31 grudnia 2018

32. Nowy dom

Z dedykacją dla mojego męża.

Coraz więcej gwiazd na niebie oznaczało tylko jedno – noc jedną nogą już zawitała. Dopiero gdy Gohan ruszył w swoją stronę zrozumiałam jak bardzo byłam zmęczona. Przez to całe usiłowanie bycia dobrym i empatycznym całkowicie odizolowało mnie od własnych potrzeb. Nawet nie sądziłam, że byłam do tego zdolna. Wciąż uczyłam się samej siebie oraz wszelakich emocji, których musiałam nauczyć się nazywać. Głównymi w moim życiu dotychczas były strach, gniew, nienawiść i ogromny żal. Wiadomo, że pojawiały się zazdrość czy smutek. Jednak teraz, gdy doszły te pozytywne, w dodatku nie krótkotrwałe ciężko było mi się odnaleźć. Czy w tej chwili miało to jakieś znaczenie? Teraz gdy padałam na twarz i wręcz odstraszał mnie własny zapach? Czym prędzej ruszyłam przed siebie usiłując zlokalizować życiową energię swojego brata. Tak jak podejrzewałam nie było to trudne; jego KI skakała jak bijące serce, mimo to nie podnosiła się nadzwyczaj wysoko.
Gdy dotarłam na miejsce lądując pod samymi drzwiami ogromnego półokrąglaka wcisnęłam guzik zwany na Ziemi dzwonkiem oczekując otwarcia. Zdumiałam się gdy w progu zawitał Trunks z przyszłości.
—    Nareszcie jesteś. – Uśmiechnął się szczerze. – Czekaliśmy na ciebie.
Wytrzeszczając oczy oraz nie wypowiadając słowa weszłam do środka zastanawiając się dlaczego. Byłam po kolacji, co prawda trochę czasu już od niej minęło i mogłabym ponownie coś przekąsić, ale nie było to tak istotne jak możliwość wzięcia gorącego prysznica, na który – nie ukrywajmy – liczyłam. Wzruszyłam ramionami czekając, aż młodzieniec zamknie za mną i wskaże kierunek, w którym powinnam się udać. Ruszyliśmy długim korytarzem na wprost, mijając kilka par drzwi po obu stronach dotarliśmy do końca gdzie za otwartym już przejściem znajdował się duży pokój umeblowany w ogromny, długi stół otoczony wytwornymi krzesłami. Siedzieli tam Bulma, jej rodzice oraz Vegeta. Delektowali się przeróżnymi potrawami popijając rozmaicie ubarwionymi płynami.
—    Saro nareszcie jesteś! – Zawołała radośnie Bulma. – Zanim jednak siądziesz do stołu przydałaby ci się porządna kąpiel.
—    O niczym innym nie marzę! – Mruknęłam zmęczona. – Prowadź.
Czym prędzej kobieta zerwała się z siedzenia i poprowadziła korytarzem z powrotem do holu, a następnie po krętych schodach na piętro gdzie ponownie otoczył nas długi korytarz o wielu drzwiach nie wiadomo dokąd. Na całej długości znajdowały się fotokomórki, które oświetlały drogę na każdym odcinku który przemierzałyśmy. Gdy byłyśmy w połowie drogi do jego końca zatrzymała się niemal gwałtownie łapiąc za klamkę.
—    To pokój gościnny – zaczęła – weź prysznic, a ja znajdę ci jakieś czyste ubranie. To nie nadaje się do niczego.
Wypowiadając ostatnie zdanie wskazała palcem na mnie krzywiąc się jakby połknęła kwaśny owoc.
—    Jak to się nie nadaje? – Oburzyłam się nadymając policzki. – To mój kombinezon. Ty, kobieto w ogóle zdajesz sobie sprawę jaki jest drogi i nieoceniony we wszechświecie? Fakt, nie jest już w najlepszym stanie, trochę przeszedł, ale na pewno nie jest śmieciem. 
—    Zrobię ci nowy. – Machnęła ręką ignorując moją wypowiedź. – Może nie taki sam, bo nie mam dostępu do tego typu materiałów, ale będzie spełniać swoją funkcję. Wojna się skończyła i nie musisz paradować w tego typu strojach. Nie będziesz się rzucać w oczy Ziemianom.
Prychnęłam na tę uwagę. Nawet nie była świadoma, iż większość kosmosu tak, a nie inaczej się ubierała. Strój acroniański w każdym calu był doskonały! Wygodny, nie krępujący ruchów, nie drażniący skóry, a co najważniejsze zawsze dopasowany – nigdy za mały. No i oczywiście wytrzymały, a to każdy zmiennokształtny doceniał najbardziej. Choćby właśnie taki Saiyanin, dla którego pierwotnie te stroje stworzono. Ale co taka mieszkanka Ziemi mogła o tym wiedzieć? Tam skąd pochodziłam nawet nie uczono o tym układzie słonecznym. Pewno dlatego, że nic wartościowego się nie znajdywało w tych rejonach. Freezer marzył o każdych pieniądzach więc nawet najodleglejsze i skromne ciała niebieskie były dla niego zdobywane by później sprzedać. Nie potrzebował nawet znać ich nazwy.
Kobieta pogoniła mnie do łazienki gdzie znajdowała się sporych rozmiarów kabina prysznicowa o delikatnym niebieskim kolorze kafelek, po czym zamknęła za mną drzwi. Ściany pokrywały białe kafle, większe od tych pod deszczownicą. Przed wejściem jak i przy umywalce i toalecie leżały małe, eliptyczne dywaniki o grubym włosiu zachęcające do postawienia na nich bosą, zmęczoną stopę – także w odcieniu błękitu. Gdy naga, jedynie owinięta w pasie ogonem weszłam pod strumień gorącej wody poczułam jak mięśnie mi wiotczeją. Każdy z osobna domagał się odpoczynku po intensywnym roku w komnacie Wszechmogącego. Choć niejednokrotnie brałam tam ciepłą kąpiel, żadna z nich nie była tak relaksująca jak ta, której właśnie zażywałam. Tamte często kończyły się utratą przytomności z wyczerpania. Otworzyłam usta unosząc głowę prosto w strumień, który po chwili wypełnił usta. Przepłukałam je i wypluwając wodę przed siebie. Zupełnie nie miałam ochoty na siedzenie na dole przy stole. Chciałam tylko się położyć, ale wiedziałam, że nie jestem u siebie, że moje miejsce jest nigdzie, a jedynie jakie znałam do tej pory to te w podniebnym pałacu. Wszystkie jaskinie, krzaki były nie istotne przed odnalezieniem księcia.
Straciłam rachubę wracając wspomnieniami do minionego dnia. Analizowałam w głowie każdy ruch wojowników mierzących się z Komórczakiem, także swoje. Byłam zdumiona jak wiele zapamiętałam i jak dużo się nauczyłam z samej obserwacji. Choć cieszyłam się z wygranej doskwierał mi niedosyt akcji i samej potyczki. Wkroczyłam w wir walki na samym finiszu więc nie mogłam prawdziwie nacieszyć się w boju. Czy właśnie tak czuli się wojowniczy Saiyanie? Nie umieli żyć bez walki? O tym zawsze opowiadał Vegeta gdy byłam małym brzdącem? W końcu zrozumiałam jakie to uczucie i jak bardzo było emocjonujące. Westchnęłam na myśl, że teraz będę jedynie mogła powalczyć w formie treningu, bez możności pozbawienia wroga cennego życia. 
Gdy stwierdziłam, że moje ciało jest doszczętnie przesiąknięte wygramoliłam się z zaparowanej komory prosto w biały, niesamowicie miękki ręcznik. Jego materiał był po prostu obłędny. W życiu nie dotykałam tak przyjemnego materiału. Może ta planeta wcale nie musiała być wcale zła? Takie kąpiele mogłabym brać codziennie – pomyślałam uśmiechając się do siebie. Owinięta w puchaty materiał wyszłam z łazienki zastanawiając się co takiego Bulma mogła by mi przygotować do odzienia. Gdy tylko przekroczyłam próg ujrzałam ją siedzącą na   zaścielonym łóżku wpatrującą się w małe urządzenie, które trzymała w dłoni. Prawdopodobnie był to jakiś komunikator.
—    Nareszcie! Już myślałam, że się tam utopiłaś.
Prychnęłam na tę uwagę całkowicie ignorując cieknącą stróżkami wodę z niewytartych włosów. Tam gdzie ręcznik przesiąkł kapało na beżową wykładzinę. Nie uszło to uwadze matce Trunksa, która spoglądała na mnie karcąco. Jednak nie wypowiadając słowa wparowała do łazienki wracając z kolejnym ręcznikiem nakazując owinąć nim sobie włosy. Skończyło się na tym, że sama to zrobiła. Nigdy wcześniej nie na głowie turbanu toteż nie rozumiałam o co jej chodziło.
—    Tu, masz ubranie. – Wskazała palcem na stertę równo poskładanych szmat spoczywających na krześle przy oknie. – Powinny być dobre, starałam się powybierać tak byś nie narzekała.
Tu spojrzałam na nią niepewnie, jakby co najmniej czekała mnie przykra niespodzianka. Choć w ogóle nie wiedziałam czego mogłabym się spodziewać. Nie znałam tutejszej mody, jednak zgadywałam, iż mogła nie przypaść mi do gustu. Podeszłam do wskazanego miejsca uważnie przyglądając się wykrojonym materiałom. Zdawały się być całkiem normalne gdyby nie ich kolorystyka. Jaskrawo różowa koszulka z jakimś napisem i zielone spodnie z cienkiego rozciągliwego materiału. Te faktycznie nieco przypominały dolną część mojego dotychczasowego odzienia.
Gdy już wśliznęłam się w przygotowany strój okazało się, że koszulka  była za duża na mnie i Bulma określiła ją sukienką cicho się podśmiechując. Buty włożyłam swoje i ruszyłam ponownie za kobietą tęsknię spoglądając na łóżko, które wyglądało na mega wygodne. Zważywszy na moje wycieczenie podłoga byłaby równie akceptowalna.
—    Muszę tam siedzieć? – Zapytałam ziewając. – Jestem okrutnie zmęczona. To był długi dzień.
—    Zdaję sobie sprawę, ale chcę byś zeszła na dół, do wszystkich. Mam też niespodziankę.
—    Niespodziankę? – Raczej zapytałam siebie niż niebieskooką.
Ta z uśmiechem na twarzy zeszła z ostatniego stopnia, a następnie ruszyła szybszym krokiem do jadalni, zaś ja niezmiennym ślimaczym pędem. Ani myślałam przyspieszać. Nigdzie się nie paliło, a jedyne co by mnie skłoniło do takiej czynności to droga do łóżka. Kiedy przestąpiłam przez próg przeróżne zapachy uderzyły w moje nozdrza. Czy wcześniej je czułam? Zdawało mi się, że nie. Może brud zmieszany z potem maskował całą tę gamę cudownych aromatów? Tak zapewne było. Teraz gdy mnie otaczały wiedziałam, że bez posiłku nie wrócę myślami do snu.
Ludzie zebrani w pomieszczeniu głośno ze sobą rozmawiali. Poza Vegetą, oczywiście. Ten siedział jak zawsze z kwaśną miną wpatrując się w bliżej nieokreślony cel popijając czerwony płyn ze szklanego pucharku. W przeciwieństwie do niego Trunks prowadził bardzo ożywiony dialog z siwym jegomościem. Gdy tylko dostrzegli nas rozmowy umilkły na rzecz radosnych uśmiechów.
—    Siadaj Saro. – Rzekła Bulma wskazując wolne miejsce obok chłopaka z przyszłości.
Bez słowa wykonałam czynność obserwując smakowicie wyglądające potrawy. Wynalazczyni zasiadła na swoim krześle, tuż obok księcia, a po chwili pstryknęła palcami. Niespodziewanie z kąta przy wielkiej wazie z suchymi roślinami wyłonił się robót, który po chwili stał obok mnie nalewając pomarańczowego płynu do takiego samego naczynia z jakiego reszta zebranych spożywała swoje. Uważnie przyglądałam się jego czynności oczekując zakończenia. Spragniona opróżniłam pucharek niemal jednym haustem. Był pyszny, słodki, a jednak z nutą kwaskowatości. Następnym krokiem było nałożenie sobie kolejno wszelakich dań na talerz, tak by zająć całą jego powierzchnię. Zaczęłam konsumpcję nie zwracając uwagi na nikogo. Po czasie dopiero usłyszałam rozmowy.
—    Kiedy wracasz do domu? – kobiecy głoś zadał pytanie. – Do przyszłości?
—    Myślę, że najpóźniej za dwa dni. – Oświadczył Trunks.
—    A odwiedzisz nas jeszcze kiedyś? – Tym razem spojrzałam, pytała starsza blondynka.
—    Myślę, że tak, ale gdy doprowadzę planetę do ładu. Mamy ogrom pracy do wykonania po tym wszystkim co zrobiły cyborgi.
—    Nie zapomnij o Komórczaku. – Wtrąciłam się do dyskusji. – By znowu nie ukradł statku, no i przypadkiem nie zabił.
Uśmiechnął się do mnie obiecując, że nie da się podejść jak jego odpowiednik w przyszłości, z której przybył do nas biocyborg. Bulma rozpromieniona upiła kolejny łyk swojego napoju, tak bardzo przypominającego ulubiony trunek Freezera. Pamiętałam, że był wstrętny. Raz się napiłam z jednej z beczek spoczywających w spiżarniach. Pewno złośliwie, a może jednak z dziecięcej ciekawości? Nie pamiętałam, ale cierpki smak w głowie pozostał. Aż się skrzywiłam.
—    Saro, jeżeli chcesz tu mieszkać, a zapewne nie masz gdzie – Zaczęła Bulma. – musisz zacząć się uczyć. W naszym świecie jesteś dzieckiem, a edukacja to podstawa.
Oboje z Trunksem spojrzeliśmy po sobie, a następnie na kobietę. O co jej chodziło? Jaka nauka?
—    Chyba nie chcesz wiecznie mieszkać na dworze? – Dodała nakładając sobie maleńki kawałek mięsa. – Dom jest na tyle duży, że i dla ciebie znajdzie się miejsce.
Właśnie przełykałam ciepłego ziemniaka, który momentalnie stanął mi w gardle. Zakrztusiłam się nie mogąc złapać powietrza. Jednak refleks niebieskookiego uratował mnie z opresji porządnym klepnięciem między łopatki, a sprawca całego zamieszania wylądował w napoju mego brata, co sprawiło, iż zerknął na mnie jak na wroga.
—    Czo? – wykrztusiłam – Ja?
—    Jesteś przecież siostrą Vegety. – Dopowiedziała wesoło. – Jesteśmy rodziną.
—    Rodziną? – Powtórzyłam głośno w zamyśleniu.
Oczywiście się zgodziłam bez zastanowienia. Jak mogłabym odmówić mieszkania  pod jednym dachem z Vegetą? To było moje największe marzenie od czasu śmierci rodziców. Czy lepiej nie mogłam trafić? Książę już parę lat pomieszkiwał na tej planecie, nie szukał innego miejsca na dom.
Na początek otrzymałam pokój, w którym już tego późnego wieczora byłam. Bulma mówiła, że  to tymczasowo, gdyż miała w planach dostosować go bardziej pod nastolatkę, a nie przyjezdnych gości na jedną czy dwie noce. Ja tam czułam się przyjezdną. Kobieta oczywiście snuła plany o mojej ziemskiej edukacji tuż po odlocie Trunksa do przyszłości. Wiedziałam, że czekało mnie nieznane, w końcu tu ludzie uczyli się, czego innego, a ja o ich świecie nie miałam tak naprawdę pojęcia. Od razu przypomniał mi się dzień, w którym Kuririn główkował nad zadaniami Son Gohana i Dendego w rajskim pałacu. Ziemianka obiecywała dla mnie najlepszego korepetytora na Ziemi. To była niesamowicie energiczna kobieta. Jak już się uparła... Cóż, faktycznie odzwierciedlała swojego wybranka.
Kiedy nastała późna noc wszyscy się rozeszli. Każdy był zmęczony, a ja w istocie ledwo stałam na nogach. Jedynie Trunks wyglądał na wypoczętego, co pewno było sprawką Boskiego Smoka. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi po omacku dotarłam do łóżka, na które padłam jak kłoda. Nawet nie zdążyłam o niczym pomyśleć gdy zapadłam w sen.  Koszmary minionych wydarzeń uderzyły mnie z ogromną siłą. Nie tylko Komórczak atakował wszechświat, a sam Freezer dotrzymywał mu kroku, jakby byli świetnymi kompanami. Gdzie okiem sięgnąć rozciągały się zgliszcza, a to co jeszcze stało trawiły płomienie. Dosłowny obraz nędzy i rozpaczy. Tak właśnie wyobrażałam sobie koniec światów.
Obudziłam się zlana potem jakbym naprawdę walczyła, a sen nie był tylko marą. Nie miałam pojęcia ile spałam i jaki był aktualny czas. Nie znałam się na ziemskim. Podeszłam do okna. Niebo wciąż było mocno rozgwieżdżone co musiało oznaczać, że wcale długo nie śniłam. Księżyc był bliski pełni. Moją koniecznością było pamiętać by na tym globie nie spoglądać w jego kierunku, zwłaszcza w pełnej okazałości. Gdybym rozwaliła tę budowlę zapewne Bulma urwałaby mi głowę. Oczywiście w przenośni, sił na to nie posiadała.


Wyszłam na balkon by zaczerpnąć świeżego powietrza. Noc była ciepła i przyjemna. Wzbiłam się ponad budynek by zasiąść na jego szczycie. Zupełnie nie spodziewałam się spotkać tu swojego brata. Nie miałam nawet w planach z nim rozmawiać, aż do rana. Sam zdawał się być zaskoczony moją obecnością.
—    Co tu robisz? – Usłyszałam burkliwy ton.
—    Nie mogę spać. – Rzekłam bez ogródek. – Postanowiłam się przewietrzyć.
—    Ja też. – przyznał – Tu mi się dobrze myśli.
Dosiadłam się by po chwili obserwować gwiazdy. Nie mówiliśmy nic. Wpatrywaliśmy się w migoczące kropeczki rozmyślając o wielu rzeczach. Zapewne tak jak ja myślami był w przeszłości, ale czy tak samo odległej?
—    Powiedz mi – przerwał milczenie. – co się wydarzyło w twoim życiu? Chcę wiedzieć co takiego cię spotkało, że jesteś tym kim jesteś. Twoja moc wyewoluowała nadzwyczaj szybko.
—    Co chcesz wiedzieć?
—    Gdy się spotkaliśmy nie potrafiłaś nawet walczyć. Uczyłaś się przy mnie, potem trenowałaś sama w tej komnacie. – kontynuował – Podczas tego cholernego turnieju także. Jednak nie to mnie nurtuje najbardziej. Za każdym razem gdy jesteśmy o krok przed śmiercią stajemy się silniejsi, odporniejsi.
—    Masz rację, dużo się nauczyłam. Dawałam z siebie wszystko, bo bardzo chciałam móc stanąć do walki. – Uśmiechnęłam się do siebie. – Pamiętasz co ci mówiłam tam, na polu bitwy?
—    Oczywiście. Wkurzyłaś mnie. – zauważył – Ale i zapełniłaś głowę masą pytań. Jak udało ci się przetrwać w tamtym świecie?

***

ROK 762
STATEK MATKA, GDZIEŚ W KOSMOSIE.

Bezkresny kosmos był ostatnimi czasy jej domem. Z utęsknieniem spoglądała na oddalające się, lub przybliżające gwiazdy. Oczywiście gdy miała dostęp do okien, co zdarzało się przez ostatnie pół roku bardzo rzadko. Miała taką okazję za każdym razem gdy wybudzała się z leczniczej kąpieli. Ostatnio było to nagminnie. Ilekroć Dodoria miał ochotę bił księżniczkę Saiyan do nieprzytomności. Jednak robił to także, kiedy miał zły dzień, został zdenerwowany, czy nawet sprowokowany. Dziewczyna nigdy nie wiedziała, kiedy ten znowu postanowi ją sponiewierać jak śmiecia.
Właśnie ocknęła się po raz kolejny w zielonkawej mazi podłączona do aparatu tlenowego, oraz do dwóch kabelków umocowanych  przylepcami do torsu by monitorować stan leczonego. Odziana była jedynie we własną skórę. Wypuściła powietrze ustami, a te od razu zamieniły się w bąble gnające w górę zbiornika. To westchnienie było odruchowe. Powoli oswajała się z  myślą, że nikt nigdy jej nie uratuje, a sama nie jest w stanie się obronić. Mimo to za każdym razem rozpaczliwie błagała los o cudowne pojawienie się jej brata, o którym nie miała żadnych wieści, a zapytać nie mogła – przyznałaby się wtedy do bycia córką zamordowanego króla Saiyan. Zdawała sobie sprawę jak bardzo zależało grubemu kosmicie na tych słowach. Bała się, że wtedy ją zabije, albo co gorsze będzie przyczyną do skrzywdzenia Vegety.  Przecież by chciał ją ocalić? Zgodziłby się na okrutne rzeczy, a może nawet gorzej? Zostawił na pastwę okrutnych bestii? Nie chciała nawet tego roztrząsać przed sobą samą. Miała przecież zaledwie pięć lat. Nie pojmowała wciąż nieograniczonej bestialskości światów. Istoty przebywające na tym wielkim statku również bały się różowego kosmity, nie mniej niż prawej ręki Freezera – Zarbona. O Imperatorze nie trzeba było wspominać. Sam jego oddech przyprawiał załogę o palpitację serca.
Kilka minut po przebudzeniu Sary jeden z pracowników skrzydła medycznego załączył pompę by następnie uwolnić dziewczynę podając ręcznik oraz odzienie. Gdy tylko poczuła chłodne powietrze zadrżała i szczelnie owinęła się dziękując za dziecięce rozmiary bo jedynie twarz pozostawiła bez okrycia.
—    Znowu tu jesteś. – Mruknął kosmita. – Czym żeś tak podpadła małpko panu Dodorii?
—    Bo się urodziłam. – Wydukała bez emocji.
Nie miała siły płakać, już wystarczająco dużo łez wylała przed przybyciem do lecznicy. Choć bała się okrutnie swego oprawcy nie chciała mu tego okazywać. Czasem pękała i wyła w niebo głosy. Za każdym razem gdy emocje brały górę pluła sobie w brodę po fakcie. Wspomnienia triumfującego potwora nawiedzały ją jak złe duchy. Kolejny raz była słabym gówniarzem z wojowniczego ludu. Nie żadnym wojakiem, odczuwała to każdorazowo gdy budziła się w zielonej cieczy.
Zielonoskóry jaszczur wrócił do swojej poprzedniej czynności. Nigdy nie interesował się co druga ręka Changelinga usiłuje osiągnąć lejąc tego podlotka. Jego pracą było postawienie każdego kto trafił do jego szpitala na nogi. Tym razem było to zastanawiające. W końcu ta mała Saiyanka była tylko kilkulatkiem, nie bardzo miała czas nabruździć w królestwie demonów mrozu. Wykonując swoje obowiązki wezwał Dodorię informując go o całkowitym wyleczeniu dziewczyny. Tym razem trwało to dłużej. Niemal zatłukł ją na śmierć łamiąc praktycznie każde żebro.
Kolczatoskóry osobnik przybył na wezwanie nadzwyczaj szybko. Sara ledwo zdążyła się ubrać, oczywiście jak zawsze się ociągała wiedząc, że nic dobrego na nią nie czeka. Gdy tylko usłyszała jego oddech przeszedł ją dreszcz. Od miesiąca nie spała dobrze, nie miała chwili wytchnienia. Podwładny Freezera dosłownie uwziął się, by wyciągnąć prawdę od małpiej istoty. Choć inni zwątpili w plotki o jej królewskim pochodzeniu ten nie zamierzał się poddawać. Doskonale pamiętał gdy wtargnęła do Sali tronowej, tuż po zamordowaniu kobiety króla. Był pewien, jak tego, że oddychał, iż była ich córką. W końcu nigdy jej nie odnaleziono, a czy zginęła w wybuchu było dla niego niedorzecznością.
—    Świetnie wyglądasz. – Szepnął niemal do ucha swojej ofierze. – Dobrze, się składa, bo pan chce cię zobaczyć
Sara ze strachu aż podskoczyła, następnie oblała się zimnym potem obawiając się najgorszego – śmierci. Czego innego mógłby chcieć ten przeklęty Changeling? Doskonale pamiętała wydarzenia minionego roku. Jego bezwzględność przerażała ją najbardziej, bo o ile Dodoria jej nie planował zabić to z tym drugim nie mogła liczyć na szczęście. Przełknęła głośno ślinę unikając spojrzenia żołnierza. Stała tam jak słup soli nie wiedząc co ze sobą począć i czy kiedykolwiek skończy się ten koszmar. Każdego dnia chciała obudzić się z tego potwornego snu by móc ponownie wtulić się w ramiona ojca i zobaczyć jego dobroduszny uśmiech. Tylko każdziutki świt przypominał jej, iż świat marzeń umarł wraz z planetą, na której się urodziła.
Dodoria dwoma słowami nakazał księżniczce ruszyć w drogę, a tej nie pozostało nic innego jak wykonać rozkaz. Na tym statku była tylko bezwartościowym śmieciem. Zdawała sobie sprawę, iż żaden królewski tytuł jej nie uratuje. Liczyła po cichu, że los kiedyś okaże się dla niej łaskawy i pozbawi życia tego potwora, z resztą każdego, który przyczynił się do tego całego pożal się życia, a ona sama zdobędzie się na odwagę i ucieknie z niewoli, o ile nadarzy się takowa okazja. Człapała smętnie za żołdakiem rozmyślając co by było gdyby, bo co innego jej pozostało? Kiedy otworzyły się przed nimi drzwi do pomieszczenia, w którym przebywał pan i władca ogromnych przestrzeni kosmicznych czarnooka wstrzymała oddech. Gdyby mogła teraz nie myśleć zrobiłaby to, ale natłok czarnych myśli uderzył ją ze zdwojoną siłą. Za nic nie chciała przekroczyć progu. Wiele razy słyszała o tych, którzy z tego miejsca wyszli martwi. Obawiała się, że jeśli tylko znajdzie się wewnątrz twierdzy podzieli los nieszczęśliwców. Nim jednak zdążyła się zaprzeć grubas chwycił ją za pancerz i wrzucił do środka niczym szmacianą lalką. Nie słyszała jego sapań by weszła, była całkowicie wtedy nieobecna. Gdy tylko wylądowała na lodowatym, metalowym podłożu zaczęła powtarzać w myślach jak mantrę „Nie otwieraj oczu!”. Jakby ta czynność miała ocalić ją przed rychłą śmiercią.
—    Wstawaj! – Ryknął Dodoria.
Dziewczynka ani myślała się poruszyć. Nie chciała patrzeć na tego potwora – mordercę jej dawnego życia. Zacisnęła mocniej powieki.
—    Powiedziałem wstawaj! – Warknął raz jeszcze po czym podszedł i kopnął Saiyankę.
Sara z cichym sapnięciem przyjęła cios w żebra. Uderzenie było na tyle silne, że przeturlała się pod ścianę. Dopiero co zrośnięte kości ciężko przyjęły ten grubiański gest.
—    Jeżeli zaraz nie wstaniesz! – Wrzasnął rozdrażniony kosmita.
—   Sam się tym zajmę. – Rozbrzmiał cichy acz stanowczy głos.
—    Jesteś pewien, panie? – Zapytał nie kryjąc zdziwienia. – Nauczę ją manier!
—    Idź.
Jego krótka wypowiedź nie pozostawiła żadnych złudzeń. Dodoria skinął swemu władcy po czym bez słowa opuścił wnętrze. Na odchodne rzucił wrogie spojrzenie na małpie dziecko, ale ta jak leżała skulona tak nie drgnęła.
Freezer delikatnie odstawił szklany puchar wypełniony do połowy jego ulubionym napojem – winem produkowanym na jedynej planecie, która obrodzona była w najsłodsze owoce jakie kiedykolwiek miał w ustach. Tylko dla tych kiści szmaragdowych winegon nie zrównał ziemi niczym buldożer. Spojrzał uważnie na zgiętą dziewczynę. Wyglądała marnie, poniżej przeciętnej. Ot zwykły gówniarz nie mający pojęcia o sile. Wstał i niespiesznie ruszył ku niej. Słyszał z ust swego oddanego sługi, że była zawzięta jak to typowy Saiyan i za nic nie dała się złamać. Jednak zastanawiał się czy aby nie przesadzał z jej pochodzeniem. Taki szczyl przecież od razu by się przyznał byleby więcej go nie katować.
—    Dziecko. – Zaczął ostrożnie. – Wstań.
„Nie, potworze” – pomyślała trzęsąc się jak osika.
—    Podnieś się póki jestem dobry. – dodał – Nie zabije cię, chyba, że nie wstaniesz.
Sara z przerażeniem dźwignęła się na malutkich rączkach mając tę dziecięcą i infantylną nadzieję, że Freezer nie kłamie i naprawdę nie zamierza jej pozbawiać życia. Kiedy stanęła, wciąż zgarbiona pociągnęła nosem by następnie owinąć się ciasno ogonem. W głowie dudniły jej jedynie myśli by nie umrzeć. Nie, póki nie odnajdzie brata. Changeling z uśmiechem na ustach zrobił dwa kroki w przód, a potem z szybkim rozmachem uderzył dziewczynkę w twarz. Ta odbiła się od ściany i upadła. Nie zdążyła nawet pomyśleć o bólu, który pulsował na policzku gdy do jej uszu dotarły warkot:
—    Wstawaj!
Księżniczka ze strachu podniosła się naprędce obawiając się gróźb, które jak wiedziała nie padały bez pokrycia. Stwierdziła, że zrobi wszystko co jej karze byleby nie otrzymać śmiertelnego ciosu. Tym razem spojrzała mu w oczy z wielkim, zapłakanym wyrzutem, w końcu ją walnął, a mówił co innego.
—    Nie patrz tak na mnie małpo. – Wycedził srogo łypiąc na nią bijąc przy tym ogonem w podłoże. – Za nieposłuszeństwo nie ma pobłażliwości.
Bez słów schyliła pokornie głowę usilnie powstrzymując łzy. Szczerze wolała być bitą przez różowoskórego grubasa niż stać tu z tym potworem z rogami i czarnymi ustami. Gdy szedł do niej na swych trójpalczastych nogach przymknęła powieki, a słone krople same popłynęły po policzkach okazując strach. Freezer zdawał się w ogóle ich nie zauważać. Jednym ruchem pochwycił malutką za gardło i uniósł nieco nad ziemię, na wysokość swoich oczu, a nie był on wysoką istotą, temu właśnie zwykle przesiadywał w swoim latającym pojeździe. Ścisnął delikatnie dłoń by wyczuć kręgi szyjne, ale ich nie zmiażdżyć.
—    Jesteś królewską córka? – zapytał.
Czarnooka z ledwością potrafiła przełknąć ślinę, a co dopiero wypowiedzieć słowo. Spróbowała jednak pokręcić głową przecząco. Za nic nie miała zamiaru przyznać się do więzów krwi z Vegetą.  Wierzyła, że żyje, a to było najważniejsze. Zacisnęła mocno oczy mając nadzieję, że to wystarczy.
—    Jesteś pewna?
—    T..khhh... – Wyrwało się z zaciśniętej krtani, a łzy ponownie spłynęły.
Tego jeszcze dnia dostała porządnego łupnia od Dodorii, dla zasady, bo to lubił. Miał zamiar robić to notorycznie, aż mu zbrzydnie. A ona płakała tak długo, aż zabrakło jej łez, a ból stał się czymś oczywistym.



    I to już koniec sagi o cyborgach moi drodzy. Ale nie martwcie się, następna wcale nie będzie gorsza! Tam też czeka Was wiele przygód! Mam nadzieję, że w tej równie dobrze się bawiliście jak ja.
    Do zobaczenia w kolejnej przygodzie.

    I przede wszystkim wszystkiego najlepszego w nowym, 2019 roku!

    05 grudnia 2018

    31. Dwa życzenia

    Z dedykacją dla Odei

    Tenshin pochwycił martwe ciało dwudziestojednoletniego przybysza z przyszłości przerzucając przez lewe ramię, a Yamcha postanowił pomóc Son Gohanowi. Chłopak był wyczerpany, że kilka sekund później zemdlał w ramionach mężczyzny. Fasolek na stanie już nie było. Przestąpiłam może ze dwa kroki kiedy dostrzegłam w półmroku leżące ciało nieopodal, nad którym pochylał się Kuririn z niebywałą troską.
    —    Żyje? – Zapytałam wskazując brodą na kobietę, czego mężczyzna mógł już nie dostrzec.
    Były mnich westchnął cicho kucając przy niej naprędce oceniając stan obrażeń.
    —    Żyje. – mruknął – Musimy ją też zabrać ze sobą.
    —    Zwariowałeś??! – Warknął Vegeta przywdziewając purpurę na twarzy. – Tę maszynę trzeba od razu zlikwidować!
    Łysy spojrzał gniewnie w kierunku mojego brata. Pochwycił kobietę i wzbił się w powietrze całkowicie lekceważąc jego zdanie, zaś ja wzruszyłam tylko ramionami głupio się uśmiechając po czym ruszyłam za nim zastanawiając się nad pobudkami przyjaciela Goku. Miał względem niej jakieś plany? W chwilę po starcie zauważyłam, że Vegeta nie ruszył się z  miejsca. Zatrzymałam się po czym zawróciłam by zawisnąć w powietrzu naprzeciw brata, który zaciskał wściekle pięści oraz szczękę.
    —    Jakiś problem, bracie?
    —    Jestem wkurwiony! – Wrzasnął plując śliną na wszystkie strony. – Zostałem wystawiony na pośmiewisko świata! W dodatku gówniarz przerósł mnie siłą! 
    I o to było tyle krzyku? Wielce saiyańskie ego zostało zszargane przez małego nic nie wartego mieszańca. Zastanawiałam się jakie idee były wpajane w jego głowę od urodzenia, że za nic nie był w stanie się pogodzić z losem. Właśnie psuł te magiczną chwilę gdzie zło zostało pokonane.
    —    Nie dramatyzuj. – Przewróciłam oczami. – Przestań już wszystko psuć i leć z nami. Chcę zobaczyć kryształowe kule!
    —    Nic nie rozumiesz...
    —    Co tu rozumieć? – Wzruszyłam ramionami lądując delikatnie. – Naopowiadali ci bajek o niezwyciężonym księciu i nie możesz przetrawić, że jednak są silniejsi? Nie patrz tak na mnie! – Pogroziłam palcem. – Gdybyś przeżył to co ja dawno porzucił byś czcze opowiastki o elicie wojowników. Wiesz ile razy dostałam po mordzie do nieprzytomności od takiego nic niewartego śmiecia? Byś się zdziwił, jednak byli silniejsi i nic mi nie pomogło urodzenie, więc daruj sobie te idiotyczne bajki.
    Saiyanin choć wmurowany w ziemię trząsł się gniewnie kotłujące me słowa w głowie. Jak dla mnie trwało to zbyt długo. Miałam serdecznie dość jego wyuzdanych opowiastek o super elicie. Ten kto wymyślił kastę zaraz po narodzinach był głupcem. Czy wszyscy Saiyanie myśleli, że z mocą się rodzisz i to wszystko? Że nie trzeba trenować i walczyć z samym sobą by wspinać się to co raz wyżej? Naprawdę tak bardzo ograniczonym ludem byliśmy?
    —    Gohan ciężko pracował na to zwycięstwo. Nie dostał niczego za darmo.
    —    Nie on go ostatecznie pokonał – Raczył przypomnieć. – Ty go zabiłaś.
    —    Co za różnica? Pomogłam mu i jestem z siebie dumna. Wreszcie zapracowałam sobie, ale to ten mieszaniec z nim walczył. Więc może skończymy te bezsensowną gadkę i ruszymy do pałacu?
    Kiedy wreszcie zmierzaliśmy w stronę pałacu układałam sobie w głowie to co się wydarzyło. Książę oczywiście wciąż był nadąsany. Czy gdybym wcześniej zaatakowała Komórczaka ojciec Son Gohana by żył? Był dobrym Saiyanem  wielkim wojownikiem i poświęcił się na darmo. Ilekroć pomyślałam o tym robiło mi się żal kolegi. Ten chłopak poświęcił się by ocalić życie mojego brata, który by także odszedł ode mnie, a mimo to leciał tuż obok. Nie miałabym nikogo. Dziwnie się czułam. Jakbym ociekała winą. Tylko czy słusznie?
    Osiągnęłam poziom super wojownika, a jednak nie było tej wspaniałej radości we mnie. Jak by to był tylko kolejny szary, pospolity dzień w moim życiu. A nie był; odszedł ktoś, kto nie powinien… Nie lubiłam śmierci – zbyt dużo się jej naoglądałam w dzieciństwie. Za bardzo przypominała mi jak życie jest kruche i zależne od czyjegoś widzimisię. Dogoniliśmy resztę gdy ci wymieniali się uwagami wyczynu Kuririna, który wziął ze sobą naszego wroga. Bo co będzie kiedy zechce ponownie siać strach i zniszczenie? Mimo tych nad wyraz emocjonujących uwag nie interesowałam się cyborgiem. Jeśli miała by to uczynić, trzeba będzie się z tym uporać posyłając androidkę na tamten świat. Ot cała robota. Przecież byliśmy od niej silniejsi. Komórczak pałał dużo potężniejszą mocą od niej, a daliśmy mu radę. Jedynie wiadome mi było, iż C17 nie mógł pochwalić się tak wysoką KI, który mógł już teoretycznie nie istnieć. Przecież był pochłonięty, prawda? Zawsze to jeden kłopot mniej.
    Dotarliśmy w końcu na miejsce gdzie ciepło choć ze smutkiem zostaliśmy powitani przez pana włości. Jedynie ci, którzy nie widzieli, nie mieli pojęcia o śmierci swojego przyjaciela, a tu Dende miał wszystko jak na dłoni. Przed ziemianami nie walczącymi w powietrzu wisiała okrutnie bolesna wiadomość. Młody Namekanin polecił położyć syna Goku na podłodze by ten mógł go uzdrowić. Chłopak ocucił się w oka mgnieniu radując się na widok zielonoskórego.
    —    Cieszę się, że to już koniec. – Mimo smutnej atmosfery Wszechmogący radował się. – Ulepszyłem przez ten czas kryształowe kule.
    —    To znaczy? –  Szatan nie krył zdziwienia.
    —    Od teraz macie po trzy życzenia rocznie. – Oświadczył entuzjastycznie.
    —    Jesteś wielki! – Ucieszył się Kuririn niemal podskakując z kobietą na ramieniu; nie zdążył jej położyć. – Trzy życzenia w jeden dzień zamiast w trzy lata! Jesteś najlepszym bogiem!
    Wspomniane kryształy leżały idealnie ułożone w okrąg gdzie jedno gwiezdna kula spoczywała w samym środku. Pięknie lśniły w bursztynowym odcieniu co kilka chwil mrugając to na biało, to na czerwono wydając cichy dźwięk, którego nie sposób było opisać. Czy tak właśnie się działo gdy odczuwały swoją obecność? Pierwszy raz ujrzałam je wszystkie. Były po prostu piękne i zapierające dech w piersiach. Kuririn delikatnie położył blondwłosą kobietę, prosząc pana włości o doprowadzenie jej do stanu używalności. Na tę słowa Yamcha z przerażeniem uciekł w najdalszy zakątek pałacu krzycząc, że kobieta jest niebezpieczna, a ta dosłownie sekundy po tym jak została uzdrowiona obudziła się. Była kompletnie zaskoczona gdy ujrzała takie, a nie inne towarzystwo po uprzednim zerwaniu się na równe nogi. Przez chwilę miała zabawny wyraz twarzy z tymi wyłupionymi ślepiami. Mimowolnie parsknęłam, co nie uszło jej uwadze, bo w następnej chwili łypała na mnie z nadymanymi policzkami.
    —    Gdzie ja do cholery jestem i co WY tu robicie!? – Krzyknęła odzyskując władzę nad językiem.
    —    Znajdujemy się w Rajskim Pałacu. – Oświadczył spokojnie Szatan. – Nie próbuj żadnych sztuczek. To miejsce jest święte.
    —    Nasz drogi Kuririn zabrał cię po walce z Komórczakiem. – Postanowił wyjaśnić Tenshin. – Powinnaś mu podziękować, że nie pozwolił nam cię zniszczyć.
    —    Sama zadecyduję komu i kiedy podziękuję. – prychnęła – Nie prosiłam się o współczucie.
    Wspomniany mężczyzna poczerwieniał po czym zmarkotniał czując się niedocenionym. Może mi się zdawało, ale widziałam rumieńce na jego policzkach. Nie rozumiałam jego postawy nawet teraz. Powinien był rzucić jakimś hasłem w stylu: Ty niewdzięczna! Ale nic takiego nie padło z jego ust.
    —    Nie musisz mi dziękować. – W końcu bąknął. – Możesz teraz zacząć nowe życie.
    —    Co to niby znaczy? – Zdziwiła się.
    —    To co powiedział. – Syknęłam ściągając usta w dziubek. – Komórczak nie istnieje, więc idź i nie grzesz więcej.
    —    Chyba nie chcesz mi wmówić, że pokonaliście go?
    Wszyscy potaknęliśmy w tym samym momencie, a z jej twarzy odpłynęła krew. Stała na przemian otwierając i zamykając usta nie wiedząc jakie sklecić zdanie rozglądając się przy tym po zebranych. 
    —    T-takie miernoty? – Wciąż nie dowierzała.
    —    Właśnie takie. – Odwarknęłam.
    Kobieta wściekła jak osa nie miała ochoty więcej z nami rozmawiać o czym świadczyło jej zachowanie. Odbiegła z cichą wiązanką przekleństw i zanim odleciała w swoją stronę zakazała komukolwiek za nią podążać. Jakby komuś się w ogóle chciało.
    —    Spróbuj coś wywinąć! – Krzyknął za nią Vegeta teatralnie grożąc palcem. – Wtedy cię znajdę i zabiję!
    Yamcha i Tenshin roześmieli się na tę zapowiedź kary najwyraźniej wyobrażając sobie zdesperowaną kobietę w ciemnym zaułku gdzie czekał na nią książę z jednym z tych swoich firmowych, morderczych wyrazów twarzy. Bo co innego mogło ich tak rozbawić? Zdawałam sobie sprawę, że mój brat jedynie czekał na rewanż, w końcu ta istota mocno go pokiereszowała nim spotkaliśmy się tu po raz pierwszy.
    —    Czas zająć się ważniejszymi rzeczami. – Zniecierpliwił się Szatan Junior.
    —    To prawda. – Potaknął Dende. – Już wzywam smoka.


    Młody Namekanin skierował swoje zielone dłonie w kierunku idealnie okrągłych kul przywołując Boskiego Smoka krótkim prawidłem. Wraz z wypowiedzianą formułą niebo zrobiło się czarne jak smoła – niczym na komendę – a z kul wyłoniła się błyskawica, która wystrzeliła wysoko ponad nas, dokładnie w to czarne sklepienie. Wędrowała po niebie rysując coś na kształt szlaczków. Złote, oślepiające światło przeistoczyło się wreszcie w gigantycznych rozmiarów zielonego smoka o długich, sumiastych wąsach i czerwonych ślepiach. Był po prostu niesamowity. Emanował niebywałą aurą, która niemal powalała na kolana. Niczego podobnego w życiu nie spotkałam. Długi nieskończenie; jego postać wychodziła z blasku spowitego nad magicznymi kryształami.
    —    Witaj, o wielki Smoku. – Powitał go przyzywający z wzniesionymi rękoma.
    —    Mam niewiele czasu więc proszę o wybranie dwóch z trzech życzeń w miarę szybko. – Odezwał się tubalnym głosem pomijając kwestie powitalne.
    —    Tylko dwa? – Zauważył posępnie Yamcha.
    —    Dwa nam w zupełności wystarczą. – Zawołał radośnie Kuririn. – Czy możesz ożywić wszystkie ofiary Komórczaka?
    Smok nic nie odpowiedział, oczy zaiskrzyły mu niczym gigantyczne pochodnie uraczając nasze uszy magicznym dźwiękiem. Skinął wreszcie lekko głową.
    —    Twoje życzenie zostało spełnione.
    Spojrzałam na ciało Trunksa w napięciu. Dostrzegłam, że poruszył palcem, a po chwili się podniósł z kamiennej posadzki rozglądając wokoło jakby przed sekundą zbudził się ze snu.
    —    Rany! – Stłumiłam okrzyk. – On naprawdę żyje!
    Aż podskoczyłam, w końcu nie codziennie widuje się takie zjawiska. Jeśli on żył to oznaczało, że ojciec Son Gohana także mógł otrzymać swoje. Prawda? Trunks spojrzał na smoka w  wielkimi oczyma nie rozumiejąc co się właściwie wydarzyło. Miał dziurę w pancerzu po śmiertelnym promieniu, lecz całą skórę i zero zadrapań. Był po prostu jak nowy. Zapewne też widział po raz pierwszy to magiczne, wielkie cudo, w końcu tam skąd pochodził Szatan już nie istniał, więc nie miał sposobu spojrzeć nawet w blask kryształu smoczej kuli. A gdyby tak odnaleźli nową Namek? Sprowadziłby nowego Wszechmogącego, który odbudował by ten chaotyczny świat bez wojowników. Mógłby ożywić wszystkich poległych w walce z Androidami. To była świetna myśl!
    —    Jak się czujesz? – Zawołałam podbiegając do byłego denata. – Powiedz coś!
    Syn Bulmy zamrugał kilkukrotnie. Czy zbiło go pytanie, czy sam fakt bycia tu z nami? Przez moment milczał by wreszcie się uśmiechnąć przeczesując zbyt długie włosy.
    —    Czuję się świetnie. – Rzekł powoli. – Nie zdążyłem nawet dotrzeć do niejakiego Enmy. Tak przynajmniej mówił jeden z Oni.
    Wojownicy roześmiali się gromko, czego nie pojęłam. Poza mną tylko Vegeta zachował kamienną twarz. Kim byli wspominani jegomoście?
    —    Mam pytanie wielki smoku. – Odezwał się ponownie Kuririn. - Czy mógłbyś przemienić cyborgi w ludzi?
    —    Prosisz mnie o coś co jest poza moją kontrolą. – odpowiedział – Niestety nie mam takiej mocy.
    —    Rozumiem. – zmarkotniał – A czy możesz zniszczyć bomby umieszczone w ich ciałach?
    —    To mogę uczynić.
    Gadzie oczy ponownie zaczęły błyszczeć intensywną czerwienią. Wychodziło na to, że Boski Smok miał ograniczoną moc. Jak to było możliwe? Przecież ponoć był wszechmocny. Nie pojmowałam tego co stawiało przed nim bariery? Po spełnieniu drugiego życzenia smok pożegnał się znikając, a następnie magiczne kryształy wzbiły się wysoko nad nasze głowy i rozproszyły się po świecie. Niestety jasno się już nie zrobiło. Noc nadchodziła nieubłaganie.
    —    A co z Goku? – Zadałam pytanie. – Czy on też został wskrzeszony?
    Nigdzie go nie dostrzegałam i nikt nie kwapił się do zwrócenia na to uwagi. Przecież życzenie przez monstrum zostało spełnione, a w tym temacie panowała kompletna cisza. Nie musiałam długo czekać na odpowiedź. Szatan wyjaśnił mi, że Ziemski smok może tylko raz wskrzesić każdą istotę, a wspomnianego wojownika limit już się wyczerpał. Jedynie mieszkaniec magicznych kul z Namek był zdolny do spełnienia tej prośby. Wtedy niespodziewanie rozległ się głos. Jakby był w mojej głowie, ale i każdego tu obecnego. Był to nie kto inny jak wcześniej wspomniany Goku. Choć nie wiedzieliśmy w jaki sposób się z nami  komunikował postanowił prosić byśmy nie wybierali się w podróż po Smocze Kule, bo sam nie zamierza wracać do życia. Zbyt wiele razy musiał ratować świat  i miał nadzieję, że gdy go  zabraknie wreszcie zapanuje pokój. Czy oni tego chcieli czy nie uszanowali wolę przyjaciela.
    Momo – jak zawsze gościnny – zaprosił nas do stołu przed powrotem do domów. Niektórym śpieszyło się do siebie, jednak Trunks zauważył, że to była zwycięska kolacja, a Wszechmogącemu nie wypada odmówić. Zgadywałam, iż tak chciał okazać mu wdzięczność za przywrócenie do świata żywych. Nie zwracając na brudną odzież i skórę ruszyliśmy we wskazanym kierunku, choć każde z nas doskonale wiedziało gdzie znajdowała się boska jadalnia. W tej chwili nikogo nie ruszał stan naszego ubioru czy higieny po trudach dnia dzisiejszego. Zasługiwaliśmy na dobry posiłek w gronie, gdzie nie trzeba było rozmawiać o tragicznej śmierci, udawać skruszonych i tłumaczyć setny raz jak to się wszystko potoczyło. Choć uśmiechów przy stole nie brakowało i komentarzy poniektórych zdarzeń Gohan zdawał się być nieobecny. Rozumiałam go, jednak on żył, my żyliśmy, a przede wszystkim jego matka. Miał do kogo wracać i kim się opiekować; zdążyłam się dowiedzieć, iż ta Ziemianka, choć słaba miała wiele siły w sobie i inni się bali jej wybuchowego temperamentu.
    Po skończonej uczcie towarzystwo się wykruszyło. Zostałam z Trunksm i Gohanem w Rajskim Pałacu. Syn Goku odwlekał nieuniknione konwersując ze swym mentorem – Piccolo. Kto chciał wracać ze złymi wieściami? Właśnie dlatego zostałam. Chciałam porozmawiać, a może po prostu pobyć z chłopakiem i jakoś podnieść go na duchu, jak kiedyś Natto mnie. Choć nie wiedziałam skąd u mnie pojawiły się te uczucia nie planowałam odwrotu. Vegeta jako, że był zbyt dumny na tego typu dyrdymały zabrał się, wiedząc, iż jego dorosły syn ze mną zostanie machnął ręką po czym ruszył na zasłużony prysznic do posiadłości w wielkim mieście – domu Bulmy.
    —    Ja pożegnam się z Piccolo i Dende, idź z nim pogadać, potem wrócimy do matki. – westchnął – Gdy straciłem Gohana brakowało mi kogoś w podobnym wieku by się wygadać.
    Przytakując ruszyłam w stronę rozmawiających, a w raz ze mną bratanek
    —    Szatanie, Wszechmogący – Zaczął niebieskooki. – chciałbym wam podziękować.
    W tym czasie chłopak uścisnął dłoń swego nauczyciela po czym z niemrawą miną spojrzał na mnie wymuszając delikatny grymas, coś na kształt uśmiechu, odwrócił się i poczłapał w kierunku krawędzi. Spoglądałam na ten obraz nędzy i rozpaczy zastanawiając się nad swoim wyglądem po podobnych wydarzeniach. Niemal bijąc się sama ze sobą ruszyłam za nim. Z początku jego posępność mnie odrzuciła, jednak zwalczyła ją na tyle by z nim porozmawiać. Choć przez chwilę.
    —    Wiem, że zabrzmię dziwnie – Zaczęłam choć nie miałam żadnych przygotowanych słów. – ale doskonale znam to uczucie.
    Gohan przystanął i przetarł twarz knykciami. Prawdopodobnie otarł jedną z pierwszych gorzkich łez. Czy był na świecie ktoś kto nie ronił łez po stracie? Powoli odwrócił się i wtedy dostrzegłam jak bardzo miał zaszklone oczy. Niemal gotowe na wylanie morza łez. A jednak nic podobnego się nie wydarzyło w przeciągu najbliższej milczącej minuty.
    —    To nie pierwszy raz. – Mruknął ponuro. – Nie sama strata tak boli, a uczucie, że go zawiodłem. I matkę też. Jak ona mi to wybaczy?
    Zupełnie nie spodziewałam się takiego wyznania. Ale co ja mogłam tam wiedzieć? Odebrano mi rodziców tylko raz. Może i aż? Czy kiedykolwiek wcześniej kogoś zawiodłam? Wątpiłam. Armia się nie liczyła, ich miałam w głębokim poważaniu, a matka się nie liczyła. To, że ubzdurała sobie kiedyś, że jej kolejne dziecko nie będzie wojownikiem było czystą troską. Przerażeniem braku wychuchania nie utraconego dziecka. Ot przewrażliwienie, które wybaczyłam jej w chwili gdy ją straciłam. Wiedziałam, byłam tego pewna, jak tego, że oddycham, iż była by ze mnie dumna. Bez jakiegokolwiek wyszkolenia saiyańskiego ruszyłam na ścieżki bólu, rozgoryczenia i samotności, a przy tym nie dałam się zabić i przetrwałam.
    —  Co ty opowiadasz? – Niemal krzyknęłam. – On poświęcił się głównie dla ciebie. Rozmawiałam z nim przed... – Niemal ugryzłam się w język by nie wypowiedzieć śmiercią. – Tym co się stało. Był z ciebie taki dumny!
    Coś nie pozwalało mi patrzeć na wraka tego pół człowieka, a za razem odwrócić się od niego. Choć nasza znajomość nie trwała długo zdążyłam go polubić. Jego pociemniałe oczy, chociaż już i tak czarne ostrożnie na mnie spojrzały. Jakby chciał wyczytać czy słowa wypowiedziane są prawdziwe, a nie namolnym gadaniem byleby jakoś ulżyć w cierpieniu.
    —    On w ciebie wierzył i to się liczy. Poświęcił się dla ciebie, dla twojej matki, dla tych wszystkich osób, choć szczerze nie wiem czemu. To nie istotne... Wiedział, że dasz radę. – Powtórzyłam.
    —    Ale nie dałem. – Westchnął posępnie.
    —    Przestań! – warknęłam.
    Miałam powyżej uszu jego dąsów. Przewróciłam oczami głośno wypuszczając powietrze. Co z nimi było nie tak? Vegeta marudził, teraz Son Gohan.
    —   Lecimy do twojego magicznego miejsca. – Zawołałam szczerząc się niczym podstępny drań. – Bez żadnych pytań i wykrętów! Prowadź bo nie pamiętam drogi.
    Zanim jednak ruszyliśmy w drogę skacząc w czeluści niebios uprzedziłam Trunksa, że nie musi na mnie czekać, a ja trafię do domu Bulmy, wszak podwyższone KI brata gdy będzie zły ułatwi mi drogę do celu. Całą trasę wymigiwałam się od odpowiedzi dlaczego postanowiłam lecieć w bezpieczną przystań chłopaka. Był to oczywiście spontaniczny pomysł, a po prostu genialny w swojej banalności. Bo gdzie jak nie tam miał nabrać siły i wiary w siebie przed powrotem do domu, w dodatku bez rodziciela? Choć noc już zaczynała powoli się zadomawiać warto było na te kilka chwil dać umysłom odpocząć. Na miejscu powitał nas głośny wodospad, który odprężał myśli i zmęczone ciało. Powietrze wciąż było ciepłe i przyjemne dla skóry toteż usiadłam na skraju jeziora wpatrując się w jego czarną tafle, w której odbijał się półksiężyc. Westchnęłam głośno unosząc głowę w pięknie widoczne gwiazdy. Gohan bez zbędnych pytań przysiadł się po czym opadł na trawę wypuszczając głośno powietrze nosem. Był skonany, nawet po magicznych zdolnościach Dendego.
    —    Dlaczego to robisz? – Nieoczekiwanie przerwał ciszę.
    —    Co takiego? – Wzruszyłam ramionami odpowiadając pytaniem.
    —    Jesteś miła i spędzasz ze mną czas. – Mruknął spoglądając w nocne niebo.
    —    Nie wiem. – Wzruszyłam ponownie ramionami – Mam wrażenie, że tego potrzebujesz przed powrotem. Ja tego potrzebowałam po śmierci rodziców, wiesz?
    Chłopak spojrzał mi w oczy i gdyby nie nasza minimalna odległość nie dostrzegła bym w nich wdzięczność, całego morza wdzięczności. Jakby nigdy nikt wcześniej czegoś podobnego dla niego nie zrobił. Czy byliśmy tak podobni?
    —    Nigdy nie miałem przyjaciela. – Wydukał powoli jakby bał się, że zgubi choćby słowo. – Ty dziś jesteś najlepszym jakiego mógłbym mieć.
    Niespodziewanie zrobiło mi się jakoś dziwnie ciepło w okolicy serca. Uczucie, które się rozlało po moim ciele niemal przyprawiło mnie o płomienie na policzkach. Z całą pewnością on nie mógł tego dostrzec, nie przy panującym półmroku. Co to było? Docenienie? Zawstydzenie?
    —    Ja też nigdy nie miałam. – Odrzekłam z uśmiechem na ustach. – Miałam opiekuna, bo tak to mogłabym określić. Niemal brata zastępczego, ale on jedynie dawał mi instrukcje jak przetrwać.
    —    Rozumiem.
    Nic więcej nie powiedział. Trwaliśmy w milczeniu wsłuchując się w miarowe dźwięki życiodajnego płynu, który powoli sprawiał, iż opadały mi powieki. Zaczynałam robić się senna. Pół Saiyanin musiał to dostrzec, albo samemu odczuć bo wstał, otrzepał siedzenie z resztek trawy po czym wyciągnął do mnie dłoń by pomóc wstać. Przyjęłam ten gest bez słowa. Rozumiałam, matka oczekiwała go cała w kłębach nerwów, a nie miał ze sobą całkiem dobrych wieści. Czas było ruszyć w swoją stronę. Mnie czekała rozmowa z księciem, bo czy sama miałam jakieś plany na życie? Czy Ziemia była moim miejscem? Czy w ogóle mogła nim być?