Z dedykacją dla Bulmy3000
Coś błysnęło. Czy dobrze widział? Może to zmęczenie przy niekończącej się walce? Dostrzegł to, prawda? W chwili, gdy Vegeta usiłował złapać oddech, zamiast atakować – jak robił to do tej pory. Zatrzymał się na dłużej by mieć pewność, że jeszcze raz to coś ujrzy. Przecież nie mógł mieć omamów! Owszem, padał na twarz. I nie rozumiał, dlaczego momentami ledwo był w stanie zrobić choćby krok. Marzył o ciepłej kąpieli i gorącym posiłku. Dokuczało mu odczucie, że żołądek przyrasta do jego krzyża. Tylko czy wypadało mu teraz myśleć o jedzeniu? Był w samym centrum walki nie tylko o swoje, ale i siostry życie. Teraz jak nigdy go potrzebowała, a on po raz pierwszy mógł walczyć o nią i dla niej. Całe jej dzieciństwo nie było go przy niej. Był tak zajęty zemstą, zabijaniem i rabunkami, że nie śmiał nawet pomyśleć czy jego siostra mogła żyć. Miał przecież w głowie jedynie jedno zdanie: Vegetę zniszczył asteroid. Koniec tematu.
I zobaczył, Yonana z tym cwaniackim uśmieszkiem poprawiającego z typową dla niego gracją włosy. Jak on tego nienawidził, a przecież znał go zaledwie kilka godzin.
Mężczyzna wziął głęboki wdech i lustrując młodzieńca zastanawiał się, co przyjdzie mu odkryć, po czym powoli wypuścił powietrze. Leciał wzrokiem z góry na dół, nie chcąc niczego pominąć. Robił to bardzo skrupulatnie, choć niczego specjalnego nie dostrzegł, nie miał zamiaru poprzestać. Nie było żadnych kolczyków, amuletów, nawet bransolet, brożek czy innych ozdób. Nie dostrzegał niczego, z czym mógłby utożsamić tę dziwną technikę, jaką chłopak dysponował. Kiedy w końcu miał dać za wygraną jego czarnym oczom ukazało się maleńkie coś błyszcząc na czerwono na jednym z tych chudych palców. Nie mógł wcześniej tego odkryć, gdyż młody Vitanijczyk nosił go okręconego do wewnątrz dłoni.
Więc to tak. Pomyślał. Mam Cię.
Jeśli jego przypuszczenia były właściwe musiał tylko pozbawić go tego przedmiotu, tym samym sprawdzić czy dzięki niemu pozbawieni są zmysłu, którego kiedyś musieli się nauczyć. Vegecie zajęło sporo czasu zrezygnowanie ze scoutera na rzecz własnych umiejętności czytania życiowej energii. Chciał z powrotem odzyskać tę, jakże nieocenioną technikę.
***
Nie było żadnej możliwości przekazać księciu Senzu. Niestety przeciwnik wciąż go czymś zajmował, a kiedy się nie bili trwało to zaledwie chwilę, więc nie było mowy o bezpiecznym zbliżeniu się do swojego. Czas grał na ich niekorzyść. Szatan wiedział, że to oznacza dla nich coraz mniejsze szanse, chyba, że Saiyanin tylko wyglądał tak kiepsko, a niestety ocena wzrokowa zdradzała czarny scenariusz. Kosmiczni Wojownicy należeli w końcu do istot nieprzewidywalnych. Nie pozostało im nic innego jak czekać na odpowiedni moment.
***
— Cokolwiek się teraz wydarzy – szepnął chłopak do siebie – Przepraszam, ale nie mam wyjścia…
Gohan wziął głęboki wdech nie spuszczając przeciwniczki z oczu. Ta wciąż się do niego złowieszczo uśmiechała. Choć nie mógł odczytać ani jej, ani też swojej energii czuł się silniejszy niż dotychczas, ale czy silniejszy od niej? Powróciło myślenie, że nie do końca stracił poczucie własnej wartości bojowych. Dodawało mu to nie lada odwagi. Teraz przecież tak bardzo jej potrzebował! Musiał przecież coś zrobić, a póki co robił za świetny worek treningowy.
A gdyby tak tylko obezwładnić przyjaciółkę? Zamroczyć ją, nie robiąc większej krzywdy? Potem bez problemów ruszyć na Vitanijczyka i go pokonać! Może się uda? Dlaczego miałby nie spróbować? Przecież niczego nie tracił, a mógł zyskać. Naprawdę sporo. Gdyby się nie udało, nie mógłby mieć do siebie urazy, ważne, że próbował wszystkiego. Prawda? Nie zabiłby jej – ocalił by.
Postanowił, więc tak uczynić. Miał tylko nadzieję, że będzie to oczywiście możliwe, że zdąży. Wiedział, że Sara nie pozwoli mu zaatakować obcego póki sama żyje. I to był właśnie problem.
— Na co czekasz? – zapytała zirytowana.
— Sam nie wiem – westchnął wzruszając
ramionami – Chyba na jakiś cud.
Księżniczka także wzruszyła ramionami, a następnie przybrała pozycję bojową. Zawył wiatr unoszący tumany kurzu i drobnych kamieni, a także jej skąpą, porwaną koszulę nocną.
W oddali na równinie stali Ziemianie i obserwowali obie walki, w zależności gdzie więcej się działo. Właśnie do nich dołączyła kobieta android. Z bezpiecznej odległości miała obserwować nadchodzące wydarzenia, a w razie konieczności dopomóc młodemu Saiyanowi w dokonaniu aktu ostatecznego. W końcu nie wierzyła w tak brutalny uczynek z rąk tego dzieciaka. A przecież mawiano, iż to on zlikwidował tego potwora – Komórczaka. Tylko niby jak?
W tym czasie złotowłosy niechętnie przeszedł na drugi poziom, chcąc w jakiś sposób odstraszyć zainfekowaną dziewczynę. Ona zaś nie używała tego stopnia transformacji. Może nie czuła go w sobie przez mikstury wtłoczone do krwi? W każdym razie było to dla niego na plus. Już wystarczająco była bezwzględna.
— Też mi pokaz – ziewnęła teatralnie pokazując jak bardzo wszystko ją zanudza – Bij się wreszcie, chłopie!
Son Gohan jak na rozkaz ruszył na księżniczkę. Wycelował, był nawet pewny, że to zrobi, gdy w ostatniej sekundzie zmienił zdanie. Po prostu nie potrafił. W głowie dzwoniły mu nakazy i zakazy, niemal robiło się mu od tego niedobrze. Wiedział w jakiej czarnej dupie byli, a mimo to przeraziła go wizja niechcianej śmierci jedynej koleżanki. Musiał to rozegrać odpowiednio i jej nie skrzywdzić.
Dziewczyna widziała jak przeciwnik na nią napiera i czekała do ostatniego momentu, chciała świetnie się bawić! On wreszcie zaczynał traktować ją poważnie, gdy nagle zniknął jej z oczu. Był prawie przy niej, a jednak wycofał się? Nie zdążyła się rozejrzeć, gdy poczuła silne uderzenie w łydce. Ugięły się pod nią kolana, zawyła z bólu. Nie tego się spodziewała, ale w duchu pochwaliła przebiegłość przeciwnika. Uśmiechnęła się do siebie podpierając rękoma rozoraną, kamienistą ziemię, po czym wystartowała w powietrze by nie dać się podejść kolejny raz.
Takie zagrania miały duże powodzenie przez brak możliwości wyczucia przeciwnika za sobą i w ogóle gdziekolwiek. Każdorazowe takie posunięcie z obu stron było owocne.
— Brawo – zawołała – Jest lepiej. Naprawdę. Jeszcze coś z ciebie będzie, kolego.
— To tylko mały trik – zawołał z dołu, nie cieszyły go takie pochlebstwa – Nic wielkiego.
Miał rację. Wpadł na to przypadkowo. Wcześniej to ona przecież to wykorzystywała niemal bez przerwy. A syn Gokū jeszcze nie wiedział, że to tutaj tak świetnie działa. Mógł teraz bardziej na siebie uważać. Przecież miał misję do wykonania – nie zginąć i obezwładnić przeciwniczkę. Zabicie jej nie istniało na jego liście zadań. Nie była dla niego wrogiem. Pragnął ją w jakiś sposób odzyskać. Bo chyba było to możliwe? Miał wciąż taką nadzieję.
***
Teraz, kiedy mężczyzna wiedział, czego ma się spodziewać postanowił w miarę szybko odebrać Yonanowi ten przeklęty pierścień. Czuł w kościach, że to właśnie ten przedmiot pomagał mu tworzyć ten pieprzony ekran. Miał nadzieję, że po zdjęciu tego maleństwa na powrót odzyska skradzione zmysły, a wtedy wykończy przebiegłego smarkacza i odzyska siostrę. Splunął za siebie i zebrał ogrom energii, by tym razem porządnie sprać delikwenta. Teraz musiał mieć plan. Nie mógł niczego robić pod wpływem impulsu. Ale czy z jego temperamentem było to możliwe? Wiedział, że jest narwany i łatwo można wytrącić go z równowagi, ale tym razem walczył o kogoś.
Jego ciało spowiły wyładowania elektryczne świadczące o tym, iż jego moc wciąż w nim drzemała. Spojrzał na Vitanijczyka niczym na obrzydliwą bestię, a przecież wyglądał jak wypacykowany laluś. Mówił sobie w duchu wszystko, co sprawiło, że nienawidził przeciwnika z każdą chwilą coraz bardziej.
Odebrałeś mi wszystko, czas to odzyskać! Pomyślał wściekle.
***
Nie była w stanie ani chwili dłużej siedzieć bezczynnie. Czas praktycznie stanął w miejscu. Ze stresu ugotowała jedzenia, na co najmniej tydzień. W końcu nie mogła wytrzymać tego narastającego napięcia. Ubrała młodszego syna i ruszyła do samochodu. Każda kolejna sekunda w domku w górach była nie do zniesienia.
— Mamo gdzie jedziemy? – spytał Goten, gdy zapinała go w foteliku.
— Do miasta – odparła krótko, delikatnie się do dziecka uśmiechając.
— Do Trunksa? – nie dawał za wygraną.
Dla tego brzdąca wycieczki do metropolii były zawsze równoznaczne z wizytą u o rok starszego kolegi.
— Tak kochanie, do Trunksa.
Nie czekając już ani chwili wystartowała niczym zawodowy rajdowiec i ruszyła prosto do miasta Zachodu gdzie mieszkała Bulma ze swoją rodziną. Miała nadzieję, że ta coś wie, wszak często po bitwach wszyscy lubili zaglądać właśnie tam, a jeśli nie, to ona sama brała bierny udział w tych wszystkich potwornych sytuacjach jakie miały miejsce na ich pięknej planecie.
***
— No proszę – księżniczka uśmiechnęła się – Nie próżnowałeś. Jesteś znowu w formie.
Tylko nie mogła do tego dojść, w jaki sposób odzyskał siły. Przecież dopiero, co ledwo trzymał się na nogach, a teraz proszę – pełen sił stał przed nią i błyszczał jak gwiazda w ciemną noc. Nie wiedziała, czemu też tak potrafi, ale on wydawał się jej teraz znacznie silniejszy niż wcześniej.
Więc było wyzwanie. Poczuła to napływające podekscytowanie. Jej ciało także spowiła złota aura, jednak nie taka, z jaką prezentował się Son Gohan. Jego włosy sterczały bardziej i czuła bijące od niego napięcie energii, które było gorące.
Machnęła parę razy ogonem, którego nie dało się ukryć pod zniszczoną koszulą, która już dawno zapomniała, że kiedyś była śnieżnobiała.
— Ciekawa rzecz – uśmiechnęła się łobuzersko gdy zrobiła zgrabny unik przed pięścią
— Co? – zdziwił się.
— To – wskazała palcem na ogon, którym oplotła kostkę chłopaka i szarpnęła nim w dół.
Ona nie wie, kim jest, przeszło mu przez myśl. To nie dobrze, a może jednak lepiej dla nas?
Nie trudno, zatem było się domyślić czemu Saiyanka nie wykorzystywała maksimum swoich mocy. Nie przechodziła do wyższego stadium, a i tak była diabolicznie silna. Na samą myśl, że dziewczyna mogłaby być groźniejsza złotowłosego przeszły dreszcze, bo wystarczająco już od niej oberwał.
— Też taki miałem, jak byłem mały. – postanowił podjąć temat. Może to była szansa by przypomnieć jej kim była?
— Naprawdę? Jak to możliwe? Nie masz go.
— Przecież ci mówiłem, że jesteśmy podobni. – powiedział powoli – Nie to co on. Ten biały koleś jest inny. Ty w ogóle go nie znasz!
Sara spojrzała z zainteresowaniem na wymienionego osobnika. Właśnie w tej chwili odbierał atak księcia z niebywałą precyzją. Pociski, które wystrzeliwał Vegeta musiały być mizerne.
— A tamten? – zapytała wskazując swojego brata. – On tez wydaje się być podobny.
— To twój brat – powiedział szybko – On też jest Saiyanem, tak jak ty.
— A mimo to jest dużo słabszy – zauważyła od niechcenia.
Son Gohan westchnął. Nie wiedział jak ma do niej dotrzeć. Jej umysł był całkowicie odporny na wspomnienia. Zawsze miała swoje trzy grosze do wtrącenia jakby wcale nie słuchała tego, co się do niej mówi. A Vegeta faktycznie był jakiś nie w formie. Miał nadzieję, że przyjaciele go wesprą fasolką, tak jak niedawno jego.
— Szkoda tylko, że jesteś przeciw swoim, że chcesz zniszczyć swój dom, rodzinę i przyjaciół.
Czerwonooka spojrzała na byłego druha z lekkim rozbawieniem. Nie rozumiała tylu rzeczy. Więc była sobie jakąś Saiyanką, siostrą, którego miał zabić Yonan i walczyła z kimś, kto był jej podobny i uważał się za przyjaciela, że są niby blisko.
Może… Ale czy wszystko miało sens? Możliwe, iż mówił prawdę? Tylko, czemu w takim razie nie pamiętała tego? Nie przypominała sobie zupełnie niczego. Kim była, co robiła, czy to co opowiadał ten chłopak, w ogóle było prawdziwe?
I znowu pojawiła się migrena. Uderzyła ją z taką siłą we skronie, że zaparło jej dech. Zacisnęła powieki próbując walczyć z tępym bólem, który z każdą sekundą narastał, pulsował i rozsadzał czaszkę.
— Skończ już pieprzyć! – wycedziła ze łzami w oczach – Zabij mnie wreszcie, albo ja zabiję ciebie!
Podniosła wzrok wściekle patrząc na pół Saiyana. Potworny ból palił ją co raz mocniej i przenikliwiej. Niemal zabierał jej siły nie tylko do dalszej walki, ale i do oddychania. Co się z nią do cholery działo? Czy było to czymś konkretnym spowodowane? Czy to wina tego, że próbowała przetrawić słowa do niej wypowiadane związane z jej... przeszłością?
***
Gdyby coś to dało uderzyłby samego siebie za głupotę, na którą nie było czasu. Czy naprawdę tak trudno było się pohamować? Zaczął zastanawiać się, czy w jego przypadku jest to w ogóle możliwe. A może chodziło o coś innego? Doszedł do wniosku, że podchodzi do sprawy zbyt osobiście. Ale jakim cudem miał do tego podejść z dystansem, kiedy chodziło o jego rodzinę i to jedyną, najbliższą, jaka mu została? Niby, dlaczego jego ego miało nie brać tym udziału?
Klepnął się po policzkach parę razy i nakazał trochę rozwagi. Zanim ruszył do ponownego ataku spojrzał na dwoje młodych Saiyan w oddali. Ci także nie próżnowali. Dopatrzył się kolosalnej różnicy w ich aurach, jednak byli na tyle daleko by jednogłośnie orzec, która należy, do kogo. Do tego dochodził zmrok. Vegeta mógł jedynie mieć nadzieję, że ta silniejsza – choć nie mógł rozczytać energii, należała do starszego syna Gokū. Poza tym, oboje skakali, strzelali i tak w kółko bez wytchnienia…
W ten dostrzegł pocisk pędzący w jego kierunku. Albo jego siostra, albo ten młody dzieciak walili na oślep. Niespodziewanie na plecy przyjął inny blast, który popchnął go przed siebie. W ostatniej chwili zatrzymał się przy skale, co uchroniło go przed wbiciem się w nią niczym w masło. Zaklął siarczyście pod adresem nastolatków.
— Zajmij się tym czym masz się zająć. Ociągasz się książę.
— Zanim złoję ci skórę smarkaczu. – zaczął gniewnie – Podzielę się z tobą moim odkryciem.
— Hę? – zdziwił się białowłosy – O czym ty mówisz?
Saiyanin stanął pewnie na rozoranej ziemi kładąc obie dłonie na biodrach. Uśmiechnął się przebiegle obserwując reakcję przybysza z odległej galaktyki.
— Znam twój sekret.
— Ciekawe który? – zadrwił młodzieniec – Jest ich tak wiele.
— Ten, który nosisz na palcu. – wycelował swoim wprost w pierścień.
— A cóż takiego sobie twoja głowa z nim ubzdurała? – zdawał się być mało zainteresowany.
— Ty i twój przeklęty ekran to ten pierścień. – warknął – Nie wmówisz mi, że tak nie jest!
— Więc tak to widzisz. – westchnął niby od niechcenia.
— Weź nie pierdol gówniarzu, przejrzałem cię, a jeśli się mylę to zaraz zdejmiesz to cholerstwo by mi udowodnić, że jestem w błędzie. Ot mam wybujałą wyobraźnię.
Na te słowa Yonan cofnął się parę centymetrów spoglądając niepewnie na artefakt. Wciąż wisiał w powietrzu i zastanawiał się, co ma odpowiedzieć i czy jest w stanie się w jakikolwiek sposób wywinąć. Starzec nie wspominał mu, co robić w chwili, gdy pierścień smoków zostanie zdemaskowany. Poczuł jak zaczynają pocić się mu dłonie, a do pleców przyklejać kombinezon. Nie tak to miało wyglądać. Co poszło nie tak?
***
Kiedy Chi-Chi wjechała samochodem na posesję, Briefsów nie spodziewała się takiej... ciszy? Nieopodal znajdowała się kapsuła treningowa Vegety, która tym razem sprawiała wrażenie zapomnianej. Nie było słychać także radosnych krzyków, Trunksa który zwykł ganiać po ogrodzie wydając przy tym przeróżne dźwięki. Tym razem to było inne miejsce, nie do poznania. Pamiętała, że nie lubiła tu przyjeżdżać z mężem, ze względu na chaos, jaki tu wiecznie panował. Cisza, którą tak kochała w domku w górach, dziś panowała i tutaj.
Tego dnia było inaczej. Cisza doprowadzała ją do płaczu i pragnęła na chwilę zatracić się w zgiełku, którego niestety nie zastała w mieście. Bała się tego milczenia.
Wzięła syna za rękę i poprowadziła do drwi. Zadzwoniła parę razy na dzwonek, lecz nie doczekała się nikogo.
— Coś tu nie gra – zamyśliła się – Wchodzimy. Szybko, Goten.
Nawet nie przyszło jej do głowy, że drzwi mogłyby być zamknięte, co zwykle robiła matka Bulmy. Należeli do bogatej rodziny, więc każdy niepożądany gość mógłby ich ograbić. W końcu bycie żoną i matką utalentowanych istot nie należało do prostych.
Czarnowłosa bez zastanowienia nacisnęła na klamkę, po czym weszła do środka ciągnąc za sobą młodszego syna. Gdy już znaleźli się w holu zaczęła nawoływać, jednak nikt jej nie odpowiedział.
— Mamo – Son Goten szarpnął ją za sukienkę widząc jej zmartwioną minę – Som w domu, cuje ich!
Dziś była dumna z tego, że Gohan chciał młodszemu bratu przekazać tajniki wojowników. Wyczuwanie sygnatur w tym momencie było nieocenione. A miała taką awersję, bo miał w końcu dopiero trzy latka!
— Więc, prowadź synku.
Właśnie w takich chwilach była dumna, że jej syn miał krew Saiyana i to nie byle jakiego! Podążyła za chłopcem dokładnie obserwując opustoszały dom. Gdy usłyszała pod własną stopą chrzęst z lekkim przestrachem spojrzała pod nogi. Rozbity wazon leżał na dywaniku, a kawałek dalej na ścianie widniała już sucha plama. Spojrzała na dziecko, które wpatrywało się w głąb korytarza, gdzie na końcu były otwarte drzwi.
— Mamo, tam – wskazał małym paluszkiem.
Chi-Chi zapominając o dziecku pospiesznie podniosła się i pobiegła we wskazanym kierunku. Była przestraszona, przecież Bulma spodziewała się dziecka! I znalazła ją na podłodze przy futrynie. Żona Son Gokū przykucnęła przy kobiecie sprawdzając jej tętno i temperaturę poprzez przyłożenie dłoni do jej i swego czoła. Wszystko wskazywało na to, że niebieskookiej nic nie dolega.
— Bulmo? – szturchnęła ją delikatnie – Nic ci nie jest?
Ta jakby ze snu wyrwana otworzyła oczy nie do końca wiedząc, co właściwie się dzieje. Nim Chi-Chi zaczęła zadawać pytania odnośnie nieznanych jej wydarzeń podniosła koleżankę i pomogła dotrzeć jej do łóżka w sypialni, w której się znajdowali. Jednak ta nie mogła należeć do syna córki znanego wynalazcy. Wtem do pokoju wpadł uśmiechnięty Son Goten oznajmiając, że idzie pobawić się z przyjacielem. Ta nic nie mówiąc potaknęła. Dzieci były bezpieczne, wiedziała. Gdyby było inaczej ostrzegliby je. Byli synami potężnych wojowników, którzy strzegli tej planety, choć nie była ich rodzonym domem.
— Powiedz mi Bulmo – zaczęła – Co się stało?
— Ja… – chwyciła się za głowę – Chciałam sprawdzić stan Sary i…
— Gdzie wszyscy? Son Gohan nie powinien z nią być? Gdzie oni w ogóle teraz są?
Zbyt wiele pytań z ust czarnookiej sprawiły, że niebieskowłosej zakręciło się w głowie. Nudności związane z ciążą także nie dawały jej spokoju. Postanowiła, więc wziąć głęboki wdech i czym prędzej podzielić się złymi wieściami.
— Ona się obudziła, ale... – mruknęła posępnie, z przestrachem.
— To nie jest dobra wiadomość?
— Zaatakowała mnie! – wyżaliła się – Nie jest tą samą dziewczynką. Ten obcy coś jej zrobił! To on zniszczył miasto Południa.
— A gdzie w takim razie jest mój syn? – rozgniewała się kobieta – Miał być tutaj.
— Teraz… Zapewne walczy u boku Vegety w obronie planety. – dziedziczce w jakiś sposób zrobiło się głupio.
Do tej pory nie widziała tego w ten sposób. Jej syn był bezpieczny, przy niej. Nienarodzone, powoli rosnące dziecię w jej łonie także, a tej biednej kobiety pociecha walczyła na śmierć z jakimś kosmitą i żadna z nich nie mogła być pewna, że wróci z tarczą. I zrozumiała, że choć niesamowicie silny, to wciąż był tylko dzieckiem! Zrobiło się jej jeszcze gorzej gdy do tego tak przypadkiem doszła, ale co mogła teraz zrobić?
Obie spojrzały na siebie przerażonym wzrokiem. Nie wiedziały, co się dzieje i nie były pewne czy ich mężczyźni wrócą do domu. Dochodziła także kwestia ocalenia ich świata… Chi-Chi popatrzyła w sufit szklanymi oczami od łez prosząc zmarłego męża by chronił ich starszego syna tak jak wtedy gdy walczyli z Komórczakiem. Gohan zapewniał ją, że tamtego dnia mimo śmierci był przy nim i go wspierał mentalnie. Wtedy też ta smarkula mu pomogła. Czy właśnie dlatego tak bardzo się do niej przywiązał? Czuł wdzięczność?
***
Tak wściekłej Saiyanki jeszcze nie widział. Widocznie nie miał okazji… Ale przerażała go ta myśl, że w tej chwili jest jej wrogiem, prawdopodobnie numerem jeden. Żałował, że do tej pory nie udało mu się przywrócić pamięci dziewczyny. Przecież mogli razem stawić czoła przybyszowi i uratować Ziemię zanim było za późno! Jeśli on tego nie zrobi, nikt tego nie uczyni! Czuł, że piętno wyzwania go przerasta, ale był również świadom, że tego zadania nikt za niego nie wykona. Co prawda Osiemnastka zapewniała go, iż zajmie się tym kiedy będzie trzeba, ale czy ona miała na tyle siły by tego dokonać?
Ilekroć wspominał jej o przeszłości, o tym, kim była, a nie była nikim złym dopadał ją ból głowy. Czy musiał na siłę wciskać jej prawdę, bez względu na to, że cierpi? Czy właśnie to była odtrutka? Musiał ponownie to sprawdzić i tym razem nie przestawać, nie myśleć o jej bólu jak o czymś potwornym, a wręcz odwrotnie. To mogło się udać.
Księżniczka rzucała się na niego jak wściekły pies. Atakowała bez opamiętania, co raz krzycząc by zamilkł, żeby nie otwierał ust i nie doprowadzał jej do szału. Widział, że cierpi i tym samym próbuje zlikwidować przyczynę swojej boleści. Jedynym plusem było to, że nie korzystała z maksimum mocy, która dawała mu minimalną przewagę, a Sara jednak zdążyła nieco osłabnąć. Mimo to uniki były trudne do wykonania. Czuł, że tym razem pragnie go zabić, to już nie była zabawa. To była istna maszyna do zabijania.
***
Książę wypiął się dumnie. Aura mu sprzyjała. Teraz dostrzegał w oczach Yonana upragniony strach. Tak długo czekał na tę chwilę! Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się do siebie. Dopiero teraz zauważył, że zrobiło się szaro, że aury wojowników przypominają latarnie w ciemniejącym świecie. Na oko oszacował czas i stwierdził, iż dawno nic nie jadł. W domu zapewne czekała kolacja i dziecko, nawet to nienarodzone.
Zwykle starał się nie okazywać uczuć, lecz w głębi był zadowolony ze swojego obecnego życia, takiego, nie innego. Było zupełnie inaczej niż na Vegecie. Czuł, że żyje, a brakowało w tym nienaturalnie idealnym domu tylko jego siostry.
Vegeta przygotował się do ostrzału przeciwnika. Teraz, gdy szala przechylała się na jego stronę czuł, że może bezpiecznie zatracić się w walce. Najważniejsze było zgładzić przeciwnika. Pozbawić Yonana artefaktu. Taki i tylko ten miał cel. Reszta już nie miała znaczenia.
Kiedy był gotów wystrzelić najpotężniejszy ze swych pocisków na jaki było go stać Vitanijczyk przylegał już plecami do skały spoglądając wielkimi oczyma w błyszczącą KI.
Białowłosy nie wiedział, co czynić! Starzec nie mówił, jak sobie radzić w chwilach takich ja ta. Był niemalże zdemaskowany. Pradawne smoki miały mu sprzyjać, ten dziad go zapewniał! Spojrzał kątem oka na marionetkę Lyang. Biła się zajadle z przeciwnikiem, musiała wpaść w szał, co było do przewidzenia – zaaplikował jej końską dawkę! Nigdy wcześniej nie robił tego, ale ona była inna. Czy to możliwe, że ta rasa wojowników była tak odporna? Prawie uwolniła się z jego mocy, czuł to, kiedy krzyczała z bólu, spazmy dawały o sobie znać jak w przypadku śmierci aplikującego substancję.
Domyślał się, że nie ma co liczyć na pomoc małpiej dziewczyny. Powinien, więc działać! Musiał zabić księcia i uniemożliwić mu całkowite zdemaskowanie ekranu. Gdyby inni o tym wiedzieli na pewno coś by z tym zrobili.
Spojrzał w rażące światło kreujące się w dłoniach wściekłego, niskiego mężczyzny. Domyślał się, iż to jego najsilniejszy atak, że za wszelką cenę musi go uniknąć inaczej zostanie uszkodzony, bądź zabity. Eliksiry dodające sił czy szybkości przestawały działać, a zaaplikowanie kolejnej dawki, która była niemal na wyczerpaniu była wręcz nierealna do wykonania.
***
Saiyanka biła się z niesamowitą zaciekłością pięściami, nogami i strzelała niczym z karabinu świetlistymi pociskami. Gohan mógłby przysiąc, że robiła to na oślep. Byleby go dopaść. Czy gdyby była zła wyglądałaby dokładnie tak? Chłopak dziękował losowi, że mógł zjeść fasolkę, która podniosła jego moc. Teraz nie miałby najmniejszej szansy z tą dziewczyną. W sumie to uratowano mu życie.
Niezadowolona z siebie księżniczka przystanęła na chwilę zastanawiając się czy tego typu zachowanie ma jakikolwiek sens. Owszem sił jej nie brakowało, a przynajmniej tak myślała, ale w ten sposób nie mogła zabić przeciwnika. Musiała wziąć się w garść! Kątem oka dostrzegła fioletowe światło. Zaintrygowana spojrzała w jego kierunku. Choć pięknie się prezentowało na szarym niebie nie należało do bezpiecznych. Domyśliła się, że jest to potężny atak i zaraz nastąpi potężne bum. I musiała się przyznać, że nie interesowało ją, kto na tym ucierpi. Kiedy Yonan nie wydawał jej poleceń robiła na co miała ochotę
— Teeeraz! - krzyknęła stanowczo.
Syn Gokū zdezorientowany spojrzał na przyjaciółkę próbując zrozumieć, o co jej chodzi. I zobaczył jak kumuluje moc w pięści, która zabłysła. Szkarłat przeciekał jej przez odrapane palce coraz bardziej przypominając kolor jej tęczówek. Wzdrygnął się, kiedy nacierała w jego stronę z okrzykiem pełnym nienawiści. A on stał niczym słup soli. Sparaliżowało go i do końca nie wiedział, dlaczego. C18 jesteś mi potrzebna, pomyślał, lecz nawet nie był w stanie wypowiedzieć tego na głos, a ona była za daleko. Nawet nie odszukał jej wzrokiem. Niczym zahipnotyzowany zwierz wpatrywał się w KI Saiyanki. Nim cokolwiek zrobił było już za późno…
Stała tam nad nim z ręką wbitą w jego tors. Czuł złamane żebro, które w niebezpieczny sposób wydostało się na zewnątrz. Ból był niesamowicie palący, jednak to nie miało teraz znaczenia. Był tak słaby, ale ona była blisko. Wszystko stanęło w miejscu, nawet ona.
Czy tak miała wyglądać jego śmierć? Z rąk kogoś mu tak bliskiego? Zaglądali sobie w oczy, a on z uporem nie chciał przestać na nią spoglądać. Zupełnie zapomniał, że do tej pory starał się unikać jej wzroku. Jeśli miał umrzeć tu i teraz, nie chciał stracić jej z oczu. Dziewczyna niespokojnie drgnęła, ale chłopak ostatkiem sił złapał ją by nie poruszyła się choćby o milimetr. Nie tylko dlatego, że sprawiała mu tym niewyobrażalny ból. Nie odrywając dłoni od jego nagiego brzucha poczuła ciepłą ciecz. Spojrzała na nią tylko raz, bo w jakiś magiczny sposób nie mogła oderwać od niego wzroku. Po prostu musiała zobaczyć czy to jest to, o czym pomyślała. Chłopak zaczął upadać na ziemię nie mogąc ustać dłużej na nogach, a księżniczka wciąż przy nim trwała nie rozumiejąc tej chwili.
— Przepraszam cię Saro... – szepnął słabo.
— Ale to ja cię zabiłam – odparła cicho patrząc na niego jak zahipnotyzowana.
Nie mogła zrozumieć, dlaczego ten chłopak tak smutno na nią patrzy i ma w sobie coś, czego nie potrafiła w żaden sposób sobie wytłumaczyć. Wszystko trwało chwile, a miała wrażenie, że czas stanął w miejscu. Oboje tak uważali.
I ponownie przeszedł ją gorący impuls w głowie, który do tej pory tak skrupulatnie przed sobą ukrywała. Niebezpieczny ból głowy, jakby coś w niej było, ale nie mogło się stamtąd wydostać. Zacisnęła powieki na chwilę by zwalczyć uciążliwe pulsowanie pod czaszką. Gdy je otworzyła zrozumiała, że jest niepokojąco blisko Son Gohana. Ich oczy były obok siebie. Zrobiło jej się dziwnie ciepło w okolicy serca, jakby lód, który je okalał nagle zaczął topnieć. Ale dlaczego? Przecież chciała go uśmiercić i właśnie tego dokonała, a jednak nie było w tym żadnej satysfakcji.
Czy ja naprawdę cię znam? Pomyślała smutno na niego spoglądając pytającym wzrokiem.
Saro, to ja, Gohan! Krzyczały jego oczy. Wiem, ze gdzieś tam jesteś. Wróć!
Syn Gokū na powrót stał się ciemnowłosy. Żadne się nie odzywało, każde bało się, że za moment ta dziwna chwila zniknie, jak gdyby to miało być już ostatni raz. Dziewczyna ostrożnie odjęła dłoń od rany, chłopak poczuł niesamowity ból, aż zawył, a oczy zaszły mu łzami, ale to nie mogło mu przeszkodzić, chwycił jej małą dłoń w swoją kurczowo zaciskając w okolicy serca.
— Chcę umrzeć przy tobie – wykrztusił z trudem – Proszę. Zrób to dla mnie. Nie chcę być teraz sam.
Nagle jakby coś ją uderzyło. Kolana, na których klęczała niebezpiecznie zadrżały powalając ją wprost na czarnowłosego, ten syknął, gdy poczuł, że jego kość otarła się o skórę. Nie chciał niszczyć tych ostatnich chwil swego życia. Przegrał, pokonała go. Ale nie miał jej tego za złe. Miał nadzieję, że gdy odejdzie, ta wreszcie się wyzwoli z przeklętych sideł Lyang i rozprawi się z Vitanijczykiem raz na zawsze.
— Ja… - wymamrotała nie potrafiąc dobrać słów, miała taki mętlik w głowie przeplatający się z bólem.
— Wybacz mi – przerwał jej – Że nie obroniłem cię przed nim.
Zakrztusił się krwią, a ta spłynęła mu po policzku prosto na ich złączone dłonie i tak już umorusane tą cieczą ze śmiertelnej rany. Nie wiedział, co się właściwie dzieje, ona tym bardziej. Coś ją tchnęło, coś poczuła, czego dotąd nie znała. Nachyliła się nad nim ostrożnie wciąż zaglądając w czarną głębie oczu, a chwilę później przykładała swoje usta do jego. Pocałunek przepraszający? Nie umiała sobie tego wytłumaczyć, to był impuls, całkiem nieświadomy dla niej. Czy ta druga ona, o której tyle razy wspominał umierający wiedziała co się tu wydarzyło? Ale fala gorąca, jaka ją ogarnęła była nie do opisania. Czuła się tak, po raz pierwszy w życiu. Myślała, że zaraz zapłonie niczym pochodnia.
Son Gohan był zaskoczony poczynaniami dziewczyny. Nie potrafił sobie wytłumaczyć jak to właściwie się stało i czy to była ta dobra, czy jednak zła Sara? Może on ją odbierał inaczej niż do tej pory sądził? Była mu przecież siostrą, a teraz go pocałowała, a on nie potrafił sobie tego odmówić. To był jego pierwszy pocałunek w życiu, i musiał przyznać, że dodawał mu sił. Już się nie bał. Teraz mógł umrzeć spokojnie. Przymknął zmęczone powieki. Mrok powoli nadchodził i był na niego gotów.
— To nie możliwe! Oni obaj umierają! – dało się słyszeć głośny wrzask jednego z Ziemian
— Cholera jasna! Jak to możliwe?!
Drużyna przyjaciół Gokū niemal szarpała się ze sobą o to by nie stracić panowania nad swoimi instynktami i pochopnie podejmowała decyzje.
— Leć do Vegety, ja zajmę się Gohanem!
Saiyanka niczym oparzona odwróciła się w kierunku księcia i Yonana zapominając, co przed chwilą się wydarzyło. Vegeta… Skądś docierał do niej ten znajomy… Nie tak daleko niej zobaczyła jak mężczyzna leci ku ziemi i wpada w nią z głośnym hukiem. Wysoko nad nimi wisiał Vitanijczyk wesoło się uśmiechając. Niespodziewanie poczuła wiele energii na raz. Była tam szybko gasnąca moc chłopaka, przy którym klęczała oraz wszystkich wokoło, które skakały jak przerażone serce. Jedynie KI androidki było nadal niewidzialne. Wszystko wróciło do normy. Ale życiowa energia Vegety praktycznie zanikła. Nie... ona właśnie zgasła.
— On umarł – szepnęła do siebie – Zabił go. My obaj…
Białowłosy rozpromieniony wylądował tuż przy młodych Saiyanach. Wyciągnął dłoń do złotowłosej wesoło się uśmiechając. W oddali, za nim unosił się wielki kłąb kurzu po upadku Saiyana.
— Świetnie się spisałaś – chłopak odparł sucho – Jednak jeszcze żyje. Czas ukrócić mu cierpień.
Zamroczona podała mu swoją dłoń i podniosła się tempo spoglądając w ziemię. Była ponownie wyprana z wszelkich emocji.
Gohan z przerażeniem obserwował to, co się działo. Przegrali… Yonan i Sara byli zwycięzcami. Vegeta odszedł, czuł to. Wyczuwał każdą energię, której tak dawno nie było. I w tym momencie był zaskoczony wysokim poziomem mocy przyjaciółki, która w dziwny sposób rosła i malała. I to w drastyczny sposób, o gigantyczne sumy. Spojrzał na nią i jej szkarłatne tęczówki. Z zaskoczeniem dostrzegł łzy na brudnych policzkach. Czemu płakała? Przecież odniosła zwycięstwo, pokonała go, a jej przewodnik zlikwidował jej zapomnianego brata. Czy była tam jeszcze jakaś szansa na jej powrót?
Co się dzieje? Pomyślał przerażony chłopak. Chyba nie przechodzi jakieś mistycznej transformacji?
Nim ktokolwiek mógłby zapytać dziewczyna odepchnęła z krzykiem wymieszanym z żalem swojego pana i zaczęła dosłownie wyć chwytając się za głowę. Son Gohanowi przypomniały się sceny z poprzedniego ataku migreny. Miotała się, przewracała, waliła pięściami w twardą ziemię, a nawet we własną głowę. Krzyczała coś, ale nie potrafił zrozumieć, co takiego. Przeklinała, a nawet zaklinała zebranych. Vitanijczyk czując, co się dzieje złapał ją wreszcie po kilku próbach za barki podnosząc przy tym z rozoranej ziemi, jednak ta ku jego zaskoczeniu uderzyła go w twarz pięścią, a następnie przebiegła przed siebie parę metrów krzycząc by się do niej nikt nie zbliżał, gdyż zabije KAŻDEGO.
Co się dzieje? Pomyślał przerażony chłopak. Chyba nie przechodzi jakieś mistycznej transformacji?
Złote światło oślepiło wszystkich, a moc która eksplodowała powaliła na kolana zebranych. Tumany kurzu, kamieni i wyładowań elektrycznych wirowały dookoła przesłaniając jakąkolwiek widoczność. Dosłownie nastał dzień w promieniu kilku kilometrów. Pytanie czy teraz miał nastąpić kres ziemian?
15 marca 2013 o 2:31 PM
OdpowiedzUsuńDroga Killall!
Doszłam do końca i szczerze żałuję, że już nadszedł, mogłabym czytać i czytać, i czytać :D. Rozdział nie wydał mi się długi, ale to wina tego, że tak wciąga. Przez ten moment byłam tam z nimi, wisiałam sobie obok Gohana w powietrzu i przyglądałam walce. Cudowne. Mogę się chyba pochwalić tym, że w sondzie obstawiałam, że ten biały zabije Vegetę, a Sara – przynajmniej wszystko na to wskazuje teraz – załatwi jego. Vegeta,,, Poświecił się, tym razem – co prawda u Ciebie jeszcze nie było Buu Sagi, no ale – nie na darmo. Gohan mam nadzieję nie umrze i o niebiosa, pocałowali się :D, Ja wiedziałam, że do tego wszystko zmierza, no wiedziałam po prostu :D. Ciekawa jestem czy to coś zmieni między nimi? ^^
Uwaga, uwaga zauważyłam błąd xD. To jest jakaś historyczna chwila chyba, hahaha :D. Otóż kiedy Chichi była w CC do pokoju chyba wpadł Goten, a nie Gohan prawda? :)
Już nie mogę doczekać się kolejnej nowości! :)
Pozdrawiam serdecznie ;*.
17 marca 2013 o 1:53 PM
OdpowiedzUsuńWow, przyznaje się bez bicia, że takiego zakończenia się nie spodziewałam…
No, ale zaraz do tego dojdziemy ;)
Notka faktycznie imponuje swoim rozmiarem, ale w czasie czytania w cale nie odczuwa się jej długości, wręcz przeciwnie. Chciałoby się żeby tekstu było więcej i więcej…
Haha, Vegeta to jest jednak zmyślna bestia – rozgryzł technikę Yonana :D
Ale czego musiał zginąć :((( Biedny książę…
Walka Sary z Gohanem była genialnie opisana. Świetnie oddałaś uczucia młodego Sona jak i szaleństwo, jakie opanowało księżniczkę.
Końcówka zaś wyciska łzy. Śmierć Gohana, jego pożegnanie z Sarą i ich pocałunek… Oj, potrafisz zagrać na emocjach czytelnika.
Teraz mam nadzieję, że Sara powróci i zniszczy Yonana :)
Pozdrawiam serdecznie :)))
19 marca 2013 o 3:52 PM
OdpowiedzUsuńJak zwykle dobry odcinek :) Nie spodziewałem się takiego rozwoju sytuacji, ciekaw jestem jak potoczą się dalsze losy Sary. :P
25 marca 2013 o 3:56 PM
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać i zdaje się być ciekawe :) Dokończę jutro w wolnym czasie. Ogólnie super, że DB jest dla Ciebie tak inspirujący.
25 marca 2013 o 3:59 PM
OdpowiedzUsuńCzytam, czytam i … kurcze, świetnie piszesz. Gratuluję wytrzymałości w pisaniu, kiedy ja podchodziłam do dłuższych opowiadań kończyłam zwykle na 10 rozdziale. Choć zboczenie zawodowe spowodowało, że bardziej zainteresowałam się Twoim deviantartem i dałam nawet watch’a.
Nie myślałaś przypadkiem o grach forumowych? W wolnych chwilach można rozwijać swoje hobby właśnie na PBF’ach.
Tylko proponuję, zostawiam pewien temat, który może Cię zainteresować: http://db4ever.com/-f17-8242.html#post_110633 :)
27 marca 2013 o 3:06 PM
OdpowiedzUsuńTak, fabułę narzucamy sobie wszyscy nawzajem, ale przyjemnie jest pisać z innymi osobami. Nigdy nie wiadomo co spotka naszą postać, bo przeciwnik jest zagadką. Ale wybór jest Twój, nie zmuszam do niczego. ^^
Życzę dalszych chęci do pisania opowiadania. :)
1 maja 2013 o 12:40 PM
OdpowiedzUsuńKochana Killall ;).
Dziękuję za komentarz u mnie. O tak, zdecydowanie na to czekam, kawał tekstu Twojej roboty. I wyrażam taką samą nadzieję jak Ty, że niebawem go zobaczę.
Dziękuję, osobiście uważam, że mogłam opisać tę kinówkę dużo lepiej. No ale wyszło jak wyszło, może to kwestia zniecierpliwienia, bo chcę pójść dalej. Nie wiem. Bardzo, bardzo dziękuję :).
Co do „pobratymców” czy jak im tam, masz chyba zdaje się rację. Nie ogarnęłam tego w porę, jak będę miała moment poprawię to. Dziękuję :)
Sądzisz, że przesadziłam z Kyle’m? Sama nie wiem, wydaje mi się, ze dzieci Saiyańskie się trochę szybciej rozwijają, zresztą na jego elokwencję kładziono nacisk już od najmłodszych lat. Może masz rację, w przyszłości przemyślę to :). Dzięki za spostrzeżenie :).
Pozdrawiam równie gorąco :)
20 maja 2013 o 5:20 PM
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz u mnie, trochę po nie w czasie no ale :D.
Gohan miał zaskoczyć i ciesze się, że to zrobił :). Co do Kyle’a i jego wybuchu. Nie, nie. Nie chodziło mi o samą scenę, może nazbyt przesłodzoną. Sam fakt, że ktoś powiązuje go z Vegetą wprowadził go w taką furię. Dlaczego? Dowiesz się w następnym rozdziale :)
Nie, nie Trunks i Marron to nie u mnie :D. Hahahaha :D. Myślę jak dalej rozwiązać kreatywnie relację miedzy nimi, mam kilka opcji, która wpadnie, czas pokaże :D.
Dziękuję, że w ogóle zadałaś sobie trud komentowania tych wypocin :D.
Buziaki ;*
Czeka na nowość u Ciebie! ;*
TO JUŻ KONIEC?!
OdpowiedzUsuńJAK TO KONIEC?!
TO JEST TE 13 STRON?! Czuję się jakby były 3 strony i to pisane wielką czcionką tak szybko je pochłonęłam!! :O Za szybko!
Nie wiem w ogóle od czego zacząć, jestem taka podekscytowana! Co tu się właśnie stało?! Ciężko mi nawet skupić myśli, żeby poukładać to od początku! Vegeta! Tak, Vegeta! Rozgryzł zagadkę ekranów i pierścienia Yonana! Wszystko wskazuje na to, że nie odrąbał mu ręki ani nawet palca (bardzo szkoda, nie zasłużył na rękę po tym, co zrobił Sarze) ale wykonał swój cel i pozbył się tego pierścienia, skoro energie znowu stały się odczuwalne!
NAPRAWDĘ SIĘ POŚWIĘCIŁ! I to w takim momencie! Kiedy w jego życiu wszystko zaczęło się układać, kiedy założył rodzinę, miał przy sobie siostrę, Bulmę, Trunksa i Brę w drodze! Mam nadzieję (nie wierzę, że to piszę, jeśli chodzi o Vegetę, ale muszę, zasłużył za to, co zrobił), że uda się go sprowadzić dzięki Smoczym Kulom!
ALE SCENA GOHANA Z SARĄ TO MOJA SCENA! <3 TO MOJA IDEALNA SCENA, pełna emocji i dramaturgii, to jest po prostu moja scena, na którą czekałam od dawien dawna i którą czytałam z zapartym tchem, to jest idealny rozdział dla mnie, było tu wszystko co być powinno i jeszcze więcej! <3 I JESZCZE ICH POCAŁUNEK! Nie mógłby być piękniejszy! Emocje Gohana oczywiście jak zwykle pięknie oddane, obawiałam się tego, że nie będzie potrafił jej zabić, ale... przecież nie mógłby tego zrobić. Za to właśnie go tak kochamy!
Tak w ogóle to ja nie wierzę, że ona go zabiła! Gohan nie umrze! Nie wierzę w to, że umrze! Nawet nie biorę pod uwagę takiej możliwości. To po prostu jest niemożliwe, mają jeszcze jedną fasolkę, mają fasolkę przecież? Tę, której nie udało się podać Vegecie?? Mogą go ocalić! A Sara chyba znowu się budzi! Mam nadzieję, że tym razem obudzi się na dobre, zobaczy, co zrobiła i skieruje swój gniew na Yonana! On w ogóle sam chyba ledwo przeżył starcie z Vegetą? Te wszystkie jego magiczne sztuczki powoli tracą na sile, a trucizna też mu się kończy!
Zakrztusił się krwią, a ta spłynęła mu po policzku prosto na ich złączone dłonie i tak już umorusane tą cieczą ze śmiertelnej rany. Nie wiedział, co się właściwie dzieje, ona tym bardziej. Coś ją tchnęło, coś poczuła, czego dotąd nie znała. Nachyliła się nad nim ostrożnie wciąż zaglądając w czarną głębie oczu, a chwilę później przykładała swoje usta do jego. Pocałunek przepraszający? Nie umiała sobie tego wytłumaczyć, to był impuls, całkiem nieświadomy dla niej. Czy ta druga ona, o której tyle razy wspominał umierający wiedziała co się tu wydarzyło? Ale fala gorąca, jaka ją ogarnęła była nie do opisania. Czuła się tak, po raz pierwszy w życiu. Myślała, że zaraz zapłonie niczym pochodnia.
OdpowiedzUsuńHYYYYYYY!!!! TO JEST MÓJ FRAGMENT! <3 TO JEST MÓJ ROZDZIAŁ! <3
UWIELBIAM TEN MOMENT!
Świetny rozdział!! :) Chociaż zupełnie nie tego się spodziewałam. Byłam pewna że Sara w pore sie opamięta i stanie po właściwej stronie. Ale koncowka chyba pokazuje że właśnie to nastepuje. Zakończenie bardzo emocjonalne i świetnie wszystko zostało opisane- sama walka i emocje zwłaszcza Gohana :)
OdpowiedzUsuńDziekuje! Jakze dziekuje Ci za odzew! To jest ten rozdzial, ktory kocham najbardziej i gdy ktos go komwntuje az mi slabo bo zapiera mi dech xD
UsuńCiesze sie, ze widzisz tam tyle emocji, staralam sie jak moglam by byl jak najlepszy 💜
Oj, tych burzliwych odczuciach Gohana nie da sie nie pokochac. To taki dobry chlopak w koncu! ☺ Cieszy mnie to, że zdalam ten egzamin.
I wiesz, miec nadzieje jest dobrze. I masz tu racje, ze wyglada jakby Sara wreszcie miala wrocic, czy to prawda, dowiesz sie juz w nastepnym odcinku :D
Ah nie mogę się nadziwić tymi pięknymi poetyckimi opisami. Idealnie pomagają wyobrazić sobie co tam się dzieje. Miodzio i lece dalej!
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo za tak motywujące słowa! Rozpływam się nad nimi ❤️
Usuń