Z dedykacją dla Elfaby (Elizabeth).
Nic i nikogo nie dostrzegłam w gigantycznym holu o wielu drzwiach nie wiadomo, dokąd prowadzących oraz masywne schody ze zdobioną balustradą, równie fikuśną jak powalona brama na wejściu. Był on przyozdobiony bujną roślinnością oraz obrazami przywieszonymi do ścian niczym od linijki. Dokąd miałam się kierować? W górę czy w dół? Odwróciłam się w kierunku, z którego przybyłam. Kobieta wciąż stała i wpatrywała się w osłupieniu w mój wyczyn coś mamrocząc pod nosem.
— Gdzie jest Bulma? – Zapytałam zniecierpliwiona – Którędy mam się udać?
— Ah tak. – Oderwało ją pytanie od zadumy – W laboratorium ją znajdziesz. Zaprowadzę cię do niej.
— Świetnie. – Mruknęłam bez entuzjazmu – Prowadź więc, kobieto.
Mieszkanka posiadłości lekko się skrzywiła, po czym ponownie na jej twarzy zawitał nad wyraz przesłodzony uśmiech. Co jakiś proponowała herbatę, ciastka i inne nie znane mi nazwy, choć herbata już zagościła w moim słowniku, a także na liście smacznych, ziemskich naparów.
Po dłuższej wędrówce, jeździe dość ciasną windą w końcu weszłyśmy przez metalowe drzwi po czym przeszliśmy może z dwadzieścia metrów skąd skierowałyśmy się do schodów, które poprowadziły w dół. Zastanawiałam się czy byłabym w stanie samotnie opuścić ten labirynt korytarzy, poziomów i masą przejść. Kiedy znalazłyśmy się w owej pracowni Bulmy z przeróżnymi wynalazkami i urządzeniami blondyna zapukała do prawdopodobnie ostatnich już drzwi na mojej drodze po czym je otworzyła mówiąc:
— Skarbie, masz gościa.
Weszłam do środka a niebieskooka kobieta zamknęła za mną drzwi. U nas na nieistniejącej już Vegecie wszystkie drzwi otwierały się same, kiedy wcisnęło się panel naścienny. Nie posiadaliśmy w pałacu klamek, były widocznie nie praktyczne w świecie Tsufulian.
— O, witaj. – Zdumiała się kobieta na mój widok. – Co cię sprowadza w moje skromne progi?
Skromne? Jeśli tak wygląda na tej planecie skromność, nie chciałam znać ubóstwa. Na samą myśl się skrzywiłam.
— Szczerze, to nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Przechodziłam obok.
Matka mojego bratanka wskazała mi krzesło bym spoczęła. Uczyniłam to rozglądając się po ponurym pomieszczeniu oświetlonym niewielką lampką przy masywnym metalowym biurku, który aż uginał się od sterty papierów i rozmaitych pierdółek gadżeciarskich. Gdzieś w oddali majaczył sporych gabarytów ekran z niezrozumiałą dla mnie treścią w kolorze neonowej zieleni.
— Widziałam Komórczaka. – Odparłam bez zastanowienia, zgodnie z prawdą. – Mówię ci jest paskudny.
— Co?! – Przeraziła się.
Bulma przysiadła się bliżej zaraz po tym jak wyszła z szoku. Prosiła bym wytłumaczyła jej jakie były ostatnie wydarzenia, tam na górze. Nie widząc w tym niczego nadzwyczajnego opowiedziałam niedbale o kryształowych kulach, treningach i androidzie, którego przypadkowo odwiedziłam i zamieniłam parę zdań. Bulma była zdumiona moją historyjką, choć moim zdaniem tylko ciekawy był epizod o zielonym potworze.
— Jesteś niesamowicie odważna! – Wyraziła swój entuzjazm wstając z krzesła, to upadło. – Teraz widzę jak bardzo podobna do Vegety jesteś.
Rozległ się donośny płacz dziecka. Niebiesko włosa wstała i podeszła do miejsca, gdzie spoczywał malec, a było to niewielkich rozmiarów łóżeczko pod ścianą, gdzie było najciemniej. Temu wcześniej nie zauważyłam go. Wzięła syna na ręce uspokajając go najdelikatniej jak potrafiła. Wyczuwałam w jej gestach i słowach ogromną troskę i uczucie pełne emocji, którego nigdy wcześniej nie spotkałam. Spojrzałam na tego malucha z zainteresowaniem. To niesamowite, że ten dzieciak mógł być tak silny, mimo że matką jego to zwykła Ziemianka, nie posiadająca żadnych mocy. Czy mieszaniec miał fart posiadając znacznie większą część genów saiyańskich? Może?
— Będzie z niego wojownik - Uśmiechnęłam się do siebie na myśl o dorosłej wersji.
Bulma spojrzała na mnie nie wypowiadając słowa. Sama chyba nie wiedziała co o tym sądzić. Obróciła synka w moją stronę, uśmiechnęła się.
— W dodatku przystojny. – dodała – Nie sądzisz?
Potwierdziłam jej teorię choć nie widziałam tego co ona. Dziecko jak dziecko. Jedynie miał to spojrzenie saiyańskie, które dodawało mu uroku w tych dziwnie dużych, niebieskich oczach.
— Chcesz go potrzymać? – Zapytała wesoło kobieta.
— Nie sądzę. – Mruknęłam bez entuzjazmu.
— Daj spokój, Saro! – Mrugnęła do mnie. – To twój bratanek, niech pozna swoją ciotkę.
Nim zdążyłam zaprotestować wcisnęła mi brzdąca w ręce. O dziwo cieszył się będąc w moich ramionach bacznie mnie obserwując. Nie miałam pojęcia jak się obchodzić z dziećmi, a już na pewno jak go trzymać i po co. Kluskowaty pół Saiyan zaczął mówić nie zrozumiałe dla mnie rzeczy oraz szczerzyć się by po chwili łapać za niesforne kosmyki włosów pociągając nimi jak sznurkami. Nie ukrywałam swojego niezadowolenie, więc oddałam go, a Bulma najdelikatniej jak potrafiła odczepiła ode mnie małego potwora. Gdy dostrzegł mój ogon zaczął się jej wyrywać z objęć gaworząc i pokazując nań palcem. A czemu by nie? Pomachałam mu przed twarzą futrzastą częścią ciała, co bardzo go rozbawiło.
— Masz ogon? – Kobieta oniemiała.
— Każdy Saiyanin rodzi się z ogonem. – Odparłam dumnie. – Wy nie macie prawda?
Niebieskooka chwilę się zastanawiała wciąż przyglądając się mojemu ogonkowi.
— To prawda, ludzie nie mają. – Przytaknęła po czym dodała. – Vegeta nie ma.
— W pewnym wieku niestety już nie odrasta. – Mruknęłam na myśl o możliwej utracie swojego. – A swojego nie mam zamiaru się pozbywać. Jest moją częścią, możliwe, że najważniejszą. – Zaśmiałam się lekko. – Chyba rozumiesz?
— Pamiętam, jak poznałam Son Goku. – Zamyśliła się spoglądając w ciemny sufit – Bardzo byłam zaskoczona jego ogonem. Pamiętam też, że musieliśmy mu go obciąć, bo inaczej by nas zabił.
— Wiesz, takie było jego zadanie, gdy tutaj przyleciał. – Zauważyłam.
Na te słowa niebieskooka się skrzywiła. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego wybicie całej populacji było dla mnie niczym strasznym. Cóż, w takim świecie zostałam wychowana. Wszystko było dla imperatora i to on decydował, które ciała niebieskie będą należeć do jego nieograniczonego królestwa.
Kobieta wstała i przeszła się po pomieszczeniu, a ja wciąż machałam ogonem przed małym Trunksem, który teraz siedział na podłodze uporczywie usiłując złapać swoją nową zabawkę.
— To takie nie kobiece. – W końcu się odezwała. – Z tymi ogonami wyglądacie jak dzikusy. W sumie jesteście jak dzikusy. Zero ogłady.
Warknęłam ciskając złowrogim spojrzeniem w Ziemiankę. W tym momencie mi ubliżała i nie ważne było czy w jej mniemaniu tak nie było. W tej chwili miałam zamiar wyjść i nie trzasnąć drzwiami, a zrobić dziurę w ścianie, albo nawet kilku i wrócić na górę, gdzie mógł już być Vegeta.
Bulma przestraszona odskoczyła w tył. Przeprosiła dość nieskładnie porywając swoje dziecko w ramiona. Kobieta ewidentnie zapomniała, że saiyańskie dzieci także są mordercze dla rasy ludzkiej. Sięgnęła po pudełko i wyciągnęła z niego długi, biały, mały przedmiot. Odstawiła malca do kojca, wyciągnęła z kieszeni fartucha małe urządzenie i wciskając guzik zapaliła go. Płomień dosięgając białego patyczka utworzył na nim żar. Kobieta zaciągnęła się i już wiedziałam, że jest to jakaś mieszanka ziół bądź traw, którą popalali przeróżni mieszkańcy galaktyk, a w każdej zwało się ono inaczej. W powietrzu uniósł się dym oraz nieprzyjemny ciężki zapach. Zakasłałam parę razy, świństwo, którym się delektowała drapało mnie w gardle.
— Jak się to nazywa? – Zapytałam wskazując palcem na dymiący się przedmiot w jej palcach .– Okropnie cuchnie!
— Papierosy – Odparła krótko .– U was nie ma?
— Papierowe włosy? – Zdziwiłam się. – Palicie włosy? Ohyda!
— Nie włosy – Roześmiała się zakrywając wolną dłonią usta. – tytoń do palenia.
— Śmierdzi ta roślina. – Machnęłam parę razy ręką przed twarzą by wzmocnić swoją wypowiedź i niezadowolenie.
— No tak - Wzruszyła ramionami. – Vegeta mówi to samo, ale co ja poradzę, że mnie to odpręża?
— Nie używamy takich świństw. – Odpowiedziałam na zadane wcześniej pytanie .– Wojownicy nie popalają żadnych specyfików.
— Zapewne.
— Było u nas na Vegecie takie ziele, które wprowadzało w stan odrętwienia i halucynacji. – Dodałam po chwili zastanowienia. – Było ono zakazane, narkotyk. Tylko nic nie warte śmiecie truli sobie tym organizm.
— Narkotyki. – Westchnęła kobieta. – Tutaj też są i to pod przeróżnymi postaciami. Także nielegalne.
Nagle poczułam uścisk na ogonie. Był dość silny co nie tylko wprawiło mnie w osłupienie i odrętwienie, ale także powaliło mnie na kolana. Kątem oka dostrzegłam, że mały pół Ziemianin trzymał go z uradowaną miną. Nawet nie wiedziałam, kiedy cofnęłam się do klatki tego stwora. Bulma zajęła się odczepianiem malca od mojej części ciała.
— Muszę wracać – Jęknęłam wstając z podłogi.
Przeoczyłam wejście do sali treningowej z Trunksem co oznaczało, że będę po nim wchodzić tam całkiem sama. Zaczynałam już żałować, że nie zgodziłam się iść tam w towarzystwie wojownika, który potrafi się transformować.
— Dokąd? – Zapytała kobieta.
— Do podniebnego pałacu.
— Jestem ciekawa tego nowego Wszechmogącego i oczywiście siły Vegety. – Wyjaśniłam pokrótce - Jakiś czas temu wyszedł z tamtej komnaty i nie raczył ukazać swojej mocy.
Kobieta o jasnych włosach wskazała mi drogę powrotną na górę i do wyjścia z kopuły. Opowiadała jakieś pierdoły związane z życiem na Ziemi, które wcale mnie nie interesowały. Chciałam tylko wziąć udział w tym przeklętym turnieju mocy, sprawdzić się jako wielka wojowniczka i wyruszyć w podróż daleko stąd w towarzystwie swojego brata. Marzyłam o udoskonaleniu swoich umiejętności, o podboju jakieś zapyziałej dziury by osiąść tam i stworzyć swój własny świat, gdzie nie ma Freezera, jego armii i Saiyanie mogą żyć spokojnie, aż do śmierci. Oczywiście wyruszając w kosmiczne podróże by pokonywać przeróżne żyjące w nim istoty. To było piękne marzenie.
— Uściskaj ode mnie syna. – Rzekła przy drzwiach frontowych po czym uśmiechnęła się delikatnie. – Tego z przyszłości.
Nic nie mówiąc potaknęłam po czym wzbiłam się w powietrze by ostatni raz spojrzeć na matkę syna mego brata, która machała mi na pożegnanie, choć wcale nie obiecywałam jej, że będziemy żyły w dobrych relacjach. W drodze do Rajskiego Pałacu rozmyślałam nad tym nieszczęsnym Komórczakiem. Zastanawiało mnie to czy mogę komuś wspomnieć o tym, że go spotkałam, rozmawiałam i to na jego terytorium, pomijając oczywiście księcia, on to by pobladł wyobrażając sobie przeróżne scenariusze jak to mnie rozrywa na kawałeczki. Przed oczami zobaczyłam jego twarz, przeszedł mnie dreszcz na tę wizję. Dawno tak odrażającego stworzenia nie było dane mi spotkać. W sumie w armii Changelinga pojawiały się podobne tamtemu okazy, ale z czasem zdążyłam się do nich przyzwyczaić.
Przyśpieszyłam. Gdy w końcu dotarłam na miejsce powitał mnie Tenshin. Było na tyle ciepłe, że czułam się okrutnie nie swojo. Nie zwykłam do takich chwil. W ogóle wszyscy tu byli tacy nie oziębli i nad wyraz uprzejmi, co poniekąd przyprawiało mnie o mdłości, odrętwienie czy ciarki. Tak inne było tutaj życie, gdy nie stano nad tobą z batem tudzież blasterem by pokazać ci jak bardzo jesteś nikim w ich mniemaniu i gdzie jest twoje miejsce.
— Gdzie byłaś tyle czasu? – Zapytał z zainteresowaniem.
— U Bulmy. – Odparłam krótko.
Ruszyłam w kierunku, gdzie wyczuwałam przyciszoną energię brata. Chciałam by pokazał mi swoją moc, chciałam zobaczyć na własne oczy co potrafi zdziałać Saiyanin przez rok czasu.
— Po co? - Dopytywał ruszając za mną.
— Ja wiem? – Wzruszyłam ramionami nie odwracając się za siebie. – Przelatywałam obok to zajrzałam.
— Następnym razem informuj nas, gdzie znikasz - Ostrzegł mnie w mniej uprzejmy sposób. – Vegeta nas pozabija jak coś ci się stanie.
— Następnym razem niech jaśnie księciunio sam się wysili na odszukanie mnie, jeśli jest to dla niego takie ważne. – Warknęłam zatrzymując się i spoglądając mężczyźnie w czarne tęczówki.
Ten mimo to uśmiechnął się, czego w ogóle się nie spodziewałam.
Nie odpowiedział, a ja pogrążając się ponownie we wcześniejszych rozmyślaniach ruszyłam przed siebie. Łysy mężczyzna podążył za mną. Dostrzegłam złotowłosego Son Goku, koło którego walały się kamienne Smocze Kule oraz miniaturową wersję Szatana Juniora.
— O, witaj. – Uśmiechnął się szeroko, gdy mnie dostrzegł. – poznaj Dendego. To nasz nowy Wszechmogący.
Spojrzałam na niego bacznie obserwując, przy czym nie zdradzając żadnych emocji podeszłam bliżej. Ogon ciągnęłam po posadzce zupełnie olewając gapiów. Czas było przywyknąć do tego widoku! Mnie ich bóg nie był w prawdzie potrzebny, w końcu nikt się nie godził na odtworzenie Saiyan.
— Nie powinieneś czasem nie żyć? – Rzuciłam do chłopca.
Wiadome mi było, że ta rasa szybko osiągała dojrzałość i wygląd dorosłego osobnika, w prawdzie będąc jeszcze kilkulatkiem.
— Czemu tak uważasz? – Zdziwił się.
— Freezer was zaatakował – Odparłam pośpiesznie. – pokonał! Byliście słabi!
— Och. – Cofnął się o krok. – Pan Goku nas uratował przed całkowitą zagładą.
— Zwróciliśmy reszcie życie za pomocą Smoczych Kryształów. – Skwitował moje wywody ojciec Son Gohana.
Dopiero teraz dostrzegłam swego brata siedzącego na schodach białej budowli opierającego się o jeden z filarów i cicho przyglądającemu się całemu przedsięwzięciu.
— Witaj bracie. – Uśmiechnęłam się do niego szeroko. – pochwal się swoją nową mocą.
Mężczyzna jedynie prychnął w teatralny sposób oznajmiając, iż nie zamierza w tej chwili pokazywać swoich nowo nabytych umiejętności. Wzruszyłam ramionami po raz kolejny tego dnia udając się w stronę gdzie zwykle można było spotkać tutejszego sługę. Byłam głodna i zmęczona. Następnego dnia miałam zamiar trochę poćwiczyć z własnym bratem, chciałam przekonać się o jego mocy na własnej skórze. Mieć punkt zaczepienia przed jakimkolwiek poważnym treningu. On jeszcze o tym nie wiedział i tak miało pozostać do dnia następnego.