Bonus przed sagą! Koniecznie przed!
Serdecznie zapraszam, będzie długo<3
Saga: Lodowej wiedźmy
Muzyka
Czekał... Nie dlatego, że obiecał, ale nie miał wyboru. Jego pokruszone serce musiało poczekać. Jak zawsze.
Po pokonaniu straszliwego Buu ziemscy bohaterowie musieli odczekać pół roku, by ponownie wezwać Boskiego Smoka. Potrzebowali pomóc mieszkańcom zapomnieć o straszliwych czynach szalejącego, różowego potwora. Jego życzenie musiało zaczekać.
Wreszcie zebrał siedem magicznych artefaktów. Podróżował, ze wszystkimi w plecaku i tam, gdzie odnalazł ostatni, tam właśnie wezwał gigantycznego stwora. Po wypowiedzeniu odpowiedniej formuły niebo pociemniało, chociaż było już późno. Złocista, oślepiająca łuna wystrzeliła w górę. Son Gohan wielokrotnie obserwował rytuał przywołania, a jednak za każdym razem był to dla niego mistyczny widok. Wszystko odbyło się w akompaniamencie charakterystycznego dla tej ceremonii energetycznego huku, trudnego do opisania słowami.
Przed synem Gokū jawił się monstrualny smoczy bóg — Shén Long. Gigantyczna zielona głowa zniżyła się na tyle ku ziemi, by jego czerwone ślepia zrównały się z osiemnastolatkiem. Sumiaste, długie wąsy stwora wiły się niczym węże.
— Mogę spełnić twoje dwa życzenia. Jakie jest pierwsze? — zagrzmiał tubalnie smok. — Wypowiedz je szybko.
Son Gohan westchnął ciężko. Zawahał się na dwa uderzenia serca, po czym wyciągnął ręce przed siebie. Chciał nadać swemu życzeniu powagi. Musiał się spieszyć. Chociaż tu, gdzie przebywał, powoli zapadała ciemność, to na innej części globu nienaturalna noc mogła zwrócić uwagę jego przyjaciół. Teraz potrzebował samotności.
— Wielki Smoku, chciałbym cię prosić o wskazanie drogi — zaczął ostrożnie. — Czy możesz powiedzieć mi, gdzie znajduje się księżniczka Saiyan, Sara?
Smok mruknął potężnie, odsunął gigantyczny łeb nieco w tył. Po jego wielkim pysku nie było widać żadnych emocji. Albo zwyczajnie z tak bliskiej odległości Gohan nie był w stanie nic wyczytać. Dzielnie trwał w milczeniu, wyczekując jakieś odpowiedzi. W duchu modlił się do pokrętnego losu o powodzenie.
— Przykro mi, ale nie jestem w stanie spełnić tego życzenia.
Młodzieniec poczuł ścisk w okolicy serca. Może źle wypowiedział prośbę? Może smok potrzebował czegoś innego? Pomyślał chwilę, dokładnie zastanawiając się nad tym, o co chce apelować.
— Czy w takim wypadku możesz ją, to znaczy Sarę sprowadzić na Ziemię?
— Tego też nie mogę uczynić.
Gohan nie rozumiał dlaczego. Dawno temu, po pokonaniu Freezera sprowadzali duszę Kuririna na Ziemię, by następnie móc go wskrzesić. Nie chcieli, by od razu umarł; Starej Namek już nie było.
— A czy możesz, chociaż mi powiedzieć czy ona żyje? — jęknął z desperacją. — Proszę. To dla mnie naprawdę ważne.
Musiał wiedzieć cokolwiek. Był kłębkiem nerwów. Niewiedza go zabijała. Ojciec także nie potrafił namierzyć jej energii, chociaż próbował tego na samej planecie bogów. To nienaturalne zniknięcie musiało coś oznaczać. Nikt ot, tak nie rozpływa się w powietrzu! Gohan myślał, że potęga smoczego boga jest większa i będzie w stanie odnaleźć zaginioną. O ile można było uznać ją za zaginioną.
— Przykro mi, ale nie. Nie mam takiej mocy — odrzekł tubalnie. — Czy masz jakieś inne życzenia?
— Nie, smoku — odparł z rezygnacją.
— Dobrze więc — ryknął, niebezpiecznie zbliżając kolosalny pysk ku młodzieńcowi. — Zatem żegnaj.
Son Gohan upadł na kolana, obserwując spektakularne rozgonienie artefaktów. Nie było żadnego spełnionego życzenia, mimo wszystko kolejne zebranie kul było możliwe za pół roku. Nie wcześniej. Nie miał już pomysłu co uczynić. Był na straconej pozycji, jednak nie zamierzał się poddawać. Kiedyś w końcu musiał ją odnaleźć. Musiał.
***
Osiemnastka wylądowała pod drzwiami niewielkiego kapsułkowego domu w górach Paozu. To tutaj miała trafić po przebudzeniu wraz z bratem i C16 i gdzie ostatecznie nie dotarła. Tak naprawdę jej nogi nie miały okazji przekroczyć progu budynku, w którym mieszkał przyjaciel jej kumpeli. Kobieta zapukała kilkukrotnie, a następnie w milczeniu wyczekiwała. W drugiej ręce trzymała grube zawiniątko przewiązane sznurkiem.
Drzwi otworzyły się, a w progu pojawiła się zmęczona kobieta z włosami w nieładzie. Wyglądała, jakby dopiero co się obudziła. I tak właśnie było. W chwili, gdy Chi-Chi zrozumiała, kto stał po drugiej stronie, podskoczyła. Obie kobiety nie miały ze sobą wiele do rozmów. Były po prostu żonami dwóch przyjaciół. To wszystko.
— Miałam to dostarczyć — C18 rzekła bez emocji, wyciągając paczuszkę ku drugiej kobiecie. Na jej twarzy widniała maska obojętności.
— A cóż to takiego? — Żona Gokū nie kryła zdumienia. — Zamawialiśmy coś od kogoś? Pracujesz jako kurier?
Osiemnastka mimowolnie zaśmiała się pod nosem. Ona i kurierka? Brzmiało idiotycznie, ale ona w sumie była w stanie oblecieć wszystkie paczki w kilka chwil i nawet się nie spocić, a później mieć masę czasu dla siebie. Na pewno było to lepszym zajęciem niż patrolowanie ulic miasta, jak to czynił jej małżonek.
— Skądże! Jestem posłańcem, który miał dopilnować, by zawartość tego pakunku dotarła pod ten adres — rzekła zagadkowo, na powrót stając się zimną. —Ktoś nie specjalnie kwapił się do dopełnienia swej obietnicy, więc oto jestem.
— O czym ty mówisz? — Chi-Chi nie potrafiła zrozumieć, o czym mówiła blondynka.
— Nic więcej nie powiem. Bywajcie. — Machnęła ręką na odchodne. — Pozdrów chłopaków.
I odleciała, zostawiając starszą kobietę nie tylko zakłopotaną, ale i z paczuszką pełną pieniędzy. Podczas turnieju Sara pozwoliła wygrać Herculesowi, dając mu jasno do zrozumienia, że główna wygrana pomnożona razy pięć, jak i jej drugie miejsce należą się rodzinie Son Gohana. Oni potrzebowali tych pieniędzy, a Osiemnastka zgodziła się dopilnować umowy. Oczywiście Satan tłumaczył się tym, że potrzebował czasu na uzbieranie pełnej kwoty, chociaż nie zapomniał odebrać drugiego miejsca za Saiyańską Księżniczkę. Przed organizatorami tłumaczył się, że ta młoda dama musiała opuścić na chwilę planetę, by zrobić u siebie porządki, więc on, dobrodziej planety zaopiekuje się tą nagrodą do jej powrotu. Bohaterowie przecież sobie pomagali, prawda? A Księżniczka Saiyan brała udział w walce z Buu i prosiła Ziemian o pomoc tak jak później i on. C18 śmiała twierdzić, iż zakłamany mistrz miał zamiar wystrychnąć wszystkich na dudka.
ROK: 774
Planeta: Kōriwa
— Kim jesteś? — ciszę przerwał lodowaty i stanowczy kobiecy ton. — Zdradź mi, jak się tu dostałaś?
Zaskoczona jakbym została złapana na gorącym uczynku, odwróciłam się do mówczyni. Przede mną stała przygarbiona i zniszczona życiem staruszka. W dłoni dzierżyła podłużną laskę u szczytu wykończoną wielkim i przyblakłym kamieniem przypominającym kryształ lodu. Jej głowę zdobiła korona rzeźbiona w lodzie.
— A ty? — wybełkotałam, wciąż mrugając niedowierzająco.
— Ja tu zadaję pytania — burknęła ostro. — Jesteś w moim domu. Odpowiadaj!
Zmarszczyłam brwi. Nie lubiłam jej już. Miała jednak rację. To ja wtargnęłam do jej świata i wybuchem zniszczyłam sporą część ziemi. To ja byłam intruzem i miała prawo się żądać wyjaśnień.
— Znajomy mnie tu odstawił — rzekłam ostrożnie. — Nie sądziłam, że ktoś tu mieszka. Nie przybyłam ciebie zabijać.
Starucha zaśmiała się ochryple i nieprzyjemnie. Podeszła bliżej, a ja zacisnęłam pięści, mając się na baczności. Spacerowała wokół mnie, dokładnie się przyglądając. Co jakiś czas tajemnicza baba zatrzynywała się, pocierając brodę, przechylając głowę oraz mamrocząc coś pod nosem. W końcu podeszła bliżej wyciągając ostrożnie trzęsącą się dłoń. Jak na komendę zrobiłam krok w tył. Co ona zamierzała?!
— Och... Jest w tobie tyle mocy... — zaskrzeczała. — Wspaniałej mocy! Jesteś...
— Jestem Saiyanką. Nie wiem, czy o nas słyszałaś — rzekłam wyniośle. — Niebawem stąd odejdę. Nie zamierzam tu zostawać.
— Ależ nikt cię nie wygania, dziecko. — Udała skruszoną. Ewidentnie coś ukrywała. — Jest w tobie tyle złych emocji. Może zdradzisz, co się stało? Wylewa się z ciebie coś niebezpiecznego.
Zrobiłam wielkie oczy. Skąd wiedziała? Byłam skruszona na kawałki bez większej nadziei na przetrwanie. Marzyłam jedynie o zniknięciu. Mimowolnie poczułam się obdarta z emocji. Zupełnie jakbym była dla niej otwartą księgą. Czułam od niej jakąś dziwną wibrację, której nie potrafiłam wyjaśnić. Nie była silna, a przynajmniej jej KI o tym świadczyło. Co więc takiego było w niej... mrocznego?
Wyjęła przede mnie kolejny raz dłoń, a ja znowu się odsunęłam. Ta jednak nie dała za wygraną. Złapałam ją na wysokości łokcia, by zaprzestać jej nadwyraz dziwnych intencji.
— Nie zbliżaj się! — ryknęłam ostrzegawczo.
Ona jednak dała radę dosięgnąć mego napierśnika długim szponem palca wskazującego. Zaraz pojawiła się drobna, błękitna i zimna energia, która chwilę później zniknęła. W tym samym czasie odepchnęłam ją, a ta upadła twardo na pośladki. Zaśmiała się złowieszczo. Przeszedł mnie dreszcz.
Miałam zamiar ją zdzielić za przekroczenie granicy, ale potem poczułam coś dziwnego. Coś na kształt ulgi, poczucia mniejszego zachwiania i większej stabilizacji. To było takie... Nierealne. A jednak byłam mniej zdruzgotana niż jeszcze kilka sekund temu. Co ona mi takiego zrobiła?
— Jak... Jesteś czarownicą? — jęknęłam z dezorientacją. Odruchowo przyłożyłam dłonie do piersi. — Co mi zrobiłaś?
Kobieta podniosła się, wspierając laską, która chyba nabrała odrobiny więcej blasku. W tym czasie cały czas coś mamrotała pod nosem, a także chichotała. Brzmiała jak skończona wariatka. Może mieszkała tu sama i tak właśnie było. Rozejrzałam się automatycznie po okolicy. Ciemno, cicho i zimno. Czyste pustkowie, o jakim marzyłam w najgorszym momencie swego życia.
— Zabrałam ci odrobinę bólu — wyjaśniła powoli. — Jest w tobie ogromny ból i cierpienie, a ja jestem w stanie ci go zabrać.
— Jak? — warknęłam. — Gadaj!
— Jeśli mi pozwolisz zajrzeć do swojego roztrzaskanego serca, będę mogła je poskładać — rzekła, tajemniczo się uśmiechając. — Musisz mi na to pozwolić, dziecko. Jesteś w naprawdę kiepskim stanie.
Chciałam... Chciałam zapomnieć o wszystkim. Czy ona właśnie oferowała mi swoją pomoc? Tylko dlaczego? I co musiałam oddać jej w zamian? Czarownicy zawsze chcieli coś w zamian.
ROK: 776
PLANETA: Ziemia
Minął kolejny rok. Gohan bezskutecznie opracowywał plan odzyskania ukochanej. Cokolwiek by nie robił, odnosił wrażenie, iż odbija się od ściany. Zupełnie jakby cały świat był przeciwny. Tylko dlaczego? Nie potrafił zrozumieć. Pragnął jedynie odnaleźć wybrankę swego serca. Nic więcej.
Tego roku zebrał ponownie wszystkie siedem kul i zadał dokładnie te same pytania. A może nieco zmienił ich formę? Nie miało to większego znaczenia. Jak poprzednio Boski Smok nie potrafił ani ich spełnić, ani też udzielić żadnej odpowiedzi. Znowu wszystko było na nic. To nie miało najmniejszego sensu.
Starał się żyć z dnia na dzień, uczęszczać do szkoły i być na miarę jego możliwości, zwykłym nastolatkiem. Bywały jednak z pozoru lepsze dni, kiedy wszystkie troski odkładał na bok. Nie potrafił czyjegoś cierpienia odłożyć na bok, tylko dlatego, że sam rozpaczał. Jego ból był nieuleczalny, o czym uświadomił go smok. Tym ludziom jednak potrafił pomóc.
Z czasem w progi Saiymana weszła Saiyaman numer dwa. Brzmiało to niedorzecznie, ale była to transakcja konieczna; Gohan samodzielnie nie był w stanie wszystkiemu sprostać, nie był też takim ulubieńcem policji. Skoro Videl go zdemaskowała i wzięła udział w minionych wydarzeniach, nie miał zamiaru się wiecznie ukrywać. Sam Herkules przyczynił się do ich ostatecznej wygranej. Chciał robić to, co należało. Mówił, że to coś, z czego nie zrezygnuje — nie byłby wtedy sobą.
Pewnego dnia zadzwoniła Videl. Chociaż się nie zrozumieli i jednocześnie wzajemnie napsuli krwi, to wciąż utrzymywali czysto bohaterski stosunek. Gohan dał córce Satana jasno do zrozumienia, że miejsce w jego sercu jest już zarezerwowane. Nawet, teraz gdy księżniczki nie było. Dla chłopaka pamiętne popołudnie w strażnicy było jak choroba; Nie chciał pamiętać chwili, w której spełnienie zamieniło się w koszmar. W jednej chwili widział nadzieję na przyszłość, cel w życiu i ziszczenie najskrytszych marzeń. W drugiej niestety nastała mroczna nicość.
Gohan współdziałał w pogromie przestępczości. Tylko to się liczyło. Nie chciał od tej młodej kobiety niczego więcej prócz wsparcia. Nawet jeśli jego matka naciskała. Ona w tym wyimaginowanym związku widziała jedynie pieniądze. Dla Gohana był to szczyt hipokryzji. Jego ojciec, a jednocześnie wybranek jego matki był prawie że kalką jego ukochanej. I ona miała czelność krytykować jego decyzje sercowe?
— Cześć Gohan! Pamiętasz o hotelu ojca, o którym ci wspominałam? — zawołała z lekkim sercem. — Wiesz... Został ukończony i zostaliście zaproszeni. Ty i twoi przyjaciele jesteście zaproszeni na prywatny bankiet, z powodu pokonania Buu.
Son Gohan mimowolnie się skrzywił. Domyślił się, że koleżanka nie chciała przywoływać złych wspomnień i pewnie nawet nie pomyślała o tym w chwili, gdy mówiła. On jednak każdorazowo wracał do tamtego momentu. Wspominał, analizował i śnił o nim każdej nocy. Był dosłownie więźniem jednego dnia, który jakby nie patrzeć ciągnął się w nieskończoność.
— Dziękuję ci Videl, ale nie mam ochoty tam iść — mruknął, ciężko wzdychając. — To nie dla mnie.
Nie chciał mówić nic więcej. Wiedział, że nikt nie lubił Marka Satana. Kto by tolerował obłudnika? W jednym jednak winni byli mu wdzięczność — Gdyby nie był światowym, bohaterem nie mieliby szans w ostatecznym pokonaniu Buu. Tak przynajmniej twierdził jego ojciec. Vegeta niechętnie o tym wspominał, chociaż tam był. Nikt tak naprawdę nie chciał rozpamiętywać tamtego dnia.
— To dla mojego ojca bardzo ważne. Przyjdźcie wszyscy, chcemy wam w ten sposób podziękować za ratunek. Jak inaczej, skoro jesteście anonimowi? — westchnęła, krzywiąc się w małym okienku programu komunikacyjnego. — A później będzie ta cała szopka... Tata zapomni o wszystkim i będzie przed całym światem udawać, że to jego zasługa. Ja wiem, że jest inaczej. Był to twój tata i cała reszta...
— Zobaczę, co da się zrobić — bąknął, po czym się rozłączył. Bez pożegnania.
Dziewiętnastolatek* Niechętnie wspomniał o bankiecie przy kolacji. Liczył na to, że nikt się nie zgodzi. Matka dziwnym trafem nie była za wyjściem, chociaż wielokrotnie namawiała chłopaka do bliższej relacji. Uważała, że panience Videl zależy na Gohanie i jest to odpowiednia dla niego partia. On jednak nie podzielał jej zdania.
Goten od razu się zgodził. Dla niego wyjścia do ludzi były jak wycieczki krajoznawcze. Lubił odkrywać nieznane i węszyć wraz ze swym przyjacielem Trunksem włazić tam, gdzie nie wolno. A wszystko, co związane było z łgarzem numer jeden, na pewno zasługiwało na uwagę.
Ojciec na początku podszedł do wyjścia sceptycznie. Son Gohan uśmiechnął się w duchu. Było przegłosowane. Jednak po zastanowieniu jego ojciec zmienił zdanie. Wszystko za sprawą jedzenia. Jedzenia, którego można było nie przejeść! Taki bogacz jak pan Satan musiał mieć naprawdę sporo jedzenia do zaoferowania.
I tak się stało. Wspaniały Saiyaman musiał wybrać się na nic nieznaczące przyjęcie. Tylko po to, by się pokazać w niewygodnym garniturze. A wszystko pod groźnym okiem matki, która nie akceptowała innego stroju wyjściowego. Zwłaszcza u bogatych ludzi. Wpływowych ludzi.
O ustalonym czasie, w górach Paozu pojawiła się Videl swoim nowym samolotem, który podarowała jej Bulma. Tym samym, którym odbierała zawodników i kibicujących na turniej o Najsilniejszego pod Słońcem. Na pokładzie siedzieli starzy znajomi — mistrz Rōshi i jego ponad stuwieczny żółw, Kuririn z rodziną, Yamcha i jego przyjaciel Pūar, a także Oolong i fioletowowłosa kobieta imieniem Lunch. Dołączył do nich również Piccolo, ale on, jak to on stał na dachu pojazdu; tak samo, jak dwa lata temu, w drodze na turniej.
I ona również... Pomyślał ze smutkiem Gohan. Bo była na niego wściekła.
Na miejscu czekała już Bulma z Vegetą i Trunksem, a także Ten Shinhan oraz Chaoz. Przed wejściem był również Bee — pies uratowany przez Buu i Herculesa. Można by powiedzieć, że symbol dobroci strasznego Buu. Gdyby nie bezduszny strzelec i zarazem konkurent Satana, los Ziemi byłby bezpieczny już na początku. Niestety tamten kłusownik sprawił, że Majin na powrót stał się wcieleniem zła.
Gokū i Vegeta jak zawsze pozostawali w swoich strojach do walki. Nie tylko dlatego, że kochali walczyć, ale te stroje miały dla nich największą wartość. Książę nawet stwierdził, że kombinezon bojowy był również odzieżą reprezentacyjną. Gohan był w stanie w to uwierzyć. Brat Sary, jak i ona sama niechętnie ubierali odzienie ziemskie. Na wspomnienie księżniczki chłopaka zakuło w sercu.
Wejście do nowoczesnego kompleksu hoteli odznaczało się mocnym przepychem. Niby same ceglane monumenty, ale tuż przy wejściu widniał posąg ze złota, a może tylko pozłacany? Rzeźba trzykrotnie większa od przedstawionego Herkulesa sprawiała, że mężczyzna bez oporu korzystał z dobrodziejstw swojego naciąganego tytułu. Wciąż był wyimaginowany, nawet gdy jakaś część jego brała czynny udział w ratowaniu świata.
Pierwszy budynek przypominał pałac, za nim znajdowały się gigantyczne ogrody, a największą i najbardziej samochwalną atrakcją była wielka podobizna twarzy Marka Satana uformowana z żywopłotów. Sam właściciel zachęcił gości, by obejrzeli wytwór wspaniałych ogrodników z góry. Gokū, Gohan, Kuririn i Yamcha z ciekawości wzlecieli ku niebu, by podziwiać owo dzieło. Videl zapłonęła rumieńcem. Jej ojciec jak zwykle się zapomniał. Nie on miał być gwiazdą tego spotkania.
Dalej mieściło się jezioro, na którym usytuowany był długi pomost, a na końcu obszerny taras, gdzie mieli biesiadować. Właściciel tego monstrualnego kompleksu był tak popularny, że można było spodziewać się szybkiego zwrotu pieniędzy nie tylko za budowę, ale i samą ziemię! A okolica była niezwykle piękna, otoczona wzgórzami i jeziorem. Istny raj, by odpocząć.
Przy stole można było spotkać resztę gości zasiadających przy małych, okrągłych stolikach: Dende, koci mistrz Karin i jego uczeń Yajirobe zwany często przez Kuririna Żarłomirem bez umiaru, stary bóg światów oraz Kibitoshin. Zaskoczeniem było spotkać tam samego Północnego Króla Światów ze swoimi równie martwymi pomocnikami — Grzegorzem świerszczem i małpą Bubbles. Widocznie tylko Kaioshinowie mogli mimo bycia nieżywymi opuścić zaświaty.
— Witajcie moi mili! Na początek pragnę podziękować za wsze przybycie — zawołał entuzjastycznie właściciel przybytku. — Zebraliśmy się tutaj, by świętować ocalenie naszej wspaniałej Ziemi. Gdyby nie wy, nie byłoby nas tutaj. Jedzcie i pijcie!
Zadowolone gwary roztoczyły się pod słomianą strzechą okrągłej pergoli. Zebrani mieli w nosie hotel, ale darmowe jedzenie i upamiętnienie ich zasług, chociaż w małym gronie było po prostu miłe. Zwłaszcza że świat i tak o nich zapomniał, znowu.
Tak też się stało kilkanaście minut później, kiedy jeden z lokajów nadbiegł z ostrzeżeniem, nim grupa szalonych dziennikarzy postanowiła napaść właściciela terenów. Niczym harpie rzucały się do Satana, pragnąc dowiedzieć się wszystkiego o tutejszym spotkaniu. Przed stratowaniem i prawdopodobnie samym pobiciem uratował Herculesa jego podwładny, który odsłonił tablicę z nazwą hotelu: Super cudowny hotel imienia Satana, Wybawcy świata i pogromcy Majina Buu. Pseudo obrońcy zrobiło się wstyd jak na komendę. Gromadka prawdziwych obrońców nie miała jej ujrzeć!
Tak się zbłaźnić! Dlaczego znowu ja... Pomyślał Mark, usiłując zasłonić tablice przed operatorami kamer. Co za obciach!
Jego zawstydzenie nie trwał jednak długo. Jak zawsze podjudzony przez media wpadł w samozachwyt. On nigdy nie potrafił oprzeć się przed światem. Zwłaszcza gdy wiedział, jak bardzo jest uwielbiany i to społeczeństwo sponsorowało nakład w ten Hotel.
Son Gohana przytłaczała ta atmosfera. Przybył tutaj tylko dlatego, że tak wypadało. Chciał też w ten sposób mieć nadzieję, że oddaje w tym cześć Księżniczce Saiyanów. Brała czynny udział w batalii, była na linii frontu, gdy świat umierał i widziała jego odrodzenie. To wszystko wiedział z opowieści ojca, Dendego, a nawet Vegety. Heroiczna postawa wojowniczki nie mogła być zapomniana! Miała zjednoczyć się z Son Gokū, by ostatecznie pokonać potwora. Była gotowa poświęcić swoje życie, by inni mogli przetrwać. Dla Gohana znaczyło to bardzo wiele.
Wstał od stołu i przeszedł przez drewniany most. Usiadł na schodach, ciężko wzdychając. Nie chciał oglądać popisów ojca Videl. Drażniło go takie zachowanie tak jak wcześniej Sarę. Wcześniej uważał je za śmiesznie niegroźne i uwłaczające godności Mistrza Świata. Teraz było inaczej, zwłaszcza gdy znali się teraz osobiście. Czy takie zachowanie przystoi człowiekowi wyniesionego do rangi wybawiciela?
Nagle coś poczuł. Obcą siłę. Nie potężną, ale jednak. Nie mogła być to księżniczka, ją rozpoznałby nawet na łożu śmierci. Ktoś przybył na ich planetę. Zwykle były to osoby niezamierzające pertraktować pokojowo. Odwrócił się ku pergoli i wyczuł poruszenie wśród zebranych tam wojowników. Tylko pan Satan i telewizja nie przeszkadzali sobie w tworzeniu mistycznych opowieści o niewiarygodnej sile wybawcy ludzkości.
Gohan... — usłyszał w swojej głowie. Był to Piccolo. Mówił do niego telepatycznie. Po tonacji wiedział, że należy być ostrożnym. W myśli przytaknął na wezwanie swojego nauczyciela. Bez względu na to, czy przybysz był silny, czy nie, musieli poznać jego intencje.
Wszyscy ruszyli ku wyjściu, nie chcąc wzbudzać podejrzeń reporterów. Wciąż pragnęli być anonimowi. Nim zdążyli opuścić długie marmurowe schody, dwaj tajemniczy osobnicy wylądowali na dachu pojazdu, którym tutaj przybyli. Sami postanowili spotkać się z prawdziwymi obrońcami planety.
Im oczom ukazał się niewysoki humanoidalny mężczyzna odziany w granatowy, bojowy strój typowy dla Saiyan i innych służb Kosmicznej Organizacji Handlu. Był uderzająco podobny do tego, w którym przybył niegdyś Vegeta. Czy zatem przetrwała bez swojego pana?
Druga postać była jeszcze niższa i zupełnie inna. Maleńka biała istota o kształtach przypominających robota, ubrana w różową, prostą sukienkę. Gohan wiedział, że we wszechświecie istnieją przeróżne rasy i Sara wiele razy mu o nich opowiadała. Chociaż nie miała talentu artystycznego, to czasem rysowała mu coś na kształt tego, co spotkała w kosmosie. Największym niedowierzaniem było jednak to, iż s trudem było uwierzyć, kiedy mówiła, że dokładnie odwzorowała danego osobnika.
Zebrani jak na komendę napięli mięśnie. Zaobserwowano ogon u jednego z przybyszy, co oznaczało tylko jedno — kolejnego Saiyanina. Syn Gokū mimowolnie przełknął ślinę. No tak, kiedy jeden przedstawiciel gatunku znika, dziwnie pojawia się kolejny. Czy miało to może ze sobą jakiś związek? Może miał szansę się czegoś dowiedzieć. Musiał być jednak na baczności. Saiyanie z natury byli złowrogo nastawieni do reszty świata.
— Table! — zawołał gniewnie następca tronu Saiyańskiego. — Co ty tutaj robisz?
Ruszył schodami w dół z pełną powagą. Widać było, że doskonale znał swego pobratymca i wcale nie cieszył się z tego spotkania. Czy miało oznaczać to kłopoty?
— Bracie! — odpowiedział mu radośnie przybysz.
To było jak cios w głowę dla zebranych. Ile jeszcze sekretów w swym życiu miał książę upadłego ludu? Najpierw na jaw wyszło, że ma dużo młodszą siostrę, a teraz i brata. Mimo niskiego wzrostu widać było, że miał więcej lat niż Sara. Dziewczyna nigdy nie wspominała, by miała więcej braci.
— Cieszę się, że cię odnalazłem, Vegeta! — Table nagle przestał wyglądać jak typowy wojownik tej rasy. Zdawał się beztroski i machał ogonem jak dzieciak.
Wraz z nim zeskoczyła druga postać, nadal niezdradzająca swojej tożsamości. Ona w przeciwieństwie do pierwszego wrażenia Saiyanina była od początku jak oaza pokoju.
Najstarszy brat Sary splótł ręce na piersi, przywdziewając maskę niewzruszonego, a jednocześnie niezainteresowanego rodzinnym spotkaniem. Obrócił się bokiem do brata, jakby usiłował uniknąć kontaktu wzrokowego. Zebrani na schodach zaczęli szeptać między sobą. Jakie zagadki w kieszeni trzymał książę Saiyan?
— Myślałem, że ojciec wysłał cię na inną planetę, bo nie umiałeś walczyć — burknął z niesmakiem, wstydem na honorze rodziny. — Czego tutaj szukasz?
Dla Gohana wszystko stało się jasne. Skoro Table nie potrafił walczyć, a rodzina królewska nie chciała mieć w swych szeregach słabeuszy, Sara najprawdopodobniej nigdy nie poznała swego drugiego brata. Nikt nigdy nie wspominał o jego istnieniu, jakby liczyła się tylko siła. I tak było. Sara wielokrotnie wspominała, że czuła się nikim w rodzinnym domu. Jedynie co ją obroniło przed wylotem to szkolenie na 6 urodziny, których i tak się nie doczekała. Inne dzieciaki nie miały takiej szansy — wysyłane w kosmos były po okresie niemowlęctwa. Królewscy mieli przywileje, ale gdy nie spełniali norm, kończyli tak samo — zapomniani.
— Dowiedziałem się od Namekan, że po pokonaniu Freezera zamieszkałeś na Ziemi, ponieważ potrzebuję twojej pomocy — wytłumaczył się naprędce Saiyanin. — Moja planeta jest terroryzowana przez potwory, braci Avo i Cado. Ja nie dałem im rady, ponieważ jak mówiłeś, jestem za słaby. Nie umiem walczyć.
Karłowaty mężczyzna wydawał się bardzo strapiony faktem beznadziejności swego położenia. Pragnął jedynie pomocy i szukał jej gdzieś na drugim końcu świata. Liczył na braterską pomoc, mimo tego, że został odtrącony w dzieciństwie.
Vegeta nie wyglądał, jakby w ogóle zamierzał mu pomagać. Jego wyryta w kodzie genetycznym awersja do słabszych była jak rak. Gokū jednak nie potrafił przejść obojętnie, gdy ktoś wołał o pomoc, zwłaszcza gdy gdzieś czaił się wróg do pokonania w bitwie.
Nim jednak ostatecznie doszło do jakiegoś porozumienia, musiała wkraść się sprzeczka. Tak wiele osób chciało zmierzyć się z tajemniczymi braćmi armii Freezera. Jakby to miało sprawić im radość, że ostatecznie uzyskali większą moc od samego Changelinga. Tak samo, jak jakiś czas temu, gdy w zaświatach zapanował chaos i jeden z Oni doprowadził do eksplozji osobliwej kadzi, która stworzyła potwora imieniem Janemba*. Na Ziemię wysypały się stwory z samego piekła. Gohan wtedy miał szansę ponownie zetrzeć się z demonem mrozu, jak i Bojackiem i jego bandą.
Jako że przeciwników było tylko dwóch, należało wyłonić szczęśliwców. Son Gokū wpadł na pomysł, by wyrywać białą rzodkiew, którą sadził wcześniej z Chi-Chi, by zarobić na życie. Zwycięzcą okazał się Trunks, a tajemniczą istotą, która przybyła z Table, była jego żona — Gure.
Wszyscy wrócili na bankiet z wyjątkiem Gohana, co zauważył Vegeta. Sam nie wiedział dlaczego, ale uznał, że musi porozmawiać z młodzieńcem. Chciał też się czegoś dowiedzieć. Nie tylko Saiyman stracił Sarę. Podparł ścianę po przeciwległej stronie wejścia do kompleksu.
— Dowiedziałeś się czegoś? — zapytał z założeniem, że zostanie zrozumiany.
— Nic — szepnął z goryczą nastolatek. — Nikt nie wie, co się z nią stało.
Książę cicho westchnął, ukradkiem spoglądając na zafrapowanego dzieciaka. Widział jego cierpienie. Sam nie był szczęśliwy, gdy jego siostra odeszła bez słowa. Domyślił się, że między nimi coś było, skoro tak to wszystko zostało ucięte, zanim jeszcze ktokolwiek się czegokolwiek dowiedział. Próbował drążyć temat, dowieść, że była to wina młodego wojownika, ale po tym, jak zrozpaczony dzieciak wykrzyczał mu w twarz, że ją kocha, odpuścił. Był nawet w szoku, a potem zrobiło mu się nieszczęśliwca żal.
— Czy ona w ogóle wie o istnieniu Table? — Gohan zapytał niespodziewanie.
— Nie. Table nie jest synem naszej matki. Ojciec miał na boku wiele kochanek i jedna z nich powiła mu dzieciaka. — odparł książę po chwili. — Gdy okazał się słaby, wyruszył jak wszystkie inne saiyańskie szczeniaki na inną planetę. To było jak wydziedziczenie.
— Sarę także czekał ten los — zapytał bez ogródek młodszy Saiyanin. — Prawda?
— Tak. Na tamte chwile tak.
Vegeta spojrzał w niebo. Chociaż brzmiało to pokrętnie, to cieszył się, że jednak Freezer ich zaatakował i Sarę ominęła przykra prawda o wydziedziczeniu z rodziny, odesłaniu do odległego świata. Chociaż... Gdyby tam trafiła, może byłaby bezpieczniejsza? Nie spotkałaby na swojej drodze cholernego Changelinga i nie zaznała tyle zła. Jednak to zło ją ukształtowało. Nauczyło walczyć i wierzyć w siebie. Ostatecznie stała się tak samo potężną wojowniczką, jak Kakarotto.
Kolejne dwie kosmiczne kapsuły zamajaczyły na niebie. Chwilę potem wylądowały na transportowym samolocie, niszcząc go doszczętnie. Były mistrz świata w Tenka-ichi Budōkai od razu przetransportował przyjaciół przed główne wejście, gdzie znajdowali się już Vegeta z Gohanem.
Avo niebieski baloniasty stwór z rogiem na czubku głowy oraz Cado — czerwony bliźniak, który w przeciwieństwie do brata posiadał dwa rogi, na równie łysej głowie. Od samego początku nie stanowili zagrożenia ani dla Trunksa, ani też Gotena, którego sprytnie wplótł do walki Gokū. Problem polegał jedynie na tym, że nie brali tej walki na poważnie. Te dzieciaki nic sobie nie robiły z zagrożeń. Pokazały to dość dosadnie podczas walki z Buu. Nawet sromotnie pokonani nie wiedzieli, z czym mieli do czynienia. Nigdy nie otarli się o śmierć świadomie.
Podczas ich bójki ucierpiał nowopowstały kompleks hoteli, jak i teren wokoło. Gohana ucieszyła ta sytuacja, chociaż nie planował się nikomu do tego przyznać. Nie wypadało. Miał po prostu nadzieję, że da to przy okazji nauczkę zuchwałemu ojcu Videl.
Bracia z Armii Specjalnej ostatecznie połączyli siły, stając się jednością — fioletowym stworem z kolcami nieco przypominającym przerośnięte liczi, a może i Dodorię w innym wydaniu? W każdym razie zmusili tym chłopców do własnej fuzji. Niestety na pierwszy rzut jak zawsze nieudanej i napompowanej. Tylko chęć ukończenia walki sprawiła, że kosmiczny przeciwnik postanowił zaczekać na ponowne połączenie.
Nawet jako Gotenks nie nabrali ogłady, wręcz przeciwnie byli bardziej dziecinni, niż to było konieczne. Hotel został doszczętnie zniszczony, a niszczycielska fala gigantycznego Avocado musiała zostać opanowana przez Gokū i Vegetę. Jednak ostatnie skrzypce zagrał Son Gokū samodzielnie, przechytrzając swojego przyjaciela.
Po całym tym zbędnym pokazie siły i zniszczeniu Gohan postanowił zagadać do nowo poznanego Saiyanina. Cały czas, gdy trwała walka, ukradkiem obserwował niskiego przedstawiciela królewskiej rodziny. W głowie układał plan, a gdy ostatecznie ich spojrzenia się spotkały na uboczu, dziewiętnastolatka dopadła trema.
— Przepraszam pana. Nie chcę przeszkadzać, ale mam pytanie — rzekł nieśmiało syn Chi-Chi.
Table uśmiechnął się przyjaźnie, jednocześnie zachęcając półsaiyanina do zajęcia miejsca tuż obok. Wyrzutek powoli przygotowywał się do odlotu. Nim jednak miało to nastąpić chciał spędzić trochę czasu na obserwowaniu tutejszej przyrody To było jak ładowanie baterii.
— Coś się stało? — zapytał, nie tracąc uśmiechu. — Dziękuję wam za pomoc raz jeszcze.
Nastolatek nerwowo skubał skórkę lewego kciuka, usiłując się na nim skupić. Nie wiedział, jak ma prosić o pomoc, której bardzo, ale to bardzo potrzebował. Nie chciał obarczać innych, ale teraz nadarzyła się okazja. W dodatku do samodzielnej misji. Mąż Gure cierpliwie czekał.
— Potrzebuję pożyczyć od pana statek — rzucił naprędce, jednocześnie zaciskając powieki, jakby palnął coś głupiego. — To bardzo ważne.
— Na co ci statek?
— Na pewno nie pan, że ma pan młodszą siostrę, Sarę. — wyjaśnił spokojniej. — Sara uciekła, ale jednocześnie uznaliśmy ją za zaginioną. Ona po prostu przepadła bez wieści, a ja... Ja muszę ją odszukać.
— Siostrę? Vegeta ma siostrę. To znaczy, że ja też mam siostrę... — mówił sam do siebie, jakby usiłował przyswoić tę informację. — Jak to zaginęła?
— Ja... My... To znaczy — Son Gohan bełkotał bez składu, bojąc się wyznać obcemu, co czuje. — Ona się na mnie wściekła, a ja chciałbym wszystko odkręcić. Jest... Jest dla mnie bardzo ważna. Nikt nie potrafi mi pomóc. Gdyby pan był łaskaw udostępnić mi swoją kapsułę, mógłbym wyruszyć na jej poszukiwania!
Saiyman poderwał się na równe nogi, nie kryjąc swej determinacji, w jakiej misji zamierzał się podjąć. Chciał także pokazać, jak bardzo potrzebuje pomocy i tylko ten tutaj Kosmiczny Wojownik, chociaż do klasy wojowników tak naprawdę nie należał, był w stanie go poratować.
— Chciałbym kiedyś poznać swoją młodszą siostrę — rzekł z uśmiechem na twarzy ogoniasty Saiyanin. — Zgadzam się. Odnajdź ją, gdziekolwiek się znajduje.
Książę bez tytułu do tronu podał nastolatkowi pilot do jednej z maszyn, tym samym życząc mu powodzenia w misji. Obaj mieli umowę. Son Gohan miał już wielki plan w głowie; Jak tylko nadejdą wakacje, wyruszy w podróż. Dlaczego wtedy? By matka nie puściła za nim ojca. Miał zamiar wypuścić bajeczkę o samotnej wędrówce po pustkowiu dla oczyszczenia umysłu. W końcu musiał odpocząć od nauki i przygotować się na kolejny rok. Tego nie mogła mu odmówić.
Znał całą trasę Kenzurana, którą otrzymała Osiemnasta. Teraz pozostało jedynie przelecieć cały kosmos i odnaleźć to tajemnicze miejsce. Teraz gdy miał w rękach kosmiczną kapsułę czuł spokój, a jednocześnie determinację. Nie zamierzał odpuścić. Nigdy.
ROK: 775
Planeta: Kōriwa
Minęło zaledwie kilka miesięcy. By mieć jakiś wgląd do znanego mi dotąd kalendarza, poprosiłam wiedźmę, by mi go zbudowała. Bym mogła oznaczyć czas, którego po prostu potrzebowałam. Ona zgodziła się na to tylko dlatego, że chciała ode mnie mojej negatywnej energii. Podchodziłam do jej słów ostrożnie, ale za każdym razem, gdy pojawiał się ten sam bolesny koszmar, a ja po przebudzeniu wpadałam w szał, rozpacz i cholera sama wiedziała co, ta jakby spod ziemi pojawiała się obok, zabierając odrobinę bólu. Wtedy zaczynałam oddychać i ponownie wracając do śnienia. Spokojnego, bez obrazów. Czystej nicości. Z czasem pojawiło się silniejsze pragnienie stabilizacji, której nie potrafiłam utrzymać.
Pewnej nocy obudziłam się z tak palącym przerażeniem, że od razu wpadłam we wściekłość. Nie chciałam pamiętać! Nie chciałam tego przeżywać. Chciałam raz na zawsze zapomnieć o tym, co mnie spotkało. Nie potrafiłam... Czy byłam skazana na wieczne cierpienie? Nie potrafiłam pogodzić się z utratą ukochanego i całego dotychczasowego życia. A jednak skazałam się na banicję wśród mroku, cienia i upiorów przemierzających lodowe pustkowia w ciemnościach. Wiedziałam o nich tylko tyle, że wieki temu zostali skazani na zagładę za zdradę. Od tamtej pory krążyli jak zombie.
Rozpłakałam się jak dziecko, tuląc siebie samą. Tak bardzo czułam się samotna i odepchnięta... I tym razem przede mną pojawiła się Wiedźma, jakby skrywała się w każdym cieniu tej ponurej planety. Spojrzała na mnie wyniośle i podała dłoń, jakby chciała, bym wstała.
Zawahałam się, a potem złapałam ją za rękę, a ta faktycznie energicznym ruchem poderwała mnie. Stanęłyśmy twarzą w twarz i dostrzegłam, że była mniej zniszczona niż ostatnim razem. Jakby nabrała rumieńców, ale wciąż była stara i zmęczona.
— Nie chcę... Nie chcę się tak czuć — wyszeptałam, wycierając wolną ręką twarz. — Nie potrafię z tym żyć. To mnie tak przytłacza...
— Co takiego dziecko? — zapytała przesłodzonym głosem.
— Nie chcę tego uczucia! Nie chcę być nieszczęśliwa! Nie chcę cierpieć!
Kobiecina przyciągnęła mnie do siebie, jakby użyła jakiegoś magnesu. Nie poruszając się, przejechałam do niej po zmrożonej ziemi. Tej nocy się nie bałam. Chciałam jedynie poczuć się lepiej. Dużo lepiej. Nie tylko na chwilę. Brakowało mi oddechu do życia. Czułam się schorowana.
Starucha położyła dłoń na mym zniszczonym napierśniku, a po wyszeptaniu słów poczęła odsuwać rękę, zaciskając palce, jakby usuwała ze mnie jakąś nić. Tak to też wyglądało, gdy pociągnęła tajemniczą energię ku lasce, na której następnie położyła całą dłoń. W momencie kryształ zamigotał, a następnie zaczął szybko pulsować zielonkawą energią. Oglądałam wszystko ze zdumieniem, na chwilę zapominając o oddechu.
Cokolwiek uczyniła, zrobiło mi się słabo. Upadłam, a potem zrozumiałam, że mogę wziąć większy haust powietrza. Nie bolało. Czułam się wolna i lekka. Cierpienie przepadło, jakby nigdy go tam nie było.
Nigdy nie chciałam znać tych wszystkich uczuć. Nie byłam na nie gotowa i nie było nikogo, z kim mogłabym je dzielić. Szczęśliwie. Marzyłam, by zapomnieć o nim, bo móc wstać i iść dalej. Jakby nigdy nic złego się nie wydarzyło. Miłość wszystko zepsuła. Zabrała mi życie i przyjaciela. Nie byłam w stanie przebywać w tym samym miejscu co oni razem. Już nie.
ROK: 777
Planeta: Ziemia
Gohanowi udało się ustalić, że koordynaty, które otrzymali od Kenzurana, szacują, iż podróż w jedną stronę zajęłaby chłopakowi kapsułą od Table przeszło dwa lata. Nie była to dobra informacja. Zwłaszcza że nie wiedział, ile dzieliło go od kolejnej, na której ostatecznie zatrzymała się poszukiwana dziewczyna. Czy były to dni, tygodnie czy kolejne lata, ani czy nie odbili w innym kierunku?
Po przekalkulowaniu prowizorycznej mapy kosmosu, jaką udało im się stworzyć z pomocą Kibitoshina, nie mieli dalszych pomysłów. Obraz, jaki przedstawiał skoki między planetami, wskazywał na chaotyczne decyzje, albo wręcz ich brak. Twórcy trasy niestety z nimi nie było i nie mogli dojść do żadnego schematu takiej transmisji ani w którą stronę następnie odbił.
— Obawiam się Son Gohanie, że na próżno nasze starania — westchnęła z rezygnacją Bulma. — Bardzo chcę ci pomóc, ale jak widzisz, nie da się skutecznie stwierdzić, gdzie należy szukać dalej.
— Sugerujesz, żebym się poddał? — ryknął niedowierzająco. — Nie mogę teraz odpuścić!
Zerwał się z krzesła, jednocześnie zaciskając pięści. Czy tylko jemu zależało na odnalezieniu księżniczki?! Nie było jej już trzy lata! Młody mężczyzna odnosił wrażenie, że nikt nie traktował jej zniknięcia poważnie. On czuł w głębi, że coś musiało być na rzeczy i wcale nie chodziło tylko o złamane serce. Skąd niby dysponowałaby taką mocą, by dosłownie zapaść się pod ziemię?
— Uspokój się, proszę. — Kobieta wskazała krzesło. — To bardzo trudna misja, a ty brniesz w pustą kartkę. Kosmos jest ogromy i ty dobrze o tym wiesz. W pojedynkę nie odnajdziesz jej. Możesz jednocześnie zaginąć w otchłani kosmosu i nigdy jej nie odnaleźć.
Saiyanin opadł na krzesło z rezygnacją. Bulma miała rację. Ona mogła być wszędzie i jednocześnie nigdzie. Ponownie nie miał nic, a desperacja go przytłaczała bardziej niż niemoc. Nie wiedział już gdzie szukać pomocy. Czy powinien się poddać? A jeśli nie to po prostu czekać? Czekać nie wiadomo w sumie na co. Chyba na cud. Załamał się.
ROK: 776
Planeta: Kōriwa
Muzyka
Leżałam skulona na zimnej spękanej ziemi, cicho szlochając. Wyglądałam, jakby miała zaraz zejść z tego świata. Nie radziła sobie z niczym. Emocje szalały jak na huśtawce. Miałam ochotę rozszarpać siebie samą, wyrwać serce z piersi. Odniosłam wrażenie, że oszalałam. Miałam w sobie palące uczucie łaknienia ciszy, spokoju i nicości. Nie umiałam się uspokoić, a każdy dzień był gorszy od poprzedniego. Jedyne, o czym marzyłam to umrzeć.
Usłyszałam stuknięcie laski. To znowu była ona. Pojawiała się zawsze w najgorszych momentach mego życia. Była jak czarna chmura, która wisi nade mną i czeka. Czeka, aż stracę władzę nad życiem.
— Zabij mnie Wiedźmo — zaszlochałam. — Nie dam już dłużej rady.
Kobieta nic nie mówiąc podeszła i przykucnęła. Poczęła głaskać mnie po brudnych i sklejonych włosach cicho nucąc coś na kształt kołysanki. Przez chwilę przed oczami pojawiła mi się młoda Bulma, która w ten sam sposób uspokajała swego małego syna. Nie byłam dzieckiem i niczyją córką, a jednak nie zrobiłam nic by przestała.
Całe moje życie było jednym wielkim kłamstwem otulonym nienawiścią i rozczarowaniem. Jak miałabym teraz się uspokoić i po prostu wstać. Wolałam przestać istnieć, zaznać spokoju. Ale czy tam, w zaświatach miałam szansę poczuć się lepiej?
Odnosiłam wrażenie, że popadałam w obłęd. Dni i noce zlewały się w jedność. Wszystko kręciło się wokół bólu, słabości, nienawiści i utraconej miłości. Miałam już tego dość. Wszędzie widziałam Gohana całującego Videl. Albo ich osobno naśmiewających się z mego cierpienia. Nie potrafiłam ich pogonić, zniszczyć ani zapomnieć. Byli demonami w mojej głowie. A gdy ich nie widziałam, to słyszałam głosy. Wszędzie były ich wredne, rubaszne i drwiące głosy.
Starucha pochyliła się nade mną, przykładając dłoń do mej piersi. Spojrzała mi w oczy, a ja z desperacją załkałam: Zabierz to ode mnie. Ten ból mnie zabija! Fala, która zaraz po tym wbiła mnie w ziemię, a potem uniosła, jakbym zrobiła się lekka. Otworzyłam oczy zdezorientowana, zamrugałam kilkukrotnie, nie czując palącego... Nie czując niczego... Zupełnie.
— Coś ty mi zrobiła Wiedźmo? — podniosłam się do siadu, dokonując jednocześnie oględzin.
— To o co mnie poprosiłaś.
Spojrzałam na nią i nie mogłam uwierzyć, że to wciąż była ta sama istota. Wyglądała... Jak bogini. Młoda i pełna energii, mojej energii.
Źródło: Ice Queen by Coliandre
*Wiek Gohana — Kalendarzowo od narodzin wypada mu 18 lat, jednak po roku spędzonym w Komorze Ducha i Czasu jest fizycznie starszy.
*Janemba — przeciwnik z 12 filmu DBZ. Oryginalnie miejsce akcji jest po śmierci Gokū, ale też, co jest jednocześnie absurdalne, po śmierci Vegety w walce z Buu. Jakby upchnąć na siłę, to musiałoby się to wydarzyć w chwili, gdy Gokū wrócił do zaświatów, ale wtedy Gohan był nieprzytomny na planecie bogów. Tak więc w tej historii Gokū był już na ziemi, wśród żywych, tak samo Vegeta i król Kaito wezwał go na pomoc, bo w końcu ktoś musiał ocalić zaświaty i króla umarłych — Enmę. Fuzja powstaje i wszystko jest prawie jak w filmie, z tą różnicą, że nasi bohaterowie nie noszą aureol.