Wraz z bratem odpoczywaliśmy po intensywnym treningu, u podnóża wierzy Karina; przerośniętego kotowatego o białym, wręcz nieskazitelnym umaszczeniu. Dzierżył on laskę z dębiny większą od siebie samego. Podobno wybitny hodowca magicznych nasion. Tych, które stawiają na nogi praktycznie martwych ludzi. Tych, których uzdrawiającą moc widziałam na własne oczy.
Vegecie nie chciało się przebywać wśród — jak to, określił — baranów, które świętują wszystko, co tylko możliwe. Mnie jedynie zależało na kilku godzinach spędzonych z nim przed wejściem do tajemniczego wymiaru. Nadchodził właśnie ten czas i byłam nie tylko podekscytowana, ale i przerażona.
Książę wylegiwał się na soczystej trawie z zamkniętymi oczyma co chwila, pogwizdując tylko sobie znaną melodię. Wydawał się spokojny, zupełnie jakby ufał swojej sile i nowo nabytym umiejętnościom Jak gdyby wszystkie jego zmartwienia gdzieś się ulotniły. Zazdrościłam mu tej pewności siebie.
— Jak na kogoś, kto o mało nie zginął z ręki Komórczaka, jesteś nad wyraz wyluzowany. — rzuciłam, przyglądając się jemu z uwagą. — Masz jakiegoś asa w rękawie? Czy co? Powiedz coś?
Mężczyzna otworzył jedno oko niemal od niechcenia. Zamilkł. Przez chwilę trwał w tym zawieszeniu, nim wypowiedział:
— To już nie można w spokoju odpocząć? — burknął, podnosząc się do podparcia na łokciach, po czym westchnął. — Nie jestem wyluzowany, tylko nie popadam w paranoję.
— O. — Zrobiłam pauzę. — Chyba nie robisz w gacie?
Ledwo skończyłam zdanie, a już dostałam celnie w głowę z otwartej dłoni. Bez ostrzeżenia. Łzy napłynęły do mych oczu, bo zwyczajnie zabolało. Zapomniałam, że Vegeta był nie tylko impulsywny, ale i mega szybki.
— Licz się ze słowami gówniaro! — warknął ozięble. — Mam obawy jak każdy normalny wojownik, jednak liczę na wygraną. Nie po to wylewałem z siebie siódme poty, by nie wierzyć w swoje możliwości.
Słuchałam uważnie wypowiedzi, z naburmuszoną miną, masując przy tym obolałe miejsce. Od dziecka Vegeta mnie fascynował jako kosmiczny żołnierz. Był niemal zawsze opanowany, pewny siebie i wierzył, że jest w stanie pokonać największe przeszkody. Niejednokrotnie też dawał szansę słabszym przeciwnikom. Uważał, że szybka i łatwa wygrana nie przynosiłaby mu żadnej chwały.
Pamiętałam jednak, iż ostatnim razem, gdy na to pozwolił, prawie przypłacił życiem. Też chciałam być tak nieustraszona, jak on. Może i nie byłam na razie przerażona, tylko zafascynowana możliwością spotkania tejże kreatury, ale nie zamierzałam się tym chwalić. Liczyłam w głębi, że los pozwoli mi zmierzyć się z kimś, kogo nie tylko pokonam, ale i się czegoś od niego nauczę. Choć książę wyraźnie dawał sygnały na każdym kroku, bym nawet nie próbowała wtrącać się w walki dorosłych. Na samą myśl prychnęłam, wyciągając zaraz przed siebie dolną wargę. Miał rację i chyba to najbardziej mnie irytowało.
— Ja tam nie mam stracha. — Machnęłam ogonem z ekscytacją. — Wręcz nie mogę się doczekać spotkania z tym obrzydlistwem.
On zaś spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem, zupełnie jakby coś się mu przypomniało. Zaraz potem spoważniał, obserwując najważniejszą część saiyańskiego ciała.
— Na twoim miejscu bym się go pozbył. — Wskazał palcem na ogon. — Będzie Ci tylko zawadzać.
— No chyba oszalałeś! — krzyknęłam oburzona. — Toż to duma i chwała każdego Saiyanina!
Ten jednak zdawał się nie popierać mojego zdania, czego zupełnie się nie spodziewałam. W ogóle to nie wiedziałam, w jaki sposób stracił swój, oraz jak dawno temu musiało się to wydarzyć. Czy było możliwe, że zaakceptował swój los, nie przypominając już na pierwszy rzut oka swojej rasy? Nie potrafiłam wyobrazić sobie siebie bez niego. Równie dobrze mogliby obciąć mi palec!
— A tak w ogóle to umiesz kontrolować przemianę? — zadał pytanie.
— Nie wiem. — Wzruszyłam ramionami. — Nie miałam specjalnie dużo powodów do treningu. A może nawet ich nie pamiętam?
Książę ciężko westchnął, kręcąc przy tym głową z dezaprobatą. Bez ostrzeżenia chwycił mnie za ogon, mocno go zaciskając. Na jego twarzy wykwitł triumfalny, aczkolwiek wredny uśmiech. Momentalnie padłam jak po męczącym maratonie, z ledwością łapiąc oddech. Ciało przeszył paraliżujący dreszcz. Tak, to był mój słaby punkt i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Wielokrotnie pod obcasem tyrana uciszano mnie w ten sposób i nic nie mogłam na to poradzić. Wiotczałam niczym piłka pozbawiona powietrza.
— Ja w przeciwieństwie do ciebie wyeliminowałem tę słabość. — rzucił z przekąsem. — Albo pozbaw wroga możliwości twojego upadku, albo się go pozbądź.
Po tych słowach puścił mnie, a ja odetchnęłam z nieukrywaną ulgą. Za nic nie miałam zamiaru rezygnować z saiyańskiego atutu. Z nieukrywanym żalem pochwyciłam obolałą kończynę, tuląc ją do swego ciała. Na pełnię się nie zapowiadało w najbliższym czasie. Poza tym w magicznej komnacie nie było ani słońca, ani też księżyca. Tam mogłam spokojnie zająć się swoją niedoskonałością. I tak oto postanowiłam, że w pierwszej kolejności wytrenuję ogon.
— Oczywiście, że naprawię swoje zaniedbanie — rzekłam pewnie, podnosząc się z trawy. — Nikt mi wcześniej nie wspomniał o możliwości pozbycia się tego upokarzającego słabego punktu.
Vegeta nie omieszkał skomentować tego wyniosłym prychnięciem, jakże już mi doskonale znanym. Przewróciłam na tę niemą uwagę oczami, nadal tuląc do siebie włochatą kończynę.
— Skoro już o tym mówimy — kontynuowałam — to, w jaki sposób ty straciłeś ogon?
— Tu, na Ziemi — burknął zniesmaczony. — Przez nędznego Ziemianina za pomocą ostrza.
— Oho — stłumiłam okrzyk, zasłaniając usta.
Samo wspomnienie tej sytuacji sprawiło, że poczułam wszystko na własnej skórze. Nie chciałam tego nigdy doświadczać. Na pewno bolało. Zresztą za bardzo byłam z tym włochatym ogonem zżyta. Był ze mną od mych narodzin i jeśli los pozwoli, chciałabym z nim umrzeć.
— Gdyby mnie go nie pozbawiono, podbiłbym tę planetę — dodał po chwili ciszy. — Wiedzieli, że Ōzaru tylko w ten sposób byli w stanie pokonać, a wiedzieli o tym dzięki Gokū.
— Pokonał cię jakiś podrzędny człek sposobem, którego nawet nie brałeś pod uwagę? — stwierdziłam, niźli zapytałam. — Czyli tylko fartem oni wszyscy żyją? To chcesz powiedzieć?
— Tak.
— I gdyby nie to, Freezer zgarnąłby kryształowe kule, spełnił życzenie, a nas wszystkich posłałby do piachu? — Głośno składałam do kupy domniemane wydarzenia. — W takim razie cieszę się, że przegrałeś. Jakkolwiek to brzmi... Ciesze się.
Vegeta spojrzał na mnie z osłupieniem. Jakbym co najmniej opowiadała niestworzone rzeczy. Gdyby wtedy Imperator posiadł magiczne kryształy, stałby się wreszcie nieśmiertelnym. Bez krępacji rozszarpałby mnie na oczach księcia, a następnie pozbawił i jego życia.
— Nawet kosztem ogona i mocy Ōzaru. — dodałam pewnie. — Nasze szanse na ponownie spotkanie zdechłoby na etapie myśli.
— Wiesz, nigdy nie myślałem w ten sposób o tym — powiedział w końcu, kilkukrotnie przytakując głową. — Tak wielka zadra na honorze, a jednak jaka istotna. Masz rację, siostro.
Zaśmiałam się gorzko na jego słowa. Prawda była taka, że mój brat nie akceptował żadnej porażki ze swojej strony. Zupełnie jakby nie miała prawa istnieć, a przecież nie byliśmy istotami doskonałymi. Chociaż jeszcze parę lat wstecz sama byłam skłonna w to uwierzyć. Mimo wszystko byłam rad, że tak, a nie inaczej potoczyły się jego losy. Nawet jeśli nie rozumiał, do czego się przyczynił, w końcu mógł sobie darować udrękę przegranej. Gdyby nie tamta sytuacja Ziemianie nigdy by nie wyruszyli na Namek. Sam Gokū nie spotkałby jaszczurczego dominatora, a co za tym idzie, nie ewoluowałby. Nie byłoby mnie tutaj, a może i bym zginęła. Vegeta nie wróciłby do żywych. Łańcuch skutków doprowadził nas do chwili obecnej.
— Słyszałam, że porażka zawsze pomaga się wznieść, choć często by się wydawało, że to nie prawda — dorzuciłam na koniec. — Myślę, że czas się zbierać. Nie chcę ominąć swojego treningu.
Po tych słowach nie czekając na księcia, wzbiłam się w powietrze, by po kilku chwilach wylądować w tak dobrze znanym mi już miejscu. Kolejny ciepły i bezwietrzny dzień na tej planecie sprawiał, że gdyby nie nerwowa atmosfera dookoła można by zapomnieć o turnieju, który miał się odbyć już następnego dnia. Nawet nie wiedziałam, kiedy łaskawie darowany nam czas minął. Dopiero teraz zdawałam sobie sprawę, że nijak się przygotowałam do walki. Gdyby nie możliwość doskonalenia się w specjalnej sali nie miałabym czego nawet tam szukać. Wciąż liczyłam na szansę, chociaż Vegeta tego tak nie odbierał.
Na stopniach pałacowych siedział syn Gokū i młody Wszechmogący. Byli skupieni nad jakimiś książkami. Nawet nie mieli czasu się do siebie odezwać, tak byli pochłonięci swoimi czynnościami. Niespiesznie ruszyłam do nich, zaglądając w trzymane na kolanach obiekty.
— Co tam robicie? — zapytałam, przechylając na boki głowę.
Son Gohan niemal podskoczył, zupełnie się niczego nie spodziewając. Dende tylko spojrzał na mnie, po czym cicho się zaśmiał z reakcji chłopca. On, jako opiekun planety najwidoczniej miał bardziej wyostrzone zmysły, albo nie był tak pochłonięty swoją obecną pracą.
— Odrabiam zadanie — wyjaśnił złotowłosy. — Moją mamę nie interesuje, że jutro może być koniec świata. Nauka zawsze na pierwszym miejscu. Nie mam zamiaru jej denerwować.
Wykrzywiłam twarz w grymasie lekkiego niezrozumienia dla kobiety, która go powiła. Lekcje w chwili, gdy świat się wali? Chyba nigdy nie przeżyła prawdziwego najazdu i nie straciła niczego cennego, skoro wykształcenie jej szczeniaka było najważniejsze. Bez względu na okoliczności. Winien uczyć się, ale walki, przetrwania!
— Ja też się uczę. — Namekanin okazał swój zeszyt. — Nawet Wszechmogący musi się kształcić.
— Ja kiedyś też się uczyłam, z pałacowym nauczycielem — odparłam szybko z niesmakiem. — Ale to było wieki temu. Teraz już nie muszę i nie zamierzam. Ta wiedza nie wiele mi w życiu pomogła.
Pilni uczniowie nie skomentowali tego. Gohan nawet wzruszył ramionami, tworząc grymas podobny do rozjechanego, niepewnego uśmiechu. Po jakimś czasie dołączył do nas Kuririn, który przybył do pałacu z samego rana, chcąc być na miejscu przed rozpoczęciem godziny zero. Walczący czy nie, nie mógł pozwolić sobie na spędzenie ostatnich chwil w domowym zaciszu, udając, że nic złego się nie szykuje.
— Dla mnie to chińszczyzna — zaśmiał się karzeł, zaglądając w notatki pilnych uczniów.
— Chińszczyzna? — powtórzyłam, nie rozumiejąc zagadnienia.
Saiyan również zaśmiał się, a wraz z nim mój przedmówca. Gohan zamknął notatki i odłożył je na schodku, pomiędzy nim a opiekunem Ziemi na chwilę przymykając oczy. Najwyraźniej już był nad wyraz rozproszony i nauka dobiegła końca.
— To takie określenie, gdy coś dla ciebie jest niezrozumiałe. — Wyjaśnił pokrótce.
— Dokładnie tak — przytaknął mężczyzna. — Ja tam nigdy nie chodziłem do prawdziwej szkoły. Od małego mieszkałem w klasztorze, gdzie musiałem medytować, a następnie przygotowywać się do treningów, by stać się wojownikiem. W ten właśnie sposób poznałem ojca Gohana.
— Dla mnie pismo ziemskie i namekańskie to też chińszczyzna. — Wzruszyłam ramionami. — Ja ostatni raz uczyłam się w dzień przed atakiem na Vegetę.
Westchnęłam, spoglądając w niebo, choć już dawno pogodziłam się z tym, iż niedane mi będzie, przeżyć życia inaczej. W sumie to poza ciężkim okresem pod obcasem tyranii moje życie nie było przecież takie złe. Wszak otrzymałam to, czego chciałam — moc i możliwość walki. A roztrząsanie, jakim kosztem było już tylko nakręcanie się bez potrzeby. Nie mogłam cofnąć czasu. Wszyscy współwinni wszak gryźli glebę, ów wielu lat.
— Jakie to smutne. — Dende nagle spochmurniał, również kończąc swoją edukację. — Każdy z nas ma swoją historię związaną z Freezerem.
— Tak — westchnął mieszaniec. — Niektórzy przeżyli niewyobrażalnie piekło. O ile przeżyli...
Po tych słowach przez dosłownie sekundę patrzył na mnie, po czym odwrócił wzrok w stronę zielonoskórego. Sam chciał poznać moją przeszłość okraszoną bólem i krwią. Tylko opowiadając swoją historię, nie chciałam, by mi współczuł. Nie użalałam się już nad swoim losem. Wręcz przeciwnie. Uważałam, że dostałam najlepszą szkołę życia, a bez niej nigdy bym tu nie trafiła, może i nawet nie byłoby mi dane spotkać ani też mieć możliwość osiągnięcia stadium super wojownika; legendy. Teraz mogłam celować w nadmienione osiągnięcie.
***
— Tylko determinacja w poszukiwaniu Vegety utrzymywała mnie przy życiu. – Sapnęła Saiyanka, kończąc opowieść.
Przez dłuższą część czasu milczeli. Ona, by uspokoić emocje związane z powrotem do przeszłości, która niejednokrotnie zapędzała ją w czarną otchłań niemocy. On, by przetrawić zgromadzone informacje. Siedzieli tak na skraju wody. Księżniczka wsłuchiwała się w szum odległego wodospadu i szmer wolno płynącej cieczy z zamkniętymi oczami. Poniekąd te dźwięki uspokajały ją, śpiewające pierzaste stworzenia zaś potęgowały tę harmonię. Naprawdę wierzyła, że znalazła właśnie oazę spokoju, gdzie będzie mogła przesiadywać w gorsze dni.
Gohan miał spuszczoną głowę. Tępo wpatrywał się w swoje czarne buty, nie wiedząc, czy powinien się odzywać. Przecież tak bardzo chciał poznać przeszłość tej dziewczyny, w końcu go fascynowała od samego początku. Dziewczyna – Saiyanka. Ktoś taki jak on, ktoś, kto rozumie, jaki jest świat. Ktoś przy kim mógł być sobą. Nie udawać zwykłego Ziemianina, którym przecież nigdy nie był. I choć była jego przeciwieństwem pragnął, by ta stała się jego przyjacielem. Ojciec w końcu miał ich tak wielu, on ani jednego. Zawsze był sam. Teraz było mu niezmiernie smutno, wiedząc, przez co musiała przejść.
— Bardzo mi przykro, Saro. — Nieśmiało zabrał głos. — To, co przeżyłaś, jest niewiarygodnie okrutne. Nawet nie wiem, co mam powiedzieć.
Spojrzała na niego zdumiona. Szczerze, to nie wiedziała, czy chciała dalej o tym rozmawiać. Temat był już zamknięty. Chciała, by milczał jak do tej pory. Tylko tyle potrzebowała. Ujrzała w jego oczach żal, który w jakiś sposób na nią oddziaływał. Nie chciała czuć się w ten sposób. Nigdy więcej.
— Nie chce o tym mówić, ok? — odparła cicho. — Nie potrzebuję współczucia.
— Och, to nie tak. — Zmieszał się. — Mi ze szczerego serca jest smutno, że tak źle się działo w twoim życiu, co nie oznacza, że moje spojrzenie na ciebie się zmienia.
Saiyanka wygięła brwi i usta w grymasie zdziwienia. Nie rozumiała, o czym złotowłosy mówił.
— To znaczy, uważam, że dodaje ci to charakteru. — Speszył się, nie potrafiąc dobrać słów. — Jesteś niesamowicie odważna i silna! Imponujesz mi.
— Ja tobie? — rzekła bardziej do siebie. — Nie jestem nawet super wojownikiem jak ty. A pragnę tego ze wszystkich sił. Nie ma we mnie nic imponującego.
— To jednak nie zmienia faktu, że dla mnie jesteś taką wojowniczką. Nie poddałaś się, choć miałaś wiele okazji. — Zapewniał gorliwie. — Ja jestem tylko przestraszonym chłopcem, który czasem potrafi się bić. To wszystko.
— Dlaczego mi to mówisz?
— Bo chcę ci pomóc.
Spojrzała na niego swoimi wielkimi, czarnymi tęczówkami w jego, obecnie morskimi przepełnionymi nie tylko troską, ale i bez granicznym dobrem. Tak, ten chłopiec, całym sobą okazywał, że nie jest typowym wojownikiem o twardych zasadach i sercu z kamienia. Był taki... ludzki. Sara musiała przyznać, że przepaść między ich charakterami dało się załatać tak, że blizny były niemal niewidoczne. Czy to była sprawka zbliżonego wieku? Każde z nich potrzebowało takiego drugiego jak oni sami. Kogoś, kto rozumie. Tylko księżniczka nie potrafiła się do tego jawnie przyznać.
***
— Gdyby nie ten oślizgły potwór, nigdy byśmy się nie spotkali — zauważyłam — Vegeta nie przybyłby na Ziemię, Gohan nie miałby po co lecieć na Namek, gdzie zdaje się poznał ciebie, Dende. Więc nigdy nie miałbyś okazji przybyć ani tu, ani też być Wszechmogącym.
Nim jednak chłopiec z czułkami zdążył zabrać głos, ktoś zawołał rozentuzjazmowany, że właśnie Szatan kończy swój pobyt w Sali Ducha i Czasu. Wszyscy jak na komendę ruszyli w tamto miejsce, by przywitać przybysza u progu dwóch wymiarów. Oznaczało to dla mnie tylko jedno, czas było i na mnie. Miałam przed sobą możliwość doskonalenia się przez równe pół roku, gdyż więcej oznaczałoby interwencję Vegety. On uważał i tak, że niczego się sama tam nie nauczę, a nikt nie mógł już wejść tam ze mną. To znaczy, ci co by mogli to albo byli mi niegodni zważywszy na ziemskie możliwości, albo po prostu ktoś nie pozwolił im skorzystać z takiej oferty.
Szczerze, to nie interesowało mnie teraz, jak się wzmocnił Namekanin i czy w ogóle to uczynił. Liczyło się tylko to, że teraz była moja kolej. Wiedziałam, co mam robić i nie miałam już ani chwili do stracenia. Gdy dotarłam do zebranych, którzy podziwiali byłego Wszechmogącego, choć wciąż na uboczu stanęłam, wpatrując się w drewniane drzwi przyozdobione prostokątnymi wypustkami i wgłębieniami, a także masywną klamką. Nie wiedziałam tak naprawdę, dlaczego się tak na nie gapię, zamiast po prostu przez nie przejść.
— Obawiasz się czegoś? — zapytał tak dobrze znany mi głos.
— Oczywiście, że nie! — Udałam obrażoną na tę uwagę — Nie mogę się doczekać. Czekałam na ciebie.
— Pamiętaj, by się nie oddalać — rzekł pouczająco, mimo to kładąc dłoń na mym ramieniu. — Spotkamy się już na turnieju. Wróć silniejsza.
Niby nic, a jednak były to słowa motywujące, wyrażające jak bardzo mi kibicuje i ma nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Czy coś mogło tam pójść nie tak? Przecież nie mogło, prawda? Miałam tam być tylko ja i pędzący czas.
Gdy książę zabrał dłoń, podszedł do mnie Trunks, szeroko się uśmiechając. Vegeta prychnął, jakby brzydził się swojego syna, a przynajmniej chciał, by inni tak to odbierali, po czym odszedł parę kroków w tył, odwracając się plecami. Reszta zaś w ożywieniu rozmawiała z Piccolo.
— Ojciec wspomniał mi, że masz zamiar trenować ogon — zaczął — Choć nigdy nie miałem z nim nic wspólnego, matka opowiadała mi, na czym polega jego moc i przede wszystkim jak bardzo jest to istotna część Kosmicznego Wojownika.
Nie chcąc mu przerywać, wpatrywałam się w niego w lekkim osłupieniu. Widać było, że choć wychowany był tylko przez ziemiankę, miał jakieś pojęcie o swoim pochodzeniu. Wyciągnął mały woreczek z kieszeni i wyciągając go przed siebie, powiedział:
— Proszę, na pewno się przyda.
Odebrałam zawiniątko z nie małym zainteresowaniem, ale i sporą dozą zaskoczenia. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz cokolwiek otrzymałam. Jednak nie odpakowałam prezentu, tylko mocno ścisnęłam go w dłoni, by go nie upuścić.
— My tu gadu-gadu, a mnie czas ucieka — zażartowałam, choć wcale do śmiechu mi nie było.
— Owocnego treningu — dodał na koniec bratanek z przyszłości.
Wtedy ruszyłam przed siebie, prosto do celu. Nie odwróciłam się za siebie, gdy reszta tu obecnych życzyła mi powodzenia. Dopiero gdy chwyciłam za klamkę i uchyliła wrota, a te wpuściły w ciemny korytarz snop oślepiającego światła, zwróciłam się ku księciu z lekkim uśmiechem. By po raz ostatni tego dnia spojrzeć na istoty, z którymi ruszę bronić planety przed złem absolutnym.
— Do zobaczenia za pół roku.
Wzięłam głęboki wdech i zwinnym ruchem znalazłam się za drzwiami, które swoim skrzypnięciem, a następnie kliknięciem oznajmiło mi, że czas zacząć solidny trening. Miałam nadzieję, że w ogóle wiem, co robię.
