30 stycznia 2018

11. Syn Saiyana


Minął kolejny rok od śmierci Freezera i mojego pobytu na Ziemi. Moje zdolności znacznie wzrosły. Mówiąc krótko przerosłam dotychczasowe oczekiwania. Od dnia, w którym spotkałam Son Gonaha więcej dawałam z siebie poprzez podnoszenie kwalifikacji bojowych niźli podczas poszukiwań ostatniej żyjącej rodziny, chociaż taki był mój główny cel przylotu na tę planetę. Cóż, z czasem priorytety się zmieniały, bo czasami ktoś taki jak ja, niepoprawny marzyciel potrafił wątpić w misję.
Maszerowałam wzdłuż brzegu jeziora z wysoko podniesioną głową. Łapałam ciepłe promienie słońca, które sprawiały, że czułam się błogo i tak beztrosko. Każda smużka tego ciepłego światła napawała mnie takim spokojem i rozleniwieniem, że nie miałam ochoty przeczesywać globu. Tak wiele lat spędzałam w przestrzeni kosmicznej, że niejednokrotnie zapominałam jakie może być to przyjemne.
Spostrzegłam lśniące światełko, tuż przy brzegu, które wesoło odbijało swój kształt, zupełnie jakby prosiło się o wyjęcie. Bardzo mnie zaintrygował ten złoty połysk, ewidentnie kusił mnie swoim blaskiem, niczym płomienna gwiazda na niebie zwana słońcem. Zdjęłam płaszcz i wskoczyłam bez zastanowienia do wody. Zbiornik nie był jakoś specjalnie głęboki, ale niezmącona woda dawała złudne uczucie, że świetlisty skarb był na wyciągnięcie ręki. Na dnie leżała pomarańczowa kula o idealnym kształcie. Czy mi się właśnie to śniło, czy to były te same kule, których poszukiwał Frezzer na nieistniejącej już Nameck? Chociaż nigdy ich nie widziałam wcześniej to odnosiłam wrażenie, że właśnie o takich opowiadał mi przed laty Jisu. Chwyciłam ją i wynurzyłam się czym prędzej z wody, zanim brakło mi powietrza. Wzniosłam się w górę, nad taflę wody po czym wylądowałam na przyjaźnie zielonej i miękkiej trawie.
    Jaka piękna! – Przejrzałam się w niej zachwycona. – Ma cztery czerwone gwiazdy. Ciekawe co trzeba z tobą zrobić byś spełniła życzenia.
Nie miałam pojęcia jak działały, czy było ich więcej, a jeśli tak to jaka była ich liczba. Nie wiedziałam także, gdzie i jak szukać kolejnych, ani co się tak na prawde mogłoby stać gdybym chciała wypowiedzieć życzenie. Miałam ich przecież kilka, jak na przykład odtworzenie rodzimej planety, wskrzeszenie Saiyan i sprowadzenie mego brata, ale czy mogłabym mieć więcej niż jedno życzenie? Nagle spostrzegłam coś na niebie i o dziwo sunęło w moją stronę. W pierwszej chwili się wzdrygnęłam. Czyżby to był ten chłopak, co wtedy? Obiecywał, że mnie odwiedzi, choć od poprzedniego miejsca naszego spotkania dzieliło nas ze pół globu. Schowałam za siebie piękne znalezisko, po czym je upuściłam z powrotem do wody. Nie chciałam być powiązana z Smoczymi Kryształami, bez względu na to czy on wiedział o nich, czy dopiero miałby się dowiedzieć. Chwilę po tym wylądował nieopodal mnie.
    Witaj, Saro. – Uśmiechnął się szczerze.
Nie byłam omylna! To był ten sam chłopiec, choć jego włosy zdawały się być nieco dłuższe, a tak, poza tym nic się nie zmienił. Od razu było widać, że nie był Saiyanem.
    Cześć – Mruknęłam udając, że mnie nie zaskoczył swoją obecnością. – pamiętasz mnie.
    Oczywiście. – odparł – Często cię szukałem w tamtych okolicach i już myślałem, że zniknęłaś na dobre. – Dodał pośpiesznie. – Nie sądziłem, że tak daleko się przemieścisz.
Nie miał ani chytrego spojrzenia ani też złowrogiego głosu. Czego chciał? Po co byłam mu potrzebna? Czy może jednak zdawało mu się, że jestem jego koleżanką, którą wcale nie zamierzałam być? Nie chciałam bratać się z ziemianinem.
    Stało się coś? – Zapytałam choć nie interesowało mnie zupełnie po co chciał się spotkać.
    Niezupełnie… – Zamilkł tak szybko jak zabrał głos.
Jego oczy zrobiły się duże, a ciało zesztywniało, zupełnie jakby spotkał złego ducha z przeszłości. Z ust zniknął beztroski uśmiech, a zawitał strach. Musiałam przyznać, że tym razem byłam ciekawa co się stało, czego się wystraszył? Chyba nie byłam powodem takiej nagłej zmiany? Chociaż nie zmieniałam odzierzy od dawna, to raz na jakiś czas przepierałam je w potoku i suszyłam na gorącym słońcu. Niestety, nie pomyślałam o dodatkowej odzieży bojowej.
    Zobaczyłeś ducha, czy jak? – Bez zastanowienia pomachałam nerwowo ogonem.
Wcale nie planowałam rozwijać go i ukazywać jego walory, ale gdy się denerwowałam bądź ekscytowałam nie panowałam nad nim. Taki odruch bezwarunkowy.
    To... – Zająknął się.
Jego głos był sparaliżowany, a oczy utkwiły w jednym punkcie, a dokładniej wlepiał ślepia w moją kosmatą kitę. Zastanawiałam się czy jego reakcja jest taka sama co w przypadku każdego innego ziemianina, którego do tej pory napotkałam, czy już wcześniej miał z nim coś wspólnego.
    Ty… Ty masz ogon! – Przeraził się.
Spojrzałam na ten nieszczęsny ogonek, który towarzyszył mi każdego dnia od chwili narodzin. Nie robił na mnie takiego wrażenia, był nieodłączną częścią mnie. Znałam go dziewięć lat i uważałam, że jest milutki. To tu skupiała się cała moc Kosmicznego Wojownika i dzięki niemu mogliśmy stać się potężniejsi i to dziesięciokrotnie podczas pełni księżyca.
    No mam, a co w tym dziwnego? – Zaczęłam się zastanawiać czy naprawdę był to fenomen. – Wy, ziemianie nie macie, to jest dopiero dziwne.
    Skoro masz ogon musi to oznaczać, że jesteś Saiyanką. - Wychrypiał.
Zbladłam na te słowa. On znał moją rasę. Dostrzegłam jak z ciężkością przełykał ślinę, musiało mu zaschnąć w gardle z wrażenia. Więc nie były mu obce inne gatunki, był dość oczytany, w przeciwieństwie do ludzi jakich do tej pory napotkałam. Czy także znał imię tego, który obezwładnił jaszczura? Może i mojego brata znał? Cóż, mleko się wylało, nie było co kłamać, znał prawdę.
—  Zgadza się. – przytaknęłam – Jestem Kosmiczną Wojowniczką.
    Co tu robisz? – Wydukał zaciskając dłoń w pięść. – Zniszczyć chcesz nasz dom?
    Może przestaniesz zadawać mi tyle pytań na raz? – Warknęłam - Co to przesłuchanie, czy jak?
Chłopak zamilkł lekko chyląc głowę chociaż dostrzegłam, że usiłował być gotowym do skoku. Czy miał zamiar mnie zaatakować, czy jednak bronić się?
    Jak się nazywasz? Przypomnij mi…
    Son Gohan.
    No racja. – Palnęłam się w czoło - Słuchaj, Son Gohan, niech Cię nie interesuje mój pobyt tutaj. To jest sprawa prywatna, ale się nie martw, nie potrzebuje waszej głupiej planetki - Przeszłam z prawej do lewej wpatrujac się w chłopaka jak sroka w kość -Teraz to ja mam pytanie. Skąd mnie znasz?
    Znam Saiyan. – Rzucił ekspresowo.
    Masz coś z nimi wspólnego? – Zadałam kolejne pytanie. – Może byłeś w kosmosie?
    To mój ojciec. – westchnął – Jego brat też był.
Więc to jego ojciec był tym, którego tak się obawiał Changeling. Musiałam wyciągnąć więcej informacji. Była szansa, że nie należał on do rodziny królewskiej, wszak by wspomniał o tym, prawda?
    On zgładził Freezera na Namek? – Rzuciłam pospiesznie wyczekując odpowiedzi.
Chłopak zdębiał. Jakbym powiedziała coś niemożliwie nierealnego. Czyli musiał i on znać jaszczura, a może była to opowieść dla niegrzecznych ziemian?
    To ty też byłaś na Namek?
   Oczywiście, że nie inaczej skończyłabym jak reszta - Burknęłam, choć cieszyłam się, że jednak nie pozwolono mi lecieć. – Przybyłam tu wraz z Kordem, ojcem zniesławionego Freezera.
Son Gohan odskoczył do tyłu przywdziewając maskę pogardy i nienawiści. Jego ciało drżało, zupełnie jakby oczekiwał, że się za chwilę z nim zmierzę.
    Jesteś z nimi?! Chłopak z przyszłości przeoczył Cię?! – Był wielce skołowany tą sytuacją.
Jego beztroski uśmiech gdzieś przepadł, a zastąpił go gniew i podejrzliwość. Smród Changelingów ciągnął się za mną jak cień i chyba nic nie mogłam na to poradzić, choć sama gardziłam tymi demonami mrozu. Czy miałam już zacząć sobie pluć w twarz, że nie dałam się zabić z jego ręki tam w sali tronowej, gdzie zamordował mi rodziców? I o jakim chłopaku z przyszłości do cholery on opowiadał? Czy był nim ten śmiałek, co zabił jaszczury? Doprawdy dziwne rzeczy działy się na tej planecie. Aż całkowicie przestało mi się tutaj podobać…
    Mam coś do załatwienia… – Mruknęłam niemrawo. – I nie wsadzaj mnie do jednego wora z tym mordercą.
Podbiegłam do brzegu jeziora przeglądając się w nim. Była tam ta cudna kryształowa kula. Nie czekając na dalszy rozwój sytuacji wzbiłam się w powietrze. Musiałam uciec od tego dzieciaka. Nie dawał spokoju mi ten cały mętlik w głowie. Ja chciałam przylecieć tylko po brata! W nosie miałam podboje planet, nie chciałam mieć nic wspólnego z Imperatorem!
    Dokąd to?! – Krzyknął za mną Gohan.
Nie mogłam zostać dłużej w tym miejscu. On krzyżował mi wszystkie plany strasząc własnym ojcem! Musiałam znaleźć sobie nowe miejsce zamieszkania i to jak najszybciej i jak najdalej od tego czarnookiego. Oddaliłam się bardzo daleko. Nie mogłam sobie pozwolić, aby jego cała rodzina oglądała mnie niczym zwierzę na wybiegu. Niestety miałam za sobą ogon co sprawiało, że musiałam użyć magicznego kamienia by wyswobodzić się z obecnej sytuacji. Góry skaliste to był dobry teren na spoczynek, przywdzianie płaszcza, który trzymałam do tej pory w ręce i zniknięcia z oczu światu, który usiłował mnie dopaść za nie swoje zbrodnie. Ukryłam się w jednej z pobliskich jaskiń obserwując syna tajemniczego Saiyana, który wisząc na niebie usiłował zlokalizować moją osobę. Gdyby nie ten cud – kamyczek byłabym zmuszona do walki z tym niegdyś przyjaznym mi dzieciakiem. Jeszcze długo krążył po okolicy, a nawet zaglądał w przeróżne miejsca, a gdy stwierdził, że musiałam się jednak oddalić dał za wygraną. Byłam pewna, że wspomni o mnie i będą mnie szukać, a to nie ja miałam być odnaleziona i zgładzona.
W jaskiniach mogłam schronić się przed mrozem nocy i deszczem było, gdzie spokojnie wypoczywać oraz intensywnie trenować pod osłoną Mandarkery gdyż bez w najbliższym czasie mogłabym popaść w tarapaty. Wątpiłam bym była w stanie stanąć do walki z ojcem Son Gohana, wszak pokonał założyciela Kosmicznej Organizacji Handlu. Miałam tylko jedną prośbę, by nie okazało się, że mój brat zginął z ręki wspomnianego ojca mieszkańca Ziemi. Nie bardzo byłam przygotowana na historię tego typu. Nie chciałam zostać sama, bo tylko nadzieja, że mój brat żył dodawała mi sił przez te wszystkie ciężkie lata.



Niniejszym tym akcentem zakończyłam pierwszą sagę o Freezerze.
Pozdrawiam gorąco.
Killall

26 stycznia 2018

*10. Tajemniczy chłopiec

Minęło sporo czasu od wylądowania na tej zielonej planecie Ziemi. Jednak nie wiedziałam ile. Po może dwóch tygodniach straciłam rachubę? Przemierzyłam pieszo szmat drogi z obawy, że przeoczę ważny szczegół. Jednak Vegety nigdzie nie znalazłam. Dlaczego? Może wynikało to z faktu, że nie potrafiłam, a może dlatego, że go tutaj najzwyczajniej w świecie nie było? W tej chwili żałowałam, że porzuciłam detektor, który byłby w stanie namierzyć jakąś większą energię i nie okazałby się on przypadkowym tubylcem. Ja nie potrafiłam go odnaleźć za pomocą zmysłów, nigdy się tego nie nauczyłam, od tego było to małe urządzenie. Jednak myśl, że odcinam się od KOH, zwyciężyła nad rozumem.

Kiedy miałam już dość tułaczki, wzbijałam się w powietrze. Uwielbiałam czuć wiatr we włosach, łapać ciepłe promienie słońca. Było to... Smakowało wolnością. Któregoś razu lecąc przed siebie, dostrzegłam miasto. Wydawało się ogromne na tle ostatnio przemierzonych mieścin i wiosek. Wylądowałam gdzieś pośrodku, mając nadzieję, że stamtąd moje poszukiwania będą owocne. W chwili dy tylko postawiłam stopy na twardym i czarnym podłożu, prawdopodobnie ulicy Ziemianie z wielkim zaskoczeniem spoglądali na mnie. Co najmniej jakbym miała dodatkową parę oczu. Co ich tak osłupiało? Tamtego młodzieńca, który wtedy nas zaatakował, jakoś nie dziwił nawet wygląd Freezera. Tym ludziom wypadały szczęki z zawiasów, a przecież byliśmy podobni do siebie. Był małe wyjątki, ale przecież nie widzieli mojego ogona spod czarnego materiału.

Spacerowałam między budynkami z zapartym tchem. Prezentowało się ono niesamowicie! Wszelakiej maści pojazdy poruszały się nie tylko po ziemi, ale też nad nią. Wszędzie panowało poruszenie, hałas i nie było mowy o jakimś cichym miejscu. Z zatłoczonych ulic było słychać donośne dźwięki pojazdów oraz zdenerwowane krzyki ludzi. Na budynkach wisiały olbrzymie ekrany wyświetlające różne przedmioty i osoby, ale nikt nimi się nie przejmował. Jakby były mało ważne. Nie był to środek komunikacji władz planety? Mijałam przeróżne istoty, każda była praktycznie inna. Zupełnie jakby na Ziemi mieszkało mnóstwo ras. Nie byli jak Saiyanie, gdzie wszyscy cechowali się ogonami, czarnymi oczami i włosami. Bądź choćby tacy Kanksurianie. Chociaż Zarbon twierdził, iż został ostatnim przedstawicielem swojej rasy.

 Lepiej mi powiedz kolego, gdzie kupiłeś odrzutowe buty.  Znienacka zaczepił mnie wysoki mężczyzna z dziwnym nakryciem głowy posiadającym coś na kształt dachu.

Czyżby nie umieli latać? Wpatrując się w niego bez słowa, przekręciłam głowę w bok. Nie miałam zamiaru z nim dyskutować. Skoro nie wiedział nic na temat technice lotu, to nie mógł też mieć informacji o Vegecie. Ruszyłam przed siebie, ponownie rozglądając się na wszystkie strony. Zaczęłam zastanawiać się, co stało się z tyranem, skoro miasto nie ucierpiało, tubylcy żyli spokojnie. Czy tamten młody przybysz całkiem wybił najeźdźców? Gryzło mnie to trochę, choć czułam, że więcej go nie ujrzę, wszak tego pragnęłam najbardziej. Niestety byłam głupia i wyrzuciłam swój jedyny przedmiot, który mógłby sprawić, że sprawdzę jak się miewa łączność z tyranolandią. Jakże żałowałam swojej impulsywnej decyzji, ale jak to zwykle z dziećmi bywa, tak postąpiłam, nie inaczej.

Wróciłam do miejsca, gdzie wylądowaliśmy, chociaż orientację w terenie miałam nienaganną. Statek stał nienaruszony niczym wystawa muzealna, zaś ciało króla Korda zaczynało się powoli rozkładać, a Freezera nigdzie nie było, zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu. Nieopodal machiny znalazłam, a trudno bym go nie zauważyła – ogromny krater. Na dnie była kapsuła, która jak się okazało należała do Ginyu Force, a mówił o tym symbol umieszczony przy włazie.

Doszłam do wniosku, że to ten Saiyanin musiał nią przylecieć. Tak mocno nacisnął mu na odcisk Changeling, że był w stanie ścigać go tą rozklekotaną kapsułą? A może, za wszelką cenę chciał uratować mieszkańców tej planety? Przez chwilę me serce zakuło w nadziei, że tym Kosmicznym Wojownikiem był mój brat. Jednak czy mogłam mieć jakąkolwiek nadzieję? Jeśli miał zamiar bronić Ziemię, to raczej nie mógł nim być. Tyle lat żyłam złudnym przeświadczeniem, że nadejdzie dzień, w którym raz na zawsze pożegnam się z Changelingami i on nadszedł, a mimo to nie byłam tak szczęśliwa, jak sobie to wyobrażałam. Czy wiązało się to z brakiem kogokolwiek u mego boku? Teraz dotkliwiej poczułam się samotna. Ciężko westchnęłam.

Rozejrzałam się raz jeszcze po okolicy. Kosmiczny wrak uzmysłowił mi, że byłam wolna. Prawdziwie wolna. Nie było już nade mną żadnego pana, żadnego tyrana. Nie musiałam się nikomu spowiadać ze swych czynów. Nie miałam obowiązku nikomu służyć. Wzięłam głęboki wdech, zamykając oczy, przez chwilę stałam w ciszy. Łapałam ciepłe promienie słońca. Wypuściłam powoli powietrze, uśmiechając się do siebie, a następnie z pewnością wypowiedziałam:

— Niniejszym zwalniam cię Saro z przymusowej służby w formacji Kosmicznej Organizacji Handlu. Żyj i nie daj się zabić.

Postanowiłam więc, że każdego dnia będę nie tylko szukać tego osobnika i może własnego brata, ale i rozpocznę ciężki trening. Żadna oddychająca istota nie mogła decydować o tym, czym powinnam była się zająć. Ile czasu miałoby mi zająć poszukiwanie, zależało już nie tylko od szczęścia, ale i ode mnie. W końcu byłam panią swojego życia. To uczucie było jakby magiczne, zarazem tak lekkie, że chciało mi się tańczyć wśród chmur. Nidy wcześniej tego nie robiłam, ale marzyłam. Jeszcze na planecie Vegecie biegałam po wysokich wzgórzach, z rozpostartymi rękoma wyobrażając sobie, że latam. Tańczę z obłokami.

Za każdym razem, gdy zwiedziłam jakiś obszar, nie znajdując nikogo pasującego do moich oczekiwań, zabierałam się za ćwiczenie ciała i ducha, przy czym starałam się unikać odpoczynku. Traktowałam to jak swego rodzaju porażkę. Byłam w stanie przetrwać tyle katuszy z rąk Dokuharianina, więc czy opieranie się sile magicznego kamienia było czymś gorszym? Nic nie mogło się równać z torturami, jakimi mnie uraczono. Wiedziałam, że muszę być silna, jeśli chcę coś osiągnąć, jeśli zamierzam mówić o sobie: elitarny wojownik, którego nie powstydziłby się sam Vegeta III. Wielokrotnie padałam ze zmęczenia i ostatkiem sił zdejmowałam artefakt. Za każdym razem przypominało mi to nasz pierwszy kontakt, dy uciekałam przed strażnikiem zbrojowni. Również chciałam być godna poznania tego Saiyana, który chronił tę planetę. Był w stanie pokonać Freezera. Jego towarzysz, który nas zaatakował także. Musieli być niewyobrażalnie silni. I pomyśleć, że większość swojego życia byłam pewna, że nie ma we wszechświecie nikogo silniejszego od Imperatora Galaktyk.

***

Któregoś słonecznego popołudnia, gdy pozwoliłam sobie na odpoczynek pod samotnie rosnącym drzewem w gąszczu traw przed wyruszeniem w drogę do następnego siedliska ludzi, ujrzałam coś poruszającego się po niebie. Nie była to żadna z hałaśliwych maszyn, którymi posługiwali się tubylcy. Im dłużej obserwowałam to zjawisko, tym bardziej dochodziłam do wniosku, iż jest to istota z krwi i kości. Potrafił ten ktoś latać! Zerwałam się na równe nogi, mając nadzieję, że to właśnie on. Ten, którego poszukuję.


Posłałam bez zastanowienia w tamtym kierunku kulę KI. Zaraz po tym przyodziałam płaszcz i pospiesznie wpięłam zielony kamień na swoje miejsce. Stałam się niewidoczna dla tego kogoś, ale wolałam mimo wszystko stanąć za drzewem. Nie wiedziałam, czy posiadał urządzenie naprowadzające. W ogóle nie miałam pojęcia, czy ten cudaczny kamyk potrafi ukryć mnie przed wszystkim. Wolałam być przezorna. Zresztą nigdy wcześniej nie korzystałam z tego wynalazku, mając publikę. Uciążliwa dotychczas grawitacja Mandarkery nie przytłaczała mnie już do ziemi. Wręcz przeciwnie czułam się lekka jak piórko! Lata treningów, a przede wszystkim ostatnie miesiące bardzo się opłaciły. Choć trzeba było przyznać, że lekka grawitacja tej planety dawała również ten efekt. Byłam zdecydowanie dużo silniejsza niż w chwili otrzymania klejnotu, a przede wszystkim lepiej wyszkolona.

Zaatakowana przeze mnie postać nie tylko zgrabnie uniknęła pocisk, ale za chwilę wylądowała nieopodal, szukając właściciela energii. Mnie. Co mnie zaskoczyło to, to, że był to nie wysoki chłopiec o bujnej, czarnej czuprynie i dziwacznym stroju w kolorze ciemnego nieba z białym kołnierzem wokół szyi. Z wyglądu typowy Ziemianin. Oni mieli takie różnorodne umaszczenie jak na żadnej innej planecie. Zupełnie jakby posiadali kilka, kilkanaście odmian siebie. Nie miał on ogona, na co od razu zwróciłam uwagę. Czy był on odpowiednią osobą, z której mogłabym wyciągnąć jakieś informacje? Chłopak ze zdziwioną miną rozejrzał się po okolicy, po czym podrapał się po głowie i poprawił jakąś szmacianą torbę przewieszoną przez ramię. Zdawało się, że była wypełniona po brzegi różnymi rzeczami o najrozmaitszych kształtach. Może mi się zdawało, ale nie mógł być dużo starszy ode mnie.

Jak widać, nie zamierzał przeszukiwać terenu. Jeszcze chwilę poobserwował okolicę, po czym delikatnie uniósł się w górę. Nie mogłam przecież teraz pozwolić mu tak odejść! Miałam mnóstwo pytań, na które powinien był mi odpowiedzieć, choćbym miała dopuścić się na nim przeróżnych tortur. Ktoś taki jak on chyba nie mógł wyrządzić mi krzywdy? Nie wyglądał ani groźnie, ani się tak nie zachowywał. Teraz albo nigdy, pomyślałam, wychodząc zza drzewa.

— Kim jesteś? — zawołałam do niego.

Kto to powiedział? — Chłopak zaczął się nerwowo rozglądać, wciąż wisiał w powietrzu.

Mandarkera działała. Nie widział mnie. Zdecydowałam się, na odważy krok i po chwili odpięłam magiczny kamień, ukazując swoją osobę. On w tej sekundzie spoglądał zupełnie w inną stronę. Wyszłam mu naprzeciw, ściągając usta w cienką kreskę. W pełnej gotowości ściskałam w dłoni artefakt, by w chwili zagrożenia ukryć się pod jego magicznymi właściwościami.

— Ja — rzekłam oschle.

Chłopiec niczym oparzony odwrócił się w kierunku głosu i niemal stracił panowanie nad swoją KI. Myślałam, że z wrażenia nie utrzyma lotu i upadnie na suchą jak pieprz ziemię. Oto zaczepiła go niewysokich rozmiarów zakapturzona postać. Dobre pierwsze wrażenie miałam odhaczone.

 Kim jesteś? — Zadałam drugi raz to samo pytanie. — Odpowiedz.

 Mam na imię Gohan. — Przedstawił się z nieśmiało. — Czy to ty do mnie strzelałeś? Kim jesteś ty?

Tak. — Rzuciłam krótko.

Przeszłam obok niego, bacznie się mu przyglądając. Choć nie było tego widać przez mój przydługi płaszcz, ciągnęłam ogonem po ziemi. Wciąż byłam obolała po ćwiczeniach z dnia poprzedniego. Zrobiłam kilka okrążeń wokół Gohana, a ten stojąc jak słup, usiłował nie stracić mnie z oczu. Miałam nadzieję, iż od niego wyciągnę jakieś informacje. Wystarczyło po prostu zapytać. Prawda? Wydawał się zwykłym dzieciakiem. Nikim groźnym. Był on niewiele wyższy ode mnie, toteż bez problemu mogłam spojrzeć w jego iście czarne oczy, które tak bardzo przypominały mi o tym, co wiele lat temu straciłam. Jednak jego były w dość ciepłym tonie.

 Co tu robisz, na tym pustkowiu?  dopytywał  Dlaczego jesteś tutaj sam? Zgubiłeś się może? Chyba nie zamierzasz mnie atakować?

To było zdecydowanie za dużo pytań. Na większość nawet nie miałam zamiaru odpowiadać. W ogóle to ja miałam go inwigilować, nie on mnie!

— Ja tu zadaję pytania — burknęłam, mając nadzieję, że przystanie na moje warunki. 
 Co ty tu robisz?

Miałam nadzieję, że brzmiałam groźnie. Na pewno wyglądałam. Chłopiec milczał, wciąż bacznie mnie obserwując. Możliwe, że nie zamierzał nic mówić, póki mu się nie okażę. Tak chyba było, bo czas upływał, a odpowiedzi nie dostałam. Zdjęłam ostrożnie kaptur, ukazując swoją poważną twarz. Miałam nadzieję, że to go przekona. Gdy tylko mnie ujrzał,  jakby kamień spadł mu z serca. No, jednak go nastraszyłam.

 Lecę do domu. 
 Wskazał na swoją torbę. 
 Robiłem zakupy w tutejszych miastach. To ty mnie atakujesz bez powodu.

Spojrzałam po raz kolejny na jego sakwojaż. Na jego uwagę prychnęłam. Ależ ja miałam powody! Gdyby nie potrafił latać, nie zwróciłabym na niego uwagi. Nie interesowali mnie tutejsi mieszkańcy. Poszukiwałam Saiyanina zdolnego zabić Freezera.

Stało się coś? 
 zapytał cicho. — Czemu jesteś tu całkiem sam?

Czemu ty latasz, a ludzie w mieście nie latają? 
 Zadałam kolejne, aczkolwiek nurtujące mnie od jakiegoś czasu pytanie.

Na jego pytania nie zamierzałam odpowiadać. Nie mogłam. 

— Tato mnie nauczył oraz jego przyjaciele — oznajmił pośpiesznie, uśmiechając się lekko. 
 Też potrafisz?

Tym razem to on zaczął się mi uważnie przyglądać. Czyżby szukał jakieś odpowiedzi? Tylko co ja mogłam mu wyjaśnić? Nie byłam stąd. Tylko czy on w ogóle miał tego świadomość? Zdawał sobie z tego sprawę, czy jak każdy inny w jego mniemaniu pochodziłam z Ziemi?

— Dziwnie tu, ale ładnie — westchnęłam. 
 Oczywiście, że umiem. Większość populacji kosmosu to potrafi.

Na hasło o kosmosie najpierw się mocno zdziwił, a następnie zmarszczył brwi. Najprawdopodobniej nie podobało mu się, że nie pochodziłam stąd. Odeszłam kawałek od miejsca naszej rozmowy, próbując zgubić jego świdrujący wzrok. Poczułam się niekomfortowo, jakbym ponownie wpadła sidła niekończącej się niewoli. Nie mogłam sobie pozwolić na te uczucia. Rozdzierały mnie od środka, a nie po to zaczepiłam tego chłopaka, by przy nim wpaść w sidła przeszłości.

 A ty, w jaki sposób nauczyłeś się posługiwać energią?  zadał kolejne pytanie, podchodząc do mnie, tym razem spoglądając w tym samym kierunku co ja.  Skąd pochodzisz? Długo mieszkasz na Ziemi?

Spojrzałam Gohanowi prosto w oczy, przez chwilę w nich tonąc. Chociaż usiłował zachować dystans, to wciąż był nadwyraz uprzejmy. Bał się, że mnie wystraszy? Prędzej odwrotnie. Wyciągnęłam dłoń spod peleryny i wycelowałam prosto w chłopaka. Wyraz twarzy miałam poważny i nieprzenikniony. Od razu napiął wszystkie mięśnie, wyczekując jakiegokolwiek ruchu z mojej strony. Nie zamierzałam jego zaatakować. Przesunęłam rękę, tak by trafić w drzewo. Tak, to jedno, jedyne, jakie stało na tym pustkowiu. Wystrzeliłam słaby, bladożółty pocisk. Starodrzew się zapalił.

Chodzi ci o to? Każdy wojownik to potrafi. Kosmos jest pełen nieprzyjaznych stworów, a ktoś taki jak ja musi się bronić.


— Powiedziałeś kosmiczny wojownik?  Zrobił nie tylko zaskoczoną minę, ale i przerażoną.

— Nie, nie POWIEDZIAŁAM — prychnęłam, akcentując ostatnie słowo.  Jestem dziewczyną.

Nie spodobała mi się jego reakcja, wszak byłam wspomnianym Kosmicznym łupieżcą, tylko daleko od domu. Równie dobrze mogłam powiedzieć, że byłam nikim. Nic poza zszarganą dumą mi nie zostało. W ogóle jak on mógł mnie pomylić z chłopakiem?!

  Ja... Przepraszam  zaczerwienił się.  Nie chciałem cię urazić.

  Tak, tak... Bo tylko chłopakom wolno być wojownikami, tak?  fuknęłam podpierając się pod boki

  To nie tak! Zmyliła mnie twoja odzież i... Prawdę mówiąc, jesteś pierwszą dziewczyną, którą spotkałem z takimi umiejętnościami.

Ciężko westchnęłam, przyjmując jego tłumaczenia za akceptowalne. Może w jego świecie kobiety nie walczyły? W wielu przypadkach tak było. Nawet w armiach Changelingów kobiety były czymś niespotykanym. Na kilka trafiam i źle to wspominałam. Były gorsze od jaszczurów. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz.

 Wiesz? Dobrze, że nie jesteś Kosmicznym Wojownikiem, bo oni to są okrutni i źli  rzekł z nieukrywanym niesmakiem, czym dorzucił do ognia.  Oni są żądni krwi i pełni nienawiści. Nikogo nie szanują, nawet swoich. A ty... ty na taką nie wyglądasz.

Cóż... Może nie wyglądałam, a może po prostu nie miałam okazji być taką? Szkoda, że nie umiał czytać w myślach, jak bardzo krwawe miałam w głowie scenariusze dotyczące Imperatora. Zdziwiłby się jaka żądna krwi mogłabym być, gdybym była silniejsza. Leżało mi to na żołądku jak niestrawna skórka jednej z jadalnych roślin. A teraz? Teraz jakiś nieznajomy wszystko pogrzebał. W tym prawie mnie. Gdybym nie otrzymała od Gartu artefaktu zginęłabym wśród najbardziej znienawidzonych istot w kosmosie.

Chociaż Gohan mówił prawdę o Saiyanach, to czułam się nimi lekko dotknięta. Wiedziałam, że nie powinnam, gdyż reputacja mojego gatunku wyprzedzała lata świetlne, a ja nie byłam częścią tych historii. Na przekór okrutnego usposobienia Saiyan, nie byłam bezwzględną maszyną do zabijania. Nie byłam nawet elitarnym wojownikiem. W oczach własnego ojca – pomyłką. Nienawidziłam wracać wspomnieniami do nocy, w której się mnie wyrzekł. Do dziś nie wiedziałam, czy dlatego, że mnie nienawidził, czy dopiero w tamtej chwili zrozumiał, że byłam jego córką, a on pierwszy raz postanowił mnie obronić. Tego już nigdy nie miałam się dowiedzieć.

— Kiedyś, dawno temu mieszkałam w kosmosie, ale obecnie mieszkam tutaj — rzekłam, pomijając poniektóre fakty. — Nie jestem tu po to, by kogokolwiek krzywdzić, ale nic więcej nie mogę powiedzieć.

Spojrzenie tego chłopca wydawało mi się pełne zrozumienia. Chociaż zadawał niewygodne pytania, nie naciskał, gdy nie odpowiadałam na nie. Czy to była wyrozumiałość? Może jedynie hamował swą ciekawość. Znaliśmy się zaledwie kilkanaście minut. Ja jedynie znałam jego imię. Wiedziałam, że umie posługiwać się KI, a także ma ojca. Nic więcej. A, jeszcze nie lubi Saiyan. A ja właśnie nią byłam.

Chłopak spojrzał w niebo i w momencie stanął wryta, jakby ktoś poraził go prądem. Pospiesznie przegrzebał torbę. Miałam wrażenie, że pobladł. Patrzyłam na to wszystko z nonszalancją. Co wywołało w nim taką nieoczekiwaną reakcję? Miałam nadzieję, że w tej torbie z materiału nie trzymał jakichś niespodzianek.

Słuchaj, muszę wracać do domu. Przepraszam cię, ale naprawdę muszę jak najszybciej ruszać w drogę. Mam jeszcze coś do zrobienia.  Zmienił temat niemal w popłochu.  Zobaczymy się jeszcze?

 Nie wiem. — Niedbale wzruszyłam ramionami.

Nie wiedziałam, czy w ogóle chciałam go jeszcze kiedykolwiek spotkać. Może i pierwsze wrażenie wykonał na plus, jednak nie przybyłam tutaj zawierać znajomości. Szukałam brata. Musiałam odnaleźć tajemniczego pogromcę Freezera na Namek, a ten chłopak nie pałał sympatią do mych pobratymców. Może nawet byliśmy wrogami? Postanowiłam milczeć.

Obserwowałam, jak powoli unosił się ku górze. Nie wiedzieć czemu szeroko się do mnie uśmiechał. Moja twarz pozostawała bez emocji. Pierwszy raz ktoś w ten sposób się zachowywał w mojej obecności. Tak zupełnie naturalnie i swobodnie, bez wyższości. Był miły, a mimo to w jakimś stopniu uważał się za kogoś lepszego. Czy gdybym mu wyjawiła swoje pochodzenie, stałby się kimś zupełnie innym? Potraktował jak śmiecia? Wolałam, by żył w złudnym przeświadczeniu. Przecież więcej mieliśmy się nie spotkać. Tak było najlepiej. Ja miałam swoją misję, później chciałam stąd zniknąć i zacząć nowe życie. Z dala od całej przeszłości.

— Bym zapomniał o najważniejszym! — Nagle zatrzymał się w powietrzu. — Zdradzisz mi swoje imię?

Zupełnie mnie zaskoczył. Po co było mu do szczęścia moje imię? Czy naprawdę chciał mnie jeszcze kiedykolwiek zobaczyć? Przez jakiś czas trwałam w zawieszeniu zastanawiając się, czy mogę wyjawić mu nadane mi imię. Te prawdziwe.

 Sara — bąknęłam cicho  Na imię mi Sara.

 W takim razie do zobaczenia, Saro!

Pomachał mi, po czym otoczył swoje ciało niewidzialną aurą KI, zwaną potocznie przyspieszeniem i odleciał. Zostawił mnie samą na tym pustkowiu. Chciałam tego, a mimo to odczułam dziwną pustkę. Musiałam jak najszybciej odszukać Vegetę.

Chłopak zniknął, pozostawiając mnie z nowymi pytaniami. Kim właściwe był? Co wydarzyło się w jego życiu, że miał takie, a nie inne mniemanie o Saiyanach? Czy znał mego brata? Tyle pytań mnie nurtowało, a odpowiedzi nie nadchodziły. Dlaczego dawni bogowie mnie nie mogli wysłuchać? I co właściwie powstrzymało mnie od zadania tych wszystkich pytań temu tajemniczemu chłopcu? Tak bardzo bałam się, że znowu skończę w niewoli, że nie widziałam innego wytłumaczenia. A może to po prostu była kwestia zbyt ograniczonego czasu? Rozmawialiśmy raptem parę minut. Może warto było go ponownie przepytać? Kto wie, może będzie okazja? Tylko ja nie wierzę w takie rzeczy.

Jeszcze jakiś czas obserwowałam niebo. Było tak cicho i spokojnie. Trochę za ciepło. Czas było ruszać w dalszą drogę. Jeszcze tyle musiałam zobaczyć. Planeta była ogromna, a ja nie mogłam wiecznie szukać jedynej osoby, z którą coś mnie łączyło.



22 stycznia 2018

9. Planeta Ziemia

    Za godzinę lądujemy panie!  Oznajmił podwładny wparowując do pomieszczenia gdzie się przegrupowaliśmy.
Wszyscy ruszyli do szafek przygotować się do nalotu. Nie mogłam doczekać się zejścia na nowy ląd, to było takie ekscytujące. Na radarze wskazywało, że Saiyanin, który zniszczył Freezera podążał w tym samym kierunku co nasz statek, tyle że o trzy godziny wolniej. Prawdopodobnie była to kapsuła należąca do załogi Gyniu Force, a one nigdy nie były zbyt szybkie. No cóż… Gyniu niejednokrotnie oszczędzał pieniądze na elektronice by móc dobrze je wydać na międzygalaktycznych wczasach, na które mógł sobie pozwolić raz na dwa lata.
—    Ruszać się gamonie!  Wydarł się jeden z kapitanów.
Niźsi rangą uformowali szyk do wyjścia na zdobywaną planetę Ziemię. Widać było, że nie mogą się doczekać jatki jaka ich czekała. Choć spodziewałam się bardziej rzezi na tubylcach niźli poważnej walki.
—    Kiedy już uporamy się z tym syfem będziemy mieli spokój.  Szepnął jeden.
—    Racja tylko ominie nas walka tego gościa z Freezerem.
—    No racja…
—    Mam nadzieję, że ktoś to dopatrzy i opowie jak to wyglądało.  Westchnął drugi.
—    No, stary przydało by się.  Rzekł pierwszy czyniąc minę nad wyraz śmieszną. – Coś od życia się należy!
—    Zajmij się swoją robotą, a on swoją.  Warknęłam znudzona.
Fakt, faktem, ale ja nie miałam zamiaru tego oglądać. Musiałam dowiedzieć się czy na tej planecie jest Vegeta! To właśnie była moja misja. Tylko po to tu przyleciałam z tak odległej galaktyki. Choć i tak nie miałam nic specjalnego do zajęcia rąk. To także miał być świetny moment na rozstanie się z Raign i Frezzerem raz na zawsze! Musiałam uwolnić się z przeklętej niewoli i partactwa, chorych kłamstw i głupich udawanek. Czas było zemścić się za wszystkie poniżenia i za śmierć moich rodziców! Kto wie, może Vegeta wracał do domu wiele razy i nie mógł go znaleźć… Planeta, która niegdyś może i nie tryskała życiem zamieniła się w gwiezdny pył…
I ten Saiyan, który bronił Vegety – pan Bardock. Zginął honorowo i do ostatniego momentu bronił naszego domu nim ten przestał istnieć, a ja byłam zmuszona oglądać śmierć to ze statku matka… Gdybym mogła teraz stawiać pomniki to właśnie jemu za odwagę i honor, a także lojalność wobec ojczystej planety. I ci wszyscy inni zabici na moich oczach. Nawet Natto nie zdołał przeżyć… Jednak on poległ zupełnie w innych okolicznościach.

***


     Idę walczyć o kryształowe kule. – Mruknął ponuro Natto.

     Ja też chcę! – trzęsłam się – Też chcę je zobaczyć!
Komunikowaliśmy się za pośrednictwem scouterow otrzymanych od Kosmicznej Organizacji. Zostaliśmy rozdzieleni, on został na statku matczynym wraz z Imperatorem, a ja wylądowałam pod obcasem Gyniu, choć wciąż pod Freezerem.
     Wiem, że byś chciała, ale to nie jest zabawa, to nie tak jak ci się wydaje. – Upomniał mnie surowo.
     To nie sprawiedliwe, że wszystkie najlepsze misje mnie omijają.
Usiadłam urażona na pryczy w swojej kajucie i nerwowo poruszałam stopą. Nie mogłam znieść tej bezczynności po raz kolejny.
       Tu będziesz bezpieczna. – Wyczułam jego uśmiech w głosie.
—    Bezpieczna 
… bezpieczna. – prychnęłam – Też mi coś! Bezpieczna na statku wroga!

Nie wiedział jak dotrzeć do mnie. Za każdym razem denerwowałam się, że jestem tylko dzieckiem i tak właśnie mnie wszyscy postrzegali. Nikomu nie potrzebny zasmarkaniec.
—    Księżniczko
, jeśli zginę będziesz prawdopodobnie ostatnim żywym kosmicznym wojownikiem… – Szepnął z przejęciem. – Nie możesz dać się zabić.
Coś mnie zakuło w piersi. Poczułam dziwną pustkę. Kosmiczny wojownik na wyginięciu… Po kilku latach wciąż tak ciężko mi było w to uwierzyć.
    Nie umrzesz Natto. 
– Wtrąciłam
 szybko. – Ani ja ani Ty.
Jeszcze przez jakiś czas opowiadał co działo się u niego i z jakimi tępakami przyszło mu pracować. Wspomniał także, że raz widział kapsułę z dwoma Saiyańskiemu, ale nie był w stanie się z nimi napotkać, czy też wymienić spojrzenia. Zastanawiałam się czy oni w ogóle mieli pojęcie o tym co zaszło na Vegecie.
  Powodzenia bracie… – Rzekłem cicho po czym się rozłączyłam.


***

Jakże się myliłam… Przeżyłam, ale on już nigdy nie wrócił, więcej nie zadzwonił… Jednak nie byłam ostatnim kosmicznym wojownikiem we wszechświecie! Był ten z Ziemi! Pytanie polegało na tym, czy nie tylko był moim bratem, ale czy to był jeden z tych, o których wtedy wspominał syn Nappy? Czułam, że jeszcze nie wszystko było stracone, że jeszcze da się odwrócić to wszystko co się wydarzyło w minionych latach, iż na nowo Saiyanie zasmakują życia, bez względu na przeszłość będą silniejsi i niezależni. Już nikt by naszą nacją by nie rządził, nie był by ponad nami.
    Panie jesteśmy na miejscu.  Oznajmił jeden z nawigatorów.
Staliśmy gotowi do wyjścia. Miałam na sobie pelerynę od Gartu oraz Mandarkerę w pogotowiu. Kiedy nadejdzie odpowiedni moment użyję jej i ruszę na poszukiwania brata, chyba, że byłby nim ten, który kierował się także na tę planetę.
Gdy nadszedł ten czas i drzwi statku powoli zaczęły się otwierać. Przełknęłam ślinę, a pierwsi wyszli pikinierzy. Rondo chwilę później się wydarzyło przeszło moje najśmielsze oczekiwania. W kilka sekund po opuszczeniu statku zaczęli padać jak robaki, tworząc kreatywne dywan już u wrót. Wyczułam potężną energię, była tak miażdżąca, że mogłabym paść na kolana czekając na rychły koniec, bo nigdy nie byłabym w stanie się jej oprzeć. Nagle pocięte na kawałki ciała poddanych jaszczurzych króli wszechświata rozścieliły zieloną trawę zmieniając jej barwę w szkarłat. Kim u diabła to mógł być ten gość? Saiyanin miał jeszcze trzy godziny na dolecenie na ten glob. Freezer i Generał Kord wybiegli na zewnątrz by znaleźć winowajcę tych czynów. Nie mieli zamiaru tracić wojsk, choć zupełnie inaczej odbyło się to na  ziemiach Nameck'an. Chcieli znać przyczynę tejże sytuacji, a ja wraz z nimi.
    Kto to zrobił?  zdziwił się Frezzer.  Niebywałe.
    Ja. – Odpowiedział młody chłopak ubrany w dziwne ciuchy.
Jego kolor włosów zdradzał mi, że nie był poszukiwaną osobą przeze mnie. Musiałam przyznać, że się zawiodłam, bo oczekiwałam swojego brata. On przecież był potężny, był księciem. Ten tam miał przywdziany miecz na plecach i emanowała z niego nie byle jaka moc. Wyglądał zupełnie jak ja tyle, że kolor oczu miał niebieski, a włosów fioletowo-szary. Nie posiadał ogona. Więc tak wyglądali ci Ziemianie? Byli całkiem normalnie wyglądający, jak na rasę mieszkającą miliardy lat świetlnych od Vegety, a tam prawdę mówiąc byliśmy jedyni, a dookoła oślizgłe stwory, lub potwory, na które spoglądało się z gęsią skórką.
    Kim jesteś zuchwalcze?  Oburzył się ojciec Frezzera.  Brać mi go!
To był właśnie ten moment, na który czekałam. Pośpiesznie założyłam Mandarkerę i zaciągnęłam na głowę kaptur. Napastnik nie mógł mnie już zobaczyć. Powoli odsunęłam się od statku. Nie mogłam przecież sobie pozwolić na to by mnie zabił! Nie teraz kiedy mam możliwość odnaleźć jedyną osobę z rodziny jaka mi została, o ile w ogóle było to możliwe. Nie spoglądałam za siebie z obawy, że mój plan nie wypalił i jakimś cudem młody chłopak mnie dostrzegał, choć w tej chwili miał zajęcie i zabijał każdego, który się do niego zbliżał.
Padali jak kukły jeden po drugim, zupełnie jakby ich dotychczasową  moc nie istniała, jakby on sam  mógł stać się bogiem zniszczenia. Był świetny w tym co robił. Co do tego nie miałam wątpliwości, jednak na sobie nie chciałam się dowiedzieć.
    Zabiłeś moich ludzi!  Zauważył jaszczur.  W tym moich trzech najlepszych żołnierzy. Kim jesteś młodzieńcze i skąd u ciebie taką siła?
O przepraszam, jaśnie panie, ale ja żyję. Pomyślałam w złości Nie zabije mnie jakiś tam ziemianin!
    Przybyłem tu po to by nie pozwolić ci zniszczyć tej planety.  Odpowiedział dumnie.  Więc zginiesz z mojej ręki.
Musiałam już ruszać. Teraz gdy nie był w stanie namierzyć mnie i mojej KI. Wzbiłam się w powietrze i ruszyłam w drogę. Lecąc zauważyłam garstkę tubylców kryjących się za skałami jakby na coś czekali. Czyżby szli do Frezzera? A może wyczekiwali rychłej śmierci tego potwora, a ten śmiałek o dużych oczkach był ich wybawicielem? Nie miałam niestety czasu na takie gdybanie, musiałam odnaleźć w końcu swojego brata. Moją jedyną rodzinę.
Powietrze na Ziemi było nieskazitelnie czyste  a otoczenie piękne. Albo było tak naprawdę, albo za długo przebywałam w pomieszczeniach gdzie był nawet problem z odświeżaczem. Gdzie na tej planecie znajdowały się domostwa? Gdzie okiem nie sięgnąć były tylko piaskowe skały i odrobiną  zieleni. Spostrzegłam przed sobą jakąś zwierzynę o wielkim  porożu. Strzeliłam doń, wszak musiałam coś zjeść  a jedzenie na statku było paskudne, chociaż obrzydliwie. Nieopodal usłyszałam szum rzeki i postanowiłam się obmyć w spokojnie płynącym potoku więc czym prędzej tam wylądowałam. Spacerowym krokiem podążyłam wzdłuż brzegu napawając się tym dźwiękiem. Tak dawno nie byłam na powierzchni, że  nie miał zapomniałam jak może cudnie pachnieć rześkie powietrze. Kucnęłam nad wodą chwilę się jej przyglądając. Zdawało się, że  ma kolor niebieski, choć wiedziałam, że jest bezbarwna.
Na mojej planecie była różowego koloru, z resztą ziemie były nie tylko ciemno brunatne, ale i czarne, a tu wchodziły w brąz i ta soczyście  zielona trawa.
Ja nigdy czegoś podobnego nie dostrzegłam w mieście centralnym,  ale gdybym miała więcej czasu na przemierzenie swojego nieistniejącego domu...
    Ta woda jest pyszna!  Uradowałam się biorąc pierwszy łyk.  Nigdy czegoś takiego słodkiego nie piłam!
Wielce zafascynowana florą tej Błękitnej planety położyłam się na trawie i patrzyłam jak na błękitnym niebie leniwie płynęły obłoki o pierzastym wyglądzie. Można było się w tym miejscu zakochać.
    Pięknie tu  Szepnęłam rozanielona.  gdyby tak tutaj stworzyć nową Vegetę?
Wszystko tu przypominało Eden. Freezer nie na darmo chciał zdobyć tę planetę. Sprzedając ją za kolosalną sumkę mógł na niej dorobić się królestwa. Zdjęłam detektor z oka i zaczęłam mu się uważnie przyglądać. Komunikator a za razem wspomnienie niewoli, na samą myśl przeszedł mnie dreszcz.
    Nie będziesz mi potrzebny.  Mruknęłam wrzucając go do wody.
Chwilę wpatrywałam się jak niewielkich rozmiarów urządzenie lokalizujące powoli zanurza się w wodzie by następnie popłynął z wartkim strumieniem daleko w świat. To miał być ostatni dzień gdzie wspominałam KOH. Nigdy więcej nie zamierzałam wracać do tej przeszłości, niezależnie czy odnalazłbym tego księcia czy też ostała bym się jako ostatni z gatunku. Ważne, że na wolności!
    Jestem wolna!  Wykrzyczałam w niebo.  Wolna!



17 stycznia 2018

8. Kierunek Ziemia

Minęło dość sporo czasu od odlotu Gyniu Force na Namek. Przez ten okres nudziłam się jak tak potwornie, że już nawet torturowanie własnego ciała było nużące. Tydzień temu doszły nas wieści, że Freezez ma nikłe szanse na przeżycie. Praktycznie nie żył gdy został odnaleziony w przestrzeni kosmicznej i gdyby nie fakt, że potrafił oddychać w próżni zdechł by jak pies. Załoga King Golden zaopiekowała się nim pod rozkazem samego króla większości galaktyk – Ojca Freezera. Jaszczur po wielogodzinnych operacjach doszedł do siebie i teraz był zautomatyzowany, a jednostka specjalna, która nie tak dawno była moimi towarzyszami drogi kosmicznej, została zlikwidowana.
To było nie do pomyślenia, że Jisu i cała reszta przeszła w niebyt, a była uważana za jedną z najpotężniejszych we wschodniej galaktyce, zaraz po Changelingu , który kiedyś zaatakował planetę Vegetę, a nie był w stanie pokonać jakiegoś jego gościa, który także szukał tajemniczych kryształowych, Nameczańskich kul.
Tego ponurego dnia dla Organizacji Handlu miało odbyć się mianowanie ludzi na najlepszych żołnierzy, którzy wylecą wraz z nowym Freezerem i jego ojcem w poszukiwaniu tego zuchwałego człowieka. Ten kto to zrobił postarał się o to by moja zemsta była zbyt delikatna… Wszak zabić w połowie robota nie byłoby już tak bolesne jak wcześniej. Byłam wściekła z tego powodu, bo ktoś przede mną usiłował zlikwidować imperatora, a mi brakowało jeszcze paru lat intensywnego treningu by samej tego dokonać.
Ruszyłam na mostek króla galaktyk by wziąć udział w wyborach. Choć byłam młoda i niedoświadczona to bardzo chciałam spotkać tego zuchwalca. Pragnęłam spotkać istotę silniejszą od samego tyrana Freezera i albo mu pogratulować, albo wykrzyczeć prosto w twarz, że był podłym i egoistycznym dupkiem zabierającym moją chwałę, która miała kiedyś nadejść, a przynajmniej taki miałam cel.
    Trzech z was zostanie główno-dowodzącymi, a stu pierwszych poleci jako armia przyboczna – Oznajmił król Kord – Podbijemy tę planetę zrównamy ją z ziemią, a potem dobrze sprzedamy.
Staliśmy jak te kołki czekające na wypowiedziane imię, choć w duchu większość miała nadzieję, że nie zostanie wywołana i będzie spokojnie dryfować w kosmosie. W głowie powtarzałam sobie tylko jedno zdanie: CHCĘ BYĆ WYBRANĄ. Byłam do tego stopnia zdesperowana, że oddała bym własny ogon by polecieć na spotkanie z tajemniczym wojownikiem. Byłam wielce zdumiona gdy zostałam wymieniona! Byłam jednym z najlepszych wojowników Freezera, choć entuzjazm powinien mi nieco zelżeć, bo najlepsi przecież polegli na Namek, a mnie szkoliło Ginyu Force, które przeszło do historii. Kto by pomyślał, że saiyańskie dziecko może należeć do wojsk Freezera i być zarazem jego największym wrogiem? Wszędzie były zaprzeczenia, przez które zbierało mi się na wymioty, ale czy mogłam sobie pozwolić na zakończenie tej gry aktorskiej? Natto nie wrócił i wiedziałam, że odszedł na zawsze, a ja zostałam tutaj całkowicie sama i nikt by mi nie pomógł.
Nikt.
–    To dziecko jest obiecujące, ma niesamowitą moc! – usłyszałam w tłumie – Widziałem jak walcz y pod okiem armii specjalnej mój panie.
Jeszcze tego dnia wezwano nas zostało do króla po instrukcje jakie mieliśmy wykonać po przybyciu na ową planetę. Trzęsłam się jak osika zastanawiając się przy tym dokąd tak naprawdę się wybieraliśmy i czy ten, którego tak się obawiali był choć trochę mi podobny.
    Lecimy na odległą galaktykę – Przeszedł przez mostek ciężkim krokiem – Na niej nie ma silniejszych istot, także nie możecie spartaczyć tej roboty.
Wszyscy się uśmiechnęli. Nie było więc potrzeby się wysilać w tej misji, choć trochę ogarnął mnie żal, że nie nie miałabym sposobności zaprezentować się po morderczych treningach zanim ów humanoid niemal zlikwidował Changelinga. W końcu na coś wybierali najlepszych spośród miliona innych, prawda? Czy jednak była to tylko czcza gadka, bo i tak mieliśmy mieć do czynienia ze słabym gatunkiem.
    Poza jednym Saiyanem, który niemal zabił czcigodnego Freezera – Wtrącił Avo, jeden z ostatnich ludzi sił specjalnych imperatora, dłubiąc palcem w uchu.
Stanęłam jak wryta. Jakiś rodak o potężnej sile praktycznie zabił Freezera, mieszkał sobie na innej planecie chroniąc jakiś słaby lud. Niesprawiedliwe! Gdzie był kiedy zabili mi ojca i matkę?! – Warknęłam w duchu nie chcąc godzić się na taką sytuację. I czy powinnam była w tej chwili udać się w mroczne czeluści statku by Kord nie zaczął mnie przepytywać odnośnie swojej rasy i podobieństwa z celem. Cicho szepnęłam do pobliskiego wojaka o nazwę tej ów planetki, na którą polował KOH nie chcąc się wychylać.
    Panie, jak nazywa się ta planeta? – Zapytał pospiesznie fioletowoskóry jaszczur o żółtych gałkach ocznych.
    Ziemia – Rzucił szybko Avo zerkając na komputer pokładowy.
    Ziemia… – Pomyślałam głośno.
Coś mi ta nazwa mówiła. Tylko nie mogłam sobie przypomnieć co i dlaczego jednak powinna. Odnosiłam wrażenie, że już kiedyś ta nazwa obiła mi się o uszy, jednak nie byłam pewna czy aby na pewno ta. Było przecież tyle planet, że i nazwami mogłyby się upodabniać do siebie. Mimo to, ucisk w żołądku nie dawał mi spokoju.
    Za niecały rok będziemy na miejscu, a wtedy rozprawicie się ze wszystkimi żyjącymi istotami jakie napotkacie – Oświadczył król Kord siadając wygodnie w swoim fotelu – Żadnych pytań, całkowita eksterminacja.
Po otrzymaniu ścisłych wytycznych wróciliśmy do swoich kajut. Usiadłam na swojej pryczy wpatrując się w czarną otchłań za oknem. Wyjęłam mandarkerę i zaczęłam ją polerować okolicą nadgarstka. Zastanawiałam się nad tajemniczym Saiyanem i planetą Ziemią, której tak bronił. Tej nocy również męczyły mnie dziwne sny…

***

    Saro, nie możesz się tak nosić – mawiała matka – Jesteś księżniczką, nie wojownikiem.
Jej wyraz twarzy jak zwykle w tych okolicznościach był cierpki. Ta kobieta nigdy nie znosiła sprzeciwu. Spojrzałam na za duży korpus elastycznego pancerza należącego do mego brata, wykonanego przez Acronian.
    Ale mamo – Złościłam się także – Khcę być jak Vegeta! On jest wojofnikiem i ksienciem!
Matka surowo spojrzała oddalając się do drzwi jsypialni, otworzyła je z impetem.
– Powiedziałam nie!

***

    Jesteś bardzo dzielna, ale nie możesz tak się zachowywać wobec matki – Mówił ojciec głaszcząc mnie po głowie - Choć talentu Ci nie brak, nie możesz decydować kim się staniesz.
–   Tato, kiedy kcę być jak Vegeta – Buntowałam się odsuwając się od niego – Silna, odfażna!

***

    Kiedy dorosne będm taka jak Ty! - Krzyczałam entuzjastycznie.
    Tego nie wiesz, mała - Mruknął mój dużo starszy brat.
Chwilę po tym spojrzał na mnie smutnymi oczyma jakby wiedział co nadejdzie w przyszłości.

***
Obudziłam się zroszona potem. Mieć znów te cztery lata i widzieć ich twarze nie były miłymi wspomnieniami. Nigdy nie śniłam o przyjemnościach, a tak bardzo chciałam. Mimo wszystko wolałam te wizje niż od nowa oglądać śmierć ojca czy puste oczy matki skąpanej we własnej krwi.
Ta planeta… Nie dawała mi wciąż spokoju. Czy…
    Oczywiście! - Klasnęłam uradowana w dłonie - Vegeta leciał z Nappą, ojcem Natto na tę Ziemię!
Taka szczęśliwa swoim odkryciem biegałam po kajucie, że łzy szczęścia popłynęły mi po twarzy. Nie mogłam uwierzyć w to co się działo! Byłam pewna, że odnalazłam swojego brata, że to on był tym wszechmocnym wojakiem, którego tak obawiały się demony mrozu.
    Może go odnajdę przed resztą? Wrócimy do domu, znajdziemy nową planetę i odbudujemy nasz dom - Byłam szalenie podniecona.
W pewnym momencie stanęłam niczym posąg zastanawiając się jak to rozegrać. Jak odnaleźć brata i oczywiście nie dać się przy tym złapać tym przebrzydłym potworom, którzy więzili mnie przez te wszystkie lata.






16 stycznia 2018

7. Kosmiczne treningi

—    Frezer ma kłopoty! – Wrzasnął Recom wyskakując z olbrzymiego fotela.
Nastała ni to panika ni to entuzjazm. Armia Frezera biegała jak  po jednym z dwóch macierzystych statków swojego władcy. Były to dwa największe pojazdy należące tylko i wyłącznie do Changelinga. Każdy inny, pomniejszy był częścią Kosmicznej Organizacji Handlu, bez względu, na to kto go zbudował i czy nie został uprowadzony, a jego załoga zgładzona. Nikt nie miał prawa stanąć im na drodze do władzy.
    Przygotować kapsuły!  Rozkazał Ginyu.
    Tak jest.  Odparł posłusznie jeden z podwładnych, maszynista bądź operator kapsuł kosmicznych.
Z resztą czy to było ważne kim był? Należał do wiernych zastępów tutejszych zdobywców planet.
    Jaki kurs kapitanie?  Zapytał inny członek załogi, możliwe, że nawigator czy coś w tym rodzaju.
    Na Namek. – Odpowiedział krótko.
Czy to oznaczało, że lecieliśmy na tę Namek? Że w końcu przyszła ta chwila by dowiedzieć się czym były kryształowe kule? Dowiem się wszystkiego, co mnie męczyło już od dłuższego czasu nieobecności Freezera i reszty jego załogi? Pobiegłam do kapitana Ginyu Force tak szybko jak pozwalały mi na to moje krótkie nogi.
    Co się stało?  wydyszałam pospiesznie.
    Frezer ma kłopoty.  Odparł spokojnie przeglądając pazę swojego scoutera.
    Kłopoty?!  Zszokowało mnie.
Porządnie mną wstrząsnęła ta informacja. Żeby tyran południowej galaktyki był w opałach? Ten, który niszczył wszystko co stanie na jego drodze? Była to nad wyraz niebywała informacja, zupełnie jakby deszcz miał spaść w przestrzeni kosmicznej. A jednak Ginyu miał poważną minę, co nie oznaczało głupiego żartu.
    Na Namek doszło do komplikacji. – oświadczył lekko zdenerwowany.  Istoty z innej galaktyki chcą posiąść kryształowe kule.
    Gadasz?  wybuchłam  Inni przybysze?
    Oczywiście.  rzekł bez namysłu.  Co w tym nadzwyczajnego?
Kapsuły zostały w kilka minut przygotowane, dosłownie wszystko było gotowe do lotu na Namek. Zauważyłam, że jest tylko pięć kapsuł, co oznaczało, że po raz kolejny wybierają się w trasę bez mojego udziału. Było to bardzo przykre, zwarzywszy na to, że byłam tutaj przymusowo, by mnie nadzorowano podczas szkolenia bojowego. Z drugiej strony domyślałam się, że po prostu za dużo kłopotów sprawiałam bez dodatkowego nadzoru.
    Kapitanie Ginyu… Gdzie moja kapsuła?  Zapytałam z rozczarowaniem.
    Nie ma, maluchu.  Rzucił pospiesznie zakładając rękawice.
    Dlaczego?! Ja chcę lecieć z wami! Chcę walczyć! Chcę zobaczyć tych ludzi!  Wykrzykiwałam, póki nie brakło mi tchu.
Jak zwykle miałam zostać wyrolowana, kolejnym błahym tekstem o swoim wieku i braku jakiegokolwiek doświadczenia, którego znikąd nie mogłam nazbierać, bo najzwyczajniej w świecie izolowano mnie od wszystkiego co miało związek z zabijaniem.
    Nie ma mowy Ragin.  Zachichotał Jisu zarzucając przez ramię białym ogonem włosów.
    To nie fair!  fuknęłam  Traktujecie mnie jak dziecko!
    Nic nie jest fair.  Dodał Bata przechodząc obok.  Dlatego będziesz tu siedzieć i czekać na nasz powrót.
Oburzona siadłam na maszynownie z założonymi rękoma. Patrzyłam jak załoga Ginyu Force zasiada w kapsułach kosmicznych i szykuje się do wystrzału z kursem na planetę zamieszkaną przez niejakich Nameczan.  Miłego lotu– pomyślałam pochmurnie i kliknęłam ogonem jeden z pobliskich przycisków na panelu. W tym czasie po odliczeniu komputera kosmiczne, okrągłe pojazdy wystartowały ku niebu by następnie zniknąć w morzu gwiazd. Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w miejsca, w których moje oczy widziały je po raz ostatni, gdy nagle rozbrzmiał przeraźliwy dźwięk. Pozostała załoga statku zaczęła panikować i szukać przyczyny alarmu krytycznego. Zakryłam uszy dłońmi najszczelniej jak potrafiłam, bo miałam wrażenie, że mi pękną!
    Kto włączył komorę odpowietrzania?!  Wrzeszczał wściekle jeden z sługusów lorda.
Spojrzałam w górę z wciąż przysłoniętymi uszami. Ogromna szklana kopuła unosiła się do góry w bardzo wolnym tempie zasysając w przestrzeń kosmosu wszystko w swoim zasięgu.
    Jeśli tego nie zamkniemy zabraknie nam powietrza! Wessie nas!  Przeraził się jeden z pomniejszych stworów.
Stanęłam jak wryta zapominając o kłującym w uszy alarmie zastanawiając się co miałabym właściwie teraz zrobić.  Nie chcę tutaj umierać –  pomyślałam w panice. Zaczęłam latać po statku i wyłapywać przedmioty, które chciał zabrać kosmiczny pył i przestrzeń jak czyniła to większa część załogi statku.
    Zróbcie coś! krzyczałam Zróbcie coś z tym!
Parę osób z kolektywy odleciała bezpowrotnie. Straciła swoje życie dusząc się bezwzględną próżnością kosmosu. Przykucnęłam na ziemię najmocniej jak mogłam łapiąc się jednego z kokpitów. Łzy spłynęły mi po policzkach. Nie byli przecież moimi przyjaciółmi jednak, widok w jaki sposób ich zabiło wstrząsnął mną. To było potworne. Jedne głowy eksplodowały, innym wychodziły z oczodołów gałki, mimo to patrzyłam na wszystko wiedząc, że tak właśnie wygląda śmierć, ta której mogłabym kiedyś nie uniknąć, ta której chciałam dokonać na oprawcach swojego ludu.
Guzik… Tak nagle przeleciało mi przez myśl, że mogłam być sprawcą obecnego precedensu. Przecież bawiłam się ogonem... Czy to było możliwe? To ja zabiłam te wszystkie osoby? To ja włączyłam odpowietrzanie narażając przy tym siebie samą? Puściłam się pędem w stronę paneli z nadzieją, że błyskawicznie zażegnam kryzys na mostku. Klikałam po kolei każdy guzik, który wydawał mi się odpowiedni, ponieważ nie potrafiłam przypomnieć sobie, który wywołał tę aferę. Choć musiałam przyznać, że na oślep klikanie wcale nie musiało mi w niczym pomóc, bo przecież równie dobrze mogłam dołożyć kolejnych kłopotów.
    Musi gdzieś tu być!  Łkałam bezradnie wciskając kolejne klawisze.  Musi!
„Miłego lotu…” Przed oczami miałam migawki, zupełnie jakbym odpalił po klatkowo obrazy wspomnień. No tak! I nagle wszystko stało się jasne. To był dziesiąty panel od prawej, od strony „C. Tam usiadłam z obrażoną miną podczas startu specjalnych jednostek. Poleciałam natychmiast do pulpitu i rozejrzałam się uważnie, który to mógł być pstryczek. Jeden był innego koloru, kształtu…
    Znalazłam!  Krzyknęłam w euforii naciskając go.
Komora zaczęła się powoli zamykać. Alarm się w końcu wyłączył, choć światła pomarańczowe i czerwone wciąż połyskiwały. Alastr, dowódca na mostku w czasie nieobecności Frezera, włączył dotleniacz w tym samym czasie wycierając pot z czoła. Odetchnęłam z ulgą osuwając się na podłogę. Nigdy więcej tego nie rób  Pomyślałam wciąż roztrzęsiona. Alastr wściekle usiłował dowiedzieć się, kto był winowajcą tej, a nie innej sprawy. Chociaż nie był wstanie wytknąć nikogo palcem, nawet nie pomyślał by mógł wytypować mnie, wszak ocaliłam resztę tych istnień. Głównie ratowałam swój własny tyłek, a nie organizacji. Tylko skąd by oni mogli to wiedzieć? Kto by się czepiał siedmioletniego, Saiyana o coś podobnego? Z resztą byłam jedynym Saiyanem na tym pokładzie i jedyna dziewczynką. Nudziłam się jak mops.
Dni mijały powoli i smętnie i tak naprawdę to każdy był do siebie podobny. Chodziłam do sali treningowej i starałam się opanowywać swoje zdolności. Nic innego nie pozostało mi do czynienia, w końcu co innego mogłabym robić w przestrzeni kosmicznej wśród pomagierów Gyniu Force. Nie było od dłuższego czasu żadnych wieści o Freezerze i armii Ginyu. Nie było też doniesień w temacie Vegety. Przynajmniej do mnie żadne słuchy nie docierały, a tak z siebie nie mogłam zapytać, gdyż Natto mi zabronił z obawy, że zostanę zdemaskowana, albo sama sobie strzelę w kolano i się wydam. Nie istniał żaden książę Saiyan. Tak właśnie było. Nie miałam już rodziny. Moja familią stał się statek i jego załoga… Czy to nie była jakaś paranoja? Zupełnie jak akt desperacji, na który formalnie nie mogłam sobie pozwolić, a jednak był dość zakorzeniony.
    Mamo gdybyś wiedziała, że tak się losy potoczą pozwoliłabyś zostać mi wojownikiem?  Mruknęłam do siebie.  Byłabym silniejsza niż teraz. Mogłabym uciec...
Leżałam wycieńczona po treningu na mokrej posadzce kabiny prysznicowej. To był mój pot, który kropla po kropli spływał z mojego ciała. Wody nie zdążyłam odkręcić ze zmęczenia, więc wpatrywałam się ślepo w światła na sklepieniu, zupełnie jakbym wyczekiwała jakiegoś cudu, który nigdy nie nadejdzie.
    Pozwoliłbyś mi ojcze jechać z bratem gdybyś wiedział, co się stanie?  Zadałam kolejne pytanie w powietrze.
Wymacałam pod pancerzem kombinezonu pierścień od Vegety. Wyciągnęłam go trzęsącą się ręką nad głowę by móc się mu przyjrzeć raz jeszcze. Tak naprawdę znałam go na pamięć, każdą jego rysę, kierunek graweru oraz ich głębokość. Każdą samotną chwilę zaciskałam go w palcach na tyle mocno by dodawał mi otuchy, a jednak na tyle delikatnie by go nie uszkodzić.
    A ty byś nauczył mnie walczyć? Zabrałbyś mnie ze sobą?  Padło kolejne retoryczne zapytanie.
Kolejna łza chciała uciec. Płynęła z oka po ciepłym policzku kończąc bieg gdzieś w czarnych włosach bądź mokrym od potu kombinezonie. Nie tym razem –  pomyślałam ocierając kropelkę smutku.  Nie będę więcej płakać! Zniszczę wszystko, co zrujnowało mi życie! Choćbym miała zginąć!
Podniosłam się i zaczęłam trening od nowa, powoli wracając do sali treningów.

Po kolejnych wyczerpujących, godzinnych wysiłkach, postanowiłam potrenować z Mandarkerą. Dawno jej nie używałam przed nadmierną wizytację Gerudo i Jisu. Wyszłam z sali sprawnościowej i ruszyłam kuśtykając w stronę swojej kajuty. Potrzebowałam płaszczu by się szkolić z odporności na kamień. W końcu stanęliśmy twarzą w twarz. Tylko ja i kamień Mandaru. Docierało do mnie, że nie powinnam się tak forsować, ale byłam uparta, co odziedziczyłam po matce więc powoli przypięłam kamień w należne mu miejsce. Peleryna była dość zakurzona, co spowodowało potrójne kichnięcie. Każda następna czynność była taka sama jak poprzednimi razy.
 Kolejny nawał silnej i powalającej energii, mocniejsze ciążenie grawitacji, lek, ból, spowolnienie każdego ruchu i przyspieszone bicie serca. Kroki stawiane nie byłyby już tak trudne, gdyby nie moje wycieńczenie, lecz kiedyś usłyszałam od wojowników z Vegety, że im bardziej byliśmy osłabieni tym łatwiej było nam oswoić się z przeciwnościami.
Doczołgałam się resztkami sił do lustra i spojrzałam na taflę. Nie było mnie widać, ale dostrzegałam czarną smugę. Musiało to za pewne być spowodowane moją niemocą. Przed oczami majaczyły czarne punkty. Wyciągnęłam ostatkiem sił rękę zza pazuchy. Nie było jej widać. Myślałam, że to działało tylko na zasłonięte ciało, jednak było zupełnie inaczej. Nawet lepiej, że tak było.
Moim kolejnym celem tej lekcji było się wznieść w powietrze parę cali by sprawdzić, czy mogę latać. Niestety mój lot po dłuższej próbie uniesienia swojego ciała wyglądał jak wyskok w górę z ekspresowym upadkiem twarzą w kafle. Tym razem nie dałam rady i zemdlałam. Na jak długo nie było mi dane się dowiedzieć, bo po przebudzeniu kolejne dni wyglądały podobnie, a po Reccomie i reszcie nie było śladu. Moje treningi, więc były coraz częstsze i efektywniejsze. Nie miałam w końcu innego wyboru! Musiałam stać się walecznym, prawdopodobnie ostatnim kosmicznym wojownikiem jakiego było mi dane spotkać. Moim głównym celem miało być wyrwanie się z tego więzienia.