01 stycznia 2018

*5.Koniec Vegety

Mieliśmy wyjątkowe szczęście, że żyliśmy, czy może niesamowitego pecha? Mogli potraktować nas jak innych Saiyan, lecz tego nie zrobili. Czy mieli wobec nas jakieś niecne plany? Wkrótce mieliśmy się przekonać. Nastolatkowie szeptali między sobą, że staniemy się niewolnikami, albo nas najpierw pobiją do nieprzytomności, a później w widowiskowy sposób zabiją.

W ciągu kilku ostatnich godzin doznałam smaku gorzkiej śmierci nie tylko rodziców, ale i znacznej części społeczności. Nim wylądowałam w tym małym więzieniu, zdążyłam zobaczyć, jak wyglądało upadłe miasto. Wszędzie płonęły budynki, walały się stosy ciał. Każdy walczący wiedział, że taki scenariusz był możliwy. Sami podejmowali się takiego bestialstwa na innych planetach, ale ja... Ja nie byłam na to gotowa. Nie byłam jeszcze gotowa na nic.

Natto położył rękę na moim ramieniu. Młodzieniec był dobrze zbudowany jak na piętnaście lat, z resztą jego ojciec był ogromnym człowiekiem. Tak jak ja miał nadzieję, że ktoś bliski się ostał. Jego ojciec wraz z moim bratem ruszyli w odległą galaktykę. Czy myślał o tym samym? Któż to wiedział.

Nagle otworzyły się drzwi, a do środka weszło dwóch zakapiorów z Kosmicznej Organizacji Handlu. Celując w nas, rozkazali pozbierać się i przygotować na nadejście wielmożnego potwora. Gotowało się we mnie na samą myśl, a jednocześnie byłam tak przerażona, że nie potrafiłam się uspokoić. Całe ciało mi drgało. Równocześnie było mi zimno i gorąco. Zupełnie jakbym włożyła Mandarkerę. Na samo jej wspomnienie poruszyłam palcem u stopy. Zupełnie zapomniałam, że miałam ją w bucie i mnie nieco ugniata. Jakby chcąc zachować swój sekret, którego przecież nikt nie widział, przesunęłam lewą stopę w tył.

Bez żadnej komendy wojacy stanęli na baczność z wysoko podniesionymi głowami, a naszym oczom w oddali ukazał się dziwnie kształtny cień z rogami. To musiał być on. Widząc jedynie cieniste kształty, czułam narastające przerażenie. Natto jako najstarszy z dumą wyprostował się, jakby chciał pokazać oprawcy, że się nie lęka. A może faktycznie tak było? Zdecydowanie był najdzielniejszym z nas.

— Witajcie więźniowie — przemówił skrzecząco od progu. — Jeśli jakimś cudem ktoś jeszcze nie wie, jestem Freezer, wasz pan i darczyńca życia.

— Po co nas tutaj sprowadziłeś? — warknął syn Nappy. — Po co nędzny draniu!

— Nie tym tonem szczeniaku! — krzyknął jeden z ludzi stwora, wymierzając cios w nastolatka.

To działo się tak szybko. W międzyczasie Freezer zaśmiał się rubasznie, a część dzieciaków cofnęła się w obawie o swoje życie. Ja skulona w sobie szukałam ratunku w prochowcu. Gdybym tylko mogła założyć kamień i zniknąć im z oczu... Ale... Nawet gdybym to zrobiła, minerał by mnie zniszczył, a ludzie organizacji zabili z zimną krwią. Z miną zbitego psa stałam na uboczu, nie chcąc zwracać na siebie uwagi.

— Nie wiem, czy jesteś taki odważny, czy może tak głupi? — zapytał jaszczur jakby retorycznie.

Dopiero teraz wleciał swoim dziwnym lejowatym pojazdem w kolorach brązu, czerni i bieli u na wpół szpiczastego spodu. Czy był mu potrzebny do przemieszczania? Może nie potrafił chodzić? Zaraz dostrzegłam jego samego. Nie wysoki, nie gruby, w odcieniach różu na pręgach widocznych mięśni rąk i bladego różu wymieszanego z fioletem w miejscach, gdzie widniała gładka skóra. Jego tors zdobił arconiański napierśnik z dużymi naramiennikami. Jego większa, górna część głowy była przesłonięta naturalnym pancerzem — biała kość i fioletowa, błyszcząca chityna. Diabelskości nadawały mu dwa czarne rogi usytuowane po równo po skosie. Najgorszy jednak był jego uśmiech o czarnych wargach i czerwone tęczówki pełne wyższości i obrzydzenia. Na lewym uchu miał umieszczony detektor z różowym szkiełkiem. Określenie go jaszczurem był trafne w stu procentach. 

Natto milczał. Chociaż nie brakowało mu odwagi i pewności siebie, to najwidoczniej zdawał sobie sprawę, że jeśli w jakiś sposób obrazi Imperatora, wszyscy zginiemy. Ja byłam o tym przekonana. Mina Changelinga nie zmieniała się, wciąż zdawał się wesoły, choć jego wystający ogon z olbrzymiego fotela niebezpiecznie się poruszał. Cisza, jaka zapanowała, aż dzwoniła w uszach. Nikt jednak nie próbował jej zakłócić.

— Zaprowadźcie moich drogich gości do obserwatorium, ja tymczasem przygotuję się do pokazu — jego maniery były tak nienaganne, że aż ciężko było mi uwierzyć, że to prawda. — Wybaczcie, muszę się przygotować.

Opuścił naszą klatkę bez okien jako pierwszy. Za nim ruszyli ci, co stali za drzwiami. Kolejny raz wymierzono w nas blasterami. Bez słów po kolei chłopcy i dziewczyny opuszczali pomieszczenie. Tylko ja stałam, nie potrafiąc zrobić choćby kroku, zaciskając powieki i trzęsąc się, jakby było mi zimno. Opuszczenie tego pomieszczenia było nakrapiane śmiercią, ale pozostanie tutaj również. Cokolwiek byśmy uczynili, byliśmy straceni. Czy to był jednak koniec, a my byliśmy wybrani na jakieś specjalne tortury?

Słysząc dźwięk ładującego się pocisku, zmusiłam swoje ciało do drogi. Z głową opuszczoną ruszyłam za resztą. Zaraz po opuszczeniu dotychczasowego więzienia oślepiło mnie jaskrawe światło, jakie panowało na drzwiami. Pamiętałam, jak wyglądał statek z zewnątrz, więc gdy podążaliśmy półkolistym korytarzem, domyśliłam się, że znajdujemy się po zewnętrznej stronie statku. Za chwilę dostrzegłam kopulaste, zaokrąglone okna, z których było widać czerwoną planetę. Naszą Vegetę. Gdy dotarliśmy do obserwatorium, o którym mówił Freezer okazało się być to przestronnym pomieszczeniu o ogromnej przeszklonej ścianie, skąd widok na czerwony glob był niemal doskonały. Było tu ciemno. Oczy były wdzięczne za to. Podeszliśmy do okna jak zahipnotyzowani. Większość z nas nigdy nie widziała z kosmosu swojego domu. Była naprawdę imponująca stąd. Można by ją podziwiać i podziwiać. Teraz rozumiałam, dlaczego Kosmiczni Wojownicy uwielbiali podróżować między gwiazdami.


Jakby znikąd pojawił się w tle Changeling w swoim lewitującym pojeździe. Uniósł dłoń ze wskazującym palcem ku górze, tworząc nad nim szkarłatny pocisk, który niemal zlewał się z naszą planetą. Stąd nie było słychać czy coś mówił. W kosmosie toczyła się walka. Wszędzie unosili się wojacy sił Freezera.

— Nie! — krzyknął Natto, waląc dłonią w odporny na uderzenie materiał imitujący szkło. — Nie rób tego! Ty draniu!

— Parszywy, dwulicowy śmieć! — warknął nieznany mi z imienia chłopak, możliwe, że w podobnym wieku do syna Nappy.

Nie do końca wiedziałam, o czym mówili, poza tym, że były to słowa, których matka nie pozwalała mi powtarzać. Opierałam dłonie o zimną szybę, chłonąc najpiękniejszy widok w swoim życiu. Najprawdopodobniej ostatni.

To były sekundy. Powiększająca się kikōha nad palcem wskazującym i dziwnie przemieszczająca się kula pełna różnej maści istot. Cokolwiek się działo poza statkiem, wyglądało jak surrealistyczny film. Przynajmniej dla takiego smarkacza jak ja. Oślepiające niebieskie światło mknęło w naszą stronę. Wszystko było tak hipnotyzujące, że nie zauważyłam, kiedy KI naszego oprawcy urosła do rangi kolosalnej. Stąd wyglądało, jakby stworzył pocisk o tej samej wielkości co planeta. Bez oporów rzucił ją ku Vegecie. Zmiótł z powierzchni nie tylko wrogów, ale i swoich popleczników. Nikogo nie szanował. Nikt nie był z nim, bo go podziwiał. Wszyscy się go bali. Teraz rozumiałam, dlaczego nasz lud pracował dla tego padalca. Vegeta II, gdy spotkał na swej drodze pierwszego Changelinga, podjął najtrudniejszą decyzję — zbratać się z wrogiem by jego ludzie mogli przetrwać. Kiedyś może i układ był dobry, dziś pokazywał, jak bardzo straciliśmy na czujności.

— Nasz koniec jest bliski — odparł zmartwiony Natto. 

Spojrzałam na niego. Jego oczy… Również były mokre jakby uronił kilka łez. Płakał, choć już nie był dzieckiem? Teraz do mnie ostatecznie dotarło, że naprawdę był to nasz koniec. Kres istnienia Saiyan był na wyciągnięcie ręki. W narastająca szkarłatna łuna zalała całe pomieszczenie, które dotąd tonęło w mroku. Kolorystyka nadawała mocnej upiorności wydarzeniu. Changeling jak widać zadbał o każdy szczegół. Staliśmy się niczym. Garstka nic niewartych dzieciaków, których los nadal był nieznany.

W ciągu kilku chwil ponownie do pomieszczenia zawitał Freezer, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Pełen uśmiechu i iskry w oku przywitał nas z szeroko otwartymi ramionami. Każdy w tym pomieszczeniu jednocześnie pragnął napluć mu w twarz, a jednocześnie bał się, że ten wyciągnie tylko palec, a zginie. Dla przykładu, dla zabawy.

— Mam nadzieję, że podobał się wam mały pokaz moich możliwości — uśmiechnął się, upuszczając z dłoni maleńkie odłamki planety, które udało mu się złapać. — Kto mi nie będzie posłuszny, zginie równie szybko.

— O jakim ty posłuszeństwie pieprzysz?! — wrzasnął z oburzeniem jeden z ocalałych chłopaków. — Byliśmy ci posłuszni i co z nami zrobiłeś? Jesteś oszustem!

Nikt nie miał odwagi się odezwać. Nikt, kto chciał żyć, przynajmniej przez chwilę. Nikt, kto bał się śmierci. Nikt poza jednym. Ewidentnie jego postawa zaintrygowała jaszczura. Zadarł brodę, patrząc na niego z nieukrywaną wyższością.

— Jak śmiesz się odzywać do Wielmożnego Frezeera! — zbulwersował się jeden z podwładnych, przywalając dzieciakowi w łeb z blastera.

Nastolatek nie zdążył się zasłonić, więc cios powalił go na kolano. Gniewnie wyciągnął rękę, by oddać sługusowi, ale ten wycelował swoją bronią w jego twarz. W powietrzu aż się zagotowało od napięcia. Młodzieniec zacisnął mocno dłonie w pieść, aż mu kostki pobielały. Changeling uniósł dłoń, tym samym dając do zrozumienia by żołnierz odstąpił od swego postanowienia. Widziałam gniew Saiyanina i jednocześnie przerażenie na twarzy, które nieco ustąpiły w chwili, gdy plamiastoskóry zdjął go z celownika.

— Jak na ciebie wołają chłopcze? — zapytał nadzwyczaj spokojnie jaszczur.

— Ccoli.

Spojrzenia wszystkich obecnych w pomieszczeniu spoczęły na buntowniku. Nie znałam go. Nigdy też nie spotkałam go w mieście. Może był z obrzeży? Nie miało to teraz najmniejszego znaczenia. Tutaj wszyscy byliśmy równi, bez względu na pochodzenie, szkolenie czy siłę. Żadne z nas nie miało szans z tym potworem.

— Zatem giń, Ccoli.

Zlękliśmy się, gdy tylko rogaty stwór wycelował palcem wskazującym w śmiałka. W chwili, gdy nad czubkiem palca pojawił się maleńki czerwony promień, ogarnęła mnie trwoga. Nie zdążyliśmy nawet zareagować choćby okrzykiem, a nastolatek padł twarzą na podłogę. Był martwy. Skuliłam się przy szybie, mając nadzieję, że jestem niewidzialna i dziś ręka potwora mnie nie dosięgnie. Bez względu jak byłam waleczna w swoim domu, tak nie chciałam umierać. Bałam się po prostu przestać istnieć. Nigdy nic złego nie zrobiłam, by spotkał mnie taki los. Bycie córką króla na pewno było świetnym powodem, by mnie dopaść, ale przecież już nią nie byłam. Nie było władców, planeta nie istniała. Tylko jedna osoba mogłaby mnie wydać, ale wiedziałam, że tego nie zrobi. Natto szanował swego ojca, a ten zaś opiekował się moim bratem, odkąd zaczął swą podróż jako wojownik. Był z nim, gdy dorastał i był z nim teraz.

— Nienawidzę ciebie i tych twoich obleśnych sługusów! Nienawidzę wszystkiego, co ma związek z tobą! — załkała krótkowłosa dziewczyna. — Brzydzę, się tego, że tyle lat ci usługiwaliśmy, że nie zmietliśmy cię z powierzchni ziemi, póki był na to czas! Moja matka miała rację!

Mowa Saiyanki była dla mnie bardzo poruszająca. Miałam znikome pojęcie, na temat polityki na planecie i jeszcze wiele musiałam się nauczyć. Od większości słyszałam, że interesy z Kosmiczną Organizacją Handlu były bardzo owocne, a Lord Freezer potrafił być naprawdę hojnym. Ludzie niezależnie od kasty pragnęli służyć najbogatszemu Imperatorowi w tej galaktyce. Oczywiście zdarzali się i tacy, co nie chcieli dla niego pracować i tacy, którzy zrezygnowali, ale ich powody zamiatano pod dywan. Jednego byłam pewna — władca nienawidził go, ale mimo wszystko utrzymywał na bardzo wysokim poziomie stosunki. Vegeta także nienawidził tej istoty, a jednak od wielu lat wykonywał jego rozkazy. Mówił, że gdy dorosnę, zrozumiem. Pojęłam i wcale nie zdążyłam urosnąć. Nie udało mi się nawet rozpocząć standardowego wojowniczego szkolenia.

Jaszczur zaśmiał się szaleńczo i kolejny raz uniósł rękę, celując w dziewczynę. Po wyrazie jego facjaty było można się domyślić, że trafiła w czuły punkt. Z białego palca, zakończonego czarnym paznokciem wydobył się kolejny raz maleńki czerwony promień, który parę sekund dosięgnął serca buntowniczki. Padła kolejna szmaciana lalka.

— Ktoś jeszcze chciałby mi coś powiedzieć?

Zostało nas czworo. Troje chłopaków i ja, jedna mała dziewczynka, która nie potrafiła się bronić. Tyran spojrzał na nas surowo. Natto stojąc niedaleko, ostrożnie chwycił mnie za ramię ukryte pod szorstkim materiałem. Spojrzałam na niego przerażona. Nie wiedziałam, co siedziało w jego głowie, ale zdecydowanie był to strach. Spojrzał mi w oczy z taką determinacją, jakiej jeszcze nigdy u nikogo nie widziałam. Czy miał jakiś plan, by nas z tego wyciągnąć? Praktycznie nasza rasa już nie istniała, pojedyncze jednostki dorosłych osobników nie miały pojęcia o tym, co się przed chwilą wydarzyło. I my, niedobitki, które nie miały żadnych szan na przetrwanie. Byliśmy robakami dla tego potwora. 

— Rób co ja — wyszeptał i skinął delikatnie głową.

Oszołomiona, a jednocześnie nierozumiejąca go obserwowałam, jak za chwilę mówi to chłopcu niższemu od niego o połowę. Czy miał plan? Jeśli tak, to musiałam go zaakceptować. Nie chciałam umierać. Klęknął on na lewe kolano, opuszczając głowę. Podparł się dłonią. Wydawało mi się, że jego ciało drży, gdy zaciska pięść na kolanie. Za chwilę w jego ślady poszło dwóch chłopców; Padli na kolana powoli opuszczając głowy. Jeszcze ja musiałam to uczynić. Zaciskając usta w podkowę, a powieki tak mocno, że aż widziałam plamki, rzuciłam się na odrapane kolana.

Nikt nie śmiał się odezwać. Czekaliśmy na ostateczny werdykt. Freezera najwyraźniej satysfakcjonowała nasza uległość. Czego on się spodziewał od dzieci, które nie miały już nic? Spode łba dostrzegłam, iż był zadowolony. Na jego twarzy wykwitł uśmiech. Wychodziło na to, że jeżeli chcieliśmy przetrwać, musieliśmy stać się jego sługusami. Dziećmi na posyłki. Każde z nas dopiero rozpoczynało życie wojownika, miało marzenia. Większe czy mniejsze, nie miało to znaczenia. Dziś utraciliśmy wszystko. Czy o tym opowiadał Vegeta, gdy wspominał, jak bardzo nienawidzi pracować dla Changelingów, ale robi to, bo dzięki temu jest silniejszy i ma większe wpływy? Ukorzył się z nadzieją, że kiedyś się uwolni. Teraz na pewno był, z dala od tego wszystkiego. Mógł już nigdy nie wracać i zacząć od nowa. Beze mnie. Przecież właśnie umarłam.

Zapragnęłam takiej zemsty, jakiej świat jeszcze nie widział. Rosła ona w mojej głowie, dziecięcych marzeniach i rosła w siłę. Jednak to było już wszystko. Ja jako najsłabsze i nic niewarte szczenię nie mogłam nic. Zupełnie nic. Nie mięliśmy niestety innego wyboru. Jeśli chciałam, by moje myśli stały się prawdziwe, musiałam nauczyć się wszystkiego o byciu wojownikiem.

— A ten malec? — zainteresował się jaszczur. — Po co nam taki chłystek? Kto go tu sprowadził? 

W momencie dopadł mnie jego świdrujący wzrok. Dosłownie mnie sparaliżowało. Miałam ochotę się rozpłakać. Jego mordercze spojrzenie mnie przerażało. Czy to była ta chwila, w której miałam dokonać żywota? Natto chwycił mnie za rękę, bym tylko się uspokoiła.

— Ile masz lat? — zadał kolejne pytanie.

Milczałam. Ze strachu odebrało mi mowę. Gardło mocno się zaciskało, uniemożliwiając wydobycie jakiegokolwiek dźwięku. Z drugiej zaś strony bałam się, że jak się odezwę, to wyznam, iż jestem córką króla Vegety.

— Czy to coś potrafi mówić?

Nie potrafiłam nawet spojrzeć mu w oczy. Był jak demon z najgorszych koszmarów. A on potrafił każdy koszmar urzeczywistnić. Czułam się, jakbym była otwartą księgą. W międzyczasie jeden z podwładnych drogą szeptaną dotarł do swego pana z tylko im znaną wiadomością.

— Niech no ci się przyjrzę — pochylił się nade mną.

Ta zbliżającą się twarz porażała wszystkie zmysły. Byłam tak nad wyraz przerażona, że wtuliłam się wysokiemu Saiyaninowi w nogawkę, cicho pochlipując. Moja odwaga wyparowała dawno temu.

— To jeszcze dzieciak bez ukierunkowania — wyjaśnił naprędce Natto, wziął sprawy w swoje ręce. — Jeszcze nie miała szkolenia.

— Będą z niej w ogóle ludzie? — zaczął klikać palcem przy detektorze.

Freezer mruknął coś pod nosem. Zamyślił się na chwilę, oglądając z bliska resztę pojmanych. Szkiełko elektronicznego wynalazku zaczęło cicho pikać, ukazując dziwne znaki. Wiedziałam, do czego służyło to urządzenie. Właśnie mierzył po kolei naszą siłę bojową. Ja nie miałam zupełnie czym się pochwalić.  Po jego minie było widać, że nie był specjalnie usatysfakcjonowany wynikami. Pytanie, po co w ogóle to robił?

Wreszcie wychodząc z pomieszczenia, wskazał coś dłonią do swoich ludzi. Pięciu z nich wyszło za nim, czterech zostało. Mieli na dłoniach umocowane blastery, co oznaczało, że kiepsko u nich było z używaniem KI. Tak jak mi. Vegeta zawsze mówił, że odporność wzmacnia się podczas bólu. Czy żeby nie bać się tego urządzenia koniecznie musiałam z niego oberwać? Nie znałam smaku przypalenia plazmą. W milczeniu rozpłakałam się, nie licząc na łut szczęścia. Obawiałam się, że jeżeli wydam z siebie choćby dźwięk, to urządzenie mnie spopieli. Natto przysunął mnie do siebie, jakby chciał ochronić to słabe ciałko.  Szeptał nad wyraz spokojnie:

— Saiyanie się nie boją, ES.

Pogłaskał mnie po głowie i wziął na kolana, uprzednio siadając na posadzce. Wtuliłam się w niego, szukając w tym jakiegoś ukojenia. Po raz pierwszy w życiu ktoś tak mnie, utulił. Nie odtrącił i nie powiedział, że tylko mięczaki i słabeusze potrzebują ukojenia. Dziwnie było doznać tak dziwnie rozlewającego się po ciele ciepła przed śmiercią. Chciałam, by ta chwila trwała wiecznie albo, żeby  było to moje ostatnie wspomnienie. Innego nie potrzebowałam. To było kojące, sprawiało, że nie czułam strachu, bólu i cierpienia. Rzeczywistość była zgoła inna.

Gdy zostaliśmy sami, przestałam w końcu szlochać, a napuchnięte oczy zaczęły szczypać. Poczułam, jak nastolatek czochra moją gęstą czuprynę. Spojrzałam na niego szklącymi się oczami i pociągnęłam nosem. Skąd u niego było tak wiele siły? Czy był odważny, czy jednak liczył na to, że któregoś dnia odnajdzie go ojciec? W pewnym momencie zauważyłam coś na podłodze. Przetarłam mokrą twarz, a następnie podeszłam w miejsce, gdzie stał wcześniej okrutny Freezer. Kucnęłam. Coś okazało się maleńką bryłką ziemi, którą jaszczur wyrzucił, tym samym okazując nam pogardę. To był ostatni kawałek naszego życia. Odłamek skruszył się w mych palcach, gdy tylko chciałam pokazać go innym. Takie właśnie było nasze życie. Kruche i skończone. Ta chwila była dla wszystkich tak samo bolesna.

W międzyczasie ciała zmarłych wyrzucono w przestrzeń kosmiczną niczym śmieci. Zostaliśmy ostatnimi żyjącymi saiyańskimi dziećmi, które wiedziały, co stało się z naszym domem. Powiedziano nam, że Vegeta przestała istnieć przez nieszczęśliwy wypadek, jakim było zderzenie z meteorytem i jeżeli spróbujemy stwierdzić, iż było inaczej, zginiemy tak szybko, jak wypowiedziane były nasze słowa. Na nasze nieszczęście nie mogliśmy się przeciwstawić, a na pewno nie teraz, gdy nasze szanse na przetrwanie było zerowe. Zresztą kto by uwierzył jakimś dzieciakom, które stały się sierotami? No kto?

Żyliśmy tylko dlatego, że zdecydował o tym Wielmożny Freezer. Pogromca Saiyan. Także on mógł nam je odebrać. W każdej chwili.

***

Rok 761
Planeta: numer 101 (prywatne planety Freezera)

Ile minęło godzin? Nie wiedziałam, tak samo, jak tego, dokąd zmierzaliśmy. Rozdzielono nas na dwie grupy, a Natto zabrali w zupełnie inne miejsce. Prawdopodobnie miał mieć szkolenie przygotowawcze przed ruszeniem na podboje w towarzystwie starszych żołnierzy. Ja i dziesięcioletny Repper zostaliśmy zesłani na planetę bez nazwy oficjalnej. Jej numer brzmiał 101.

Po wylądowaniu na ciemnej ziemi zostaliśmy poprowadzeni do metalowego i obskurnego baraku, w którym widniało jedno, aczkolwiek zniszczone okno. Miało tak brudną szybę, że nawet gdyby zaświeciło słońce, nie przedostałoby się na drugą stronę. Od wyjścia ze statku byliśmy traktowani jak nic niewarte śmiecie; Byliśmy popychani, kopani, a także szydzono z nas. Oprawcy nie potrzebowali nawet kajdan, by zmusić nas do drogi. Byliśmy tylko dziećmi, które nie były w stanie się obronić przed zwyrodnialcami.

— Co tu mamy? — rzekł od progu ogromny mężczyzna.

Jego kolor skóry przypominał fiolet, ale mogłam się mylić w tym półmroku. Posiadał długą czarną brodę w całkowitym nieładzie. Z jego nieprzyjemnie wykrzywionych warg wyłaniały się ogromne dolne kły, które prawie sięgały krótkiego i zadartego nosa. Głowę miał całkowicie łysą. Uszy nie za duże, nieco szpiczaste, odchylone nieco do tyłu. Na prawym nosił dobrze mi znany detektor, o żółtym szkiełku; Chyba przestarzały model. Był potężny i masywny. Przy nim prezentowałam się jak szmaciana laleczka.

Gdy tylko sapnął, zlękłam się, pochylając głowę. Zdecydowanie nie chciałam tu być. Dostrzegając buty towarzysza, zrozumiałam, że i on jest spięty — dreptał w miejscu jak wtedy gdy odwiedził nas po raz pierwszy Freezer w pomieszczeniu zwanym obserwatorium. Podłoga była brudna, ubłocona i wilgotna.

— To są saiyańskie szczeniaki. Zaopiekuj się nimi odpowiednio — dało się słyszeć ironiczny głos, jednego ze strażników. — Z rozkazu Wielmożnego Freezera.

— Oczywiście.

Żołnierz nim odszedł, zdzielił nas blasterem po głowach. Repperowi udało utrzymać się równowagę, mnie już nie. Gdy tylko moje dłonie zetknęły się z mazistym podłożem, momentalnie zrobiło się niedobrze. Tylko brak posiłku uratował mnie przed wymiotami. Podniosłam się z trudem, ledwo unikając kontaktu twarzy z brudem.

— Rozbierać się. W tym miejscu nie będziecie chodzić w swoich rzeczach — wyraził się bardzo jasno. — Tutaj jesteście tylko śmieciami o przydzielonym numerze, a to są wasze szmaty!

Rzucił w nas poszarpaną odzieżą. Była w miarę czysta, póki nie złapałam jej swoimi upaćkanymi dłońmi.Możliwe, że nawet miała coś wspólnego z bielą. Zacisnęłam usta, siląc się na spokój. Byłam więźniem i nie mogłam dyskutować, jeśli chciałam żyć. Przecież kiedyś musiał nadejść dzień, w którym odzyskam wolność, a Vegeta mnie odnajdzie. Tylko to mnie trzymało przy zdrowych zmysłach. Potrzebowałam tego bardziej niż powietrza.

Przebierałam się powoli w wyświechtane więzienne odzienie, upewniając się, że moje najważniejsze skarby pozostaną bezpieczne. Wcisnęłam do białego, elastycznego buta pierścień mając nadzieję, że i on będzie tam nieodnaleziony. Złożyłam w miarę starannie, jak na moje możliwości płaszcz, a jeden z tutejszych klawiszy przejął nasze osobiste rzeczy w strunowe worki, które następnie opisał naszymi numerami. Czy znaczyło to, iż była szansa wyjść stąd żywo?

— Małpie szczeniaki — mruknął posępnie bladożółty kosmita. — Będziecie błagać o śmierć.

Roześmiał się, a my nie wiedzieliśmy, czy nas straszył, czy jednak groził. Wszystkie możliwości były jak najbardziej możliwe.


Pierwsze godziny po przekroczeniu baraku, w którym nas powitano były jak niekończąca się spirala nieszczęść. Przytłaczająca była nie tylko ilość skazańców, ale i gęsta, ponura atmosfera tego miejsca. Niebo pokrywały gęste szare chmury, które unosiły się kilkanaście stóp nad ziemią. Taką mgłę można było dosłownie kroić. Oddychanie w tej gęstwinie było uciążliwe. Widoczność poprawiała się w miarę poruszania, ale tak zdecydowanie było lepiej. Nie chciałam oglądać tego miejsca — było bardzo ponure, pozbawione koloru. Mroczne i smutne. Nikt nie sprzątał truchła, które były w różnym rozkładzie. Czasem można było się o nie potknąć. Mieli zamiar nas tu wykończyć? A może taki los czekał nieposłusznych, a to co po nich zostało okazywało się być przypomnieniem, przestrogą.

Zagoniono nas do pracy w olbrzymim kamieniołomie. Pod żadnym pozorem nie wolno było nam opuszczać wyznaczonego miejsca, a w szczególności wchodzić do kopalni. Stąd nawet nie było widać, że taka istniała. Report nie chciał pracować, nawet usiłował się stawiać, lecz kilka silnych ciosów w twarz zmusiły go do posłuszeństwa. On przynajmniej próbował być nieustraszonym. Ja wiedziałam, że nie mam nic. Byłam tylko dzieciakiem, który nie znał i nie miał możliwości się bronić.

Głodzono nas i bito. Zmuszano do przenoszenia olbrzymich kamiennych bloków. Z początku wątpiłam w swoje możliwości, ale gdy dowiedziałam się, że na 101 panują lżejsze warunki niż w mej ojczyźnie, podniesienie głazu wyższego ode mnie okazało się możliwe. Pierwszy raz w życiu uniosłam coś tak wielkiego! Byłoby to duże wydarzenie, gdyby nie moje położenie.

— Potraktuj to, jak trening — szepnął mój towarzysz. — Może któregoś dnia uciekniemy stąd. Nie chcę tu być.

Ja także tego nie chciałam. Jego słowa sprawiły, że w mym sercu zapaliło się światło. Jeśli mieliśmy przetrwać, musieliśmy być silniejszymi. Nie było wiadomo, na jak długo zostaliśmy tu zesłani.





Serdecznie zapraszam na bonusowy odcinek >>>> TUTAJ

12 komentarzy:

  1. Zakazana
    20 października 2008 o 2:54 PM

    O jeny. Ale się dzieje. Hmm, dlaczego wydaje mi się, że niedługo z pomocą nadejdzie jej brat? Hmm, taką mam nadzieję.Czekam na kolejny odcinek.

    OdpowiedzUsuń

  2. Heidi
    20 października 2008 o 3:21 PM

    Koniec Vegety? No, no. Zaskoczyłaś mnie. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Biedna Sara. Miała 4 latka i tyle musiała przejść. Pięknie opisałaś jej uczucia, wczułam się doskonale w jej rolę. Opiekuńczy ten Natto =)). Nie wyhaczyłam błędów, bardzo fajnie się czytało. Gratuluję, genialny rozdział :)). Czekam na ciag dalszy ;** [>heidi-torres<]

    OdpowiedzUsuń
  3. Emilka
    24 października 2008 o 4:09 PM

    Ciekawe opowiadanie … jestem ciekawa co będzie dalej z Sarą… ten Natto jest cudowny… taki czuły i troskliwy xDW wolnej chwili dodam cię do linków… jak chcesz możesz odwdzięczyć się tym samym ale nie nalegam.Proszę informuj mnie o kolejnych notkach.Pozdrawiam Emilka

    OdpowiedzUsuń


  4. Afra
    24 października 2008 o 8:25 PM

    Koniec vegety nastąpił dość szybko… Ciekawe, jak potoczą się dalsze losy bohaterki, ogólnie notka dobra, lecz mam jedno zastrzeżenie: „Wybuch był wręcz potężny!” wręcz potężny? Nie lepiej „bardzo potężny”, albo „niesamowicie potężny”? Według mnie o wiele lepiej brzmi. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń


  5. angelika935@amorki.pl
    4 lutego 2010 o 11:59 AM

    Naprawdę pięknie piszesz. Opis zniszczenia planety i uczuć Sary jest świetny.Dodałam cię do linków :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    dawno mnie tutaj nie było... i widzę że wygląd blifa się zmienił... bardzo mi się podoba...
    wspaniale, mam nadzieję, że brat Sary żyje i przybędzie... biedni, biedni cała planeta została zniszczona...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ostatnim czasie kilkukrotnie zmieniłam. Z ładniejszych na ten gorszy :( niestety coś się popsuło w innym schemacie szablonów i albo nie dało się dodawać komentarzy, albo gdzieś menu znikało. Katastrofa!
      Weny niby nie brakuje choć ostatni odcinek w tym roku idzie mi topornie :( A muszę go do 31 opublikować! Nie ma innej opcji. Jeszcze trochę masz do nadrobienia ;)
      Kto wie? Może przez okres świąteczny znajdziesz troszkę czasu?
      Pozdrawiam i czekam na kolejny odzew!

      Usuń
  7. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Sara doleciała w końcu do Ziemi... piękna sceneria... i z taką łatwością pokonani ludzie Freezera... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Daaaawno Cię tu nie było, a sporo się przez ten czas podziało. Szkoda, że tak malutki czasu masz na wizyty, jednak i te odległe są dla mnie bardzo miłe.
      Dziękuję i pozdrawiam ❤

      Usuń
  8. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Sara doleciała w końcu do Ziemi... piękna sceneria... i z taką łatwością pokonani ludzie Freezera... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  9. A kuku!

    Widzę, że tutaj już używasz dywizów do dialogów, więc zignoruje moje uwagi z poprzedniego odcinka.

    Freezer jak widzę wciąż w formie. Dobrze go widzieć w pełnej sadystycznej krasie. Taki powinien być Freezer. ;)

    Przesunięcie zniszczenia planety Vegety w czasie zapewne pociągnie za sobą sporę konsekwencje. W mandze/anime planeta Vegeta została zniszczona, gdy książę Vegeta był mały. Tutaj rolę brata przejęła trochę Sara.

    Rozdział miał sporo literówek, ale był zrozumiały i szybko się go czytało. A to najważniejsze w fanfikach. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej.

      Wiesz, najlepiej oko cieszy tekst widniejący na moim blogu. Niestety, ale wiecznie walczę z wattpadem o to czy w.dialogach widnieje myślnik czy polpauza. Ten dziad wiecznie strzela mi tymi cholernymi dywizjami i nic na to nie umiem poradzić. Wcześniej myślałam, że chodzi Ci głównie o moje myslinki na początku, a polpauzy w dopowoedzeniach dialogu. Dywizy to moja największą zmorą na tej platformie, z którą walczę i wiecznie przegrywam. W odcinkach są durne kreseczki, a jak wchodzę w edytor wszystko jest eleganckie. I jak tu nie oszaleć? 😮‍💨😅

      Tak, wybuch Vegety musiał nastąpić w innym terminie. Powiedzmy, że Frezer odłożył sobie w czasie słowa Beerusa o likwiyplanety. Chociaż chyba sam ten fakt przesunęłam. Musiałabym zajrzeć do chronologii, która jest spisana na blogu.

      Usuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!