25 lutego 2018

*15. Przygotowania w podniebnym pałacu

Kucałam nieopodal trenujących Trunksa i Vegety. Pogoda nieco się uspokoiła. Zbliżał się wieczór. Nie padał deszcz chyba tylko dlatego, że książę nieco się rozpromienił, chociaż to określenie było nader wyolbrzymione. Rysowałam patykiem w błocie coś na kształt kryształowej kuli. Nie miałam jej tylko dlatego, że tamtego dnia Son Gohan mnie zaskoczył. Wyrzuciłam ją do wody, a po wszystkim całkowicie o niej zapomniałam. Kiedy tak bujałam w obłokach, usłyszałam dziwny dźwięk, a w chwilę po nim niespodziewanie obok pojawiły się dwie postacie. Z zaskoczenia upadłam na pośladki. Spojrzałam na przybyszy z zainteresowaniem. Stali do mnie tyłem i prawdopodobnie nie mieli pojęcia, że mogli mnie zgnieść, pojawiając się jak jacyś magicy. Na samą myśl się wzburzyłam.


Jeden z przybyłych był wysoki, ubrany w pomarańczowy kostium przepasany niebieskim pasem. Było podobnie do tamtego, w które nosił łysy karzeł. Tego samego, co nie chciał poczęstować mego brata magicznym nasionem. którego spotkałam w wysokich górach. Zdawało mi się, że na plecach mieli ten sam symbol, a przynajmniej bardzo podobny. Drugi był niski, odziany w granatowy kostium przepasany czerwonym, grubym pasem. Oboje posiadali czarne jak smoła, zmierzwione czupryny. Trunks od razu zaprzestał treningu, szeroko uśmiechając się do przybyszów. Chwilę później stał naprzeciw nich. Nie uradowało to księcia. Kim byli i czego tutaj chcieli? A najważniejsze, jakim cudem pojawili się tutaj znikąd?

— Witaj, Son Gokū. — Niebieskooki nie ukrywał radości. — Wyzdrowiałeś! Jak się czujesz?

— Już dobrze. Muszę porozmawiać z Vegetą — odparł wesoło, po czym dodał z powagą.

Zaraz zniknął, a następnie pojawił się zaraz za plecami Vegety. Stosował bardzo dziwną umiejętność, ale jakże przydatną. Aż pozazdrościłam mu. Wstałam w końcu z ziemi, a następnie zbliżyłam się do niższej postaci, z którą przebywał syn mego brata. Musiałam się dowiedzieć, kim byli i po co tutaj przybyli. Son Gokū... Już słyszałam to imię.

Byłam zaskoczona faktem, kogo spotkałam. Co prawda w pierwszej chwili nie byłam pewna, kim był ów młodzieniec, ale zaraz sobie przypomniałam. Był to ten chłopak, którego zaatakowałam jakiś czas po śmierci Changelingów. Oczywiście usiłowałam ukryć przed nim swoje zdumienie i udać niewzruszenie. Nie sądziłam, że go tak prędko spotkam. Czyli ten cały Son Gokū był jego ojcem. Czego zatem chcieli od Vegety? Przegrupować się i ponowić atak na androidy? I on również okazał zdumienie na mój widok.

— To jest twój ojciec? Tak? — zapytałam bez powitania. — Ten słynny Saiyanin? Pogromca Changelinga?

Chłopak przytaknął, po czym szybko wytłumaczył przyczynę ich nagłej wizyty. Wojownik, którego niegdyś się obawiałam, chciał, by mój brat wraz z przybyszem z przyszłości wyruszyli do niejakiego Rajskiego Pałacu. Mieli tam rozpocząć intensywny trening przed ponownym spotkaniem z zagrożeniem. Nim młodszy pół Saiyanin skończył opowiadać, rozmowa starszych dobiegła końca. O dziwo księcia nie trzeba było długo zachęcać. Widocznie miał wielkie plany co do ponownego spotkania ze sztucznymi ludźmi.

— Lecisz z nami, prawda? Chyba sama tu nie zostaniesz? Choć, przeniesiemy się w inne miejsce — rzekł beztrosko Gohan.

Długowłosy podszedł do Saiyanina i stanął przed nim, szeroko się uśmiechając w moim kierunku. Trunks podążył za nim, po czym położył dłoń na ramieniu pogromcy Freezera. Czy oni planowali zniknąć w ten sam sposób, co się tutaj zjawili? Ten cały Gokū położył rękę na barku syna, po czym spojrzał na Vegetę. Stał on obok z nieprzyjemnym grymasem na twarzy, mając założone ręce na piersi. Jego mina nie zdradzała niczego innego poza złością. Cały czas chodził naburmuszony. Odkąd go zobaczyłam, tak było. To nie był ten sam mężczyzna, którego znałam. Wyglądał jak on, chociaż miał bardziej rozbudowane mięśnie niż to zapamiętałam. Był również całkiem pozbawiony pozytywnych emocji.

Obserwowałam zebranych w jednym miejscu. Czy byłam gotowa do drogi? Nie byłam pewna. Nie spodziewałam się ani walczyć, ani też pomagać Ziemianom. Cel mojej wizyty był zupełnie inny. Czy w ogóle chciałam brać udział w nie swoich problemach?

— Choć i nie ociągaj się. Czas nagli — burknął Vegeta, patrząc mi prosto w oczy.

Dopiero teraz ojciec Gohana dostrzegł mnie. Czy gdyby książę się w porę nie odezwał, to zniknęliby, a ja nie wiedziałabym gdzie i czy w ogóle wrócą? Chyba przywykłam do bycia zauważaną na każdym kroku. A raczej wiecznie obserwowaną przez ludzi Freezera. A tu taka zmiana.

— Choć do nas. Nie bój się — rzekł ze spokojem najwyższy z mężczyzn. — To jest bezpieczne. Wybierzemy się do wspaniałego miejsca. Wystarczy, że się mnie złapiesz.

Z dużą dozą braku zaufania podeszłam do grupy, stając obok jedynej osoby, jakiej mogłam, a raczej chciałam ufać. Z ostrożna przyłożyłam dłoń do przedmówcy. Miałam nadzieję, że mnie nie okłamywał. Wszak nie miałam pojęcia, co wydarzy się później. Dopiero wtedy książę dał swoją rękę na mój bark. W mgnieniu oka znaleźliśmy się we wspomnianym Rajskim Pałacu. Nawet nie zdążyłam zamknąć oczu! W głowie zawirowało od skoku. Pusty żołądek zrobił fikołka. Jak dobrze, że był bez posiłku, bo na pewno wszystko bym zwróciła.

Bez zbędnych dyskusji obaj Saiyanie ruszyli w głąb placu, gdzie znajdował się biały zaokrąglony budynek o kopulastych, złotych dachach umiejscowionych na owalnych kolumnach. Mężczyźni zawzięcie o czymś całą drogę dyskutowali. Zatrzymałam się co kawałek, by rozejrzeć się dookoła. Otaczała nas, niemal bezkres bieli. Jedynie wysokie, smukłe drzewa i krzewy rosnące w równych odstępach oraz trawniki nadawały jakiegoś sensu temu miejscu. Również błękitne niebo nieskalane chmurami robiło wrażenie. Naprawdę było niezwykłe. Po obu stronach głównego, wyniosłego budynku stały dwa mniejsze w idealnie równych odstępach. I one miały kształt koła. Za nimi widniały łącznie cztery wieżyczki usytuowane na wysokich, białych filarach, po dwie na budowlę. Wszystko było tak symetryczne, że aż zdawało się nieprawdopodobne.

— Sara, prawda? Dobrze pamiętam? — Son Gohan zapytał nieśmiało. — Coś cię łączy z Vegetą, prawda?

— Ja…

Nie byłam pewna czy odpowiadać, ale później przypomniałam sobie, że wspominałam mu, iż kogoś tutaj szukam. Po co miałam kłamać? Byłam dumna, że właśnie on, książę Saiyan był moją rodziną. On jeden zawsze pokładał we mnie nadzieję. On jeden mówił, że kiedyś będę kimś. Poza matką był mi najbliższy.

— Vegeta to mój brat.

Son Gohan zdębiał, jego źrenice zrobiły się ogromne, a usta same się otworzyły. Wyglądał dość komicznie, ale widać było, że szok opanował jego umysł. Ja nie widziałam w tym nic nadzwyczajnego. To Vegeta nie miał prawa mieć rodzeństwa? A może chodziło o to, że wszyscy zostali wybici, a tu nagle z nieba spada kolejny ogoniasty?

— To twój... brat. — Był mocno zszokowany, jakby nie chciał w to uwierzyć. — Głupi ja! Oczywiście, jesteście Saiyanami. To wszystko wyjaśnia!

— Mnie również ta informacja mocno zaskoczyła — wtrącił Trunks, uśmiechając się chyba nazbyt mocno. — Mogłaby być jego córką, co nie?

Wyszczerzyłam się krzywo, wzruszając ramionami. Cóż innego mi pozostało? Dlaczego twierdził, że mój brat miałby być moim ojcem? Ze względu na to samo imię? Ale czy oni wiedzieli, jak nasz staruszek się nazywał? Tłumaczono mi, że to tradycja, by najstarszy syn, dziedzic tronu nosił to samo miano co ich pierwszy władca. Uhonorowanie królewskiej krwi.

— Co?! — wrzasnął z oddali ojciec Son Gohana. — Ty masz siostrę?! To małe dziecko, to twoja siostra?! Nie może być!

Zrobiło mi się nieco nieswojo. Wszyscy z wyjątkiem Trunksa i Vegety wpatrywali się we mnie jak w ducha, ewentualnie jakieś inne nadnaturalne cudo. Nie lubiłam, gdy zbyt wiele osób mnie obserwowało. Do tej pory oznaczało to poważne kłopoty. Owszem, byłam istotą z dalekiego kosmosu, całkiem logiczne! Jednak żeby od razu myślano mnie jak o jakimś cudaku? Przecież Kosmicznym Wojownikiem byłam tak samo, jak Vegeta czy ten tu, Son Gokū. Co takiego strasznie nienaturalnego było w tym, iż Saiyański książę miał młodszą siostrę?! Może szokowało ich, że byłam całkiem żywa jak na wymarłą rasę?

Mężczyzna zawrócił, mając naprawdę komiczny wyraz twarzy. Spojrzał swoimi wielkimi, czarnymi jak węgiel oczyma, po czym jednym tchem zawołał:

— Jak się tu znalazłaś dziewczynko? Naprawdę jesteś Saiyanką?

Zrobiłam kolejny raz nienaturalną minę, może nawet lepszą od Gokū? Rozejrzałam się i dostrzegłam śnieżnobiałe schody. Jeśli miałam im cokolwiek powiedzieć, potrzebowałam usiąść. Nie miałam siły opowiadać i stać. Wystarczająco pusty żołądek mnie osłabiał, a spodziewałam się dużej utraty energii z tytułu powrotu do przeszłości. Podciągnęłam dolną część peleryny, a następnie usiadłam i odchrząknęłam. Wszyscy mnie obserwowali, a ja spojrzałam na swego brata. Milczał jak zaklęty. On wiedział. Przynajmniej częściowo znał moją historię. Wpatrywałam się w niego, a on dopiero po kilku chwilach wzruszył ramionami. Jakby miał w nosie, co powiem. Odwrócił się plecami do zebranych wokół, po czym odszedł ze skrzyżowanymi rękoma. Obserwowałam go w ciszy, zastanawiając się, jakie myśli zaprzątały mu głowę. Jego twarz nim zniknęła, była nieprzenikniona. Nie chciał kolejny raz słuchać o mojej przeszłości? Nie interesowało go to? Było to nader przykre i bolesne.

Ciężko westchnęłam, słysząc ponaglające: mówże, dziewczyno. Nie chciałam do tego wracać, ale chyba mieli prawo wiedzieć, skąd się tu wzięłam? W końcu zjawiłam się tak niespodziewanie. w mniemaniu księcia Saiyan to nawet zmartwychwstać. Stwierdziłam, że streszczę swoją przygodę do niezbędnego minimum. Oni nie musieli znać całej prawdy. Nie powinni mieć nadprogramowych informacji. Nie przyleciałam tu szukać atencji ani sprzedawać wrażliwych notyfikacji.

— Po napaści na naszą planetę przez Freezera trafiłam do niewoli. W tym czasie mój brat leciał na waszą Ziemię —  mówiłam powoli, niektóre słowa cedząc przez zęby.

Samo wspomnienie minionych wydarzeń wprawiło twarze większości zebranych w przeróżne grymasy; Od bólu po wściekłość. Gdy mówiłam o tym, spoglądałam co rusz na Vegetę i możliwe, że dostrzegłam, jak drgnął, napiął swoje mięśnie. Możliwe, że wtedy byłam uznana za martwą. Wieść o fałszywej historii naszej planety na pewno szybko się rozniosła. Odstawiłam ten przykry moment w głowie na bok, by móc kontynuować monolog.

— Kiedy wy pokrzyżowaliście ich plany na Namek, zostałam zwerbowana do armii. Wiecie, miałam was wyplenić z Ziemi, ale słysząc o Saiyaninie, który pokonał tego padalca, pomyślałam, że może to właśnie Vegeta. Miałam dużo szczęścia, że udało mi się niepostrzeżenie uciec przed Trunksem.

— Jak? — zapytał wspomniany. Sam nie wiedział jak to możliwe.

— Chyba miałam farta jak przez większość życia. — Wzruszyłam ramionami, zatajając kilka informacji. — Przecież powinnam zginąć już lata temu, a jednak tu jestem.

Nie zamierzałam zdradzać im tajemnicy, jaką przez te lata musiałam dzierżyć. Nikt nie miał pojęcia o magicznym kamieniu. W ogóle fakt, że miałam go przy sobie tamtej nocy, był... Pewno przeznaczeniem, w które i tak nie wierzyłam. Nie ufałam tym ludziom, nawet jeśli teraz byli mili. Pokazali mi, jak nie specjalnie lubią mego brata. Zresztą co się dziwić? Kiedyś przybył na tę planetę, by ją podbić. A jednak stali tutaj razem. Gokū proponował mu wspólny trening. Nie mogli być zatem wrogami, a przynajmniej nie tymi śmiertelnymi.

Wspomniałam również, że spotkałam jakiś czas temu Son Gohana. I miało to miejsce niedługo po tym, jak usiłowałam odszukać Vegetę lub pogromcę Changelinga, jeśli mieli okazać się dwiema różnymi osobami. W końcu nie miałam potwierdzających informacji czy mój brat przeżył najazd na Ziemię. Nie mogłam o to pytać. Nie chciałam przyznać się do swojego pochodzenia, więc Vegeta nie mógł być jawnie moim obiektem zainteresowań.

— Son Gohanie, czemu nie powiedziałeś, że ją znasz? — obruszył się jego ojciec. — Zaoszczędziłaby trochę czasu. Takie tułanie się po nieznanym nie należy do przyjemnych.

Chłopiec spuścił, wzrok nie wypowiedział ani jednego słowa. Dlaczego nigdy nikomu o mnie nie wspomniał? Byłam jego małym sekretem, tylko dlaczego? Pochodziłam od Saiyan, a on sam mi powiedział, że to rasa potworów. Dlaczego więc to ukrył?

— Dobrze, że tego nie uczynił — wtrącił Trunks. — Myślę, że miałoby to wpływ na moje narodziny, a raczej ich brak. Jeśli siostra mojego ojca zginęła w moim świecie z ręki Freezera, a tu nie, to mogłaby namieszać.

Książę spojrzał na niego, usiłując prawdopodobnie wyobrazić sobie takie zdarzenie, po czym prychnął, odwracając głowę w innym kierunku. Byłam pewna, że nie słuchał. A jednak. Zebrani przytaknęli niebieskookiemu, a skarcony chłopiec odetchnął.

Kiedy byli już gotowi z Trunksem iść do tajemniczej komnaty, dosłownie znikąd pojawiła się postać mojego wzrostu o czarnej skórze jak bezgwiezdna noc. Miał on szpiczaste uszy i wielkie oczy o równie czarnych tęczówkach. Ubrany był w białe, szerokie spodnie przepasane czerwonym materiałem i szpiczaste, złote buty. Nosił on również kamizelkę w kolorze bordo, a na głowie wysoki biały turban przyzdobiony lazurowym, eliptycznym kamieniem. Prawie jak kuzyn mandarkery. Na samo skojarzenie ugięły mi się nogi. Chyba nie miał podobnego klejnotu?

Dżin poprosił nas, byśmy za nim podążyli. Poprowadził nas przez tajemniczy i iście sterylny pałac. Szliśmy korytarzami, a następnie krętymi schodami w górę. Kiedy już dotarliśmy do drzwi, które w niczym nie wyróżniały się od tych mijanych, stanął przed nimi, a następnie z ostrożna je otworzył. Zza tajemniczych wrót oślepił nas śnieżnobiały blask, zupełnie jakby KI leciała prosto na zebranych. Albo oślepił nas blask słońca.  Momo, bo tak brzmiało jego imię, zachęcił mężczyzn do środka zgrabnym ruchem ręki. Jak się dowiedziałam, był on z pochodzenia dżinem sprawującym opiekę nad tym dziwnym miejscem.

— No dobrze, szkoda czasu na rozmyślanie. — Klasnął w dłonie Saiyanin z Ziemi. — Vegeta, tak jak się dogadaliśmy, możecie z Trunksem wchodzić do środka.

 Vegeta ruszył przodem, nie wypowiadając żadnego słowa. Nawet nie pożegnał się, kompletnie nic. Niebieskooki na chwilę odwrócił się ku nam i chociaż jego twarz zdobiła determinacja, to na chwilę się delikatnie uśmiechnął. Może chciał tym oznajmić, że będzie dobrze? Młodzieniec wszedł do środka, a sługa tego miejsca zamknął za nimi przejście, przypominając, by pilnowali czasu.

Gdy opiekun tego miejsca rozmawiał z Gokū,  od Gohana dowiedziałam się, że z tego podniebnego pałacu, możliwa była obserwacja każdego zakątka planety. Był to również dom Wszechmogącego, opiekuna Ziemi, a także stworzyciela magicznych, kryształowych kul. Zwykle jakiegoś Namekanina. Prawdę powiedziawszy, nikt normalnie nie miał tu wstępu. Czy zatem miałam czuć się jak wybraniec? Miałam nadzieję, że nie. Miałam już dość bycia z tego powodu na celowniku i to bez jakiegoś większego powodu. Nigdy nikomu niczego podłego nie uczyniłam.

— Co to właściwie za pomieszczenie? — zapytałam, pośpiesznie wskazując na zamknięte drzwi.

— Tata mi mówił, że jest to taka specjalna sala treningowa. — odpowiedział syn Saiyanina z Ziemi.

— Jest ona umiejscowiona w innym wymiarze, gdzie czas płynie inaczej — Momo wtrącił się w dyskusję. — Gdy na Ziemi upłynie dzień w Komnacie Ducha i Czasu będzie to pełny rok.

— Chyba żartujesz!? — nie dowierzałam. — Cudowne miejsce na treningi! Wyobraźcie sobie te wszystkie ćwiczenia, gdy tutaj mija zaledwie kilka dni? Coś niesamowitego!

Czarnoskóry pokręcił przecząco głową, okazując tym samym, iż byłam w błędzie. Szybko zrzedła mi mina, choć jeszcze nie wypowiedział zdania.

— Nie wolno w niej przebywać dłużej niż dwie doby w ciągu, gdyż później nie ma możliwości opuszczenia tego wymiaru. Drzwi do naszego świata zostaną zamknięte na zawsze, a ty w nim utkniesz — wyjaśnił naprędce. — Wejście do środka także jest ograniczone. Przykro mi. Takie są zasady.

Ten dżin był mistrzem psucia atmosfery. Była sobie super sala treningowa, ale nie warto było marnować na nią całego cennego czasu, bo można było w niej się zgubić, ugotować się, zamarznąć, a w najgorszym przypadku utknąć w niej na zawsze. Odechciało mi się tam wchodzić. Poważnie.

W ciągu pół godziny od zniknięcia Vegety i jego alternatywnego syna zdążyłam się rozejrzeć po zewnętrznej części budowli, ulokowanej gdzieś wysoko na niebie. W jaki sposób się unosiła, było dla mnie wciąż tajemnicą. Nie wyglądało to na latający mechanizm. Czy była to jakaś magia? Zapewne. Wychylając się za krągłą konstrukcję, bez balustrad nie mogłam niczego dojrzeć poza chmurami. Jakim cudem to miejsce miało status obserwatorium? Może trzeba było do tego specjalnych umiejętności? Na to pytanie również nie znałam odpowiedzi.

W tym czasie, kiedy ja przechadzałam się po marmurowym pałacu, oglądając chyba jej każdy detal, Gokū i Gohan zostali przy wejściu do innego wymiaru. Mnie się tam dłużyło. To raz, a dwa, nie chciałam przebywać bez przerwy w ich towarzystwie i znosić ukradkowe spojrzenia. Zresztą fascynacja tym miejscem wzięła w górę. Zdążyłam się nawet zgubić w tym wielkim i sterylnym gmaszysku o niezliczonej ilości pomieszczeń z drzwiami, jak i bez. W końcu odnalazł mnie Momo i zaprowadził ponownie do reszty. Na miejscu zastałam siedzących ojca z synem na posadzce z posępnymi minami. Spojrzałam to na jednego, to na drugiego nie wypowiadając żadnego słowa. Wreszcie usiadłam skrzyżnie, tuż przy drzwiach. Włożyłam na głowę kaptur, tak by przesłonić sobie światło i splotłam ręce po krzyżu na piersi. Miałam zamiar resztę czasu spędzić tutaj.

Wydłużające się czekanie musiało bardzo irytować Saiyan z Ziemi, gdyż siedzieli bardzo niespokojnie. Wreszcie ten napięty stan przerwał sługa Wszechmogącego, proponując posiłek. Pogromca Freezera zaproponował, bym sama wzięła udział w uczcie, lecz odmówiłam. Chociaż byłam głodna, to nie zamierzałam niczego tknąć, póki nie wróci mój brat. Nie ufałam im. Zwłaszcza że byli dziwnie mili, a nie musieli. Nie powinni. W dodatku wokół nich panowała dziwnie napięta atmosfera, która nie sprzyjała brataniu się. Rozumiałam, że mieli problemy, ale czy tutaj nie byli bezpieczni? A może to miało związek z tą dziwną salą? Gdy tylko odeszli w nieznanym mi kierunku postanowiłam się zdrzemnąć. Na moje oko za kilka godzin miała zapaść noc, a kilka godzin później powinni wrócić Vegeta z Trunksem.

Nie wiedziałam, ile czasu minęło. Dla mnie stanął w miejscu, a drzemka całkowicie mnie rozregulowała. Podniosłam się, by spojrzeć na zegar wiszący nad drzwiami, za którymi zniknął mój brat. Niestety nie potrafiłam go dokładnie odczytać. Co prawda wspominali mi, jak działa, ale nie byłam pewna czy moje obliczenia są słuszne. Musiałam zatem kogoś odnaleźć, by dowiedzieć się, za ile godzin zostaną otwarte. Podeszłam do cokołów podtrzymujących wyższą kondygnację i złoty dach. To była najkrótsza droga na dół, więc zeskoczyłam.  

W oddali zauważyłam, że grono się powiększyło o zielonoskórego mężczyznę odzianego w poszarpany granatowy strój przypominający ten, który nosił Gohan. Czy był to Namekanin? Nigdy żadnego nie spotkałam. Wiedziałam jedynie, że są w kolorach zieleni. Zapewne to on był tym nadzwyczajnym dobrodziejem Ziemian, który nad nimi sprawował pieczę. Wyglądał, jakby dopiero co wrócił z pola bitwy. Musiało to oznaczać spotkanie z cyborgami. Z nimi właśnie mieli problem.

Następnie dostrzegłam drugą nieznaną mi postać. To musiał być człowiek. Miał na sobie w głównej mierze zielony strój. Poza czerwonym pasem miał żółte nagolenniki. Dziwnie to wyglądało na tle bezkresu bieli. Zielony Namekanin i człowiek odziany w zieleń. Przy nich stali Saiyanie. Przez dzielącą nas odległość nie byłam w stanie dosłyszeć, o czym rozmawiali, a z każdą chwilą ta zdawała się przybierać na sile. Co sprawiło, że przybywali tu kolejni? Sztuczni ludzie stawali się coraz gorsi? A może był to bardziej złożony problem?

Trwając zbyt długo w niewiedzy, zdecydowałam się podejść do zebranych, tym samym ujawniając się nowoprzybyłym. Moja ciekawość wzięła w górę. Jeśli mój brat brał udział w walkach z przeciwnościami tego świata, chciałam wiedzieć, co się święciło. Pragnęłam mieć cień nadziei, że wyjdziemy z tego cało. Nie mogłam kolejny raz stracić Vegety.

— Stało się coś? — zapytałam, podchodząc. — O czym tak rozmawiacie?

Wszystkie oczy skierowały się ku mnie. Właściciel tego przybytku nie krył zdumienia, gdy dostrzegł moją osobę. Małego, brudnego dzieciaka odzianego w czarny, za długi płaszcz, który również potrzebował odświeżenia.

— Och, wybacz moje maniery. Zupełnie zapomniałem — speszył się Gokū. — Piccolo, Tien poznajcie Sarę, młodszą siostrę Vegety.

— C-co, proszę? — zakrztusił się Namekanin, prawdopodobnie śliną. — Siostrę?

Kolejny raz moje pochodzenie wywołało szok. Naprawdę to było takie niesamowite? A może myśleli, że książę sam wytłukł swoją rodzinę, a nie jakiś bestialski Changeling? Ten drugi mężczyzna także nie krył swojego zdumienia, jednak jemu zabrakło najwidoczniej słów. Westchnęłam, przewracając oczami.

— Przeszkadza wam coś? — burknęłam, marszcząc brwi.

— Myślałem, że Freezer wytłukł was wszystkich — zawołał zdumiony kosmita o maleńkich czułkach nad czołem.

Spojrzałam na niego z ukosa, opierając ramiona na biodrach, których i tak nie widział, gdyż kryły się pod wielkim, czarnym materiałem. Nie miałam zamiaru być życzliwa ani tłumaczyć się z czegokolwiek. To oni mieli problem zaakceptować ten fakt.

— Nie przejmuj się nim. — Gokū mrugnął do mnie, uśmiechając się przy tym. — Vegeta każdemu tu nadepnął na odcisk.

— Możecie zatem odpowiedzieć mi na pytanie? — Nadymałam się. — Co to za zebranie?

Ojciec Son Gohana był zdumiony moją niewiedzą. Zapytał nawet, czy Vegeta cokolwiek mi wspomniał o minionych wydarzeniach. Nic. Nie miałam pojęcia, o czym mogli rozprawiać. Powiedział, że na ich planecie jakiś czas temu zawitało zło z przyszłości, a dokładnie kolejny cyborg stworzony przez doktora Gero. Piccolo wyjaśnił, że tak po prawdzie zrobił to komputer szalonego doktorka. Maszyna była do tego specjalnie przystosowana. Dlaczego i z jakiej przyszłości przybył? Okazało się, iż zawitał on z czasów, w których Trunks pokonał już bliźniacze androidy. Ów stwór zabijając chłopaka, przeniósł się właśnie do nas. Najlepsze, że jakiś czas przede mną. Cóż za zbieg okoliczności.

Stwór, zwany Komórczakiem, pustoszył miasto po mieście, wysysając ich energię życiową. Po jego obiedzie z ludzi zostawała tylko i wyłącznie odzież, jaką nosili. Chyba dziwne to było jak na cyborga, ale czy mi to było oceniać? Nie potrafiłam ani tworzyć, ani wyobrazić sobie jak przebiega proces powołania do życia kogoś takiego. Son Gokū i jego syn bardzo się denerwowali całym tym zajściem. Chcieli jak najszybciej zacząć swój trening, ale musieli czekać. Książę zgodził się tylko i wyłącznie na podróż do tego miejsca żądając pierwszeństwa.

Dowiedziałam się również, że Namekanin i mężczyzna z trzecim okiem pośrodku czoła zdążyli zmierzyć się z tą kreaturą. Z początku mieli szansę go pokonać, ale przechytrzył ich i zjadł jednego z androidów, tym samym wielokrotnie zwiększając swoją KI. Prawie zginęli, próbując uchronić istoty, które dopiero co chciały zlikwidować Saiyanina. I ja o niczym nie wiedziałam.

— Jaki on jest, Piccolo? — zapytał Gokū z lekkim podekscytowaniem. — Tak potężny, jak mi się zdaje? Wiem, że go widziałem, ale sądzę, że nie pokazał wszystkiego.

Widać było, że temu Saiyaninowi walki dodawały energii do życia. Najprawdziwszy wojownik z krwi i kości. Kiedy słyszał o zagrożeniu, jakaś tajemnicza iskierka błyszczała mu w oczach jak dziecku, któremu coś obiecano. Mężczyzna był tak zaaferowany tą sprawą, że zapragnął jak najszybciej znaleźć się w tamtej tajemniczej komnacie. Z tego wszystkiego wzmógł się jego apetyt. 

Kiedy obrońca Ziemi skończył rozmawiać z zielonym wojownikiem, wrócił do uczty, a Gohan postanowił pokrótce opowiedzieć mi, czym była tajna organizacja zwana Czerwoną Wstęgą. O tym, jak jego nastoletni ojciec ją poskromił, wybijając wielu sztucznych ludzi i nie tylko. Po latach okazało się, że twórca maszyn przeżył i w tajemnicy szykował zemstę. Ostatecznie został pokonany przez jednego ze swoich tworów.

Tyle działo się na tej planecie, że nie sposób się nudzić. Czy winna byłam im pomagać? Vegeta to robił. A przynajmniej tak to wyglądało. Sama byłam ciekawa, jacy są. Miałam z nimi jakieś szanse? Czy gdybym jednak znalazła się w tym innym wymiarze, to czy mogłabym stać się silniejsza? Na pewno potrzebowałam treningu, a przede wszystkim wsparcia przy nim. Czy gdybym coś teraz osiągnęła, stałabym się oficjalnie elitarnym wojownikiem? W oczach ojca zaistnieć już nie mogłam, ale wciąż miałam szansę być kim w oczach Vegety.

Czas się wydłużał. Odniosłam wrażenie, że stanął w miejscu. Siedzenie na schodach i wpatrywanie się w brązowe drzwi zaczynało być mordęgą. Dopadło mnie nie tylko zmęczenie, ale i silny głód. Do braku jedzenia zdążyłam przywyknąć przez te wszystkie lata, więc doskwierający ścisk żołądka potrafiłam zlekceważyć aż do omdlenia. W pewnym momencie zaczęłam przysypiać.

— Na pewno nic nie zjesz? — Usłyszałam głos jak przez mgłę. — Przyniosłem ci jabłko.

Zerwałam się na równe nogi, nie wiedząc na czym świat stoi. Wystraszyłam się, aż wydałam z siebie zduszony okrzyk.

— Spokojnie, nie bój się — dodał łagodnie z dużym uśmiechem.

— Nie boję się... — burknęłam, przecierając oczy — tylko przysnęło mi się. To czekanie mnie wykańcza.

Przecież nie mogłam powiedzieć, że się zlękłam, straciłam czujność i w ogóle to marny ze mnie wojownik. Napięłam się ze zdenerwowania, a po plecach przebiegł cierpki dreszcz. Tak bardzo chciałam, by minęły już dwadzieścia cztery godziny.

Mężczyzna jednak się do mnie uśmiechnął, wyciągając przed siebie dłoń z krwistoczerwonym kulistym przedmiotem. Rozpoznałam, że było to coś, co kiedyś jadłam na tej planecie, ale nie znałam jego nazwy. Na sam widok głośno zaburczało mi w żołądku. W momencie zrobiłam wielkie oczy, udając, że nic się nie wydarzyło, a on się cicho zaśmiał. Z twarzy nie schodził mu uśmiech.

— Nie krępuj się — próbował mnie zachęcić.

Patrząc na soczysty owoc drzewa nie dość, że kiszki grały mi marsza, to dostawałam ślinotoku. Walczyłam, najlepiej jak potrafiłam, żeby nie oprzeć się pokusie. Zagryzłam wargi niemal ze łzami w oczach. Wiedziałam, że za chwilę przegram. Son Gokū przykucnął tuż obok, wciąż patrząc na mnie z uwagą.

— Nie bój się, proszę. Nie chcę cię skrzywdzić — powiedział nad wyraz łagodnie. — To jabłko nie jest zatrute. Nie musisz mi ufać, ale gdybym chciał cię skrzywdzić, już dawno bym to zrobił i nie potrzebowałbym do tego jabłka.

Ponownie wyciągnął rękę z owocem i tym razem z dużą ostrożnością po niego sięgnęłam. Od razu wgryzłam się w nie, zapominając o świecie. Było tak soczyste, że aż nogi się pode mną ugięły. Usiadłam, rozkoszując się smakiem. 

— To ty pokonałeś Freezera na Namek, prawda? Zazdroszczę ci, wiesz? — zapytałam, głośno przy tym mlaszcząc.

— Tak. — Jego odpowiedź była krótka i stanowcza.

Mężczyzna złapał mnie za ramię. Zamurowało mnie. Na moment wstrzymałam oddech. Ostrożnie spojrzałam na niego, delikatnie się uśmiechał. Jego oczy zdawały się emanować zrozumieniem.

— Jak to się stało, że Vegeta nie przejął tej planety? — Postanowiłam zapytać. — Gdy ostatni raz się widzieliśmy, ruszał z odsieczą, bo stawialiście opór.

— Pokonaliśmy go. Nie było łatwo, ale się udało. — Sięgnął pamięcią. — Cieszę się, że darowaliśmy mu życie. Byłoby mi przykro, gdybyśmy się spotkali w innych okolicznościach.

Uśmiechnęłam się słabo. Tak, dobrze, że go nie zabił. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, co by było, gdybym trafiła na taką Ziemię.

— Powiedz mi, kto jest silniejszy? — zapytałam.

— A jak myślisz?

— Nie wiem. — Wzruszyłam ramionami. — Nie mam detektora, by móc ocenić jego siłę.


— Naprawdę nie potrafisz wyczuwać KI?

Pokręciłam przecząco głową. Pierwszy raz słyszałam o takiej umiejętności. Od tego mieliśmy te urządzenia, które wykrywały częstotliwość ich fal, a nawet były w stanie oszacować ich siłę bojową. Ten, który stworzył to cacko, musiał być geniuszem.

Mężczyzna wyjaśnił mi, że nie muszę posługiwać się żadnym urządzeniem, by samodzielnie ocenić siłę bojową kogokolwiek. Co prawda tą techniką nie będzie można przeliczyć jednostek, ale pozwalała ona także maskować swoją energię, tak by żadne urządzenie mnie nie wykryło. Ani osoba posługująca się tą umiejętnością.

Od razu przeszedł do rzeczy, fundując mi szybki kurs odczytywania energii tak niezbędnej u każdego wojownika. Polecił mi, bym usiadła na podłodze i wyczyściła umysł, a następnie skupiła się na tym, co dzieje się wokoło. Uczynił to samo, siadając naprzeciw. Nawet nie pomyślałam, by jakkolwiek komentować jego instrukcje. Poczyniłam dokładnie to, co zasugerował. Zamknęłam oczy, mając nadzieję, że w tym czasie nie wydarzy się nic nieoczekiwanego. Właśnie straciłam go z pola widzenia. Miałam nadzieję, że mogę sobie na to pozwolić.

Gdy już uprzątnęłam myśli, a trwało to naprawdę długo, skupiłam się na tym, co było przede mną. Cisza, jaka zapanowała, sprawiła, że usłyszałam w głowie dudnienie własnego serca. Za chwilę było słychać nie tylko mój, ale i miarowy oddech Son Gokū. Po niekończących się długich minutach, a może godzinach dostrzegłam maleńki świetlisty punkt, czystą aurę, która musiała należeć do instruktora tej techniki. Im bardziej się na niej skupiałam, tym stawała się wyraźniejsza. Zdawało mi się, że jej biały kolor przekształcił się w niebieski. Po kolejnym ciągnącym się w nieskończoność czasie zaczął nabierać kształtów, aż wreszcie ukazała się łuna okalająca sylwetkę, zupełnie jakbym patrzyła oczami, a wcale tak nie było. Rozpoznałam w nim Saiyanina. Po wszystkim opadłam z sił, zakręciło mi się w głowie. 

— Odpocznij — nakazał. — Domyślam się, że coś udało ci się osiągnąć. Do jutra myślę, opanujesz tę technikę.

Z ogromną satysfakcją poderwałam się z miejsca, oznajmiając tym samym nabytą umiejętność. Jakie ogromne było moje zdumienie, gdy zobaczyłam panującą noc.  Miałam jeszcze sporo pracy przed sobą, ale już wiedziałam, o co w tym chodzi. Pochwaliłam się, że widziałam jego aurę, a ten uśmiechnął się z uznaniem.

— Widzę w tobie potencjał. Jesteś podobna do mnie.

— Masz na myśli co? Niższą rangę? — zapytałam podejrzliwie.

On jedynie wzruszył ramionami. Chyba do końca nie rozumiał, o co mi chodziło. Ja wiedziałam, że Saiyan wysyłano w kosmos, jeśli byli słabszymi jednostkami. Mnie także mógł czekać taki los. Miałam szczęście, że moją matką była królowa. Wtedy nie wiedziałam, dlaczego tak nade mną się litowała. Dopiero Vegeta mnie uświadomił, jak bardzo nasz ojciec wstydził się mojego przyjścia na świat. Jako szczeniak szukałam sposobów, by się mną zainteresował. Na próżno.

***

Obaj saiyańscy wojownicy udali się na spoczynek, do swojego domu. Obiecywali, że wrócą tu z samego rana. Momo usiłował zachęcić mnie na spoczynek w czeluściach pałacu, ale nie zgodziłam się. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Zresztą nie ufałam mu. Ani tamtym dwóm co również przebywali w tym miejscu.

Nie mogąc się doczekać wschodu słońca, a później powrotu brata trenowałam umiejętność czytania KI. Nie opuszczałam swojego miejsca przy bramie do innego wymiaru. Gdzieś na drugim końcu pałacu medytował zielonoskóry, zupełnie nie zwracając na nikogo uwagi. Trójoki podobno poszedł wypocząć. Mając do wyboru aż trzy osoby, postanowiłam na zmianę wyszukiwać ich energii w celu doskonalenia mojej nauki. Było to trudne zadanie. Ciężko było mi się skupić nie tylko ze zburzenia, ale i wciąż postępującego głodu.

Ilekroć udało mi się odnaleźć którąś z sygnatur, traciłam łączność. Z ledwością dawałam sobie radę. Nad ranem byłam w stanie odczytać pulsującą KI, która najwyraźniej należała do byłego mieszkańca Namek. Ta aura była w kolorze zieleni. Im dłużej skupiałam się na jego osobie, tym bardziej dostrzegałam, jak moja umiejętność się rozwija. Ku własnemu zdumieniu nauczyłam się nie tylko dostrzegać czy energia jest większa, czy mniejsza, ale w jakimś stopniu obrać jej kurs. Na pewno nie tak dokładny jakbym chciała, ale to zawsze coś. I to wszystko bez jakiegokolwiek urządzenia. Wiedziałam, że jeszcze kilka dni na pewno będę zmuszona to ćwiczyć, by nabrać wprawy. Miałam nadzieję, że książę nie tym pomoże. Teraz byłam całkowicie wyczerpana, a oni robili to z taką łatwością, jakby oddychali.

W końcu nadszedł świt. Gokū wraz z synem przybyli, tak jak obiecali. Starszy z nich został na dole ze swoimi znajomymi, Gohan zaś przyszedł pod tajemnicze drzwi. Uraczył mnie wesołym uśmiechem i usiadł obok. Również nie mógł się doczekać wyjścia wojowników z Komnaty Ducha i Czasu. Wreszcie nastał długo wyczekiwany koniec treningu Vegety i jego syna. O czym oznajmił nam dżin. Kiedy tylko drzwi się otworzyły, zerwałam się na równe nogi, a zaraz za mną uczynił to mój towarzysz. Dosłownie w ostatniej chwili przybyła reszta obecnych w tym pałacu.

Wytężyłam wszystkie swoje zmysły, by odnaleźć KI brata, nim go zobaczę. Zacisnęłam mocno powieki i pięści. Z początku nic nie czułam. Zupełnie jakbym zapomniała, nad czym tak intensywnie pracowałam. Wreszcie, kiedy uderzyła mnie fala potężnej energii, zabrakło mi tchu. Zacisnęłam powieki jeszcze mocniej, aż wreszcie moim zmysłom ukazała się wyraźna aura odznaczająca się intensywnym fioletem. Zaraz pojawiła się druga: mieszanina niebieskiego z szarościami. Zaparło mi dech.

Mimo szybko straconej łączności to, co poczułam, praktycznie powaliło mnie na kolana. Byłam w takim szoku, że aż dziw, iż nie upadłam. Obaj mieli, w moim odczuciu niewyobrażalnie dużo energii. Nie miałam porównania z tym, co było przedtem, ale domyśliłam się, że poczynili ogromne postępy. Zdradzały to twarze tutaj obecnych. Dla mnie byli potężni. Przy nich czułam się jak mała pchła.

Czy po wyjściu z tego nadzwyczajnego miejsca miałam szansę im dorównać? Otworzyłam oczy, a obraz, jaki zobaczyłam, nie był tak piękny, jak ich KI. Mężczyźni byli obdarci, brudni, a w dodatku koszmarnie przepoceni. Woń, jaką nas uraczyli, była porażająca.

— Ale siła! — Wyraziłam krzykiem swój entuzjazm, podbiegając do nowo przybyłych. — Jesteście w stanie pokonać cyborgi? Prawda?

Vegeta spojrzał na mnie wyniośle, jakby był pewien, że tego dokona. Imponowała mi jego postawa. To był prawdziwy elitarny wojownik. Liczyłam na to, że osiągnie sukces.

— Bardzo was przepraszam. Chciałem wyjść wcześniej, ale Vegeta się uparł, że będzie trenować do końca — wyjaśnił naprędce niebieskooki.

— Po co się tłumaczysz? — warknął książę.

Młodzieniec odwrócił się ku niemu, że speszoną miną. Tylko Gokū zachował powagę, a następnie się uśmiechnął. Dumny Saiyanin ani drgnął.

— Jak było, Vegeta? — zapytał. — Jesteś w stanie pokonać Komórczaka?

— Co za pytanie? — obruszył się były sługa KOH. — Oczywiście, że jestem. Nie musisz nawet wchodzić do tej sali. Sam wszystkim się zajmę, a następnie wezmę się za ciebie.

Na tę jakże kąśliwą uwagę wszyscy struchleli. Tylko jego rywal pozostał niewzruszony groźbą. Spojrzałam to na jednego, to na drugiego. Vegeta naprawdę był w stanie powstrzymać zagrożenie, czy tylko tak mówił? Nie znałam jego możliwości, ale też nie byłam pewna czy miał jakiekolwiek szanse. Jego pewność siebie aż biła po oczach. Jednak czy mądrze było twierdzić, że sam, ewentualnie z pomocą Trunksa są w stanie osiągnąć cel?

— Co ty opowiadasz? — Ten Shinhan się wzburzył.

— Nie opowiadaj bzdur! — dorzucił Szatan. — To, że się wzmocniłeś, nie oznacza, że zwyciężysz. Komórczak aktualnie jest silniejszy. Kiedy was nie było, wchłonął C17.

— Teraz jest nie do pokonania — poparł przedmówcę trójoki. — Wiem, co mówię.

Przysłuchiwałam się tej rozmowie w osłupieniu. Naprawdę był taki potężny? Mieliśmy z nim jakiekolwiek szanse?

Niespodziewanie na niebie pojawił się jakiś pojazd, przerywając męską konwersację. Zacharczał i wylądował na drugim brzegu latającego pałacu. Kto to był i czego tu szukał? Dopiero co Gohan mówił mi, że tylko nieliczni mają dostęp do tego miejsca, a teraz ktoś wlatywał tu mechanicznym ptakiem. Ze środka wyszła szczupła i wysoka kobieta o włosach w kolorze oceanu z małych rozmiarów dzieckiem na rękach.  Zdziwiło mnie to. Na mojej rodzimej planecie takie maluchy przebywały w inkubatorach. Odziana była w bardzo dziwny strój, pokroju tego, co nosił Trunks. Nie, ona nie wyszła, ona wybiegła i to jakby ją przynajmniej płomienie goniły.

— Bulmo, co tu robisz? — Na twarzy Son Gokū wymalowało się zdziwienie.

Na spotkanie wybiegł Gohan z nieukrywaną radością. Przywitał się z malcem, uciskując jego miniaturową dłoń. Wycofałam się za księcia, obserwując kobietę spod zmrużonych oczu.

— Dałam, Kuririnowi zdalną skrzynkę do wyłączenia cyborgów — zaczęła pospiesznie, bez powitania przekładając malucha z ręki, do ręki, a ten powiedział parę słów w znanym tylko sobie języku — Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie będziemy musieli się z nimi mierzyć.

Niemal wszyscy bardzo się ucieszyli na tę nowinę. Jednak mina księcia Saiyan mówiła sama za siebie. Nie zamierzał czekać, aż potwory zostaną zdezaktywowane, miał zamiar podreperować swoją reputację po nie udanej walce.

Kobieta nagle zrobiła wielkie oczy. Z ledwością stłumiła okrzyk, po czym podbiegła do Trunksa odbierając mu przestrzeń.

— Poznaję cię! Ty jesteś Trunks, prawda? — Złapała go za kosmyki, uważnie się im przyglądając. — Co ci się stało?

Syn mojego brata poczerwieniał. Fakt wyglądał inaczej niż dobę temu. W przeciwieństwie dla nas jemu upłynął rok. Spędził ten czas w tajemniczym miejscu sam na sam z Vegetą, którego znał tylko z opowieści swojej matki. Chciałam znaleźć się na jego miejscu, ale moja moc bojowa względem nich była zerowa.

— Właśnie odbyłem bardzo interesujący trening  wyjaśnił kobiecie  w bardzo dziwnym miejscu, gdzie czas płynie inaczej. Tu minął zaledwie dzień, a wydawało się, że to rok.

— Co ty opowiadasz? Vegeta jakoś się nie zmienił? — zauważyła niebieskooka.

Książę wypuścił powietrze, ukazując tym samym swoją irytację przeciągającą się rozmową o niczym. Nie zamierzałam brać w tym udziału. Spojrzałam na brata pytającą, choć na mnie nie spoglądał. Czy zamierzał jej cokolwiek tłumaczyć?

— Bo my kretynie, jesteśmy pełnokrwistymi Saiyanami. — burknął z irytacją. — Nam włosy rosną do pewnego momentu.

— A to, dlatego moje włosy już nie rosną! — zaśmiał się głupkowato, drapiąc po bujnej czuprynie. — A ja zastanawiałem się czemu Chi-Chi i Gohan muszą korzystać z nożyczek, a ja nie.

On naprawdę nic o sobie nie wiedział. Wychował się w środ Ziemian jako jeden z nich. Czy nikt nigdy nie pomyślał, że przybył z gwiazd? Sama wszystkiego na temat Saiyan nie wiedziałam, ale takie podstawy jak ogon czy włosy były oczywistością.

— Po co tu jesteś, kobieto? — Vegeta niespodziewanie prychnął do kobiety, uraczając ją gburowatym spojrzeniem.

Ona bez żadnego problemu udźwignęła jego mordercze spojrzenie. Zupełnie jakby mieli ze sobą coś wspólnego. Zlustrowałam malca kurczowo trzymającego się jej obcisłej koszulki. Zaobserwowałam, że z zaciekawieniem rozglądał się dookoła. Jego niebieskie oczy, jak u matki zdawały się takie mądre. Przypominał mi kogoś. Jednak kogo?

— Byłabym zapomnieć! — wrzasnęła z przerażeniem kobieta.

Wystraszyła nie tylko mnie. Jej dzieciak niespokojnie zamruczał. Wyciągnęła coś z kieszeni. Było maleńkie. Nie pokazując tego czegoś nikomu, obserwowałam, jak wykonała ruch kciukiem, jakby wcisnęła guzik. Usłyszałam charakterystyczny kliknięcie, a ona za chwilę wyrzuciła ów przedmiot za siebie. Nastąpił wybuch, a z kłębu dymu wyłoniła się pokaźnych rozmiarów skrzynia. Co to były za czary? Oniemiałam z wrażenia, nie zwracając uwagi na rozdziawione usta.

— Przywiozłam wam nowe kostiumy. — Wyraźnie była dumna z siebie. — Nie możecie chodzić w tych obdartych szmatach. Miałam co prawda problemy z materiałem, ale efekt jest zadowalający.

Wielkooka radośnie zachęcała do pobrania nowej odzieży. Kto chciał, ten wyjął ze skrzyni pakunek. O dziwo były to  elastyczne kostiumy i napierśniki, a wszystko na kształt najpopularniejszego w kosmosie arconiańskiego stroju bojowego. Czy tylko ja i Vegeta widzieliśmy różnice między podróbką a oryginałem? Od razu stroje zaczęły im się kojarzyć z Freezerem.

— To nie są napierśniki Freezera, a Arconian — zwróciłam im uwagę. — To najlepiej prosperujące pancerze bojowe w wielkim kosmosie.

Odsłoniłam swoją pelerynę, by pokazać im swój. Ja nie potrzebowałam żadnego ziemskiego zastępnika. Wciąż był w nienagannym stanie. Szatan odmówił, uważając, że tylko jego własne są najwygodniejsze, a poza tym nie chciał wyglądać jak jeden ze sługusów Freezera. Na tę słowa skrzywiłam usta. Książę prychnął, nie kryjąc oburzenia. Nic nie zrozumiał, gdy mówiłam, że Changelingi nie były twórcami?

— A co to za chłopiec? — niespodziewanie zapytała kobieta z dzieckiem. Podeszła powoli.

Najwyraźniej dopiero teraz zauważyła mnie wśród żywych. W dodatku stwierdziła, iż jestem chłopakiem! Zacisnęłam w gniewie pięści, mając ochotę wykrzyczeć, kim jestem.

— Nigdy nie uwierzysz. — Son Gokū zaśmiał się na tę uwagę. Puścił do mnie oko.

Niebieskooka spojrzała na mnie podejrzliwie, ale czy mogłaby trafić? Wątpiłam. Przewróciłam oczami, wymownie wzdychając.

— To jest młodsza siostra Vegety — dopowiedział, a jego figlarny uśmieszek nie znikał z twarzy.

Co takiego nadzwyczajnego było w tym, że Vegeta miał siostrę? Nie mogłam tego pojąć. Wciąż ktoś był zaskoczony i nie dowierzał, zupełnie jakby spodziewali się, że jeśli kiedykolwiek wcześniej ją posiadał, to własnoręcznie pozbawił życia.  Kobiecie odebrało mowę. A może to spojrzenie Vegety IV ją przyblokowało? Wszystko jedno, nie miałam zamiaru z nią dyskutować.

Książę Saiyan i jego syn niespiesznie zdjęli z siebie zniszczoną odzież, by następnie założyć nową, nienagannie wyglądającą. Gokū i Gohan również to uczynili. Wiedząc, że są one bardzo wytrzymałe, nie mogliby ruszyć w nieznaną przestrzeń, by trenować. Chociaż Vegety po roku intensywnego pobytu w komnacie zniszczył swój pancerz. Zaiste minął mu ten czas bardzo aktywnie.

— Teraz to jest nasza druga skóra — powiedział ojciec Son Gohana z nieukrywanym uznaniem, poklepując się po torsie.

— Nie będzie ci potrzebna, ponieważ sam go załatwię — odparł dumnie Vegeta.

Wymienili się spojrzeniami. Trwało to chwilę i nie mogłam dojść do wniosku czy byli na stopie koleżeńskiej, wrogiej, czy jednak czysto rywalizującej. Ten Saiyanin był bardzo tajemniczy i zupełnie inny.

— Powodzenia więc, Vegeto — uśmiechnął się szczerze.

Dumny Saiyanin z nieukrywaną pewnością siebie rzucił jedynie „na razie”, po czym aktywując błękitną aurę, wzbił się w powietrze. Oznaczało to, że kierował się na ziemię z nieodpartą chęcią rozprawienia się z cyborgiem. Zamurowało mnie. Ot, tak sobie poleciał. SAM. Beze mnie. Czy właśnie przestałam dla niego istnieć? Liczył się tylko jakiś robot?

— Lecę za nim. — pośpieszył Trunks. — Nim zrobi coś głupiego.

— Miej oko na ojca. — Uśmiechnęła się do niego kobieta z czułością.

Nim chłopak ruszył za swym alter ojcem, otrzymał coś od Gokū. Nie byłam pewna co takiego, ale najwyraźniej było to ważne. Zostawili mnie tu. Zupełnie jakbym nie istniała. Wzburzyłam się tym. Niemal dobę spędziłam na tamtych przeklętych schodach, walcząc z głodem i snem oraz intensywnie trenując, a oni ot, tak porzucili mnie! Rozeźlona postanowiłam do nich dołączyć. Przecież nie mogłam tu siedzieć bezczynnie. Poza tym mój brat miał walczyć z owym potworem! Za nic nie miałam zamiaru tego przegapić! Pobiegłam do krawędzi, chwilę się wpatrując w bezkres błękitu i kłębiących się pod nim chmur. Nie przybyłam tu z dołu i nie wiedziałam, co znajduje się tuż pod białymi obłokami. Wreszcie zdecydowałam się na skok.

— Nie leć, Saro. — powiedział Gokū, niespodziewanie znajdując się za mną, kładąc dużą dłoń na mym ramieniu.

Odwróciłam się, nie wypowiedziawszy słowa. Miałam nadzieję, że moje spojrzenie wyjaśni mu, że nie opuszczę brata. Nie chciałam ponownie go stracić. Nie mogłam sobie na to pozwolić. To była jedyna ważna osoba w moim życiu. Bez niego byłam całkiem sama.

— Nie martw się — dodał spokojnie. — Jest z nim Trunks. My możemy obserwować jego walkę stąd.

Na mej twarzy zagościła obrażona mina. Dlaczego tamten chłopak mógł, a ja nie? Przecież to ja byłam bliższa swemu bratu niż jakiś mieszaniec, w dodatku z innej linii czasowej. Nie podobała mi się ta opcja. W ogóle nie podobało mi się, że usiłowali mną kierować. Nie byłam im nic winna! Nie musiałam być posłuszna! Byłam wojną Saiyanką.

— No i co z tego? — burknęłam, przy tym wykonując szybki ruch ramieniem, by strącić z niego nie swoją dłoń.

— W razie konieczności on mu pomoże. Zaufaj mi.

Zmrużyłam oczy w gniewie. Zatopiłam swoje spojrzenie w jego czarnych tęczówkach. Dlaczego? Dlaczego miałam mu ufać? Bo mnie nie zabił? Nakarmił jabłkami i pokazał przydatną technikę? Mimo mojej postawy jego wyraz twarzy się nie zmienił. Nawet nie zareagował na moje odepchnięcie. Zupełnie go nie rozumiałam.

Nie wiedziałam, jak tego dokonał, ale zostałam. Udało się Saiyaninowi mnie przekonać, chociaż nie miałam zamiaru. Tu, w pałacu podobno byłam bezpieczna. Tutaj ani sztuczni ludzie, ani też Komórczak nie mogli nas dosięgnąć. Tylko ja wcale nie czułam się bezpiecznie. Nie potrafiłam im wszystkim ufać, nie wiedziałam, do czego byli zdolni, a Vegeta nie wspominał, by z nimi nic mi nie groziło. A mimo to mnie zostawił.

Rozeźlona zaczęłam krążyć przy krawędzi, zastanawiając się, czy jeśli skoczę, zaczną mnie ścigać. Możliwe, że nic takiego nie miałoby miejsca, ale każda możliwość była w pewnym sensie bardzo prawdopodobna. Co rusz spoglądałam na obecnych, ale cały czas ktoś na mnie zerkał. Jak nie Gokū, to jego syn. Nawet ta kobieta to robiła. Westchnęłam ciężko, siadając na krawędzi. Chociaż byłam zła, to nagle zrobiło mi się niesamowicie przykro. Zacisnęłam wargi, powstrzymując je od niekontrolowanego ruchu. Miałam wrażenie, że obraz zaczyna mi się przed oczami rozmazywać.

— Nigdy nie wspominał o swojej rodzinie. — Usłyszałam zza pleców damski głos.

Struchlałam, wytrzeszczając oczy. Zamrugałam kilkukrotnie by za chwilę odwrócić się, marszcząc brwi oraz nos. Nie zamierzałam z nią rozmawiać. Po co w ogóle mnie zaczepiała? Stała nade mną i wcale nie wydawała się zdenerwowana czy zmartwiona. Zaczęłam się uważnie jej przyglądać. Dziecko, które nosiła na rękach, przypominało mi tego dorosłego Trunksa. To naprawdę był on?

— A musiał? — zapytałam ironicznie. — Pytałaś w ogóle?

— Nie — westchnęła zasmucona. — Nie jest zbyt rozmowny. 

— Wybacz moje maniery, jestem Bulma — wyciągnęła do mnie wolną rękę. — A to Trunks, zdaje się, że twój bratanek.

Jedyne co uczyniłam, to spojrzałam na jej dłoń. Chyba nie myślała, że podam jej swoją? Na jakiej podstawie? Uniosłam brwi, a ona nieco speszona zabrała swoją kończynę, a następnie poprawiła dziecku uszatą, granatową czapkę.

***

Son Gokū i jego syn, Son Gohan wreszcie ruszyli do Pokoju Ducha i Czasu zostawiając mnie z niebieskooką, trójokim i Namekaninem, który większość czasu stał na krawędzi Rajskiego Pałacu, prawdopodobnie obserwując nieskromne poczynania Saiyanina w dole. Miałam nadzieję, że wszystko szło zgodnie z jego planem.

— Vegeta i Trunks są już na miejscu — oznajmił Wszechmogący niemal do siebie.

Bulma co chwila wypytywała o przebieg zdarzeń do tego stopnia, że nie tylko mnie, ale i obserwatora dopadła frustracja. Jej nadgorliwość była niesamowita. Następca saiyańskiego tronu zwyciężał nad słabym, nowo przybyłym androidem. Widać było, że trening w tej specjalnej sali miał jednak sens. Nie ukrywałam swojego zadowolenia, a z każdą sekundą moja chęć zawitania tam na dole rosła. Chciałam to wszystko ujrzeć na własne oczy. Stąd niestety nie miałam takiej możliwości. Gdy patrzyłam w przepaść, widziałam tylko chmury.

— A co z Trunksem? — Bulma bez przerwy panikowała.

— Wszystko w porządku — mruknął, już mocno zniesmaczony Szatan. — Kompletnie nic mu nie jest. Nie on walczy.

Kobieta odetchnęła z ulgą. Widać było aż za bardzo, że się przejmuje losem młodzieńca z przyszłości. Tylko dlaczego? Przecież był z innego świata. Swojego syna trzymała w ramionach i nie wyglądał, jakby potrzebował specjalnej troski. Przewróciłam oczami, chowając twarz w dłoni.


19 lutego 2018

*14. Syn Vegety


Ocknęłam się późnym popołudniem, gdy promienie słoneczne dosięgły mych powiek. Czułam się zmęczona, zupełnie jakbym dopiero co zasnęła. Nade mną stał chłopak od tych cyborgów. Ubrany w szare, luźne spodnie z paskiem o złotej klamrze. Czarnej, obcisłej koszulce i nieproporcjonalnie krótkiej, rozpiętej narzucie w kolorze granatu ze sterczącym kołnierzem. Ziemska odzież była bardzo... dziwna. Przez ramię miał przewieszoną pochwę z mieczem. Nosił pomarańczowe buty za kostkę.

Przypomniało mi się, że dnia poprzedniego, a przynajmniej na to wychodziło, skonfrontowałam się ze swoim bratem. Tylko dlatego, że nie chciałam czekać, aż skończy się rozczulać nad sobą po przegranej walce. Wracając na ziemię, zerwałam się na równe nogi, poszukując wzrokiem księcia.

 Co się stało? — zapytał niebieskooki młodzieniec, widząc moje przemoczone ubranie.

Dostrzegłam Vegetę w oddali obserwującego prawie bezchmurne niebo. Pogoda była zupełnie inna niż poprzednio. Przetarłam zmęczone oczy, głośno ziewając. Nie czułam żadnego bólu, zupełnie jakby nic się wieczorem nie wydarzyło. Dłonie jednak nosiły ślady po kontakcie z KI. Zdjęłam jeszcze wilgotną pelerynę, zastanawiając się przy tym, kiedy ostatni raz jadłam posiłek. Poczułam silny uścisk w żołądku. Usiadłam na pobliskich kamieniach, chcąc zachować resztki energii, a także nie dać po sobie poznać co mi dolegało. Ponownie ziewnęłam, nie zakrywając ust. Czułam się zmęczona, jakbym co najmniej  kilkukrotnie ukończyła maraton.

— Nic się nie stało — mruknęłam posępnie, odwracając wzrok.

Fioletowo włosy usiadł naprzeciw mnie, tak jak to poprzedniego dnia uczynił mój brat. Z intensywnością wpatrywał się w oddalonego od nas mężczyznę. Możliwe, że nad czymś myślał. Wyglądał, jakby sam bił się z jakimiś myślami. Im dłużej się mu przyglądałam, tym więcej dostrzegałam podobnych podobieństw z Vegetą. Naprawdę był jego synem. Z przyszłości...

 Wybacz, że cię męczę, ale muszę wiedzieć. Skąd tu się właściwie wzięłaś?  zadał kolejne pytanie młodzieniec.

— Siostra Vegety skąd może niby pochodzić? — Zrobiłam głupią minę do durnego pytania.

— No... z kosmosu — zająknął się, drapiąc za lewym uchem, lekko pochylając głowę w przód.

Spojrzałam na niego z zaciekawieniem, unosząc brwi chyba na pół czoła. Czego tak naprawdę ode mnie chciał? Co potrzebował wiedzieć? Po co były mu te wszystkie informacje? Teraz to ja miałam kilka pytań.

 Dlaczego w przyszłości, z której pochodzę, nic o tobie nie wiem?

— A po co ci to wiedzieć? — rzuciłam bez namysłu, wzruszając ramionami. — Ja ci nie powiem, bo nie wiem.

Podciągnęłam nogi na kamień, by je skrzyżować. Wyciągnęłam się delikatnie w tył i podparłam rękoma. Mój kręgosłup do tej pory skulony potrzebował zmiany.

 Ponieważ jestem synem twojego brata? — odparł po chwili milczenia. — Chociaż jesteś dużo młodsza od niego. Jak?

 I co z tego? — warknęłam, zupełnie nie rozumiejąc jego aluzji. — My, Saiyanie powoli się starzejemy. Nikt ci nie mówił?

— Nie to miałem na myśli — zmieszał się, a jego blade policzki zapłonęły.

Spuścił wzrok, podciągnął kolano ku górze, jednocześnie przyciągając je do siebie. Wydawał się całkiem niegroźny, chociaż jego spojrzenie miał tak samo intensywne co jego ojciec. Za chwilę skierował się ku Vegecie. Cicho westchnął. Gdybym go nie obserwowała, nawet bym nie zauważyła. Co go tak trapiło? Zastanawiało mnie to odrobinę, choć wcale nie musiało. Był w jakimś stopniu moją rodziną. Może właśnie dlatego?

 Na naszej planecie nie ma czegoś takiego jak bariery wieku — postanowiłam kontynuować rozmowę.  Żyjemy na tyle długo, że różnica wieku się po prostu zatraca. Wiesz, o czym mówię? 

Niebieskooki spojrzał na mnie z zaskoczeniem, lecz za chwilę jego tęczówki nabrały cieplejszych barw. Chyba się nawet na chwilę uśmiechnął. A może mi się tylko zdawało?

 Mniej więcej  odpowiedział szeptem.

Mój brat miał dziecko, które było z przyszłości. Jak to było w ogóle możliwe? Jakim cudem pojawił się w naszym świecie? To, że pchnęły go do tej decyzji okrutne rządy androidów, już wiedziałam. Jednak w głowie dudniło mi zupełnie inne pytanie; Dlaczego nie wiedział nic o mnie? Czy w jego świecie Sara, księżniczka Saiyan, siostra Vegety po prostu nie istniała? Czy ktoś mi mógł wytłumaczyć, o co tu chodziło?! Trafiłam do jakiegoś chorego świata! Czy nic nie mogło być normalne i proste? Chociażby rok... Czyżby Saiyańska krew przyciągała kłopoty? Od natłoku myśli rozbolała mnie głowa. Chwyciłam się palcami oburącz za skronie, usiłując je wymasować.

— Mówisz, że nic o mnie nie wiesz. Czy to znaczy, że nie ma mnie w twojej przyszłości? — zapytałam.

Postanowiłam jednak podjąć temat. Fakt, że mój rodzony brat miał syna, w dodatku nieczystej krwi było nad wyraz interesujące. Nigdy bym go o to nie posądziła. On dumny, następca tronu Saiyańskiego zbratał się z... No właśnie, z kim? Z Ziemianką? Zawsze był przeciwnikiem mieszania się ras. Wielokrotnie to słyszałam w moim krótkim Saiyańskim życiu na własnej planecie. Później z opowieści Natto, gdy wypytywałam o to, jaki był mój brat. Chciałam mieć o nim jak najszersze pojęcie. Stworzyć w głowie jakieś wyimaginowane wspomnienia, byleby nigdy o nim nie zapomnieć. Mieć jakąś nadzieję, że mnie ocali.

— Nie — odparł krótko. — Moja teraźniejszość, a wasza przyszłość, tak w ogóle. To znaczy teraz już nie, bo ją zmieniłem.

 A Vegeta? — wskazałam na niego palcem.  Co z nim?

Wciąż stał tyłem do nas, podpierając skałę. Wpatrywał się w błękitne niebo, które niczym nie przypominało tego z dnia poprzedniego. Raczej nie słyszał naszej rozmowy, był za daleko. Tylko dlaczego tak sterczał? Wczorajszego dnia robił dokładnie to samo, tylko bardziej gniewnie. Teraz zdawał się taki uśpiony. Odpoczywał? Chłopak podchwycił moje spojrzenie ku księciu i również skierował twarz ku niemu.

— Dopiero tutaj poznałem ojca. — Przyznał cicho, trochę niechętnie, spuszczając głowę. — Dwadzieścia lat wstecz zginął z rąk cyborgów, które zdaje się, widziałaś. Różnica polega na tym, że te tutaj są dużo silniejsze od tych w moim świecie. Przybywając do was za pierwszym razem, nie wiedziałem, że tak namieszam.

Siedziałam chwilę w milczeniu. Musiałam sobie to wszystko poukładać. Cyborgi, Vegety, nie Vegety, czary-mary, podróże w czasie. To wszystko było możliwe? Jeśli zdradziłby mi sekret jak przemierzać czasoprzestrzeń, to mogłabym zapobiec katastrofie na ojczystej planecie? Czy wtedy wszyscy by żyli? Nikt nie musiałby zginąć? Ja nie musiałabym cierpieć?

— Czyli chcesz powiedzieć, że tam skąd pochodzisz, nigdy nie spotkałam Vegety? — pisnęłam z przerażeniem— To potworne!

Zerwałam się na równe nogi, nie wiedząc, czy uciekać, skoczyć do księcia i sprawdzić jego autentyczność czy zacząć głośno lamentować. To wszystko zdawało się tak nieprawdopodobne! Chłopak wydawał się przejęty moimi słowami, reakcją. Możliwe, że był zmieszany.

— Ale dlaczego? — jedynie to udało mi się wydukać po kilku chwilach.

Wiedza o tym, że moja przeprawa przez ból i poniżenie w jego świecie okazała się fiaskiem, była szokująca. Na samą myśl brakowało mi powietrza w płucach. To nie było sprawiedliwe. Syn Vegety nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Jego także to męczyło jak, bardzo zmieniła się przeszłość. Czy to miało jakiś głębszy sens? Ja zaś myślałam nad tym, co ze mną mogło się stać w tej przyszłości, a zarazem w przeszłości tej pierwszej, której doświadczyła Sara, lecz nie ja. Czy mogłabym się kiedykolwiek tego dowiedzieć?

 Myślę i myślę... Jedyne co mi przyszło na myśl to, to że mnie zabiłeś. — wyszeptałam z goryczą.

Młody mężczyzna spojrzał na mnie z nieudawanym zaskoczeniem. Vegeta wciąż trwał w swojej kamiennej postawie.

— Zabiłeś mnie wraz z Freezerem! — zacisnęłam pięść, mając łzy w oczach. — Jak to możliwe? I to u jego boku… Miałam przecież plan doskonały! Tutaj wypalił! Dotarłam aż tu! Odnalazłam Vegetę.

Jego oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej. W zdumieniu otworzył usta, a jednak wciąż milczał. Może to ja nie dawałam mu dojść do słowa? Miałam w głowie taki huragan, że potrzebowałam wykrzyczeć wszystko, o czym pomyślałam. Nie chciałam, by cokolwiek stamtąd niepostrzeżenie umknęło.

— Jak mogłeś jej, mi to zrobić?!  — krzyknęłam już całkiem rozgoryczona. Łzy ciurkiem ciekły mi po policzkach. — On zabił jej rodziców! Cudem uszła z życiem, a ty zabiłeś dziecko, które jedynie chciało odnaleźć swojego brata! Ostatnią osobę, jaka jej w życiu została!

Z każdą sekundą złość zalewała moje ciało wraz z energią, która szukała ujścia. Szybko przeszłam do czynów. W mgnieniu oka zaatakowałam chłopaka. On odskoczył w bok, a ja trafiłam w skałę, na której spoczywał do tej pory. Doskoczyłam do niego ponownie, mając w głowie tak niesamowity mętlik, że po raz kolejny rozbolała mnie głowa. Na początek okładałam go pięściami w tors. Był na wysokości mojej twarzy. Ku memu zdumieniu nie reagował. Nie chcąc się nad tm zastanawiać, naparzałam go pięściami jak oszalała, a on z napiętym jak struna brzuchem stał i czekał, aż skończę. W pewnym momencie rozbłysło się światło, a oślepiająca aura nie tylko mnie pozbawiła chwilowo wzroku, ale i odrzuciła. Upadłam na wciąż mokrą ziemię.

    Zabiłeś ją! Zabiłeś mnie!

Jedyne, o czym w tej chwili myślałam to fakt, że gdzieś inna ja została pozbawiona życia. Pragnęłam, by poczuł mój gniew, mój żal. Nikt mu na pewno nie mówił, że nie żyje w innym czasie! Nie rozumiał, co to znaczy otrzeć się o śmierć. Byłam wściekła, a zarazem przerażona tym faktem. Kiedy postanowiłam przejść do konkretów i utworzyłam w dłoni szkarłatny pocisk KI, Vegeta zareagował. Żadne z nas nie zauważyło, kiedy w mgnieniu oka stanął między nami, trafiając mnie pięścią w brzuch, tak mocno, że złożyłam się na twardej ziemi. Z wrażenia zabrakło mi tchu. Był to drugi raz, kiedy podniósł na mnie rękę. Dzień po dniu!

— Wystarczy — warknął, kończąc cały teatr.

 Ojcze, to twoja siostra!

— Nie wtrącaj się — starałam się wysyczeć, chociaż ból mi to utrudniał.

Wyplułam ślinę, trzymając się za brzuch, podniosłam się, srogo łypiąc na mieszańca. Nie obchodziło mnie czy był synem swego ojca tu i teraz, czy innego już martwego. Jeśli był w stanie mnie zamordować w swoim świecie, to mógł zrobić to tutaj. Nie zamierzałam się poddawać. Pragnęłam żyć za wszelką cenę. Jeśli miałam zginąć to tylko i wyłącznie w  walce. Następnie skierowałam wzrok na księcia. Ten, który do tej pory mnie bronił, przestał istnieć. Nic mu nie uczyniłam, a on mnie zaatakował. Byłam kimś gorszym od mieszańca z przyszłości? Zacisnęłam w gniewie szczęki. W oczach ponownie stanęły mi łzy.

 Zmieniłeś się — wykrztusiłam łamiącym się głosem, wypluwając plwocinę.

Jedyny brat, jakiego miałam, nie odpowiedział, tylko tępo spojrzał w ziemię. Miał zaciśnięte pięści. Nie miałam pewności czy był rozwścieczony, czy zdezorientowany. Nie był sobą, a przynajmniej nie tym którego zapamiętałam. To już kolejny raz. Na pewno był moim bratem? Musiał. Co zatem go tak bardzo zmieniło?

 Patrz na mnie, jak mówię do Ciebie! — ryknęłam, a on spojrzał dziwnym wzrokiem.

***

— Jeszcze raz podnieś na nią rękę — wycedził książę. — Ręka ci uschnie mały gnoju.

Vegeta był niewyobrażalnie wściekły. Stał nad mym oprawcą, choć był to tylko o kilka lat starszy dzieciak. Chłopiec, który od niego oberwał pięścią w brzuch, kulił się z bólu na posadzce. Mężczyzna mierzył do niego z dłoni.

— Nie ważne, co zrobi. Nikt nie ma prawa jej tknąć! — wrzasnął. Gotowało się w nim.

Chłopak nie odpowiedział. Bał się księcia. Zdawał sobie sprawę, że miał przechlapane. Gdy postanowił mnie zaatakować, nie przyszło mu do głowy, że w tym ciemnym zaułku mogę zostać ocalona. Miała to być zwykła potyczka między dzieciakami, a jednak oberwałam na tyle mocno, że z ledwością byłam w stanie się podnieść. Wciąż szydzono ze mnie i mojego nieelitarnego statusu w elitarnej rodzinie. Naśmiewano się także z powodu mojego dłuższego pobytu w inkubatorium. Nie było to przyjemne.

Pocieszał mnie jedynie fakt, jak matka wspominała, że cudem przeżyłam. Do tej pory dzieci w tym czasie umierały, a ja dostałam swoją szansę. I ją wykorzystałam. Walczyłam. Z tego powodu mój pobyt w bańce ochronnej był dłuższy niż innych latorośli. Wcale nie czułam się z tego powodu gorsza. Dlaczego inni tak uważali?

Zdenerwowany syn króla wymierzył palcem naładowanym energią w mego oprawcę. Z trwogą oglądałam całe zdarzenie. Sam chłopak nie krył swego przerażenia. Był pewien, że nikt go nie złapie, a mnie nie uwierzą, jeśli postanowię się poskarżyć. Teraz obawiał się o własne życie.

— Geta nie bijaj… — Chwyciłam go za nogę ze łzami w oczach.

Książę spojrzał na mnie tym samym wzrokiem co na Pottao. Tak na imię było chłopakowi. Zlękłam się. Nie lubiłam tego spojrzenia. Było mroczne, przeszywające. Możliwe, że zauważył mój strach, gdyż w chwilę później jego wyraz twarzy nieco złagodniał. Chociaż był cholernie silny, to nie chciałam, by mnie każdorazowo bronił i wymierzał swoją sprawiedliwość. Nie mogłam być tchórzem w tym świecie, w którym już naśmiewano się z mojego kruchego zdrowia. I twierdzeniem, że zasłaniam się starszym bratem jak tarczą. Jako czterolatka ledwo wpuszczona do cywilizacji nie przejawiałam zapędów do przemocy. Godzinne przesiadywanie w towarzystwie niewalczących   według planu królowej powodowało tę niechęć.

— Masz szczęście, głupcze! — Książę kopnął niedoszłą ofiarę. — Żebym cię więcej nie widział.

***

Saiyanin ponownie odwrócił się plecami do nas. Zauważyłam, iż bardzo się denerwował. Czym? Czy było coś, o czym nie wiedziałam? Chłopak z przyszłości także wydawał się dziwny i chyba wcale nie chodziło o to, co powiedziałam przed chwilą. Ani to, co uczynił Vegeta.

— Nie zabiłem cię w żadnej przeszłości czy przyszłości! — W końcu przybysz zabrał głos. — Śmiem sądzić, że nie dożyłaś dnia, w którym Freezer przybył na Ziemię.

Spojrzałam na przed mówcę z wielkimi oczyma. Może kryło się w tym ziarenko prawdy? Nie pomyślałam o tym. Może umarłam z innego powodu. A może nigdy się nie narodziłam?

 Przypomnij sobie, czy był taki dzień, w którym o mało nie zginęłaś?

Długo nie musiałam się nad tym zastanawiać. Było kilkanaście, a może i kilkadziesiąt momentów, w których otarłam się o śmierć nie tylko przez niesubordynację. Chociaż za darmo także obrywałam. Przeszedł mnie dreszcz i pokręciłam nazbyt szybko głową, próbując wymazać te przykre i irytujące wspomnienia. On naprawdę musiał to robić? Tak, była taka możliwość. Nieskończenie wiele razy.

Podniosłam z ziemi płaszcz i przywdziałam go. Jeszcze raz zwróciłam się w kierunku starszego brata. Nie był on tym Saiyanem, który mnie opuścił. W ogóle nie wiedziałam, kim był. Uniosłam się ze sto stóp nad ziemię. Czułam, że się duszę. Musiałam jak najszybciej się przewietrzyć. Syn księcia obserwował mnie w milczeniu. Z żalem w sercu ruszyłam przed siebie. Ciężko było mi się przyzwyczaić, że mój brat nie był już tym bratem. Z trudem akceptowałam swoją śmierć w innym wymiarze. Nie rozumiałam, dlaczego tak było. Przyspieszyłam. Oczy napełniały się słonymi łzami i w pewnym momencie przesłoniły widoczność. Dodatkowo leciałam dużo szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Fakt, iż stał się istotą bez serca była dla mnie nie pojęta, bo jakoby był zgorzkniały dla świata, dla mnie miał odrobinę ciepła. Teraz go nie było.

Nieoczekiwanie wleciałam na coś  i przez chwilę nie chciałam wiedzieć w co. Zresztą było mi wszystko jedno. Było to twarde, a zarazem miękkie. Vegeta mnie tu nie chciał, a ja nie zamierzałam błagać go o nic. Miałam ochotę zniknąć jak Sara z tamtego świata, w którym grasują cyborgi. Głośno zaszlochałam, po czym podniosłam powoli głowę i zobaczyłam go. Złapał mnie w okolicy łokci. Miał pusty wyraz twarzy. Taki sam odkąd mnie ujrzał.

 Ale…

Poczochrał mnie po głowie, lekko wykrzywiając kącik ust. Przypominało to w pewnym sensie grymas, a nie uśmiech, ale mnie to w zupełności wystarczało. Próbował pokazać mi, że gdzieś tam w środku jest ten Saiyanin, z jakim mieszkałam wieki temu pod jednym dachem.

— I nikt więcej cię nie uderzy — szepnął, chociaż możliwe, iż nie bardzo umiał to wypowiedzieć. — Chyba że ja na to pozwolę.

Prawie się rozpłakałam po raz kolejny. Przecież obiecałam sobie, iż więcej tego nie zrobię. Zrobiłam i było mi z tym potwornie źle. Kilkukrotnie zamrugałam, odganiając napływające łzy. Wyszczerzyłam do niego zęby, ciesząc się niezmiernie. Nie musiałam odchodzić, wciąż byliśmy rodziną i wreszcie miałam nie być sama.

— Żyjesz... Jest... Dobrze — wydukał — Dobrze, że jesteś.

Przytuliłam się do niego mocno, a on nawet nie drgnął. Nie objął mnie nawet ramieniem. Jakbym znowu była mu obojętna. Widocznie tak musiało być. Nie wiedziałam, co się wydarzyło w jego życiu, że wyzbył się jakichkolwiek pozytywnych emocji. Jednak to musiało mi wystarczyć. Zresztą przez tyle lat nikt nie okazywał mi uczuć ani ja komukolwiek.

Wróciliśmy do jego alternatywnego syna. Vegeta uważał, że powinniśmy wziąć się do pracy, bo androidy wiecznie czekać nie będą, by nas zniszczyć. Podeszłam do fioletowo włosego nieco zmieszana. Oszczerstwa w jego kierunku były bezpodstawne i było to nad wyraz oczywiste. Ja byłam w gorącej wodzie kąpana, szukając we wszystkich swoich wrogów. Był to przecież mój chleb powszedni. Musiałam się nauczyć, że nikomu ufać nie wolno, jeśli chce się żyć.

 Jak ci na imię?  zapytałam, usiłując ukryć zakłopotanie.

 Trunks.  Wyciągnął do mnie dłoń.  Miło cię poznać.

Nie sądziłam, że aż tak miło. Zdążyłam już pokazać się od tej gorszej strony.

— Sara. — Podałam mu swoją rękę, wpatrując się w nią z uporem maniaka
.
Nie byłam przyzwyczajona do tego typu powitań. Nie byłam też gotowa spojrzeć mu prosto w oczy. Nie, kiedy się tak wygłupiłam. Na pewno czas było odłożyć żal z pierwszego dnia pobytu na Ziemi, a raczej w pierwszych ich sekundach. Trunks nie wiedział, kim byłam. Nie miał też świadomości, że przybyłam na tę planetę i nie zamierzam służyć Changelingom. Zaatakował w dobrej wierze i musiałam mu to wybaczyć.

— Czy Vegeta naprawdę ma syna? — zapytałam podejrzliwie. — Czy spowodowane jest to innymi wydarzeniami? 

Młodzieniec przez chwilę wydawał się posępny. Po chwili zrozumiałam, że nie mógł tego wiedzieć, bo na samym początku wspomniał, że nigdy nie było mu dane poznać swego prawdziwego ojca. Był niemowlęciem, gdy androidy uśmierciły księcia.

— Och, już się urodziłem — odpowiedział — Mały Trunks ma już rok.

Zrobiłam wielkie oczy. Więc faktycznie byłam spokrewniona z tym mieszańcem zupełnie niepodobnym do rasy Saiyańskiej. Ciekawa byłam, kim zatem była kobieta, która sprowadziła na ten świat tego mężczyznę. Nasza rozmowa szybko dobiegła końca, gdyż Vegeta oznajmił, że czas wziąć się do roboty, bo siła bojowa od durnego gadania nigdy nie wzrośnie. Miał całkowitą rację.


15 lutego 2018

13. Upokorzony Saiyan

—    Co to wszystko znaczy!? – Vegeta złapał mnie za rękę – Saro, wytłumacz się.

Wszyscy spoglądali na mnie z nieukrywanym zaciekawieniem. Nie wliczając w to księcia, on patrzył podejrzliwie z nutką rozgoryczenia.

—    Dwa lata temu przyleciałam na tę planetę wraz z resztą załogi Freezera. – Zaczęłam po uprzednim wyrwaniu się ze słabego uścisku. – Kiedy wylądowaliśmy – Tu wskazałam na młodego chłopaka. – Zaatakował nas bez ostrzeżenia.

Spojrzeli na nastolatka tak jak ja, tylko nie w ten sam sposób. Moje oczy łypały groźnie, żądając zadośćuczynienia. Oni nie rozumieli, że o życie walczyłam niemal każdego dnia, zmuszając się do poniżenia i kłamstw i wraz z oprawcą mieliby mnie pogrzebać.

— Nie przypominam sobie bym tam ciebie spotkał. — Zabrał głos w obronie.

    Bo nie musiałeś! – Uniosłam się gniewem.

Nie chciałam przebywać z kimś, kto jeszcze parę lat temu zrobiłby wszystko by moje życie zakończyło się jeszcze przed początkiem nowego. Tego tu obecnego, choć jeszcze nie było mi wiadome czy to w ogóle powinno było mieć miejsce? Wzbiłam się w niebo nie zaszczycając nikogo spojrzeniem.
Vegeta ruszył za mną.

—    Jak to możliwe, że Freezer Cię nie zabił? – Zapytał wyrównując lot ze mną.

Westchnęłam nawet na niego nie patrząc. Nie bardzo mi było po drodze wracać wspomnieniami do tamtych wydarzeń. Tak pięknie udawało się je zamykać w odmętach mojej głowy, że nie miewałam tak regularnych koszmarów, jak kiedyś. On kazał mi rozdrapać zabliźnione już rany, ale czy nie miał prawa wiedzieć?

— A jak myślisz? — Mruknęłam posępnie.

— Nie mam nastroju do zgadywanek — warknął — Odpowiedz.

Nie poznawałam własnego brata. Był taki oschły niczym stare drzewo, któremu od lat żałowano wody. Nawet z zewnątrz nie wyglądał tak samo. Czas bardzo go zmienił, a ja zastanawiała się czy chciałam poznać jego historię.

Wylądowaliśmy. Przywitał nas surowy, kamienisty obraz. Usiadłam na jednym z głazów, Vegeta zaraz naprzeciw. Choć nie chciałam wracać wstecz, wiedziałam, że muszę. Ten ostatni raz, by wreszcie móc zamknąć ten rozdział.

— Pod okiem Ginyu Force trenowałam te wszystkie lata — zaczęłam powoli. — Gdy ojciec na moich oczach okłamał Freezera co do mnie wynieśli mnie do jego statku skąd zmuszona byłam oglądać wybuch naszego domu. — Przed oczami majaczyły bolesne obrazy. — Już wtedy przyrzekłam, że pomszczę śmierć rodziców!

— No dobra — mlasnął niezadowolony.  Jak to możliwe, że nikt mu nie powiedział?

— Ci, co wiedzieli, dotrzymali tajemnicy — odparłam niespiesznie.  Natto mi zabronił, dostałam nowe imię.

Długo jeszcze opowiadałam o przeszłości. Wszystkie wspomnienia wracały niczym bumerang. Zdecydowanie zbyt szybko. Mężczyzna kilkukrotnie okazał swój gniew zaciskając pięści bądź szczędząc kły. Tak wiele razy miał okazję mnie zobaczyć. A on jedyne co wiedział to, to, że naszą planetę zniszczył jakiś pieprzony meteoryt! Widać było, że najbardziej ciążyło mu to, że nie będzie już mógł zemścić się na Changelingu. Cóż, nie był osamotniony.

— Teraz powiedz mi, z kim Ty walczyłeś? — Zmieniłam temat.

Nie koniecznie na przyjemniejszy, jednak tym razem to ja chciałam posłuchać co było ciekawego w jego życiu. Chociaż wsłuchiwanie się po prostu w jego głos działało kojąco, bo choć to jedno się w nim ostało.

— To cyborgi, a chłopak, który was zaatakował przybył z przyszłości i ostrzegł nas o tym ataku cyborgów. — Zaczął chaotycznie.

Historia Vegety była dla mnie bardzo interesująca. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, jak na przykład to, że był na Namek i walczył z armią specjalną Freezera i gdyby nie nacisk ze strony Changelinga mielibyśmy szansę się już wtedy odnaleźć. Widocznie, gdy spotkał tam księcia wybitych Saiyan, uznał, iż nie mogę się z nim zobaczyć. Dowiedziałam się, że Nappa zginął z ręki niejakiego Gokū, który był tym tajemniczym Saiyanem, o którym tak trąbiły armie KOCH'u i że nie udało im się podbić Ziemi. Dostrzegłam w tym wszystkim jakąś niewidzialną nić, która uniemożliwiała nam dotarcie do jakiegokolwiek celu. Nie tylko mnie rzucano kłody pod nogi, a jemu także. Od jego podróży na tę planetę tak wiele się wydarzyło i w sumie to nic dobrego.

Chociaż nie chętnie, to Vegeta wspomniał o podbojach planet w trakcie lotu na Ziemię i jak świetnie się bawił grabiąc wszystko dookoła.

— Też chcę się z nimi zmierzyć. — Przerwałam jego powrót do przeszłości.

— Jesteś przecież tylko dzieckiem — burknął niezadowolony. — Nie jesteś w stanie nic im zrobić.

    Znowu zaczyna…  prychnęłam  Ciągle masz mnie za tego smarkacza?

    A niby kim jesteś?  zakpił  Wciąż nie dorastasz nikomu do pięt.

Odeszłam rozgniewana kawałek dalej. Spojrzałam w niebo szukając tam jakiegoś mądrego słowa, by nie skończyć na wyzwiskach w kierunku ledwo odzyskanej rodziny. Nie podobało mi się, że ciągle mną pomiatano, nie traktowano poważnie. Może nie byłam mistrzem wszechświata, ale byle pachołkiem nie zamierzałam być.

Wiedziałam, że przyleciałam w dość dziwnych okolicznościach, że wszystko stawało do góry nogami, ale on nie miał już prawa decydować co mi było wolno, a czego nie. Dawno temu skreślił mnie ze swojego życia stawiając nad wspomnieniem gigantyczny krzyżyk. Może nawet zapomniał o moim istnieniu?

    Nie jestem już dzieckiem!  Szczeknęłam do niego.  Przestałam nim być, gdy zniszczono nasz dom. Gdy na moich oczach zabito rodziców.

    Co ty w ogóle wiesz o zabijaniu?  Rzucił sucho.

— Może nie dostatecznie tyle, co ty, mój drogi bracie. — Odparłam ściągając usta.  Ale coś jednak wiem.
Mężczyzna gorzko zaśmiał się obserwując przy tym mnie niczym zupełnie obcą osobę. Nie byłam wszak tą małą dziewczynką, którą dawno temu opuścił. Ani głupią, ani tak naiwną.

   Skończyły się tamte czasy!  krzyknęłam  Nie odeślesz mnie do pokoju i nie narzucisz kary!

Po pierwsze, nie miałam na stanie owego pomieszczenia, po drugie nie mogłam sobie pozwolić na takie traktowanie bez względu na to, czy był mym bratem, czy też nie. Dożyłam dnia obecnego tylko i wyłącznie dzięki sobie. Lata upokorzeń nauczyły mnie, że w pewnym momencie nie można już niczego cofnąć, a ja nie zamierzałam więcej tego znosić.

Książę tylko prychnął po czym oddalił się, niespiesznie powłócząc nogami na skarpę, gdzie postanowił stać jak kołek wpatrując się w ciemniejące niebo.

Usiadłam u podnóża zastanawiając się ile czasu dać Saiyanowi na pozbieranie myśli. Nie wyglądał na zafascynowanego obecną sytuacją. Ba, nie wydawał się nawet w najmniejszym stopniu zadowolony z mej obecności. Czy tak właśnie było? Mnie było lżej na duszy, gdy wiedziałam, iż moje pragnienia o spotkaniu go żywego się spełniły, że nie byłam już samotna. Bo tylko tego mi brakowało przez te wszystkie lata.



Westchnęłam, dostrzegając zbliżające się czarne, burzowe chmurzyska. Pogoda nastała tak ponura, jak humor samego księcia. Był on nad wyraz zdenerwowany. Jego moc rosła z sekundy na sekundę i gdyby nie jej gwałtowny wzrost i trzęsąca się ziemia dookoła mogłabym tego nie zauważyć.

    Już ja was znajdę przeklęte cyborgi!  Wykrzyczał w niebo.  Pożałujecie, że stanęłyście na mojej drodze!

W oddali rozbłysło się światło pioruna ukazując gęstą strukturę chmur. Vegeta był niesamowicie wściekły, takiego jeszcze go nie znałam. Przerażał mnie, a zarazem fascynował. Nie był tym, którego niegdyś znałam. Czy to był mój brat? Ta aura, która spowijała jego ciało i ten złocisty kolor włosów. Legenda, którą niegdyś uraczyła mnie matka na dobranoc, była prawdziwa! Tacy wojownicy jednak istnieli i jeden właśnie stał przede mną. Żołnierze o tak nieograniczonej mocy, że mogli zabijać samym wzrokiem. Jakim więc cudem jakiś cyborg był silniejszy od takiego księcia? Czy tak naprawdę legendarny pogromca świata był jednak słabszy, niźli się wszystkim zdawało? Długo jeszcze, rozmyślałam nad tą zagadką, chroniąc się przed rzęsistym deszczem pod czarną peleryną, która wkrótce miała przemoknąć.

Minęło sporo czasu od rozmowy z Vegetą. Nie mogłam uwierzyć, że znowu jesteśmy razem! Dawno takiej pogody nie widziałam tu, na Ziemi. Dostrzegłam już jakiś czas temu, że było wiele rozmaitych klimatów, a wszystko zależało od regionu planety względem słońca. Zupełnie inaczej niż na naszej Vegecie. Na wielu planetach zresztą także. Wracając do wspomnień z wczesnego dzieciństwa, nigdzie nie dostrzegłam tak urozmaiconej flory i fauny. Czyste powietrze, woda i ta grawitacja całkowicie się odróżniały. Śmiałam stwierdzić, że mój niegdyś ukochany dom przypominał tutejsze pustynie, gdzie ziemia była jałowa i bez wyrazu, w końcu prowiant był dostarczany z innej pobliskiej planety. Tutaj dosłownie wszystko miało cudowny zapach, jak i wygląd. Czy tylko na pięknych planetach było dobre i dostatnie życie?

Rozpadało się na dobre. Vegeta nadal nie przestawał niszczyć swoją energią terenu pod stopami. Co sprawiało to zachowanie? Czy było to zażenowanie po przegranej walce? Czy był zniesmaczony swoją niedostateczną potęgą? Nie byłam pewna, ale takie odniosłam wrażenie. Mnie mówiono, że legendarny wojownik jest najsilniejszą istotą we wszechświecie, jemu na pewno też i teraz musiał poczuć smak gorzkiego rozczarowania.

Ogromne i ciemne chmury spowiły resztę nieba. Jedynie aura Vegety rozjaśniała tereny wokoło ukazując już nocne sklepienie. Deszcz zaczął spływać mi  pod pancerz kombinezonu wykonanego przez Arconian. Oznaczało to, że materiał płaszczu miał już dość kontaktu z wodą. Przeszedł mnie chłodny deszcz. Zaczynało robić mi się zimno, a żołądek także nie omieszkał poinformować mnie o swoim stanie zapełnienia.

    Vegeta! – Zawołałam lecz nie uzyskałam zainteresowania.

Delikatnie uniosłam się na niewielką wysokość nad ziemią po czym podleciałam w stronę brata.
    Vegeta…  Ponowiłam próbę kontaktu.

Niestety jego gniew nie zauważał mojej obecności co powoli zaczynało robić się irytujące.
    Vegeta!  krzyknęłam  Do cholery! Wołam cię!

Jak niby miałam zwrócić na siebie uwagę tak zdenerwowanego Saiyana, jak on? Rzuciłam kulę ognistą w jego kierunku, która trafiła go w sam środek plecy. Odwrócił się jeszcze bardziej rozwścieczony niż dotychczas, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Ponownie wystrzeliłam, a co mi tam? Albo się uspokoi, albo całkowicie mu odwali. Jakaś część mnie chciała to sprawdzić. Ten jednak nie nie wytrzymał i rzucił się na mnie niczym bestia. Starałam się obronić, lecz nie potrafiłam nawet dobrze go zablokować. Mocno uderzył mnie w twarz, runęłam z impetem w dół, prosto w kałużę. Leżąc spojrzałam na niego ze zdziwieniem pocierając pulchniejący policzek. Bolało jak diabli.

     To twoja wina.  Strzelił we mnie niebieską wiązką energii.

W ostatniej chwili zrobiłam unik. W miejscu, w którym przed chwilą spoczywałam widniała głęboka dziura. Wytrzeszczyłam oczy wyobrażając sobie, czy mogłabym skończyć jak grzanka.

    Odbiło Ci, do cholery?! – Oburzyłam się.

Wzleciałam na wysokość Vegety ściągając wściekłe brwi. Nie podobało mi się jego zachowanie i miałam zamiar wyciągnąć od niego jakieś wyjaśnienia.

Niebo zabłysło od gromu.

     Od kiedy podnosisz na mnie rękę?  Fuknęłam oburzona.

Czy aby na pewno był to mój, rodzony brat? On nigdy wcześniej tego nie zrobił! A może nie miał okazji przez te lata? Miałam tylko cztery lata i tak naprawdę ledwo opuściłam inkubatorium. Nie odpowiedział. Za to ruszył z zawrotną prędkością w moją stronę, zupełnie jakby chciał właśnie mi odpłacić za swoje niepowodzenia. Przez chwilę wisiałam w powietrzu jak słup soli, nie wiedząc, czy się bronić, zaatakować, czy może jednak uciekać. Gdzieś w oddali pojawiły się dwa tańczące w chmurach pioruny, a niedługo po nich rozbrzmiał huk. Burza nadchodziła, a wraz z nią coraz bardziej ulewny deszcz.

Jakaś cząstka mnie nie potrafiła działać. Powtarzała sobie, że rodziny się nie rani, ale czy miałam pozwolić dać się uderzyć? Czy nie wystarczająco już oberwałam od pomagierów Changelinga? Gdyby nie cudowne machiny lecznicze nie miałabym tak pięknej skóry, bez skazy. Przecież tak łatwo było sprać bezbronne dziecko do nieprzytomności, by następnie wrzucić w cudowny płyn i doprowadzić do stanu sprzed masakry.

Kolejne dwie błyskawice uderzyły nieopodal. Niebo wyglądało na bardzo rozgniewane. Wyciągnęłam ręce przed siebie i zaczęłam w nich skupiać olbrzymią ilość energii. Nigdy nie używałam takiej mocy przeciw istocie żywej, wszak od jakiegoś czasu wędrowałam po pustkowiach trzeciej planety od słońca, a zwierzęta nie były mi groźne. Vegeta zawisł przyglądając się uważnie moim poczynaniom. Nie byłam pewna czy na jego ponurej twarzy zagościł chytry uśmieszek. Gdy byłam gotowa, wystrzeliłam wiązkę energii głośno przy tym krzycząc. Książę nie ruszył się z miejsca, zupełnie jakby chciał bym straciła nad sobą kontrolę. Cóż, udało mu się.

Co on robi?  Chyba nie chce... Przeraziła mnie ta myśl. Pospieszyłam ku niemu, a oślepiający błysk, który usiłowałam wyprzedzić nie dawał mi widoczności. Nie mogę cię skrzywdzić... Z całej siły odepchnęłam go poza trajektorię lotu pocisku. Niestety, sama nie zdążyłam się uratować i  odczułam na sobie niemożliwie wielką moc dla mego ciała. Niewyobrażalny ból, którego tak dawno nie musiałam znosić. Bez jakiegokolwiek czucia z wysokości pięćdziesięciu stóp spadłam na ziemię wbijając się w jej rozmokłe podłoże.

To było niesamowite, a zarazem niewiarygodne! Na własnej skórze mogłam się przekonać jak bardzo się wzmocniłem, a sam fakt, że wraz z uderzeniem nie zemdlałam był nad wyraz pocieszający. Złocisty kolor włosów Saiyana zanikł. Znowu był sobą i z wielkimi pytającymi oczami przykucnął obok mnie.

— Dlaczego to zrobiłaś? — Zadał pytanie.

    Bo jesteś moim bratem. – Wybełkotałam z ledwością.

Wiedziałam, że za chwilę stracę przytomność, bo przed oczami majaczyły mi czarne punkty. Zanim jednak całkowicie utraciłam świadomość wyczułam jak podnosi mnie z napełniające go się wodą dołu.

***

— Dałbym sobie radę — powiedział do siebie. — Wydoroślałaś. Choć to wciąż za mało by walczyć.

Wpatrywał się w tę małą dziewczęcą twarzyczkę zroszoną deszczem zastanawiając się jak to możliwe, że udało jej się dotrzeć aż tutaj. Był dumny, że jego małej siostrze udało się przechytrzyć okrutny los i chociaż nie był typem familijnym od wieków to nie zamierzał jej więcej stracić z oczu. Pomyślał, że jeśli się dobrze postara ta mała Saiyanka będzie potężną wojowniczką. Skoro Kakarotto mógł trenować swego syna, dlaczego nie on swą siostrę? W końcu była księżniczką, nie byle podrzędną ogoniastą.






Co tu się dużo rozpisywać? Ten rozdział został bardziej rozbudowany niż było to pierwotnie i właśnie tego w nim brakowało. Oczywiście nie zabrakło zmian, bo jak popatrzeć wstecz... Cóż nie było spójności i w ogóle taka dziecinada ;)
Teraz nie muszę się go wstydzić :D
Dla nie wtajemniczonych, w opowieści będą pojawiać się okazjonalnie, z konieczności zmiany narracji co oznacza, że czasem dowiemy się co myślą i czują inni bohaterowie, a główna postać nie będzie w stanie opowiedzieć swojej historii.