22 września 2019

41. Zagubiona w czasie

Ten rozdział otrzymał pierwsze miejsce w konkursie za najlepszy w miesiącu: wrzesień 2019

Z dedykacją dla K.A.T.I

Rok 795
Planeta Ziemia


Podróż wehikułem czasu była tak samo nieprzyjemna, co uprzednio. Ta bezkresna czerń, a później przeplatająca się feeria barw doprowadzały mnie do nudności, choć specjalnie mało zjadłam.  Ciekawa byłam czy Trunksowi to nie przeszkadzało w podróży. Mnie doprowadzało to trzęsienie do potwornej choroby i gdyby nie fakt malutkiej przestrzeni leżałabym jak długa. Kiedy wylądowałam na pustkowiu wyskoczyłam z pojazdu kładąc się na miękkiej, zielonej trawie i spojrzałam na leniwie płynące obłoki. Westchnęłam rozpoznając piękną planetę Ziemię. To powietrze i ta grawitacja, wszystko lekkie, jasne i przyjemne. Wiedza, że w zamierzchłych czasach Plant taka była mnie zasmucał. Dlaczego? Nie rozumiałam jak bardzo Tsufule i Saiyanie nienawidzili swojego domu, że doprowadzili go do ruiny. Przecież obecna Vegeta była po prostu paskudną planetą, gdzie niemal nie było roślinności i zwierzyny! Wszystko trzeba było sprowadzać z innych planet.

Zastanowiłam się po raz enty co właściwie uczyniłam. Zmieniłam przeszłość. Swoją przeszłość… Cholera! Nie swoją, a czyjąś. Władcy nie umarli, Saiyanie dalej istnieli, Sara miała wolność, a Natto długie życie. A Vegeta? Co mogło się z nim stać? Czy wrócił do domu i dowiedział się, że Freezer nie żyje? Zapewne wściekł się, że to była młoda Saiyanka z jakieś cholernej przyszłości, w dodatku super wojowniczką będąca w jego umyśle tylko legendą. Zapewne zapragnął być silniejszym, dorównać swojej siostrze z przyszłości, choć nie koniecznie miał wiedzieć, iż byłam to ja, a nie jakaś randomowa postać. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmieszek. Vegeta i zazdrość – na samą myśl zachichotałam. Było to wręcz zabawne. Oczami wyobraźni widziałam jego upór maniaka, by zyskać to, czego pragnął – najwyższy możliwy poziom, bycie niepokonanym. Zupełnie jak przy treningu przed walką z Komórczakiem.

Zastanawiałam się, czy znalazł moją wiadomość, którą zostawiła na krótko po przybyciu na planetę. Chciałam, by poznał Bulmę, by to się nie zmieniło, nie straciło. Choć oficjalnie się nie przyznawał do jakiś większych relacji z tą kobietą, jednak czasem na nią patrzył, takim innym wzrokiem niż do reszty świata. Nie umiałam tego określić, ale zdawało mi się, że nie była mu obojętna, z resztą ona sama się o nim wyrażała w stosunkowo ciepłym tonie. W dodatku przyjęła mnie pod swój dach, pozwoliła zostać, mieć brata u boku. A wszystko tak na prawdę stało się przez przypadek, gdy w trakcie podróży znalazłam zdjęcie Bulmy – matki Trunksa z przyszłości.  Czułam, że zostawienie mu starej fotografii z jej wizerunkiem podpowie mu, co ma robić. Oczywiście zostawiła na odwrocie krótką notatkę:

Mam nadzieję, że przylecisz tu i odnajdziesz swój świat na Ziemi

Leniwie podniosłam się i przeciągnęłam głośno przy tym ziewając. Nadszedł czas wracać i stawić czoła gniewu mieszkających w Capsule Corporation. Zamknęłam wehikuł czasu do kapsułki, po czym wzbiłam się w powietrze. Namierzyłam energię Vegety i choć wydawała się nieco inna niż ostatnim razem bez zastanowienia ruszyłam za nią. W ciągu piętnastu minut znalazłam się w mieście Zachodu, które powoli budziło się do życia o poranku. Nim wylądowałam w ogrodzie posiadłości rodziców Bulmy  wzięłam oczyszczający wdech. Musiałam się psychicznie przygotować do nadchodzącej kłótni, którą już czułam w powietrzu. W niespiesznym tempie ruszyłam w stronę drzwi frontowych, a serce zaczęło bić mocniej. Zaczynałam się denerwować, tylko nie rozumiałam, dlaczego z każdym krokiem coraz bardziej. Wiedziałam, że miałam przechlapane, ale przecież nie byłam bezbronna.

Niepewnie wcisnęłam dzwonek, nie wiedząc, czy mogę tam wejść jak do siebie. Rozbrzmiał wesoło dźwięk, a ja w napięciu wyczekiwałam dźwięku kroków i gdy tylko dotarły do mych uszu przełknęłam mimowolnie głośno ślinę. Kiedy drwi zaczęły się otwierać odskoczyłam kawałek w tył, tak dla komfortu psychicznego, a w nich stanęła Bulma. Wyglądała na zaspaną.

— Cześć! — krzyknęłam głupkowato się uśmiechając.

Chciałam zyskać na czasie albo po prostu ujarzmić atmosferę, cokolwiek, byleby nie zacząć powrotu od wielkiej awantury.

— Co tak wcześnie? — ziewnęła przecierając oczy.

Byłam nastawiona na okropne krzyki zmieszane z paniczną histerią, że ukradłam maszynę Trunksowi uniemożliwiając mu powrót do swoich czasów, by zlikwidować cyborgi, które niszczyły wszystko i wszystkich, a ona po prostu zapytała co tak wcześnie dzwonie do drzwi? Czy aby na pewno byłam tam gdzie powinnam? Czy to była kobieta mego brata? Zaczęłam się jej uważnie przyglądać. Wyglądała może nieco inaczej niż poprzednim razem, ale to wciąż była ona. Przecież widziałam.

—    Bulma?

Zaczęłam ostrożnie, dość przeciągle nie chcąc jej sprowokować, nie żebym chciała jednak tej słownej burzy.

— Chyba zwariowałaś! — warknęła niespodziewanie szerzej przy tym otwierając oczy — Nie jestem taka stara! Wypraszam sobie!

Stanęłam jak wryta. Nie wiedziałam, co tu może być grane. Matka Trunksa stara, młoda? Przecież nic podobnego jej nie wytknęłam, z resztą w nosie miałam jak szybko lub wolno starzeją się Ziemianie. Musiała być wciąż nieprzytomna! Pewno do brzasku siedziała w swojej pracowni jak zawsze majstrując coś i się po prostu przesłyszała. Ot co! Pokręciłam głową wykrzywiając usta tym samym okazując niezrozumienie, po czym weszłam do środka nie pytając o jakiekolwiek pozwolenie. Ta zaczęła coś mruczeć, ale nie zwracałam na to zbytniej uwagi, gdyż musiałam znaleźć Vegetę, a najlepiej samego Trunksa, by oddać mu zwędzony wehikuł. Wzbiłam się na kilka stóp i poszybowałam w stronę sypialni księcia.

— Vegeta! — nawoływałam donośnie — Vegeta!

Wparowałam do jego sypialni, ale nikogo tam nie było, w dodatku odniosłam wrażenie, że opustoszała, a raczej nikt jej nie zamieszkiwał od bardzo dawna. Co raz to bardziej zaczynałam się martwić czy dobrze postąpiłam wybierając się w tę długą podróż. To na pewno był rodzinny dom Bulmy, a jakoś wydawał się inny? Przecież wyczuwałam swego brata energię lecąc w tę stronę, z resztą nie miałam omamów... Musiał gdzieś tu być i wyjaśnić mi, czy działo się tu coś dziwnego, czy jednak to ja nabawiłam się jakieś... Choroby czasowej?!

— Czego tu szukasz, dziewczyno? — odezwał się męski głos zza moich pleców.

Odwróciłam się mechanicznie by dostrzec nadawcę i moim oczom ukazał się nie, kto inny, a sam Trunks. Przeszły mnie ciarki momentalnie. Póki go nie zobaczyłam nie wiedziałam, że wciąż nie wiem, jak wybrnąć z kradzieży.

—    Heh... Cześć, Trunks — nie potrafiłam ukryć zakłopotania — Chyba się nie gniewasz za...

— Czego chcesz? — burknął — Mówiłem już, że nie interesują mnie znajomości z dzieciakami, bez względu na to, jak bardzo jestem popularny.

Spojrzałam na niego jak na wariata. To nie ja tu oszalałam, a oni! Ktoś ich podmienił pod moją nieobecność czy jakimś cudem wykasowała się im pamięć? Już sama nie wiedziałam, co myśleć.

— Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz. — zaczęłam ostrożnie — Chciałam oddać ci tylko wehikuł, a twoja popularność mnie nie interesuje. W ogóle skąd taki pomysł?

Może się ze mną droczyli w ramach zemsty? Byłoby to naprawdę niezłe, ale i złośliwe.

—    Wehikuł?

—    No tak. Ten, co no wiesz... ukradłam. Był mi naprawdę potrzebny!

—    O czym ty mówisz? Teraz to ja ciebie nie rozumiem, dziewczyno.

Ręce mi opadły, dosłownie. Widziałam Trunksa! Przecież nie byłam ślepa! To, że miał na sobie nieco inne ubranie, chustę zawiązaną pod szyją, obcisłe spodnie i dziwną koszulkę w kolorze beżu nie oznaczało, iż oszalałam. Przecież luźny strój, w jakim zwykł wcześniej paradować nie zmieniał człowieka, a już na pewno nie pół człowieka. Czy wszyscy jednak powariowali? Nikt mnie naprawdę nie poznawał?

— Może dojdziemy do tego wszystkiego zaczynając od początku? — zasugerował. — Kim jesteś?

Chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął w dół schodów mrucząc pod nosem, że tak być nie może. Kto to widział, by obce istoty panoszyły się po jego domu? Samej chcąc poznać odpowiedzi bez oporów dałam się porwać, a ten zaciągnął mnie do kuchni, gdzie kazał zająć miejsce przy stole. Miałam wrażenie, że dosłownie mam idiotyczne sny. Jak wtedy gdy trenowałam przed turniejem i odbyłam walkę z Freezerem. Tamten był tak realistyczny, że ciężko było mi uwierzyć, gdy obudziłam się w magicznej komnacie. Wtedy bardzo pragnęłam zabić Changelinga, więc odwiedził moje sny, a teraz mary nocne mówiły mi, że byłam w domu, na Ziemi. Zrobiło mi się momentalnie gorąco. Trzeba było się obudzić!

— Możesz otworzyć okno? — zapytałam poprawiając rozdarty materiał wokół szyi w kombinezonie, następnie poluzowałam nieco płaszcz.

Trunks nie spiesząc się otworzył okno, choć jego mina oczekiwała, że zacznę się tłumaczyć ze wszystkiego, czego nie rozumie. Po chwili wparowała do pomieszczenia młoda Bulma z niemal maksymalnie ściągniętymi ustami, zupełnie jakby chciała mnie tym przestraszyć. Dobre sobie!

—    Co tu jest grane? –  zapytałam raczej siebie samą – Czy ten sen może się wreszcie skończyć?

— To my się ciebie o to pytamy — warknęła dziewczyna, usadawiając się naprzeciw mnie.

— Myślałam, że wróciłam do domu — rzekłam spokojnie wzruszające przy tym ramionami — Powiedziałaś mi, to znaczy, Bulma powiedziała, że należy i do mnie.

Poprawiłam się dlatego, ponieważ kolejny raz sapała jak tylko tak ją nazwałam. Skoro nie była kobietą mego brata to dlaczego tak wyglądała? Imię także nie było jej obce.

— To bardzo ciekawe — fioletowowłosy udał, że się zamyślił — Od kiedy moja matka przyjmuje pod dach obcych? Nic też nam nie wspominała, byśmy mieli kogo oczekiwać w najbliższym czasie.

— Nie jestem obca! — obruszyłam się — Gdzie podział się Vegeta? To wszystko jest jakieś pokręcone! Przestańcie już mi dokuczać! — zaczęłam wreszcie lamentować nie mogąc tego wszystkiego pojąć, jak i dalej ciągnąć.

Byłam zmęczona i głodna, a oni przepytywali mnie jakbym była nieproszonym gościem! Faktycznie świetna kara za kradzież i podróż w czasie.

— Gdzie jest mój brat? — gdy się w miarę uspokoiłam ponowiłam pytanie — Wyczuwałam jego obecność nim tu dotarłam, a teraz zniknął.

—    Czego od niego chcesz? 

Czego od niego chciałam? Czego ja od niego chciałam?! To już przestał być zabawne. Miałam ochotę zacząć krzyczeć, a może zdzielić każde z osobna po pysku by wreszcie zaczęli traktować mnie poważnie? Gdzie ja w ogóle trafiłam? Czy to moja przyszłość, w której mnie już nie było? Poleciałam za daleko i tu mnie już nikt nie znał, czy co? Zapomnieli o mnie przez moje mącenie w czasie? To było możliwe? Trunksa mówił, że zmiana przeszłości nie przekształca teraźniejszości. Więc co do licha tutaj się wyprawiali?

— Jestem siostrą twojego ojca — warknęłam w stronę nastolatka — Wystarczy?

— Nic nam nie mówił, że ma siostrę — zauważyła kobieta — To jesteś tą Saiyanką?

—    Tak! Jestem pieprzoną Saiyanką! – ryknęłam uderzając pięścią w stół, miałam już dość tych gierek – Vegeta to mój brat.

Niestety pod wpływem mojej siły mebel zatrzeszczał niebezpiecznie, a następnie złamał się w pół. Znajdujący się na nim dzban z wodą oraz szklanki runęły z hukiem zamieniając się w drobny mak. Spoglądałam na to wielkimi oczyma, gdyż zapomniałam, że mogę to uczynić bez żadnego problemu. Obecni w pomieszczeniu także utkwili swoje oczy na zniszczonym drewnie, ale tego nie skomentowali, choć oczy mieli wymowne.

— Jak możesz być jego siostrą, gdy jesteś co najwyżej w wieku, by upominać się o miano córki? — zauważyła niebieskooka wymachując w powietrzu palcem wskazującym.

— Jakby nie patrzeć nie znamy przeszłości naszego ojca, ale w siostrę i ja nie mogę uwierzyć — poparł ją chłopak — Z resztą, od kiedy Saiyanie zapuszczają się w te rejony?

Przewróciłam oczami nie mogąc słuchać ich wywodów zaprzeczających moją prawdę. Z pustym żołądkiem nie miałam siły tego wpuszczać do uszu. Skrzyżowałam ręce na piersi starając się opanować nerwy. Nie spodziewałam się takiego obrotu wydarzeń, a tym bardziej że mogłam zabłądzić, bo coraz bardziej dochodziło do mnie przekonanie, iż trafiłam nie tam gdzie chciałam. Tylko jak to było możliwe? I gdzie ja się w ogóle znalazłam?

—    Nic tu po mnie. W takim razie żegnam. — wzruszyłam ramionami, po czym wstałam i skierowałam się w tu wyjściu — Muszę wrócić na Ziemię.

Skoro, faktycznie źle trafiłam musiałam ruszać w drogę, by dostać prawdziwą nauczkę od PRAWDZIWYCH Vegety, Bulmy i Trunksa. Wolałam to niż podróżować bez przerwy w przestrzeni czasu, w dodatku w miejsca, gdzie traktowano mnie jak odszczepieńca. To nie było na moje nerwy.

Nie zwracając uwagi na wołania zdezorientowanych istot przypominających moich nowych znajomych pomaszerowałam szybkim krokiem ku drzwiom frontowym. Jeśli nie byłam tam gdzie powinnam nie miałam ani chwili do stracenia i musiałam dostać się do siebie.

— Dokąd to? — ledwo przekraczając próg usłyszałam tak dobrze znany mi głos.

Był tuż za mną. Poznałam jego energię w momencie i niemal ze szklanymi oczami odwróciłam się, by spojrzeć w jego twarz.

— V-Vegeta? — byłam całkowicie zaskoczona.

Musiałam przyznać, że nie tego się spodziewałam. To był on, poznawałam go, a jednak wyglądał zupełnie inaczej. Czy to nie był mój brat? Miałam... Omamy?

— W jakim celu tu przybywasz?

— Co ci się stało z twarzą?! — krzyknęłam z przerażeniem strzelając weń z palca wskazującego nie odpowiadając przy tym na postawione pytanie.

Jego czarne włosy dotąd charakterystycznie sterczące niczym sopel teraz były dużo krótsze, w dodatku równiuteńko przystrzyżone. Nad wargą widniał czarny, niemal ojcowski wąs, a na ramieniu dostojnie prezentowała się gigantyczna szrama. Odziany był w ziemskie ciuchy, które w ogóle mu nie pasowały – zdawały się przy ciasne i okrutnie niewygodne. Saiyanin na mą uwagę naburmuszył się. Jeszcze zanim wypowiedział choćby słowo jego skroń zaczęła groźnie pulsować. Wystarczyło odliczyć kilka sekund w oczekiwaniu na wściekłe wrzaski.

— JAK ŚMIESZ?! — ryknął potężnie zaciskając pięść — Wiesz, kim jestem?

Odetchnęłam z ulgą. Mimo iż wyglądał jak kretyn wciąż był taki jak zawsze – nadal uważał się za super księcia Saiyanów. To był on, mój najprawdziwszy brat. Wyszczerzyłam się do niego.

— O, przepraszam książę — zachichotałam z sarkazmem delikatnie pochylając głowę.

— Nie kpij ze mnie! — jeszcze chwila i mógł eksplodować.

Wtedy mogło mi już nie być do śmiechu. Zdzieliłby mnie tak, że na długo nie sięgnęłabym do durnych żartów.

— Uspokój się głupi... — spoważniałam — Nie tylko ty tu masz królewski tytuł.

—    O czym ty mówisz podrzędna Saiyanko? A tak w ogóle co robisz w moim domu?

—   Ooo… Widzę, że rozpoznałeś mnie, choć w połowie! – droczyłam się z nim dalej – Jestem przecież twoją siostrą. Nie poznajesz mnie?

Choć balansowałam na niebezpiecznej krawędzi jego emocji nie byłam w stanie ot, tak zaprzestać tych docinków.

To było silniejsze ode mnie. Książę nagle się roześmiał jakbym opowiedziała iście szampański dowcip. Dawno nie widziałam takiego Vegety. Rzadko, kiedy się uśmiechał, a co dopiero gdy pękał przy tym do rozpuku. Wpatrywałam się w niego z dziwnym przekonaniem, że i jemu coś stało się w głowę i zapomniał o moim istnieniu. Na samą myśl przeszedł mnie zimny dreszcz po plecach. To było jak zimny kubeł wody.

—    Nie poznajesz mnie, prawda?

Spoważniał przyglądając się mi nieco uważniej. Znad dachu wychyliło się ciepłe słońce, choć one starało się ocieplić moje

— Saiyanie mają specyficzną moc, temu wiem, że nim jesteś — wyjaśnił opierając ręce na biodrach — Moja siostra już nie jest dzieckiem. Przysłała cię? Od dawna nie miałem z nią kontaktu.

— Bardzo możliwe... — zamyśliłam się — Widać faktycznie nie jestem z tych czasów.

—    To znaczy?

Musiałam sprawdzić, czy to był ten Vegeta, którego niedane mi było spotkać będąc na planecie Vegecie i trafiłam do zmienionej przeze mnie przyszłości. Było to w ogóle możliwe?

Podbijałeś dla innych, zdobądź coś dla siebie i zadbaj o to. — wyrecytowałam powoli i dokładnie.

Mój brat zaczął mi się uważnie przyglądać, dałam mu przecież do myślenia. Jedynie w ten sposób mogłam się dowiedzieć gdzie trafiłam i z którym księciem miałam do czynienia bez zbędnych opowieści.

—    Gdzieś już to słyszałem...

— Czytałeś — podpowiedziałam.

— To ty? — jego czarne oczy urosły ze zdumienia.

— Tak — odpowiedziałam szybko szczerząc się jeszcze bardziej — To ja.

Na podwórko weszły jego dzieci. Zaczęły wypytywać się, o co chodzi i dlaczego mówię o sobie siostra Vegety. To było już całkiem jasne, zgubiłam się w czasie. Na samą myśl o tym bezwiednie ściągnęłam usta i pokiwałam twierdząco głową. Ciekawiło mnie czy Trunksowi się to kiedyś także przytrafiło?

— To ty jesteś tym dzieckiem, który zlikwidował Freezera! — odgadł nie ukrywając zdumienia.

Wyglądało na to, że nie specjalnie dowierzał swym rodzicom i reszcie, iż nie byłam osobą dorosłą, z wiekiem na ramieniu i masą stoczonych bitw. Cóż, bagaż doświadczenia posiadałam.

— To właśnie ja — zaśmiałam się — Wracałam do domu, ale jak widać tutaj trafiłam... Całkiem przypadkiem.

—    Chcesz powiedzieć, że ledwo go zabiłaś i już znalazłaś się tutaj?

—   No tak można powiedzieć. Trochę czasu minęło nim ruszyłam w drogę. – mruknęłam – A co z 78?

— To znaczy? — nie zrozumiał pytania.

—    Czy Bardock wysadził tę planetę z Changelingami?

—    Tak.

Na te słowa podskoczyłam z radości ogromnie żałując, że nie dane mi było tego zobaczyć.

***

Siedzieliśmy w przestronnym salonie popijając jeszcze ciepłą herbatę – bardzo smakował mi tutejszy napar ziołowy. Miałam wrażenie, że dom w ogóle się nie zmienił. Opowiadałam księciu jak to wszystko wyglądało. Cała ta walka z Freezerem, z armią specjalną i przygotowania do wysadzenia stacji na siedemdziesiątej ósmej planecie należącej do Kosmicznej organizacji Handlu. To było zaledwie kilka miesięcy temu, więc nie miałam żadnych problemu z odtworzeniem tej historii. Z drugiej strony wciąż przeżywałam tamtą noc. Nie prędko miała mnie jeszcze opuścić. Okazało się, że owa Bulma nie jest Bulmą, a Brajlą, córką mego brata i tej Ziemianki. Dzieci Vegety były równie zainteresowane tą opowieścią. Chyba nie często mieli okazję słuchać o wielkich bitwach.

—    Ile mam teraz lat? – zapytałam po skończeniu relacji.

—    Chyba dwadzieścia cztery? – zamyślił się mężczyzna, nie mam do tego głowy.

—    O rany! – zdumiałam się – Kiedy ją widziałam miała ledwo cztery, a ja wciąż mam jedenaście.

—    To ci historia – rzekła Brajla.

***

Książę Vegeto,

Świat się zmienia ku lepszemu. Bywa, że czas to pojęcie względne. Freezera już nie ma, a życie płynie dalej. Podbijałeś dla innych, zdobądź coś dla siebie i zadbaj o to. Nie ważne jak to odbierzesz, mimo wszystko wierzę, że przylecisz tu i odnajdziesz tę kobietę, a co dalej zdecyduj sam. Zupełnie inne życie, więcej warte niż cała przelana krew. Tu jest Twoje przeznaczenie czy tego chcesz, czy nie. Mam nadzieję, że przylecisz tu i odnajdziesz swój świat na Ziemi, bo nie chcę psuć wszystkiego – zwłaszcza, że osiągnąłeś to sam.

S.