16 sierpnia 2018

24. Zagubiona


Upłynęły trzy miesiące od wejścia do Sali Ducha i Czasu. I pomyśleć, że na Ziemi to zaledwie parę godzin, jak nie mniej niż by mogło mi się zdawać. Ostro trenowałam po tym jakże realistycznym śnie. Zaparłam się jak jeszcze nigdy przedtem. Głęboko wierzyłam, że jeśli we śnie potrafiłam stać się super wojownikiem, a przynajmniej coś na kształt niego, to dlaczego nie mogła bym w prawdziwym życiu? Po tym przeklętym koszmarze z namiastką obłudy długo dochodziłam do siebie. Wciąż miałam przed oczami obraz rodziców, tym razem tak żywych. Fakt, że w rzeczywistości nie mieli tyle szczęścia dobijał mnie doszczętnie.
Przyrzekłam sobie przed laty pomścić rodzinę i ród, saiyański, lecz nie miałam, na kim. Ten fakt dołował mnie chyba najmocniej ze wszystkich. Czy musiałam zstąpić do piekieł by móc dokonać własnej zemsty?
Byłam wytrwała jak do tej pory w tym, co robiłam i nie chciałam by stało się inaczej. Każdego dnia i każdej nocy starałam się podnieść swój poziom diametralnie. Nie było mowy o żadnych sjestach! Gorące dni leczyłam maściami na oparzenia, a noce zaś zaopatrywałam się specyfikami na odmrożenia. Choć forsowałam się nadmiernie to chociaż mogłam nieco zaopiekować się  wymęczonym i uszkodzonym ciałem jak trzeba, oczywiście na swoje możliwości. Dobrze, że twórca tej komnaty w ogóle pomyślał o czymś takim. Wszystko wydawało się być dopracowane na ostatni guzik.
Dzień mijał za dniem, miesiąc za miesiącem, aż w końcu zostały mi dwa dni do powrotu na Ziemię. Stwierdziłam, że pierwszego dnia będę trenować, a drugiego odpoczywać. W końcu trzeciego  miała rozpocząć się walka gdzie mieliśmy się stawić na macie, na turniej u potwornego Komórczaka. Musiałam przecież mieć jakieś siły! Po lekkim śniadaniu ruszyłam do codziennej czynności. Kopałam, skakałam, strzelałam, latałam aż w końcu przypomniało mi się, że zapomniałam wytrenować ogon. W ogóle tak się zawzięłam by osiągnąć nową, super moc, że wypadło mi z głowy niwelowanie własnych słabości. Czy miałam wystarczająco czasu? Miałam nadzieję, że choć trochę uda mi się coś wskórać nim zabije dzwon i czas będzie powrócić do rzeczywistości.
Ostro zabrałam się za uciskanie ogonka. Sprawiało mi to ból, lecz starałam się opanować to uczucie  ciskając ogon jeszcze mocniej. Za każdym razem ledwo stałam na nogach by następnie paść na twarz umęczona jak po mega maratonie. Wymyśliłam sobie, że dla utrudnienia będę starać się spacerować, ale dopiero po tym jak już będę w stanie ustać...
Kolejny raz nogi odmówiły mi posłuszeństwa, upadłam i wypuściłam ogon z uścisku. Z ledwością łapałam oddech.
Kiedy siły ponownie zawitały w moim ciele ponowiłam próbę i od nowa i od nowa. Wiadomo jak to się skończyło. Stwierdziłam wreszcie, że to nie ma najmniejszego sensu. Musiałam mieć coś, co by mi go zaciskało, a ja w tym czasie zajęłabym się czymś innym. Wreszcie doznałam olśnienia. Trunks podarował mi sakwę ze wstążką! To miała za zadanie czynić. Czemu wcześniej na to nie wpadłam? Dlaczego od razu jej nie przywiązałam do ogona? Zmieliłam przekleństwo w ustach przegrzebując napierśnik by wreszcie wyjąć podarek i obwiązać sobie nim najsłabszy punkt na ciele. Na początek na tyle delikatnie by nie zemdleć. Rozejrzałam się za jedyną budowlą na tym pustkowiu by w razie potrzeby wiedzieć, w którą stronę się udać. Niestety nie mogłam jej dostrzec. Z niedowierzaniem ponownie przeczesałam wzrokiem teren.
    N-i-e możliwe! – Przeraziłam się biegając to w jedną, to w drugą stronę. – Nie mogłam się przecież zgubić! To jest jakiś absurd!
Wzbiłam się może na dwadzieścia metrów by odnaleźć obiekt moich poszukiwań. Na próżno. Nic nie dostrzegłam poza bezgraniczną bielą, która nagle stała się przytłaczająca, mimo iż zdążyłam się do niej przyzwyczaić przez ten czas. Wróciłam na dół z posępną miną.
    Muszę odnaleźć to przeklęte wyjście! Jeśli nie zdążę na walkę…
Przez głowę przeszło mi tylko Vegeta mnie zabije. Usiadłam bezradnie na podłożu zastanawiając się co robić. Nie mogłam uwierzyć, że od tak się tutaj zgubiłam, a przecież pilnowałam się by do tego nie doszło. To był po prostu absurd, czysty nie fart, złośliwość losu, ot co!
Kurczowo rozglądałam się po okolicy wpatrując wyjścia, za tą małą posiadłością Sali Ducha i Czasu. Wreszcie skupiłam swój wzrok na ogonie przyozdobionym żółtą wstęgą. Nawet nie zauważyłam kiedy przestała mi ciążyć więc zacisnęłam ją mocniej. Delikatnie zakręciło mi się w głowie. Nie było czasu na wzdychanie, odpoczywanie czy lament. Musiałam jak najszybciej odnaleźć wyjście z tego przeklętego miejsca i ruszyć na turniej.
Minęło sporo czasu, a ja wciąż wędrowałam. Bez rezultatu. Odporność na ucisk stopniowo rosła, przyzwyczajałam się do niego i każdorazowo wzmacniałam go.
Wreszcie nastała noc i jak zwykle temperatura spadła poniżej zera, a ja nie miałam przy sobie płaszczu by się nim opatulić. Położyłam się zmęczona, obolała i głodna na zimnym podłożu. Zasnęłam dość szybko, a kiedy się ocknęłam było już bardzo gorąco. Upał doskwierał tak mocno, że miałam wrażenie, iż zaraz upadnę i nie wstanę z pragnienia. Wreszcie podwinęła mi się noga i wywinęłam orła w ostatniej chwili zasłaniając twarz by w razie co nie wybić zębów. Westchnęłam ciężko ze zrezygnowania. Czy jeszcze długo miałam błądzić po tym cholernym miejscu? Jednak mimo niechęci podniosłam się ociężale ruszając przed siebie. Znów.
    Nie wiem nawet ile spałam. – Głośno myślałam. – Ile zostało mi drogi do wyjścia? Mam nadzieję, że chociaż zdążę dotrzeć do drzwi na czas.
Nie chciałam nawet myśleć o tym co by było gdybym została tutaj na zawsze. Nie mogłam dopuścić do siebie takiej myśli! Ja musiałam stawić się na tym pioruńskim turnieju! Nie mogło mnie to ominąć. Nie po to tutaj wchodziłam, żeby zostać w tej bieli aż do śmierci.
Wzięłam do płuc dużą ilość gorącego powietrza. Był nie przyjemny, zupełnie jak na przeklętej Sand. Po długich godzinach poszukiwań wpadłam w furię. Zaczęły doskwierać mi miraże. Za każdym razem, kiedy widziałam wyjście z tej cholernej sali okazywało się, że to było tylko przywidzenie… Zaczynałam powoli mieć wrażenie, że utknę tu na zawsze. Ja, która zawsze wierzyłam w siebie traciłam wszelką nadzieję. Ta sama, która nie dała się złamać bestialstwu Organizacji i ta sama, która uparcie ufała sobie, iż jej brat żyje, ba, że go odnajdzie! A teraz? Nie miałam mocy na jakiekolwiek przeświadczenia.
Przeraziło mnie moje myślenie i poddanie. Gdzieś we wnętrzu poczułam bolesne ukłucie, które nie dawało mi spokoju, nie pozwalało oddychać, ani myśleć. Narastający gniew na swe jestestwo sprawiał, iż krew w żyłach zaczęła wrzeć. Niespodziewanie wróciły mi siły nie tylko witalne, ale i zapał do dalszego działania. Księżniczka przecież nigdy się nie poddaje! NIGDY.
Skumulowałam w sobie taką dawkę by mieć jeszcze sporą rezerwę, w razie niepowodzenia, po czym wzbiłam się w powietrze. Leciałam przed siebie tak szybko na ile pozwalała mi moja obecna energia. W duszy powtarzałam sobie, że odnajdę drogę, że wyjdę i nigdy więcej tu nie wrócę! Nie ukrywajmy, każdy chciałby wrócić do miejsca, w którym czas płynie inaczej i szybko może się wzmocnić nie tracąc dni, miesięcy czy lat na osiągnięcie 
    Czy to jest to, co myślę?! – Stanęłam jak wryta. – Znalazłam! Nie może mi się śnić!
W mgnieniu oka znalazłam się przy budowli, którą jak tylko dotknęłam ucałowałam w ściany ze łzami w oczach. Chyba jeszcze nigdy nic nie sprawiło mi takiej radości i mogła bym tak długo gdyby nie fakt mojego spóźnienia. Pośpiesznie wskoczyłam do środka chwytając płachtę. Spojrzałam na zegar. Minęło siedem miesięcy od mojego wejścia.
    Świetnie. – Warknęłam wściekle wykrzywiając przy tym usta. – Po prostu świetnie!
Pognałam do drzwi i je otworzyłam. Zanim moim oczom ukazał się Rajski Pałac oślepiło mnie światło, za pewne oddzielające dwa wymiary. Wbiegłam na środek dziedzińca  krzycząc w niebo głosy, że wróciłam. Nikt nie odpowiadał. Nikogo też nie było widać. Przecież się spóźniłam! To było logiczne, że nikogo już nie spotkałam, ale ta głupia nadzieja istniała.
Z czeluści swych włości pojawił się Dende nieśmiało oświadczając, że walka toczy się już od paru dobrych godzin, ale wciąż daleka rozwiązaniu.
    Gdybym się nie zgubiła... – Zaczęłam swój marny wywód.
    Zgubiłaś się? – Przerwał mi.
    Tak. – Odparłam z goryczą spoglądając gdzieś w sina dal.
    Cieszę się, że odnalazłaś drogę. – Wydawał się być zatroskany. – Gdybyś spędziła tam pełny rok pewno już byśmy się nie spotkali.
Na samą myśl się skrzywiłam. Chyba miał rację. Jednak roztrząsanie niedoszłego zajścia nie miało w tej chwili żadnego sensu.
    Nie mam czasu na pogawędki! – Krzyknęłam dobiegając do skraju pałacu.  – Czas nagli!
    Uważaj na siebie! – Pomachał mi na pożegnanie.
Zeskoczyłam w dół. Na szczęście wiedziałam gdzie odbywał się turniej toteż nie miałam problemu obrać kursu, z resztą Goku uczył mnie jak odszukiwać energię także nie był to problem. Musiałam jak najszybciej dostać się do reszty, a nie wyczuwałam w tej chwili żadnej walki. Czy właśnie robili sobie jakąś przerwę? 
Leciałam z zawrotną prędkością. Zdawałam sobie sprawę, iż zapewne tylko mnie brakowało. Słońce na niebie było już bardzo wysoko i nie doatrzegałam nigdzie żadnej chmury. Zapowiadał się piękny dzień, ale czy dla wszystkich? Czy planeta tego dnia też miała mieć dobry czas? Czy może jednak było to z jej strony pożegnanie, w pięknych barwach, ze stoickim spokojem?
Miałam nadzieję, że to pierwsze.
    Już widzę tę minę Vegety, się wkurzy. – Stwierdziłam posępnie. – Pewno myśli, że specjalnie nie wyszłam na czas.
Zacisnęłam pięść z myślą jak musi na mnie kląć. Nieposłuszna siostra, podstępna żmija? Byłam szczerze zaskoczona, iż nie został w pałacu czekając na mnie by tylko wyjechać z pełną gęba przekleństw. Wiedziałam, że nie wzykł do nie wykonywania jego poleceń, ale czy ja byłam jego podwładną? Zdecydowanie nie. Dawno, dawno temu musialam się usamodzielnić i decydować o własnym losie. Nie miał zupełnie nic do gadania co do mojej osoby! Nawet jeśli był ode mnie w cholerę starszy, miałam prawo sama decydować o sobie.
Im bliżej byłam tym napięcie coraz bardziej rosło, a gdy wreszcie w oddali zobaczyłam sporych rozmiarów dziurę z nieukrywanym zaskoczeniem na twarzy doleciałam do reszty. Wylądowałam obok Tenshina, ten się wzdrygnął, że aż jęknął.
    Wybaczcie za spóźnienie coś mi wypadło! – Zawołałam spoglądając pokolei na wojowników, którzy stali na wzniesieniu.
    Co? – Warknął Vegeta.
Jego zachowanie było typowe. Żadnego innego nawet nie było się co spodziewać. Gbur jak zawsze. Łypał na mnie tymi swoimi węgielkami oczekując wyjaśnień i to natychmiast. 
    No… – Mruknęłam wstydliwie. – w sali treningowej się zgubiłam. Nic takiego... Ważne, że dotarłam co nie?
    To wyjaśnia czemu nie wyszłaś z sali na czas. – Skwitował Trunks.
    To niczego nie wyjaśnia. – Prychnął książę. – Miałaś się pilnować.
Zaśmiałam się nerwowo, a po chwili spoważniałam. Wiedziałam, że tak będzie, a mimo to się denerwowałam. Przecież specjalnie tego nie zrobilam! 
    Dobra, nie roztrząsaj tego. – burknęłam – Jestem, tylko to się liczy. A tak poza tym to coś mnie ominęło poza tym, że mata gdzieś wyszła?
    Jak do tej pory to nie wiele poza tym co zauważyłaś. – Głos zabrał Son Gohan delikatnie się uśmiechając - Tato wciąż walczy, a Komórczak zniszczył matę bo mu się znudziło walczyć fair.
Odwróciłam się we wspomnianą stronę by dostrzec, co się działo na dole. Wszystko wyglądało na to, że "zabawa" trwała w najlepsze, jak do tej pory. 
    Co oni właściwie robią? –  Zapytałam.
    Chyba rozmawiają. – Odparł Gohan.
    A tamci? – Wskazałam palcem na parę postaci w dole. – Czyżby mięso armatnie? A może drugie śniadanie dla cyborga?
Na te słowa Kuririn parsknął śmiechem, jakbym opowiedziała świetny dowcip. Poza nim tylko Trunks delikatnie poruszył kącikiem ust. Była szansa, że nie należał do sztywniaków.
    To banda debili! Myśleli, że pokonają cyborga. Typowe klauny. – Wyjaśnił po krótce były mnich, machnął ręką po czym się roześmiał. – Pokazali niezłe show!
    Nie wątpię... – Burknęłam wyobrażając sobie tę scenkę, w której próbują zaatakować Komórczaka.
Zachichotałam na samą myśl, bo jednak wydawało się to komiczne. Czy tylko ja i ten łysol mieliśmy jakieś poczucie humoru? Hejże, świat się jeszcze nie skończył.
    Czego rżysz ośle. – Warknął książę. – Szkoda, że ich nie pozabijał.
Mężczyźnie w pomarańczowym gi mina zrzedła. Odwrócił się w stronę nieznanego mi wysokiego czarnowłosego człowieka i szepnął coś na ucho, oczywiście nie do słownie, bo nie sięgał wzrostem, ale tamten dosłyszał gdyż cicho śmiechnął. Spojrzałam na brata również gubiąc wesołą minę. Widać było, że nie był tego dnia w doborowym nastroju. Z resztą kiedy bywał? Miałam wrażenie, że coś ewidentnie mu nie pasuje. Ale co?
    Jak to zabić? Czy oni w ogóle wiedzą z czym się mierzą? –  Zaciekawiłam się.
    Niestety ludzie nie znają swojego zagrożenia. Nigdy nie brali udziału w wojnie o Ziemię. – Son Gohan ponownie zabrał głos, wydawał się być smutny. – Nawet telewizja przyjechałaby pokazać walkę całemu światu, bo myśleli, że tamci załatwia robotę.
    Żartujesz? – Wytrzeszczyłam oczy. – A to czuby! Żaden ziemianin nie jest w stanie pokonać tego potwora. Jak udało im się przetrwać stulecia gdy wokoło Czają się takie istoty jak my?
Tenshin i nieznany mi mężczyzna o krótkich, niedbale przystrzyżonych czarnych włosach, który także miał na sobie pomarańczowy kombinezon. Vegeta lekko uśmiechnął się na tę uwagę.
    Nie zamominaj, że my też jesteśmy rdzennymi mieszkańcami tej planety. – Zabrał głos trzy-oki. – A odpowiadając na twoje pytanie...
    Nasza Ziemia jest daleko położona od innych zamieszkałych planet. – Wtrącił syn Goku. – Widać nikomu po drodze nie było do nas.
    Z wyjątkiem Saiyan. – zauważyłam – A ściślej to Freezera
    Tak – Mruknął Tenshin.
    Nie zapominajcie o mym ojcu. – Tym razem odezwał się Piccolo. – Przecież on przybył tu jeszcze jako dziecko.
Przyjżałam się Nameczanowi i zrozumiałam, że nie znałam jego historii, a zdawało się, iż była nad wyraz interesująca. Po walce z Komórczakiem musialam się dowiedzieć jak to się stało, że wspomniany przez niego ojciec wylądował na tej planecie i w ogóle dlaczego opuścił swoją Namek?
Postanowiłam jednak zmienić temat. Coś jeszcze nie dawało mi spokoju, w dodatku wwiercało swój wzrok w moją osobę, a o ile wiedziałam nie byłam eksponatem muzealnym.
    Kim jest ten Ziemianin? Zapytałam wskazując palcem na nieznajomego.
Mężczyzna z blizną na policzku i równie ciemnych tęczówkach spojrzał mi prosto w oczy. Nasze spojrzenia się spotkały.
    O to samo chciałem zapytać. – Rzucił odwracając wzrok.
To, że należał do ziemskiej szajki już się domyśliłam.


12 komentarzy:

  1. ~Odea
    13 lutego 2009 o 4:40 PM

    Rozdział fajny!Dziwię się, że udało jej się znaleść wyjście z sali xDTeraz turniej komórczaka! Nie moge się doczekać.Wybacz, że tak krótko, ale nie mam czasu za bardzo. W końcu już w poniedziałek do szkoły, wypadało by się za coś wziąć ;))Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Bryonly
    13 lutego 2009 o 5:30 PM

    Droga Killall!
    Rozdział jest wspaniały!Biedna Sara, musiała się czuć strasznie kiedy nie mogła znaleźć budynków.Muzykę dobrałaś doskonale! A właściwie muzyki, bo są dwie ;).Już się nie mogę doczekać opisu walki z Komórczakiem ;D.A co do walentynek…to dziękuję, za życzenia, ale ja ich raczej obchodzić nie będę. Dlaczego? Nie mam chłopaka.Haha, spędzę walentynki sama. Muszę jeszcze wmówić sobie,że się z tego cieszę i będzie dobrze ;).Bardzo ładny nagłówek! :)).Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Lenka
    14 lutego 2009 o 7:07 AM

    Kochana Killall!
    Ja także mam dość szkoły.Dziś będę brała się za rysowanie autoportretu, który powinnam oddać dwa tygodnie temu.Koszmar.Ale ja tu nie po to, żeby się żalić, ale rzeby skomentować notkę.;DSara powinna się pocieszyć.Morderca jej rodu w końcu zginął z ręki Saiyanina, w dodatku jej bratanka.Powinna wyrwać ogon. Nie jest jej potrzebny, a niestety trzeba godzić się z przeszłością.On jej tylko niepotrzebnie wszystko przypomina.Vegeta ją zabije.^^”Współczuję spotkania z naszym księciem i życzę powodzenia w walce!Z niecierpliwością oczekuję także nowego odcinka.Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Izunia.
    14 lutego 2009 o 4:25 PM

    Droga Killall!
    Rozdział ciekawy. Głównie przez to, że Sara się zgubiła ^^ (wredna Izunia). Hm, zastanawia mnie jednak fakt, jak Saiyanka wyszła z sali, skoro się spóźniła. Przecież, jeśli siedzi się tam dłużej niż rok, to wrota się zamykają. No cóż, niedopatrzenie, jak mniemam. Błędów stanowczo mniej niż ostatnio, co mnie cieszy. Skomentowałabym dłużej, ale zaraz wychodzę. Pozdrawiam ;-)! P.S. Tak, moje ferie też dobiegają końca, tylko się załamać. P.S2. Poprzedni nagłówek bardziej mi się podobał, ale ten też nie jest zły ;-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Izunia.
      14 lutego 2009 o 10:53 PM

      Droga Killall!
      Zwracam honor ;-). Byłam przekonana, iż Sara miała w końcu być w sali rok. Pozdrawiam! P.S. Współczuję 6 matm, ja mam 4 ;p

      Usuń
    2. ~Izunia.
      17 lutego 2009 o 8:35 PM

      Droga Killall! Ach, te buty. Czubki jeszcze są na swoim miejscu, w nienaruszalnym (chyba przesadziłam) stanie xD. Widzisz, ja też nie mam zielonego pojęcia jak je zniszczyłam. Wyszłam kilka razy i po obcasie (chociaż są płaskie)!Chyba mam „szczęście” do wszelkiego rodzaju obuwia. Od niepamiętnych czasów jestem stałą bywalczynią u szewca ;-). Czasem nękam go ileś razy z jedną parą niesfornych ciżemek i wychodzi na to, że za tymczasową naprawę (bo za jakiś czas ponownie się rozwalą) płacę więcej niż bym miała zakupić nowe buty. No cóż, nie ma to jak być zdolnym ;-). A z tym sentymentem coś musi być. Ja też tak mam. A stopa niby (chociaż nigdy do końca nie wiadomo) mi już też nie rośnie. Jakieś cztery lata temu zatrzymała się na chlubnym rozmiarze: 37 (bywa też, że mieszczę się w 36, stąd stwierdzenie, że moja stopa zamiast rosnąć – maleje, zresztą jak ja sama). Takiemu krasnalowi (maksymalnie 163 cm.) to jednak pasuje ;-). Zresztą lubię swój wzrost. Chociaż chudziną nie jestem (wręcz przeciwnie xd) to i tak mieszczę się w najmniejsze rozmiary. Pozdrawiam ;-)! P.S. Powodzenia z butami i śniegiem ;p.

      Usuń
  5. ~crysania
    14 lutego 2009 o 5:06 PM

    Dziwne, że masz aż sześć matm? Ja jestem w mat – fizie i też mam sześć.Twój nowy nagłówek bardzo mi się podoba :)A co do notki, to bardzo fajna, chociaż w tej sali nie było dnia i nocy, cały czas było tak samo i temperatura też się raczej nie zmieniała.To musi być okropne, błądzić po ‚próżni’ i wiedzieć, że można spóźnić się na tak ważną walkę. Mam nadzieję, że Sara szybko nadrobi spóźnienie i dogoni wojowników.Pozdrawiam serdecznie :)PS. Nowa notka na http://history-of-trunks.blog.onet.pl Zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Mihoshi
    26 czerwca 2010 o 3:10 PM

    Niezły pomysł z tym trenowaniem ogona, ciekawe czy przeniesie to oczekiwane rezultaty w walce. Vegeta pewnie się wścieknie, że Sara się spóźniła, ale ja jej się nie dziwię – zgubiłabym się tam od razu pierwszego dnia xD Oczekiwany turniej w końcu się zaczął ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej, hej, ja dodałam rozdział, tym razem szybciej niż zwykle. :D Przy okazji, widzę, że zmieniłaś szatę graficzną, wygląda ładnie, ale nie jest za wąski pasek na tekst? ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Haha, dobrze, że jednak się wydostała z komnaty i zdążyła na turniej!
    Znowu podobał mi się humor w tym rozdziale 🤭 ona mnie rozbraja! Krillin też, a Vegeta jak zwykle ma kija w swoim dumnym saiyanskim tyłku!

    Bardzo mi się podobają Twoje dialogi, nie wiem, czy już o tym pisałam, ale nie dość, że są takie prawdopodobne (w sensie zgodne z DB, dosłownie każdą kwestię mogłaby wypowiedzieć każda postać) to jeszcze są takie żywe i zabawne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje! Staram sie jak moge. Bardzo mi milo, ze tak uwazasz, a moje postacie (tzn. Akiry) nie odbiegaja od pierwowzoru :)

      Usuń
  9. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, zgubiła się w sali treningowej, ale ja zastanawiam się czy i innym jednak to się nie zdarzyło...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!