zaciskała pięści. Palce miała zakończone długimi, czarnymi szponami. Wyglądały na upiornie niebezpiecznie.

—    Jednak dobrze się stało, bo zapewne nie byłoby nas tutaj – dodałam po krótkiej chwili.

Długowłosa nie tylko się zdenerwowała, ale również nie próbowała tego w żaden sposób zatuszować. To było jak przyznanie się.

—    Nie sądziłam, że kiedykolwiek spotkam w tym miejscu dobrowolnie jakiegoś wojownika – zachichotała wciąż się jednak denerwując – Ludzka postać nie ma tu prawa wstępu, a Was jest aż pięcioro.

Rozejrzałam się ponownie po olbrzymim foyer, kiedy wrzaski obcych ponownie rozbrzmiały. Przemierzając wzrokiem ku górze dostrzegłam niewielkie światło na samej górze. Szturchnęłam Trunksa łokciem, bo był mi najbliżej, następnie ruchem głowy wskazałam swoje odkrycie.

—    Tu... – podniósł nastolatek palec wskazujący – Macie drugie wejście?

Choć sami nie odpowiedzieli zrobiły to za nich ich twarze. Mężczyzna stojący pomiędzy kobietą, a drugim – do tej pory milczącym, uniósł ręce w gorę i nagle zrobiło się niesamowicie cicho. Nie byłam pewna, co się stało jednak głuche pomieszczenie wydało mi się szalenie niebezpieczne.

—    Padnij! – krzyknął książę powalając przy tym mnie na ziemię.

Zaskoczona i zdezorientowana spojrzałam na niego z wyrzutem. Oczywiście zignorował go, podniósł się niczym oparzony. Reszta grupy przywarła do ziemi jak na komendę, jednak nic się nie wydarzyło. Nie będąc jeszcze świadoma powoli wstałam przesuwając wzrok w kierunku, w którym oczy wojowników były zwrócone. Vegeta najwyraźniej źle zinterpretował zamiary łuskowców.

—    Zanim się pozabijamy – wtrącił niespodziewanie Son Goku – Chcielibyśmy usłyszeć waszą historię. Co was sprowadza na naszą planetę?

—    Mamy prawo wiedzieć – dodał jego syn.

Usłyszałam śmiech, a był on chrapliwy i szyderczy. Odwróciłam się i dostrzegłam kolejnego stwora pokrytego łuską.

—    Wybaczcie nam nasze maniery – jego gruby i donośny głos poniósł się echem odbijając się od kamiennych ścian – Nie często mamy gości, zwłaszcza tych nieproszonych.

Wydawał się być kimś więcej ni z tylko jednym z nich. Nie nosił obtarganej szaty. Na jego bardziej twarzy wykwitło coś na kształt uśmiechu.

—    Adris – wyciągnął dłoń wierzchem do góry.

Kiedy kobieta ruszyła mu niemu i gdy pochwyciła jego szponiastą dłoń zrozumiałam, że tak właśnie ma na imię – Adris. Za nią ruszyło dwóch osiłków z którymi przybyła. Ten dostojnie ubrany musiał być ich panem. W oczach płomiennowłosej dostrzec można było strach jak i potęgę. Nie bali się nas, bali się tylko tego jednego. Kim zatem był? Czy powinniśmy się faktycznie jego obawiać?

—    Zapewne chcielibyście usłyszeć, z kim macie do czynienia? – zaczął powoli głaszcząc delikatnie kobiecą dłoń – Otóż pochodzimy, a raczej pochodziliśmy z odległej zachodniej galaktyki.

—    Planeta? – sapnął przeciągle Vegeta chcąc w końcu dowiedzieć się skąd pochodzą intruzi.

—    Quartz.

—    Niemożliwe! – prychnął niedowierzając – Protektorzy nie potrafią walczyć. Są całkowicie bezbronni.

Byłam zdumiona, kiedy książę z taką łatwością odgadł ich rasę. Znał ich? Dlaczego więc nie rozpoznał ich od razu? Czyżby nie był pewien? Nie chciał podzielić się swoimi informacjami z nami?

—    Widzę, że już nie muszę się dalej przedstawiać – ton wysoko postawionego Protektora był nad wyraz spokojny – Owszem, rodzimi mieszkańcy są słabi. Nie raz inne rasy posługiwały się nami, jako tanią siłą roboczą – zamyślił się na chwilę – W sumie do tej pory większość z nas jest robotnikami, do pracy fizycznej jesteśmy stworzeni.

—    Dlatego tamten się nie bronił! – odpowiedziałam sobie samej – Kim zatem są wojownicy?

Adris spojrzała na mnie oschle wykrzywiając w niesmaku usta bez warg. Teraz, kiedy miałam okazję się im przyjrzeć lepiej dostrzegłam parę cech wyglądu. Na łokciach wystawały wykrzywione kolce przypominające małe płetwy. Ich odzienie raczej było stertą szmat i płóciennych chust. Niektórzy mieli je ubłocone i obdarte.

—    Mówcie mi Pheres – oświadczył dostojnie – Ale to chyba bez znaczenia.

—    Owszem – warknął Vegeta najwyraźniej mając ochotę na małe mordobicie – Po co tracić czas na czcze gadanie, kiedy walka czeka?

Protektor, który uważany był za głowę ludu roześmiał się. Nie potrafiliśmy pojąć, dlaczego? Byliśmy śmiertelnie poważni, a on najzwyczajniej w świecie się z nas naśmiewał. Pewnie gdyby był w innych okolicznościach padłby na ziemię turlając się to w jedną, to w drugą stronę. Brata zirytowała ta postawa. Nie powiem, mnie również drażnił ten cały Pheres. Traktował nas niczym ścierwo. My, Saiyanie z krwi i kości nie potrafiliśmy ścierpieć takiego grubiaństwa, choć sami także do tego się uciekaliśmy. Taki temperament był cechą genetyczną. Zacisnęłam pięści, a wraz z nimi zęby. Tak bardzo pragnęłam mu przyłożyć, że niekontrolowanie podniosłam poziom swojej mocy nie bacząc na konsekwencje.

—    Uspokójcie się! – Son Goku powoli podchodząc chwycił mnie za ramię – Chyba nie chcecie…

Tępo spojrzałam na lewo gdzie Son Goten również kipiał ze złości i tym razem nie panował nad swoimi emocjami. To, że ja poniekąd postradałam zmysły dając się możliwie pokroić cieniom można było nawet zrozumieć, ale on? Już sama obecność w tym miejscu i tym czasie oznaczała, że brakuje mi jednej z klepek. Brunet stracił bliskich, więc wiedział, jak bardzo jest szalonym posunięciem nie kontrolowanie swoich mocy. 

Ściągając usta przeniosłam wzrok na naszych nieprzyjaciół. Goryle Adris byli gotowi do skoku, stali napięci niczym struny wydając z siebie ciche gardłowe pomruki. Zapach walki zaczął unosić się w powietrzu. Ponownie dało się słyszeć zawodzenie stworów usadowionych na tych wszystkich antresolach otaczających nas z każdej strony. Zdecydowana większość była bezradna wobec naszej piątki, jednak wśród tych maleńkich istot dało się czuć potężne energie, które mogłyby nam dokopać, choć wcale niekoniecznie. Najbardziej obawiać się mogliśmy cieni, których nigdzie nie było widać. Czyżby Protektorzy i wciąż nieznane nam mroczne smugi śmierci byli zupełnie innymi istotami, czy też może jedną i tą samą nacją? To pozostawało zagadką.

Nie zastanawiając się dłużej przyjęłam pozycję obronną czekając na atak. Powietrze było przesycone wrogimi spojrzeniami. Son Goku czując moje ponowne szybko narastające napięcie wyciągnął rękę ku mnie pokazując tym samym bym się nie ruszała z miejsca.

—    Moi towarzysze nie zwykli czekać. Jeśli mamy walczyć to może wyznaczymy jakieś reguły? – zaproponował – Wyznacz wojowników, którzy zmierzą się z naszą piątką.

—    Jeżeli pokonacie KAŻDEGO naszego wojownika – Pheres uśmiechnął się chytrze – To się zgadzam.

—    Jeden na jednego – ton Saiyana był nieustępliwy – Wojownik, który pokona przeciwnika toczy kolejną walkę z następnym i tak aż do końca.

Łuskowiec przez chwilę milczał rozmyślając nad propozycją, po czym oświadczył:

—    Zgoda. Powiedziałbym niech szczęście wam sprzyja – zaśmiał się grubiańsko – Jednak liczę na waszą porażkę.

Płomiennowłosa zawtórowała mu w teatralnym geście zasłaniając usta jedną dłonią. W chwilę później jeden z goryli, ten po prawicy Adris wyszedł przed szereg.

—    Hebu kupambana – powiedział wyciągając szyję przed siebie.

—    Co on powiedział? – zapytałam pospiesznie.

—    Byście zaczęli walczyć – rzekła wyniośle kobieta.

Po krótkiej i ostrej wymianie zdań, nie jednogłośnie zdecydowaliśmy, że jako pierwszy na ring wyjdzie Vegeta. Jego ręce płonęły. Miał ochotę zedrzeć trochę skóry z kostek, a ja nie miałam tej siły przebicia by pójść na pierwszy ogień. Ta walka należała do niego. 




Legenda:

1. Tafadhali – Proszę
2. Ambao na sisi hapa? – Kogo my tu mamy?
3. Hebu kupambana – Walczmy

03 grudnia 2020

57. Podziemna tułaczka


Po pokonaniu niezliczonej ilości kroków wreszcie dopadała mnie przerażająca irytacja. Byłam wręcz pewna, że droga, którą podążaliśmy tak naprawdę prowadzi donikąd. Tunele były niemalże identyczne: trochę korzeni, niewielkie kałuże czasem i większe błoto uniemożliwiające stąpanie, ale zawsze tak samo – ponuro. Do tego ten odór... Odechciewało się wszystkiego, a ktoś kiedyś mówił, że przebywając stałe w danym zapachu przestaje się na niego zwracać uwagę. Tym razem to mnie działało. Czy wyprawa przez mętna i cuchnącą wodę nie stawała się z każdą chwilą niedorzecznością? Nawet błękitne światło nie było tak zachwycające, co na początku. 

— To zaczyna robić się chore! — zbulwersował się Vegeta. — Wiedziałem, że ta droga jest gówno warta!

Jak widać, nie tylko mnie zaczęła doskwierać nuda? W pełni rozumiałam jego postawę i zrzędzenie. Myśleliśmy podobnie. Z tą różnicą, że ja swoje uwagi trzymałam w sobie, a on oczywiście je wylewał jak wczorajszy obiad. Jakoś nie miałam ochoty na kłótnie. Nie mogłam pozbyć się tego cichego głosiku z tyłu głowy, że coś było na rzeczy.

— To nie był mój pomysł — Son Goten bronił się czując morderczy wzrok księcia. — To nie ja! Tym razem...

W niebieskich płomieniach scena ta przypominała momenty horrorów występujące w ich telewizji, które oglądałam z nudów z Brajlą.
 
— Vegeta, wszyscy jesteśmy — omiotłam spojrzeniem podróżujących. — Mnie również bierze cholera…

— A kogo nie…? — mruknął pod nosem brat Son Gohana.

— Nie wkurzaj mnie! — syknęłam oburzona. — Jeśli ten tunel okaże się ślepy… Wrócimy. Nic innego nie uczynimy.

Na te słowa dumny wojownik niespodziewanie roześmiał się tak głośno, że na samą myśl się wzdrygnęłam. Jego postawa nie mogła wróżyć niczego dobrego! W takich momentach nie miał powodu do radości, co to, to nie! Przerażający nie był sam grubiański ton, a dźwięk, który mógł sprowadzić na nas niespodziewane towarzystwo. My mieliśmy być nieoczekiwanymi gośćmi.

— Pięknie — prychnęłam do siebie.

Wzniosłam ręce ku górze okazując przy tym swoją całkowitą bezradność. Zaczęłam marzyć mi się gorąca kąpiel. Co ja, bym oddała, by móc się odświeżyć? Mężczyzna nie wypowiadając ani jednego słowa założył ręce na piersi wciąż wściekle na mnie łypiąc. Uczyniłam dokładnie to samo z tą różnicą, że moje dłonie spoczęły na biodrach. Chyba mało znał swoją siostrę, by zrozumieć, że takie rzeczy na mnie nie działały. Nie wytrzymując napięcia ponowiłam marsz nie spoglądając przy tym na nikogo. 

— Jak zaraz nie będzie mi dane kogoś poćwiartować oszaleję w tym bagnie — wycedził książę powoli tracąc panowanie nad sobą.

Nasza podróż była już zbyt długa, monotonna, a w dodatku Gokū kiszki wymownie grały marsza. Zaraz i on mógł zacząć się niecierpliwić i marudzić.

— Wiesz? — uśmiechnęłam się krzywo, cwaniacko spojrzałam w te czarne i zgorzkniałe oczy. — Myślę, że porządna dawka energii przyciągnie ich do ciebie jak do gigantycznego magnesu. Mówię ci, będą fajerwerki. Skoro chcesz tu i teraz, to przyzwij ich wszystkich do nas!

Oczywisty był fakt, każdy z nas kończył jak kłębek nerwów. Dogryzaliśmy sobie ile się dało chcąc podnieść samych siebie na duchu. Każde przykre słowo skierowane do drugiej osoby było niczym lekarstwo, niestety zaledwie na parę chwil. Najgorzej trzymał się Vegeta, był niemalże w stanie krytycznym. Jeśli w ciągu kolejnych minut nie znalazłby celu do rozwalenia… Zająłby się tym, co miał pod ręką, a pod nią byliśmy właśnie my. Nie wróżyło to niczego dobrego, a ja nie zamierzałam się z nim tarzać w błocie w wąskim korytarzu oświetlonym jedynie pochodnią o niebieskim zabarwieniu.

— Poprztykacie się później — wtrącił Son Gokū wyraźnie nudząc się tym idiotycznym przekomarzaniem się.

Stanął pomiędzy nami gniewnie wpatrując się to w księcia to na mnie. Temu Saiyaninowi można było pozazdrościć stalowych nerwów, o ile nie chodziło o żarcie. Choć jego sroga mina nie była wcale przerażająca. Niby bardzo wyglądem przypominał Bardocka to jednak były w nich spore różnice. Oczywiście jego staruszek także był opanowanym wojownikiem. Zawsze szukał sensownego rozwiązania, a kiedy wszystko zawodziło potrafił bez wahania uwolnić swoje emocje, by eksplodować w słusznej sprawie. Dzień, w którym oddał życie za planetę był w moim umyśle bardzo jasno przedstawiony. On jeden całkowicie poświęcił się dla naszej rasy, a jego syn w tym był taki sam! Drugi raz w mym nie za długim życiu przeszło mi przez myśl, by stać się córką takiego wojownika. A tak byłam tylko nerwowym Saiyanem bardzo, ale to bardzo podobnym do samego króla. I wtedy pojawiały się momenty, gdy bycie córka władcy nie miało żadnego znaczenia. Jednak to tylko przelotna myśl. Byłam przecież księżniczką i w gruncie rzeczy uważałam, że to najlepsza rzecz, jaka mogła mnie spotkać. Jakże potrafiłam mieć sprzeczne uczucia względem swojego pochodzenia.

Rozluźniliśmy w końcu swoje mięśnie, a nasze rysy twarzy złagodniały. Atmosfera krajana nożem musiała poczekać, mogliśmy być już niemal na miejscu. Tylko to powinno było być naszym celem.

—    W porządku? – Son Gokū zaczął powoli – Ruszajmy dalej, coś mi się zdaje, że już niedługo rozegra się tu potężna bitwa.

Ojciec Trunksa posępnie spojrzał na przedmówcę mrużąc przy tym oczy. Nie znosił jego optymistycznego podejścia do świata, ale również miał nadzieje na nadchodzącą walkę.

— Czuję to w kościach — dodał poważniej mąż Chi-Chi.

Tej nieuzasadnionej pewności w przeczucia również mój brat nie znosił. Wręcz kipiał, kiedy oznajmiał o swoim przebłysku jakże bliskiej przyszłości. Najbardziej w tym wszystkim nie tolerował faktu, iż w większości te wszystkie niedorzeczne przypuszczenia były trafne. Na samą myśl robiło mu się niedobrze i było to doskonale widać. Jakim cudem nigdy więcej nie stanęli do walki przeciw sobie?

Ruszyliśmy dalej. Wciąż poruszaliśmy się po błotnistym tunelu, z co jakiś czas wystającymi sporymi korzeniami uniemożliwiającymi nam swobodny spacer. Na szczęście złamać ich nie było nam trudno.

— Jak myślisz dużo ich jest? — zapytał Son Goten Trunksa widocznie chcąc uspokoić wciąż unoszące się w powietrzu napięcie. 

— A bo ja wiem? — zamyślił się w odpowiedzi drugi nastolatek — Silnych czy słabych?

Podeszłam bliżej chcąc jak najwięcej usłyszeć. Z braku ciekawszego zajęcia, mogłam posłuchać, co siedzi w ich dziwnych głowach.

— Jeśli mamy liczyć w takiej kategorii… — westchnęłam cicho wchodząc im w słowo.

Oboje popatrzyli na mnie z zainteresowaniem. Skrzywiłam się szturchając w bark bliższego z chłopaków, a mianowicie niebieskookiego.

— No, co? — na mej twarzy wykwitły grymas niezrozumienia.

— Nic… — mruknął — nie przywykliśmy do dziewczyn myślących jak my.

Przewróciłam oczami. Co miały oznaczać te słowa? Gdyby nie fakt, że pochodziłam z innej planety pewnie tak bym pomyślała. Że jestem całkowicie wyobcowana. Tak naprawdę to nic nie wiedziałam o ziemskich kobietach. Znałam tylko Bulmę i jej matkę i teraz miałam okazję obcować trochę z żoną Son Gokū i jego syna – Gohana, a C18 była taka jak ja! Uwielbiała się bić i świetnie to robiła.

— To możecie żałować, że nie jesteście z Vegety — rzuciłam im bez emocji. — Tam większość kobiet używa pięści, ale nie każda jest tak wyjątkowa, jak ja.

Spojrzeli po sobie jakbym miała kompleks boga. Przecież nie mogłam im zacząć opowiadać jak niejednokrotnie zdarza mi się użalać się nad sobą i swoim beznadziejnym losem. Skoro miałam być kimś, to oni też tak musieli uważać.

— Jakimi prawami rządził się wasz świat? — Son Goten był wyraźnie zainteresowany.

Vegeta prychnął, po czym odwrócił się do nastolatka z nieukrywaną wyższością. Nie powiem sama byłam ciekaw reakcji tego mężczyzny. Co też miał zamiar odpowiedzieć.

— Tam przynajmniej kobiety nie robiły z siebie straszydeł jak to jest tu, na Ziemi.

— Straszydeł? — zamyśliłam się. — Matka Nappy była paskudna! O to ci chodzi?

Na samo wspomnienie zrobiło mi się słabo. Kappa była największym postrachem na całej planecie. Jak sięgnęłam głębiej szumiały mi w głowie słowa, którymi były po cichu straszone Saiyańskie dzieci… Wszyscy byliśmy straszeni babką Natto. Na wspomnienie jego imienia zrobiło mi się dziwnie ciężko na sercu. Prawie o nim zapomniałam, mimo że jeszcze nie tak dawno temu miałam okazję go spotkać żywego i dobrze się miewającego.

Książę zaśmiał się grubiańsko, a reszta zaraz chwilę po nim ryknęła śmiechem. Tylko ja nie wiedziałam, jak na to zareagować. Nie wiedziałam, o co mu tak naprawdę chodziło, gdyż niedane mi było spotkać wielu ludzi na tej planecie, a pierwszy kontakt z ziemianami pamiętałam dość nikle. Jedynie, co posiadałam to delikatny zarys wspomnienia, kiedy to wylądowałam w samym centrum miasta dostrzegając, że mieszkańcy są potwornie słabi i nie potrafią latać!

— Chyba was nie rozumiem — mruknęłam posępnie.

Zeszliśmy wreszcie z tematu o łuskowcach na temat kobiet ziemskich, które są ponoć straszydłami!

— Jeszcze się przekonasz mała — sapnął. — Mnie wystarczy to, co mam w domu — dodał tracąc lekkoduszny nastrój.

—    Mówisz o Brajli? — Trunks był wyraźnie zaskoczony wypowiedzią ojca — Czymże ona cię tak odstrasza?

— Tymi wszystkimi kolorami na twarzy! — mężczyzna przewrócił oczami z nieukrywanym niesmakiem.

Feria barw na buzi? O czym on mówił? Przeszukując bazę swych wspomnień, w których miałam okazję spotkać tę dziewczynę, nie przypominałam sobie, by miała na policzkach czy czole czegoś w rodzaju barw wojennych. Jak inaczej miałam interpretować kolorową twarz? Przekrzywiłam głowę  marszcząc brwi w nadziei, że łaskawie któryś z nich zdradzi mi tę prze cudaczną tajemnicę.

— Ach, ty mówisz o makijażu! — po kilku chwilach namysłu Trunks zdawał się oświecony. — Na waszej planecie tego nie było?

Nastolatek nie omieszkał uraczyć rdzennych Saiyan spojrzeniem jak bardzo w jego mniemaniu jesteśmy, a raczej byliśmy zacofaną rasą. Syn młodszego Saiyanina potaknął cicho chichocząc. Mieli szczęście, że należeli do rodziny i byli ostatnimi potomkami – choć już nieczystej krwi – niegdyś potężnego rodu. W normalnych warunkach Vegeta skróciłoby tych dwoje o głowę. Kiedy Son Goten tak radował się w duchu potknął się o wystający korzeń i upadł brudząc sobie twarz w lepkim błocie. Wtedy to ja parsknęłam próbując przy tym powiedzieć, że teraz potrafię wyobrazić sobie ten cały ziemski makijaż. Po mych słowach nawet księciu się udzieliło i choć na chwilę z jego ust zniknął wisielczy nastrój. 

Nasze rozluźnienie i lekko duszność przerwało nieoczekiwane trzęsienie. Gdzieniegdzie osunęło się trochę gruntu wprowadzając tym samym nas w tryb gotowości. Bo przecież gdy opuszczasz gardę coś się musi wydarzyć.

— To nie ja! — krzyknęłam pospiesznie wracając myślami do niedawnych wydarzeń związanych z ogniem.

Z każdym przemierzonym metrem wstrząsy zdawały się silniejsze. Momentami były tak uciążliwe, że nie szło ustać na nogach. W dodatku grudy ziem odłupujących się od ścian nie tylko brudziła nasze, zresztą już dość umorusane ubrania, ale i groziła zasypaniem nas żywcem. 

— Czujecie to? — szepnął Trunks. — To energia.

— I to nie jedna! — Son Goten zatarł brudne ręce.

Wreszcie! Już od dawna miałam ochotę spotkać się z tymi stworzeniami, ale na samą myśl, że nie ma, o czym z nimi gadać rzedła mi mina. Postanowienie ogólnie było takie, że Son Gokū nie miał prawa wyskakiwać z czymś głupim, a my broń losie, nie mogliśmy działać na własną rękę, bez konsultacji z resztą, a już na pewno nie ja. Puściłam tę uwagę mimo uszu, tu nikt nie miał nade mną władzy, a nawet gdyby… Nie miałam zamiaru siedzieć bezczynnie bądź na ławce rezerwowych. Oczywiście obaj młodzi półsaiyanie nie szczędzili języka chcąc postawić na swoim, gdyż uważali się za dorosłych i równych swym ojcom.

Tunel w końcu się poszerzył, a naszym oczom ukazały się potężne metalowe drzwi mające ze trzy metry. Kto, jak i kiedy mógł je tu wstawić?  Podeszłam do nich z wielkimi oczyma wyciągając przed siebie rękę. Wydawały się jakieś... hipnotyzujące? Po zetknięciu się z nimi poczułam nieprzyjemny chłód. Im dłużej tak stałam, tym większe odnosiłam wrażenie, że już kiedyś się z nimi zetknęłam. Ale gdzie? Czy to w ogóle było możliwe? Przecież nigdy mnie tu nie było.

— Mam złe przeczucie — jęknęłam wciąż stojąc przy tajemniczym przejściu.

— Co masz na myśli? — zaciekawił się syn Bardocka. — Nie chcesz wejść do środka?

Spojrzałam mu prosto w oczy nie odrywając dłoni od zimnych wrót, jakby do nich przymarzła. W dziwny sposób mnie przerażały i jednocześnie przyciągały do siebie. Było to tak pogmatwane, że sama się w tym gubiłam.

— Jeszcze nie wiem — westchnęłam bardziej niż planowałam. — To znaczy, chce wejść, ale obawiam się sama nie wiem czego.

Nigdy wcześniej nie czułam się w ten sposób... zagubiona? Tajemnicze flow unoszące się w skąpym powietrzu nasz wspaniały książę musiał zniszczyć przywracając mnie tym samym na ziemię. Nie mógł się on doczekać walki. W jego umyśle za tymi drzwiami była armia do poskromienia. Był tak w gorącej wodzie kąpany, że rozkazał się wszystkim usunąć i w mig wysadził przeszkodę niewielką wiązką energii doprowadzając do sporego osunięcia się ziemi dookoła.

— Coś ty narobił…? — kaszlnął Son Gokū przecierając twarz z pyłu ziemnego. — Ja nie, ale ty możesz odstawiać pokazy? Nie prościej było otworzyć? Po cichu? Nawet nie wiesz, czy te drzwi były zamknięte.

— Teraz to już nieistotne — prychnął jedynie w odpowiedzi na lawinę zarzutów zupełnie nie przejmując się ziemią, która to zasypało to do kolan. — Nie przyszedłem tutaj bawić się w kotka i myszkę.

— Idioto, chciałeś nas pogrzebać? — warknęłam wygrzebując się spod kupki ziemi, która i na mnie spadła po wybuchu. — A niby to ja jestem nienormalna! Idź się leczyć!

Książę gniewnie łypnął na mnie ukazując tym samym rząd białych, lecz nie do końca równych zębów, po czym ruszył przed siebie. Wściekła na niego ruszyłam za nim, chcąc mieć na oku jego poczynania. Naszym oczom ukazały się wyciosane w glinie schody odłożone z góry drobnym kamieniem prowadzące gdzieś w dół. Gdy schodziłam za swym nie bratem przykucnęłam, by sprawdzić, co pokrywały stopnie i zrozumiałam, że nie był to kamień, a ten sam materiał, z którego wykonana była brama. W głębi tliło się blade błękitnawe światło. Reszta Saiyanów doprowadziła się do względnego porządku i z pojękiwaniem podążyła za nami.

Nieoczekiwanie przeszedł mnie jeden z tych dziwacznych dreszczy, które nigdy nic dobrego nie zapowiadały. Dlaczego chodziło za mną uczucie, że to, co miałam zobaczyć wyda mi się takie oczywiste? Nigdy przecież mnie tu nie było. Jednak odczuwałam, że jest wręcz odwrotnie.

Z tym swoim dziwnym przeświadczeniem zeszłam, jako ostatnia – panowie będący za nami wreszcie mnie wyprzedzili – i to w całkowitym milczeniu niczym zahipnotyzowani błękitem tutejszych pochodni. Niepojęte również było to, iż nie chciałam spojrzeć przed siebie, wiedzieć dokąd zmierzam. Jednak przy oglądaniu swych butów zrozumiałam, że nie tylko brama wydała się dziwnie znajoma… 






26 października 2020

56. W głąb Ziemi


Książę Saiyan mając w poważaniu dobre maniery, jak i sprzeciw Gokū dosłownie w chwilę rozprawił się z obcym wystrzeliwując w niego promień KI na pierwszym poziomie swej mocy, a po wszystkim, jak gdyby nigdy nic wrócił do pierwotnego stanu mierząc jeszcze chwilę miejsce, gdzie miało spocząć zwęglone ciało, groźnym spojrzeniem numer dziesięć. Był bezwzględny i zupełnie wyprany z jakichkolwiek uczuć. 

Gokū spoglądał na to wszystko kamienną twarzą. Jego oczy zaś nie ukrywały gniewu. On nie był typem człowieka rozwiązującego wszystko przemocą, a zwłaszcza zabijaniem. W tym przypadku nie różnił się niczym od ojca Gohana, którego poznałam. Gdy kurz opadł, a nasze wielkie oczy na powrót zrobiły się małe ziemski Saiyanin westchnął odwracając wzrok ku swemu dziecku.

—    Wytłumaczcie się – zażądał otrzepując kombinezon z pyłu po krótkim pokazie Vegety – Co się tutaj właściwie wydarzyło? Mieliście nie zwracać na siebie uwagi.

Spojrzałam posępnie mrużąc oczy w kierunku jego pociechy. Dobrze wiedział, co oznaczał mój wzrok. Musiał! Chciałam by się przyznał do swojego głupiego pomysłu, by zabłysnął swoją głupotą narażając nas przy tym. Aczkolwiek musiałam przyznać, że usta same rwały się do tego by przedstawić sprawę jasno, ale wolałam by sam się za to zabrał. Z jednej strony prosił bym go nie zdradzała, zaś z drugiej należało mu się wypalanie wszystkiego co miał za uszami. Ale dlaczego miałaby go ominąć kara, której sama bym komuś nie odpuściła? Czemu miałabym cierpieć razem z nim? Byłam całkowicie bez winy. Przynajmniej tak to widziałam.

—    Może któreś z was wreszcie zabierze głos? – nie dawał za wygraną.

—    Nie mamy całego dnia! – warknął Vegeta przestępując z nogi na nogę – Gadać do cholery!

Ostry ton zniecierpliwionego elitarnego wojownika był jak sopel lodu i mimo, że nie czułam się w niczym winna zdębiałam równie mocno jak sam Goten. Odchrząknęłam by dać do zrozumienia nastolatkowi, iż czas zabrać głos. Chłopak spuścił wzrok. Walczył z samym sobą, szukał słów, które mogłyby go uratować? Sprawić, by poniżenie było nieco lżejsze? Jednak, po tym, co zrobił nikt nie miał by wątpliwości, że zachował się jak szczeniak, a zadanie, jakie mu przydzielono wymagało koncentracji, odwagi i przede wszystkim zdrowego rozsądku.

—    Ty! – warknął książę celując palcem w moim kierunku – Może ty nas oświecisz?

—    Nie! – zawołałam pośpiesznie, kręcąc przy tym głową – Nic z tych rzeczy. Jeszcze nie upadłam na głowę. To nie moja sprawka.

—    Więc? – spojrzał na mnie wyczekująco – Możesz to wyjaśnić?

Przełknęłam z niesmakiem ślinę. Chciałam mieć gest, pozwolić winnemu się przyznać, ale nie! Oczywiście wstyd było mu otworzyć gębę! Ciekawa byłam, co by nabroił gdyby był jednak w towarzystwie Trunksa? Chyba zapomniał, że wciąż ukrywał przed starszymi tajemnicę wypraw na zakazane ziemie. Byłam pewna, że i syn Vegety miał coś z tym wspólnego.

Teraz spoglądałam na niego. Mimo kilkudniowego pobytu u nich w domu nie zamieniłam ani z nim ani z jego siostrą specjalnie słowa. Z resztą tylko tam nocowałam i okazjonalnie jadłam posiłek. Nie planowałam się przecież z nimi bratać. To nie był mój świat. Dostrzegłam w jego oczach dziwną iskrę. Czy domyślił się, o czym właśnie główkowałam? Miałam nadzieję, że nie wyglądałam jak otwarta księga.

—    Chodzi o to… – zaczęłam powoli.

—    To moja wina – wymamrotał wreszcie winowajca.

Vegeta przestąpił z nogi na nogę teatralnie wywracając oczami, następnie srogo spojrzał na mówcę. Son Goku zignorował jego postawę i przykucnął przed synem nie wyrażając przy tym emocji. Saiyanin oczekiwał reprymendy ze strony ojca, nie powiem ja także. Gdyby to był Trunks jak nic mój brat puściłby mu taką wiązankę, że dzieciak przez najbliższe parę godziny nie wpakowałby się w żaden idiotyczny pomysł. Ja, pewnie obrażona uciekłabym na drugi koniec planety odreagować – taki maiłam zwyczaj. Nawet potrafiłam to sobie wyobrazić, jednak tu i teraz Vegeta nie był tym bratem.

—    Synu... – westchnął.

Nie zagłębiając się w pouczającą rozmowę między synem, a ojcem przyglądałam się mowie ciała mężowi Bulmy. To było niesamowite uczucie wiedzieć, co w danej chwili przeżywał. Jego mina także mówiła sama za siebie. Nie ma, co, robiłam ogromne postępy w odczytywaniu tego wojownika. Przede wszystkim w jego oczach tańczyła pogardą wobec metod wychowawczych drugiego Saiyana. Na pewno nie poszło mu to w pięty, wszak nie stałam obok niego wbita w ziemię na miękkich nogach, z myślą jak dobrze, że nim nie jestem.

—    Myślę, że powinniśmy ruszać dalej – zauważył fioletowo-włosy – Robi się tutaj ciemniej.

—    Całkowicie się z nim zgadzam – stanowczo przytaknęłam – Po wszystkim będzie czas na kazania. Teraz mamy misję.

Ku memu zaskoczeniu Vegeta był tego samego zdania. Może rekonesans nie wyszedł nam przyzwoicie, lecz ani cieni, ani też dziwnych kreatur nie było w zasięgu wzroku, co musiało oznaczać, że wciąż mogliśmy być niezauważeni.

Albo mieliśmy szczęście, albo wszystko miało być ukartowane, a my jak kukiełki byliśmy ciągami za sznurki. By się tego dowiedzieć musieliśmy ruszyć w drogę. W końcu nie tak dawno odbyła się tu krótka seria uderzeń i przede wszystkim została użyta moc. Najstarszy z nas zabił wroga, ich człowieka. Nawet po fakcie przed oczami miałam wyraz jego twarzy. Taka bezlitosna, bez cienia zwątpienia, jakby to, co robił było całkowicie i niezaprzeczalnie słuszne. Mój brat zdawał się być mniej bezwzględny, a może po prostu nie dane mi było go takiego wcześniej poznać.

Nie wiedzieć, czemu chciałam dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej dziwnej rasy, pojąć, dlaczego się tutaj pojawili i przede wszystkim czy kiedykolwiek był ktoś silniejszy od nich – jak na przykład Freezer.

—    Tak, ruszajmy – Son Goku był gotowy do drogi – Czas nas goni.

Tym razem podążaliśmy razem. Kiedy byliśmy podzieleni Goku i Trunks w oddali dostrzegli to, czego od początku szukaliśmy – krater. Tam był cel naszej podróży. Miałam nadzieję ostatniej. Nie zdążyli nawet nas poinformować, że odnaleźli wspomniany przeze mnie punkt docelowy tej wyprawy, gdyż w chwilę później wzywałam ich na pomoc przy łuskowcu.

Podróż pod samo zejście w głąb Ziemi przeszliśmy w milczeniu. Nawet młody pół Saiyanin nie wypowiedział słowa, co wydawało się dla niebieskookiego dość dziwnym zjawiskiem. Ja wiedziałam jedno – po tym, co przeszedł piętnaście minut wcześniej sprawiło, że przestał zachowywać się jak ostatni dupek. Zaczął w końcu traktować ten wypad za poważny etap swojego życia. Lepiej późno niż wcale.

 Do głowy przyszło mi tylko jedno: nigdy nie poczuł cienia na własnej skórze. Było widać, że śmierć Son Gohana nie nauczyła go, że życie ma się jedno, że jest jak każdy śmiertelnik, z tą różnicą, że może się bronić. Bez kryształowych kul nic już nie było doskonałe i wieczne.

Kiedy stanęliśmy u wejścia do jamy potworów, kolejno rzuciliśmy się w przepaść. Son Goku wskoczył, jako pierwszy, zaś Vegeta zamknął tą wycieczkę. Gdy już wylądował ostatni z nas twardo na podłożu spojrzałam w górę by dostrzec miejsce, z którego zaczęła się ta wyprawa w głąb ziemi, jednak tak jak oczekiwałam nie dostrzegłam niczego poza nieskończoną czernią. Niebo było tak przysłonięte chmurami, że nie sposób było cokolwiek dostrzec. Otoczeni byliśmy nieskazitelną ciemnością. Bez świateł, latarek czy pochodni. Żadne z nas nie pomyślało o tym, wszak by uzyskać nieco światła zwykle wystarczała niewielka ilość KI. W tym wypadku nie możliwa do użycia. Zdani więc byliśmy na spacer po omacku niczym dzieci we mgle. Vegeta burczał pod nosem gdy co rusz przydeptywałam mu stopę, a ten wpadał na swego syna, gdyż Goku przed nim bardzo się ślimaczył obawiając się, że z jego szczęściem w coś wpadnie. Za mną podążał w milczeniu ostatni towarzysz prawdopodobnie z dźwięczną w uszach reprymendą od ojca Gdyby ktoś nas z boku oglądał uśmiałby się, wszak musiało być to komiczne. Wielcy wojacy ślepi jak krety ruszają na ratunek światu!  Ale z pozytywów tej eskapady byłam pewna, że wkrótce znajdę jakąś odpowiedź, na jedno z moich pytań. Po prostu to czułam.

—    Czy mi się zdaje, czy… – Jęknęłam entuzjastycznie dostrzegając mikro światełko w ciemności.

—    Dobrze ci się zdaje – warknął Vegeta.

Zły nastrój nie opuszczał jego ciała, zaś mój zastąpiła ciekawość. Cokolwiek by się teraz wydarzyło, mogło zmienić wszystko. Docierając do źródła światła okazało się, iż była to pochodnia. Naszym oczom ukazał się tunel bez końca oświetlony, co parę metrów niebieskimi płomieniami.

—    Czemu ma taki dziwny kolor? – zapytałam licząc na odpowiedź.

—    Widocznie używają czegoś innego do przygotowania rozpałki – oznajmił Trunks – Nie wiem skąd pochodzą, więc nie mogę odpowiedzieć na to pytanie – powąchał płomień za pomocą dłoni w swoją stronę – Nie znam tego zapachu. Na pewno nic pochodzenia ziemskiego.

Ruszyliśmy w głąb korytarza, mając się na baczności. Nie mogliśmy sobie pozwolić na zaskoczenie. My mieliśmy zaskakiwać! I cienie i te obrzydliwe potwory. Bez zbędnych słów doszliśmy do rozwidlenia, w lewo oświetlone, zaś w prawo… To właśnie było zastanawiające.


— Czy wam też się zdaje, że właśnie tam znajdziemy coś interesującego? — zagaił Son Goten.

Po raz pierwszy odezwał się po zejściu do podziemia wskazując palcem w mrok. Zgodziliśmy się jednogłośnie, w którą stronę będziemy podążać. Trunks podał każdemu pochodnię, po czym ruszyliśmy w nieznane. Po kilkunastu minutowym marszu w całkowitej ciszy dotarliśmy do ogromnej groty wykopanej głęboko pod ziemią, co jakiś kawałek podpartej wielkimi i grubymi balami. Szybko zorientowaliśmy się, że były to drzewa, które w jakiś sposób musieli tu przetransportować. Chyba, że robili dziury w powierzchni ziemi i umieszczali je tym sposobem na dole. Gdzieniegdzie leżały ususzone igły i pokruszone liście. Można było też dostrzec w okolicach sklepienia maleńkie migotanie błękitnych płomieni. Prawdopodobnie już dogasały.

Czymś nowym okazały się dziwne czerwono-pomarańczowe kamienie, albo kryształy umocowane na dziwnych kamiennych cokołach przypominających jakąś formację. Gdyby nie fakt, że to miejsce zamieszkiwali mordercy obrońców Ziemi ten widok na pewno zaparłby dech w piersi. Kątem oka zauważyłam, że mimo powodów, dla których nie widziałam uroku w tym miejscu Trunsk nie krył się ze swoim. Głośno zastanawiał się, co to właściwie za miejsce.

Upuściłam pochodnię, nie wiedzieć, czemu stwierdziłam, że już jej nie potrzebuję. Oczywiście nie pomyślałam o suchych liściach i igiełkach idealnie nadających się do rozpalenia ognia. Mały płomyk momentalnie się powiększył niemal buchając prosto w mą twarz.

—    Coś ty narobiła!? – syknął Vegeta – Chcesz nas żywcem spalić?!

Widząc jak ogień postępuje nie znalazłam żadnych sensownych słów by się jakoś z tego wytłumaczyć.

—    Tam! – zawołałam zrywając się do biegu.

Dostrzegłam kolejny tunel. Syn Bulmy i jego przyjaciel zanim rzucili się do ucieczki z ogromnego błękitnego ogniska wzięli jeden z tych świetlistych kamieni. Nie rozumiałam tylko, dlaczego tak bardzo chcieli go zatrzymać, a przynajmniej, dlaczego niebieskookiemu tak bardzo na nim zależało. Nie przyszliśmy kraść, a zabijać tych, którzy chcieli uczynić to samo z nami. Rozprzestrzeniający się błękitny płomień uniemożliwił mam drogę powrotną, ale my nie zamierzaliśmy przecież wracać. Do tego czasu na pewno wszystko miało zagasnąć.

—    Na cholerę zbierasz te śmieci?! – warknął równie poirytowany książę dostrzegając w dłoni syna niemal świecący kamień.

—    Matka z chęcią się nimi zainteresuje – wyjaśnił pospiesznie – Tak się składa, że zabrałem że sobą parę kapsułek, więc jej nazbieram trochę tego i owego do badań.

—    To niebieskie światło także? –  zainteresowałam się.

Gburowaty, najstarszy Saiyanin westchnął zrezygnowany.

W oddali szalał pożar, słychać również było trzaskające drzewa, a w końcu jak zaczyna osuwać się ziemia. Nie było czasu na myślenie, nie było czasu na bieg. Jeden po drugim wystartowaliśmy, by czym prędzej oddalić się od nadchodzącego zagrożenia. A wszystko z mojej winy. Chyba zaczynałam doganiać Gotena...

—    Matko – jęknęłam łapczywie łapiąc oddech – Żywcem pogrzebani.

— Żywcem to cię zatłukę! — wrzasnął wściekle mój braciszek. —  Sprowadzasz same nieszczęścia!

—    Dlatego właśnie chcę je naprawić!

Powietrze stawało się gryzące w gardło oraz drażniące oczy. Nic, tylko pogratulować zbuntowanej Saiyance. Co chwila, któreś z nas musiało odchrząkiwać, a nawet przecierać łzawiące ślepia.

Poczułam jak przez moje ciało przeszły dreszcze. Nie dość, że sama się katowałam odnośnie do nieprzemyślanej zmiany przeszłości i wykreowania tej, w której obecnie się znajdowałam, to jeszcze on przybijał mi gwóźdź do trumny. Było to dla mnie potwornie uciążliwe. Robiłam, co mogłam, a wciąż nie miałam odpowiedzi i żeby było mało dolewałam oliwy do ognia przez głupią nieuwagę. I pewno temu tak bardzo nie lubiłam Son Gotena – był tak samo niezdarny. Dopiero teraz to zrozumiałam, że ta wielka niechęć była równie silna względem siebie samej.

— Daj jej spokój, Vegeta — stanął pomiędzy nami Son Gokū.

Nie wypowiadając ani słowa ruszyłam krętym tunelem, by odnaleźć jakieś odpowiedzi, których tak rozpaczliwie poszukiwałam. Nie potrzebowałam obrońcy, a celu do zlikwidowania i oczyszczenia siebie samej przed właśnie samą sobą.

I tak oto, od momentu sprzeczki z Vegetą nie wypowiedziałam ani jednego słowa. Wciąż w głowie dudniły mi jego wściekłe wrzaski. I chociaż normalnie odgryzłabym się, to wiedziałam, że kłótnia do niczego nas nie zaprowadzi, przynajmniej, teraz kiedy musieliśmy trzymać się razem i ubezpieczać na wypadek nieoczekiwanego niebezpieczeństwa. Jednak gdzieś tam w środku pojawiła się rysa rozczarowania. Tylko jak mogłam brać kogoś obcego za brata, gdy ten miał już swoją Sarę? Czy Trunks z przyszłości tak właśnie się czuł?
Wielką zmianą w naszej podróży było to, że Son Goten niespodziewanie rozwiązał język i co rusz jego wypowiedzi stawały się bardziej przyciągać uwagę innych. Trajkotał z Trunksem, jakby spacerowali między ławkami w parku, a nie pod ziemią szukając morderców z piekła rodem. Co jakiś czas komunikowali się ze starszymi Saiyanami. Po zaobserwowaniu tejże ciekawej zmiany postanowiłam nie odzywać się tak długo, jak było to konieczne. Nawet księciu musiała przejść wściekłość na syna Son Gokū, gdyż również włączał się do rozmowy, ilekroć miał coś do wtrącenia. Nikt jednak nie zareagował na moje milczenie.


Po długiej przeprawie krętymi tunelami coraz gęściej usłanymi zielonymi płomieniami tańczącymi na drewnianych pochodniach naszym oczom ukazał się niewielkich rozmiarów otwór w ziemi wypełniony wodą.  Nim tam dotarliśmy z każdym krokiem nieprzyjemny zapach stawał się intensywniejszy.

— Może jednak to była zła droga? — głośno zastanowił się Son Goten.

— A może mają coś do ukrycia? — Trunks wycelował palcem w tajemniczą wodę. — Właśnie tam.

A może jesteście głupcami, przeszło mi przez myśl, jednak nie chcąc wdawać się w rozmowę przemilczałam owo zdanie.

— Myślę, że powinniśmy to sprawdzić — oznajmił Son Gokū, wyraźnie zainteresowany głębią.

— Nawet nie wiesz, czy ten tunel kończy się gdzie jest powietrze — warknął Vegeta, po czym zgryźliwie się uśmiechnął — Chyba że chcesz się udusić, proszę bardzo! Jestem za.

Nie powiem, komentarz Saiyanina rozbawił mnie do tego stopnia, że nie utrzymałam emocji na wodzy i parsknęłam cichym śmiechem zwracając tym samym na siebie uwagę. Wzięłam głęboki wdech, po czym wskoczyłam w otwór chcąc załatwić tę sprawę bez zbędnych komentarzy. Szczerze nie obchodziło mnie czy za mną wskoczą. Interesowało mnie tylko jedno – rozwikłać swoje zagadki i wreszcie wrócić do siebie. Nie pasowałam do tego świata. Może i mój pobyt tutaj nie służył tutejszym mieszkańcom, jednak mając okazję chciałam dowiedzieć się jak najwięcej by móc później to wykorzystać w swoim życiu, bo kto wie, może w mym czasie te stworzenia także na nas czyhały? Tu i teraz może i byłam nikim, miniaturową kopią prawdziwej księżniczki Saiyanów, która zagubiła się w czasie i straciła wszystko, co miała poza jednym… Tylko to utrzymywało mnie przy życiu przez te wszystkie lata i właśnie dlatego musiałam wyruszyć w drogę powrotną. Tylko wiedza o przeciwnikach, każda możliwość wzbogacenia się, chociażby o niewielką namiastkę mocy nakręcała mnie, by dalej istnieć. Bez celu nie byłam w stanie funkcjonować. Gdyby nie chęć zemsty nigdy nie zaszłabym tak daleko. Nigdy nie przybyłabym na Ziemię, nie spotkała brata i nie miała okazji zrobić czegoś pożytecznego dla całego wszechświata – pokonania zła, którym okazał się Komórczak.

Wciąż szukałam kolejnych celów, by nie popaść w obłęd, by mieć ten cholerny cel, by mieć, po co żyć, bo nic innego mi nie pozostało w prawdzie Vegeta wcale mnie do szczęścia nie potrzebował.

Nie chcąc marnować czasu poszybowałam korytarzem wypełnionym wodą chcąc jak najszybciej dotrzeć do jego ujścia i wreszcie nakierować swoje myśli na konkretną drogę. Jeśli Vegeta miał rację, a wolałabym nie, mogłam się udusić z braku tlenu, albo tak jak uznał Trunks dotrzeć do czegoś, co pozwoliłby nam prowadzić dalszą podróż, a za razem nasycić moją ciekawość. Tunel zaczynał przypominać niekończącą się drogę donikąd co powoli sprawiało, iż do mej głowy napływały negatywne myśli. Na szczęście będąc potomkiem dumnego ludu mogłam liczyć na wsparcie swojego ciała i maksymalnie wykorzystać KI do podróży, by w końcu dostrzec miotające się światełko w oddali. Koniec był już bliski, tam było powietrze i kolejny etap mojej podróży w tym zagmatwanym.

Im bliżej się znajdowałam, tym mniej miałam czasu. Płuca od braku tlenu zaczynały palić, a bezwarunkowy odruch wzięcia wdechu stawał się coraz bardziej nieuchronny. Pospiesznie wynurzyłam głowę, gdy tylko dobiłam do lustra wody łakomie łapiąc powietrze. Choć zbawienny to i mocno palący się okazał. Chyba jeszcze nigdy nie łaknęłam go tak bardzo. Nawet nie zdążyłam się rozejrzeć, a poczułam w kostce silne szczypnięcie, a nawet wciąganie z powrotem pod śmierdzącą wodę. Momentalnie się za nią chwyciłam łykając przy tym sporą ilość niesmacznego płynu, który przed chwilą przemierzyłam. Co za baran wciągał mnie z powrotem?! I wtedy dostrzegając kontury stroju młodszego półsaiyanina wygramoliłam się z większego już otworu kładąc się na plecach i masując przy tym zaatakowaną kostkę.

— Pomyśl kiedyś nie tylko o sobie — zawołał czarnowłosy zaraz po pierwszym głębokim hauście powietrza wychodząc na powierzchnie pozwalając przy tym kolejnej osobie na wynurzenie się. — Ty i wasza królewska krew.

Spojrzałam na niego gniewnie. Jego ton, w jakim dokończył zdanie nawet mnie, osobę mającą większość pod ogonem, uraziła. Gdybym tylko mogła wybuchłabym, ale nie było to odpowiednie miejsce, więc ograniczyłam się do samego przeszywającego spojrzenia. Miałam zamiar policzyć się z nim po wszystkim.

— Uch! — dało się słyszeć potężne sapnięcie mego bratanka, który właśnie wynurzył się z wodnego tunelu. — Ojciec jednak nie miał racji.

Na te słowa chłopak uśmiechnął się gorzko wciąż nie spuszczając mnie z oczu. Wpatrywał się jak w szaleńca. Cóż, jak mogłabym nią nie być, skoro wskoczyłam w czarne odmęty nie wiedząc, czy w ogóle przeżyje? Gdyby książę miał rację w życiu nie skoczyłabym do tej paskudnej wody. Szkoda mi było życia, a już na pewno nie miałam ochoty na taką śmierć. Po prostu wiedziałam, że tam jest przejście. Prychnęłam odwracając głowę od zuchwalca zwanego dalej synem Gokū. Chwilę później pojawił się ziemski bohater, a zaraz po nim najwredniejszy Saiyanin pod słońcem. Który o dziwo nie strzelał z oczu pogardą na tutejsze znalezisko. Pociągnął jedynie nosem, co mogłam jedynie odebrać jako uznanie. Teraz rozejrzałam się i widok korytarza z cudacznymi pochodniami utwierdził mnie w słuszności swojej decyzji.

Cuchnąca woda  ociekała z naszych ubrań doprowadzając, co poniektórych do szału, patrz Vegeta. Oczywiście Son Goten musiał wydedukować parę opryskliwych komentarzy na temat królewskich nosów, choć sam nie potrafił przyzwyczaić się do odoru. Zastanawiające jednak było nie to jak pachnieliśmy, a dokąd podążaliśmy. Nie tracąc czasu książę przechwycił samotną latarkę i ruszył przed siebie. Schodziliśmy coraz głębiej, aż dostrzegliśmy kolejne błękitne płomienie. Tam musiała być podziemna komnata zaprojektowana przez łuskowców – tak ich określiłam – nie wiedząc, jak się do nich odnosić. Oczywiście z nikim nie podzieliłam się swoim pomysłem, gdyż wciąż nie zabierałam głosu czując irytację do paru zebranych.

— Ostrożnie — niespodziewanie szepnął Son Gokū. — wyczuwam czyjąś obecność.

Wyostrzając zmysły poczułam to, o czym przed chwilą wspomniał mężczyzna. Energia nie była kosmiczna. Ba, nawet nie była przeciętna. Ktoś o takiej mocy nie mógł nam zagrażać fizycznie, ale jak przypomniałam sobie walkę z jednym, przeszły mnie ciarki. Ich skóra była granitowa! Vegeta ponownie ruszył, jako pierwszy, ja zaraz po nim nie chcąc niczego przegapić. Przywarliśmy do ziemistych ścian powoli przesuwając się do przodu. Milczeliśmy. Podążając za starszą wersją swojego brata czułam się pewniej. Chociaż wciąż się na mnie wściekał wiedziałam, że za jego plecami jestem bezpieczna, a w razie jakiegoś problemu byłam gotowa bronić go.

Energia wydawała się bardziej namacalna, wydzielała dziwne ciepło. Była zupełnie inna, całkowicie się różniła od tej, którą spotkaliśmy na powierzchni. Chciałam podzielić się z resztą moim odkryciem, ale w tej chwili nie mogliśmy się komunikować ze względu na minimalną odległość między nami, a jaszczuroludem. Aż się we mnie gotowało, że nie mogę otworzyć ust. Tyle czasu się nie odzywałam. Jak na mnie zbyt długo.

Dźgnęłam Vegetę palcem w żebro. Nie zareagował. Przyjrzałam się jego odzieniu i w końcu zrozumiałam, że miał na sobie zbroję, przez którą nie mógł poczuć mojego delikatnego dotyku. Był zdecydowanie za twardy, nawet jak na taką minimalną grubość. Właśnie, dlatego ją nosiliśmy. Byliśmy w stanie wytrzymać większość ciosów, a ze względu jej elastyczności idealnie dopasowywała się do ciała właściciela i co najważniejsze dla Saiyanina – oznaczała mniej problemów po przemianie z Ōzaru, a następnie powrotu do pierwotnych kształtów. Sama jednak nie miałam jeszcze okazji przetestować swojej zbroi, jak i kombinezonu. Nie pamiętałam, bym kiedykolwiek się transformowała.

Ponownie zaczepiłam księcia tym razem w ramię gdzie okrywał go tylko czarny kombinezon. W mgnieniu oka zareagował, a po jego postawie zrozumiałam, że niepotrzebnie zawracałam mu głowę, gdyż obmyślał plan unicestwienia stwora. Nic, postanowiłam poczekać ze swoją informacją.

— Hej! — niespodziewanie wypalił Son Gokū wychodząc naprzeciw łuskowca. — Wiesz, którędy na górę?

W ciągu sekundy padliśmy na twarz zaskoczeni głupią inicjatywą mężczyzny. Zdezorientowany stwór wpatrywał się w nieproszonego gościa. No bo jakim cudem mogliśmy znajdować się tak daleko od powierzchni? Ojciec Gotena zaś z głupim uśmieszkiem podrapał się po głowie pewno nie widząc w swoim zachowaniu nic złego.

— Kretynie! — syknął Vegeta.

Korzystając z okazji, że łuskowiec był zdezorientowany skoczyłam na niego z okrzykiem powalając go na ziemię. Użyłam sporej energii, by go obezwładnić, choć ku mojemu zdziwieniu nie stawiał w ogóle oporu. W mgnieniu oka dołączył do mnie Trunks w obawie, że sama mu nie podołam. Normalnie obraziłabym się, lecz nie miałam pojęcia, jaką mocą dysponował. Możliwe, że jego reakcja była bardzo pomocna, a zarazem przemyślana. Stalowoskóry cicho pojękiwał, a chwilę później zaczął dyszeć jakby zaczynało brakować mu powietrza. Jakby wpadł w panikę?

— Czy on się dusi? — zdziwiłam się luzując uścisk na jego klatce piersiowej.

— Udaje — książę nie dał się podejść.

Z wielką dostojnością podszedł, po czym wycelował dłoń prosto w twarz obezwładnionego. Wraz z jego synem odsunęliśmy się na tyle by jednak nie wypuścić obcego z uścisku.

Siwezi kupumua* — wykrztusił z ledwością. — Usiniumize*.

Niestety żadne z nas nie rozumiało znaczenia tych słów, a monolog, jaki powtarzał był coraz bardziej niewyraźny. Z ledwością łapał powietrze jakby się nas bał. Pod dłońmi poczułam wibracje, zdumiona spojrzałam na niebieskookiego chcąc uzyskać odpowiedź, lecz nim zdążyłam zadać pytanie znałam już jego myśli – Nie wiem. Rozluźniłam ucisk pozwalając ofierze na swobodniejszy dostęp do tlenu. Po kilku łapczywych wdechach jego stan się ustabilizował.

— Ten jest bezbronny… — mruknęłam jakby do siebie. — Tamten poprzedni wręcz przeciwnie…

Spojrzałam na zebranych z lekkim strachem. Mimowolnie zadrżały mi wargi. Nie znałam tylu odpowiedzi… Nie wiedziałam, co myśleć. Coś tu było nie tak.

— O co tu chodzi? — moje pytanie zawisło w powietrzu bez odpowiedzi.

**

Podążaliśmy dalej w głąb podziemnego świata. To, co widziały nasze oczy na długo utkwiły w mej pamięci. Nie rozumiałam niczego! Nie potrafiłam zrozumieć, jaka jest różnica między tym na górze, a tym w dole jaszczurem. Wyglądali przecież tak samo… No, może ten na dole był nieco lepiej odziany, ale wciąż nie zdradzało to tajemnicy, którą ze sobą zabrał ginąc z ręki bezwzględnego Saiyana, który uznał, że ten pokryty łuskami osobnik jest niebezpieczny i on zdania nie zmieni. W tym tkwił właśnie problem. Nie był zagrożeniem. Siła jednostek nie przekraczała nawet standardowej występującej u mieszkańców Ziemi. Dlaczego jeden posiadał ogromną moc, a drugi nie miał jej wcale? Odpowiedzi nie przychodziły, za to pytania owszem. One się mnożyły! Im mniej wiedziałam tym bardziej mnie to przerażało. Do mojej głowy cisnęło się tylko jedno wielkie: Czy to moja wina?

Tymczasem Vegeta po prostu eksterminował tego kogoś trzęsącego się jak galareta, a ja i Trunks w ostatniej chwili odsunęliśmy się od ofiary by nie zostać poparzonym bezwzględnym promieniem KI.

—    Czuliście tę energię? – wreszcie podjęłam nurtujący mnie temat – Zauważył któryś z was, że różniła się od energii kolesia na górze?

—    Oczywiście – wypalił Saiyanin wychowany na Ziemi – A niby dlaczego go zagadałem?

Odruchowo zatrzymałam się by spojrzeć mężczyźnie w twarz. Czyli to nie było z czystej głupoty?

—    I… To wszystko? – zdziwiłam się.

Uśmiechnął się jakby wiedział, że znam jego myśli. Ruszył pozostawiając mnie samej sobie.

—    Ale musi ona coś oznaczać! – krzyknęłam za nim.

Nie po to poruszyłam ten temat by zostać samotnie z tymi myślami. Jeszcze parę niewiadomych, a skończy się to dla mnie tragicznie. Ogłupieję…

—    Zastanowimy się nad tym przy następnym spotkaniu, dobrze? – zawołał do mnie nie odwracając się nawet o cal – Nie mamy czasu na postoje.

—    On ma rację – klepnął mnie po ramieniu Son Goten – Teraz na nic ta informacja ci się nie przyda.

Spojrzałam na niego z lekkim rozczarowaniem. Niby mieli rację, a ja nie chciałam jej przyznać. Czyżbym za bardzo naciskała? Ciężko westchnęłam ruszając za resztą. Przez dłuższą chwilę najmłodszy z mężczyzn dotrzymywał mi kroku nie wypowiadając ani jednego słowa. W uszach dudniły tylko ciche kroki naszych butów.

—    Nie martw się – usłyszałam jego głos – Podziwiam twoją zapalczywość, ale wiedz, że chorobliwa pogoń za niewiadomą jest bezcelowa.

—    Bezcelowa?! – syknęłam z niedowierzania – Chorobliwa?!

—    Zrozum… – jęknął – Nie pchaj się na siłę w ogień. Postaraj się go ugasić.

Mówienie w przenośni zawsze dodawało mi otuchy, nie ma, co. Nie znosiłam metaforycznych stwierdzeń, ale rozumiałam, o co mu chodziło. Jego ojciec wiedział, że aż się gotuję by dowiedzieć się wszystkiego, jednak tak jak powiedział, na wszystko musiał przyjść odpowiedni czas. Szkoda tylko, że bycie w gorącej wodzie kąpanej było moją okropną wadą. To musiało być rodzinne. Tak, odziedziczyłam to po ojcu. Vegeta również.




Siwezi kupumua – Nie mogę oddychać
Usiniumize – Nie rób mi krzywdy

19 września 2020

55. Walka z emocjami

Z dedykacją dla Izuni 


Chociaż nie miałam pojęcia jak się do tego odpowiednio zabrać, pilnowałam by Son Goten nie wyrządził większej krzywdy naszemu oprawcy, sama również musiałam się kontrolować. A wszystko na wypadek, gdyby łuskowiec okazał się niegodnym przeciwnikiem. Bardzo zależało mi by ten ktoś nie uciekł, a przy okazji nas nie poturbował, jeśli jednak mógłby być tym silniejszym. A wszystko po to by doczekać się nadejścia reszty wojowników. Głównie zależało mi na tym by Son Goku i Vegeta ocenili sytuację, a przede wszystkim by spotkali tego stwora twarzą w twarz. To był jeden z powodów, a wszystko by mieć potwierdzenie swoich słów, iż te kreatury istnieją na prawdę. Drugim był przymus.

Musiałam przyznać, że skóra pokryta łuskami była bardzo twarda, niczym granit. Gdybym tylko źle ułożyła dłoń lub inną część ciała mogłabym się spodziewać kontuzji. O tak, to było nawet bardzo prawdopodobne. 

—     Cholernie niewygodnie się go bije! – oburzył się pół-człowiek odskakując w tył tuż koło mnie. 

—     Co Ty nie powiesz? – mruknęłam wściekle, niemal niesłyszalnie – Pamiętaj, że to twoja wina!  

—     Dlaczego moja? – udał skruszonego.  

—     Idioto… – syknęłam – Twój grubiański śmiech go na nas sprowadził. Czyżbyś już zapomniał?! 

Po tych słowach skoczyłam w kierunku napastnika. Musiałam precyzować każdy cios, każde stąpnięcie i bardzo szybko kalkulować odległości, jeśli chciałam być nietykalną. Jaszczur nie wydawał się być zaskoczony naszym kontratakiem. Bardzo dobrze się bronił i po jego oczach wnioskowałam, że nie obawiał się naszych pięści. Irytowało mnie to z każdą sekundą. Odskoczyłam w tył po raz kolejny dając tym samym swemu towarzyszowi pole do popisu. 

—    Możesz być pewny, że cię sprzedam! – uśmiechnęłam się złośliwie do nastolatka.  

—     W takiej chwili mi to mówisz?! – oburzył się – Nie bądź taka wredna.  

—     Coś za coś – wzruszyłam ramionami w ogóle nie przejmując się chłopakiem i jego urażonym ego – Bierz go. Zdaj się na coś.

Syn Saiyana tylko westchnął cierpiętniczo po czym skoczył na przeciwnika ponownie naparzając go na przemian pięściami i nogami okutymi w typowo ziemskie buty. Kiedy to robił ja próbowałam skupić się na kolejnej taktyce, ta zdawała się zanudzać naszego przeciwnika. Z drugiej strony… Jakby popatrzeć, to, co robiliśmy było dość żałosne, zwłaszcza, kiedy ten bronił się przed ciosami bardzo zgrabnie, a my jedynie co dostawaliśmy w zamian to kilka sekund czasu. Zdecydowałam się na pocisk, który naprędce wystrzeliłam i trafił dokładnie tam, gdzie chciałam. Oczywiście zadziałał tak jak zaplanowałam. Stwór mzechanicznie opuścił dłoń, a świetlista szafirowa kula, którą tworzył w swojej dłoni natychmiast zgasła. Jakże jego niezadowolenie wzrosło. Spojrzał w moją stronę wykrzywiając usta w nieprzyjemny grymas. Nie wiedzieć, czemu wzdrygnęłam się. Nie miałam pojęcia, co sprawiło ten nagły dreszczyk, jednak nie mogłam go zlekceważyć. Przeczucie mi podpowiadało, że zaraz może się coś wydarzyć – nieuniknionego i niekoniecznie łatwego dla nas. Ten drań coś na pewno szykował! Wciąż patrząc się prosto w moje oczy wreszcie odwrócił się w tę samą stronę resztą ciała. Czyżbym tym małym wybrykiem zwróciła na siebie uwagę? Zdawało się, że Son Goten dążył do tego samego. Porozumiewawczo spojrzał w moją stronę lekko się uśmiechając. Jednak nie był to uśmiech pełen słońca i beztroski. Ten chłopak najwyraźniej do czegoś zmierzał.  

Cofnęłam się parę kroków w tył swobodnie opuszczając dłonie. Czas było szykować się do obrony i być może nie małe show. Chociaż nie byłam pewna, kiwnęłam głową by stwór zrozumiał, iż czekam na jego atak. Ku mojemu zdumieniu nie dał mi zbyt dużo na przygotowania. W przeciągu paru chwil odepchnął się od ziemi gigantycznym susem, oczywiście w moją stronę. Z zaskoczenia zadrżała mi lewa ręka. Starając się to zlekceważyć wyskoczyłam w powietrze chcąc uniknąć natarcia. Lecąc wciąż ku górze spojrzałam pod siebie upewniając się, że gad jest daleko za mną. Jakże się myliłam. Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia, równie dobrze mogłam powiedzieć, że mało brakowało, a wyskoczyłyby z orbit, gdy nigdzie nie mogłam go wypatrzeć. Okazało się, że był szybszy niż się spodziewałam i właśnie do niego się zbliżyłam. Nim zdążyłam się zorientować i zahamować wziął spory zamach, po czym grzmotnął mnie prosto w głowę. 

Tego nie przewidziałam! Co za wstyd. Tak silne uderzenie prawdę mówiąc spowodowało, iż zadzwoniło mi w uszach! Gdybym nie zdążyła zamknąć ust, a właściwie ich zacisnąć ugryzłabym się w język, a może nawet odgryzła bym go sobie! Chwile po tym zdarzeniu wbiłam się w ziemię robiąc przy tym nieduży otwór. To było koszmarne 0:1. Powoli wygramoliłam się z dziury złowrogo spoglądając na towarzysza. Nawet nie raczył mnie poinformować o zagrożeniu. Miałam ochotę zdzielić go po tej rozczochranej głowie. 

—     Nawet o tym nie myśl – wycedziłam widząc jak Goten próbuje w łobuzerski sposób załagodzić sytuację. 

—     Przecież nic ci się nie stało – stanął w swojej obronie wzruszając przy tym jednym z ramion. 

W sumie to miał racje. Ból, który przed sekundą mi doskwierał gdzieś się ulotnił. Tak samo jak jego sprawca. Nerwowo rozejrzałam się po mrocznej okolicy, jednak niczego nie dostrzegłam. Zamknęłam oczy. Miałam nadzieję, że kiedy się skupię będę w stanie namierzyć jego energię, która sama mnie do niego zaprowadzi. 

—    Tak!  

Wzbiłam się z niesamowitą prędkością. Stwór nie zdążył się zorientować, kiedy na niego natarłam. Zderzyliśmy się z głośnym hukiem. W tej samej chwili odskoczyliśmy od siebie niczym oparzeni zło wrogo na siebie łypiąc. Och, gdybym mogła go teraz poćwiartować! Tak bardzo chciałam się go pozbyć, lecz słowa Son Goku dudniły mi w głowie, że nie sposób było zapomnieć o wymuszonej obietnicy. Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze! Przed rozdzieleniem się kazał dać słowo, że nie zabije ani jednego przeciwnika, dopóki do póty sam nie wyrazi na to zgody. Że też musiałam się do tego zmusić! Ale czy było inne wyjście? Czy rozlew krwi wcale nie był konieczny? 

—     Teraz twoja kolej, synu Goku – mruknęłam posępnie do intruza, bo tylko on był w stanie mnie usłyszeć.

Irytował mnie fakt, że oboje mieliśmy się nim zaopiekować, a od jakiś dwóch minut sama musiałam się bawić. Zaczynało brakować mi pomysłów na zadręczanie naszego niespodziewanego gościa i przede wszystkim cierpliwości, zwłaszcza jej. Z każdą chwilą zastanawiałam się, kiedy do nas dołączą. Nie chodziło tu o to, że się boję. O nie! Po prostu nie chciałam by cokolwiek ich ominęło. Po pierwsze nie chciało mi się później opowiadać, co się wydarzyło, no a po drugie nie wiedziałam, czy mogę od tak korzystać z mocy, która poniekąd mogłaby okazać się zgubna na tych ziemiach. Dylemat, przed którym postawił mnie ten osobnik był wręcz dobijający! Wojownik bez mocy? Kim, że ja byłam by poniżać się, by używać jedynie nóg i pięści? Nie leżało to w mojej naturze, odkąd skończyłam siedem lat. 

A co mi tam? Wzruszyłam ramionami dokonując wyboru. Czekając aż napastnik znajdzie się dostatecznie blisko przygotowałam dłonie do wystrzelenia pocisku. W tej samej chwili Son Goten pokręcił głową chcąc dać mi do zrozumienia, iż źle postępuję. Musiałam przysiąc, że trwało to zaledwie parę sekund, a mimo to dostrzegłam wszystko niemal w zwolnionym tempie. 

Pamiętałam, że ostatnim razem przytrafiło mi się coś podobnego podczas walki z Komórczakiem, a raczej z jego dziećmi. Czy i tym razem byłam w niebezpieczeństwie, czy po prostu już tak umysł plątał figle? Wróciłam pamięcią we wspomniany czas i doszłam do wniosku, że musiało mi się to po prostu zdarzać, bo klony nie były dla mnie zagrożeniem. Bo nie mogły. 
Potwór z każdą chwilą się zbliżał, co dawało mi mało czasu na zastanowienie się, jakiej metody użyć. Pragnęłam skopać mu tyłek, ale również nie chciałam bym ja oberwała w swój. Do podjęcia decyzji zostały w końcu ze dwie sekundy. Tak, czy nie? Będę żałować, czy zdobędę laury? Tak wiele pytań, tak mało czasu.

Muzyka


—  Uważaj! – usłyszałam stłumiony głos towarzysza. 

Nie czekając ani chwili spięłam wszystkie mięśnie, a następnie puściłam się pędem prosto w przybysza z innej planety. Zderzyliśmy się ze sobą z takim hukiem, że echo musiało zabrzmieć w promieniu dwóch, może trzech kilometrów. Zaczęliśmy się siłować szczerząc do siebie kły. Jego zdecydowanie wyglądały groźniej. Splotłam palce obu dłoni z przeciwnikiem. Musiałam przyznać, że błona między jego szpiczastymi szponami bardzo to uniemożliwiała, w dodatku były obleśnie lepkie i gdyby nie fakt, że walczyłam tu prawdopodobnie o swoje życie nie tknęłabym ich więcej. Mierzyliśmy się tak z dłuższą chwilę. W końcu poczułam w sobie niesamowicie dziwny dreszcz. Przez głowę przeszła mi tylko jedna myśl – przemiana. To nie mogło się wydarzyć. Nie teraz!

—     Son Goten! – wrzasnęłam – Rusz się! Nie wytrzymam! 
  
—     Co?! – przeraził się – Nic ci nie jest? 

Z moich ust mimowolnie wydobył się cichy warkot. Ten chłopak mnie coraz bardziej prowokował! Przez niego mogłam wszystko zepsuć! Każda kolejna fala blokowanej energii sprawiała, że przestawałam nad sobą panować. Dosłownie chwile dzieliły nas od możliwego nieszczęścia. A przecież nie chciałam umierać! Czułam jak po ciele przebiegają maleńkie iskierki. KI usiłowała się uwolnić i pokazać światu jaka jest.

Kolejny dreszcz…  Koniec był już blisko. Choć winien był zwać się początkiem.

Wciąż siłując się z łuskowcem zamknęłam oczy by, choć na chwilę zgubić swoje myśli i się nieco uspokoić. Ale nawet w tej ciemności widziałam ten gadzi pysk szczerzący przede mną zadziornie kły. Po prostu mnie prowokował! Czułam i w sumie wiedziałam, że byłam na straconej pozycji i tylko jakiś cud mógłby mnie ocalić przed niekontrolowaną eksplozją energii. 

—     Son Goten, do cholery! – wrzasnęłam ostatkiem sił. Głos mi zadrżał.

Czarnooki chyba nie wiedząc, co robić poszybował ku nam i naparł na obcego z takim impetem, że ten puścił moje obślizgłe już dłonie odlatując od w tył na parę metrów. Słyszałam, jak syknął przeciągle. W tej samej sekundzie gniewnie spojrzałam na towarzysza, a zarazem wybawcę. Taki tandetny z niego był bohater. Nigdy więcej!  

—    No, co? – niczego nie rozumiał – Co niby miałem zrobić?

—    Idioto… – syknęłam na granicy wybuchu – Czy ty w ogóle umiesz czytać KI?! Jeszcze chwila, a nie wytrzymałabym napięcia! 

Zamrugał oczami nie rozumiejąc mojego wywodu. To były jakieś jaja! Gdzie się ten dzieciak wychował? Czy on tak na serio? Wzięłam głęboki wdech i wstrzymałam go nim złe emocje się nie uspokoiły i znalazły po niżej tej niewidzialnej linii, jaką w sobie miałam. Zaraz to bym mogła eksplodować przez samego mieszańca. To byłby szczyt wszystkiego...

Wreszcie wypuściłam niespiesznie, zarazem głośno powietrze sprawiając, że zwiotczały mi mięśnie, które do tej pory napięte miałam do granic. Brat Gohana widząc, że zaczynam powoli opadać w dół ruszył do przerwanej walki. Wylądowawszy wygodnie na twardej i zniszczonej ziemi odruchowo westchnęłam, po czym usiadłam. Tak, tego w tej chwili było mi trzeba. Spokoju. W takim momencie, cóż za ironia.


Rany… Dawno tak się nie czułam! Czemu nie potrafiłam się w takiej sytuacji  kontrolować?! Czy utrzymanie niskiego poziomu energii było aż takie trudne? Wracając parę chwil wstecz, przypominając sobie każdy mój ruch oraz nieproszonego gościa uzmysłowiłam sobie, że nie sposób z nimi walczyć z bez napierających zewsząd myśli o rychłej śmierci. Gdyby jednak dało się to obejść? Może cienie by nas nie zaatakowały? Dumając tak intensywnie zrozumiałam jedno – cienie się do tej pory nie pokazały i przede wszystkim nie pojawiło się więcej TYCH pozaziemskich istot.

Wyczułam nagle energię życiową Vegety, a chwilę po tym zatrzymał się u mych stóp srogo na mnie spoglądając. Czyżby moja wzbierająca przed chwilą KI sprawiła, iż pędził tu na złamanie karku? Wiedziałam jedno, miałam się porządnie tłumaczyć ze wszystkiego. Ten książę był jeszcze bardziej dociekliwy niż mój brat. 

—     Co, to, jest? – zaakcentował przy czym wskazał na walczącego pół-saiyana z tym właśnie czymś.

Powędrowałam wzrokiem za wystrzelonym palcem odzianym w białą rękawicę, która była stałym elementem stroju bojowego byłego następcy tronu.

—     To, o czym wam dziś mówiłam – mruknęłam udając znudzoną – Poznaj pana bezimiennego. 

Na tę uwagę prychnął, lecz nie wypowiedział słowa, a ja zaczęłam w ramach odstresowywacza przygryzać paznokieć kciuka. Bardziej ode mnie musiała go interesować owa postać. Domyślałam się, że w głowie jedynie miał chęć walki z jaszczurem. Każde nowe wyzwanie go podnosiło na duchu, a od dawna był psychicznym wrakiem. Kto by nie był mając duszę saiyańskiego księcia? Wreszcie miał okazję komuś porządnie przetrzepać skórę i nie chciał tego zaprzepaścić.

Nie musieliśmy czekać długo by dołączyła do nas reszta grupy – Goku i Trunks. Na donośny sygnał ojca Goten odskoczył od przeciwnika, po czym twardo wylądował u jego lewego boku od tak, bez zbędnej gadki. Prychnęłam mimowolnie na tę scenkę. Sam dziwaczny stwór wylądował nieopodal srogo na nas łypiąc. Mogłabym przysiąc, że ciska w naszą stronę błyskawicami z tych nieprzeniknionych czarnych jak węgiel oczu.
  
—     Kutoka nje ya hapa!* – zacharczał. 

—     Co proszę? – zawołał Son Goku, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie pojmuje jego mowy.  

—     Niestety nie reaguje na to – westchnęłam – Tego już próbowaliśmy.  

—     Nie sposób z nim porozmawiać? – zamyślił się, a minę miał niepocieszoną. 

—     Po co z tym czymś rozmawiać?! – Vegeta nie krył wzburzenia – Przejdźmy od razu do rzeczy.
  
Westchnęłam głośno. Książę, ach ten książę. I uśmiechnęłam się w duchu. Oboje po ojcu odziedziczyliśmy tę wręcz wrodzoną zapalczywość do walki. Kiedy była po temu okazja staraliśmy się z niej korzystać i oboje bywaliśmy niezadowoleni, kiedy inni próbowali ją ominąć. Wiedziałam również, to, że czasem należało unikać konfliktu i kto, jak kto, ale to ja potrafiłam się do tego zastosować prędzej od swojego popędliwego brata. Tę cechę odziedziczyłam zaś po matce. Niestety Saiyanin zrodzony z tej samej kobiety uważał ją za zbyteczną. Dziś jednak nie miałam wątpliwości, że stoimy po tej samej stronie. Nie miałam ochoty rezygnować z choćby odrobiny przemocy. A mimo to udało mi się z ogromnym wkładem Gotena nikogo jeszcze tego dnia nie zabić. 

—     Nie dogadasz się z nimi! – Goten mruknął podenerwowany – Ci tutaj korzystają z nieznanego nam języka, a co za tym idzie pierwsi zaatakowali. 

—     Oni? – Son Goku wyraźnie został zbity z pantałyku – Jest tylko jeden.  

—     Tu i teraz… – wzruszyłam ramionami – Chyba nie sądzisz, że jest tylko jeden, jedyny? 

Wstałam i przybrałam pewną siebie postawę nerwowo wymachując ogonem. Zawsze, kiedy się denerwowałam nie potrafiłam się opanować. Ujrzałam w oczach brata błysk. Tak się działo, kiedy ktoś miał ten sam pogląd albo jak w tym przypadku, kogoś, kto wolał zlikwidować problem przy użyciu siły, załatwić wszystko w tradycyjny sposób. Sposób, którego od wieków używali Saiyanie. 

***  

* Kutoka nje ya hapa! – Wynoście się stąd!  


Cieszę się, że udało mi się w tym miesiącu stworzyć kolejny odcinek. Mam nadzieję, że nie jest zły i tak jak ja, wyczekujecie kolejnego. Liczę na komentarze! Jesień czas start.