28 października 2018

28. Drugi poziom mocy


Nie byłam pewna tego, co się właściwie stało. Dosłownie przed momentem pokonałam dwa klony, a potem niespodziewanie rozległ się ten niesamowicie rozdzierający krzyk. Był pełen żalu, łamiącego serce do tego stopnia, że aż zadrżałam. Byłam w stanie wejść w jego skórę. Zamknęłam oczy, usiłując uspokoić demony przeszłości.

Kilka minut temu widziałam tego chłopaka bliskiego rozpaczy, ale dostrzegałam niczego, co by mogło doprowadzić go do takiego stanu. Co ja wygadywałam? Wszystko wokoło było straszne! Przecież nikt nie chciał się tutaj znaleźć. Nikt o zdrowych zmysłach nie zamierzał przegrać, a na razie większość zebranych została znokautowana już na wstępie.

Bio cyborg nie zaatakował go. Nie rozbłysła się stamtąd żadna KI. Byłam tego pewna, jak tego, że stałam tam w tej chwili. Komórczak stał w zupełnie innym miejscu. Co więc sprawiło, że Gohan dosłownie eksplodował? Czułam każdą cząstką siebie jego gorącą energię. Była niesamowita! Ciepła i dająca nadzieję. Zupełne przeciwieństwo tego, co poczułam w chwili, gdy sztuczna kobieta została wchłonięta. Oślepiło mnie światło. Zamknęłam oczy chłonąć wibracje niewyobrażalnego bólu i potęgi. Tego po prostu nie dało się opisać.

Wraz z  Kuririnem staliśmy najbliżej, ponieważ reszta wciąż była oblegana przez małe kreatury. Chcąc mieć pewność, że inni też to dostrzegli, szybko spojrzałam za siebie. Nawet klony zaprzestały walk z powodu wrzasków młodego Saiyanina. Walczący żywcem zastygli z rozdziawionymi gębami.

— Nareszcie — Son Gokū westchnął z ulgą — Pokaż mu synu, co potrafisz. Liczne na ciebie.

On wiedział, co się szykowało? Jego uśmiech wyrażał to doskonale. Był tak zafascynowany aktualną sytuacją, że niemal zapomniał, jak bardzo jest wycieńczony. Ponownie skierowałam swój wzrok na rówieśnika. Czy to była prawda, że stał się dużo silniejszy niż przedtem? Oczywiście! Poczułam tę moc na kilka sekund po jego wybuchu. Przeszyła moje ciało niczym szpikulec lodu, aż zadrżałam. Tylko ktoś nieumiejący wyczuć ani grama KI mógłby to przeoczyć. Co sprawiło, że tak się zmienił? Przecież jego poziom energii w pewnym momencie spadł tak nisko, że prawdopodobnie mogłabym go pokonać bez większego trudu. Możliwe, że małe Komórczaki były silniejsze od niego w tamtym czasie. A teraz biła od niego szalenie złocista poświata, gdzieniegdzie wirowały małe błyski elektryczności wyglądające na wściekłe ogniki czyhające na poparzenie delikwenta. Czy to, co reprezentował, było potężniejsze od super wojownika z napompowanymi mięśniami*? Na pewno tak. Bez dwóch zdań. Takiej potężnej mocy nie dzierżył za życia sam Imperator. Czymś takim nie uraczył nas stwór komputera Gero.

Oto on. Super wojownik. Stał przed kreaturą, która usiłowała unicestwić tę piękną, zieloną planetę. On miał pokonać całe to zło i wyzwolić wszystkich od okrutnej i bolesnej śmierci. Jednak Son Gokū miał rację. Znowu. W końcu tylko on wiedział, na co stać było tego dzieciaka. Nikt inny.

Klony ponownie zaatakowały swoich przeciwników zapominając o problemie. Może wcale nie był to kłopot? One miały ściśle określone cele, co miały się interesować byle dzieciakiem? Nim winien zająć się ich stworzyciel.
Nie miałam swojego przeciwnika więc stałam przy urwisku przyglądając się super wojownikowi. Ten podszedł powoli do Komórczaka z ogromną dozą odwagi i nienawiści. Zdawał się pewny każdego kroku, jakby w jego ciało wstąpiła nie tylko inna istota, ale i duch zemsty. Ten podobał mi się, wprawiał w niemały zachwyt.
Zaczęłam drżeć nie mogąc się doczekać triumfalnego zwycięstwa. Czułam po kościach, że nadchodzą spokojniejsze czasy.
    SON GOHAN! ROZWAL GO! – Wrzasnęłam, aż zabolało gardło. Nie mogłam się za nic powstrzymać.
Chłopak poruszył się tak szybko, że nie byłam w stanie dokładnie się przyjrzeć jakie miał intencje. Kopnął przeciwnika w brzuch tym samym wyrywając z ręki maleńki woreczek, który został odebrany jego ojcu kiedy poczęstował Komórczaka jedną fasolką, by ten nie był zmęczony po walce z nim samym. Szczerze? Nawet nie pamiętałam tej sytuacji! Umknęło to mej uwadze, czy tak bardzo skupiłam się na czymś innym? 
Zacisnęłam pięść. 
Złotowłosy wzbił się w powietrze po czym zniknął. Nie zdążyłam nawet się rozejrzeć kiedy stanął już przy swoim ojcu. Dosłownie jednym kopnięciem rozwalił klona, który do tej pory dotrzymywał mu towarzystwa. Ten jak w przypadku dwóch poprzednich – zabitych przeze mnie – eksplodował. Pozostawił po sobie jedynie czarny dym. Nie minęła sekunda kiedy stanął przed następnym potworkiem dokonując kolejnej ekspresowej egzekucji.
Stałam osłupiała, z resztą jak każdy tutaj obecny. To nie mógł być ten sam Gohan, którego poznałam. Ani ten, z którym spędziłam czas nad jeziorem. Obecny zdawał się być maszyną do zabijania, rasowym Saiyanem bez cienia zahamowań. Czy musiałam ukrywać, że imponowało mi to? Nawet zazdrościłam mu tej mocy i bezduszności z jaką to wykonywał.
Dwóch kolejnych zeszło się. Wystrzelili parę pocisków po czym czmychnęli. Nie dziwiłam się im ani trochę! Też zapewne bym zwiała, oczywiście będąc na ich miejscu. Popełnili ogromny błąd lecąc ramię w ramię, bo Son Gohan dogonił ich w ułamku sekundy, przecinając drogę ucieczki. Tych precyzyjnych ciosów nie dało się z niczym porównać! Pozbawiając życia dwa stworki rozejrzał się za ostatnim. Wychwyciłam go wcześniej tarasując lot skierowany pod skrzydła stwórcy.
    O nie, malutki – Wyszczerzyłam do niego zęby – czas umierać.
Ten tylko jęknął w proteście, jednak niczego nie uczynił nad wyraz zlękniony. Pochwyciłam niebieskiego klona o chitynowym pancerzu, a  po czym rzuciłam jak piłką ku Saiyanowi. Mogłam sama go zlikwidować, ale zajęłoby mi to więcej czasu niż jemu, poza tym dobra rozgrzewka przed głównym daniem zawsze jest w modzie.
    Gohan! Łap!
Złotowłosy bez gadania wystartował do swojej ofiary. Przebił się przez niego, a ten dokonał żywota. I pomyśleć, że cały występ trwał to zaledwie kilka minut. Tak niewiele, a ile przy tym emocji! Nie wspominając o zmarnowanym czasie, by to wszystko osiągnąć.
Po zlikwidowaniu wszystkich klonów chłopak wrócił do Gokū, wyciągając do niego dłoń z fasolką.

— Weź to — rzekł wyprany z emocji. — Mam jeszcze coś do załatwienia.

Mężczyzna powoli wziął magiczne nasiono, po czym włożył sobie do ust i dokładnie przeżuł, a następnie połknął. Kilka mrugnięć powiekami i był jak nowy. Po tym nastolatek oddał mu sakwę, uniósł się i wylądował koło cyborga, który nadal stał tam w dole, podtrzymując się za brzuch, w który oberwał. Reszta wojowników przyłączyła się do Kuririna po uprzednim spożyciu magicznej fasoli, by obserwować to, co miało za chwilę się wydarzyć. Także do nich dołączyłam, lecz swoją fasolkę pozostawiłam w sakiewce. Nie czułam, by była mi potrzebna.

Rozległ się huczący wiatr. Był zimny jak na tak ciepłą pogodę, aż przeszedł mnie dreszcz. Targał naszymi włosami jak szmacianymi lalkami i tylko dłońmi przyklepującymi je do głowy można było je ujarzmić, choć na chwilę. W tej chwili łysi mieli się najlepiej.
Zrobiłam krok, może dwa w przód. Czułam po kościach, że wojownicy, którzy mieli się ze sobą zmierzyć wrogo spoglądali sobie w twarz. Żadne z nich nie miało zamiaru przegrać.
Stali tam jak posągi „pokazując” sobie nawzajem potęgę posiadanej KI. Ziemia drżała od nadmiaru ich mocy, a wirujące w powietrzu drobne kamienie niejednokrotnie usiłowały zaatakować nasze ciała.

    Brawo młody. — Burknął cyborg, klaszcząc ostentacyjnie w dłonie. – Teraz będziemy walczyć jak równy z równym. 
    Nie sądzę. – Prychnął chłopiec.
    Chyba nie sugerujesz, że jesteś na tyle…
    Pokonam cię. – Wtrącił Son Gohan bez ceregieli.
Stałam jak kołek. Nie mogłam doczekać się by walka się rozpoczęła. Nie, by się zakończyła naszym triumfem. Szczerze? Nie sądziłam, że to on będzie tym, który pokona bestię. Obstawiałam Vegetę i Gokū, nim ten drugi się poddał twierdząc, iż nie ma szans.
Nim Komórczak się obejrzał oberwał lądując dziesięć metrów dalej. Podniósł się pokracznie stawiając nogi. Nastolatek rzucił się na niego ponownie i ponownie. Cyborg dostał kolejny cios, i kolejny. Kiedy przyjął już sporą porcję uderzeń upadł na kolana krztusząc się. Dostał drgawek i zdawało się, że wymiotuje. Po chwili tak też uczynił. Syn Goku cofnął się kilka kroków z niesmakiem jednak nie spuszczał delikwenta z oczu. Takiemu ufać nie wolno było pod żadnym pozorem. Po chwili spazmów przy jego nogach leżała blond włosa postać oblepiona wydzieliną. Gdybym nie zobaczyła tego na własne oczy nie uwierzyła bym. Skrzywiłam się odnosząc wrażenie, iż czuję te wymiociny w ustach. Coś okropnego!
    To C18! – Kuririn krzyknął z entuzjazmem. – Wypluł ją!
    Super! – Klasnął w dłonie Yamcha.
Wojownicy zaczęli się przekrzykiwać w radości widząc jak Komórczakowi cofa się transformacja. Pozostał w nim tylko jeden cyborg i jeśli GOHAN by się postarał jego także by uwolnił sprowadzając Bio cyborga do pierwotnego stadium. Czy był sens? Mieliśmy i ich zlikwidować, a ta scena jedynie była efektem ubocznym.
— Dobra nasza!* — Trunks także nie krył swoich emocji.

    Teraz nie ma szans z Son Gohanem. – Dopowiedział Tenshin. — Miałeś rację Son Gokū. Wybacz, że w ciebie zwątpiłem.
Wspomniany mężczyzna uśmiechnął się serdecznie do przyjaciela tym samym przyjmując przeprosiny. Nie wypowiedział słowa, jedynie położył swą dużą dłoń na ramieniu trójokiego.
    To prawda. – Wtrącił Szatan Junior. – Teraz dzieciak jest niepokonany.
Vegeta stał niczym słup soli wbity w ziemię przynajmniej do połowy. Miał zaciśnięte pięści jakby zazdrościł chłopcu jego siły. Podeszłam do niego ostrożnie. Gdy się zbliżyłam usłyszałam zgrzyt jego zębów.
    Zazdrość cię zżera, bracie? – Zapytałam powoli. – Nie martw się, też bym chciała mieć taką moc.
    Milcz. – warknął.
Patrzył na mnie wściekle – niczym zaszczuty. Nie ja go rozgniewałam!
    Nie patrz tak na mnie! Miałeś swoją szansę. – Rzekłam stanowczo. – Twój morderczy wzrok mnie nie przestraszy. Nie jestem małym dzieckiem.
Książę spojrzał na mnie tym razem pytająco. Jego mina żądała logicznych wyjaśnień. Ja nie widziałam w tym niczego tajemniczego. Był tak zapatrzony w siebie, że nie dostrzegał własnych błędów.

 Kiedy ty byłeś niepokonany, pokonałeś samego siebie. — Dodałam pospiesznie. — Przez samego siebie przegrałeś z Komórczakiem. Nikt ci nie kazał czekać, aż osiągnie super moc. To twoja wina i dobrze o tym wiesz! Byłeś gotowy nas wszystkich poświęcić w imię dobrej zabawy!

 Jak śmiesz…

 Daruj sobie. Jesteś zakochany we własnej dumie. — Mój głos stawał się oschły. — Głupota level ekspert, Vegeto. Nie musiałeś sobie udowadniać niemożliwego. Zresztą jedynie pokazałeś swoje ego i nic więcej. 

Jego złość skierowała się w moją stronę. Nie bałam się go. Dostrzegałam jego rosnącą furię, ból prawdy zadany jedynie słowami, oraz napinające się mięśnie, czy skoki KI. Wymierzył mi cios pięścią, który zablokowałam jedną dłonią bez żadnych problemów. Spodziewałam się dokładnie takiej reakcji. Spojrzał na to z niedowierzaniem. Czy w jego głowie zabrzęczało zdanie: Jak śmiałaś? – kolejny raz. Niewątpliwie. Jego dolna warga zadrżała.

— T-to niemożliwe. — wydukał.

 Owszem, to jest możliwe. — wycedziłam, zaciskając jego pięść — A wiesz dlaczego? Bo cię znam, bo to jest oczywiste. Jesteś jak otwarta karta, drogi bracie.

 Jestem księciem Saiyan.!

— Dobre sobie! Ja księżniczką i co? — wykrzyczałam mu w twarz.  Świetność naszej dynastii przestała istnieć wraz ze wtargnięciem Frezeera w nasze życie. — Książę… Nie ma już znaczenia czy nim jesteś. Ja musiałam się wyrzec pochodzenia, by przeżyć. Tytuł nie oznacza, że musisz być najsilniejszym. Popatrz na Gohana... To tylko mieszaniec. Zobacz, co osiągnął!

Odepchnęłam jego rękę – do tej pory trzymaną w uścisku, odchodząc od niego. Uniosłam się delikatnie ku niebu, z zamiarem obejrzenia dalszej walki. Dla mnie rozmowa była skończona. Powiedziałam, co chciałam, by usłyszał, by zrozumiał, że nie musi żyć ideologią ojca. Nie musi wierzyć w bzdurę mówiącą o klasie urodzeniowej, która oznacza moc i władzę. Lub jej brak. Ja w przeciwieństwie do niego widziałam, że tylko ciężką pracą można osiągnąć to, czego się pragnie. Wtedy i tylko wtedy. Czy nie byłam jedną z nich? Sam ojciec spisał mnie na straty, a teraz gdy ukierunkowałam swoją moc, potrafiłam coś zdziałać. Wreszcie nie czułam się ostatnią ofiarą.

Zostawiłam go samego. Skazałam brata na burzę własnych myśli. Miałam nadzieję, że mi wybaczy bezpośredniość i pojmie me słowa. Nigdy nie chciałam dla niego źle. Pragnęłam, by wyszedł z cienia swego ojca, swego pana. By wreszcie zaczął być sobą. Nie spodziewałam się, że chwyci mnie za kostkę, ściągając jednym silnym ruchem na ziemię.

 Co do diabła!?  warknęłam oburzona, się podnosząc z kolan.   Powaliło cię do reszty?

 Jak śmiesz się tak do mnie zwracać?  wycedził, marszcząc brwi.

Jego wynosiła postawa, zdradzała, iż nie miał zamiaru darować moich ostrych słów. Sama wdepnęłam w to gówno i sama musiałam się z niego wygrzebać. Westchnęłam głośno. Byłam gotowa przyjąć wszystko.

 Jak śmiesz, jak śmiesz...? Nie unoś się tak.  burknęłam, przedrzeźniając brata. – Korona z głowy ci spadnie.

Vegeta warknął na tę uwagę z wysoko podniesioną brodą i zaciśniętą pięścią. Odniosłam wrażenie, że jeszcze sekunda i mi przyłoży. Nie bałam się. Od mojego przylotu na tę planetę zdążyłam nieco wydorośleć. Nie obawiałam się jego podniesionej ręki. Byłam gotowa mówić, co myślę bez względu na konsekwencje.

— Och, daruj. — sapnęłam, teatralne przewracając oczami.  Nie jesteś moim ojcem.

— Co proszę? — fuknął.

— Nie jesteś moim ojcem. — powtórzyłam. — Nie możesz decydować o tym, co wolno mi mówić!

— Gdybym był twoim ojcem, złoiłbym ci skórę za zniewagę — syknął. — Jednak jesteś tylko gówniarzem, któremu udało się przeżyć w tym chorym świecie.

    I twoją siostrą.  Mrugnęłam do niego, cmokając ustami.  Nie zapominaj.

Uniosłam brwi ze zdumienia. Nie spodziewałam się do końca takiej odpowiedzi. Raczej braku reakcji fizycznej.

— Tego się nie da zapomnieć. — mruknął, zaplatając ręce na torsie.

— Wracając do tematu — rzuciłam poważniej.  Wystarczająco już dostałam w życiu, wiesz? Ciebie przynajmniej nikt nie torturował, by wyciągnąć informację o pochodzeniu. Wszyscy wiedzieli, kim byłeś. Wiodłeś dość sielankowe życie, zapominając o wszystkim.

— To nie prawda — wtrącił z oburzeniem.

— Oczywiście, że prawda! Ja walczyłam o życie, gdy ten pieprzony Dodoria po raz kolejny doprowadzał mnie na skraj — wycedziłam z irytacją zmieszaną z bólem — Katował mnie, kiedy tylko przyszła mu na to ochota i wiesz co? Nie wydałam mu siebie! Wiele razy chciałam się poddać i umrzeć, byleby nie oglądać jego przebrzydłej gęby! By nie czuć strachu i bólu... W końcu chciał tylko informacji czy jestem tą pieprzoną księżniczką!

Książę stał i słuchał moich wywodów, zachowując kamienną twarz. Nie wiedziałam, czy coś go ruszało poza obrażaniem i krytykowaniem jego samego. Było to przytłaczające, ale tak bardzo chciałam zrzucić ten balast porażki życiowej. Do tej pory tylko Gohan w dużej mierze znał moją historię, choć wciąż niekompletną.

 Nie wiem, czy by mnie zabił, czy wydał Freezerowi, ale byłam pewna, że jeśli gdzieś jesteś i oni wiedzą, gdzie, to w życiu nie pozwolą nam się zobaczyć.  jęknęłam ze łzami w oczach, coś we mnie pękło.  Za każdym razem, gdy myślałam, że nie dożyje kolejnej godziny, gdy traciłam przytomność, zamykali mnie w kapsule regeneracyjnej. Stąd brak jakichkolwiek oznak cielesnych tych wszystkich tortur. Tylko umysł mam zabliźniony. Kapsuły nie leczą wspomnień. 

Spojrzałam w górę i zamrugałam paręnaście razy, by osuszyć napływające kropelki słabości. Nie chciałam pokazać, jak bardzo odcisnęło to na mnie piętno. Jednak nie byłam urodzonym twardzielem jak mój braciszek.

— Wiesz, co mnie trzymało przy życiu? — zadałam pytanie, nie oczekując odpowiedzi.  Że przyjdziesz i mnie uratujesz. Mimo to nigdy nie przyszedłeś. Dla ciebie byłam już dawno martwa. Pewnie nawet nie pofatygowałeś się, by sprawdzić, czy żyję. A ja jak idiotka chroniłam swoją tożsamość, wiedząc, że mnie stratują na twoich oczach, jak tylko wyznam prawdę.

Miałam już dość tej rozmowy, a raczej monologu. Przetarłam wierzchem nadgarstka wilgotny nos i bez słowa przeniosłam się w dół skąd mogłam bliżej dojrzeć Komórczaka i Son Gohana. 
Zobaczyłam przerażonego cyborga. Dołączyli do mnie wojownicy by stąd także doglądać walki, a raczej zwycięstwo mieszańca. Vegeta został na górze sam. Czyżby jak zawsze upokorzony przez podły los? Rzuciłam w jego stronę przelotne, smutne spojrzenie i wróciłam do obecnej chwili. Teraz nie był czas na toczenie wewnętrznych walk z przeszłością. Trzeba było się wziąć w garść. 
Młodzieniec ponownie natarł na potwora. Wygraną miał już w kieszeni, a jednak nadal android żył. Bawił się nim jakby chciał odpłacić mu swoje wcześniejsze cierpienie. Czy była na to pora? Gdzieś głęboko ukryty cichy głosik szeptał, że to się źle skończy. Nie chciałam go słuchać. Czy już nie staliśmy jedną nogą na podium?
    Co robisz? – Krzyknął z przestrachem Junior – Zabij go!
Złotowłosy spojrzał w jego kierunku, lekko się uśmiechnął po czym wrócił do torturowania przeciwnika. Ani myślał psuć sobie zabawy. Mnie tam to nie przeszkadzało, upajałam się jego siłą, zwinnością i pewnością siebie. Marzyłam zająć jego miejsce.
    Na co on czeka?! – Spytał oburzony Tenshin jego ojca. – Przecież ma szansę teraz go zniszczyć! Nie ma sensu tego przedłużać.
Goku przytaknął wojownikowi. Sam dostrzegał w tym fatalny scenariusz bowiem szala zwycięstwa nigdy nie trwała wiecznie. Naprawdę przeczuwali najgorsze czy tylko nie potrafili cieszyć się bezgranicznie mocą nastolatka?
    Synu! – zawołał – To nie czas na zabawę!
Pomimo upomnień i próśb tamten wciąż zabawiał się w najlepsze z Komórczakiem. Co on robił? To oczywiste! Chwalił się jaki był silny. Komu chciał udowodnić, że może wszystko? Za pewne każdemu niedowiarków, a było nas sporo. Nawet ja wątpiłam w słowa jego taty, choć z początku miałam w sobie tę nadzieję, bo jakby nie? Zawsze i wszędzie królowali dorośli, a my młodzi byliśmy niejednokrotnie niedoceniani przez takich, co myśleli, że widzieli już wszystko. Westchnęłam kątem oka obserwując zebranych mężczyzn co rusz przytakując Nameczanowi, że jak Gohan zaraz się nie ogarnie wszystko pójdzie na marne.
    Zamiast tak marudzić i nawoływać zły los może któryś z was pozbiera tego cyborga? – zaproponowałam – Co by temu brzydalowi nie przyszło do głowy ponownie go zeżreć.
    Jej. – Poprawił mnie Kuririn. – To jest ona.
    Co za różnica? – Wzruszyłam ramionami. – To puszka i tamto też.
Były mnich spochmurniał na tę uwagę. Nie uszło to mej uwadze. Czemu bronił tej kobiety? Czy nie była gotów zabić i jego?
    Czyli zgłaszasz się na ochotnika? – Mrugnęłam doń figlarnie. – Świetnie!
Trunks poparł mój pomysł. Nie można było w żadnym wypadku pozostawiać tej kobiety na wyciągnięcie ogona Biocyborga. Nie chcieliśmy przecież powtarzać błędów Vegety. Już raz słono zapłaciliśmy, drugi raz mogliśmy już nie mieć tyle szczęścia. Przecież nie było wiadome, czy kolejne scalenie nie wzmocni go bardziej. W tym wypadku trzeba było dmuchać na zimne.
Najniższy mężczyzna westchnął po czym ruszył w stronę nieprzytomnej. Powiedziałam, że najlepiej będzie jak przyniesie ją tu, do nas tak by w razie potrzeby każde z nas miało na nią oko. Mnie tam pasowało, Tenshinowi i młodzieńcowi z przyszłości także. Z resztą każdy wzruszył ramionami, jakby liczył na to, że nie będzie potrzeby jej chronić. Książe pochylał się ku zniszczeniu jej póki jest nie groźna i nie sprawia problemów co i mnie wydawało się lepszą opcją, ale Kuririn oczywiście się oburzył. Jemu najbardziej nie odpowiadało krzywdzenie istoty, która zrobiła piekło na Ziemi w świecie Trunksa.
Część z nas obserwowała mordobicie Gohana, druga zaś poczynania byłego mnicha. Facet z duszą na ramieniu pokonywał odłamy skalne by niezauważony przez chitynowego cyborga dotrzeć do celu jak i wrócić że zdobyczą. Gdy Komórczak przefrunął koło niego znokautowany po raz kolejny przez Saiyana zamarł w obawie, iż ten go atakuje. Zgadywałam, że stanęło mu serce z przerażenia. Zachichotałam wyobrażając sobie jego minę. Gdy wracał pospiesznie z kobietą w ramionach Goku i Piccolo nawoływali złotego wojownika by wreszcie przestał bawić się z przeciwnikiem i go zlikwidował póki jest do tego zdolny.
Czy był zdolny? Zdecydowanie tak, siły mu nie brakowało, ale czy potrafił dopuścić się tego czynu? Zgadywałam, iż zabicie klonów było aktem desperacji na krzywdę bliskich, która gdzieś uleciała. Obawiałam się, że dzieciak nie chciał splamić rąk krwią. Musiało to zwiastować kłopoty, tylko jak wielkie?
Nie chciałam nawet myśleć o tym.
    A jeśli nie jest zdolny go zabić? – Zapytałam Son Goku. – Co wtedy?
    Nie wiem. – Westchnął niepocieszony. – Mam nadzieję, że nie przerazi go ta odpowiedzialność.
    Nie liczyłbym na tego dzieciaka. – Mruknął z pogardą Vegeta. – Sam mogę go zabić, teraz to już bez znaczenia. Jest słaby. Te miernoty razem wzięte też dałyby mu radę.
Głośno westchnęłam przewracając oczami. Oczywiście, że chciał go zabić własnoręcznie. Dał się poniżyć temu stworowi, chciał mu odpłacić. Zemsta zawsze u niego była na pierwszym miejscu. Tyle o nim wiedziałam w tak krótkim czasie w jakim przyszło mi z nim obcować po latach rozłąki.
    Myślę, że możesz to zrobić gdy chłopak nie da rady. – Poparłam go. – Póki co musisz poczekać na swoją kolej. Nie osądzaj go z góry. Jak zwykłeś to robić.
Brat warknął na tę uwagę jednak milcząco przytaknął wracając do obserwacji. Spiął ciało wyczekując swojego wymarzonego momentu. Przecież nie mógł sobie darować, prawda? Liczył na porażkę syna Goku byleby się odpłacić. Ja miałam nadzieję, że mieszaniec oprzytomnieje i weźmie się do roboty. Zegar tykał.

***


* ultra ssj – super wojownik napakowany mięśniami
* „dobra nasza” - bardzo często używany zwrot w anime (lektor z francuskiego tłumaczenia) no jak mogłoby tego zabraknąć? xD




05 października 2018

27. Klony

Z dedykacją dla Lenki


Poczułam dziwne ukłucie w żołądku. Co się tutaj właściwie wyprawiało? Dlaczego nic się nie działo, jak dziać się powinno? Miałam wrażenie, że świat nagle zwariował. Wszystko widziałam w zwolnionym tempie. Jakby tylko po to bym mogła dostrzec każdy ruch, gest…
Stałam tyłem wobec aktualnego zdarzenia, przez które zdawało się, że mam urojenia. Spojrzałam pospiesznie na zebranych wojowników, na każdej twarzy malował się wyraz obrzydzenia i nienawiści, a zarazem strachu. I wszystko to spowodowane zaskakującym uczynkiem, które wykonał nie, kto inny jak sam Komórczak.
    Uwaaażaj! – Przeciągnął w krzyku Vegeta. – Za tobą!
Sam zmagał się z obleśnym stworem, a jednak zwracał uwagę na mnie, a raczej brak jakiejkolwiek reakcji. Jak długo byłam zamroczona? Pamiętałam początek, gdy klony ruszały na nas i swoje podekscytowanie na nadchodzącą walkę. Co było potem? Zaatakowałam czy nie?
Powoli odwróciłam się w stronę swojego zagrożenia. Miałam uczucie, że działo się to zdecydowanie za wolno. Dostałam cios w lewe ramię, aż mną szarpnęło w dół. Silny ból przeszył moje ciało. Chwilę po tym momentalnie odzyskałam władzę nad obrazem. Wszystko wróciło do normalności. Zupełnie jakby boleść mnie obudziła ze snu. Może nie do takiej wspaniałej autentyczności, jednak nie czułam już dokuczających mdłości.
Reszta małych cyborgów ruszyła na wojowników z misą ich zlikwidowania. Byliśmy marionetkami, w tym przedstawieniu, jakie miały posłużyć Son Gohanowi za element pełnej furii, która miała wyzwolić w nim niezliczone pokłady energii.
Odwróciłam się do mojego małego przeciwnika. Ten szelmowsko się uśmiechnął wskazując dłonią bym zaatakowała go pierwsza. Nie ze mną te numery! Wyszczerzyłam zęby w kwaśnym uśmiechu.
    Nic z tego kurduplu! – wycedziłam.
Wytrzeszczył oczy, po czym ponownie zachęcił mnie do ataku. Moje wargi ponownie przybrały krzywą linię. Jego cichy chichot działał na mnie jak płachta na byka.
    Sam mnie zaatakuj. – zaproponowałam podstępnie. – Ty bezużyteczna kupo żelastwa!
Prawda była taka, że on nie był z metalu, jednak nazwa, jaką go określiłam przyczepiła się miana androida. Nic innego z resztą nie przyszło mi do głowy. 
Nie mogło mnie nic lepszego spotkać niż walka z biologicznym cyborgiem. Westchnęłam przewracając oczami. To nie miał być ten, ale czy miałam teraz wybrzydzać? Dostrzegłam, że wszyscy już walczyli ze swoimi androidami, a ja stałam jak ten kołek wpatrując się w swego przeciwnika. Przyjęłam pozycję obronną.
    Na co czekasz? – krzyknęłam rozdrażniona. – Zaatakuj mnie!


Miniaturka Komórczaka z upiornym uśmiechem pomknęła w moją stronę by zadać cios. Uniknęłam go w dość prosty sposób. Nie zrobił na mnie zbytnio wrażenia, tym razem skupiałam się na nim, a nie tym co działo się wokoło. Postanowiłam się z nim trochę podroczyć. Junior atakował z każdą chwilą coraz zacieklej. Za wszelką cenę chciał trafić mnie silnym uderzeniem. Na próżno.
Trening w sali Ducha i Czasu sprawił, że stałam się szybsza. Sama byłam zaskoczona moją nadzwyczajną prędkością unikania ciosów. W końcu nie miałam jak wcześniej sprawdzić co się we mnie zmieniło i jak bardzo podniosłam swe kwalifikacje. Na mojej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Miałam szansę ograć tego stwora i to bez niczyjej pomocy. Od razu podniosło mnie to na duchu.
    Nie gadaj, że jesteś taki słaby. – zadrwiłam – Twój tatuś w takim razie też jest lewy!
Roześmiałam się na moment. Cyborg zdenerwowany ponownie zaczął na mnie napierać. Uderzył pięścią w kierunku mojej twarzy, zasłoniłam ją swoimi pięściami krzyżując ręce koło nadgarstków. Przechyliłam głowę tak by dostrzec twarz intruza. Na mojej buzi ponownie zawitał złowieszczy uśmieszek. 
Juniorowi powiększyły się oczy w obawie najgorszego. Pośpiesznie pochwyciłam go za jego małe rączki. Skuliłam nogi, po czym wyprostowałam je wykopując w jego brzuch, puszczając go oczywiście przy tym z uścisku. Przeciwnik uleciał w tył jakieś dziesięć metrów, po czym wbił się w pobliską skałę niczym w masło robiąc przy tym sporą dziurę. 
Po chwili wygramolił się stamtąd ponownie lecąc w moim kierunku. Już z daleka dostrzegłam jego rozwścieczoną gębę. Podążyłam w jego stronę szczerząc złowrogo zęby. Nasze pięści zetknęły się, a powietrze przeszył charakterystyczny huk jak i rozproszona energia. Zaczęła się walka na pięści i kopniaki. Był bardzo silny, trzeba było to przyznać, jednak mnie nie osłabiał. 
Oczywiście moje wcześniejsze słowa co do Komórczaka nie były prawdziwe. Śmiem wątpić by był słaby! Zamierzałam jedynie rozdrażnić tę małą  wywłokę. Miałam nadzieję, że spowoduję tym zagraniem dezorientację i nie będzie w stanie skupić się na swoim zadaniu – zabiciu mnie. 
Kopnęłam „swojego” klona w kark. Ten pomknął w dół i w ostatniej chwili lądując oszczędził sobie bolesnego zetknięcia się z ziemią. Podleciałam naprędce by zadać kolejny cios, niestety ten podciął mnie w chwili gdy zbierał swój tyłek z ziemi. Odsunęłam się w tył koślawo skacząc na jednej nodze usiłując nie stracić całkowicie równowagi. Zetknęłam się plecami z bratem. Sapnęłam rzucając mu krótkie spojrzenie.
    Jak sobie radzisz? – zapytałam.
    Świetnie. – odparł dysząc. Spoglądał na swojego przeciwnika, który szykował się do kolejnego skoku.
    To tak jak ja. – mrugnęłam do niego.
Jego kącik ust drgnął, a ja zrozumiałam, że był to uśmiech. Na szczęście. Dla mnie.
Bez słów ruszyłam na potworka. Książę także. Z jego oddechu wywnioskowałam, iż nieco osłabł. Cyborg był dla niego za silny? A może za bardzo się odsłaniał i nazbyt oberwał? 
Czy to oznaczało, że byłam od niego silniejsza? Przynajmniej w tym momencie… Pokręciłam niedowierzająco głową. Przecież nie mogłam być silniejsza, kiedy jego całe życie polegało na ciągłych treningach. W dodatku w specjalnej komnacie był dwa razy. Musiał trafić się mnie słabeusz, albo jemu jakiś koks. 
Zaczynałam odnosić wrażenie, że dostawałam urojeń. Prawdopodobnie przez to palące słońce. Dopiekało strasznie. Zupełnie jakbym wyłożyła się pod lampą xenową* – Pomyślałam ścierając wierzchem dłoni pot z czoła.
Przez moje zamyślenie nie dostrzegłam, że klon chwycił mnie za poły płaszcza co spowodowało nagły ucisk szyi. Zakrztusiłam się.
Zamachnął mną silnie, po czym rzucił. Poleciałam z zawrotną prędkością w kamienną górę i wbiłam się w nią jak w masło. Poczułam ból na plecach i głowie. Wkurzyłam się. Gdy udało mi się wygramolić z wolna nie miałam zamiaru odpuścić tego co mi zrobił. Szczerze, to się wściekłam tak, iż czułam pulsującą krew w skroniach. Dudniło mi w uszach.
Skumulowałam w sobie część energii rozsadzając kamienie. Zacisnęłam pięści, ściągnęłam brwi szukając wzrokiem swego oprawcy. Po policzku powoli spłynęła ciepła ciecz. Otarłam ją spoglądając na dłoń – widniała na niej krew. Zazgrzytałam zębami obmyślając plan zemsty. Wytarłam splamioną dłoń w materiał płaszcza.
    Zapłacisz mi za to. – syknęłam.
Komórczakowe dziecko ponownie pokazało swój uśmieszek, który wyprowadzał mnie z równowagi za każdym razem. Ruszyłam na niego włączając przyśpieszacz. Uderzyłam z całą skumulowaną mocą jaką przed momentem zdołałam zebrać. Zaczęła się ponownie bijatyka.
Po wielu nic niedających ciosach odsunął się na dość sporą odległość. Wystrzelił cztery bladoniebieskie pociski - Oczywiście bez problemu je ominęłam. Sama wystrzeliłam w niego parę blastów. Trzy z nich ominął, czwarty drasnął go w ramię, zaś piąty przyjął niefortunnie w twarz. Korzystając z okazji kopnęłam go w brzuch. Zleciał wbijając się w ziemię. Pospiesznie wygrzebałam zza napierśnika magiczny kamień po czym przypięłam w należne mu miejsce. Przyodziałam kaptur i stałam się niewidzialna. 
Zbyt wiele walk toczyło się wokoło by mógł wyczuć moją energię. Miałam w tej chwili znaczną przewagę.
Kiedy on się rozglądał za swą zgubą także wykonałam tę czynność. Chciałam zobaczyć jak sobie radzi reszta wojowników. Kuririn leżał przytłoczony do ziemi, Yamcha ledwo trzymał się na nogach choć nie chciał się do tego przyznać co rusz rzucając kąśliwymi uwagami w niebieskiego, Son Goku wyglądał jakby miał za moment stracić przytomność. Nic dziwnego! Całą energię przeznaczył na walkę z androidem, by następnie swoją fasolkę oddać wrogiej istocie. Tenshin był przygniatany do ziemi serią „stalowych” pięści. Jedynie Trunks, Szatan Serduszko i Vegeta się trzymali całkiem dobrze.
A CO Z SON GOHANEM? – przeszło mi przez myśl i aż zadrżałam.
Klęczał on rękoma oparty o ziemię jeszcze gdzie nie gdzie porośniętą trawą. Miał spuszczoną głowę jakby trawiło go coś od środka. O czym rozmawiał z zieloną bestią? Zniżyłam się lekko w dół by dosłyszeć cokolwiek. 
Przed twarzą mignął mi pomarańczowy kolor. Stało się to tak nagle, że zesztywniałam z wrażenia. Zamrugałam parę razy dochodząc do siebie. Ów kolor był kombinezonem jednego z trzech  wojowników. Klon, który miał się mną zaopiekować teraz znęcał się nad Yamchą co oznaczało, że sam jeden nie poradzi sobie z dwoma. Pojęłam to gdy podleciał drugi biocyborg i wraz z pierwszym okładał mężczyznę z blizną na twarzy niemal do nieprzytomności. 
Jednak musiałam powrócić do swego potwora i dać mu sowitą nauczkę. Dwóch na jednego, w dodatku słabego! Z niesmakiem machnęłam ręką. Tak bardzo chciałam wiedzieć co działo się ze „złotym” chłopakiem. Szczerze powiedziawszy marzyłam o tym by móc czytać w myślach. Domyślałam się jedynie, iż przechodził swego rodzaju załamanie. Nie potrafił spełnić prośby Komórczaka – marzenia ojca. Poniekąd było to smutne.
Wzniosłam się wysoko i odpięłam kamień, tak by nikt nie zauważył mojego nagłego pojawienia się. Jakoś nie miałam ochoty dzielić się informacją o moim magicznym kamieniu. Mimo to gdzieś w głowie podpowiadał głosik, że nikt by nie zwrócił uwagi na młodą dziewczynę mając ręce pełne roboty. Wolałam dmuchać na zimne.
Zebrałam energię w obu dłoniach po czym je złączyłam ze sobą. Kula mocy powiększyła się momentalnie, a z blado żółtych przerodziła się w słabą czerwień. Miałam ochotę pozbyć się tego robala w tym momencie. Z resztą miałam powoli dość patrzenia na znęcanie się nad Gohanem. Przypominało mi to wczesne dzieciństwo, do którego za cholerę nie chciałam wracać! Zamachnąwszy się rzuciłam pocisk w kierunku klona, który brał się tym razem za maltretowanie Kuririna. Trafiłam bezbłędnie. Rozwaliłam go w drobny mak! Łysy mężczyzna i jego „towarzysz” zerknęli z przestrachem na resztki, a następnie w górę dostrzegając mnie. Wtedy ponownie naładowałem dłonie w KI.
    Kuririn odsuń się! – Ryknęłam koncentrując się na pocisku. – Teraz!
Byłemu mnichowi dwa razy nie trzeba było powtarzać. Czym prędzej uskoczył w górę zostawiając klona na moją nie łaskę. Dzieciak cyborga oczywiście nie zamierzał poddać się bez walki bez namysłu rzucając się ku mnie. Tak jak poprzednio wystrzeliłam wiązkę energii. Ta sama scena uraczyła nas, a gdy kurz opadł na ziemię mogłam z dumą stwierdzić, iż pozbawiłam życia dwóch osobników.  Zawyłam z podniecenia niczym kojot. Zniżyłam lot by się temu przyjrzeć. Ziemianin jak leżał po wybuchu, tak leżał z rozdziawioną miną nie dowierzając co właśnie zobaczył.
    Jak... Jak ty to zrobiłaś? – Wymamrotał oszołomiony.
Wylądowałam przed nim po czym wzruszyłam ramionami szeroko się uśmiechając. Co miałam mu powiedzieć? Zabiłam dwa klony bo mnie drażniły, bo miałam serdecznie dość zabawy w kotka i myszkę, ponieważ było mi żal dzieciaka o saiyańskich genach, a przede wszystkim byłam wściekłe głodna?
    Przecież nie będziemy ich wiecznie niańczyć. – Rzekłam wypuszczając głośno powietrze nosem – Zdawało mi się, że potrzebujesz pomocy, poza tym mój klonik się do ciebie dobierał.
Na te słowa mężczyzna roześmiał się gromko,  jakby zapomniał o całym źle tego świata. Wyciągnęłam doń rękę z pytaniem czy ma zamiar spędzić tu  resztę dnia, następnie pomogłam mu się podnieść zastanawiając się któremu pomóc teraz. Wrzała we mnie niespożyta energia i nie chciałam jej zmarnować. Co to, to nie! Z resztą, ktoś na pewno potrzebował ratunku, jak choćby Goku.
    Zostań tu i nic nie rób. – Pouczyłam go. – Ja zajmę się następnym klonem.
    Nie żebym uchodził za tchórza, ale... – Spojrzałam na niego podejrzliwie, a ten się zaczerwienił – Taki miałem plan. No ten, zostać tutaj.
    I dobrze. Nic tam po tobie. Nie jesteś Saiyanem.
Zrobił zniesmaczoną minę, jednak w jego oczach dostrzegałam, iż przyznawał mi rację. Był tylko Ziemianinem, nie mógł równać się z kimkolwiek mającym geny Saiyan, Nameczana i Changelingów w jednym. Zwłaszcza z tymi ostatnimi. 
 Nagle po pustkowiu rozniósł się potworny wrzask. Niesamowicie rozdzierający serce. Na sam jego dźwięk przeszył mnie lodowaty dreszcz, zupełnie jakbym miała się go bać. Ów krzyk dochodził z dołu, gdzie nie tak dawno planowałam się wybrać. Doskonale zdawałam sobie sprawę, iż był to Gohan. Podbiegłam do krawędzi niemal potykając się o własny płaszcz byleby sprawdzić co się tam wydarzyło. Za nic w świecie nie mogłam pominąć niczego w tym cholernym turnieju – nie turnieju. To co tam ujrzałam wprawiło mnie w osłupienie. Przetarłem oczy mając złudzenie senne. Czy ja zasnęłam? Dostałam w głowę? Nie wydawało mi się. Jednak oniemiałam.

***

* lampa xenowa – Sztuczne słońce umożliwiające uprawę roślin na planecie Vegeta dające wszystkie niezbędne składniki i minerały. Na planecie słońce świeciło zaledwie 8 godzin ziemskich, w dodatku od nadmiaru grubych chmur wiszących nad ziemią plony były nazbyt marne.