23 maja 2021

63. Ocaleni

Z dedykacją dla Mihoshi


—     Son Goten, jesteś cały? – zapytałam kierując się ku obrońcom tej planety.

Cała czwórka stała jak kołki, za pewne dotychczas intensywnie obserwując moje poczynania.

—     Tak, dostałem senzu, nic mi nie dolega – zawołał machając prawdopodobnie wcześniej złamaną kończyną.

—     Dobrze, lecisz ze mną, a wy zajmijcie się tym ścierwem! – wskazałam palcem, z którego wyczuwałam przeciwnika – Ten łajdak Pheres nie uciekł daleko.

Son Goku, Vegeta oraz Trunks bez zbędnych pytań ruszyli we wskazaną przeze mnie stronę, zaś młody pół Saiyanin wzbił się w powietrze i zrównał ze mną zadając dużo pytań oczami nie wypowiadając przy tym ani jednego słowa.

—     Lecimy odszukać resztę – uśmiechnęłam się krzywo i nazbyt złowieszczo.

Nie czekając na jego reakcję ruszyłam jak strzała w kierunku najbliższego krateru by ponownie odnaleźć pomieszczenie z klatkami, w którym trzymano pojmanych wojowników. Teraz już nic nie stało nam na przeszkodzie. No, może z wyjątkiem paru nieszkodliwych, zaobrączkowanych kosmitów, no chyba, że byli potężnymi wojownikami, ale ja dziś nie planowałam z nimi walczyć, a uwolnić ich i poznać.

—     Jaką resztę? O kim mówisz i jak to zrobiłaś? – zapytał z entuzjazmem, kiedy mnie dogonił.

—     Co?

—     No… Myślałem, że umarłaś… Wszyscy tak myśleli! A po chwili bum i jesteś, a potem, a potem... – zapowietrzył się – Ta siła i szybkość. Coś niesamowitego. Jak ty to osiągnęłaś? Nigdy czegoś podobnego nie widziałem.

Roześmiałam się pod napływem pochlebstw, a złocista i szalejąca dotąd aura znikła, a wraz z nią wszystkie iskry, jednak postanowiłam nie zmniejszać więcej KI i pozostać w tym stadium. Jeszcze tylu pozytywnych słów w życiu nie słyszałam, nawet od własnego ojca. Musiałam zrobić na nim ogromne wrażenie, bo gdyby mógł jego szczęka szurałaby po ziemi mimo naszego wysokiego lotu.

—    Cóż, nie jestem pierwsza – mruknęłam posępnie, po czym dodałam już weselszym tonem – Twój brat, Son Gohan, on całkiem niedawno, to znaczy dla mnie niedawno, w walce z Komórczakiem osiągnął drugi poziom mocy. Gdybyś go widział, był nad wyraz silny i szybki.

—    Kim był Komórczak? – zapytał powoli.

—    Taki jeden cyborg – mruknęłam krzyżując ręce na piersi i zwalniając lot.

Stwierdziłam, że nie ma sensu, ani czasu opowiadać o czymś już nie znaczącym i resztę drogi przemierzyliśmy w milczeniu. Wylądowaliśmy na dnie krateru gdzie ponownie dotarł do naszych nozdrzy odór zgnilizny i wilgoć. Tym razem bez oporów rozpoczęliśmy wędrówkę przez tunele bacznie rozglądając się wokół jak i czujnie śledząc jakiekolwiek KI. Na szczęście nie musieliśmy długo szukać. Po drodze do cel zabiliśmy paru natrętnych Protektorów, którzy albo próbowali wszcząć alarm albo uciec. Może i nie byli groźni, jednak póki żyli mogli nam zagrażać w inny sposób; technologią czy zniewolonymi rasami walecznych istot, które przybyliśmy uwolnić.

Po rozwaleniu metalowych wrót wtargnęliśmy do upragnionego miejsca. Ponownie znalazłam się w rupieciarni pełnej przeróżnych urządzeń, stołów i słoi. Teraz wystarczyło przejść do pomieszczenia z obrzydliwymi klatkami. Część z nich, która wcześniej była zamieszkana stała teraz odłogiem. Sześć innych było obsadzonych, po jednym na celę. Podeszłam do pierwszej z brzegu, tej, przy której byłam poprzednio. Ten tu wtedy do mnie przemówił nazywając cieniem.

—     Choć i przypatrz się – wskazałam na pierwszą klatkę z osadzonym – Jak myślisz, kim on jest?

Nieszczęśnicy byli w stanie spoczynku. Wyglądali na wyczerpanych i gdyby nie ich potworny wygląd można by uznać ich za nieszkodliwych.

—     Wygląda na zwykłego Protektora.

— Właśnie, a widzisz tę bransoletę? – przesunęłam palec w jej kierunku – Jeśli to zdejmiemy dowiemy się, kto kryje się pod tą płachtą łusek.

—     Sprytnie – mrugnął do mnie z nieukrywanym entuzjazmem – Zabierajmy się do roboty.

—     Nie…

Nie zdążyłam dokończyć, a raczej zacząć zdania, by chłopak nie wkładał rąk za kraty do uśpionego stwora usiłując dosięgnąć nadgarstka i w chwilę po tym spanikowany wrzasnął, a ja wraz z nim nie znając przyczyny. Na ten harmider przebudzili się inni wojownicy groźnie na nas łypiąc, oraz warczeć w tym dziwnym języku. Rosły, prawdopodobnie mężczyzna złapał chłopaka za rękę i mocno przytrzymując przyciągnął go do siebie sprawiając mu przy tym ból. Dokładnie przed tym chciałam go ostrzec, ale jak widać było, ten nie miał w zwyczaju przewidywać niektórych rzeczy. Czas było ratować tego gościa, po raz kolejny. Westchnęłam kręcąc głową.

—     Jeżeli mnie choć trochę rozumiecie, to wiedzcie, że przyszliśmy was uwolnić. Nie mamy zamiaru wyrządzić wam krzywdy.

Ten, który przytrzymywał Son Gotena, tak, że ten ledwo mógł złapać oddech usłuchał i po chwili złagodniał. Nie powiem byłam zdumiona, że tak szybko poszło. Reszta niestety dalej dziczała za kratami. Chłopak upadł na ziemię biorąc łapczywy wdech głośno się przy tym krztusząc.

—     Wiem co ta bransoleta potrafi – dodałam – Mogę spróbować ją zdjąć?

Syn Goku pospiesznie na czworaka się odsunął od klatki, jakby obawiał się, iż uwięziony zmieni zdanie i pochwyci go ponownie. Gdy obmyślałam plan działania rozglądając się dookoła dostrzegłam jak pojmany intensywnie wpatruje się w mieszańca, a ten pochwycił jego spojrzenie. Pod dłuższej chwili postanowił sam uwolnić tę istotę tłumacząc, że nie wie, dlaczego ale musi to zrobić. Z dobrą minutę szarpał się z bransoletą, jednak nie poradził sobie z nią. Musiała być wykonana z solidnego materiału, a on nie chciał używać pocisków, by przypadkiem nie wyrządzić istocie krzywdy. Goten wyglądał żałośnie szamocząc się z kawałkiem metalu.

—     Odsuń się – burknęłam – Wpadłam na pewien pomysł.

Syn Saiyana spojrzał na mnie z zainteresowaniem odsuwając się od klatki.

—     Podpatrzyłam tę technikę od pewnego Changelinga – wyjaśniłam pospiesznie – Powinno pomóc nie raniąc naszego nieznajomego. Postaram się.

Uniosłam rękę do połowy wysokości, a następnie sam palec wskazujący. Zebranie niewielkiej ilości mocy nie trwało długo by nad opuszkiem pojawiła się maleńka fioletowa kropka, z rąk Freezera bardzo śmiercionośna. Ja nie planowałam nikogo nią zabijać.

—     Cii... – szepnęłam i wolnym ruchem palca wycelowałam w bransoletę.

Maleńki promień powędrował we wskazane miejsce i wbił się w przedmiot niczym w masło. Miałam nadzieję, że zadziała, jak powinno. Po chwili nastał maleńki wybuch, a wraz z nim uwolniły się obłoczki dymu i metal rozpadł się w drobny mak. Pojmany w momencie zaczął drżeć dokładnie w ten sam sposób, co denaci. Upadł na kolana, chwycił się mocno krat i zaczął wyć, a w raz z nim reszta uwięzionych. Z Gotenem zasłoniliśmy uszy, ale staraliśmy się nie stracić zmiennokształtnego z oczu. Kiedy jego ciało nabierało ludzkich kształtów, wycie przeistoczyło się w okrzyk przeszywającego bólu. Przeszedł mnie dreszcz, w duchu cieszyłam się, że mnie nie nałożyli takiego urządzenia. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby przechodzić tych konwulsji. Z ciała zniknęły łuski, ogon i szpony, na głowie wyrosły czarne włosy niczym grzyby po deszczu. Mężczyzna jeszcze chwilę dyszał klęcząc głową w dół. Był to młody człowiek o włosach figlarnie sterczących w górę porządnie wymazanych chyba we wszystkim co znajdowało się pod ziemią. W dodatku całkiem przystojny.

—     Kuchukua mbali na mimi* – wskazał palcem na obrożę przylegającą do jego szyi, gdy się podniósł.

Przed nami stał wysoki, całkiem dobrze zbudowany Ziemianin o delikatnych rysach twarzy. Jego twarz choć łagodna wciąż nosiła ślady umęczenia.

—     Saro, szybko! – krzyknął Son Goten w euforii szamocząc się z kratą – Zdejmij mu to!

Nieco zaskoczona zapałem młodego uczyniłam to bez zbędnych pytań, gdy ten wyrwał pręty uwalniając człowieka. W ten sam sposób pozbyłam się kolejnego diabolicznego urządzenia. Ponownie posypał się w drobne kawałeczki. W zadumie stwierdziłam, że nie na marne uczyłam się kuli śmierci, choć planety bym nią nie zniszczyła, tego nie potrafiłabym jeszcze zrobić.

—     Dziękuję ci – rzekł masując obolałą szyję – Jak nas znaleźliście? Skąd wiedzieliście, że nie jestem jednym z nich?

Mój towarzysz z okrzykiem rzucił się na ocalonego mocno go obejmując i ściskając jego ramiona. Mężczyzna w tym samym czasie schował swoją twarz we włosach młodszego roniąc przy tym łzy.

—     To Sara was znalazła – pospiesznie odpowiedział nie luzując uścisku – Gdyby nie ona musielibyśmy z wami walczyć! I pozabijalibyśmy się!

Musieli się znać. Takie powitanie niczego innego nie mogło oznaczać, tylko kim był?

—     Saro, to Son Gohan, mój brat – zawołał zapłakany uwalniając tym samym starszego z objęć.

—     C-co?! – wykrzyknęłam zszokowana zasłaniając przy tym usta – Jesteś bardzo... bardzo... Dorosły.

Mężczyzna się roześmiał delikatnie i mogłabym przysiąc, że tak samo jak ten Gohan, którego znałam. Brat Gotena podszedł do klatki, w której znajdował się kolejny nieszczęśnik. Jego spojrzenie było bardzo wymowne.

—     Chyba się nie znamy? – stwierdził przyglądając mi się – Wiesz, co? Najpierw ich uwolnijmy, potem opowiesz mi swoją historię. Myślę, że będzie warto poczekać, Saiyanko.

Przytaknęłam mu głową, następnie pospiesznie uwolniłam biedaków za pomocą wcześniej użytej techniki demona mrozu. Każdy zniewolony przeszedł to samo, co Son Gohan by na powrót być sobą. Ostatnią osobą okazała się młoda kobieta o czarnych, rozmierzwionych włosach. Kiedy się ostatecznie przekształciła dostrzegłam, że jej ogon nie zanikł, a zmienił w taki jak mój. Więc i ona była Saiyanką. Tutaj, w tym świecie było ich wielu, mieszkali na Vegecie i wiedli całkiem dostatnie życie bez Changelingów na karku. Musiała dać się zwieść Pheresowi, a może ją brutalnie porwali, gdy przemierzała kosmos i tym samym trafiła wreszcie na Ziemię. Na pewno chciała wrócić do swojego domu, tutaj nie miała potrzeby przebywać.

Niestety wśród ofiar Protektorów nie było Nameczanina. Musiało to oznaczać, że został pokonany, albo przez nas, albo wcześniej przez samych łuskowców. Domyślałam się, że nie tego oczekiwali, że tliła w nich nadzieja, gdy oznajmiłam im po raz pierwszy o bransoletach zmieniających wygląd.

—     Słuchajcie mnie – zawołałam – Lećcie za mną. Na górze wszystko wam wyjaśnię. Opuśćmy to cholerne miejsce.

Czym prędzej wystartowałam otoczona złocistą aurą. Zaraz za mną uczynili to bracia, a następnie cała reszta: Saiyanka, dwie istoty o czerwonej skórze, żółtych ślepiach i szpiczastych uszach nieposiadających włosów na głowie, oraz dwoje różnego, nie znanego mi gatunku. Była niebiesko skóra kobieta o ciele pokrytym łuskami, nieco różniąca się od Adris, w dodatku posiadająca szpiczaste uszy i kolce na grzbiecie i zielonowłosy młodzieniec o szponiastych dłoniach, chudych nogach i czarnych jak węgiel oczach pozbawionych białek.

Kiedy już znaleźliśmy się na powierzchni wylądowałam twardo oczekując wszystkich ras. Chciałam się temu bliżej przyjrzeć nim podejmę ostateczną decyzję o powrocie do domu.

—     Jesteś tą Saiyanką! – zawołała młoda kobieta podbiegając i wytrzeszczając swe duże czarne oczy.

Nie czując zagrożenia ze strony byłych więźniów opuściłam swoją złotą przemianę wzdychając przy tym. Stan, w którym do tej pory przebywałam był przeze mnie bardzo uwielbiany, ale najlepiej czułam się w swym normalnym ciele, gdy nie musiałam kontrolować KI i wreszcie odetchnąć. Teraz dopiero czułam obolałe mięśnie i potłuczone żebra.

—     Słuchajcie. Tak jak zauważyła ta dziewczyna, też jestem Saiyanką. Przybyłam do was z odległych czasów. To znaczy pochodzę z innego, równoległego świata, lecz parę lat wstecz, gdzie to miejsce nie miało zdarzenia – wzięłam głęboki wdech – Może dla was głupio to zabrzmi, ale to moja wina. Dlatego nie dziękujcie mi, bo naprawdę nie ma za co.

—     Ty jesteś tą dziewczynką, która nas ocaliła spod władzy Freezera! – zawołała podekscytowana czarnowłosa wyskakując przed zebranych najwidoczniej mnie rozpoznając – Na wszystkich bogów, nic się nie zmieniłaś. Jak to w ogóle możliwe?

—     Ponieważ zamiast wrócić do domu przypadkiem wylądowałam tutaj – odpowiedziałam bez entuzjazmu – Jestem podróżniczką w czasie.

Kobieta zapiszczała z entuzjazmem najwyraźniej nie mogąc uwierzyć, że widziałyśmy się dopiero co, gdy dla niej minęło sporo lat. Zaświtało mi w głowie, że może jednak wiem kim jest.

—     Jesteś księżniczką Saiyan? – zapytałam ostrożnie.

Wszyscy kosmici nosili porwane i brudne szmaty. Gdyby ona miała na sobie swój uniform od razu bym wiedziała czy to ja. Tak mogłam się jedynie domyślać. Czy tak miałam wyglądać jak podrosnę? Wysoka, szczupła, z mniej okrągłą buzią, z poważnym i nieufnym wyrazem twarzy, który od razu zniknął gdy okazało się, że rozmawia ze swoją wybawczynią i to dwukrotną. Kobieta potaknęła, a ja nie mogłam uwierzyć, że właśnie ona dała się złapać w zasadzkę. Pytanie było jak,

—     Zabiłam Changelinga i dlatego się tutaj wszyscy spotkaliście. Myślę, że przeze mnie Pheres doszedł do takiej, a nie innej władzy – mówiłam bez emocji – Wychodzi na to, że mieliście szczęście w nieszczęściu, iż trafiłam tutaj by wam pomóc. Bardzo namieszałam w historii zabijając za wcześnie demona mrozu i mam nadzieję, że to koniec problemów z tego powodu.

Wpatrywali się we mnie przetrawiając wypowiedziane zdania, a kobieta przypominająca nieco Protektorów tłumaczyła czerwonoskórym co właśnie wygłosiłam, widać nie władali naszym językiem. Nagle zrobiło się małe zamieszanie, gdy w chwilę potem na niebie pojawili się ostatni ziemscy wojownicy, a następnie lądują wśród nas.

—     Wojna skończona – oświadczył wesoło Son Goku.

Na te słowa tłum zaczął wiwatować. Pokonaliśmy wroga, nastał wreszcie na tej planecie pokój. Kiedy spoglądałam na uradowanego ojca, że jego syn żyje poczułam ciepło w okolicy serca. Ciekawym uczuciem było pomaganie innym, słabszym. Nie żebym planowała być obrońcą uciśnionych. Po prostu potrzebowałam naprawić to co zniszczyłam. Goku i jego dwaj synowie obściskiwali się, płakali i śmiali się na przemian.

Zabawna też była zszokowana mina Vegety, gdy rozpoznał swoją siostrę, a ona jego. Widać nie widzieli się od wieków, bo zaczęli się ostro ze sobą sprzeczać, zapewne o to jak mogła wylądować w niewoli. Nawet inne rasy między sobą zawzięcie rozmawiały. Ja zaś stałam z boku i przyglądałam się każdemu z osobna. Czas było mi wracać w końcu to nie było moje miejsce, a w tym świecie mogła być tylko jedna księżniczka Saiyan, którą ja nie byłam. Tydzień, jaki tu spędziłam bardzo mnie zmienił. Nabrałam doświadczenia, nauczyłam się nowych sztuczek. Nawet udało mi się zajrzeć w głąb siebie i zmusić do działania. Nie wspominając o odkryciu tajemnicy kamienia z tajemniczej góry Mandar. Kto by pomyślał, że w tak krótkim czasie otrę się o śmierć dwukrotnie?

—     Nad czym tak dumasz? – młodszy syn Goku przerwał moją zadumę.

—     Muszę wracać – westchnęłam – Więcej się nie spotkamy.

—     Ona nie wie, że jest tobą? – szturchnął mnie łokciem w bok – Zdaje się , że jesteś od niej silniejsza.

—     Nie wie i niech tak pozostanie – westchnęłam.

—     Chcę cię przeprosić za moje zachowanie – rzekł już nieco ciszej – Nie powinienem cię całować. To był impuls.

—     Nie powinieneś.

Nie miałam zamiaru ciągnąć tego tematu, chyba, że planował zarobić kolejny cios do kompletu. Dla mnie on zakończył się w chwili gdy oberwał w twarz.

—     Strasznie cuchniesz – mruknęłam uśmiechając się półgębkiem.

—     Ty też, ty też – zaśmiał się chłopak.

Czas było się wykąpać, w końcu świat został ocalony. Z wyjątkiem naszych nozdrzy. 

***

—     Twoja opowieść jest niesamowita – Son Gohan był zachwycony – Nieodpowiedzialna, ale naprawdę emocjonująca. Że też nigdy nie miałem okazji cię poznać.

—     Teraz masz, ale ona to nie do końca ja – wzruszyłam ramionami – Wiesz co mam na myśli.

Mężczyzna wziął córkę na ręce w chwilę po tym jak przybiegła do nas i pogłaskał ją czule po głowie. Siedzieliśmy na świeżym powietrzu przed jego domem. Chciał koniecznie usłyszeć o mojej kosmicznej przygodzie, a ja nalegałam by miało to miejsce na zewnątrz gdy już przywitał się ze swoją żoną, matką i córką.

Wreszcie nastały dla nich dobre czasy. Uwolnieni pozaziemscy towarzysze jego niedoli mieli niebawem powrócić do swych domów, dzięki uprzejmości ojca Bulmy i jej samej, którzy mieli w posiadaniu parę wahadłowców. Księżniczka miała zostać jeszcze jakiś czas na Ziemi, by później także wyruszyć w podróż na ojczystą planetę. Wszystko miało wrócić do normy.

Prawie wszystko.

Po skończonej wojnie zniszczyliśmy podziemną kolonię Protektorów obracając ją w proch. Kiedyś powstanie tam nowe miasto, tak twierdził sam Goku.

—     To miłe z twojej strony, że nam pomogłaś – dodał Gohan po namyśle – Muszę być naprawdę silny w twoim świecie, skoro twierdzisz, że tamten ja jest równie potężny jak ty. Jesteście przecież tylko nastolatkami.

—     Nie wygłupiaj się – mruknęłam – Dążenie do doskonałości to priorytet każdego z Saiyan, a ja byłam sobie winna ratunek. W końcu chciałam siebie uratować, a skazałam na niewolę i teraz nie wiem co gorsze: Changelingi czy Protektorzy.

W mojej głowie nie brzmiało to tak zabawnie, a jednak dorosły syn nieustraszonego wojownika niskiej klasy roześmiał się. Ja jedynie wzruszyłam ramionami.

***

Gdy byłam już gotowa do drogi wyjęłam z cholewki buta kapsułkę konstrukcji Capsule Corporation i po naciśnięciu tłoka wyrzuciłam ją przed siebie by w chwilę później stanąć przed maszyną czasu – Kradzioną, tego nie dało się zapomnieć. Wzięłam głęboki wdech i ostatni raz spojrzałam na zebranych przed domkiem w górach, którzy chcieli być przy moim odlocie. Conajmniej jakby to miało być wydarzenie roku. Rodzina Goku twierdziła, iż jestem ich wybawcą, ale ja i Vegeta nie wmawialiśmy sobie tych bredni. Przecież byłam sprawcą tego zamieszania. W chwili, gdy wsiadałam do pojazdu przypomniałam sobie, że opiekunem Ziemi jest mały Nameczanin, więc poleciłam by poszukali nowego Wszechmogącego, który stworzy kryształowe kule i przywróci do życia tych, których zabito niwelując ograniczenia.

—     Dende, szukajcie Dende'go.

—     Skąd…

Przyłożyłam palec do ust by Son Gohan nie kończył pytania. Przecież znał na nie odpowiedź. Nie musiałam być na Namek by poznać tego wesołego uzdrowiciela. Uśmiechnął się więc do mnie serdecznie przyciskając do siebie swoją żonę i dziecko. Nie czekając już ani chwili wcisnęłam guzik, a szklana kopuła otworzyła się. W momencie znalazłam się w środku od razu zamykając za sobą wejście. Kiedy siłowniki powoli pracowały ja ustawiłam maszynę mając nadzieję, iż tym razem wrócę do domu, a raczej do czasu, z którego wystartowałam po raz pierwszy. Po uruchomieniu wehikuł wzniósł się w górę i wtedy ostatni raz spojrzałam na zebranych, którzy chcieli mnie pożegnać. Zastanawiałam się jak bardzo zmieniłam historię i czy cokolwiek z tego co się tu wydarzało mogło mieć miejsce w mojej przyszłości. Kto wie, jak potoczą się dalsze nasze losy?

Przemierzając mroczną przestrzeń długo się nad tym zastanawiałam, aż zmorzył mnie odprężający sen. Przynajmniej miałam taką nadzieję. Odkręciłam szkody, więc chyba zasłużyłam? A przynajmniej potrzebowałam zregenerować się przed zbliżającą się burą od księcia i Trunksa za istną samowolkę.



9 komentarzy:

  1. 24 czerwca 2012 o 3:15 AM

    No, żebyś wiedziała ze szkoda tej sagi:)No ale mam nadzieję ze kolejne będą równie intrygujące i ciekawe jak pozostałe ;)Zaskoczyło mnie to ze Adris żyje. Już myślałam, że Sara nie da rady, a tu takie zaskoczenie.. No i ta reakcja Sary na widok Gohana, a potem gdy zobaczyła siebie. Bezcenne. ;) Czekam na kolejna część ;] Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. 25 czerwca 2012 o 9:22 PM

    Przede wszystkim, chciałabym Ci podziękować za dedykację. Naprawdę, aż czlowiekowi robi się cieplej na sercu… Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję ;***Ech, aż trudno uwierzyć, że to już koniec tej sagi. Była naprawdę bardzo dobra, a co najważniejsze, w całości wymyślona przez Ciebie. Fabuła wielokrotnie mnie zaskakiwała, a ten rozdział jest świetnym zakończeniem tej części historii ;)No, ale przejdźmy do sedna rzeczy, czyli do rozdziału ;) Tak myślałam, iż to Goten rzuci się na pomoc Sarze. Biedna Sara znalazła się w potrzasku, ale, jak później pokazała, nie ma sytuacji bez wyjścia.Bardzo podobał mi się fragment, w którym Saiyanka znajduje się we własnym umyśle. Jak dla mnie motyw wojownika, który, w wydawać by się mogło beznadziejnej sytuacji, odnajduje w sobie siłę do walki, jest jednym z wyznaczników Dragon Ball. Podoba mi się, że go tutaj wykorzystałaś. Mamy niesamowite napięcie, a potem szybki zwrot akcji. Cos pięknego ;)Adris jak widać nie doceniła przeciwnika, a Sara jej pokazała, że istnieje moc tak wielka, której nie będzie wstanie pożreć. Spodobało mi się to rozwiązanie – gdybym sama pisała ten rozdział, pewnie rozwiązałabym to w podobny sposób :)Miłym zaskoczeniem dla mnie była wiadomość, że Gohan żyje. Szkoda tylko Piccolo…Fajnie było również ujrzeć starszą wersję Sary. Saiyanka musiała czuć się dziwnie, widząc jak będzie wyglądała za kilka lat.Wszystko skończyło nam się pięknym happy endem. Wróg został pokonany, niewolnicy odzyskali wolność, a Sara ruszyła w powrotną podróż.Piękne uwieńczenie pasjonującej przygody ;)Już teraz nie mogę się doczekać, co przygotowałaś dla nas w kolejnej sadze!Pozdrawiam bardzo serdecznie i czekam na newsa :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. 30 czerwca 2012 o 2:11 PM

    To było genialne! Zakończenie sagi, ale mimo to muszę przyznać, że było to zakończenie klasą i bardzo mi się podobało :)Zwłaszcza tekst pochyłym drukiem a jeszcze do tego podkład muzyczny z Naruto… Mmm. Aż mnie dreszcze przeszły jak załączyłam drugi podkład i zaczęłam czytać kolejną część rozdziału, gdy Sara otworzyła oczy. Nie wiem tylko czy to przez muzykę czy przez opowiadanie, ale raczej przez to drugie ;)Mam nadzieję, że nie kończysz z pisaniem, bo piszesz zajebiście! ^^Pozdrawiam Serdecznie!Madzia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Muszę się powtórzyć, ale: ALEŻ ROZDZIAŁ! 🙉😍 Sara to mała łobuziara, ale ostatecznie znowu wszystkich ocaliła i wszystko dobrze się skończyło! 😍 W ogóle Sara z przeszłości wydała się jakaś taka... spokojna! W ogóle nie podobna do naszej Sary, no ale przecież nie przeszła przez to, co ona, więc to w sumie normalne, że jej charakter ukształtował się inaczej.
    Ahhh, trochę żałuję, że wraca już do siebie! Mogłaby jeszcze trochę narozrabiać w przyszłości z Gotenem 🤭😍 w końcu co się stało w tej przyszłości już tam zostanie 🤭

    TERAZ PYTANIE, BO ZNOWU NIE ZAJARZYŁAM! Kim jest żona Gohana?! Najpierw myślałam, że Sara, ale powiedziała, że dopiero teraz ma okazję ją poznać, więc zdurniałam! Nie myślę w emocjach! W ogóle mam ostatnio jakiś problem z myśleniem 🤪🤭

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje Ci za piekny u jakze emocjonalny komentarz. 🧡

      Masz calkowita racje. To zupelnie inna Sara. Wojowniczka, owszem, ale z innym temperamentem . Spokojniejsza, trzeźwiej myslaca i nie doswiadczona tak bardzo przez los. Zdradze, ze zyla marzeniami, ze kiedys odnajdzie tajemnicza bohaterkę 😊, ale nie w tym samym wieku co wtedy 🤣🤣🤣

      Huahahhahaa! Rozwalilas system! 10 latka z jakims 16-17 latkiem?  🤭🤭 To sie w ogole nie powinnobylo wydarzyc. Gotena po prostu wzielo. Nie myslal trzezwo, zmiekly mu nogi, ze taka dziewczyna jest harda jak facet. Z reszta pierwsza saiyanka jaka spotkal xD  Pamietaj, ze to Sara uwaza sie za dorosla i swiat Saiyan, ktory przeciez nie specjalnie uznawal dzieci za dzieci  bo kto wysyla dzieciaki do pracy i mordobicia gdzies na drugim koncu wszechswiata? 😅😅

      I już śpieszę z  pół-odpowiedzią. Ktoz moglby być żoną Gohana w świecie stricte z smakiem GT? No.... kto? 🙈

      Usuń
    2. O nieeee, to Videl, łeeeee!

      Ej stop, mnie się coś uwaliło, że ona ma 14 lat😱😱😱😱 TERAZ MYŚLĘ TRZEŹWO TO FAKTYCZNIE PRZECIEŻ ONA JEST MŁODSZA!

      OMG CO TEN GOTEN ODWALIŁ! HAHAHHAHA DOPIERO DO MNIE DOTARŁO

      Usuń
  5. No muszę powiedzieć ogromny szacun za tak zgrabne i pomysłowe dopięcie i wykorzystanie historii. No i jej rozpisanie. Naprawdę jestem pod wrażeniem :) "

    OdpowiedzUsuń
  6. Czyżby to była jakaś krewna Yakona z Sagi Buu ;] teraz mnie olśniło że on też miał przecież szpony i pożerał energię. No jesteś genialna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A je jestem ciemna bo o Yakonie pomyślałam odrazu jak pojawił się wątek z tym że ich energia jest wysysana xD teraz mnie znowu olśniło.

      Usuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!