06 listopada 2024

*109. Królestwo bogów

Spoglądałam w kryształową kulę jak zahipnotyzowana. Potwór, który w niej szalał, był największym złem całego wszechświata, a my go wkurzyliśmy. Nie było naszą winą sprowadzenie tego potwora na Ziemię. Bogowie ukryli kulę z Buu właśnie tutaj. Znaleźliśmy się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Zresztą jak zawsze. Saiyańska klątwa...

Hercules począł się śmiać jak szaleniec. Spojrzałam na niego z dezaprobatą. Najwyraźniej postradał zmysły. Dla kogoś takiego wszystko, co się tutaj działo było jak koszmar na jawie. Wpadł zupełnie przypadkiem w nadnaturalny świat, świat, który istniał, ale nigdy go nie dostrzegał. Nie chciał. A jednak czerpał z tego zyski i to niemałe. Był czempionem ludzkości za sprawą naszych rąk i dobrej woli. Na to ostatnie prychnęłam pod nosem.

Gość usiłował wmówić sobie miraże. Stwierdził, że skoro świat przestał istnieć, my latamy i posługujemy się dziwną magią, to on także może. Z szaleńczym śmiechem pobiegł przed siebie wprost na urwisko. Obserwowałam wszystko z grymasem chochlika. Jeżeli planował skoczyć i się połamać, musiałam znaleźć się na tej widowni. Bezapelacyjnie.

Mark Satan jak postanowił, tak też uczynił. Wyskoczył w przestworza niczym ptak, a potem z wrzaskiem upadł. Nawet jego pies miał go za wariata. Dende wstał i ruszył mu na pomoc jak to miał w zwyczaju. Chyba właśnie to zaważyło na wyborze nowego Wszechmogącego. Miał chłopak ogromnie złote serce. Nawet dla takich dwulicowych ludzi bez krzty poszanowania tych, który utrzymują go przy marnym życiu.

W międzyczasie Gokū i staruszek rozprawiali na temat naszego położenia. Przykro było słuchać, że nie mamy możliwości odtworzyć naszego domu, ani przywrócić życia poległym. Na pewno nie miało to sensu, kiedy ścigała nas krwiożercza guma balonowa. Cokolwiek by się nie działo, takie rzeczy powinniśmy byli odłożyć na dalszy plan. O ile w ogóle miało do niego kiedykolwiek dojść. Wkrótce miało się okazać czy podzielimy ich los.

Dende sprowadził na górę Ziemianina, który przysiadł na skarpie ze zbolałą miną. Kenzuran siedział pod drzewem, spoglądając w magiczną kulę, jakby szukał dobrego rozwiązania. Może lepszej drogi do pokonania zła? Rozumiałam, że ostatecznie nie chciał się wtrącać i zapewne czuł się postrzegany jako zawali noga. Może i był silny, może i jako tako znał naszego przeciwnika, ale ostatecznie nie należał do naszego świata i miał prawo w tym szaleństwie nie uczestniczyć. Czasami coś robił, byśmy nie dali się pozabijać, i chyba to powinno było nam to wystarczyć. Zawsze trzymał rękę na pulsie.

Kolejna planeta przestała istnieć. Mieliśmy parszywego pecha. Buu nie wiadomo jakim cudem opanował sztukę teleportacji. Ojciec Gohana opowiadał, że jemu zajęło to kupę czasu, a uczył się od twórców tej techniki. A on? Tak samo, jak Komórczak, pyk i gotowe. To było bardzo niesprawiedliwe. My musieliśmy zazwyczaj wiele lat poświęcać na doskonalenie. Czy to oznaczało, że łatwiej było być tym złym? Namekanin przykucnął na trawie, obserwując z wielkim smutkiem kolejne odrodzenie potwora. Jego myśli wyraźnie gdzieś błądziły. Chyba jak każdego tutaj.

— Chyba mam pomysł. Możemy wszystkich ocalić! — niespodziewanie się ożywił, zaciskając przy tym pięści. — Przecież mamy Smocze Kule! Na mojej rodzimej planecie, na Namek!

Spojrzałam na niego z zaciekawieniem, a zaraz zlustrowałam otoczenie. Gokū i Vegeta uśmiechnęli się z nadzieją, bogowie zaś wyrażali jedynie zdziwienie i zainteresowanie. Ja nie byłam pewna czy zacząć się cieszyć. Chciałam, bardzo, ale nic nie wiedziałam o Namek poza tym przepadła. Czy on tego nie wiedział?

— Będziemy mogli wszystkich wskrzesić i odtworzyć Ziemię! To się musi udać! — jego entuzjazm był zaraźliwy. — Na pewno Najstarszy nam pozwoli z nich skorzystać.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie wszystko było stracone. Wciąż mieliśmy cień, szansy na zrobienie czegoś nim pokonamy Buu. Choć nie ukrywam, że wolałabym prosić smoka o uśmiercenie Majina. Nawet Vegeta był uradowany tą wiadomością. To było miłe zobaczyć w nim nadzieję. Pierwszy raz byłam świadkiem jego upadku, a także zwątpienia i ogromnego cierpienia. Większość tego samego, potwornego dnia. To się musiało po prostu udać. Mieliśmy nie tylko Gokū, ale i Kenzurana, którzy potrafili przemieszczać się na spore odległości.

— Ale... Dende... — mina obrońcy Ziemi spochmurniała.

To nie wróżyło niczego dobrego, prawda? Było za wcześnie na radość.

— Namek jest bardzo daleko stąd, a Namekanie nie są specjalnie silni — westchnął, tłumacząc. — Nie będę w stanie ich odnaleźć. Do tego nie posiadamy żadnego statku, by ktoś z nas mógł polecieć i odnaleźć Namek.

Vegeta warknął, a zielonoskóry zmarkotniał. Mnie także do wiwatu nie było. Okazja, choć realna niestety nie była na wyciągnięcie ręki. Westchnęłam ciężko, wracając spojrzeniem na poczynania różowego przekleństwa. Zacisnęłam pięść na źdźbłach trawy, próbując zachować spokój.

— Król Światów może to zrobić — zauważył przybysz z innego świata, przypominając innym o swojej obecności.

Wciąż siedział w cieniu drzewa z założonymi rękoma. Nie otworzył nawet oczu, za to wszystkie skierowały się na niego. Musiał to wyczuć, bo zaraz z wolna uniósł powieki.

— Tak, to prawda. Jestem Bogiem Światów i mogę teleportować się z Królestwa Bogów w dowolne miejsce w waszym świecie — przytaknął nieco speszony. — Nie wiem jednak, o czym rozprawiacie. Czym są Smocze Kule?

Dende z Son Gokū niemal zatańczyli z radości. Mnie wróciła nadzieja. Uśmiechnęłam się półgębkiem do Saiyańskiego kolegi. Był zawsze, wtedy kiedy powinien. Chyba miał u mnie szansę na polubienie go.

— Będziemy mogli przywrócić wszystkich, gdy już uporamy się z Buu! — nawet księciu udzieliła się wiara w lepsze jutro.

— Nie tak prędko — odezwał się najstarszy.

Minę miał nietęgą. Zresztą ktoś, kto wyglądał jak pomarszczona skórka pomarańczy, z wyłupiastymi oczami i paskudnym wąsikiem pod nosem nie mógł wyglądać lepiej. Jednak jego ton nie zwiastował dobrych wieści. I jak można było się domyślić, był bardzo oburzony naszymi zamiarami. Nie pozwalał bowiem na użycie artefaktów. Jego zdaniem tylko skromnie żyjący Namekanie mieli prawo do jakiegokolwiek życzenia. My jako banda roszczeniowych wojowników zdecydowanie do tej grupy nie należeliśmy. Na mej twarzy wykwitła mina mówiąca: A spróbuj nas staruszku powstrzymać.

— Wyluzuj staruszku — Gokū postanowił załagodzić sytuację.

Zbliżył się do niego, a potem zaczął coś szeptać do jego szpiczastych uszu. O czymkolwiek rozprawiał Saiyanin, musiało działać, bo Kaioshin zaczynał zmieniać wyraz twarzy na bardziej przyjacielski. Podniosłam się i przysunęłam bliżej Saiyańskiego przybysza.

— Teraz rozumiem, dlaczego byłeś taki spokojny, gdy tutaj dotarliśmy — rzekłam z lekkością. — Może i jesteś niezwykle tajemniczą osobą, ale głowę trzymasz na karku.

— To ma być komplement? — mruknął, wciąż utrzymując swoją skorupę obojętności.

— Yyyy... właściwie — zbył mnie z pantałyku — tak, to chyba tak wygląda.

Mężczyzna spojrzał na mnie, mrużąc oczy, po czym szeroko się uśmiechnął. Jeszcze bardziej poczułam się niekomfortowo. Zrobiłam głupią minę, po czym znalazłam pospiesznie inny obiekt zainteresowań. Potrzebowałam przerwać tę niezręczną sytuację.

— Nie sądziłem, że można ciebie lubić — najwyraźniej nie zamierzał zamykać tematu. — Trochę czasu spędziliśmy ze sobą i muszę przyznać, że jesteś spoko.

— Ty też — burknęłam, nie chcąc nawet na niego spojrzeć. Zagryzłam wargę speszona.

— W takim razie uratujmy ten świat razem, co? — dodał z większym entuzjazmem. — Nie jesteśmy wrogami.

Miał rację. Nie byliśmy, chociaż bardzo często. No dobra niemal bez przerwy traktowałam go jak przeciwnika. Wszędzie węszyłam intrygę. Ale czy ja byłam na każdym kroku szczera i otwarta, gdy podróżowałam w czasie? Do tej pory były rzeczy, których nawet nie powiedziałam po powrocie. To były sytuacje, które zmuszały człowieka do milczenia, nawet jeśli ktoś uważał inaczej. Odwróciłam się do pobratymca z większym przekonaniem.

— Oczywiście, że nie jesteśmy — odpowiedziałam z nieśmiałym uśmiechem.

Wyciągnęłam ku ogoniastemu rękę na znak pojednania. Przynajmniej tyle mogłam zrobić. To był pierwszy krok do wielkich zmian. Niestety nie zdążyłam dokończyć procesu, gdyż Vegeta wrzasnął na Kakarotta, zwracając tym samym swoją uwagę.

— Całkiem ci odbiło pajacu! Może byś tak sprzedał własną żonę?!  — dosłownie kipiał z wściekłości. — Bulma nie jest twoją własnością, byś decydował! Jesteś skończonym idiotą!

Zerwałam się na równe nogi, nim doszło do rękoczynów. Stanęłam pomiędzy wojownikami, żądając odpowiedzi. Tuż za młodszym z mężczyzn stał starzec z podejrzliwą miną. Vegeta nie przebierając w słowach, krzycząc do mego ucha, uświadomił mnie, że ten drugi zamierzał sprzedać Bulmę starcowi. Brzmiało to nielogicznie. Szybko zostałam uświadomiona, iż chodziło o perwersyjne kobiece zdjęcia bez odzieży. Zamrugałam kilkukrotnie, obserwując całą trójkę.

— Tylko o to tyle szumu? — zdziwiłam się. — Nie można tego po prostu załatwić?

— Po moim trupie!  — ryknął mój brat. — Bulma nie będzie niczyją seks zabawką!

— Czym? Przecież mówiłeś, że chodzi o oglądanie ciała.

— No właśnie! — opluł mnie, kipiąc jak wulkan.

Wzruszyłam ramionami, tym razem patrząc na reakcję złotowłosego mężczyzny. Zrobiłam wymowną minę, a ten cofnął się, jakby bał się i mojej reakcji. Zrobiłam kilka kroków do przodu i skierowałam spojrzenie na boskiego tetryka.

— Czego ty właściwie chcesz? — zadałam pytanie zupełnie luźno. — Co obiecał ci Gokū, a co tak rozsierdziło mego braciszka?

Gokū jeszcze bardziej się speszył. Dziadunio odchrząknął, przymknął jedno oko, a tym drugim obserwował wojownika w pomarańczowym gi. Prawdopodobnie wyczuł jakiś szwindel.

— Obiecano mi zdjęcia, gazetki, cokolwiek z jędrnymi cycuszkami — odpowiedział w końcu.

— Tylko tyle?  — zdziwiłam się.

Mężczyźni spojrzeli po sobie. Nawet Vegeta się uspokoił, jego aura już tak nie pulsowała. Dziad nie prosił o nic niemożliwego.

— Umowa stoi  — odparłam, wyciągając do niego dłoń. — Dostaniesz to, o co prosisz.

— Tyś zwariowała?! — książę ponownie się odpalił.

Gokū zrobił ogromne oczy, tak samo, jak Kibitoshin. Dziadek spojrzał niepewnie.

— Uspokój się — burknęłam, podnosząc ton. Odwróciłam się do brata. — Nikt nie będzie oglądał, twojej Bulmy, jeżeli tak cię to drażni. Pokażę mu swoje.

— CO?!  — Saiyanie oraz Shinjaninowe ryknęli jak jeden mąż.

— No co? Przynajmniej do czegoś się przydadzą, zamiast wiecznie przeszkadzać — wzruszyłam ramionami. — Czy teraz możemy wreszcie ruszyć po Kryształowe Kule? Mamy trochę osób do uratowania.

Syn Bardocka usiadł na trawie, przecierając mokre czoło. Mruknął pod nosem, że teraz to na pewno Gohan go zabije*. O cokolwiek mu chodziło, nie mogło się to przecież wydarzyć. Jego syn nie żył, a ja byłam gotowa zrobić wszystko, byleby dostać się na Nową Namek. Zwłaszcza że umowa była niezwykle błaha. Przynajmniej dla mnie. Cycki jak cycki.


Wszystko miało się dobrze skończyć, ale to nie ta bajka. Tutaj zawsze było coś nie tak. Bóg Światów zwrócił naszą uwagę poczynaniami Buu. Bydlak pojawił się na planecie Króla Zaświatów, co oznaczało, iż był już bliżej niż dalej. Musiałam zauważyć, że strasznie dużo było tych planet, bogów, królów i innych wielkich tytułów. Kula pokazała nam, jak pojawia się pod upadającym obeliskiem. Obraz w magicznym przedmiocie był mały, a różowy demon zlewał się z różano-czerwonym niebem. Jedno było pewne — Czas nam się kończył. Na planecie atakowanej przez Buu znajdował się Yamcha i Kuririn. Son Gokū pospiesznie wyjaśnił, iż tam tylko nieliczni mogą trenować po śmierci.

— Jeżeli Majin Buu zniszczy tę planetę, nasi przyjaciele zostaną wymazani. Drugi raz nie można umrzeć — uświadomił nas niedawno wskrzeszony Saiyanin.

— Oznacza to koniec zabawy — westchnęłam. — Musimy tam lecieć, nim będzie za późno.

Obrońca Ziemian przestąpił parę kroków ku otwartej przestrzeni. Przyłożył dwa palce do czoła chcąc namierzyć energię wroga. Chyba nie zamierzał ruszać tam samotnie?

— Poczekajcie. Daj im swoje potary. Będą potrzebować wsparcia — zawołał pospiesznie staruszek do swego następcy.

Kibitoshin naprędce odpiął magiczne błyskotki i po jednej rzucił w kierunku niedawno scalonych Saiyan. Vegeta uśmiechnął się pod nosem. Nie, żebym nie tak dawno usiłowała go namówić do tego precedensu... Ku memu zdumieniu Gokū podziękował za błyskotki. Stwierdził, że żaden z nich nie zamierza w ten sposób walczyć, bo wolą robić to tradycyjnie w pojedynkę. Oczy dosłownie wyszły mi z orbit. On tak na poważnie?! Jak niby zamierzał walczyć, jeśli nie tak?!

— Oszaleli — mruknęłam z rezygnacją.

W tym czasie Vegeta w demonstracyjny sposób zniszczył kolczyk. W jego ślady poszedł pobratymiec, choć jeszcze chwilę temu zamierzał oddać artefakt bóstwu. Kaioshinowie zdębieli, a ja jedynie smutno spojrzałam na ich postępek.

— Jestem pod wrażeniem, Kakarottcie — rzekł książę, a w jego głosie wyraźnie było słychać uznanie. — Twoje słowa brzmią jak te, które powinien wypowiedzieć każdy szanujący się wojownik wysokiej rangi.

Przewróciłam oczami. Bo nie można było działać w grupie? Czy wszystkie walki winny odbywać się solo? Wątpiłam w to. Wielokrotnie los nas za takie postrzeganie sprawy karał. Co złego było w dopasowanym towarzyszu broni, z którym można było walczyć bez słów? Ja na przykład świetnie dogadywałam się z Son Gohanem, gdy był na drugim poziomie. Potrafił się zsynchronizować ze mną jak brat bliźniak, jak odbicie lustrzane. I chociaż on nie lubił swojej bezwzględności w tym stadium, ja ją właśnie podziwiałam.

— Mam lepszy plan — Książę zabrał ponownie głos. — Sprowadźmy go tutaj. Tutaj możemy walczyć bez ograniczeń. Nikt nie ucierpi.

To była myśl! Tutaj byliśmy tylko my, a tam cała rzesza martwych wojowników, która w sumie nie zasługiwała na wymazanie. Gdyby coś takiego przytrafiło się Kuririnowi, Osiemnastka na pewno próbowałaby mnie zabić.

— To jest genialny plan! — walnęłam pięścią w otwartą dłoń. — We czwórkę szybko sprowadzimy tutaj Majina. Choć Kenzuranie, czas ratować ten niewdzięczny świat.

Machnęłam ręką na pobratymca, a ten ociężale podniósł się z siadu. Najwidoczniej dobrze mu się tam siedziało. Niestety nasza sielanka dobiegła końca. My to nie mieliśmy lekko. Westchnęłam, podążając za ojcem Gotena. Tuż obok pojawił się Vegeta.

— Ty chyba nie zamierzasz rozbierać się przed tym starym zboczeńcem? — fuknął mi cicho do ucha.

— Nic ci do tego — burknęłam mróżąc oczy — moje ciało moja sprawa. Zresztą, od kiedy kogokolwiek interesuje moje ciało?

— Dziewczyno... — westchnął ciężko książę.

Pokręcił głową, jakbym walnęła jakąś nadnaturalnie głupią gafę.

— Nagość rzecz naturalna, czyż nie? Widziałeś kiedyś kogoś kąpiącego się w komorze w ubraniu?

Wypuścił wymownie i głośno powietrze przez zęby. Odniosłam wrażenie, że przez chwilę nad czymś się intensywnie zastanawiał. Zaraz dogonił mnie i z miną niezdradzającą emocji dorzucił:

— Mieszkanie na Ziemi nieco zmieniło mój sposób myślenia. Może zrozumiesz moje położenie, gdy ktoś będzie oglądał twojego wybranka bez odzieży?

Spojrzałam na niego z konsternacją. Co on wygadywał?

— Czy chciałabyś, aby córka tego błazna Satana oglądała Gohana nago?

Rzucił z niebywałą nutą jadu, po czym przyspieszył kroku, tym samym kończąc temat. Wybałuszyłam oczy, zatrzymując się jak wbita w ziemię. Więc o to chodziło? O zazdrość? Ale trącił w moją bezwstydność, której musiałam się nauczyć już jako szczeniak w niewoli. Coś, co stało się dla mnie zupełnie naturalne, nagle miało być wadą. Wszystko zależało od tego, kto, kogo i kiedy... Westchnęłam ciężko. A co Gohan miał do powiedzenia? Przecież nie byłam jego wybranką i raczej nie miał brać udziału w mojej słownej umowie ze Starym Kaioshinem. Ale szpila została wbita. Może faktycznie nie chciałabym, by ktoś oglądał Gohana w pełnej okazałości? Sama nie miałam okazji, choć parę sytuacji odwrotnych się zdarzyło.

Dołączyłam do Saiyan stojących na wzniesieniu. Zaraz za mną pojawił się Kenzuran. Nie byłam pewna czy nadal nosił maskę, czy tym razem był naprawdę taki... pozbawiony uczuć. Jego twarz w tej chwili wyglądała groźnie. To dobrze. Przed nami była niełatwa walka i miałam nadzieję, że na tyle ile będzie w stanie, pomoże nam. Wspominał coś wcześniej o konsekwencjach swojego przybycia. Tym razem nie chciałam go do niczego zmuszać. Był tu jedynie gościem, osobą proszącą o pomoc. I tak już zdecydowanie za długo u nas zabawił. Miał jedynie odnaleźć siostrę Vegety i ruszyć w dalszą podróż. Wyszło zupełnie inaczej.

— Do dzieła panowie! — wykrzyczałam motywacyjnie. — Niech stanie się światłość!

Bez zbędnych ceregieli włączyłam pierwszy poziom super wojownika, a Vegeta i Kenzuran poszli moim śladem. Gokū przez cały ten czas był w tej formie. Jak jedno ciało poczęliśmy koncentrować w sobie KI, która miała zwabić nasze największe utrapienie. Musieliśmy się porządnie skupić, by nie wchodzić wyżej, tylko zagęścić tyle ile się dało. Nasze ciała spowijała złota aura połączona z wyładowaniami elektrycznymi, które przeskakiwały z ciała na ciało. Niebo nad nami pociemniało. Nasze okrzyki przeszywało okolicę. Chociaż nie byliśmy gotowi na starcie, musieliśmy działać.

Atmosfera robiła się gorąca. Nie minęło pięć minut, gdy w nasze skromne progi zawitała bestia z piekła rodem. Chociaż był mały, to prezentował się diabelsko. Brak nosa dodawał mu animuszu. Uśmiechnął się demonicznie, a my zaprzestaliśmy wezwania. Chociaż patrzyłam na stwora z niebywałą determinacją, to najzwyczajniej w świecie się go bałam. Wiedziałam, co potrafił po zjedzeniu Gohana. Teraz był podobnież najgorszą wersją siebie. Pokazał nam już co nieco. Prawdę mówiąc, nie chciałam się z nim mierzyć, ale musiałam być gotowa. Każda ręka była potrzebna, jeśli planowaliśmy przetrwać.

Majin Buu jak tylko nas zobaczył, roześmiał się niczym szaleniec. Już nikogo to nie ruszało. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, iż gość miał nie równo pod sufitem. Vegeta uderzył w pięści z niebywałą determinacją i szalonym błyskiem w oku. Kenzuran nie poruszył się nawet o milimetr. Tylko jego ogon zdradzał, iż nie zamienił się w posąg. Gokū nabrał postawy bojowej. Tylko ja stałam jak posąg. W głowie miałam multum obrazów zwiastujących nadchodzącą śmierć. Otarłam się o nią i za nic nie pragnęłam do tego wracać. Byłam głupia wtedy i zraniona. Przełknęłam ślinę, udając, że się nie boję.

— Boże Światów mam ogromną prośbę — zabrał głos mąż Chi-Chi. — Zabierz, proszę wszystkich w bezpieczne miejsce. Tutaj już nie będzie bezpiecznie.

— To prawda. Udajcie się daleko stąd, tak by można było tutaj walczyć bez żadnych ograniczeń — dodał ogoniasty wojownik. — By pokonać Buu, nie można myśleć o tych, którzy niepotrzebnie zginą.

Mieli całkowitą rację. Na Ziemi każde z nas musiało zachować ostrożność. Był tam nasz dom i w ogóle. A tutaj? Tutaj byliśmy nie tylko gośćmi, ale i wojownikami całego wszechświata. Na całe szczęście Staruszek utwierdził nas w przekonaniu, że ta planetka jest zdecydowanie wytrwalsza od tej, którą dopiero co zlikwidował Majin. Może i skromna, ale mimo wszystko piękna. Jeśli mielibyśmy polec, to tutaj przynajmniej było na czym oko zawiesić.

To tutaj Gohan zyskał swoją niesamowitą moc. Na samo wspomnienie poczułam ukłucie pod sercem. Brakowało mi go. Chciałam, by wszystko wróciło do normy. Byśmy mogli znowu razem przemierzać nieboskłon, śmiejąc się beztrosko. Siedzieć nad brzegiem jeziora w upalne dni. Szukać spadających gwiazd w Zachodniej Stolicy, na dachu kopulastej budowli, gdzie wszystko było utrudnione przez miastowe neony. Odpoczywać pod drzewem tuż za domem w Górach Paozu. Mieliśmy tyle pięknych wspomnień i chwil spędzonych razem. Wszystkie były dla mnie ważne. Chciałabym jeszcze raz tam wrócić, ale bogatsza o nowe doświadczenia. By tego dokonać, byłam zmuszona walczyć.

Shin scalony z Kibito poprosił Dendego i swojego poprzednika o chwycenie się jego, by mógł ich bezpiecznie przetransportować w daleki zakątek wszechświata. Miałam nadzieję, że tam, gdzie Buu w razie naszej porażki prędko nie dotrze. By mieli szansę nas wskrzesić na Nowej Namek. Miałam cichą nadzieję, że na to wpadną. Nie mogłam o tym teraz otwarcie mówić. Stetryczały Kaioshin pochwycił swoją magiczną kulę, którą zapewne mieli obserwować nasze poczynania, a potem zniknęli.

To była ta chwila, której najbardziej się obawiałam. Zamknęłam oczy, w duchu przygotowując się na najgorsze. Chyba tylko ja byłam pełna obaw. Byłam też najmłodszym wojownikiem w całej ekipie. I jedyną dziewczyną. Czas też było wreszcie zdecydować, kto otwiera ten turniej na śmierć i życie. Son Gokū wymyślił, że zagramy o pierwszeństwo, co sprawiło, że zwątpiłam we wszystko.

— Pieprze jakiejś durne zabawy — warknęłam. — Równie dobrze to ja mogę iść na pierwszy ogień. W końcu panie przodem prawda?

Vegeta warknął, a następnie zatrzymał mnie, gdyż postanowiłam ruszyć ku demonowi. Wyraźnie nie podobał mu się mój pomysł.

— Nie mogę ci na to pozwolić.

— A to niby dlaczego? — obruszyłam się. — Jestem tak samo świetnym wojownikiem, jak ty. Poza tym nie umniejszaj mi.

Książę westchnął i spojrzał mi głęboko w oczy. Nie często się to zdarzało, ale ja wiedziałam, że miał zamiar powiedzieć coś ważnego. Coś, czego normalnie nie powiedziałby przy innych. Tym razem nie miał wyjścia. Skrzyżowałam ręce na piersi wyczekująco.

— Jeśli zrezygnujesz teraz z walki, ja również ją oddam. Nie walcz pierwsza, proszę — ostatnie słowo dodał tak cicho, że z ledwością je usłyszałam.

Oczy zamieniłam na spodki. Czegoś takiego się nie spodziewałam. A może powinnam? Dopiero co postanowił połączyć się potarami z Gokū, kiedy postanowiłam to uczynić. Był moim bratem, jedną z najważniejszych istot mego życia. Jak mogłabym mu odmówić, jeśli sam oddał swoją możliwość walki. Całkiem dobrowolnie.

— Zgoda — uśmiechnęłam się niemal niewidocznie.

Następca tronu zniwelował swoją transformację, a ja poszłam jego śladem. Pozostali dwaj Saiyanie na placu boju powzięli próbę, by zdecydować, który pójdzie na pierwszy ogień. Obserwowałam ich rywalizację z ostracyzmem. Papier, nożyce i kamień to była gra dla przedszkolaków, nie dla rosłych wojowników walczących o losy całego świata! Im dłużej przyglądałam się ich rywalizacji i ciągłego wybierania tej samej figury zaczęłam zastanawiać się, czy któryś nie usiłował wymigać się od obowiązku.

W końcu padło na Son Gokū. Ten się uradował na swą wygraną, a Kenzuranowi ewidentnie ulżyło. Czy to dlatego, że wciąż usiłował się nie wtrącać? Możliwe. Ciężko było mi uwierzyć, by obawiał się przegranej. Chociaż? Nie znałam ostatecznego wyniku na jego Ziemi. To znaczy, wiedziałam, że pokonali bestię, ale nie miałam pojęcia, jak i kto ostatecznie tego dokonał. Mężczyzna był w tym wypadku bardzo tajemniczy.

I on wrócił do normalnej formy, a następnie do nas dołączył. Vegeta jako pierwszy uniósł się w powietrze, krzyżując przy tym ręce na piersi. Ja i przybysz niemal w tym samym czasie podążyliśmy za księciem.

— Jestem pełen podziwu, książę Vegeto — zabrał głos ogoniasty.

— Nie rozmawiajmy o tym.

Spojrzałam to na jednego, to na drugiego z uniesionymi brwiami. Żaden więcej się nie odezwał. O co im tak właściwie chodziło? Czy aby każdemu o to samo? Nie chcąc się zastanawiać nad rzeczami możliwie błahymi, wróciłam wzrokiem mu demonowi, który dziwnie stał w jednej pozycji, odkąd skończył przeraźliwie się śmiać.

W tym czasie Gokū szykował się do walki. Czas było na rundę pierwszą. Obawiałam się wszystkiego. Z ledwością potrafiłam sobie wyobrazić nasze zwycięstwo. I pomyśleć, że z takim tchórzostwem byłam gotowa ruszyć do walki jako pierwsza. Zupełnie mi odwalało w obecności Majina.

W międzyczasie wylądowaliśmy na odległym wzniesieniu, jednak nie za daleko. Musieliśmy oglądać walkę. Mieć jakikolwiek wgląd na losy świata. Poznawać nowe możliwości potwora i mieć nadzieję, że wszystko się jakoś potoczy.

— Wytrzymaj jak najdłużej — wyszeptałam, przyciskając pięści od piersi. — Musimy wygrać.






Ciekawostka — żeby dowiedzieć się, czemu Gohan może chcieć zabić swojego ojca, zapraszam do bonusa o tytule: Zaklęty w ostrzu. (TUTAJ) Tam jest wszystko wyjaśnione. Jeśli oczywiście ktoś nie czytał bonusu z okazji setnego odcinka.