Z dedykacją dla Snake.
Rok 769
Planeta Vitani
Kiedy komputer pokładowy poinformował nas, że do lądowania pozostało zaledwie półtorej godziny za szybą widniał szary punkt, który w miarę upływu czasu powiększał się. Stawał się wyraźny, była to oczywiście planeta Vitanijczyków. Spoglądając w kierunku tego ciała niebieskiego serce aż podskoczyło mi z wrażenia. Gdybym mogła wyskoczyłabym z pojazdu, by znaleźć się na powierzchni, ale prędzej bym skończyła jak ci, którzy kiedyś zostali wessani przez otchłań, gdy byłam jeszcze szczeniakiem.
Podróż ogólnie odbyła się bez przeszkód. Son Gohan opowiedział nam o locie na starą Namek, gdzie mieli za sobą parę przygód. Kilkukrotnie zboczyli z kursu, a nawet zostali pojmani przez pewną rasę, która tworzyła miraże tak autentyczne, że niemal stracili statek kosmiczny by tamci mogli opuścić nieprzyjazną planetę. Widocznie mieliśmy sporo szczęścia, co nie oznaczało, że nie czyha na nas nic na miejscu lądowania.
Nim weszliśmy w ostateczną strefę zajęliśmy swoje miejsca dokładnie zapinając każdy pas. Lądowanie odbyło się bez niespodzianek – lekko i bez wstrząsów. Za oknem panował mrok, więc albo nastała noc, albo ta planeta była tak ponura, jak każda, którą napadła Kosmiczna Organizacja Handlu. Zza szyb można było dostrzec mnóstwo czarnych głazów. Niebo tkwiło w zachmurzeniu, a same chmury zdawały się wiązać się z odległymi skalistymi wzniesieniami.
W chwili, gdy komputer oznajmił, iż wylądowaliśmy, a powietrze z zewnątrz nam nie zagrażało odpięłam pasy jako pierwsza i wystartowałam z ogromnym entuzjazmem. Byłam podniecona jak chyba jeszcze nigdy. Choć możliwe, że kiedy pierwszy raz ruszyłam na misję z armią Freezera mogłam czuć się podobnie.
— Hola narwańcu! — warknęła C18 zagradzając mi przejście. – Z pustymi rękoma ruszasz? Bez żadnego planu?
Spojrzałam na nią zaskoczona, zupełnie nie rozumiałam słów, które do mnie kierowała. Jaki byłby potrzebny plan? Wystarczyło odnaleźć jakieś formy życia i dowiedzieć się o tutejszych zwyczajach. A przede wszystkim wszystkiego na temat trucizny zwanej przez Yonana – lyangiem.
— Chcesz coś brać? — zapytałam ostrożnie. – Ja mam wszystko, czego mi trzeba.
Ubrana w bojowy kostium przygotowany przez Bulmę oraz okryta czarnym płaszczem, który kiedyś otrzymałam od Saiyanina zwanym Gartu było wszystkim, czego mi było trzeba. Mandarkera zaś kryła się pod pancerzem na piersi, z resztą jak zawsze. Son Gohan również przywdział odpowiednią odzież, tylko androidka pozostała w swoim odzieniu nie dając się przekonać, że kiedy ją zniszczy będzie zmuszona wrócić na Ziemię właśnie w stroju, przed którym tak się wzbraniała.
— Myślisz, że ot, tak spadną ci z nieba? — zapytała wyraźnie poirytowana. – Przecież mogą mieć te swoje ekrany i ich nigdy nie znajdziesz.
— A oni ciebie. — palnęłam obojętnie wzruszając ramionami. – Kiedy przestanę wyczuwać energię Gohana wtedy się zastanowię co robić dalej.
Kobieta przewróciła ze zniecierpliwienia oczami, a syn Gokū nie miał zamiaru wdawać się w sprzeczki, które z góry mógł przegrać, a mimo to stanął po stronie kobiety. Zabrał więc ze sobą plecak z wodą w tych magicznych kapsułkach i apteczkę pełną bandaży i innym temu podobnym. Ja podchodziłam do tego sceptycznie. Przecież na żadne pole walki nie zabieraliśmy ze sobą pierdoł, bo co niby mogłoby się nam przydać? Było nas troje, a planeta i tak już została zdziesiątkowana dawno temu. Yonan nie wspominał o tym by ktokolwiek zamierzał ruszyć mu na ratunek, a oni jednak nalegali, bym się nie mieszała, kto, co zabiera ze sobą, jeśli sama mam wszystko czego potrzebuję. Uważałam, że w razie konieczności mogliśmy wrócić na pokład.
Apteczka? Trzeba było zabrać senzu…
Po wyjściu z kapsuły nasza opiekunka ruszyła na mały rekonesans. Była niedostrzegalna nawet dla urządzeń – tu miała przewagę. Nie mieliśmy wyjścia, więc nam pozostało zaczekać. Zewsząd otaczała nas głucha noc. Nie było słychać żadnych dźwięków, jakie panowały na Ziemi. Cisza zdawała się dzwonić w uszach. Raz po raz słyszalne były jedynie nasze równe oddechy. Staliśmy z Gohanem w miejscu plecami skierowanymi do siebie próbując obrać właściwy kierunek. Planeta na pierwszy rzut wyglądała na opuszczoną. Czy naprawdę tutaj Yonan dorastał? Nie chciało mi się wierzyć. Było gorzej niż na mojej planecie, a tyle ile pamiętałam i tak nie dorównywało zagospodarowaniu jak na Błękitnej planecie. Zatem, nic dziwnego, że Vitanijczycy pałali nienawiścią do księcia, który stał na czele zmasowanego ataku. Jeśli ta planeta kiedykolwiek tętniła życiem trudno było to sobie wyobrazić.
Wyczekiwaliśmy zwiadowczyni w milczeniu, chociaż kilkukrotnie próbowaliśmy nawiązać jakiś dialog, jednak bezskutecznie. Przedłużający się brak Osiemnastki napinał atmosferę, a chłopak bmw dodatku był niewyspany i zmęczony po kilkudniowym treningu niemal bez przerw. Ja również brałam w nim udział, a nawet więcej, jednak mój entuzjazm tak nakręcał me ciało, że nie odczuwałam żadnych niedogodności.
— Nie żebym się bał, ale nie podoba mi się, że jej tak długo nie ma. — mruknął chłopak — Zwłaszcza, że nie możemy jej zlokalizować.
— Chyba nie sądzisz, że coś ją zatrzymało? — zadrwiłam. — Nie jest małą dziewczynką.
Gohan jedynie mruknął coś pod nosem na tę kąśliwą uwagę po czym usiadł na ziemi mając już dość sterczenia w pogotowiu. Wystałam jeszcze kilka minut po czym sama opuściłam gardę siadając obok przyjaciela. Im dłużej czekaliśmy tym bardziej robiłam się nerwowa wymachując ogonem jak wściekły kot. Bezkresna noc nie pomagała. Była przytłaczająca. Kiedy ze zniecierpliwienia postanowiłam ruszyć w którąkolwiek stronę, a Son Gohan nie był w stanie mnie od tego odwieść jak na życzenie zjawiła się długo wyczekiwana blondyna.
— To, dokąd wyruszamy? — dopytywałam się, gdy C18 wylądowała przed nami. – Już myślałam, że nigdy nie wrócisz!
— Zdawało mi się, że dostrzegłam światło. — odparła nie odpowiadając na zaczepkę. – Prawdopodobnie był to ogień. Nie spodziewajcie się tu elektryczności. W ogóle ta planeta zdaje się wymarła, ale może to przez tę noc?
— Zapewne ciebie będą uważać za cud techniki, jeśli pojmą kim jesteś. — rzuciłam kąśliwie.
Blondyna prychnęła na moją uwagę, po czym rzekła:
— Uważam, że powinniśmy poczekać przynajmniej do brzasku. Jest tu diabelnie ciemno, skoro nie mają prądu, nie mają też żadnych radarów. Nikt nas nie namierzy. – zauważyła podejmując kroki.
— Nie. Lepiej nie. – wtrąciłam. – Schowajmy statek i się gdzieś przenieśmy. Chcę zobaczyć na własne oczy, że jesteśmy bezpieczni. Nie ufam im.
— To jest głupi pomysł, Saro. — burknęła przewracając oczami. – Gdzie ci się tak pali?
— Jakbyś to ty została zainfekowana śpiewałabyś inaczej! — warknęłam tupiąc nogą, a w ziemi powstał głęboki na kilka centymetrów ślad mego buta. – Już dość się naczekałam! Chcę działać. Jeśli musisz czekać, sama sobie czekaj.
Osiemnastka nastroszyła się moim wybuchem. Zupełnie nie rozumiała tego. Z resztą co ona mogła wiedzieć o krzywdzeniu osób na których jej zależało? Nic! Nikt jej nie zmusił do zabicia chociażby własnego brata.
— Saro, uspokój się. Proszę. – Gohan niemal szepnął mi do ucha. – Jesteśmy na miejscu, to się liczy. Chyba dasz radę wytrzymać jeszcze kilka godzin? Nie widzisz w ciemnościach, a jeśli chcesz być niezauważona nie będziesz przecież używać światła.
Jeszcze chwilę mierzyłam się wzrokiem z androidką w bladym blasku dochodzącym z niedużych lampek naszego wahadłowca. Westchnęłam wreszcie rozluźniając ramiona. Chociaż nie chciałam, musiałam przyznać im rację. Co ja mogłam zrobić w takim mroku? Wróciliśmy na pokład. Kobieta postanowiła się zdrzemnąć, ja zaś zostałam przy włazie. Nie miałam zamiaru zasypiać, a czekać aż gdzieś tam na horyzoncie pojawią się pierwsze oznaki nadchodzącego dnia albo tych, którzy mogli nas wypatrzyć, gdy lądowaliśmy na tym pustkowiu.
— Jesteś pewna, że nie chcesz się położyć? – zapytał z troską Gohan.
Uważnie na mnie spoglądał. Troska jaka od niego biła była wręcz irytująca. Nie przywykłam do tego by ktoś się o mnie zamartwiał. Zwyczajnie czułam się z tym nieswojo, choć w ciszy musiałam przyznać, że nieco mi tym schlebiał. Czułam, że jestem potrzebna. Teraz jednak liczyło się dla mnie tylko jedno, a mianowicie cel.
— Nie. – rzekłam krótko wpatrując się w zamknięty właz jakby ktoś miał go zaraz wywarzyć.
— Nie wyglądasz dobrze...
— Nic mi nie będzie. Idź.
Syn Gokū westchnął po czym opuścił pomieszczenie. Nawet nie odprowadziłam go wzrokiem. Chcieli spać? Mogli, nie zabraniałam. Przystałam na ich decyzje, ale nie miałam zamiaru wypoczywać. Usiadłam skrzyżnie postanawiając zając się medytacją. Przynajmniej nie trwoniłabym czasu.
Gdy nadeszła długo wyczekiwana przeze mnie pora załoga ziemskiego statku ponownie się zebrała by ruszyć w nieznane. Pierwsza wzbiła się w powietrze Osiemnastka, a my zaraz nią. Lecieliśmy w obranym kierunku, gdy faktycznie w oddali zamajaczył płomienny kształt. Na sam widok moje serce jakby zabiło mocniej, chyba byłam podekscytowana odnalezieniem życia na pustkowiu, bo momentami nachodziły mnie myśli, że jednak niczego tu nie znajdziemy. Siostra Siedemnastego zarządziła postój nieopodal, by rozeznać się w terenie. Na obskurnych piaskowych cokołach płonęły pochodnie ukazując nam wejście z pokruszonymi schodami do podziemi. Kawałek dalej stała jakby brama i kilka pojedynczych ścian w opłakanym stanie. Ruiny przypominały zapomniane świątynie, a może krypty? Teraz dostrzegałam zarys dawnej cywilizacji zanim pojawiła się Kosmiczna Organizacja Handlu. Chyba nawet zrobiło mi się ich żal. Na chwilę.
— Wchodzimy? – zapytałam ze zniecierpliwieniem.
— Głównym wejściem? – androidka szukała podstępu. – Ktoś te pochodnie musiał zapalić, nie świecą się bez przerwy.
— A myślisz, że się kogoś spodziewają?
— Przecież było nas widać i słychać, jak lądowaliśmy. – zauważył Gohan. – Ktoś na pewno dostrzegł, że przylecieliśmy.
Spojrzałam na niego mrużąc wściekle oczy. Czy on właśnie był przeciwko mnie? Nie bacząc na przyjaciela podkradłam się bliżej starych cokołów pragnąc znaleźć się jak najszybciej w podziemiach. Skoro był tam płomień musieli tam być mieszkańcy. Za sobą usłyszałam donośny szept rozeźlonego androida. Przecież nie byliśmy słabi, mogliśmy się zakraść i postawić ich przed murem! Byłam pewna swojego. A ona za bardzo szukała dziury w całym. Nie wysłali do nas całej armii, a jednego dzieciaka z miksturami! Jak niby mogliby nam zagrażać?
Gdy dotarłam do celu Gonah w chwilę potem stał u mego boku, jednak jego wyraz twarzy mówił sam za siebie.
— Jesteś wariatką, ale idę z tobą. – westchnął zrezygnowany. – Osiemnastka będzie nas osłaniać, a ja nie pozwolę wpakować ci się w kabałę.
Skinęłam mu wdzięcznie głową. Powoli ruszyliśmy starymi kamiennymi stopniami w dół. Wewnątrz panował istny mrok, jakbym miała zamknięte oczy, jedynie w oddali widniało blade światło ognia. Starałam się ostrożnie stawiać nogi, lecz jeden ze stopni nie wytrzymał i runęłam w dół. Trwało to chwilę, gdy wylądowałam na zimnej, kamiennej podłodze otoczona nicością.
— Saro! – zawołał szeptem zdezorientowany chłopak. – Nic ci nie jest?
— Chyba nie... – próbowałam odnaleźć wzrokiem przyjaciela, lecz daremnie. – Nic nie widzę.
W momencie, gdy słyszałam jak Półsaiyanin ostrożnie schodził w dół podniosłam się próbując rozruszać obolały kark. Niespodziewanie ktoś dotknął ręką mojej twarzy, mechanicznie ją odepchnęłam. Nie podobała mi się ta ciemność. Na szczęście był to mój towarzysz. Wzięłam wdech, a następnie wypuszczając powoli powietrze oświetliłam mrok swoją złocistą aurą, co oznaczało, iż weszłam w pierwszy stadium transformacji. Widząc twarz towarzysza od razu mi ulżyło.
— Tak lepiej. – uśmiechnęłam się do niego.
— Nie wiem. – mruknął. – Możesz na nas kogoś ściągnąć.
Nie czekając na moją odpowiedź poszperał w plecaku i wyciągnął niewielkich rozmiarów dwie laski. Z zainteresowaniem obserwowałam, jak łamie jedną z nich uwalniając zielone światło. Wróciłam do pierwotnej formy pozwalając zalać podziemia jaskrawą zielenią.
— Co to takiego?
— Światło chemiczne. Nie wymaga prądu, ale świecić wiecznie nie będzie. – oświadczył zadowolony. – Trzymaj.
Czarnowłosy złamał także drugi świetlik oznajmiając, że na co najmniej dziesięć godzin nie zabraknie nam światła. Jednak żadne z nas nie planował siedzieć w podziemiach tyle czasu. Aż przed oczami stanęły mi obrazy, gdy w innej linii czasowej przemierzałam niezliczone kilometry w poszukiwaniu Protektorów.
Ruszyliśmy wąskim korytarzem. Wydawał się być w stanie nienaruszonym, a duże bloki piaskowe nie posiadały wyraźnych pęknięć co oznaczało, że strop nie zwali się nam na głowy lada chwila. Krętymi oraz zakurzonymi korytarzami maszerowaliśmy od jakiś dwudziestu minut. Musiałam przyznać, że wcale mi się to nie podobało. Zdążyłam zaliczyć lot ze schodów na wstępie i czyżby była to pierwsza i ostatnia atrakcja tej podróży?
— Nie obraź się, ale jesteś nazbyt porywcza. – szepnął Gohan oglądając piaskowe ściany, jakby szukał na nich jakiś znaków. – Z tego będą kłopoty, na pewno.
— O co ci chodzi? – sapnęłam przyglądając się tym samym żmudnym piaskowcom.
— Nie lubisz planować? Prawda? Wolisz improwizować? Zawsze.
— A co w tym złego? – zatrzymałam się bacznie go obserwując.
Czarnooki nastolatek na chwilę spuścił głowę spoglądając na mocno zakurzone buty. Ja również to uczyniłam. Mechanicznie.
— Gdybyśmy cokolwiek zaplanowali byłoby nam łatwiej osiągnąć cel. Byśmy byli przygotowani na kilka ewentualnych zdarzeń jednocześnie. A tak? Idziemy po omacku i nawet nie wiemy, gdzie.
— A co tu chcesz planować? – zdziwiłam się wzruszając ramionami – Znaleźć mieszkańców, wypytać o lyang i wrócić do domu. Taki mam plan, Gohanie.
Syn Gokū się skrzywił po mojej wypowiedzi kręcąc z niedowierzania głową. I nagle naszym oczom ukazały się ogromne wrota. Pospiesznie przylgnęliśmy do nich próbując wsłuchać się w jakieś dźwięki. Bez rezultatów. Jedyne co mogliśmy wyłapać to nasze przyspieszone oddechy.
— Albo są tak grube, albo nikogo tam nie ma. – mruknął posępnie Son Gohan.
— W takim razie musimy to sprawdzić. Nie ma na co czekać, a plan jest taki, że gdy nas zaatakują to się bronimy.
Chciał planu to mu go dałam. Nic innego zrobić nie mogliśmy. Jedynie postarać się nie dać się pogrzebać żywcem. Chłopak spojrzał na mnie niespokojnie, lecz nie wypowiedział słowa. To już kolejny raz, odkąd wylądowaliśmy na tej planecie. Powinnam się czymś martwić? Czy jednak był przewrażliwiony?
Pchnęłam drzwi, a te z głośnym skrzypnięciem uchyliły odrobinę swojej ciemności. Zdawało się, że nikt dawno ich nie otwierał. Chłód stał się dotkliwszy. Wciąż nie dotarliśmy do celu, a może nawet nie zaczęliśmy? Jeszcze nie rezygnując ruszyłam w głąb mrocznej otchłani szukając jakieś drogi. Z uwagi na panującą ciemność domyśleliśmy się, iż pomieszczenie ma dużo większą przestrzeń. Jednak dałabym sobie ogon obciąć, że nie był tak ogromny jak podziemia Protektorów. Ruszyłam w lewo, Gohan w przeciwną stronę mając nadzieję, że na coś trafimy. Choć się nie przyznawałam w duchu dziękowałam temu chłopakowi, że ze mną jest, że rzucił światło na tę niekończącą się czerń. Jednak C18 miała rację. Nie byłam tak dobrze przygotowana do wyprawy, wszak nie spodziewałam się takiego świata, nie wiedzieć czemu. Przecież już dawno zostali zdziesiątkowani. Tylko czy musiałam się przyznawać do tego?
Rozglądałam się najuważniej jak tylko potrafiłam jednak niczego nie dostrzegłam. Pomieszczenie było puste, więc czemu przed wejściem widniały rozpalone pochodnie? Czy miała to być jakaś…?
— Chyba coś znalazłem! – zawołał Saiyanin.
Czym prędzej ruszyłam w stronę jego światła, które jakby dziwnie się załamywało…. ŁUP! Upadłam uderzając w coś głową. Syknęłam z bólu usiłując rozmasować obolałe miejsce.
— Co to było?! – warknęłam oświetlając przeszkodę, która mnie znokautowała, a której nie powinno być.
Ku mojemu zdumieniu dostrzegłam posąg jak żywy! Przedstawiał on mężczyznę przerażonego, jakby czekał na śmierć. Miał na sobie podobny strój do tego, który nosił Yonan. Na chwilę zapomniałam o bólu czoła ciesząc się, że naprawdę jesteśmy na jego planecie.
— Też coś mam. – zawołałam do syna Gokū.
Stał jakieś dziesięć, może dwadzieścia metrów dalej, a teraz kiedy dokonałam bolesnego odkrycia dostrzegłam, że jego światło załamuje się dokładnie na podobnym posągu również przerażonego Vitanijczyka. Co się tu właściwie stało? Czy była to sala mrocznych posągów zapomnianych przez czas? Czy może krypta upadłych czy coś w tym stylu?
Wpadłam więc na pewien pomysł. Nie mieliśmy dobrego wzroku w takich otchłaniach, a światło jakie posiadaliśmy było za słabe. Pochodni także przez całą drogę nie znalazłam, lecz i ona na nic by się tu zdała. Uśmiechnęłam się do siebie przemierzając jakąś połowę drogi do Gohana by chwilę później skumulować cząstkę mocy w dłoni, którą wyprostowałam kierując w stronę tajemniczych istot z kamienia. Szkarłatne światło rzuciło nieco blasku jednak nie dawało zadowalającego efektu jak białe światło, którego nie posiadałam. W tym czasie podbiegł Son Gohan żądając wyjaśnień. Jakbym w tym momencie załączyła alarm.
— Chcę rzucić trochę światła na tę nicość. – oświadczyłam beztrosko – Może mi pomożesz? Nikogo tu nie ma.
— Ale?
— Nie chcesz obejrzeć naszego znaleziska? Wyglądają jak prawdziwe!
Czarnooki westchnął, a następnie wykonał identyczną czynność. Na jego dłoni pojawiła się błękitna moc. Przybliżyłam ostrożnie swoją kulę energii do jego. Spojrzałam chłopakowi w oczy szepcząc: gotowy? Nic nie odpowiedział. W chwilę po tym przysunęłam KI, a te złączyły się w jedną jasno różową kulę, która automatycznie się powiększyła. Naszym oczom ukazało się mnóstwo posągów, które odpowiadały o strachu, bądź przed czymś próbowały się ochronić. Ze zdumienia rozdziawiłam usta. Zupełnie jakby ktoś oblał ich cementem i porzucił. Tylko kto by potrafił zmajstrować takie dzieła sztuki? Detale powalały na kolana, były dosłownie prawdziwe, a jednak z kruszywa.
— Co one tu robią? – cicho pisnęłam, gdyż zaczęły być przytłaczające.
Po ugaszeniu KI Saiyanin podszedł do paru z nich próbując im się lepiej przyjrzeć. Ku mojemu zdumieniu odnalazłam w tej wystawie niczym z horroru kobietę, która jako jedyna stała dumnie, jakby nie bała się tego nieuniknionego. Czemu była tak odmienna od reszty? A może to jej mieli bać się ci otaczający ją? Kto w ogóle tworzy posągi i zamyka je w podziemiach? Ci Vitanijczycy to naprawdę dziwny naród.
— Intrygujące to wszystko.
— Chodźmy stąd... – burknął cicho Gohan. – Nie podoba mi się to miejsce. Niczego tu nie znajdziemy. Wydaje mi się, że to coś na kształt cmentarzyska. Nigdy nie wiadomo, jak inni chowają zmarłych.
Kiedy wróciliśmy z powrotem na górę nie zastaliśmy u wyjścia Osiemnastki. Pytaniem było czy gdzieś ruszyła, czy może została pojmana? Jeśli to drugie to przez kogo? Jednak uparcie obstawiałam pierwszą możliwość. Gohan jak zawsze widział mroczną wersje wydarzeń.
— Zdaje mi się, czy mówiłeś, że tu będzie? – rzuciłam uszczypliwie się uśmiechając do przyjaciela – Chyba koleżanka cię okłamała.
— Zejdź ze mnie! – oburzył się na moje kąśliwe uwagi. – Wiem tyle co i ty!
Wybuchy tego nastolatka były ogromną rzadkością niby nic, a jednak zdębiałam. Zupełnie nie spodziewałam się jego reakcji. Nie tracąc więc czasu na zbędne sprzeczki ruszyliśmy dalej. Naszym celem było kolejne światło w tych ciemnościach. W drodze chłopak zadawał mi dziwne pytania, jakby wątpił w cel naszej misji. Bo co bym zrobiła, gdyby okazało się, że można mnie kontrolować, albo gorzej, że nikt nie będzie w stanie tego uczynić? Oczywiście próbowałam mu uświadomić, że tak się stanie, a jeśli gdyby, to sama nie mogłam uwierzyć w wypowiedziane z lekkością przeze mnie słowa: To mnie zabijesz.
Ale przecież tak się nie stanie, prawda? Nie byłam gotowa umierać. I poddawałam pod wielką wątpliwość hipotezy syna Gokū.
Wreszcie w oddali zamajaczył ogień. Mieliśmy nadzieję, że tym razem nie spotkamy tam Vitanijczyków z kamienia. Wylądowaliśmy na szczycie góry, na którą prowadziła kręta skalna ścieżka z cholernie ogromną ilością stopni wyciosanych w jej kamieniu. Za pewne i ja bym się zmęczyła, gdyby kazano przejść ją pieszo. Ogromnych rozmiarów budowla zdawała się być jakimś miejscem kultu albo była nią kiedyś, nim ją częściowo zbombardowano. Naprawdę Saiyanie zniszczyli tu życie. Z opowieści za dzieciaka brzmiało to jak chwała, a dziś zupełnie inaczej do tego podchodziłam. Zwłaszcza, że byliśmy na usługach, nie ratowaliśmy skóry przed bezwzględnym najeźdźcą. My nimi byliśmy. Nas ostatecznie tak samo potraktowano.
Gohan postanowił, że wejdzie jako pierwszy, lecz ja, jak to ja wskoczyłam w paradę, a ten spiorunował mnie wzrokiem wbiegając za mną do świątyni. Ku naszemu zdumieniu sala była przepełniona ludem, tych dorosłych jak i dzieci. Modlili się gorliwie prawdopodobnie do swojego boga. Co jakiś czas podnosili się i opadali na podłogę jakby oddawali komuś cześć. U szczytu ołtarza stało troje mężczyzn w długich białych szatach. Z resztą wszystko praktycznie było w odcieniach bieli i szarości poza ogniem, i samą budowlą, która była żółta, wchodząca w brąz. Każdy z zebranych, nawet małe dziecko miało bieluteńkie włoski. Wszyscy wyglądali jak Yonan.
— Chyba przyszliśmy nie w porę. – szepnęłam półgębkiem do przyjaciela.
— A mówiłem! – burknął szeptem. – Ty zawsze wszystko popsujesz.
— Och przestań! – uniosłam się. – Masz zamiar TERAZ mi to wypominać?
O dziwo nikt na nas nie zwrócił uwagi, a wrotami trzasnęłam wcale nie delikatnie. Od słowa do słowa małymi kroczkami wycofywaliśmy się do wyjścia i kiedy miało się nam to udać napotkaliśmy opór w postaci ponurych mieszkańców o czerwonych oczach jak krew. Nawet mnie zmroziło na ich widok. Gohan automatycznie złapał mnie za ramię.
— Lyang… – wyszeptałam.
Wiedziałam, że dyskusja na nic się zda, dostali rozkaz i musieli go wykonać – pojmać obcych. Nie stawialiśmy zbytecznie oporu wszak chcieliśmy pomówić z jednym z odpowiedzialnych za truciznę krążącą i w moich żyłach, którą zaaplikowano wbrew mojej woli.
Wyprowadzono nas do podziemi krętymi, kamiennymi schodami do niewielkiej sali, w której siedział jeden z kapłanów na górze. Niewolnicy wepchnęli nas ze srogim warkotem do środka zamykając z trzaskiem wrota.
— Kim jesteście i czego tu szukacie? – Białowłosy pierwszy zadał pytanie, a nawet dwa.
— Przybyliśmy w sprawie Lyang – odezwałam się pierwsza. – Chcemy się dowiedzieć jak pozbyć się jej z organizmu.
— A skąd wiesz o jej istnieniu, przybyszko? – Zdawał się być niespecjalnie.
Obstawiałam, że były to pozory. Z moich oczu aż waliło krwistym kolorem. Może w tej ciemności jeszcze tego nie zauważył? W każdym razie biła od starucha z długą srebrną brodą wrogość. Chociaż jego KI była naprawdę słaba.
— Wasz pobratymiec Yonan. – wycedził Son Gohan nie umiejąc utrzymać języka za zębami.
Starzec tym razem okazał zainteresowanie poruszając się niespokojnie na olbrzymim ozłacanym krześle. Przeczesał palcami długi zarost. Choć nie wypowiedział słowa, jego twarz okalana ciepłym światłem ognia z kolumny nieopodal zdradzała byśmy kontynuowali swój wywód.
— Odwiedził nas jakiś czas temu. – pospiesznie wytłumaczyłam. – Oczywiście dokonał swojej durnej zemsty! Tak staruchu! Książę Saiyan nie żyje!!
Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze. Niespokojnie przeszłam z nogi na nogę. Nie miałam zamiaru im wspominać, że tak na prawdę, to on wrócił do żywych. Jeszcze by znowu znaleźli sposób by nas napaść. Ten jeden raz w zupełności nam wystarczał.
— A gdzie właściwie teraz jest mój człowiek?
— W zaświatach. Tam, gdzie jego miejsce. – Wyrwało się czarnookiemu w gburowatym tonie.
— Więc w czym problem? – bąknął staruszek.
— Jak to w czym?! – Uniosłam się wymierzając w niego palcem. – Zostałam otruta! Uwolniłam się z więzów i osobiście zabiłam tego narwańca! Teraz żądam uwolnienia!
Przestąpiłam kilka kroków w przód by sędziwy mężczyzna mógł przyjrzeć się moim ślepiom. Nie chciałam nawet słyszeć pokrętnych tłumaczeń lub gorzej – odmowy.
— Żądasz? – zamyślił się nie kryjąc zdziwienia.
— Tak, żądam! – powtórzyłam oschle.
Mężczyzna w białej szacie długiej do samej ziemi wstał ociężale z krzesła po czym przeszedł się w tę i z powrotem spoglądając na nas z ukosa. Ta chwila trwała niemal wieczność. Miałam ochotę urwać mu łeb, ale bez niej prawdopodobnie nie udzieliłby mi żadnej odpowiedzi. Czy wtedy ktokolwiek by to zrobił? Pozostało mi czekać.
— Zabiłaś jednego z naszych i jeszcze oczekujesz, że ci pomożemy? – zachrypiał cierpko. – Chyba sobie kpisz ze mnie młoda damo.
— Zabiłam, bo nie zmusił do tego! – wycedziłam. – Odebrał mi brata, jedyną moją rodzinę, w dodatku kazał zniszczyć moich przyjaciół choć niczego mu nie uczyniłam. Odebrał mi moje życie i uważasz, że nie ma tu sprawiedliwości?
Ze złości zacisnęłam pięści, a w nich ukazały się blado czerwone promienie KI. Gohan przełknął głośno ślinę, a jego wyraz twarzy wyraźnie krzyczał: Nie prowokuj tej dziewczyny. To się źle skończy.
— Zatem gdzie była sprawiedliwość, gdy Saiyanie zbezcześcili nasz dom? Bestialsko nas potraktowali zabierając wszystko.
— O czym ty do diabła mówisz?! – zbulwersowałam się. – Za panowania Freezera, dziadku nie było żadnej sprawiedliwości! Wiedz, że nie tylko ty cierpisz z powodu tyrańskich rządów Straszliwego, jak zwykliście go nazywać.
Cała się gotowałam nie tylko w środku, ale i na zewnątrz. Czułam jak mi twarz płonie. On nie rozumiał, że od lat byliśmy pod pantoflem. Niby potężni, a jednak zbyt słabi by przeciwstawić się Changelingom. Jako smarkula ledwo opuszczając żłobek myślałam, że jesteśmy potężni, robimy co chcemy i niczym się nie przejmujemy. Rzeczywistość jednak okazała się inna.
— Ciesz się, że was nie wzięto do niewoli! Wy sami siebie niewolicie.
Staruszkowi pociemniała twarz. Nie tylko on mnie doprowadził do szału i vice versa.
— Nie mogę ci pomóc. – odparł po paru minutach ciszy. – Nie masz mi nic do zaoferowania, dziewczyno. Odejdźcie.
— Jak to? – zaskoczył mnie. – To muszę mieć coś w zamian? Co niby miałabym ci dać? Prąd? Ubranie? Racje żywieniowe? No bez jaj!
Wzniosłam u górze ręce nie mogąc uwierzyć, że właśnie staruch miał zamiar odesłać mnie do domu z kwitkiem! Jak on w ogóle śmiał?! Son Gohan tylko cicho westchnął. W ogóle nie zabierał głosu, poza tym jednym razem. Jednak był tak samo spięty jak ja.
— A teraz odejdźcie pókim miły. – dodał na koniec. – Nic tu po was.
Zaraz po tych słowach otworzyły się za naszymi plecami wrota, w których już stało dwóch bodygard’ów z kamiennymi twarzami. Nie pytając nas o zdanie złapali za manatki i wyszarpnęli przed budowle zatrzaskując olbrzymie bramy. Przez chwilę poczułam się jak śmieć, ale w kolejnej sekundzie zrozumiałam, że to nie ja jestem popychadłem, a tamten dziad jest bezczelny.
— Widziałeś to?! – warknęłam. – Nie do wiary! Co za gbur!
— I co masz zamiar zrobić? – chłopak zapytał podnosząc się z kamieni. – Wysadzisz budynek?
— No co ty, Gohan! – pisnęłam waląc pięściami w kamienną posadzkę. – To było by mało emocjonujące. Mam zamiar tam wrócić, a jeśli będzie trzeba użyję siły. Nie odpuszczę temu chamowi.
Chłopak nic nie mówiąc pokręcił tylko głową i pomógł pozbierać się na nogi. Można było śmiało stwierdzić, że byliśmy nie mile widziani, ale nic nam nikt nie zrobił, nawet nie uwięził jak to w przypadku Yonana się stało.
Zastanawiające jednak było co stało się z C18. Przepadła bez wieści, w dodatku bez możliwości namierzenia jej. Wydawało mi się, że jest odpowiedzialna, w przeciwieństwie do nas, głownie do mnie. Obiecała w końcu Bulmie, że nie spuści nas z oka, bo nawywijamy, a przede wszystkim ja. Son Gohan nie był w gorącej wodzie kąpany. Był także bardzo inteligentnym nastolatkiem. Już Chi-Chi o to zadbała, ale czy on sam mógł zapanować nad wszystkim?
— Nie ma sposobu skontaktować się z Osiemnastką? – zapytałam z nadzieją. – Bulma w nic nas nie wyposażyła?
— Niestety nie. – mruknął posępnie przyjaciel. – Nawet gdybyśmy posiadali komórki na nic by nam się zdały. Nie ma zasięgu. Nie spodziewaliśmy się rozdzielać, a przynajmniej nie z nią.
Westchnęłam zrezygnowana. Nie mieliśmy innego wyjścia jak działać na własną rękę i zmusić starucha do wyjawienia prawdy odnośnie ich trucizny. Osiemnastki nie było by ewentualnie wyprowadzić mnie z szalonych pomysłów. Może nie miała zamiaru brać w tym udziału? Mnie to już było już wszystko jedno. Najważniejszy był dla mnie Gohan, to on miał mnie wspierać i w razie konieczności wylać kubeł zimnej wody. Choć z tym u niego, póki co było ciężko.
Poczekaliśmy aż wierni opuszczą świątynię i podążą do swoich domów, czy gdzie tam pomieszkiwali. Zachowując odpowiednią odległość pomaszerowaliśmy za nimi. Do domostw mieli naprawdę daleko. Trasa, którą podążaliśmy była chyba nieskończenie długa. Zdążyło wzejść słońce nad horyzont, lecz wciąż panował półmrok. W pewnym momencie grupa białogłowych istot rozdzieliła się na mniejsze grupki. Postanowiliśmy podążyć za tą najmniejszą.
Miejsce, w którym mieszkali trudno mi było nazwać domem. Budynki z piaskowców były w opłakanym stanie. Tu i ówdzie stały resztki powalonych bloków, samotne ściany, dachy i mnóstwo szkła, ceramiki i innych nieznanych mi materiałów. Wszystko po inwazji moich pobratymców. Z elektrycznością raczej nie mieli do czynienia, jednak mimo tego KOH i tak wiele im odebrał. Zastanawiające było czemu nigdy tego nie posprzątali?
Kiedy z czwórki młodych Vitanijczyków została tylko dwójka dzieciaków smętnie podążająca przed siebie z rozpędu zaszłam im drogę pięknie się uśmiechając, a przynajmniej tak mi się zdawało. W końcu nie chciałam od nich niczego poza informacjami.
— Cześć! – zawołałam machając do nich jak do ślepych.
Oboje stanęli jak posągi, gdy mnie spostrzegli w świetle lampki naftowej.
— Nie bójcie się. – pospieszył Son Gohan uprzednio piorunując mnie wzrokiem. – Nic wam nie zrobimy.
Znowu nie raczyłam go poinformować o swoim narwanym pomyśle. Mniej więcej byli w podobnym wieku, może troszkę młodsi, a na pewno dziewczyna. Wyglądali jak rodzeństwo, ale chyba wszyscy wyglądali jednakowo. Te ich białe włosy musiały wszystko mieszać. Zupełnie jak Saiyanie.
— To wy wtargnęliście do świątyni. – zauważył młodzieniec z niezadowoloną miną.
Chłopak miał krótkie, gładkie włosy, z równo przyciętą grzywką. Oczy zdawały się być nieobecne, a może to tylko gra świateł? Miał na sobie
— To właśnie my. – potaknęłam wciąż się szczerząc.
Chłopiec zasłonił przerażoną koleżankę, która trzęsła się już jak osika. Zasłaniając dłonią usta prawdopodobnie powstrzymywała się od krzyku. Dzieciak patrzył na nas z pogardą. Czyżby ktoś im coś naopowiadał o nas? Nie mieliśmy złych zamiarów.
— O co chodzi? – zapytał zdezorientowany Saiyanin. – Przecież mówiłem, że nic wam nie grozi. Nie chcemy was skrzywdzić.
— To prawda. – zrobiłam parę kroków w przód. – Nie wy jesteście naszymi wrogami.
Mogłabym ugryźć się w język od czasu do czasu. Wypowiadając niektóre słowa w obecności przerażonych już mieszkańców nie pomagałam sobie, wcale. Przewróciłam oczami podchodząc bliżej. Wyciągając przed siebie ręce w geście obronnym.
— Yosu, spójrz! – pisnęła białowłosa. – Ona ma czerwone oczy!
Na te słowa oboje cofnęli się w tył najprawdopodobniej szukając ucieczki w zawrotnie wolnym tempie, lecz po chwili oboje padli na kolana niemal kładąc się na suchej, spękanej ziemi oprószonej wszędobylskim piaskiem. Czy oni się mnie kłaniali? Zrobiłam wielkie oczy sama nie wiedząc co dalej czynić.
— Co wy wyprawiacie? – rzuciłam zmieszana. – Co to w ogóle znaczy?
Doskoczyłam do Yosu łapiąc go za ramię. Ten zawył z bólu, ponieważ za mocno go ścisnęłam. Obawiałam się, że nam zwieją, a to tylko zmyłkowe przedstawienie i narobią krzyku w wiosce. Jeszcze tego nam brakowało. Albo szykowali na mnie kolejną dawkę trutki, w co bez problemu bym uwierzyła! Był tu jeden taki co nie wahał się, a zrobił to pierwszy raz tak, że nie zwróciłam nawet uwagi.
— Możesz powiedzieć coś na temat tej trucizny? – spojrzałam mu głęboko w oczy.
Ujrzałam w nich strach i niejaką pokorę. Bał się, a za razem czuł obowiązek podporządkowania. Tak jakby śmiertelnie bał się mnie. Bał się swoich. I wtedy dostrzegłam, że on nie miał takich tęczówek jak ja. Wypuściłam go robiąc przy tym niemrawą minę. Jeszcze nie byłam pewna czy powinnam coś powiedzieć, przeprosić? Ten upadł na ziemię kuląc się jak tchórz.
— Zniewolona... – wymamrotał cicho.
— Tak, to już wiemy. Lyang… – zabrał głos Son Gohan. – Czym jest to całe lyang? Sara nie jest zniewolona. To znaczy, JUŻ nie jest.
— Nie-jest? – zainteresował się, lecz wciąż z przestrachem.
Przykucnęłam przy nim wciąż spoglądając mu w oczy. Ponownie się zląkł. Oni naprawdę musieli się bać tej cholernej rośliny. Czy była ona formą kary?
— Byłam na usługach jakiegoś Yonana, ale już nie jestem. – wyjaśniłam powoli. – Chcę się dowiedzieć jak pozbyć się tego paskudztwa z organizmu o ile jest to możliwe. Powiedz, że jest!
Dzieciak chociaż starał się patrzeć na mnie to wciąż kurczył się w sobie. Powoli zaczynał mnie to irytować. Dziewczyna kuliła się zaraz za nim mocno do niego przywierając. W życiu bym nie pomyślała, że ten wzrok mógłby tak na kogoś działać. Czy dokładnie tak czuł się Gohan? Czy był po prostu na tyle silny by nie okazywać panicznego przerażenia? Owszem, unikał spojrzenia po moim przebudzeniu, jednak nie zaobserwowałam aż takiego strachu. A może nie chciałam? Byłam pogrążona we własnej rozpaczy
— Jak to się stało? On umarł?
— Bo widzisz kolego. – westchnęłam spoglądając w górę – Ja zabiłam tego czubka, który mnie zniewolił, jednak wciąż jak widzisz jestem pod wpływem.
Wyciągnęłam do niego dłoń, ale ten ani myślał ją chwycić. Nie miałam czasu na ckliwe zagrywki więc pochwyciłam go za jego i postawiłam do pionu. Niby delikatnie, a nim szarpnęło. Zapomniałam, że jestem silniejsza.
— Jakimś cudem się uwolniłam, a że nienawidzę, gdy mną się rządzi to go zabiłam, a wasz kochany papcio wielki nie chce mi pomóc. Odprawił mnie!
— Starzec? – zdziwiła się dziewczyna. – Czemu ci to zrobił? Nie jesteś od nas. W ogóle nic nie rozumiem. Zabiłaś kogoś?!
Mechanicznie spojrzałam na przedmówczynię. Gogo zabiłam? Jedynie Yonana, który się mną wysłużył. Powoli kierując się do przerażonej długowłosej dziewczyny kontem oka spojrzałam na przyjaciela, który stał i nic nie robił. Czy dał mi wolną rękę? Na pewno trzymał rękę na pulsie. Nie zamierzałam tych przerażonych dzieciaków krzywdzić. Uśmiech z mej twarzy już dawno zszedł, teraz potrzebowałam konkretów, a oni zamiast ze mną rozmawiać kulili się jak przed najstraszniejszą bestią. Nie wiedzieć czemu, im więcej rozmawiałam o lyang tym silniej odczuwałam gniew. Powinnam się przejmować?
— Yonan, bo tak mu było na imię i więcej nie zamierzam powtarzać jego imienia zaatakował mnie na mojej planecie i bez mojej zgody zaaplikował mi to świństwo. Zmusił mnie do walki z najlepszym przyjacielem. – tu wskazałam Gohana – I uwierz, że o mało go nie zabiłam. I teraz mi powiedz, czym jest do cholery to gówno, które rośnie na waszej zapomnianej przez wszechświat planecie!
Małolatę również siłą podniosłam by spojrzała mi prosto w oczy. Gdzieś tam przestawałam się kontrolować. Czy to była wina tego paskudztwa krążącego w mych żyłach? Potęgowało gniew? Jej ślepia zalśniły od łez, które następnie uroniła. W milczeniu. Na samo wspomnienie o minionym zdarzeniu przeszedł mnie dreszcz. Wolałabym tego nie pamiętać. Białowłosa upadła na kolana wpatrując się we mnie jak w obrazek wciąż roniąc łzy.
— Ty nie jesteś insibo... Jesteś… insini! – wymamrotała.
— Co proszę? – skrzywiłam się nie rozumiejąc kolejnego jej słowa.
— Ocalałą, zbawieniem, tą, która nas uratuje! – rzekł pospiesznie chłopak niemal z radością malującą się na twarzy.
— CO?! – krzyknęliśmy jednocześnie z Gohanem.
Co oni pletli? Dopiero co umierali ze strachu, a teraz? Co tu się działo? Gdzie ja wylądowałam? Czy to nie był cholerny sen? Spałam sobie smacznie u włazu wyczekując brzasku by ruszyć w poszukiwaniu prawdy?
— Jest taka legenda, że ktoś będzie w stanie się oderwać i pomści zastygniętych.
Zamrugałam oczami niczego nie rozumiejąc. Zastygnięci? Oderwani? Insini? Insibo? O co w ogóle tutaj chodziło? Chciałam tylko oczyścić się z trucizny i wrócić do domu. TYLKO! Na samą myśl rozbolała mnie głowa. Zacisnęłam powieki i cicho syknęłam chwytając się za skroń. Ten tępy ból już kiedyś spotkałam. Czy było to możliwe? Czy właśnie miałam na powrót stać się śmiertelnie niebezpieczną bestią na usłuchać jakiś zgrzybiałych staruchów?
— Saro, nic ci nie jest? – Czarnooki doskoczył do mnie w mgnieniu oka.
Objął mnie ramieniem bacznie obserwując. Zjawił się w idealnym momencie, gdyż z nadmiaru dziwnych informacji nogi same się pode mną ugięły, a ten przeszywający ból głowy był niczym wściekły gong.
24 lutego 2014 o 4:58 PM
OdpowiedzUsuńDroga Killall! ��
Jestem na świeżo po przeczytaniu rozdziału i muszę przyznać, że koniec bardzo mnie zaciekawił. Klasycznie urwane w najlepszym momencie, kiedy akurat chcesz się dowiedzieć co się stanie ;p. Ciekawi mnie również to dziwne zniknięcie Osiemnastki, ciekawość gdzie ją wcięło ;p.
A więc Sara jest zbawcą? Wow muszę przyznać, że takiego obrotu spraw się kompletnie nie spodziewałam. Efekt zaskoczenia jak najbardziej na plus Ogólnie rozdział dopiero rozpoczynający jak myślę prawdziwą akcję, więc nie wiem co by tu jeszcze napisać. Czekam na nowość :).
A co do muzyki muszę przyznać,że przynajmniej jak dla mnie jakoś się nie zgrała z tekstem. Nie czułam tego, ale to takie moje subiektywne odczucie ;p.
Jejku no to nie ciekawie ;o. W takim razie życzę szczęścia i szybkiego powrotu do zdrowia kochana :*.
Pozdrawiam, trzymaj się cieplutko :*.
5 marca 2014 o 4:34 PM
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy blog, podoba mi się opowiadanie na pewno będę czytać.Jestem fanką DB. Czekam na następną. Bardzo podobają mi się muzyka, fajna naprawdę chociaż ciężko mi dopasować do gustu.
Pozdrawiam
Aaaaaa, melduję się na statku kosmicznym gotowa na podróż do tej mrocznej i tajemniczej krainy! ������
OdpowiedzUsuńAleż był rozdział! �� Czytałam na kompie, ale dla buziek wróciłam na telefon, żeby napisać komentarz! ����
NOOOOOOO, KTO KOŃCZY W TAKIM MOMENCIE?! �� Jesteś okropna, naprawdę jesteś okropna! Ja nie czekam miesiąc na kolejną część, od razu mówię, że nie zgadzam się tyle czekać, no nie wysiedzę jak Sara! ��
CO TO W OGÓLE SIĘ POROBIŁO?! Sara jest wybrańcem?! Co to dokładnie znaczy? Znaczy jasne, rozumiem to, przecież Yonan sam mówił, że nikt wcześniej nie oparł się sile Lyang i to by się zgadzało! Ale czemu staruch jej o tym nie powiedział?! I jak ona ma to zrobić?! W jaki sposób ma ich uratować?! Czemu zaczął w niej buzować gniew?! I skąd się wziął ten znajomy ból głowy?! No i gdzie się podziała Osiemnastka?! �� Jakoś wątpię, że dała nogę, więc pewnie ktoś albo coś ją porwało?! Tyle pytań! Tyle tajemnic! Jak mogłaś zostawić nas w takim momencie! Ależ się zaczęło robić gorąco na Vitani!
W ogóle Sara w tym rozdziale rozwalała mnie co chwilę �� Początek klasycznie! Bez planu, na hurra, na już, teraz lećmy, bo ją nosi! �� Plan? Po co komu plan! Jej entuzjazm (podsysany moim!) aż wyciekał z ekranu! Jednak dobrze, że zdecydowali się zabrać ze sobą Osiemnastkę, bo miała odwagę, żeby na początku się jej postawić �� Gohan by pewnie skulił po sobie uszy i potulnie od razu ruszył za nią.
W ogóle ta planeta... Aż mi się żal zrobiło Vitanijczykow, czytając te opisy. Nawet Sarę ruszyło to za serce. Już rozumiem, czemu to kraina mroku i tajemnic. Przyznam szczerze, że tak właśnie się czułam, gdy Sara z Gohanem oglądali te "żywe posągi" �� Naprawdę stworzyłaś na tej płacenie bardzo mroczny klimat, atmosferę grozy, niemalże jak z horroru! (a ja to czytam w nocy! Przed snem! ���� Świetny pomysł nie ma co dla takiego tchórza jak ja!). Ale pięknie to równoważył typowy dla Sary humor, jej sprzeczki słowne z Osiemnastką, staruchem ���� No wszystko bardzo mi się podobało, czy ja muszę to pisać? No napiszę dla formalności: BARDZO MI SIĘ PODOBAŁO i bardzo czekam na kolejny rozdział, bo chcę odpowiedzi! Chcę wiedzieć co dalej z NASZYMI PRZYJACIÓŁMI! ������
No kto konczy w takim momencie? No... ja! 🤣🤣🤣
UsuńJakoś muszę podtrzymywać ten zapał do przemierzania losów z Saiyańską księżniczką. 🤭
Taaaak, Yonan wiele rzeczy mowil, jak i nie mowil ich wcale. Na tw kolka pytań odpowiem przy kolejnych rozdziałach. Bo jak to tak zdradzac szczegóły? 😊 Nawet te z Osiemnastką.
Tyle pytań, a odpowiedzi nadejdą wraz z kolejnym odcinkiem i tak dalej. Teraz miec tylko nadzieje, ze będę mieć wiecej czasu niż ostatnio.
Tak, tak, tak! Cała Sarka! No nie byla by sobą.🤣 Super, ze zostałaś oblana jej entuzjazmem i razem z nią szalałaś tuż po wylądowaniu. Osiemnastka miala trzymac reke na pulsie i choc troche sie jej udalo, to pozniej znika bez sladu, bez informacji Taka z niej "odpowiedzialna" dorosla. 🤷🏼♀️
Te posągi są piorunujące, oj wiem 💜 No.... z opowiadań Yonana wynika, że od wieków źle się u bich działo, trucizny, zniewolenia, potem inwazja Oozaru i wreszcie odcięcie od reszty świata. Bo kto chce odwiedzac planete, ktora umarla, tylko niedobitki jakos probują przetrwac?
Sata z natury pyskata i bezpośrednia to i humor się znalazł, nawet gdy dla niej to poważna sytuacja! 🤣 No, jak mozemy sie z niej smiac!? 🤣🤣🤣
No jak tu nie napisać, ze sie podobalo, jesli sie podobalo? Toz, to najwazniejsze dla mnie zdanie. 🤫 Taki narkotyczek do dalszego pisania i szukania dziury w braku czasu by pisac, pisac i jeszcze raz pisac 😍
Mam cichą nadzieje, ze nie bede kazala nimomu dlugo czekac. Pamietam, ze gdy te vitanijskie odcinki wychodzily bardzo ogromne odstepy czasowe mieszy nimi były...ze zdazyly sie i polroczne 🤯😱 tak to na pewno nie moze tym razem byc. Trzymaj zatem kciukasy!!
Tak, ja uwielbiam ten typowo saiyanski, trochę dziki i nieokrzesany, temperament Sary! Jej przemyślenia i komentarze potrafią rozbawić nawet w takich mrocznych okolicznościach �� Chociaż czasami mnie wkurza, nie powiem! Ale to sztuka wywołać takie emocje u czytelnika, chociaż po tylu rozdziałach, tylu przygodach, podróży z nią od małej małpki ���� aż do tej chwili, to chyba nic dziwnego, że tak się z nią zżyłam, no ☺️
UsuńEjjj, nawet odpowiedzialnym dorosłym może zdarzyć się zniknąć bez śladu, zwłaszcza na obcej planecie! �� Węszę kłopoty, czuję, że coś musiało się stać, że tak nagle ją wcięło! Muszą ją odnaleźć! W końcu Krillin czeka! �� Ale ja nie jestem dobra w przewidywaniach (w przeciwieństwie do Ciebie!) więc po czekam na odpowiedzi w następnym rozdziale!
I udaję, że nie widzę Twojego ostatniego akapitu! Nawet nie przyjmuję tej wiadomości do wiadomości ����
Trzymam mocno i życzę weny jak najwięcej ❤️��❤️
Droga Killall!
OdpowiedzUsuńWiem coś o goniącym czasie, mała niedawno się urodziła, a już taka duża. :D
Hehe, no w sekrecie powiem, że w pierwszej wersji blog miał się skończyć na tym, jak rodzina traci pamięć o Vegecie, ale jednak stało się inaczej. :D
Dla Vegety pół roku bez Trunksa w momencie, gdy dopiero go odzyskał, a nie widział go przez rok to sporo. ;)
Co do Trunksa to tak, będzie próbował być ojcem dla dzieci, a jak mu wyjdzie to nie wiadomo. :)
Moja Gosinka super, akurat teraz raczkuje i śmiga po całym domu, niedawno skończyła 8 miesiecy. :) Jest cudowna i słodka, promyczek słońca, a śmieje się ze wszystkiego, bawi ją mnóstwo rzeczy. :D
A jak Twoje pociechy? :)
Pozdrawiam wiosennie,
Sylwek
Kochana Killall!
OdpowiedzUsuńOd początku wątku z Dilią chciałam, żeby Vegeta z Trunksem polecieli na Slavię razem i planowałam to o wiele wcześniej, najpierw w trakcie Klątwy, a później myślałam, że jak Trunks będzie w poprawczaku, ale wyszło inaczej, wszystko się przesunęło. ;)
W sumie z drugiej strony to może i dobrze, że na koniec tak się potoczyły te sprawy. ;)
Tak, Vegeta czuł się w obowiązku, żeby odkupić winy przeszłości. Trunks miał na sumieniu niewiele w porównaniu do Vegety, który sam spowodował wiele złego na Slavi. Teraz ma możliwość to naprawić.
Hehe, no Vegeta dobrze wie, jak powinni się zachowywać wytrawni łowcy głów, w końcu sam był kimś w tym stylu, tyle że bez żadnych zasad.
Co do bransoletek to działa trochę jak radar na Smocze Kule – no wiesz, radar tropi Smocze Kule mimo że nie mają one żadnego czipa. Trochę taka technologiczna magia. I bransoletki działają podobnie – są stworzone na bazie DNA Vegety i Trunksa, a jak to działa dokładnie to tylko Bulma wie, ale to wynalazek na miarę pomniejszacza w zegarku. :D Albo trochę jak zegar w Harrym Potterze, ten u Weasleyów, nie wiem czy kojarzysz? Po prostu tak skonstruowane, że odbiera sygnały o tym, czy są zagrożeni, a Bulma chciała dać im bransoletki, żeby mogli wiedzieć, czy z drugą osobą jest coś nie tak, gdyby się rozdzielili albo coś im groziło. W sensie jakby Vegeta miał bransoletkę, a z Trunksem byłoby coś nie tak, to widziałby, że koralik ciemnieje. ;) A oni nie chcieli ubierać, bo uparli się, że przecież wyczują dzięki KI czy wszystko okej. A jakby wzięli to mogliby w sumie zauważyć, że są w niebezpieczeństwie, skoro korale ciemnieją.
Przygoda powoli się kończy, ale jeszcze trochę bonusów do czytania zostało. ;)
U nas ostatnio też przepiękne dni, idzie wiosna, czuć w powietrzu. :)
Pozdrawiam cieplutko,
Sylwek
Zaglądam na bloga co jakiś czas, znajdują się nagle Czytelnicy, co nadrabiają odpowiadanie. :D A jak mała śpi u mnie to mam czas, żeby odpisać (jakoś do łóżeczka nie za bardzo da się ją odłożyć w ciągu dnia...), więc zostaje mi komórka albo serial. ;)
OdpowiedzUsuńTak, 8 marca skończyła. :D Tak to leci ten czas, ledwo co w ciążę zaszłam. 😅
Ucięło mi część komentarza. :( Tylko że mały idzie do przedszkola (rany, ja też jeszcze pamiętam jak ledwo co się urodził!), a ze starszakiem ucięło.
Choroby najgorsze. :( Nasza – odpukać! – nie choruje, ale jak pójdzie do przedszkola to pewnie się zacznie, ech...
Covida miałam w ciąży i mąż wtedy ze mną też, w sumie cała nasza rodzina, bo akurat ktoś miał na święta i zaraził wszystkich w Wigilię – taki prezent xD. No ale na szczęście nic nie było nikomu poważnego. ;)
Wy się trzymacie? Ściskam!
Znowu podziemia :p To nie wróży nic dobrego
OdpowiedzUsuńHa! Jeszcze emocje z Czarnych Ziem nie opadły, a tu już kolejne ciemności 🫣
UsuńNo no no. Szykuje się kolejna ciekawa historia. Ale ty masz wyobraźnię kobieto!
UsuńDziękuję 🫣 cieszę si bardzo, że się podoba ❤️ mam nadzieję, że nie zawiedziesz się 😘
Usuń