04 lutego 2019

34. Wspomnienia



W sali tronowej zapanowała cisza. Doskonale było słychać nierówny oddech królowej. Przyglądali się uważnie jakbym co najmniej była jakimś durnym żartem – Zapewne, gdyby mnie to spotkało także była bym zaskoczona. Nieczęsto z resztą zjawia się nastoletnia dziewczyna z takimi wieściami. 
—    Co to za brednie!? – Obruszył się ojciec wstając z tronu, lecz nie robiąc ani kroku. 
—    To prawda! Musisz mi uwierzyć! – Niemal zaskomlałam w panice. – Cały lud, wszystko... Przestanie istnieć! Freezer wszystko… 
Głos mi się załamał. Nie wiedziałam jak dotrzeć do tych upartych głów. Stali okoniem jakby mieli pewność, że pod panowaniem Imperatora nic im nie grozi. Dlaczego byli tak uparci? Ich pogardę było widać na kilometr, w dodatku parsknęli śmiechem jakbym opowiedziała naprawdę świetny dowcip. Nie mogłam ukryć, że mnie to rozjuszyło, jednak mimo wszystko panowałam nad sobą nadal próbując coś ugrać. 
—    Straże! – Krzyknął gniewnie władca. 
Nie tak od razu pojawili się w drzwiach oboleli saiyańscy gwardziści. Mieli przerażone miny niczym zbite psy. Byłam pewna, że kuksańce, które przyjęli były zbyt mocne. Nie zdążyli się jeszcze pozbierać, a król wzywał ich do siebie by stanęli na wysokości zadania i wyprowadzili nieproszonego gościa. Vegeta nie miał zamiaru brudzić sobie rąk. 
—    Kto te dziecko tu wpuścił? – Sapnął. 
—    Królu... Bo my... Zaatakowała nas. – Wreszcie wyżalił się Beann spuszczając wzrok. 
—    Nie mieliśmy szans... – Posępnie dodał Troot. 
Saiyanin twarz swoją przywdział w purpurę. Gdyby nie białe światło nad nim pewno bym nie zauważyła, w końcu stał daleko. Wyczuwałam także jego falującą aurę i byłam wdzięczna Goku, że mnie tego nauczył. Poleganie na scouterze było bardzo przereklamowane. 
—    Chcecie mi wmówić, gamonie, że to dziecko wam przylało? – Oburzony wystrzelił we mnie palcem nie dowierzając w to co usłyszał. – Za co wam płacę do cholery?! Banda idiotów. 
—    Oni nie kłamią, królu. – Zabrałam głos, gdy tamten wreszcie ucichł. – Oni nie chcieli mnie wpuścić. Przylałam im. Wiem, że nie ładnie i w ogóle uchodzę w waszych oczach za intruza, ale ja naprawdę nie mam złych zamiarów. Chcę wam pomóc przetrwać nadchodzącą masakrę. 
Vegeta zdenerwował się jeszcze bardziej. Nie sądziłam, że może. Poczułam jego podniesioną moc, jednak wciąż uważałam, iż nie był to szczyt jego możliwości. Miałam szczerze taką nadzieję. Ruszył on w moim kierunku chcąc zapewne unieszkodliwić. Robiłam uniki z lekkim uśmiechem na twarzy, bo zawsze marzył mi się sparing z ojcem. Ten jednak machał pięściami niczym na oślep, które co parę chwil stykały się z betonowymi filarami podtrzymującymi strop. Jego złość rosła z każdym chybieniem. W końcu znudzona tym tańcem oddałam cios prosto w brzuch, bez ostrzeżenia. Nie było czasu na zabawę, a tak to właśnie wyglądało z mojej perspektywy. Saiyański władca, w ogóle nie przykładał się do tego. Trafiony król odleciał w tył, na drugi koniec komnaty opadając wzdłuż ściany. Automatycznie podbiegłam do niego z przestrachem w oczach. Pierwsza myśl jaka mnie dopadła niemal zmroziła mnie: Uderzyłam ojca! Ale to nie do końca był mój ojczulek, ten przecież nie żył od tak dawna. A jednak odczucia zdawały się być dotkliwie naturalne. 
—    Wybacz, królu... – Uklękłam przed jego obliczem spuszczając łeb by nie dostrzegł mej twarzy. 
—    Kim u diabła jesteś? – Syknął w bólu podnosząc się ociężale na łokciach. – Jak to możliwe, że taki dzieciak może mieć w sobie tyle siły? Jesteś legendarnym wojownikiem? 
—    Nie bardzo mogę się przedstawić, mój panie. – Złapałam za koniec materiału kaptura usiłując go mocniej naciągnąć. – Jednak mogę pokazać co się niebawem wydarzy. Wystarczy, że mnie dotkniesz. 
Na ten pomysł wpadłam całkiem przypadkowo przypominając sobie o jednej z technik pokazanych mi przez Gurdo w przeszłości. Potrafił on nie tylko zatrzymywać czas wokół siebie wstrzymując oddech, ale i przekazywać wspomnienia za pomocą obrazu. Pamiętam, że świetnie się bawiłam oglądając jego sceny walk, gdy przeciwnik był całkowicie bezradny, jednak nie uczyłam się pod jego okiem jak używać tej metody z obawy na zdradzenie swojego pochodzenia. Robiłam to jedynie na sobie nie wiedząc czy efekt jest w ogóle zadowalający. Tym razem nie miałam czasu na zastanowienie się czy to wypali. Spróbować trzeba było. Król niechętnie do mnie podszedł chwytając za lewe ramię, które mu wskazałam. Poczułam ogarniającą dziwną pustkę. Tak dawno nie czułam tego tknięcia. Dotyku choć szorstkiego to sprawiającego, że wszystkie troski znikały, pryskał strach niczym bańka mydlana, a dziś? Był po prostu obojętny, oziębły. Pomimo tylu lat nie potrafiłam przyzwyczaić się do tego, iż ich nie ma i już nigdy nie będzie. Vegeta spojrzał na mnie wyczekująco. Przestałam rozmyślać i wróciłam do działania. Przecież czas naglił, a ja tonęłam w beztroskiej przeszłości, która nie wróci. 
—    I ty królowo. – Zachęciła ją szybkim gestem. – Także musisz to zobaczyć.
Verinia z niemrawą miną podeszła i położyła delikatnie dłoń na tym samym ramieniu co ojciec. 
—    Zamknijcie oczy. – Poleciłam. - Oglądajcie. Mam nadzieję, że się uda. 
Oboje zamknęli oczy mimo, że nie podobał się im ten pomysł. Nie musieli tego głośno mówić, ich miny zdradzały wszystko. Również zamknęłam swoje powieki koncentrując swoje KI w skroniach. 

Przed naszymi oczyma z czarnej otchłani wyłoniła się ta sama droga, którą biegłam do sali królów, lecz mocno zamazana. Gdyby nie fakt, iż przemierzali ją od lat nie rozpoznali by prawdopodobnie miejsca. W naszych głowach rozległy się krzyki i potężne eksplozje. Na ziemi leżało parę zgasłych ciał, które nie zdradzały tożsamości z powodu ich zmasakrowania. Wszędzie unosił się pył i co jakiś czas dało się widzieć potężniejsze zniszczenia. Gdy wizja przekroczyła próg lokum, w którym się obecnie znajdowaliśmy pojawił się jeden z podwładnych Freezera... Ten sam, który spędzał mi sen z powiek przez wiele lat. Rozległ się przeraźliwy krzyk kobiety.

Rozdzierający tak, że sama królowa zadrżała niemal zabierając swą rękę. Jednak jej partner wyczuwając to pogładził ją po palcach, by następnie chwycić kilka z nich i spleść na znak, że razem przez to przejdą.

Martwa królowa w kałuży własnej krwi… Przy niej zrozpaczony król… 
I on… 
Ten, który zabił. 
Zniszczył wiele istnień. 
FREEZER. 
Siedział w swoim pojeździe tworząc gigantycznych rozmiarów kulę zniszczenia, a w tle majaczyła planeta Saiyan, którą tak dzielnie usiłowali ocalić jej mieszkańcy.


Po policzku spłynęła samotna łza. Ponownie przechodziłam to samo. Potworny ból nasilał się w okolicach serca. Nie miałam ochoty tego oglądać. Dla mnie to było zbyt wiele. Choć pokazałam władcom strzępy swych wspomnień wyczuwałam ich emocje. Nie tylko te spowodowane drżeniem rąk, czy zaciskanie palców, ale i skaczącą energią od rozgoryczenia i niedowierzania.

Nastąpił wybuch… 
Eksplozja była potężna, że statek kosmiczny usunął się lekko w tył. Nastąpił kres saiyańskich istnień. 
Echem poniósł się szaleńczy śmiech niszczyciela. 
Później nastała bezkresna i przytłaczająca nicość. Idealna czerń.

To była ostatnia scena, którą ich uraczyłam. Matka odskoczyła niczym oparzona w niemym krzyku, a na jej twarzy malowało się przerażenie. Król także zdjął swoją dłoń i podszedł do kobiety obejmując ją ramieniem szepcząc tylko im słyszalne słowa. 
—    Właśnie ujrzeliście swoją śmierć. – Cicho westchnęłam spuszczając głowę. 
Król Vegeta ponownie poczerwieniał ze złości. Nie był w stanie pojąć tego co przed chwilą zobaczył. Zapewne sama bym nie uwierzyła. Zareagowałabym podobnie, ale to były moje wspomnienia, nie wymysł bujnej wyobraźni. Taka była prawda i moje cofnięcie się w czasie nie zmieniało nadchodzącego wydarzenia. Niestety. 
—    Jak to jest możliwe? – Ostrożnie zapytała królowa. 
—    Freezer zaatakował bo bał się, że któregoś dnia zbuntujemy się przeciwko jemu i pozbawimy go władzy. – Naprędce wyjaśniłam. – Przeżyłam to wszystko i mając okazję cofnąć się w czasie przybyłam by was uchronić. 
Zaraz po wypowiedzianych słowach do pomieszczenia wbiegła mała dziewczynka z bardzo promienną buzią. Podbiegła do królowej, uścisnęła ją z dziecięcą miłością. 
Ja… Bardzo za tym tęskniłam i widząc co straciłam posmutniałam. Czy ktokolwiek by chciał spędzić całe dzieciństwo będąc pozbawionym jakiejkolwiek relacji rodzinnej? Nie mogłam dopuścić by ona musiała przez to przechodzić. Tak bardzo mi na tym zależało. 
—    Wytłumaczysz mi jakim cudem oglądaliśmy twoje... Wspomnienia? – Dopytywał król. 
—    To nic nadzwyczajnego. – Wzruszyłam ramionami. – Tej techniki nauczyłam się od jednego kosmity, z którym musiałam spędzić trochę czasu. 
Oczami znowu powędrowałam do matki z dzieckiem, które usilnie chciało coś opowiedzieć z wielkim entuzjazmem. Prawdą było, że nie pamiętałam tej sytuacji. Czy ostatnie miłe wspomnienia uległy zatraceniu i już niemal nic mi nie zostało? 
—    Nie pozwólcie na to by wasza córka musiała przez to przechodzić. – Rzekłem zaciskając pięść. – Ani żadne inne dziecko. 
Władca planety chwycił mnie za nadgarstek odciągając na bok gderając coś pod nosem. Czym go znowu zdenerwowałam? Przecież dopiero co zaczynaliśmy jakoś sensownie rozmawiać. Był dostatecznie poruszony obrazem, którego był świadkiem, ale prawdopodobnie rozmowa o śmierci przy jego czteroletniej córce rozjuszyła w nim ogień. Możliwe, że źle zrobiłam wypowiadając te słowa przy niej, lecz nie widziałam innego wyjścia by przekonać tych dwoje do działania. Ja musiałam przez to przechodzić! Nikt mnie przed tym nie uchronił. Nikt nie zamierzał przygotować do życia w tak skrajnie trudnych warunkach. 
—    Jak śmiesz mówić o takich rzeczach przy dziecku!? – Warknął na mnie łypiąc spode łba. – Kto ci dał takie prawo? Do opowiadania nam takich bzdurnych rzeczy? 
—    Nikt mi tego prawa nie nadał. – Odrzekłam spokojnie, nie chcąc wzniecać pożaru. – Jestem tu z wyboru i z myślą o waszym losie. Przybywam z przyszłości, w której nie istnieje ten świat. Widziałeś to w swojej głowie! – Jego oporność sprawiała, że zrobiłam się lekko nerwowa. – Pragnę wam tylko pomóc by ponownie to nie nastąpiło. Czy to, aż tak trudne do pojęcia? 
—    Po co to robisz? – Dopytywał. 
—    Ci, którzy przeżyli musieli służyć Changelingowi do śmierci. Ja jako jedyna doczekałam jego. – Tu zrobiłam przerwę jakbym zastanawiała się czy kontynuować. – Jedyni Saiyanie jakich znam to wasz syn, książę Vegeta, który w tym czasie ruszył z misją i syn Bardocka, który od dziecka mieszka na innej planecie. Nasz gatunek wymarł, mój królu. 
—    Zatem kim ty jesteś? – Padło wreszcie niechciane pytanie. 
—    Teraz nie mogę zdradzić swojej tożsamości, bardzo mi przykro, ale nie mogę. – Westchnęłam odwracając głowę z myślą, iż ten zaraz zdejmie mi kaptur. – To ważne, gdyż może mieć to większy wpływ na waszą przyszłość. 
Mężczyzna mruknął coś pod nosem kręcąc przy tym ustami. Doskonale pamiętałam ten jego zwyczaj gdy za nic nie chciał czegoś przyjąć do wiadomości. Na przestrzeni lat zdążyłam zauważyć, że każdy władca miał w sobie tę cechę. 
—    Możesz mi zaufać, królu. – Pospieszyłam z odpowiedzią na nie wypowiedziane zdanie. – Jako ostatnia żyjąca Saiyanka chcę was ocalić. Nikt poza mną nigdy tego nie uczyni. 
Opowiedziałam im wreszcie o wszystkich podłościach Freezera jakie dosięgły wszechświat i gościnności mieszkańców planety, na której mieszkałam obecnie, oczywiście nie zdradzając jej nazwy. Chciałam poczuć uścisk ojca, lecz nie pozwoliłam sobie na te myśli. Nie byłam już dzieckiem. Tylko sierotą, która by przeżyć musiała nauczyć się walczyć z przeciwnościami losu. Tą która była zmuszona dorosnąć, aby przetrwać. Nie było tam miejsca na dziecięce czułości. 
Gdy wreszcie nastała późna noc, a my przenieśliśmy się do gigantycznej stołówki żołnierskiej na posiłek. Król Vegeta zdawał się być przychylniejszym z każdą godziną. Dotąd go nie zaatakowałam, nie pokazałam wrogich intencji, a przede wszystkim byłam nad wyraz opanowana. On nie rozumiał, dlaczego? Tylko mnie było wiadome, że znałam jego zwyczaje i temperament. Powoli kończyliśmy strawę i musiałam przyznać, że na Ziemi potrawy smakowały o niebo lepiej. Jak mogliśmy w ogóle nie umieć niczego dobrze przyrządzić? Wszystko było takie... Smutne i proste. Ot ugotowane czy upieczone. 
—    Panie, zostanę tu tak długo póki Freezer nie przybędzie i nie wyląduje na drugim świecie. – Rzekłam marszcząc brwi wycierając przy tym tłuste palce w ściereczkę. 
—    A kiedy to dokładnie nastąpi? – Zapytał zaniepokojony. 
—    Według moich obliczeń, gdy nie będziemy już zdolni do przemiany. 
—    Za cztery dni. – Zamyślił się. 
Ojciec odprowadził mnie do lokum, w którym miałam zamieszkać do czasu nalotu. Usiadłam na posłaniu tępo spoglądając w swoje zakurzone buty. Po tym wszystkim miałam wrócić do czasów obecnych, gdzie moi rodzice nie istnieli… Westchnęłam głęboko opadając na poduszki. Jednak najgorsze było dopiero przede mną – spotkanie z Freezerem. Czy ja oszalałam lecąc w przeszłość? Najprawdopodobniej. 
—    To będzie naprawdę męcząca przygoda… 
O dziwo szybko dopadł mnie sen. Czy to za sprawą uciążliwych pertraktacji z władcą, czy sama podróż w czasie tak wykańczała? Jedno wiedziałam na pewno – nie wyspałam się, gdy o świcie otworzyłam oczy. Miałam wrażenie, iż ktoś posypał je wiadrem piachu cicho się przy tym podśmiewując. Nie chcąc tracić cennego czasu ubrałam płaszcz standardowo zakrywając twarz i ruszyłam do zbrojowni, gdzie mogłam pobrać nowy kombinezon bojowy. W tych ziemskich szmatach nie było sensu nawet trenować, a właśnie z rana miałam ochotę porozciągać się gdzieś na uboczu planety zdała od Verinii i Vegety, by w spokoju móc przygotować się do samotnego starcia z potworem minionych lat. Przecież nie mogłam liczyć na jakąkolwiek pomoc ze strony swych pobratymców. Już raz pokazali jak bardzo nie dorastają mu do pięt. 
Wylądowałam na wzgórzu skąd doskonale było widać zarysy miasta. Czerwono-brunatna ziemia automatycznie wprawiła mnie w nostalgię. Niegdyś tęskniłam za tymi widokami, jednak kiedy miałam do porównania Ziemię... Cóż, Vegeta była okrutnie smutną planetą. Dopiero teraz, oglądając te widoki zrozumiałam, że nie było tutaj nic co mogłoby by mnie na tej kuli vegeckiej* zatrzymać. We wszechświecie były dużo piękniejsze planety. Pomimo tej szpetoty, nie godziłam się na jej zniszczenie. Ten glob przeszedł masę wojen między Tsufulianami, a Saiyanami. Była to kara za brak szacunku do własnej ziemi. 
Usiadłam na ziemi krzyżując nogi, jak zwykł robić to Nameczan. Przed treningiem postanowiłam zająć się medytacją albo przynajmniej czymś na jej kształt. Skupić się na swojej energii, wyciszyć ciało. Dostosować się do obecnej sytuacji. Później poćwiczyć z niewidzialnym przeciwnikiem by na koniec wystrzelać masę pocisków w eter nie uszkadzając ziemi. Wystarczyło, że samą wysoką energią sprawiłam, iż pękała i kruszyła się pod stopami tworząc niewielkie doły. 
Po zadowalającym rozruszaniu kości mogłam iść na sycący posiłek nasłuchując tutejszych rozmów. Większość rodaków była już poinformowana o nadchodzących wydarzeniach i organizowali wielkie sparingi. Także miałam w planach wybrać się do salek treningowych. Nie tylko by ćwiczyć, ale i skopać parę tyłków saiyańskich, które uważały się za dostatecznie silne, lub niepokonane. Część posiłkujących się wojowników na stołówce zerkało na mnie niczym na kosmitę. Kto by nie przykuł uwagi na zakapturzoną postać? Wieść się szybko rozeszła o moim posiłku z władcą, a jednak nie potrafili pojąć, że moja osoba wciąż nie była nikomu znajoma. Sama bym nie mogła przejść obojętnie przy tak wyróżniającej się osobie. Ja jedynie nie chciałam by władcy skojarzyli mnie ze swoim dzieckiem. Resztą się nie przejmowałam, jednak nikt nie mógł dać mi gwarancji, że gdy zdejmę kaptur znikąd nie pojawi się król czy królowa. Mego brata nie było i tylko tym się nie musiałam przejmować. Był bezpieczny w kosmicznej kapsule w towarzystwie Nappy w drodze do Raditza. 
—    Te, młody! – Ryknął niespodziewanie zza mych plecy męski głos tym samym kładąc swą dłoń na ramieniu. – Coś taki tajemniczy? 
—    Nie twój interes. – Mruknęłam starając się ignorować zaczepkę. – Zabieraj swą łapę. 
Saiyanie obserwowali zdarzenie nie kryjąc komentarzy i śmiechów. Atmosfera niemal momentalnie zgęstniała. Wyczuwałam skaczące KI co poniektórych osobników. Saiyanie zawsze byli porywczy, część z nich uwielbiała wszczynać drobne bijatyki jakby co najmniej siadali w przydrożnej knajpce przy tanim alkoholu, jednak by taki wojownik mógł się sponiewierać potrzebował litrów cholernie drogiego w kosmosie napitku, który był praktycznie nie dostępny z racji tego, iż Freezer zawłaszczył sobie planetę, na której jedynie można było uprawiać winegon*.


Mężczyzna oczywiście nie mógł tak po prostu mnie zostawić i odejść bez słowa, czy nawet z jakąś wulgarną ciętą ripostą. Nie było to w jego stylu. Jak widać miał bardzo wysokie mniemanie o sobie. Z resztą, który Saiyanin nie miał? Zacisnął mocniej swą dużą łapę, aż poczułam, jak pulsuje ramię. Zirytowana bez zbędnego słowa chwyciłam go za natrętną kończynę, by następnie w przypływie gniewu przerzucić go nie tylko przez siebie, ale i całą jadłodajnię. Ostatecznie delikwent wylądował pod ścianą. Sala zagrzmiała gromko. 
—    Ostrzegałam cię. – Mruknęła cierpko wracając do pałaszowania mięsiwa. 
Tamten gdy się pozbierał, a nerwy dosięgły zenitu zaatakował mnie oznajmiając to okrzykiem: 
—    Zaraz cię mikrusie zmasakruje! 
Kiedyś gdybym usłyszała taką groźbę zlękła bym się, ale teraz? Za dużo razy zostałam właśnie zmasakrowaną by tym razem taką pogróżką się przejmować. Nie od podrzędnego wojaka saiyańskiego, który raczej niczego sobą nie reprezentował. Czy by tak krytycznie oceniać własną rasę musiałam przeżyć te wszystkie lata? 
Pospiesznie odkładając posiłek przygotowałam się do odbioru najazdu, choć nikt tego nie mógł zarejestrować – wydawać by się mogło, że zamarłam ze strachu, co było wierutną bzdurą! Skoro dryblas chciał akcji miałam zamiar ją mu zapewnić. Dlaczego by nie? Tym samym miałam nadzieję, że wreszcie odsuną się ode mnie, dadzą spokój i pozwolą przygotować się na ofensywę Changelinga, oraz że sami wezmą się za porządny trening. Nie mogłam przecież jednocześnie pilnować reszty bandy sił freezerskich by nie stała się komuś krzywda. Byli do cholery wojownikami! 
Część zebranych wstrzymała oddech w ostatnim ułamku sekundy nim mężczyzna dosięgnął mnie swą pięścią. Zwinnie ją zablokowałam. Musiałam przyznać, że siła uderzenia była dużo większa niż mogłam się spodziewać, toteż cofnęło mnie nieco w tył. Jednak to było wszystko. Moja w tamtym momencie biaława aura, która pojawiła się niemal w chwili ciosu rozeszła się wraz z odbiciem się w dłoni KI. Dało się słyszeć ochy jak i pospieszne zbieranie powietrza w płucach z niedowierzania. Właśnie nastolatka zablokowała cios, toż to niesamowity widok! Sama mając cztery lata i później, gdy wciąż się szkoliłam zachwycałam się podobnie. Każda tego typu akcja zapierała mi dech. 
Saiyanin w chwili zderzenia zamarł rozdziawiając usta, lecz szybko się opamiętał by zaraz zaciekle okładać mnie pięściami i nogami. Pozostało jedynie bronić się przed narwańcem. Zupełnie jak w przypadku ojca. Gwizdów i krzyków reszty Saiyan nie było końca, aż wreszcie dosięgnął mnie cios w ramię, tym samym ściągając mój kaptur, co spowodowało lawinę kolejnych wydarzeń. Poruszona doznaniem oddałam napastnikowi w kark, a następnie w plecy z łokcia posyłając go tym samym na posadzkę, a ta popękała po jego wtopieniu się w nią. Głośno westchnęłam rozglądając się po zebranych łypiąc na nich niczym zaszczuty zwierz. Ja przyleciałam tu dla nich! Miałam zamiar ryzykować życiem, byleby mogli oddychać na tej przeklętej planecie i w taki sposób mnie traktowali? Niemal się we mnie gotowało. Byli zwykłymi niewdzięcznikami. 
—    Który chce oberwać? – Zawołałam rozeźlona. – No dalej! Niech znajdzie się jakiś śmiałek! Każdego z was położę! 
Gdyby nie głosy dochodzące z tyłu sali, które rozpoznałam od razu mogłaby rozegrać się tu niezła rozróba. Głos króla jednak momentalnie postawił mnie na ziemię. Niemal w ostatniej chwili przywdziałam swoją kapuzę nim ojciec dotarł do środka zbiegowiska. Niemal ze strachu zapomniałam języka. 
—    Nic się nie stało, królu. Rzekłam wreszcie. Facet szukał zaczepki, nic nadzwyczajnego. Właśnie wychodziłam. 
Skłamałam połowicznie. Ale tak widocznie być musiało. Ostatni raz spojrzałam na swój niedokończony posiłek po czym pospiesznie wyszłam z zatłoczonego pomieszczenia przytrzymując palcami by czasem nie zgubić okrycia głowy. Tak niewiele brakowało...


* kula vegecka - uznałam, że jest to porwane sformułowanie odnosząc się do planety jak do kuli ziemskiej ;)

* winegona - kiście okrągłych, owoców o szkarłatnym ubarwieniu, z których pozyskuje się drogocenny alkohol - głównie wino.


13 komentarzy:

  1. ~Kati
    6 kwietnia 2009 o 3:58 PM

    O akurat przeczytałam i muzyczka mi się skończyła ciekawe jakby to się wszystko potoczyło gdyby ród sayianski został uratowany. Bardock zapewne by żył ciekawe czy by szukał Goku jak potoczył by sie napad kosmicznych wojowników na Ziemie i czy Trunks by sie narodził ? Bardzo intryguje mnie to wszystko czekam na nastepne rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Bryonly
    6 kwietnia 2009 o 4:19 PM

    Droga Killall!
    Widzę,że Cię zaintrygowałam ;).O wszystkim przekonasz się…w kolejnych odcinkach ;).Nie mogę zdradzać Ci kulisów ;p.Twój komentarz również nieco poprawił mi nastrój ;).Jestem zła i ciągle myślę o pewnej sprawie, jednak staram się zająć czymś innym i zapomnieć o tamtym.Nie znam tej góry ;p. Ale kojarzy mi się z tą górą, co Goku i Chi Chi musieli na nią lecieć, żeby ugasić pożar ;D.Też bym chciała taki strumyczek zobaczyć!Dziękuję za komentarz;*
    Zaraz przeczytam Twoją notkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Bryonly
      6 kwietnia 2009 o 4:32 PM

      Droga Killall!
      Nie wiem co powiedzieć… ,,Wszystko będzie dobrze”? Nie sądzę, żeby Cię to pocieszyło…Jednak mówię – nie martw się. Wszystko się ułoży. Twój piesek nie straci drugiego oka i będzie szczęśliwy, wesoły, będzie biegał w Twoim ogródku ;).
      Muzyka…doskonale dobrana.A rozdział…świetny! Wciąga i intryguje…Co się stanie w przeszłości, to znaczy tu gdzie jest Sara? I jak to wszystko się potoczy? Jak będzie wyglądała walka?Już nie mogę się doczekać ;)Sara jest bardzo dzielna…Potrzebuje uścisku ojca, według mnie nadal jest jeszcze dzieckiem.Szkoda,że nie poznał swojej córki…Sara musiała cierpieć. Podziwiam ją.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. ~Odea
    7 kwietnia 2009 o 4:48 PM

    No, no, to sie porobiło. Myślałam, że reakcja Króla będzie trochę inna, że będzie bardziej… no sama nie wiem jak to nazwać :) bardziej oschły?zimny? Nie wiem.Ogólnie rozdział bardzo mi się spodobał. Muzyka też była świetna. W pewnym momencie poczułam się normalnie jakbym to oglądała, a nie czytała ^^Bardzo jestem ciekawa czy uda im się przrżyć i pokonać Frazera.Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam! ;*;*PS.A co do dentysty…Rany! Ja nie wiem jak ty możesz mówić, ze coraz lepiej czujesz się wchodząc do jego gabinetu :ODla mnie to jest istna sala tortur!Ale podziwiam za odwagę. Ja od urodzenia mam jakiś uraz do wszystkich dentystów.Zyczę Ci dużo siły i odwagi xD
    Pozdrawiam jeszcze raz! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Izunia.
    7 kwietnia 2009 o 7:18 PM

    Droga Killall!
    Jejku… nie wiem, co Ci napisać… Mam nadzieję, że z Twoim Pieskiem wszystko będzie dobrze, i dożyje sędziwego wieku. Zostało mu jeszcze parę ładnych lat, które spędzi ze swoją kochającą Właścicielką. Przyjaźń, która łączy człowieka z psem, jest naprawdę piękna. Często prawdziwsza niż przyjaźń dwojga ludzi. Dlaczego? Prawdopodobnie… psy po prostu łatwiej pokochać, łatwiej im zaufać. Są nam wierne i nigdy nie zdradzą. Nie zadają tyle bólu…Wiem, że strata takiego kochanego futrzaka boli. To tak, jak stracić przyjaciela, kogoś z rodziny, ukochanego… Współczuję. Szczerze współczuję. Powtórzę się: mam nadzieję, że Piesek nie straci oka. Że będzie cieszył się tym wiosennym słońcem przez długie lata. Za każdym razem tak samo ;-). Wiem… to głupio zabrzmi, ale powiedz mu, że Izunia trzyma za niego kciuki, i wierzy, że sobie poradzi.Tylko nie zapomnij. Btw, ostatnio pies mojej koleżanki prawie zszedł z tego świata. Miał napady epilepsji. Średnio szesnaście dziennie, czasem więcej. Szanse były marne, ale udało się. Rufi (tak na imię ma pies) czuje się już lepiej. Jest nieco osłabiony, ale to normalne. Przejdę do notki… Muzyka trafnie dobrana, zatem nastrój jest. Rozdział ciekawy. Widzę więcej emocji, a to wprost uwielbiam. Dalej dziwię się, że Vegeta wraz z żoną nie poznali córki, ale… No cóż, tak miało być ;-). Podoba mi się zachowanie Sary. Chce uchronić swój lud, chociaż wie, że nic za to nie dostanie. Jej przeszłości nie się „naprawić”. Ona jednak chce, aby jej „drugie ja” zaznało lepszego życia. Żeby miało warunki do rozwoju, rodziców, którzy darzą ją miłością. Wspaniałe. Tak, bezinteresowność jest wspaniała. Mam nadzieję, że Freeza zostanie pokonany. Myślę, że to byłoby takie wynagrodzenie, prezent dla Sary. Błędy, błędami – pomijam (czyste lenistwo).
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Izunia.
      8 kwietnia 2009 o 10:17 PM

      Drodzy Killall i Brylusiu!
      Bryluś, jak mniemam, to Twój psiak, prawda? To urocze, co piszesz. Tak, gdybym miała psa, zapewne również traktowałabym go, jak małe dziecko. Znaczy… niby mam psa, ale nie mam, zawikłana sprawa. Tak, tak… w opowiadaniu wszystkie chwyty dozwolone xd. Byleby były sensowne. Mhm, pogoda bywa równie zmienna, co kobieta. A czasem nawet bardziej. Racja, w tamtym roku śnieg niemiło nas zaskoczył (chociaż… nie, u mnie chyba nie było śniegu, albo… nie pamiętam. W każdym razie ładnej pogody nie było), ale trzeba zauważyć, że to był marzec (w marcu, jak w garncu), teraz mamy przepiękny kwiecień. Nie zapowiada się na śnieg, ale kto wie… Na razie, od kilku dni, mogę zaobserwować idealną temperaturę – 20 stopni C. Taaak, gdyby tak tylko przez całe lato było… No, przeboleję ostatecznie tak mniej więcej do 25 stopni, później wymiękam. Dlatego też moją ulubioną porą roku jest wiosna. Nie dość, że wszystko jest piękne, wraz z kwiatami powraca chęć do życia, to jeszcze pogoda idealna! Nie za gorąco, nie za zimno. Ech, za latem nie przepadam. Jeśli miałabym uporządkować pory roku w hierarchii od ulubionej do „nie ulubionej”, wyglądałoby to następująco: 1. WIOSNA. 2. Jesień (ciepła, chlapa odpada). 3. Lato i zima na tym samym miejscu. W lecie cholernie lubię deszcz. Tak, jest ciepło i pada deszcz… mm. Zaś zimą? Śnieg potrafi być ujmujący, zależy, jak na niego spojrzeć, szkoda tylko, że ostatnimi czasy, nie raczy pokazać się na święta, i odwiedza nas dopiero w lutym/marcu, kiedy nie jest potrzebny (a wręcz NIECHCIANY) ;-). Pozdrawiam!

      Usuń
  5. ~wspomnienia--th
    8 kwietnia 2009 o 10:15 PM

    Witaj!
    Kurcze, myślałam, że wszyscy już dawno zapomnieli o moim blogu i tym opowiadaniu, aż dzisiaj wchodzę i… widzę komentarz od Ciebie.Strasznie się cieszę, że mimo iż nie pisałam rok, dalej jesteś z tym opowiadaniem. Bardzo chcę je skończyć, bo od początku było ono dla mnie czymś ważnym, czymś, co miało mi pomóc w pewnym sensie zamknąć pewne rozdziały w życiu, a także rozważyć możliwości, które wydawały się tego niegodne. Pisałam je [opowiadanie] głównie dla siostry, by pokazać jej co jest w życiu ważne. Od początku ta historia była pisana trochę na podstawie mojego życia i życia moich bliskich. Nie sądziłam jednak, że myśląc o czymś i łącząc fikcję z rzeczywistością mogę przywołać do siebie tę gorszą, zmyśloną część opowiadania. Długo zastanawiałam się, czy to kontynuować, stąd ta przerwa. Nie mogłam się zdecydować. Miałam momenty, kiedy chciałam usunąć to opowiadanie, a później próbowałam coś pisać. W końcu dałam sobie po prostu czas. Jak pewnie się zorientowałaś główna bohaterka zmaga się z białaczką. Nie była ona nazwana w ten sposób, ale pisałam o szpitalu i chorobie. Miałam właśnie na myśli białaczkę. Niestety w mojej rodzinie pojawiła się ta choroba. Dlatego też długo nie mogłam się pozbierać do napisania choćby paru słów na bloga. Bo co innego pisać o czymś, gdy się tego nie doświadcza a co innego mieć w głowie tego obraz. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, pisząc to. Nie wiem, czy nawet dotrwasz do końca tego komentarza… Wiedz tylko, że jesteś pierwszą i zapewne jedyną osobą, która się o tym wszystkim dowiedziała. Czułam, że muszę choć trochę to wszystko wyjaśnić. Tak, po prostu.Wybacz, postaram się dokończyć tę historię i bardzo bym tego chciała, jednak nie mogę niczego obiecać.
    Pozdrawiam ;*Kleo z http://www.wspomnienia–th.mylog.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~wspomnienia--th
      9 kwietnia 2009 o 11:24 AM

      Hej! Nie wiem, co się stało z tymi komentarzami. Mylog zaczął wprowadzać jakieś zmiany i to chyba przez to. Strasznie mnie to denerwuje…Tak poza tym, to chyba mój ostatni komentarz mi pomógł. Może musiałam komuś o tym powiedzieć? Nie wiem, jednak najważniejsze jest to, że znowu zaczęłam pisać to opowiadanie. Podejrzewam, że dzisiaj skończę odcinek, bo mam już napisane 3/4 jego treści. Nie wiem, czy nie będzie on odbiegał jakością od wcześniejszych, bo jednak prawie roczna przerwa w pisaniu zrobiła swoje, ale ważne jest to, że znowu robię to, co kocham. Źle się czułam bez pisania, ale pisząc także czułam się źle. Chyba dlatego, że trzymałam to wszystko w sobie. Mam nadzieję, że korzystając z chwili wolnego uda mi się dokończyć to opowiadanie, albo przynajmniej napisać jeden odcinek do przodu.Dziękuję bardzo za życzenia świąteczne. Ja chciałabym Ci, życzyć przede wszystkim dużo pomysłów i chęci do pisania, a także spokoju i radości w te święta.
      Pozdrawiam ;**Kleo z wspomnienia–th.mylog.pl

      Usuń
  6. ~Kati
    11 kwietnia 2009 o 8:21 AM

    Droga Killall, pragnę złożyć Tobie i twojemu pieskowi życzenia z okazji świąt wielkanocnych.Dla pieska dużo smacznej święconej szyneczki , a dla Ciebie mokrego dyngusa, pisanek w koszyku, dużo radości i wesołej atmosfery świątecznej.

    OdpowiedzUsuń
  7. ~Mihoshi
    10 sierpnia 2010 o 8:19 PM

    Rozdział bardzo dobry, mi się podobał. Niby mało się dzieje, ale fajnie się go czytało. Mam nadzieję, że uda się uratować Sayian. No, i że Sara skopie Freezera :D

    OdpowiedzUsuń
  8. U mnie nowość, tak więc zapraszam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Hahah, uwielbiam Sarę, ostatnia scena mnie rozwaliła! 😂
    W ogóle świetny pomysł z tą techniką ze wspomnieniami, jakby czytanie w myślach! Bardzo mi się to spodobało - to było w ogóle w DB czy to autorski pomysł? Pamiętam, że ten gruby brzydal używał telekinezy, ale nie pamiętam, czy potrafił takie cuda 🤔
    W każdym razie to było idealne, bo chyba tylko w ten sposób mogli jej uwierzyć, raczej na piękne oczy by to nie przeszło, zwłaszcza że duma by im na to nie pozwoliła pewnie.
    Fajnie, że przyłożyła Vegecie! Wpadła tam taka mała i silna, że wszystkich mogłaby obić 😂 jestem ciekawa, jak sprawy potoczą się dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta technika to moj pomysl. Skoro jeden z pomagierow Freezera byl w stanie krotko wladac czasem, to czemu nie tym? :D innego sposobu nie bylo by imch przekonac. Tzn gdyby wyjawila im kim jest to predzej, ale przecież nie mogla tego zrobic.

      Usuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!