28 marca 2022

77. Zaklęta w posąg


Dzień nadchodził wielkim krokami, a my wciąż tkwiliśmy w tym samym punkcie. Głowa nieprzyjemnie pulsowała, jednak zdecydowanie lżej, gdy czułam nie tylko fizyczne, ale i mentalne wsparcie przyjaciela. Zastanawiałam się co spowodowało ten niespodziewany atak. Do tej pory nie zaobserwowałam by w chwilach stresowych, a raczej wzmożonego gniewu dopadały mnie takie niedogodności. Owszem, nie mogłam zaprzeczyć, iż w ogolę nie występowały, jednak nigdy w takim natężeniu. Ani tak długo. Możliwe, że byłam przemęczona, w dodatku skrajnie przebodźcowana informacjami. A może ich brakiem? Bo tak naprawdę, to nie wiedziałam nic. Wszystko co do tej pory wydukały dzieciaki było tak absurdalne. Nie mieściło nam się w głowie. Obojgu.

—    Czekaj, czekaj... – pokręciłam enty raz głową z niedowierzania. – Na jakiej podstawie twierdzisz, że was ocalę? Od czego? Nie przyleciałam takiego kawału czasu by ratować Vitanijczyków, a siebie!

Białowłosy chłopak westchnął łapiąc rękę towarzyszki. Spojrzał na mnie jakbym zabiła mu matkę, a potem ruszył w dalszą drogę.

—    Oni nam nie pomogą, Anju. – dodał ciągnąc ją za sobą. – W końcu i ona podzieli los reszty.

Zostawili nas jak intruzów. Ta planeta nie słynęła z gościnności. Ci ludzie żyli w wiecznym strachu. Przed wszystkim i wszystkimi. Wychodziło na to, iż rządził nimi nie tylko jakiś staruch, ale i zabobon.

—     Nie odchodźcie! – zawołał za nimi Gohan. – Nie możemy wam pomóc bo nie wiemy jak! Proszę, podzielcie się z nami swoją wiedzą. Pomóżcie nam was zrozumieć.

Dzieciaki ani myślały się zatrzymać. Podjęłam ekspresową decyzję, że będziemy za nimi podróżować jak cienie. Krok w krok, aż wreszcie puszczą parę. Nawciskali nam do głów jakiś bajeczek, a potem odchodzą! Czy wszyscy Vitanijczycy byli tacy sami? Na to póki co właśnie wyglądało.

—    Nie umiemy ci pomóc. – burknął chłopak nie odwracając się. – Odejdźcie.

Podążali wciąż przed siebie, za pewne do swojego domostwa. Nie tylko zrobiło się jasno, ale i zdecydowanie cieplej. Jakby ktoś włączył ogrzewanie.

—    Ale jak to? – Gohan nie dawał za wygraną. – Nie wiecie czym jest odtrutka? Skąd ma to Sara wiedzieć? Jak niby miałaby kogokolwiek ocalić?

Białowłosa Vitanijka przecząco pokręciła głową przystając, lecz Yosu pochwycił dziewczynę ciągnąc ku sobie wymownie patrząc jej w oczy. Musiało to oznaczać: nie zatrzymuj się! Nie podobało mi się to zachowanie. Ruszyłam więc przed nich tak szybko, że jedynie co mogli zarejestrować to jak pojawiam się niczym magik przed nimi z rozstawionymi rękami niczym szlaban. Peleryna zatrzepotała od tego ruchu jak na silnym wietrze ukazując na chwilę bojowe odzienie pod nią skryte. Tubylcy wpadli na mnie, a następnie odbili się jak od ściany upadając na pośladki. Spodziewałam się, iż właśnie tak będzie, więc spięłam swoje mięśnie, które im mogły wydawać się jak głaz.

—     Skończmy tę grę. – warknęłam najdelikatniej jak potrafiłam. – Zacznijcie śpiewać pókim miła.

Nie chciałam ich przerazić, ale sprawić, że gdzieś tam w ich głowach zapali się ta czerwona lampka, a cierpliwość kiedyś się skończy jeśli nie spełnią mej prośby. A może już żądania? Gohan niemal niedostrzegalnie podskoczył z wrażenia, ale niczego nie uczynił licząc za pewne, na moją taktowność, choć w znikomym stopniu.

Mierzyliśmy się ze śniadym młodzieńcem spojrzeniami. Nie chciał ustąpić, widziałam to. Nie mogłam zrezygnować, a byłam pewna, że coś kryją przede mną, a ja musiałam się dowiedzieć co. Sekundy mijały, minuta, dwie, a chłopak nic. Jedynie jego towarzyszka stała niespokojnie co chwilę zmieniając obiekt obserwacji. Syn Gokū stał tuż za nimi. Możliwe, na wypadek gdyby chcieli się wycofać? Nie mieli i tak szans z nami, ich moc bojowa miała zaledwie kilka jednostek.

Postanowiłam przejść krok dalej i wyciągnęłam przed siebie dłoń jej wierzchnią częścią ku górze. Stworzyłam na niej na początek drobną energię, niczym światełko, która następnie odrobinę urosła mieniąc się szkarłatem. Prośby się skończyły.

Yosu zamarł, jego strach był namacalny, a troska o towarzyszkę jeszcze większa, co wydedukowałam gdy zasłonił ją sobą, choć wciąż się nie podnieśli z ziemi. Son Gohan podszedł do nich, przykucnął i położył Vitanijczykowi rękę na ramieniu. W oczach miał tę swoją troskę. Myślę, że chciał też ich ostrzec. Moja cierpliwość była nazbyt wystawiona a próbę. Zwłaszcza tu i teraz.

—     Dobrze. – westchnął białowłosy po czym burknął. – Ale nie tutaj, musimy już ruszać.

Pełna triumfu patrzyłam jak nastolatkowie podnoszą się z przesuszonej ziemi, a następnie wymijają mnie jak gdyby nic i ruszają w dalszą drogę wołając jedynie byśmy się pospieszyli nim słońce zacznie palić. Po tych słowach spojrzałam na buty oprószone pyłem i piachem, a także na uschnięte gdzie nie gdzie kępki traw. Klimat musieli mieć w tym rejonie naprawdę nieprzyjemny. W chwili gdy Gohan zrównał się ze mną ruszyłam w drogę.

—     Nie musiałaś ich tak straszyć. – wyszeptał półgębkiem.

—     Oczywiście, że musiałam! – prychnęłam. – Nikt nas tu nie traktuje poważnie, a ci jeszcze straszą legendami. Wcale nie chce tu być.

Wiedziałam, że jego to tak nie dotyka, bo nie był na moim miejscu, do tego też nie miałam pewności, czy aby to cholerstwo nie przejmie nade mną kontroli. Momentami odnosiłam wrażenie, ze jest ze mną coś nie tak. Irytowałam się znacznie szybciej niż normalnie, a podniesione ciśnienie było nieadekwatne do sytuacji. Nie było czasu na zabawy. Konieczne były konkrety, po to tu przyleciałam i zmarnowałam kilka dobrych miesięcy na tę podróż.

Gdy dotarliśmy wreszcie do zdezelowanej chatki, gdzie w oknach zamiast szyb widniały szmaty, a drzwi wyglądały jakby za chwilę miały odpaść. Dzieciaki niechętnie nas zaprosiły do środka wskazując stare krzesła przy niewielkim i krzywym brązowym stole. Pomieszczenie było ponure i ciemne w chwili gdy drzwi za nami się zamknęły. Mogłabym powiedzieć, że nawet podobne do tych, w których mieszkały bezkastowe społeczeństwa Saiyan. Niemal zapomniałam, że nasi też mieszkali w takim ubóstwie.

Anju zapaliła kilka świec by rozjaśnić pomieszczenie tłumacząc, iż niebawem palące słońce będzie nie do zniesienia, więc szczelnie zakrywają okna i drzwi, gdzie dostrzegłam, że nad nimi przymocowany był materiał, który właśnie opuścił Yosu. Za dnia było tu jak w piekarniku, zaś w nocy mogli odetchnąć z ulgą. Temu też na kilka godzin przed świtem wędrowali do swojej świątyni by przed dniem wrócić do domostw.

—    Ojciec mawiał, że kiedyś lyang stosowano tylko na zwyrodnialcach, więc wszystkim było to na rękę, że znikali ze społeczeństwa. – zaczął białowłosy chłopak. – Ale czasy się zmieniły. Starcy również.

—     Nie zwracaliśmy na nich uwagi, byliśmy dzieciakami. – wzruszyła ramionami Anju. – Zasada była prosta: być posłusznym, a kara nas nie dosięgnie.

Brzmiało to trochę absurdalnie, ale ich miny były całkiem poważne, a w tym półmroku tym bardziej. Choć jak chwilę pomyślałam, to też nigdy się niczym nie przejmowałam za małolaty. Czy ruszali w bój, czy nie wracali w komplecie. Nie dotyczyło to mojej rodziny, zawsze wiedziałam, ze elita nie ma sobie równych. A przynajmniej tak wmawiano nam wszystkim.

—     Moja matka stała się jedną z nich tylko dlatego, że przeciwstawiła się Starszym. – dziewczyna zmarkotniała. – Nie była złym człowiekiem!

—    Więc czemu twoja mama została skazana? – zainteresował się Son Gohan.

—    Jej siostra podpadła starszym, a ona wstawiła się za nią, a to wbrew prawu. – dopowiedział nastolatek.

—     Nie to jest najgorsze. – dziewczynka dodała pociągając nosem.

Z zainteresowaniem i niepokojem aż się zakołysałam na niestabilnym taboreciku. Gohan zdawał się też być poruszonym. Czy wreszcie mieliśmy dowiedzieć się czegoś istotnego? Moja euforia aż miała wyskoczyć z piersi.

—     Każdy kto zostanie zniewolony wreszcie dołączy do świata smoków. – dzieciak niemal jednym tchem wypowiedział zdanie. Zdawał się nim zmęczyć.

Zrobiłam wielkie oczy. Smoków? Jakich zaś smoków? O czym on mówił? Czy to było coś na kształt miejsca spoczynku umarłych?

—     Legendy głoszą, że nasze ziemie zamieszkiwały smoki. Ludzie, którzy chcieli by te stworzenia ich słuchały faszerowali je trucizną. – wyjaśnił naprędce. – Niestety zachłanność panujących była zbyt wielka i doprowadzili do wymarcia gatunku. Smoki nie były w stanie się rozmnażać.

—    Ale... Chcesz mi powiedzieć, że ten cały lyang zabija? – przeraziłam się niemal spadając ze stołka. – Umrę w męczarniach? Przez jakiegoś żądnego zemsty gówniarza?!

Z nadmiaru emocji poderwałam się, a zaraz za mną mój przyjaciel kładąc dłonie na mych ramionach. W oczach miał nie tylko troskę, ale i strach.

—     Sara się uwolniła, to chyba jej nic nie grozi, prawda? – zapytał z nadzieją kierując swój wzrok ku tubylcom. – Sami mówiliście, że ma być wyzwolicielką.

— Nie wiem. – Anju ukryła twarz w dłoniach. – Te historie nie kłamią. Smoki też się zachowały. Piaskowe posągi są tego dowodem.

—     Piaskowe... Posągi? – zapytałam ostrożnie nie kryjąc zdziwienia.

—     Chyba nie chcesz nam powiedzieć, że... – Gohanowi zadrżał głos.

Jego palce ze zdenerwowania mocniej zacisnęły się na mych barkach, chociaż nie patrzył na mnie, a na Vitanijkę.

—     Tak. Każdy otruty kiedyś zamienia się w posąg. – rzekł sucho Yosu. – Jedni szybciej, drudzy później. Ale w końcu każdego to czeka. Jeszcze nie widziałem by komuś się upiekło.

Chłopak zmieszany spuścił wzrok, a ja zamarłam wracając wspomnieniami do podziemi, w których widniały rzesze przerażonych Vitanijczyków. Oni byli żywi? Umarli? Jacy właściwie byli? Czy mnie również czekał taki los? Ja... Nawet nie chciałam w to uwierzyć. To było tak absurdalne! Tak bestialskie.

Zapanowała głucha cisza. Jedyne co teraz do mnie docierało to ciche dźwięki wypalającego się knota na środku stołu. Ze złości zacisnęłam pięści spinając przy tym swoje ciało. Syn Goku wyczuwając moją nagłą zmianę powrócił wzrokiem ku mnie wyraźnie łagodząc swój uścisk.

—     Saro, proszę. – wyszeptał drżącym głosem. – Uspokój się. Nie pozwolę by ciebie spotkało to co tych mieszkańców. Poza tym nie jesteś pod wpływem tej trucizny więc jest szansa, że nic się takiego nie wydarzy. Z resztą minął ponad rok od tego wydarzenia.

—     Nie byłbym taki optymistyczny. – sapnął Vitanijczyk.

—     Nie pomagasz! – krzyknął oburzony półsaiyanin wypuszczając mnie, a niemal doskakując do przedmówcy. – Nie wiesz tego! Sam mówiłeś, ze nikt wcześniej nie oparł się temu gównu!

Wstrząśnięta reakcją przyjaciela usiadłam z powrotem na taborku z niemrawą miną. Gohan miał rację, ale ten dzieciak również. A ja przy dwóch sprzecznych wersjach nie wiedziałam nawet, w którą stronę pójść. Wyjściem jedynie było ponownie udać się do starucha by wyśpiewał co wie. O ile wie. Ktoś musiał. Nie zabrali tej wiedzy do grobów wraz z najazdem Saiyan? Prawda? Zastanawiałam się czy nie lepiej było żyć bez tej świadomości. Jedno było pewne – nie zamierzałam odpuścić. Wciąż byłam w grze i to się liczyło. I na pewno nie miałam zamiaru pokutować za resztę ludu, która ich wyrżnęła.

Gdy przykre emocje opadły Anju opowiedziała historię swojej matki, jak to się stało, ze wplątała się w sidła tutejszej trucizny. Jako, że jej siostra przemieniła się w kupę kształtnego kwarcu, a starszyzna zniszczyła jej posąg, to wtedy kobieta w akcie desperacji złamała tutejsze prawo podburzając lud do buntu i została skazana na śmierć, czyli otrucie, służenie swym oprawcom, a na koniec porzucona na pustkowiu w formie posągu. To miała być przestroga dla tych co ośmielili się przeciwstawić zasadom ogólnie panującym. A myślałam, że nie ma gorszych od Changelingów. Myliłam się. Zdecydowanie wolałam jeden, jedyny wybuch planety niż codzienne oglądanie posągów bez życia.

Dowiedzieliśmy się też, że zaklęci składowani byli w podziemiach, gdyż za dnia jest bardzo gorąco, a to sprawia, że się z biegiem czasu kruszą. To miał być akt łaski, by się za nich modlić do ich pana, Echulusa – starożytnego smoka. Jego olbrzymich rozmiarów posąg stał podobno w katakumbach świątyni, którą właśnie wznieśli by chronić go przed niesprzyjającymi warunkami pogodowymi. W innych grobowcach miało też się znaleźć parę innych, pomniejszych smoków.

—    Czyli co? – wróciłam do swojego tematu. – Pozostaje mi torturować starców by wyjawili mi sekret kamieni? A ile nam, to znaczy mi zostało czasu by ewentualnie się w niego nie zamienić? Umiecie coś oszacować?

***

Młodzi mieszkańcy z troski przed przegrzaniem pozwolili nam przeczekać upał pod swoim dachem. Dopiero koło wieczora temperatura miała zacząć być znośna. Wtedy też mieliśmy ruszyć w drogę, by odszukać Osiemnastkę. Mogła czekać na nas na statku wkurzając się, że przepadliśmy bez wieści. A ona nie dość, że była nie do namierzenia, to sama nie była pewna czy umie wyczuwać KI na większej powierzchni, wszak uczyliśmy jej tej niezwykle przydatnej techniki na małych rozmiarów wahadłowcu.

—    Jak myślisz? – szepnęłam do przyjaciela gdy już ułożyłam się na niezbyt wygodnym posłaniu wyczekując spadku temperatury. – Jest na to odtrutka?

—    Mam taką nadzieję. – odparł cicho spoglądając mi w oczy. – Ty też ją miej. Nie możesz zamienić się w posąg!

—    Przynajmniej nie będę sprawiać kłopotów. – zaśmiałam się cicho usiłując zachować humorzastą ironię.

Półczłowiek miał opory z położeniem się na jednym łóżku razem ze mną. Twierdził, że jest za mało miejsca, a poza tym to on może odpocząć na podłodze. Nie rozumiałam po co robi z igły widły, bo nie zamierzałam go zjeść, a jedynie odpocząć, poukładać myśli, a przede wszystkim otrzymać od niego wsparcie, którego potrzebowałam teraz jak nigdy.

—     Weź nie wygłupiaj się. – przewróciłam oczami robiąc więcej miejsca – Chyba nie zamierzasz spać na TAKIEJ podłodze!

Wszędobylski pył i piach... Na samą myśl spania na takiej powierzchni dusiło mnie. Gohan choć zmieszany ostrożnie usiadł, a następnie położył się na plecach wpatrując się w ciemny sufit. Ja będąc na boku obserwowałam go. Jego klatka piersiowa szybko się podnosiła i opadała. Chyba był bardziej zdenerwowany niż ja.

—     Nie patrz tak na mnie. – szepnął -Stresujesz mnie.

—     Ja? – zdziwiłam się. – Ale niby czym? Dziwnie się zachowujesz.

—     Ta cała sytuacja jest dziwna. – westchnął. – Wszystko. Rozumiesz? Przecież przybyliśmy cię ocalić.

Miał całkowitą rację. Jak mogłam mówić mu, że jest nie swój, gdy wszystko się dookoła sypało? Jeszcze brakowało by Vegeta się dowiedział o tym. Już nawet wyobrażałam sobie jak on jeden zrównuje to społeczeństwo z ziemią, a po nich pozostają jedynie gorzkie wspomnienia. Nawet o tym wspomniałam przyjacielowi, by w chwilę później uszły z nas nerwy, a pomieszczenie wypełnił śmiech. Tak, choć na chwilę. Po wszystkim odwrócił się do mnie, a nasze spojrzenia się spotkały. Było tak... dziwnie. I błogo. Złapałam go za dłoń delikatnie się uśmiechając szepcząc przy tym ciche dziękuję. Im dłużej na niego patrzyłam tym mocniej docierały do mnie nieznane uczucia, w tym spokój. Dopadło mnie nawet zmęczenie więc zamknęłam oczy.

Klimat z godziny na godzinę stawał się dotkliwszy do tego stopnia, że zdjęłam z siebie pelerynę i podłożyłam pod nasze głowy. Łóżko na którym leżeliśmy, choć było w miarę szerokie to za razem niewygodne, a wręcz twarde. Ból głowy nastąpił nagle, podczas drzemki uniemożliwiając mi dalszy sen. Czy były to objawy zamieniania się w bryłę piasku czy też ponownej chęci mordu? Męczarnie przechodziłam w ciszy mocno zaciskając szczękę. Miałam wrażenie, że w końcu zęby posypią mi się jak proszek. Momentami nie brałam powietrza byleby nie zbudzić śpiącego tuż obok Gohana. Wyglądał tak spokojnie. Poza tym oboje byliśmy tu nielegalnie. Gdyby Starsi się dowiedzieli, że ci dwoje nas przyjęli pod swój dach skończyliby jak ich rodzice. Wystarczyło im zupełnie, że stali się sierotami w tym cholernie niesprawiedliwym świecie.

Nawet nie wiedziałam, że zasnęłam gdyby nie to, że obudziło mnie szarpnięcie. Po otwarciu oczu dostrzegłam rozmazanego przyjaciela, który stał przed łóżkiem. Przetarłam zmęczone oczy, chłopak był ponownie zatroskany.

—    Stało się coś? – ziewnęłam na wpół przytomna zaskoczona tym, że w ogóle udało mi się zasnąć.

—    Jest już późne popołudnie. – mruknął, a na twarzy dostrzegłam zmęczenie. – Nie mogłem cię dobudzić.

Na te słowa oprzytomniałam. Nie mogłam uwierzyć, że dopadł mnie kamienny sen. Nigdy nie należałam do tych dobrze śpiących. A przy tym pulsowaniu czaszki, to już w ogóle.

—    Dlaczego mnie nie obudziłeś? – zapytałam z wyrzutem.

—    Bo się nie dało! – krzyknął urażony. – Gdybyś nie oddychała myślałbym, że nie żyjesz! Na szczęście żyjesz.

Jego słowa mnie spiorunowały. Wcześniej nie miewałam tak twardych snów, nawet gdy wokoło panował spokój. Nawet lekki szmer był w stanie mnie zbudzić. Czyżby lyang tak na mnie działał? Ponoć nie miałam zbytnio dużo czasu. Czy jednak temperatura, ból i ogólne zmęczenie sprawiły to wszystko?

—    Potwornie bolała mnie głowa. – wyznałam przepraszająco. – Może dopiero co zasnęłam?

Do sieni wkroczyli domownicy ze smutnymi minami. Nie chcieli być nieuprzejmi, ale musieli nas prosić o opuszczenie ich baraku. Nie chcieli się narażać Starszym. Gohan podziękował po czym wymaszerowaliśmy w stronę fortecy złych władców planety Vitani. Po drodze przyznał się, że gdy ja spałam jak zabita on postanowił wrócić na statek w poszukiwaniu naszej towarzyszki. I niestety, ale jej nie zastał. Za to poważnie odczuł na sobie gorąc tej planety i był zmęczony, a jednak nie zamierzał narzekać, choć w oczach jego czaiła się rezygnacja. Widać było, że nie chciał poruszać tego tematu, czuł się bezradnie. Jakby nie odrobił tym razem lekcji i czekała go bura od Chi-Chi i kolejny zakaz na wyjście z domu.

—    Nawet śladu jej obecności nie zaobserwowałem. Nie wiem czy coś zabrała ze sobą, czy w ogóle jej tam nie było.

Chociaż słońce już tak nie paliło, jak z opowieści Gohana – jakieś czterdzieści stopni w cieniu, to wciąż momentami podmuch gorącego wiatru palił nasze gardła. Czułam jak krople potu spływają po moich plecach. Miałam ochotę wszystko z siebie zrzucić, jednak wolałam mieć na głowie kaptur i osłaniać ją.

—    Miejmy nadzieję, że zjawi się niebawem. Ta planeta nie jest tak duża jak nasza. – westchnął po czym odchrząknął gdyż zaschło mu w gardle.

Przyjacielowi również bardzo doskwierał upał. Z każdą minutą nasze tempo zwalniało, a zapas wody się kurczył. Nie spodziewaliśmy się takich upałów o tej porze. Chociaż ich wcale nie braliśmy pod uwagę lecąc w te strony. Na całe szczęście miałam Son Gohana i jego zaradność. Posiadał świecące laski, zaopatrzył się również w kapsułki by przechowywać w niej wodę i jedzenie. Chłopak był po prostu niezastąpiony.

Gdy stanęliśmy wyczerpani u podnóża góry z twierdzą Starców na jej szczycie padliśmy na suchą ziemię jak kłody. Miałam ogromną ochotę wskoczyć do lodowatej wody gdzie na Ziemi radośnie pluskają się pingwiny.

—    Obawiam się, że nie będę mieć pomysłu by przekonać bez użycia siły staruszków do współpracy. – wydukałam ostatkiem sił. – Chciałabym choć raz dokonać czegoś bez przemocy. Wiem, że jestem Saiyanką i mam to we krwi, ale wy na Ziemi potraficie załatwić trudne tematy bez użycia siły. Zazdroszczę wam tego opanowania. Przede wszystkim twojego Gohanie.

Chłopak spojrzał na mnie z zainteresowaniem, ale i wyczerpaniem. Jego twarz była nieco poparzona od słońca. Ja uchroniłam się pod płaszczem i nawet nie pomyślałam, ze mogłabym mu go odstąpić, bądź podzielić się. Zrobiło mi się głupio i zdałam sobie sprawę, że on by właśnie tak uczynił. Kiepska była ze mnie przyjaciółka. Patrzył na mnie jakbym co najmniej bełkotała od rzeczy. Czyżbym faktycznie dostała udaru i zaczęła bredzić?  A może tak było?

—    Jeśli obawiasz się, że nie będziesz w stanie ulec swojej naturze pozwól, że ja porozmawiam z tymi ludźmi. Wezmę to na swoje barki. – położył dłoń na moim przegrzanym ramieniu. – Jeśli niczego nie wskóram pozwolę ci działać po swojemu.

Spojrzałam w jego czarne oczy jak węgiel i dostrzegłam w nich blask. Był oddany tej sprawie bardziej niż ja. Jemu chyba bardziej zależało na powodzeniu tej misji niż mnie. On chciał więcej dla mnie niż ja dla kogokolwiek w życiu. Zrobiło mi się dziwnie ciepło na sercu, ale i głupio. Pragnęłam go wyściskać, lecz w oku zakręciła się tylko jedna łza, którą pospiesznie przetarłam nim zdążył ją dostrzec. Nie miałam siły by skakać z radości, nie chciałam też sprawiać mu kolejnych kłopotów. Wyglądał na konającego więc postanowiłam odstąpić mu swojej wody by uzupełnił płyny.

—    Boje się, że to cholerstwo przejmie nade mną kontrolę. – wyszeptałam. – Jak nigdy obawiam się, że to się stanie. Bądź czujny.

***

Po odpoczynku, napojeniu się i zapełnieniu żołądków w cieniu rozgrzanej ściany ruszyliśmy w górę po stromych kwarcowych schodach by następnie wzbić się w powietrze, gdyż za długo to trwało i dotrzeć do celu w przeciągu paru chwil. Tak jak postanowiliśmy pierwsze skrzypce grał Gohan. U wrót sanktuarium wzięliśmy głęboki wdech, a następnie mocnym pchnięciem otworzyliśmy potężne wrota. Ku naszej uldze oblało nas chłodne powietrze. Spojrzeliśmy po sobie po raz kolejny, a następnie przeszliśmy próg twierdzy Starców.

Jeszcze nikogo nie było w świątyni. Modlili się wieczorami do swojego pana o łaskę na planecie, o spokój, a także o niemożliwe. Powoli stąpając po twardej posadzce dotarliśmy do połowy gmachu. Wtedy znikąd pojawili się insini – więźniowie lyang z którymi niegdyś dzieliłam los. Tak jak poprzednio otoczyli nas niczym przestępców wyczekując konkretnego ruchu. My jednak staliśmy w milczeniu tylko raz spoglądając sobie w oczy. Uspokojona wzrokiem opanowanego syna Gokū wypuściłam powietrze z sykiem nie robiąc niczego, choć moje ciało rwało się do walki, do zwycięstwa.

—    Przybyliśmy do Starszych. – zawołał Gohan, a jego głos poniósł się echem.

Jeden z owładniętych wyszedł z kręgu i podążył w głąb świątyni. W milczeniu i napięciu trwaliśmy parę minut nim przybył jeden z głowy ludu i zachęcił nas do podejścia bliżej, do stóp ołtarza gdzie ten stanął przy czymś w rodzaju mównicy. Ponowne spotkanie naszych twarzy, jego potaknięcie. Ruszyliśmy wolnym krokiem do starszego mężczyzny starając się by nie uszło z nas opanowanie. Pierwszy głos należał do Saiyana, a ja choć raz chciałam go nie zawieść.

—    Wiedz, że przybywamy w pokoju. – oznajmił spokojnie nastolatek. – Nie przybyliśmy walczyć, a prosić was o pomoc. Nie chcemy wiele i gdy to otrzymamy odejdziemy i nigdy więcej nie wrócimy. Masz moje słowo.

—    Prosicie o pomoc? – zdziwił się Starzec. – Wcześniej było żądanie.

Zrobiłam zmieszaną minę wzruszając ramionami kuląc przy tym głowę. Milczałam.

—    Teraz rozmawiasz ze mną, nie z moją towarzyszką. – wskazał na mnie dłonią nie odrywając wzroku od przedmówcy. – Ona nie ręczy za siebie, ale jeśli będzie trzeba ja także nie będę. Jednak nie zawracajmy sobie teraz głowy przemocą.

Chłopak był okrutnie opanowany i stanowczy. W jego oczach dostrzegłam płomień walki. Był wielce zdeterminowany, jak wtedy gdy Komórczak chciał nas pokonać, a on pokazał, że potrafi stanąć na wysokości zadania. Z dostojnie podniesioną głową kontynuował przemowę.

—    Chcemy tylko otrzymać lek na waszą truciznę. Pokojowo. – podszedł nieco bliżej. – Sara niesłusznie została otruta. Nic Yonanowi nie była winna. Wykorzystał ją.

Siwobrody cicho się roześmiał choć bardziej przypominało to kaszel. Nie brzmiało to wesoło. Nie wiedziałam czy mam jeszcze czekać, czy coś robić. Miałam wrażenie, że żołądek wywinął salto.

—    Jak już mówiłem nie mogę wam pomóc. – wzruszył ramionami. – Potrzebował bym do tego coś... Nie posiadam go.

—    Cóż to takiego? – zapytał pospiesznie młodszy.

—    Nasz skarb, nasze dziedzictwo! – wzniósł ręce w okrzyku, a ściany niemal zadrżały od echa – Coś co zabrał ze sobą do grobu nasz człowiek, Yonan.

Na te słowa czarnowłosy się wzdrygnął. Spojrzał z przestrachem na mnie i z powrotem na starca. Odniosłam wrażenie, że zacisnął szczękę, a jego oczy zrobiły się wielkie. Tylko dlaczego? Bał się reakcji Vitanijczyka?

—    O czym ty mówisz? – krzyknęłam zdezorientowana.

Dosłownie wyrwało mi się. Nie byłam tam, na polu walki. Niewiele pamiętałam. Jedynie mogłam się domyślać, że chodziło o tajną technikę chłopaka, który przysporzył nam masę problemów.

—     Yonan został spopielony. – wyszeptał syn Gokū. – Cokolwiek ze sobą miał przepadło, nim umarł... jego ekran przestał działać.

Siwobrody spojrzał z zaciekawieniem na mojego przyjaciela po czym zszedł z mównicy by stanąć z nami twarzą w twarz. Jego mina była sroga, wargi ściągnięte, a oczy niemal ciskały piorunami.

—    Wiecie o ekranie? – zapytał cedząc słowa przez zęby.

—    Tak, dzięki niemu miał nad nami przewagę. – rzekłam ostrożnie.

Sama nie wiedziałam jak działał wspomniany ekran. Rozumiałam, że miałam się nie odzywać, ale to było silniejsze ode mnie. Przecież nie użyłam siły, więc głos mogłam zabrać, nic złego nie uczyniłam. Też chciałam być obecna wszak rozchodziło się tu o mnie.. Son Gohan głośno przełknął ślinę.

—    To jedyna wasza karta przetargowa. – rzekł ozięble Starzec. – Nie macie czego tu szukać.

Tym razem nikt nas nie wyrzucił za drzwi jak poprzednim razem. Wyszliśmy o własnych nogach, gdy srebrzysto brody opuścił w gniewie pomieszczenie, w którym rozmawialiśmy, a gdy stanęliśmy na zewnątrz i uderzyło w nas jeszcze duszne powietrze, momentalnie zakręciło mi się w głowie. Padłam na kamienie kolanami czując jak chrzęszczą mi rzepki. Podtrzymywałam się rękoma by nie upaść na twarz ciężko przy tym oddychając. Gohan przykucnął przy mnie pospiesznie prosząc o wyjaśnienia, miałam wrażenie, iż dygotał.

—    Nie wiem, słabo mi jakoś... – szepnęłam przykładając dłoń do nader ciepłego czoła. – To pewnie ta temperatura.

Po tych słowach zadławiłam się, zaczęłam kaszleć, a przed sobą dostrzegłam pył. Był to piasek, nic innego. Wyksztusiłam drobniutkie kamyczki…

—    Przemiana się zaczęła... – sapnęłam zmęczona. – Widzisz to?

Podniosłam dłoń, na której zamiast krwistej cieczy widniała kupka pomarańczowego piasku. Te smarkacze jednak mówiły prawdę. Son Gohan nie czekając na nic pochwycił mnie jak niegdyś ja jego umierające ciało po czym bez żadnego wyjaśnienia wystartował. Nie wiedziałam dokąd gna, poza tym, że był zdenerwowany. Czułam jak jego serce bije w szalonym tempie. Jego twarz zdawała się być nie tylko przestraszona ale i zdeterminowana. Ja co jakiś czas pokasłując trwałam w milczeniu oczekując końca wyprawy. Wylądowaliśmy w wiosce, tuż przy baraku Yosu i Anju. Dlaczego mnie to nie dziwiło? u nikogo nie mógł szukać oparcia. Zaniósł mnie do środka wchodząc z drzwiami jakby mógł wejść tam od tak, jak do siebie. Dzieciaki, które siedziały przy stole posilając się czymś w rodzaju chleba niemal krzyknęły.

—     Zaczęło się! – zawołał z przerażeniem. – I przepraszam za drzwi!

Nie czekając na pozwolenie wtargnął do izby, w której jeszcze nie tak dawno mogliśmy się zdrzemnąć. Głosem nieznoszącym sprzeciwu kazał mi się położyć, gdy tylko dotknęłam tylną częścią ciała twardego posłania. Problem polegał na tym, że nie chciałam. Czułam się słabo i krztusiłam się pyłem, ale leżeć nie zamierzałam. Nie byłam gotowa! Domownicy zaraz za nami pojawili się w progu.

—    Dobrze, że ta rozmowa się zakończyła nim ujrzał, że się przemieniasz.

Przerażona Anju wpatrywała się we mnie ze szklanymi oczami co chwilę przynosząc mi chłodnej wody, gdyż miałam zaschnięte gardło. Dosłownie jakby ktoś mi je posypał suchym popiołem. W międzyczasie Gohan obiecał naprawić zniszczone wejście, jednak zaskoczył mnie całkowicie gdy poprosił dzieciaki by wyszli. Usiadł obok mnie z zatroskaną miną.


—    Zrobię wszystko co w mojej mocy by do tego nie doszło. – rzekł stanowczo. – Nie pozwolę ci odejść, rozumiesz? Wrócę tam i go przekonam do pomocy.

Uśmiechnęłam się do niego słabo, czując jak ogarnia mnie smutek. On był przerażony. A ja? Ja nie potrafiłam mu w tej chwili pomóc. Jakże było mi żal go opuszczać. Zamiast panikować gdzieś tam w środku była cisza, bo on trwał przy mnie i to sprawiało, że się nie bałam, a przecież powinnam. Słyszałam opowieści o kamiennych ludziach, widziałam ich. Przerażenie, zapomnienie i delikatność. I ja mogłam stanąć w podziemnej krypcie z innymi nie wiedząc czy ktoś mnie uszkodzi i czy będzie to bolało. Dzielnie i w ciszy pozwalałam sobie opuścić ten świat, bo nic innego nie potrafiłam zrobić. Gdzieś tam część mnie rwała się do wrzasku i szlochu nad swoją egzystencją. Ale w tej chwili, gdy był przy mnie mój przyjaciel nie mogłam się załamać. On mnie potrzebował. Choć raz chciałam zachować się jak trzeba. Widziałam jak cierpi, jak drży z bezradności. Nie mogliśmy zrobić już nic dla mnie w tej chwili, ale czy mogłam coś uczynić dla niego? Usiadłam, jedną ręką dotknęłam jego podbródka i nakierowałam na swoją twarz po czym pojrzałam mu głęboko w oczy chcąc bez słów przekazać mu, że bardzo mi na nim zależy i, że nie potrafię tego wyjaśnić, bo nie znam tego uczucia i wyrazić go słowami nie potrafię, ale jest dla mnie kimś wyjątkowym, bezcennym. Oazą spokoju w burzliwych momentach. Chwyciłam jego silną dłoń zaciskając ją całkiem delikatnie.

—     Nie boję się, Gohanie.

Po tych słowach poczułam silny ból w nogach i w nagłym przypływie adrenaliny zeskoczyłam z posłania nie tracąc dłoni przyjaciela z uścisku. Nim zdążyłam cokolwiek uczynić spojrzałam na swoje dolne kończyny i dostrzegłam, że ich już nie ma. Były, ale kamienne. Teraz naprawdę się wystraszyłam ściskając mocniej dłoń chłopaka.

—    Przepraszam cię przyjacielu... – szepnęłam ze łzami. – Przykro mi, że nie udało mi się. Teraz się boję...

Chłopak dopiero w tym momencie dostrzegł co się dzieje z moim ciałem i z przerażeniem odskoczył w tył wyswobadzając się z objęć mej dłoni. Również miał mokre oczy. Po chwili wahania, pokręcił głową jakby kłócił się z samym sobą, a następnie przytulił mnie mocno jakby bał się, że upadnę.

—    Nie Saro, to nie może być prawda! – zachlipał pociągając nosem. – Nie mogę pozwolić ci odejść, nie teraz! To jest jakiś koszmar.

Chciałam odwzajemnić jego uścisk, jednak moje ręce odmówiły posłuszeństwa. Nie czułam ich tak samo jak nóg, czy ogona. Również pociągnęłam nosem wiedząc, że oto za chwilę odejdę, zostawię go tam samego nie wiedząc nawet czy będę żywa, czy już martwa.

—     Gohan... – wyszeptałam czując jak zasklepia mi się gardło.

Pragnęłam ostatni raz na niego spojrzeć, bać się mniej, jak jeszcze kilka minut wcześniej. Bez niego nie umiałam. Oderwał się od mojego policzka i gdy nasze oczy się spotkały uśmiechnęłam się do niego.

***

Zobaczył jej delikatny, a jednak nie wymuszony uśmiech i zastygniętą łzę. To były ostatnie sekundy nim przestała oddychać. Czarnowłosy zapłakał cicho w obliczu posągu wciąż się do niego tuląc. Było mu niewyobrażalnie przykro. Nie wiedzieli nic, nie mieli niczego. Gdyby nie odnalazł kapsuły i tu nie przybyli nigdy nie wiedzieliby dlaczego zamieniła się w posąg.

—    Jesteś dla mnie najważniejsza i zrobię wszystko, dosłownie wszystko by cię odzyskać! – zaszlochał. – Byś wróciła do nas, do mnie. Do mnie w szczególności. Chciałbym ci powiedzieć, że... jesteś dla mnie nie tylko przyjaciółką... Jesteś wszystkim… Ale nie potrafię, a teraz...

Choć był pewien, że go nie słyszy potrzebował to wyznać, po prostu musiał. Spuścił głowę posępnie pozwalając łzom spaść na piasek, którego było wszędzie w nadmiarze. Właśnie w tej chwili zrozumiał jak bardzo zależy mu na tej dziewczynie i tak jak powiedział był w stanie zrobić wszystko byleby ją odzyskać. Nie do końca rozumiał swoje uczucia, uczył się ich, ale czuł, że są dla niego istotne. Tak jak powietrze do oddychania. Pociągnął nosem po czym wstał z kamienną twarzą wycierając ostatnie oznaki słabości będąc przygotowanym do walki. Gotowym na wszystko.

Wychodząc z pomieszczenia dostrzegł kątem oka jego domowników kończących w ciszy swój skromny posiłek. Nie spojrzał na nich. Nie potrafił.

—    Opiekujcie się księżniczką Saiyanów pod moją nieobecność. – był stanowczy.

Jego słowa brzmiały niczym rozkaz nie prośba. Pod wpływem presji zmienił się nie do poznania – po raz kolejny. Czuł jak w jego ciele krążyła gorąca moc wymieszana z gniewem i żalem.





*InsiboZniewolone istoty, głównie przestępcy. Zainfekowani wywar rośliny lyang, która rośnie tylko na planecie Vitani na obszarze o umiarkowanym nasłonecznieniu, w grotach z dostępem do wody. Osoby otrute charakteryzują się czerwoną barwą tęczówek. Po upływie od 2 miesięcy do roku zamieniają się w posągi z piaskowca. Objawami przemiany są silne bóle głowy oraz piaszczysty kaszel.

*Insini Czerwonooki, wyzwolony spod siły swego pana (osoby wstrzykującej truciznę z lyang), wciąż zarażony. Jego przemiana następuje dużo wolniej, z racji braku kontroli nad umysłem.

9 komentarzy:

  1. 21 czerwca 2014 o 10:25 AM

    Wcześniej nie miałam okazji się bardziej rozpisać, więc jeśli pozwolisz zrobię to teraz. Mimo, że może jestem tu nowa, to czytałam od początku Twojego fanfica i jestem pod wielkim wrażeniem. Między innymi ta historia jest dla mnie inspiracją do pisania swojego, jeszcze nie najlepszego fanfica.
    Najbardziej podobało mi się w tym rozdziale gdy zamieniała się w kamień i okazała ludzkie uczucia. Sara już wcześniej pokazywała tą część siebie, jednak i tak wydaje mi się to niezwykłe, bo lubię porównywać postacie z takimi korzeniami jak Sara do Vegety, a ten najlepszy w okazywaniu uczuć nie był, choć pewnie Bulma by zaprzeczyła. Wyszło to bardzo pięknie, uroczo oraz smutno.

    Minusem jak dla mnie był tylko ten czas czekania między 79, a 80 rozdziałem, bo czekanie nudzi, a dobry rozdział nie.
    Nie wiem czy widać to tylko u mnie, ale i na tym blogu i na moim gdy są postawione trzy kropki te nie są na linijce dolnej lecz między linijką górną, a dolną. Tak mniek więcej na wysokości połowy wyrazu.
    Pytam się, bo nie wiem czy to przez onet, czy tylko u mnie, a zaczyna być dziwne.

    Pozdrawia Madzik i czeka na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nooooo zupełnie nie tego się spodziewałam! �� Miała być nadzieją mieszkańców tej planety, miała być jednym ratunkiem, wybawicielką, a sama skończyła jako posąg ����
    MYŚLĘ, tak sobie myślę! Że rozwiązaniem zagadki, może być pierścień Yonana??? W końcu to on był odpowiedzialny za tworzenie tych ekranów. Sara by to wiedziała, gdyby tylko porozmawiała z Vegetą �� Jestem bardzo ciekawa, co w tej sytuacji zrobi Gohan. Bardzo mu współczuję, okropnie mu współczuję, że znowu musi przez to przechodzić. Już raz się obawiał, że ją straci i teraz znowu. Jeszcze musiał ten proces oglądać na własne oczy �� Yonan jest jak zaraza, nawet jak go wytępili to wciąż smród po nim pozostał �� Mam nadzieję, wierzę, wręcz jestem pewna, że Gohan znajdzie sposób, żeby przywrócić Sarę i pozostałych do życia, ale jak to zrobi?! Czekam niecierpliwie na wyjaśnienie ��
    Jak zwykle bardzo mi się podobało i taka częstotliwość tylko zaostrza apetyt na więcej ����

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki przwwrót, że hej! Opowiadają o legendach, bajdurzą,  kończy się to tak jak wszystko inne -  zaklęciem w posąg. Dziewczyna miala ogromne szczescie, ze przybyla na planete nim to sie stalo. A moze wlasnie zle? Ktoz to wie? A no ja 😂😂. Ale bez jaj, przynajmniej zdazyla sie dowiedziec co ją moze spotkac, a nie tqk z dupy cos sie dzieje. Gohan chyba by oszalal z niewiedzy, a C18 to juz by w ogóle zrezygnowala z podrozy 😂😂 I gdzie sie ta cholera podziewa gdy jest potrzebna?
      Gohana jest mi szkoda najbardziej. Ale ja wredna malpa tak go uwielbiam, ze na kazdym kroku go krzywdze...jestem potworem 🤫
      Co zrobi Gohan dowiemy sie jak juz napisze, ale mysle, ze bedzie pani zadowolona. Juz nic nie zdradzam, a czy Twoje domysly są trafne? Zobaczymy. 😁

      Dziekuje za komentarz! Takie motywuja mnie do pisania, co chyba widac? Mam nadzieje.

      Usuń
  3. No i muszę jeszcze dodać, że moment Sary i Gohana oczywiście chwycił mnie za serce �� Jakby mógł nie chwycić, wszystkie takie ich momenty to miód na moje <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do momentow... staram sie jak moge 🧡 i cieszy mnie ogromnie, ze dziala! Bo to sa magiczne momenty. Tak magiczne, ze az tylko ślepa Sara nie widzi wszystkiego 🤣🤣🤣 ale coś tam odczuwa, tylko nie umie polaczyc kropek. Taka sierota, a on zas wstydniś 😂🤣😂🤣😂🤣😂

      Usuń
  4. A może gdyby nie przylecieli to by się nie zmieniła a przybycie tu proces ten nasiliło? Dobrze że Gohan o tym nie pomyślał bo by się chłopak już kompletnie załamał ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proces był nieunikniony, ona jako Saiyanka była odporniejsza i wszystko nastąpiło zdecydowanie później niż u tubylcow 🙈 Gdyby nie wyruszyli od tak nagle byłaby kamieniem 🙊 I mogłoby to nastąpić w każdym momencie 😱 Ale masz rację. Dobrze, że Gohan nie pomyślał o tym, że przybycie tutaj przyspieszyło wydarzenia

      Usuń
  5. "Jesteś dla mnie najważniejsza i zrobię wszystko, dosłownie wszystko by cię odzyskać! - zaszlochał. - Byś wróciła do nas, do mnie..."

    A można było poprosić Smoka o informacje i wyleczenie. Albo nawet teraz "zabić" Sarę i ją wskrzesić na ziemi. Eh... niestety takie sytuacje przez błahość śmierci tracą na wydźwięku i sprawiają że bohaterowie okazują się po prostu głupi. A szkoda... Mimo wszystko jeśli na chwile zapomni się o prawach świata DB sama historia jest świetna. Jednak wciąż pozostaje to uczucie ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę nic zdradzić, więc jedynie przytakne, a za razem zachęcę do dalszej lektury 🫣🥺 Wyjaśni się to i owo wkrótce.
      Dziękuję za podzielenie się swoimi spostrzeżeniami. Emocje w tak skrajnych sytuacjach zwykle nie są dobrymi doradcami. Co zatem postanowi nasz Son Gohan? 🤷

      Usuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!