26 stycznia 2018

*10. Tajemniczy chłopiec

Minęło sporo czasu od wylądowania na tej zielonej planecie Ziemi. Jednak nie wiedziałam ile. Po może dwóch tygodniach straciłam rachubę? Przemierzyłam pieszo szmat drogi z obawy, że przeoczę ważny szczegół. Jednak Vegety nigdzie nie znalazłam. Dlaczego? Może wynikało to z faktu, że nie potrafiłam, a może dlatego, że go tutaj najzwyczajniej w świecie nie było? W tej chwili żałowałam, że porzuciłam detektor, który byłby w stanie namierzyć jakąś większą energię i nie okazałby się on przypadkowym tubylcem. Ja nie potrafiłam go odnaleźć za pomocą zmysłów, nigdy się tego nie nauczyłam, od tego było to małe urządzenie. Jednak myśl, że odcinam się od KOH, zwyciężyła nad rozumem.

Kiedy miałam już dość tułaczki, wzbijałam się w powietrze. Uwielbiałam czuć wiatr we włosach, łapać ciepłe promienie słońca. Było to... Smakowało wolnością. Któregoś razu lecąc przed siebie, dostrzegłam miasto. Wydawało się ogromne na tle ostatnio przemierzonych mieścin i wiosek. Wylądowałam gdzieś pośrodku, mając nadzieję, że stamtąd moje poszukiwania będą owocne. W chwili dy tylko postawiłam stopy na twardym i czarnym podłożu, prawdopodobnie ulicy Ziemianie z wielkim zaskoczeniem spoglądali na mnie. Co najmniej jakbym miała dodatkową parę oczu. Co ich tak osłupiało? Tamtego młodzieńca, który wtedy nas zaatakował, jakoś nie dziwił nawet wygląd Freezera. Tym ludziom wypadały szczęki z zawiasów, a przecież byliśmy podobni do siebie. Był małe wyjątki, ale przecież nie widzieli mojego ogona spod czarnego materiału.

Spacerowałam między budynkami z zapartym tchem. Prezentowało się ono niesamowicie! Wszelakiej maści pojazdy poruszały się nie tylko po ziemi, ale też nad nią. Wszędzie panowało poruszenie, hałas i nie było mowy o jakimś cichym miejscu. Z zatłoczonych ulic było słychać donośne dźwięki pojazdów oraz zdenerwowane krzyki ludzi. Na budynkach wisiały olbrzymie ekrany wyświetlające różne przedmioty i osoby, ale nikt nimi się nie przejmował. Jakby były mało ważne. Nie był to środek komunikacji władz planety? Mijałam przeróżne istoty, każda była praktycznie inna. Zupełnie jakby na Ziemi mieszkało mnóstwo ras. Nie byli jak Saiyanie, gdzie wszyscy cechowali się ogonami, czarnymi oczami i włosami. Bądź choćby tacy Kanksurianie. Chociaż Zarbon twierdził, iż został ostatnim przedstawicielem swojej rasy.

 Lepiej mi powiedz kolego, gdzie kupiłeś odrzutowe buty.  Znienacka zaczepił mnie wysoki mężczyzna z dziwnym nakryciem głowy posiadającym coś na kształt dachu.

Czyżby nie umieli latać? Wpatrując się w niego bez słowa, przekręciłam głowę w bok. Nie miałam zamiaru z nim dyskutować. Skoro nie wiedział nic na temat technice lotu, to nie mógł też mieć informacji o Vegecie. Ruszyłam przed siebie, ponownie rozglądając się na wszystkie strony. Zaczęłam zastanawiać się, co stało się z tyranem, skoro miasto nie ucierpiało, tubylcy żyli spokojnie. Czy tamten młody przybysz całkiem wybił najeźdźców? Gryzło mnie to trochę, choć czułam, że więcej go nie ujrzę, wszak tego pragnęłam najbardziej. Niestety byłam głupia i wyrzuciłam swój jedyny przedmiot, który mógłby sprawić, że sprawdzę jak się miewa łączność z tyranolandią. Jakże żałowałam swojej impulsywnej decyzji, ale jak to zwykle z dziećmi bywa, tak postąpiłam, nie inaczej.

Wróciłam do miejsca, gdzie wylądowaliśmy, chociaż orientację w terenie miałam nienaganną. Statek stał nienaruszony niczym wystawa muzealna, zaś ciało króla Korda zaczynało się powoli rozkładać, a Freezera nigdzie nie było, zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu. Nieopodal machiny znalazłam, a trudno bym go nie zauważyła – ogromny krater. Na dnie była kapsuła, która jak się okazało należała do Ginyu Force, a mówił o tym symbol umieszczony przy włazie.

Doszłam do wniosku, że to ten Saiyanin musiał nią przylecieć. Tak mocno nacisnął mu na odcisk Changeling, że był w stanie ścigać go tą rozklekotaną kapsułą? A może, za wszelką cenę chciał uratować mieszkańców tej planety? Przez chwilę me serce zakuło w nadziei, że tym Kosmicznym Wojownikiem był mój brat. Jednak czy mogłam mieć jakąkolwiek nadzieję? Jeśli miał zamiar bronić Ziemię, to raczej nie mógł nim być. Tyle lat żyłam złudnym przeświadczeniem, że nadejdzie dzień, w którym raz na zawsze pożegnam się z Changelingami i on nadszedł, a mimo to nie byłam tak szczęśliwa, jak sobie to wyobrażałam. Czy wiązało się to z brakiem kogokolwiek u mego boku? Teraz dotkliwiej poczułam się samotna. Ciężko westchnęłam.

Rozejrzałam się raz jeszcze po okolicy. Kosmiczny wrak uzmysłowił mi, że byłam wolna. Prawdziwie wolna. Nie było już nade mną żadnego pana, żadnego tyrana. Nie musiałam się nikomu spowiadać ze swych czynów. Nie miałam obowiązku nikomu służyć. Wzięłam głęboki wdech, zamykając oczy, przez chwilę stałam w ciszy. Łapałam ciepłe promienie słońca. Wypuściłam powoli powietrze, uśmiechając się do siebie, a następnie z pewnością wypowiedziałam:

— Niniejszym zwalniam cię Saro z przymusowej służby w formacji Kosmicznej Organizacji Handlu. Żyj i nie daj się zabić.

Postanowiłam więc, że każdego dnia będę nie tylko szukać tego osobnika i może własnego brata, ale i rozpocznę ciężki trening. Żadna oddychająca istota nie mogła decydować o tym, czym powinnam była się zająć. Ile czasu miałoby mi zająć poszukiwanie, zależało już nie tylko od szczęścia, ale i ode mnie. W końcu byłam panią swojego życia. To uczucie było jakby magiczne, zarazem tak lekkie, że chciało mi się tańczyć wśród chmur. Nidy wcześniej tego nie robiłam, ale marzyłam. Jeszcze na planecie Vegecie biegałam po wysokich wzgórzach, z rozpostartymi rękoma wyobrażając sobie, że latam. Tańczę z obłokami.

Za każdym razem, gdy zwiedziłam jakiś obszar, nie znajdując nikogo pasującego do moich oczekiwań, zabierałam się za ćwiczenie ciała i ducha, przy czym starałam się unikać odpoczynku. Traktowałam to jak swego rodzaju porażkę. Byłam w stanie przetrwać tyle katuszy z rąk Dokuharianina, więc czy opieranie się sile magicznego kamienia było czymś gorszym? Nic nie mogło się równać z torturami, jakimi mnie uraczono. Wiedziałam, że muszę być silna, jeśli chcę coś osiągnąć, jeśli zamierzam mówić o sobie: elitarny wojownik, którego nie powstydziłby się sam Vegeta III. Wielokrotnie padałam ze zmęczenia i ostatkiem sił zdejmowałam artefakt. Za każdym razem przypominało mi to nasz pierwszy kontakt, dy uciekałam przed strażnikiem zbrojowni. Również chciałam być godna poznania tego Saiyana, który chronił tę planetę. Był w stanie pokonać Freezera. Jego towarzysz, który nas zaatakował także. Musieli być niewyobrażalnie silni. I pomyśleć, że większość swojego życia byłam pewna, że nie ma we wszechświecie nikogo silniejszego od Imperatora Galaktyk.

***

Któregoś słonecznego popołudnia, gdy pozwoliłam sobie na odpoczynek pod samotnie rosnącym drzewem w gąszczu traw przed wyruszeniem w drogę do następnego siedliska ludzi, ujrzałam coś poruszającego się po niebie. Nie była to żadna z hałaśliwych maszyn, którymi posługiwali się tubylcy. Im dłużej obserwowałam to zjawisko, tym bardziej dochodziłam do wniosku, iż jest to istota z krwi i kości. Potrafił ten ktoś latać! Zerwałam się na równe nogi, mając nadzieję, że to właśnie on. Ten, którego poszukuję.


Posłałam bez zastanowienia w tamtym kierunku kulę KI. Zaraz po tym przyodziałam płaszcz i pospiesznie wpięłam zielony kamień na swoje miejsce. Stałam się niewidoczna dla tego kogoś, ale wolałam mimo wszystko stanąć za drzewem. Nie wiedziałam, czy posiadał urządzenie naprowadzające. W ogóle nie miałam pojęcia, czy ten cudaczny kamyk potrafi ukryć mnie przed wszystkim. Wolałam być przezorna. Zresztą nigdy wcześniej nie korzystałam z tego wynalazku, mając publikę. Uciążliwa dotychczas grawitacja Mandarkery nie przytłaczała mnie już do ziemi. Wręcz przeciwnie czułam się lekka jak piórko! Lata treningów, a przede wszystkim ostatnie miesiące bardzo się opłaciły. Choć trzeba było przyznać, że lekka grawitacja tej planety dawała również ten efekt. Byłam zdecydowanie dużo silniejsza niż w chwili otrzymania klejnotu, a przede wszystkim lepiej wyszkolona.

Zaatakowana przeze mnie postać nie tylko zgrabnie uniknęła pocisk, ale za chwilę wylądowała nieopodal, szukając właściciela energii. Mnie. Co mnie zaskoczyło to, to, że był to nie wysoki chłopiec o bujnej, czarnej czuprynie i dziwacznym stroju w kolorze ciemnego nieba z białym kołnierzem wokół szyi. Z wyglądu typowy Ziemianin. Oni mieli takie różnorodne umaszczenie jak na żadnej innej planecie. Zupełnie jakby posiadali kilka, kilkanaście odmian siebie. Nie miał on ogona, na co od razu zwróciłam uwagę. Czy był on odpowiednią osobą, z której mogłabym wyciągnąć jakieś informacje? Chłopak ze zdziwioną miną rozejrzał się po okolicy, po czym podrapał się po głowie i poprawił jakąś szmacianą torbę przewieszoną przez ramię. Zdawało się, że była wypełniona po brzegi różnymi rzeczami o najrozmaitszych kształtach. Może mi się zdawało, ale nie mógł być dużo starszy ode mnie.

Jak widać, nie zamierzał przeszukiwać terenu. Jeszcze chwilę poobserwował okolicę, po czym delikatnie uniósł się w górę. Nie mogłam przecież teraz pozwolić mu tak odejść! Miałam mnóstwo pytań, na które powinien był mi odpowiedzieć, choćbym miała dopuścić się na nim przeróżnych tortur. Ktoś taki jak on chyba nie mógł wyrządzić mi krzywdy? Nie wyglądał ani groźnie, ani się tak nie zachowywał. Teraz albo nigdy, pomyślałam, wychodząc zza drzewa.

— Kim jesteś? — zawołałam do niego.

Kto to powiedział? — Chłopak zaczął się nerwowo rozglądać, wciąż wisiał w powietrzu.

Mandarkera działała. Nie widział mnie. Zdecydowałam się, na odważy krok i po chwili odpięłam magiczny kamień, ukazując swoją osobę. On w tej sekundzie spoglądał zupełnie w inną stronę. Wyszłam mu naprzeciw, ściągając usta w cienką kreskę. W pełnej gotowości ściskałam w dłoni artefakt, by w chwili zagrożenia ukryć się pod jego magicznymi właściwościami.

— Ja — rzekłam oschle.

Chłopiec niczym oparzony odwrócił się w kierunku głosu i niemal stracił panowanie nad swoją KI. Myślałam, że z wrażenia nie utrzyma lotu i upadnie na suchą jak pieprz ziemię. Oto zaczepiła go niewysokich rozmiarów zakapturzona postać. Dobre pierwsze wrażenie miałam odhaczone.

 Kim jesteś? — Zadałam drugi raz to samo pytanie. — Odpowiedz.

 Mam na imię Gohan. — Przedstawił się z nieśmiało. — Czy to ty do mnie strzelałeś? Kim jesteś ty?

Tak. — Rzuciłam krótko.

Przeszłam obok niego, bacznie się mu przyglądając. Choć nie było tego widać przez mój przydługi płaszcz, ciągnęłam ogonem po ziemi. Wciąż byłam obolała po ćwiczeniach z dnia poprzedniego. Zrobiłam kilka okrążeń wokół Gohana, a ten stojąc jak słup, usiłował nie stracić mnie z oczu. Miałam nadzieję, iż od niego wyciągnę jakieś informacje. Wystarczyło po prostu zapytać. Prawda? Wydawał się zwykłym dzieciakiem. Nikim groźnym. Był on niewiele wyższy ode mnie, toteż bez problemu mogłam spojrzeć w jego iście czarne oczy, które tak bardzo przypominały mi o tym, co wiele lat temu straciłam. Jednak jego były w dość ciepłym tonie.

 Co tu robisz, na tym pustkowiu?  dopytywał  Dlaczego jesteś tutaj sam? Zgubiłeś się może? Chyba nie zamierzasz mnie atakować?

To było zdecydowanie za dużo pytań. Na większość nawet nie miałam zamiaru odpowiadać. W ogóle to ja miałam go inwigilować, nie on mnie!

— Ja tu zadaję pytania — burknęłam, mając nadzieję, że przystanie na moje warunki. 
 Co ty tu robisz?

Miałam nadzieję, że brzmiałam groźnie. Na pewno wyglądałam. Chłopiec milczał, wciąż bacznie mnie obserwując. Możliwe, że nie zamierzał nic mówić, póki mu się nie okażę. Tak chyba było, bo czas upływał, a odpowiedzi nie dostałam. Zdjęłam ostrożnie kaptur, ukazując swoją poważną twarz. Miałam nadzieję, że to go przekona. Gdy tylko mnie ujrzał,  jakby kamień spadł mu z serca. No, jednak go nastraszyłam.

 Lecę do domu. 
 Wskazał na swoją torbę. 
 Robiłem zakupy w tutejszych miastach. To ty mnie atakujesz bez powodu.

Spojrzałam po raz kolejny na jego sakwojaż. Na jego uwagę prychnęłam. Ależ ja miałam powody! Gdyby nie potrafił latać, nie zwróciłabym na niego uwagi. Nie interesowali mnie tutejsi mieszkańcy. Poszukiwałam Saiyanina zdolnego zabić Freezera.

Stało się coś? 
 zapytał cicho. — Czemu jesteś tu całkiem sam?

Czemu ty latasz, a ludzie w mieście nie latają? 
 Zadałam kolejne, aczkolwiek nurtujące mnie od jakiegoś czasu pytanie.

Na jego pytania nie zamierzałam odpowiadać. Nie mogłam. 

— Tato mnie nauczył oraz jego przyjaciele — oznajmił pośpiesznie, uśmiechając się lekko. 
 Też potrafisz?

Tym razem to on zaczął się mi uważnie przyglądać. Czyżby szukał jakieś odpowiedzi? Tylko co ja mogłam mu wyjaśnić? Nie byłam stąd. Tylko czy on w ogóle miał tego świadomość? Zdawał sobie z tego sprawę, czy jak każdy inny w jego mniemaniu pochodziłam z Ziemi?

— Dziwnie tu, ale ładnie — westchnęłam. 
 Oczywiście, że umiem. Większość populacji kosmosu to potrafi.

Na hasło o kosmosie najpierw się mocno zdziwił, a następnie zmarszczył brwi. Najprawdopodobniej nie podobało mu się, że nie pochodziłam stąd. Odeszłam kawałek od miejsca naszej rozmowy, próbując zgubić jego świdrujący wzrok. Poczułam się niekomfortowo, jakbym ponownie wpadła sidła niekończącej się niewoli. Nie mogłam sobie pozwolić na te uczucia. Rozdzierały mnie od środka, a nie po to zaczepiłam tego chłopaka, by przy nim wpaść w sidła przeszłości.

 A ty, w jaki sposób nauczyłeś się posługiwać energią?  zadał kolejne pytanie, podchodząc do mnie, tym razem spoglądając w tym samym kierunku co ja.  Skąd pochodzisz? Długo mieszkasz na Ziemi?

Spojrzałam Gohanowi prosto w oczy, przez chwilę w nich tonąc. Chociaż usiłował zachować dystans, to wciąż był nadwyraz uprzejmy. Bał się, że mnie wystraszy? Prędzej odwrotnie. Wyciągnęłam dłoń spod peleryny i wycelowałam prosto w chłopaka. Wyraz twarzy miałam poważny i nieprzenikniony. Od razu napiął wszystkie mięśnie, wyczekując jakiegokolwiek ruchu z mojej strony. Nie zamierzałam jego zaatakować. Przesunęłam rękę, tak by trafić w drzewo. Tak, to jedno, jedyne, jakie stało na tym pustkowiu. Wystrzeliłam słaby, bladożółty pocisk. Starodrzew się zapalił.

Chodzi ci o to? Każdy wojownik to potrafi. Kosmos jest pełen nieprzyjaznych stworów, a ktoś taki jak ja musi się bronić.


— Powiedziałeś kosmiczny wojownik?  Zrobił nie tylko zaskoczoną minę, ale i przerażoną.

— Nie, nie POWIEDZIAŁAM — prychnęłam, akcentując ostatnie słowo.  Jestem dziewczyną.

Nie spodobała mi się jego reakcja, wszak byłam wspomnianym Kosmicznym łupieżcą, tylko daleko od domu. Równie dobrze mogłam powiedzieć, że byłam nikim. Nic poza zszarganą dumą mi nie zostało. W ogóle jak on mógł mnie pomylić z chłopakiem?!

  Ja... Przepraszam  zaczerwienił się.  Nie chciałem cię urazić.

  Tak, tak... Bo tylko chłopakom wolno być wojownikami, tak?  fuknęłam podpierając się pod boki

  To nie tak! Zmyliła mnie twoja odzież i... Prawdę mówiąc, jesteś pierwszą dziewczyną, którą spotkałem z takimi umiejętnościami.

Ciężko westchnęłam, przyjmując jego tłumaczenia za akceptowalne. Może w jego świecie kobiety nie walczyły? W wielu przypadkach tak było. Nawet w armiach Changelingów kobiety były czymś niespotykanym. Na kilka trafiam i źle to wspominałam. Były gorsze od jaszczurów. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz.

 Wiesz? Dobrze, że nie jesteś Kosmicznym Wojownikiem, bo oni to są okrutni i źli  rzekł z nieukrywanym niesmakiem, czym dorzucił do ognia.  Oni są żądni krwi i pełni nienawiści. Nikogo nie szanują, nawet swoich. A ty... ty na taką nie wyglądasz.

Cóż... Może nie wyglądałam, a może po prostu nie miałam okazji być taką? Szkoda, że nie umiał czytać w myślach, jak bardzo krwawe miałam w głowie scenariusze dotyczące Imperatora. Zdziwiłby się jaka żądna krwi mogłabym być, gdybym była silniejsza. Leżało mi to na żołądku jak niestrawna skórka jednej z jadalnych roślin. A teraz? Teraz jakiś nieznajomy wszystko pogrzebał. W tym prawie mnie. Gdybym nie otrzymała od Gartu artefaktu zginęłabym wśród najbardziej znienawidzonych istot w kosmosie.

Chociaż Gohan mówił prawdę o Saiyanach, to czułam się nimi lekko dotknięta. Wiedziałam, że nie powinnam, gdyż reputacja mojego gatunku wyprzedzała lata świetlne, a ja nie byłam częścią tych historii. Na przekór okrutnego usposobienia Saiyan, nie byłam bezwzględną maszyną do zabijania. Nie byłam nawet elitarnym wojownikiem. W oczach własnego ojca – pomyłką. Nienawidziłam wracać wspomnieniami do nocy, w której się mnie wyrzekł. Do dziś nie wiedziałam, czy dlatego, że mnie nienawidził, czy dopiero w tamtej chwili zrozumiał, że byłam jego córką, a on pierwszy raz postanowił mnie obronić. Tego już nigdy nie miałam się dowiedzieć.

— Kiedyś, dawno temu mieszkałam w kosmosie, ale obecnie mieszkam tutaj — rzekłam, pomijając poniektóre fakty. — Nie jestem tu po to, by kogokolwiek krzywdzić, ale nic więcej nie mogę powiedzieć.

Spojrzenie tego chłopca wydawało mi się pełne zrozumienia. Chociaż zadawał niewygodne pytania, nie naciskał, gdy nie odpowiadałam na nie. Czy to była wyrozumiałość? Może jedynie hamował swą ciekawość. Znaliśmy się zaledwie kilkanaście minut. Ja jedynie znałam jego imię. Wiedziałam, że umie posługiwać się KI, a także ma ojca. Nic więcej. A, jeszcze nie lubi Saiyan. A ja właśnie nią byłam.

Chłopak spojrzał w niebo i w momencie stanął wryta, jakby ktoś poraził go prądem. Pospiesznie przegrzebał torbę. Miałam wrażenie, że pobladł. Patrzyłam na to wszystko z nonszalancją. Co wywołało w nim taką nieoczekiwaną reakcję? Miałam nadzieję, że w tej torbie z materiału nie trzymał jakichś niespodzianek.

Słuchaj, muszę wracać do domu. Przepraszam cię, ale naprawdę muszę jak najszybciej ruszać w drogę. Mam jeszcze coś do zrobienia.  Zmienił temat niemal w popłochu.  Zobaczymy się jeszcze?

 Nie wiem. — Niedbale wzruszyłam ramionami.

Nie wiedziałam, czy w ogóle chciałam go jeszcze kiedykolwiek spotkać. Może i pierwsze wrażenie wykonał na plus, jednak nie przybyłam tutaj zawierać znajomości. Szukałam brata. Musiałam odnaleźć tajemniczego pogromcę Freezera na Namek, a ten chłopak nie pałał sympatią do mych pobratymców. Może nawet byliśmy wrogami? Postanowiłam milczeć.

Obserwowałam, jak powoli unosił się ku górze. Nie wiedzieć czemu szeroko się do mnie uśmiechał. Moja twarz pozostawała bez emocji. Pierwszy raz ktoś w ten sposób się zachowywał w mojej obecności. Tak zupełnie naturalnie i swobodnie, bez wyższości. Był miły, a mimo to w jakimś stopniu uważał się za kogoś lepszego. Czy gdybym mu wyjawiła swoje pochodzenie, stałby się kimś zupełnie innym? Potraktował jak śmiecia? Wolałam, by żył w złudnym przeświadczeniu. Przecież więcej mieliśmy się nie spotkać. Tak było najlepiej. Ja miałam swoją misję, później chciałam stąd zniknąć i zacząć nowe życie. Z dala od całej przeszłości.

— Bym zapomniał o najważniejszym! — Nagle zatrzymał się w powietrzu. — Zdradzisz mi swoje imię?

Zupełnie mnie zaskoczył. Po co było mu do szczęścia moje imię? Czy naprawdę chciał mnie jeszcze kiedykolwiek zobaczyć? Przez jakiś czas trwałam w zawieszeniu zastanawiając się, czy mogę wyjawić mu nadane mi imię. Te prawdziwe.

 Sara — bąknęłam cicho  Na imię mi Sara.

 W takim razie do zobaczenia, Saro!

Pomachał mi, po czym otoczył swoje ciało niewidzialną aurą KI, zwaną potocznie przyspieszeniem i odleciał. Zostawił mnie samą na tym pustkowiu. Chciałam tego, a mimo to odczułam dziwną pustkę. Musiałam jak najszybciej odszukać Vegetę.

Chłopak zniknął, pozostawiając mnie z nowymi pytaniami. Kim właściwe był? Co wydarzyło się w jego życiu, że miał takie, a nie inne mniemanie o Saiyanach? Czy znał mego brata? Tyle pytań mnie nurtowało, a odpowiedzi nie nadchodziły. Dlaczego dawni bogowie mnie nie mogli wysłuchać? I co właściwie powstrzymało mnie od zadania tych wszystkich pytań temu tajemniczemu chłopcu? Tak bardzo bałam się, że znowu skończę w niewoli, że nie widziałam innego wytłumaczenia. A może to po prostu była kwestia zbyt ograniczonego czasu? Rozmawialiśmy raptem parę minut. Może warto było go ponownie przepytać? Kto wie, może będzie okazja? Tylko ja nie wierzę w takie rzeczy.

Jeszcze jakiś czas obserwowałam niebo. Było tak cicho i spokojnie. Trochę za ciepło. Czas było ruszać w dalszą drogę. Jeszcze tyle musiałam zobaczyć. Planeta była ogromna, a ja nie mogłam wiecznie szukać jedynej osoby, z którą coś mnie łączyło.



12 komentarzy:

  1. ~Izunia.
    24 listopada 2008 o 4:52 PM

    Droga Killall (dobrze napisałam?)! Co do Koli i jej ogona, to… hm, po prostu zależało mi, żeby został. Więc przyjmijmy, że Harley nie wiedział, że można go wyrwać xD. Notka… całkiem, całkiem.Muszę przyznać, iż odstraszają mnie braki kropek, czy przecinków oraz gramatyka ;/. Rozumiem, że tego nie da się nauczyć, ale… może postarałabyś się o jakąś dobrą betę? Muzyczka nie za bardzo pasowała mi do tego momentu, ale była ciekawym udogodnieniem xD. Ciekawe, czy Sara spotka wreszcie Vegiego, no i jak ten zareaguje xD. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Odea
    24 listopada 2008 o 5:12 PM

    Notka podoba mi się, w dodatku dalas świetną muzykę z DB xDSara nareszcie poznała Gohana, szkoda, że tak szybko uciekła, mogli dłuże pogadać :))Czekam na koleny odcinek, pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. ~elizabeth
    24 listopada 2008 o 6:57 PM

    bardzo podoba mi sie ta notka a szczegolnie trafnie ujęłaś muzykęto prawda, szkoda ze nasza księżniczka takj szybko uciekła mogła sobie pogadać z gohanem :)ps http://dragon-ball-dalsze-losy.blog.onet.pl/ news :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Izunia.
    25 listopada 2008 o 4:01 PM

    Tak, tak, zauważyłam, że właśnie w dialogach nie stawiasz kropek, co jest dla mnie porażającym błędem ;p.Ale cicho xD. Poza tym kropki – w większości – są. Jeśli chodzi o niebieskie oczy, to wszystko zostało wyjaśnione w notce opisującej Koli (którą musiałam usunąć), teraz jest ona w opisach bohaterów. Ale… zrobię dla Ciebie wyjątek i się powtórzę ;). Otóż nasza Saiyanka odziedziczyła niebieskie oczy po matce, która jakimś dziwnym sposobem posiadła jasne oczy (kto wie? Może kiedyś się to wyjaśni ;>?). Izunia nie mogłaby przecież pozwolić sobie na takie niedociągnięcia ;p. Wszystko, co „dziwne” jest dokładnie przemyśle i rozważone xD. Chyba, że coś umknęło mojej uwadze. Jestem bardzo szczegółowa, dlatego dobrze analizuję treść mojego opowiadania. Pozdrawiam i czekam na newsa ;)!

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Izunia.
    26 listopada 2008 o 3:49 PM

    Hm, uwagi nie sposób nie zwrócić – przynajmniej w moim czepialskim przypadku – ale nie będę o tym pisać ;p. Hie, hie ^^. No cóż… matka Koli – owszem – była/jest Saiyanką czystej krwi. Dlaczego ma niebieskie oczy? No cóż… kiedyś to może wyjaśnię ;>. Ooo, już dwudziesty czwarty? No to ładnie, ładnie ;p. Ja osobiście piszę na bieżąco ;). Nie zdradziłaś za dużo. Z niecierpliwością czekam na nowość xD.Pozdrawiam ;*!

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Izunia.
    27 listopada 2008 o 9:46 PM

    Hie, hie, no faktycznie xD. Czytałam, oczywiście, że czytałam ;).Sprytnie to sobie obmyśliłaś. Ja piszę na bieżąco, bo… to sprawia mi większą przyjemność ;p. A w 2006 roku żyłam w dragon ball’owej nieświadomości, tzn. zapomniałam o istnieniu tego wspaniałego anime dziecięcych lat. O, naprawdę tak Ci się śniło?To miłe, że – poniekąd – o mnie śnisz xD. A nowa notka owszem będzie, ale prawdopodobnie jutro, bo dzisiaj czeka mnie jeszcze nieszczęsna geografia i inwokacja ;/. Taaak, Izunia uczy się dopiero koło 22. A inwokacji nie nauczę się i tak… za cholerę! Bo jest za długa i za trudna, więc jutro będę się nad nią męczyć xD. Pozdrawiam ;*;*!P.S. Wysyłam Ci zaproszenie na N-K (Isabell Cabaj, jakby coś).

    OdpowiedzUsuń
  7. angelika935@amorki.pl
    18 lutego 2010 o 1:21 PM

    Bardzo fajna notka. Sara ma już pierwszy kontakt z teamem Z za sobą ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ok przeczytałem, ale pochłonęły mnie bezowocne poszukiwania dysku przenośnego...
    Jak zgubiłem, to mnie krew zaleje, bo mam nowego lapka i ze 200-300GB do przeniesienia :O Ech, mniejsza.

    Pojawił się Gohan. Czyżbyś nadpisywała historię i Diaboł pójdzie w zapomnienie? 3:) Wyczuwam LI Sary xD Plz niech tak będzie, bo Pan nienawidzę i uważam, że ona samodzielnie zepsuła GT xD Inaczej nie byłoby wcale źle. No i GT planujesz zawrzeć czy Super?

    OdpowiedzUsuń
  9. Hejeczka,
    kim jest ten chłopiec? może jak ojciec usłyszy od syna kogo spotkał i jak ma na imię to rozpozna
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  10. Hola!

    Dziesiąty odcinek za mną. Chyba właśnie weszliśmy w ciekawszą część historii (przynajmniej dla mnie), Gdzie fabuła mangi/anime zaczyna poważnie przecinać się z twoim fikiem, a twoja oryginalna postać zacznie mieć realny wpływ na wydarzenia. Pojawienie się Gohana, chociaż krótkie daje już nadzieję na bardziej mięsiste interakcje w przyszłości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yay! Gratuluję zdobycia pierwszej dziesiątki. Choć treść nie była długa, to bardzo wyboista. Ale, kto nie próbuje, ten nie ma. Tak. Na pewno będzie więcej akcji, zaczną się w końcu walki. No i wreszcie główna bohaterka zacznie prawdziwą przygodę do osiągnięcia swojego celu jakim jest bycie najsilniejszą wojowniczką. W koncu zbyt długo siedziała pod krzesłem z duszą na ramieniu. A nauki przed nią okrutnie dużo. Oj dużo.

      Usuń
  11. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ale kim jest ten chłopiec? może jak ojciec usłyszy od syna kogo spotkał i jak ma na imię to już rozpozna...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!