16 sierpnia 2018

24. Zagubiona


Upłynęły trzy miesiące od wejścia do Sali Ducha i Czasu. I pomyśleć, że na Ziemi to zaledwie parę godzin, jak nie mniej niż by mogło mi się zdawać. Ostro trenowałam po tym jakże realistycznym śnie. Zaparłam się jak jeszcze nigdy przedtem. Głęboko wierzyłam, że jeśli we śnie potrafiłam stać się super wojownikiem, a przynajmniej coś na kształt niego, to dlaczego nie mogła bym w prawdziwym życiu? Po tym przeklętym koszmarze z namiastką obłudy długo dochodziłam do siebie. Wciąż miałam przed oczami obraz rodziców, tym razem tak żywych. Fakt, że w rzeczywistości nie mieli tyle szczęścia dobijał mnie doszczętnie.
Przyrzekłam sobie przed laty pomścić rodzinę i ród, saiyański, lecz nie miałam, na kim. Ten fakt dołował mnie chyba najmocniej ze wszystkich. Czy musiałam zstąpić do piekieł by móc dokonać własnej zemsty?
Byłam wytrwała jak do tej pory w tym, co robiłam i nie chciałam by stało się inaczej. Każdego dnia i każdej nocy starałam się podnieść swój poziom diametralnie. Nie było mowy o żadnych sjestach! Gorące dni leczyłam maściami na oparzenia, a noce zaś zaopatrywałam się specyfikami na odmrożenia. Choć forsowałam się nadmiernie to chociaż mogłam nieco zaopiekować się  wymęczonym i uszkodzonym ciałem jak trzeba, oczywiście na swoje możliwości. Dobrze, że twórca tej komnaty w ogóle pomyślał o czymś takim. Wszystko wydawało się być dopracowane na ostatni guzik.
Dzień mijał za dniem, miesiąc za miesiącem, aż w końcu zostały mi dwa dni do powrotu na Ziemię. Stwierdziłam, że pierwszego dnia będę trenować, a drugiego odpoczywać. W końcu trzeciego  miała rozpocząć się walka gdzie mieliśmy się stawić na macie, na turniej u potwornego Komórczaka. Musiałam przecież mieć jakieś siły! Po lekkim śniadaniu ruszyłam do codziennej czynności. Kopałam, skakałam, strzelałam, latałam aż w końcu przypomniało mi się, że zapomniałam wytrenować ogon. W ogóle tak się zawzięłam by osiągnąć nową, super moc, że wypadło mi z głowy niwelowanie własnych słabości. Czy miałam wystarczająco czasu? Miałam nadzieję, że choć trochę uda mi się coś wskórać nim zabije dzwon i czas będzie powrócić do rzeczywistości.
Ostro zabrałam się za uciskanie ogonka. Sprawiało mi to ból, lecz starałam się opanować to uczucie  ciskając ogon jeszcze mocniej. Za każdym razem ledwo stałam na nogach by następnie paść na twarz umęczona jak po mega maratonie. Wymyśliłam sobie, że dla utrudnienia będę starać się spacerować, ale dopiero po tym jak już będę w stanie ustać...
Kolejny raz nogi odmówiły mi posłuszeństwa, upadłam i wypuściłam ogon z uścisku. Z ledwością łapałam oddech.
Kiedy siły ponownie zawitały w moim ciele ponowiłam próbę i od nowa i od nowa. Wiadomo jak to się skończyło. Stwierdziłam wreszcie, że to nie ma najmniejszego sensu. Musiałam mieć coś, co by mi go zaciskało, a ja w tym czasie zajęłabym się czymś innym. Wreszcie doznałam olśnienia. Trunks podarował mi sakwę ze wstążką! To miała za zadanie czynić. Czemu wcześniej na to nie wpadłam? Dlaczego od razu jej nie przywiązałam do ogona? Zmieliłam przekleństwo w ustach przegrzebując napierśnik by wreszcie wyjąć podarek i obwiązać sobie nim najsłabszy punkt na ciele. Na początek na tyle delikatnie by nie zemdleć. Rozejrzałam się za jedyną budowlą na tym pustkowiu by w razie potrzeby wiedzieć, w którą stronę się udać. Niestety nie mogłam jej dostrzec. Z niedowierzaniem ponownie przeczesałam wzrokiem teren.
    N-i-e możliwe! – Przeraziłam się biegając to w jedną, to w drugą stronę. – Nie mogłam się przecież zgubić! To jest jakiś absurd!
Wzbiłam się może na dwadzieścia metrów by odnaleźć obiekt moich poszukiwań. Na próżno. Nic nie dostrzegłam poza bezgraniczną bielą, która nagle stała się przytłaczająca, mimo iż zdążyłam się do niej przyzwyczaić przez ten czas. Wróciłam na dół z posępną miną.
    Muszę odnaleźć to przeklęte wyjście! Jeśli nie zdążę na walkę…
Przez głowę przeszło mi tylko Vegeta mnie zabije. Usiadłam bezradnie na podłożu zastanawiając się co robić. Nie mogłam uwierzyć, że od tak się tutaj zgubiłam, a przecież pilnowałam się by do tego nie doszło. To był po prostu absurd, czysty nie fart, złośliwość losu, ot co!
Kurczowo rozglądałam się po okolicy wpatrując wyjścia, za tą małą posiadłością Sali Ducha i Czasu. Wreszcie skupiłam swój wzrok na ogonie przyozdobionym żółtą wstęgą. Nawet nie zauważyłam kiedy przestała mi ciążyć więc zacisnęłam ją mocniej. Delikatnie zakręciło mi się w głowie. Nie było czasu na wzdychanie, odpoczywanie czy lament. Musiałam jak najszybciej odnaleźć wyjście z tego przeklętego miejsca i ruszyć na turniej.
Minęło sporo czasu, a ja wciąż wędrowałam. Bez rezultatu. Odporność na ucisk stopniowo rosła, przyzwyczajałam się do niego i każdorazowo wzmacniałam go.
Wreszcie nastała noc i jak zwykle temperatura spadła poniżej zera, a ja nie miałam przy sobie płaszczu by się nim opatulić. Położyłam się zmęczona, obolała i głodna na zimnym podłożu. Zasnęłam dość szybko, a kiedy się ocknęłam było już bardzo gorąco. Upał doskwierał tak mocno, że miałam wrażenie, iż zaraz upadnę i nie wstanę z pragnienia. Wreszcie podwinęła mi się noga i wywinęłam orła w ostatniej chwili zasłaniając twarz by w razie co nie wybić zębów. Westchnęłam ciężko ze zrezygnowania. Czy jeszcze długo miałam błądzić po tym cholernym miejscu? Jednak mimo niechęci podniosłam się ociężale ruszając przed siebie. Znów.
    Nie wiem nawet ile spałam. – Głośno myślałam. – Ile zostało mi drogi do wyjścia? Mam nadzieję, że chociaż zdążę dotrzeć do drzwi na czas.
Nie chciałam nawet myśleć o tym co by było gdybym została tutaj na zawsze. Nie mogłam dopuścić do siebie takiej myśli! Ja musiałam stawić się na tym pioruńskim turnieju! Nie mogło mnie to ominąć. Nie po to tutaj wchodziłam, żeby zostać w tej bieli aż do śmierci.
Wzięłam do płuc dużą ilość gorącego powietrza. Był nie przyjemny, zupełnie jak na przeklętej Sand. Po długich godzinach poszukiwań wpadłam w furię. Zaczęły doskwierać mi miraże. Za każdym razem, kiedy widziałam wyjście z tej cholernej sali okazywało się, że to było tylko przywidzenie… Zaczynałam powoli mieć wrażenie, że utknę tu na zawsze. Ja, która zawsze wierzyłam w siebie traciłam wszelką nadzieję. Ta sama, która nie dała się złamać bestialstwu Organizacji i ta sama, która uparcie ufała sobie, iż jej brat żyje, ba, że go odnajdzie! A teraz? Nie miałam mocy na jakiekolwiek przeświadczenia.
Przeraziło mnie moje myślenie i poddanie. Gdzieś we wnętrzu poczułam bolesne ukłucie, które nie dawało mi spokoju, nie pozwalało oddychać, ani myśleć. Narastający gniew na swe jestestwo sprawiał, iż krew w żyłach zaczęła wrzeć. Niespodziewanie wróciły mi siły nie tylko witalne, ale i zapał do dalszego działania. Księżniczka przecież nigdy się nie poddaje! NIGDY.
Skumulowałam w sobie taką dawkę by mieć jeszcze sporą rezerwę, w razie niepowodzenia, po czym wzbiłam się w powietrze. Leciałam przed siebie tak szybko na ile pozwalała mi moja obecna energia. W duszy powtarzałam sobie, że odnajdę drogę, że wyjdę i nigdy więcej tu nie wrócę! Nie ukrywajmy, każdy chciałby wrócić do miejsca, w którym czas płynie inaczej i szybko może się wzmocnić nie tracąc dni, miesięcy czy lat na osiągnięcie 
    Czy to jest to, co myślę?! – Stanęłam jak wryta. – Znalazłam! Nie może mi się śnić!
W mgnieniu oka znalazłam się przy budowli, którą jak tylko dotknęłam ucałowałam w ściany ze łzami w oczach. Chyba jeszcze nigdy nic nie sprawiło mi takiej radości i mogła bym tak długo gdyby nie fakt mojego spóźnienia. Pośpiesznie wskoczyłam do środka chwytając płachtę. Spojrzałam na zegar. Minęło siedem miesięcy od mojego wejścia.
    Świetnie. – Warknęłam wściekle wykrzywiając przy tym usta. – Po prostu świetnie!
Pognałam do drzwi i je otworzyłam. Zanim moim oczom ukazał się Rajski Pałac oślepiło mnie światło, za pewne oddzielające dwa wymiary. Wbiegłam na środek dziedzińca  krzycząc w niebo głosy, że wróciłam. Nikt nie odpowiadał. Nikogo też nie było widać. Przecież się spóźniłam! To było logiczne, że nikogo już nie spotkałam, ale ta głupia nadzieja istniała.
Z czeluści swych włości pojawił się Dende nieśmiało oświadczając, że walka toczy się już od paru dobrych godzin, ale wciąż daleka rozwiązaniu.
    Gdybym się nie zgubiła... – Zaczęłam swój marny wywód.
    Zgubiłaś się? – Przerwał mi.
    Tak. – Odparłam z goryczą spoglądając gdzieś w sina dal.
    Cieszę się, że odnalazłaś drogę. – Wydawał się być zatroskany. – Gdybyś spędziła tam pełny rok pewno już byśmy się nie spotkali.
Na samą myśl się skrzywiłam. Chyba miał rację. Jednak roztrząsanie niedoszłego zajścia nie miało w tej chwili żadnego sensu.
    Nie mam czasu na pogawędki! – Krzyknęłam dobiegając do skraju pałacu.  – Czas nagli!
    Uważaj na siebie! – Pomachał mi na pożegnanie.
Zeskoczyłam w dół. Na szczęście wiedziałam gdzie odbywał się turniej toteż nie miałam problemu obrać kursu, z resztą Goku uczył mnie jak odszukiwać energię także nie był to problem. Musiałam jak najszybciej dostać się do reszty, a nie wyczuwałam w tej chwili żadnej walki. Czy właśnie robili sobie jakąś przerwę? 
Leciałam z zawrotną prędkością. Zdawałam sobie sprawę, iż zapewne tylko mnie brakowało. Słońce na niebie było już bardzo wysoko i nie doatrzegałam nigdzie żadnej chmury. Zapowiadał się piękny dzień, ale czy dla wszystkich? Czy planeta tego dnia też miała mieć dobry czas? Czy może jednak było to z jej strony pożegnanie, w pięknych barwach, ze stoickim spokojem?
Miałam nadzieję, że to pierwsze.
    Już widzę tę minę Vegety, się wkurzy. – Stwierdziłam posępnie. – Pewno myśli, że specjalnie nie wyszłam na czas.
Zacisnęłam pięść z myślą jak musi na mnie kląć. Nieposłuszna siostra, podstępna żmija? Byłam szczerze zaskoczona, iż nie został w pałacu czekając na mnie by tylko wyjechać z pełną gęba przekleństw. Wiedziałam, że nie wzykł do nie wykonywania jego poleceń, ale czy ja byłam jego podwładną? Zdecydowanie nie. Dawno, dawno temu musialam się usamodzielnić i decydować o własnym losie. Nie miał zupełnie nic do gadania co do mojej osoby! Nawet jeśli był ode mnie w cholerę starszy, miałam prawo sama decydować o sobie.
Im bliżej byłam tym napięcie coraz bardziej rosło, a gdy wreszcie w oddali zobaczyłam sporych rozmiarów dziurę z nieukrywanym zaskoczeniem na twarzy doleciałam do reszty. Wylądowałam obok Tenshina, ten się wzdrygnął, że aż jęknął.
    Wybaczcie za spóźnienie coś mi wypadło! – Zawołałam spoglądając pokolei na wojowników, którzy stali na wzniesieniu.
    Co? – Warknął Vegeta.
Jego zachowanie było typowe. Żadnego innego nawet nie było się co spodziewać. Gbur jak zawsze. Łypał na mnie tymi swoimi węgielkami oczekując wyjaśnień i to natychmiast. 
    No… – Mruknęłam wstydliwie. – w sali treningowej się zgubiłam. Nic takiego... Ważne, że dotarłam co nie?
    To wyjaśnia czemu nie wyszłaś z sali na czas. – Skwitował Trunks.
    To niczego nie wyjaśnia. – Prychnął książę. – Miałaś się pilnować.
Zaśmiałam się nerwowo, a po chwili spoważniałam. Wiedziałam, że tak będzie, a mimo to się denerwowałam. Przecież specjalnie tego nie zrobilam! 
    Dobra, nie roztrząsaj tego. – burknęłam – Jestem, tylko to się liczy. A tak poza tym to coś mnie ominęło poza tym, że mata gdzieś wyszła?
    Jak do tej pory to nie wiele poza tym co zauważyłaś. – Głos zabrał Son Gohan delikatnie się uśmiechając - Tato wciąż walczy, a Komórczak zniszczył matę bo mu się znudziło walczyć fair.
Odwróciłam się we wspomnianą stronę by dostrzec, co się działo na dole. Wszystko wyglądało na to, że "zabawa" trwała w najlepsze, jak do tej pory. 
    Co oni właściwie robią? –  Zapytałam.
    Chyba rozmawiają. – Odparł Gohan.
    A tamci? – Wskazałam palcem na parę postaci w dole. – Czyżby mięso armatnie? A może drugie śniadanie dla cyborga?
Na te słowa Kuririn parsknął śmiechem, jakbym opowiedziała świetny dowcip. Poza nim tylko Trunks delikatnie poruszył kącikiem ust. Była szansa, że nie należał do sztywniaków.
    To banda debili! Myśleli, że pokonają cyborga. Typowe klauny. – Wyjaśnił po krótce były mnich, machnął ręką po czym się roześmiał. – Pokazali niezłe show!
    Nie wątpię... – Burknęłam wyobrażając sobie tę scenkę, w której próbują zaatakować Komórczaka.
Zachichotałam na samą myśl, bo jednak wydawało się to komiczne. Czy tylko ja i ten łysol mieliśmy jakieś poczucie humoru? Hejże, świat się jeszcze nie skończył.
    Czego rżysz ośle. – Warknął książę. – Szkoda, że ich nie pozabijał.
Mężczyźnie w pomarańczowym gi mina zrzedła. Odwrócił się w stronę nieznanego mi wysokiego czarnowłosego człowieka i szepnął coś na ucho, oczywiście nie do słownie, bo nie sięgał wzrostem, ale tamten dosłyszał gdyż cicho śmiechnął. Spojrzałam na brata również gubiąc wesołą minę. Widać było, że nie był tego dnia w doborowym nastroju. Z resztą kiedy bywał? Miałam wrażenie, że coś ewidentnie mu nie pasuje. Ale co?
    Jak to zabić? Czy oni w ogóle wiedzą z czym się mierzą? –  Zaciekawiłam się.
    Niestety ludzie nie znają swojego zagrożenia. Nigdy nie brali udziału w wojnie o Ziemię. – Son Gohan ponownie zabrał głos, wydawał się być smutny. – Nawet telewizja przyjechałaby pokazać walkę całemu światu, bo myśleli, że tamci załatwia robotę.
    Żartujesz? – Wytrzeszczyłam oczy. – A to czuby! Żaden ziemianin nie jest w stanie pokonać tego potwora. Jak udało im się przetrwać stulecia gdy wokoło Czają się takie istoty jak my?
Tenshin i nieznany mi mężczyzna o krótkich, niedbale przystrzyżonych czarnych włosach, który także miał na sobie pomarańczowy kombinezon. Vegeta lekko uśmiechnął się na tę uwagę.
    Nie zamominaj, że my też jesteśmy rdzennymi mieszkańcami tej planety. – Zabrał głos trzy-oki. – A odpowiadając na twoje pytanie...
    Nasza Ziemia jest daleko położona od innych zamieszkałych planet. – Wtrącił syn Goku. – Widać nikomu po drodze nie było do nas.
    Z wyjątkiem Saiyan. – zauważyłam – A ściślej to Freezera
    Tak – Mruknął Tenshin.
    Nie zapominajcie o mym ojcu. – Tym razem odezwał się Piccolo. – Przecież on przybył tu jeszcze jako dziecko.
Przyjżałam się Nameczanowi i zrozumiałam, że nie znałam jego historii, a zdawało się, iż była nad wyraz interesująca. Po walce z Komórczakiem musialam się dowiedzieć jak to się stało, że wspomniany przez niego ojciec wylądował na tej planecie i w ogóle dlaczego opuścił swoją Namek?
Postanowiłam jednak zmienić temat. Coś jeszcze nie dawało mi spokoju, w dodatku wwiercało swój wzrok w moją osobę, a o ile wiedziałam nie byłam eksponatem muzealnym.
    Kim jest ten Ziemianin? Zapytałam wskazując palcem na nieznajomego.
Mężczyzna z blizną na policzku i równie ciemnych tęczówkach spojrzał mi prosto w oczy. Nasze spojrzenia się spotkały.
    O to samo chciałem zapytać. – Rzucił odwracając wzrok.
To, że należał do ziemskiej szajki już się domyśliłam.


03 sierpnia 2018

23. Giń tyranie!

Z głębokiego snu coś mnie zerwało, ni to niepokój, ni to ekscytacja. Byłam zlana potem, nawet pościel zdawała się lepić do wilgotnego ciała. Powietrze było gęste i ciężkie, nim zdążyłam się do niego przyzwyczaić minęło kilka minut. Zerwałam się z łóżka na równe nogi nie mogąc trwać w tej niecodziennej niepewności. Coś było nie tak, i to bardzo, a ja musiałam się tego dowiedzieć.
    Zaraz. – Mruknęłam w zastanowieniu pod nosem dostrzegając zarysy przedmiotów w ciemnym pomieszczeniu.
Przecież w Sali Ducha i Czasu nigdy nie bywało tak mrocznie. Spędziłam tutaj już trochę czasu i zdążyłabym zauważyć. Gdzieś głęboko w podświadomości czułam, że znam to pomieszczenie, a jednak wydawało się takie obce. Powoli, zupełnie automatycznie odszukałam włącznik światła na pobliskiej szafce nocnej. To co zobaczyłam potem niemal zwaliło mnie z nóg.
Blade, słabo rozproszone światło oświetliło pomieszczenie. Byłam w swoim pokoju. Tak po prostu... Tak... Zabrakło mi słów, kłębiły się myśli, wkradały urojenia. Przecież to było absurdalne! Jakim cudem, jakim? Książki, których nigdy nie czytałam, ba, nie widziałam leżały rozrzucone po biurku. Jednak nie to było dziwne, a fakt, że na oparciu fotela wisiał niedbale rzucony płaszcz, ten sam, który otrzymałam od Gartu, a na podłodze, zaraz pod siedziskiem magiczny kamień Mandaru. 
„Dlaczego?” Tylko tyle byłam w stanie siebie zapytać. Nic więcej do głowy mi nie przychodziło. Przecież to nie mógł być sen... Przywdziałam czarny materiał, towarzyszacy mi od lat, a klejnot ukryłam pod pancerzem. Nie czekając ani chwili pognałam w stronę sali tronowej. Musiałam sprawdzić czy oni tam byli. Nie darowałabym sobie tego. Nie wiedziałam w jakim momencie się znalazłam, co się działo, jednak wolałam być przezorna.
Pędziłam ile sił w nogach, a miałam jej sporo. W pewnym momencie przebiegłam koło dwóch lustrzanych filarów przy których zwykłam się bawić. Nie byłam pewna czy to, co w nich mignęło nie było tylko przywidzeniem. Cofnęłam się z miną spłoszonej zwierzyny by się sobie przyjrzeć dokładniej. Miałam znowu CZTERY lata!
„To są jakieś kpiny” pomyślałam „Dopiero co byłam w komnacie czasu”. Pokręciłam głową wytrzeszczając z nie dowierzenia oczy z obecnej sytuacji, w której dane mi było się znaleźć.
    Jeżeli jestem w domu – zamyśliłam się – I mam cztery lata…
Przez myśl przeszło mi tylko jedno wydarzenie, jakże silnie wyryte w pamięci. Nie mogłam dopuścić do kolejnej katastrofy! Nie tym razem. Musiałam działać i to w trybie natychmiastowym.
Skoncentrowałam swoją moc, po czym wzbiłam się w powietrze. Jakże byłam szczęśliwa posiadając tę umiejętność, wszak poprzednim razem jeszcze nie było mi to dane poza tym nie było to takie łatwe jak w późniejszych latach. Zupełnie jakby dopiero co uczyła się tej techniki. Po chwili, gdy już opanowałam na nowo umiejętność  leciałam korytarzami jak oszalała. 
Nikogo nigdzie nie było. Nie miałam, kogo ostrzegać przed nadejściem złego, którego tak się obawiałam. Nawet strażnicy gdzieś znikli. Zupełnie jakby było po wszystkim, choć nie widniały nigdzie ślady walki. Przemknęłam przez główny korytarz gdy kątem oka coś dostrzegłam, a może kogoś?Zahamowałam prawie na ścianie po czym zawróciłam.
Na kamiennej posadzce leżał w kałuży własnej krwi Saiyanin. Ciężko oddychał, a za nim ciągnęła się długa szkarłatna smuga. Widać było, że dotarcie aż tu było dla niego nie lada wyczynem. Co mu się przytrafiło? Czemu akurat tutaj leżał? Był oblepiony zaschniętym błotem, porządnie zbity, niemal do nieprzytomności i ranny, chyba w każdym widocznym miejscu. Nawet pancerz miał uszkodzenia. Gdybym spotkała go wtedy, w wieku czterech lat zapewne widok tak poturbowanego wojownika wprawił by mnie w przerażenie. Wtedy, gdy mój świat nie był zachowany i skąpany iluzją niepikonanej nacji super narodu. Jakże byłam nieświadoma.
    Nic ci nie jest? – Szturchnęłam mężczyzne nie wiedząc co powiedzieć, byłam lekko skołowana. – Wstań!
W końcu, po kilkunastu próbach ocucenia czarnowłosego udało mi się nawiązać z nim kontakt wzrokowy, co mnie bardzo ucieszyło i nie zamierzałam tego ukrywać. Poznałam go od strzału, a może jednak kogoś mi przypominał? W każdym bądź razie był nie tylko jednym z lepszych wojaków na tej planecie, ale i niezłym wynalazcą.
    Co się stało? – Zapytałam pośpiesznie z obawy, że zaraz znowu straci świadomość.
    Free-zer... – Wymamrotał resztką sił.
Zamarłam, a w gardle stanęła gula. Czyli była to prawda… Cofnęłam się do przeszłości jak Trunks, ale nie miałam pojęcia jak to się stało! W dodatku odmłodniałam...
Czy to nie był jednak aby sen? Uszczypnęłam się w ramię co tylko i wyłącznie sprawiło mi ból. Nie obudziłam się w cudowny sposób, wciąż trwałam w tej chwili. Wrstchnęłam wiedząc, że przyjdzie mi ponownie przeżyć ten dzień.
    Chce nas zabić. – Dodał przerywając moją zadumę. – Widziałem to… księżniczko.
Wściekłam się zamiast przerazić. Czemu w mojej przeszłości nie było tego człowieka z tą wieścią? A może… Może umarł zanim dotarł do sali tronowej?A może po prostu byłam zbyt mała by ktokolwiek się mną zainteresował?
    Wiem o tym. – Burknęłam zaciskając pięść. – Nie można do tego dopuścić! Nie tym razem.
Mężczyzna spojrzał na mnie swoimi zmęczonymi oczyma. Był szczerze zdumiony.
    Przypominasz mi kogoś – Uśmiechnęłam się przypominając sobie o Son Goku, do którego był tak podobny. – Goku to najsilniejszy Saiyan jakiego dane było mi spotkać.
    O czym ty mówisz, księżniczko? – Zdziwił się podnosząc się z trudem wspierając się filaru. – Nie znam nikogo takiego.
    Nie? Bardzo mi go przypominasz. Vegeta mówił, że to twój syn.
Mężczyzna był bardzo zaskoczony moją informacją. Nie wiedział do końca, o co mi chodziło, możliwe dlatego, iż syna na podbój odległej planety wysłano wieki temu.
    Kakarotto? – zapytał – Nie masz prawa go znać, był niemowlęciem gdy ruszył na misję i do tej pory nie wrócił, a teraz miałby hm... Ponad dwadzieścia lat?
    Tak, to on! – Krzyknęłam rozentuzjazmowana. – Na pewno on. Jest nawet lepszy od mego brata.
Bardock żądał wyjaśnień, ale nie było na to czasu o czym musialam mu przypomnieć. Stwierdziła, że wymawianie takich informacji jedynie przyprawione mi łatkę chorej psychicznie. Zaproponowałam pomoc okaleczonemu. Dużym plusem była moja umiejętność latania to też szybko dotarliśmy do sali tronowej, oraz mogłam „dorównać” jego wzrostowi.
Kolejny raz zaskoczyłam wojownika, przecież nauki w opaniwywaniu KI zaczynały się w wieku siedmiu lat, bez względu na pochodzenie i nawet tylu nie chciałam wyczekiwać temu pod swe skrzydło przyjął mnie Gartu. Choć wiele mi nie pokazał, to jak na przedszkola na było dla mnie dużo.
W chwilę po wtargnięciu do celu wylądowałam tym samym uwalniając się spod ramienia Bardocka, a ten uklęknął, choć tym razem nie by oddać cześć władcom, a by nie paść twarzą do podłoża.
    Matko! Ojcze! – Wrzasnęłam ledwo występując na środek sali .– Freezer zaraz nas zabije! Musimy się bronić!
Dwóch strażników dobiegło do poszkodowanego gdy wskazałam im, by się mną nie przejmowali. Nie moja krew znajdowała się na odzieniu.
    Co tu do licha się dzieje? – Oburzyła się Verinia choć widząc szkarłatną ciecz nieco się przeraziła.
Na jej pełen wdzięku głos zesztywniałam. Tak dawno nie było mi dane go słyszeć. Nie sądziłam, że sprawi mnie w takie roztargnienie. Niemal zapomniałam po co tu przyszłam, o tak późnej porze. Jednak głośne westchnienie poturbowanego postawionego pod tron mego ojca sprowadziło mnie na ziemię. Sentymenty trzeba było odłożyć na bok.
    Matko, Freezer zaraz tu będzie i nas zniszczy! Rozniesie planetę w drobny mak! – Krzyknęłam niemal wpadając w histeryczny amok.
    O czym ty mówisz dziecko?
Ani myślała wstać z pięknie zdobionego, odbitego fotela grobowego nieco mniejszego od samego króla. Założyła nogę na nogę spoglądając na mnie tym swoim wzrokiem: żądam wyjaśnień!
    Nie kłamię! – Broniłam się srogo łypiąc na rodzicielkę, co zapewne komicznie wyglądało u kilkulatki – Nie możemy dopuścić do naszej zagłady, matko.
Okaleczony Saiyanin poddźwignął się z barków straży. Starał się stać w pozycji pionowej o własnych siłach, choć ledwo trzymał się na nogach. Jednak duma jaką w sobie nosił nie pozwalała mu stanąć przed głowami rodu w inny sposób. Póki jakkolwiek potrafił stać.
    To sprawka Freezera. – Przełknął ciężko ślinę zmieszaną z krwią. – Daliśmy złapać się w pułapkę, jego ludzie zaatakowali nas od tyłu. Tomi i reszta załogi nie żyją.
    Jeżeli zaraz Saiyanie nie zaczną się bronić nic z tej planety nie zostanie. – Dodałam pośpiesznie mając przed oczami minione wydarzenia i łzy w oczach.
–    Królu, Widziałem na własne oczy przyszłość. Wszyscy zginiemy.
W słowach Bardocka usłyszałam ból i coś jeszcze. Czy był to strach? Saiyanie nie zwykli się bać, a przynajmniej tak zawsze powtarzali. Tego dnia ponownie zobaczyłam, że było to wierutnym kłamstwem.
Nim jednak cokolwiek królowie postanowili z hukiem otworzyły się drzwi. Ba! Wyleciały w powietrze, aż zadrżały ściany.


W kłębach dymu stanął ON. Ten sam odrażający i przerażający. Zmora mojej każdej kolejnej nocy. Ten, który odebrał mi wszystko, ten sam, który trzymał mnie jedną nogą w grobie. Te kilka lat stanęło mi przed oczami niczym migawki, a czarne, cienkie wargi lekko rozchylone w cwanym uśmieszku stawiały na baczność każdy włosek na plecach. Nienawidziłam go z całego serca, jednak wciąż się bałam i to szalenie. Samym spojrzeniem uginał mi kolana. Niestety w tej kwestii nic się nie zmieniło i to było irytujące.
„To koniec” Załkałam w myślach „Czyż nie wystarczająco często mnie prześladował w snach bym musiała ponownie spojrzeć na śmierć bliskich?”
    Witam serdecznie rodzinę królewską. – Freezer delikatnie ukłonił się nie kryjąc swojego perfidnego uśmiechu.
    Tym razem osobiście chcesz dokonać rzezi? – Warknęłam do przybysza. – Gdzie twoje wierne psy?
Dyktator galaktyk roześmiał się na te słowa. Widać było, że miał świetny humor, iście szampański. Czy wtedy był w sali władców przed śmiercią mej matki? Nie dane mi było już się dowiedzieć. Ja pamiętałam tylko Dodorię.
    Jak ty się wyrażasz dziecko! – Ryknęła na mnie królowa. – Nie godzi się księżniczce takie słownictwo.
Król Vegeta milczał jak zaklęty. Siedział w swoim fotelu wpijając swe palce w podłokietniki.
    Matko! To nie czas na bzdury! – Pouczyłam ją szorstkim tonem po czym dodałam do potwora. –  Więcej niż ci się wydaje, potworze.
    Uspokój się – Zbeształa mnie matka. – Wybacz jej panie, to jeszcze głupie dziecko.
    Matko! – Nie kryłam oburzenia.
Wtedy, w tamtym życiu stanęłabym potulnie trzęsąc się ze złości na swoją nie moc, ale język wciąż bym miała cięty. Przecież nikt mi wtedy nie powiedział, że byliśmy pod tyranią Imperatora. Teraz nie miałam zamiaru dać się stłamsić.
    Gówniarz potrzebuje tresury – Warknął jaszczur i uśmiechnął się chytrze – Zaraz nauczę szczeniaka pokory!
Bardock trząsł się z gniewu, zaciskając pięści, aż mu kostki pobielały. Ja zastanawiałam się, co mam robić. Działać? Uciekać? Czy może czekać na nieuniknione? Brzydziłam się nim szczerze, ale strach był wciąż silniejszy. W dodatku to małe ciało, w którym byłam uwięziona.
    Freezerze, nie bądźmy tak nieuprzejmi. – Zaczął Vegeta w końcu zabierając głos. – Czym zawdzięczamy ci tę wizytę? Może się jakoś dogadamy?
Nie rozumiałam jego dobrodusznego podejścia. Nie dość, że intruz wpadł do środka z hukiem to jeszcze groził jego córce! Nie mieściło mi się to w głowie. Tak bardzo wszyscy bali się Changelinga? Wszyscy bez wyjątku? Naprawdę tylko mieszkańcy Ziemi byli w stanie się mu postawić? Byli odważni czy to zwykła głupota?
    To moja ostatnia. – Roześmiał się przebiegle. – Przyszedłem się pożegnać i muszę przyznać, że tęsknić nie będę.
    Oczywiście! – Wpadłam mu w słowo. – Bo tym razem zginiesz i ani Cooler ani Kord ci nie pomogą!
Może i gębę miałam nie wyparzoną, jednak ciało odmawiało posłuszeństwa więc stałam jak ten kołek czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Królowi nie podobała się moja postawa, nie wspominając już o matce. Ci jak widać byli w stanie się poniżyć byleby ugłaskać wielmożnego jaszczura.
Freezer wpadł w przerażający śmiech, który przyprawiał mnie o mdłości. Każdy wysoki ton wydobywających się dźwięków z jego gardła sprawiał, że złość potęgowała co poniekąd dodawało mi śmiałości. Wybiegłam w jego stronę tak naprawdę nie wiedząc jaki uczynić następny krok. Ten nic nie mówiąc uderzył mnie ogonem w brzuch, tym samym powalając. Upadłam, przejechałam tyłkiem po posadzce w końcu uderzając o filar plecami, który od siły uderzenia rozsypał się.
    Saro! – Krzyknęła przerażona królowa.
Pobiegła w moją stronę ze strachem w oczach. Teraz dopiero dotarły do niej nasze słowa. Czy musiało to w ten sposób się dziać? Czy to miały być jej ostatnie słowa w tej sytuacji? Na pewno tak miało się stać. Imperator wystrzelił pociski. Przed oczami stanął mi obraz martwej kobiety tonącej we własnej krwi. Rzuciłam się w trajektorię po czym odbiłam je dłońmi w sufit, a odłamki niego posypały się po posadzce. Odkaszlnęłam parę razy po tym jak uniósł się pył. Spojrzałam na wroga bez krzty strachu. 
    Powiedziałam, że tym razem nie pozwolę ci zabić naszego ludu – Wycedziłam przez zęby.
    Kim ty u diabła jesteś smarku? – Bulwersował się nie dowierzając, iż pociski nie dosięgły celu – To nie możliwe by parolatek odparł mój atak!
–    Jestem księżniczką rodu saiyańskiego, do cholery jasnej! – Wrzasnęłam ile sił w płucach. – Także Kosmicznym Wojownikiem i nie pozwolę byś nas tłamsił!
Jego pycha rozsadzała mu wnętrzności, nic z moich słów nie przyjął do serca. Ciężko było mi zebrać całą energię w tak małym ciele, ale nie zamierzałam się poddawać. Mimo to podnosiłam swoją moc w zastraszającym tempie zastanawiając się czy zdołam ją udźwignąć na tyle długo by wygrać starcie. Posadzki pękały i zapadały się, a ściany i sufity nie wyglądały wcale lepiej. To, co wezbrało we mnie było fenomenalne i nie do opisania. Czułam się jak młody bóg! Blask złota wydobywający się z mojej KI rozpromienił całą salę. Czy byłam Super Wojownikiem, nie wiedziałam, na pewno posiadałam ogromną moc, takiej której wcześniej nie smakowałam. Dostrzegłam zaskoczenie malujące się w oczach potwora. Czy był to paraliżujący strach w jego ciele? Czy właśnie tego się obawiał i temu przybył nas zgładzić? Legendarnej potęgi głupich małp?
    Zapamiętaj sobie twarz osoby, która cię zabiła. – Rzekłam pewnie. – Zapewne spotkamy się kiedyś w piekle.
Skupiłam w sobie całą moc i wystrzeliłam z dłoni ogromną dawkę blado czerwonej KI. Changeling nawet nie drgnął z miejsca choć jego długi ogon wił się niczym diabelski wąż. Czy był przepełniony pewnością siebie, że nic mu jednak nie uczynię? Że jestem tylko małym podlotkiem pokazującym jakieś tandetne, aczkolwiek widowiskowe sztuczki? Nie miało dla mnie to teraz znaczenia. Liczyło się tylko jedno – zniszczyć wroga raz na zawsze i wreszcie zaznać spokoju. Taki był cel.
Siła z jaką przyszło mi zadać cios niemal wymknęła się z moich rąk, a Changeling twardo walczył odpierając mój atak. W końcu pod naciskiem KI zmuszony był się poddać. Nie spodziewałam się, że tak szybko uda mi się unicestwić potwora. Szare, jaszczurze truchło nieco osmalone padło na podłoże. Jego zbroja gdzieś wyparowała, a lewy, czarny róg zdobiący czaszkę pękł w połowie dodając wszystkiemu dramaturgii. Zniszczyłam całe cierpienie mojego życia w przeciągu kilku chwil. To był koniec tyranii!
Na mej twarzy zagościł wielki uśmiech, tak typowy dla beztroskiego dziecka. Spojrzałam w kierunku rodziców: Matka leżała na ziemi patrząc na mnie w osłupieniu, a ojciec niczym wbity w posadzkę rozdziawił usta. Na pewno nie tego się spodziewali, nie u mnie.
W chwilę później zakręciło mi się w głowie po czym wróciłam do normalnego stanu. Salę ponownie ogarnęło szarawe światło. Ojciec Goku i straż monarsza także była oniemiała i ani myśleli zabrać głos bądź wykonać jakikolwiek ruch. Wszyscy trwali w dziwnym zawieszeniu czekając na...? Zmartwychwstanie Freezera? Jak nic byłam pewna, że padalec zdechł.
    Nie żyje .– Rzekłam wyniośle. – Sprawdźcie sami.
Na te słowa obaj strażnicy ruszyli ostrożnie do truchła, wciąż obawiając się najgorszego.
    Jak dobrze widzieć was całych! – Zawołałam radośnie w stronę władców.
Rzuciłam się w ich kierunku chcąc oboje wyściskać. Tak dawno tego nie robiłam. Od tak dawna o tym marzyłam.
    Faktycznie jest martwy .– Usłyszałam za sobą. – Freezer nie żyje!
Nim dobiegłam do rodziców niespodziewanie przeszedł mnie dreszcz, a obraz zaczął się rozmazywać. Zupełnie jakbym miała zaraz zemdleć. Czy był to efekt uboczny niedawnych wydarzeń? Czy było to normalne gdy używało się tak nieposkromionej mocy? Upadłam czując jak maleńkie kropelki zraszają me lico. Oparłam się dłońmi spoglądając w spękane posadzki zastanawiając się czy zaraz nie zemdleję.
Nie… Ja spadałam. Nagle otoczyła mnie ciemność jakby zgasły wszystkie światła... Nie wiedziałam czy mam zacząć się bać czy jednak krzyczeć i walczyć. Zamknęłam powieki mając nadzieję, że to minie.

Otworzyłam oczy po czym zaraz je zamknęłam, bo oślepiło mnie jaskrawe światło. Byłam zlana potem, znowu. Gdy ślepia przyzwyczaiły się rozejrzałam się po bieluśkim sklepieniu. Zdumiona tym zerwałam się do siadu. Ponownie byłam w sypialni magicznej komnaty.
    To był tylko sen... – Westchnęłam opadając z powrotem na poduszkę. – Tylko durny sen.
Mimo to na ustach zakwitł uśmiech zwiastując kolejny dzień pełen morderczych treningów. Jeśli w snach mogłam zdziałać cuda, w prawdziwym życiu też miałam szanse.