Z dedykacją dla Izuni
Chociaż nie miałam pojęcia jak się do tego odpowiednio zabrać, pilnowałam by Son Goten nie wyrządził większej krzywdy naszemu oprawcy, sama również musiałam się kontrolować. A wszystko na wypadek, gdyby łuskowiec okazał się niegodnym przeciwnikiem. Bardzo zależało mi by ten ktoś nie uciekł, a przy okazji nas nie poturbował, jeśli jednak mógłby być tym silniejszym. A wszystko po to by doczekać się nadejścia reszty wojowników. Głównie zależało mi na tym by Son Goku i Vegeta ocenili sytuację, a przede wszystkim by spotkali tego stwora twarzą w twarz. To był jeden z powodów, a wszystko by mieć potwierdzenie swoich słów, iż te kreatury istnieją na prawdę. Drugim był przymus.
Musiałam przyznać, że skóra pokryta łuskami była bardzo twarda, niczym granit. Gdybym tylko źle ułożyła dłoń lub inną część ciała mogłabym się spodziewać kontuzji. O tak, to było nawet bardzo prawdopodobne.
— Cholernie niewygodnie się go bije! – oburzył się pół-człowiek odskakując w tył tuż koło mnie.
— Co Ty nie powiesz? – mruknęłam wściekle, niemal niesłyszalnie – Pamiętaj, że to twoja wina!
— Dlaczego moja? – udał skruszonego.
— Idioto… – syknęłam – Twój grubiański śmiech go na nas sprowadził. Czyżbyś już zapomniał?!
Po tych słowach skoczyłam w kierunku napastnika. Musiałam precyzować każdy cios, każde stąpnięcie i bardzo szybko kalkulować odległości, jeśli chciałam być nietykalną. Jaszczur nie wydawał się być zaskoczony naszym kontratakiem. Bardzo dobrze się bronił i po jego oczach wnioskowałam, że nie obawiał się naszych pięści. Irytowało mnie to z każdą sekundą. Odskoczyłam w tył po raz kolejny dając tym samym swemu towarzyszowi pole do popisu.
— Możesz być pewny, że cię sprzedam! – uśmiechnęłam się złośliwie do nastolatka.
— W takiej chwili mi to mówisz?! – oburzył się – Nie bądź taka wredna.
— Coś za coś – wzruszyłam ramionami w ogóle nie przejmując się chłopakiem i jego urażonym ego – Bierz go. Zdaj się na coś.
Syn Saiyana tylko westchnął cierpiętniczo po czym skoczył na przeciwnika ponownie naparzając go na przemian pięściami i nogami okutymi w typowo ziemskie buty. Kiedy to robił ja próbowałam skupić się na kolejnej taktyce, ta zdawała się zanudzać naszego przeciwnika. Z drugiej strony… Jakby popatrzeć, to, co robiliśmy było dość żałosne, zwłaszcza, kiedy ten bronił się przed ciosami bardzo zgrabnie, a my jedynie co dostawaliśmy w zamian to kilka sekund czasu. Zdecydowałam się na pocisk, który naprędce wystrzeliłam i trafił dokładnie tam, gdzie chciałam. Oczywiście zadziałał tak jak zaplanowałam. Stwór mzechanicznie opuścił dłoń, a świetlista szafirowa kula, którą tworzył w swojej dłoni natychmiast zgasła. Jakże jego niezadowolenie wzrosło. Spojrzał w moją stronę wykrzywiając usta w nieprzyjemny grymas. Nie wiedzieć, czemu wzdrygnęłam się. Nie miałam pojęcia, co sprawiło ten nagły dreszczyk, jednak nie mogłam go zlekceważyć. Przeczucie mi podpowiadało, że zaraz może się coś wydarzyć – nieuniknionego i niekoniecznie łatwego dla nas. Ten drań coś na pewno szykował! Wciąż patrząc się prosto w moje oczy wreszcie odwrócił się w tę samą stronę resztą ciała. Czyżbym tym małym wybrykiem zwróciła na siebie uwagę? Zdawało się, że Son Goten dążył do tego samego. Porozumiewawczo spojrzał w moją stronę lekko się uśmiechając. Jednak nie był to uśmiech pełen słońca i beztroski. Ten chłopak najwyraźniej do czegoś zmierzał.
Cofnęłam się parę kroków w tył swobodnie opuszczając dłonie. Czas było szykować się do obrony i być może nie małe show. Chociaż nie byłam pewna, kiwnęłam głową by stwór zrozumiał, iż czekam na jego atak. Ku mojemu zdumieniu nie dał mi zbyt dużo na przygotowania. W przeciągu paru chwil odepchnął się od ziemi gigantycznym susem, oczywiście w moją stronę. Z zaskoczenia zadrżała mi lewa ręka. Starając się to zlekceważyć wyskoczyłam w powietrze chcąc uniknąć natarcia. Lecąc wciąż ku górze spojrzałam pod siebie upewniając się, że gad jest daleko za mną. Jakże się myliłam. Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia, równie dobrze mogłam powiedzieć, że mało brakowało, a wyskoczyłyby z orbit, gdy nigdzie nie mogłam go wypatrzeć. Okazało się, że był szybszy niż się spodziewałam i właśnie do niego się zbliżyłam. Nim zdążyłam się zorientować i zahamować wziął spory zamach, po czym grzmotnął mnie prosto w głowę.
Tego nie przewidziałam! Co za wstyd. Tak silne uderzenie prawdę mówiąc spowodowało, iż zadzwoniło mi w uszach! Gdybym nie zdążyła zamknąć ust, a właściwie ich zacisnąć ugryzłabym się w język, a może nawet odgryzła bym go sobie! Chwile po tym zdarzeniu wbiłam się w ziemię robiąc przy tym nieduży otwór. To było koszmarne 0:1. Powoli wygramoliłam się z dziury złowrogo spoglądając na towarzysza. Nawet nie raczył mnie poinformować o zagrożeniu. Miałam ochotę zdzielić go po tej rozczochranej głowie.
— Nawet o tym nie myśl – wycedziłam widząc jak Goten próbuje w łobuzerski sposób załagodzić sytuację.
— Przecież nic ci się nie stało – stanął w swojej obronie wzruszając przy tym jednym z ramion.
W sumie to miał racje. Ból, który przed sekundą mi doskwierał gdzieś się ulotnił. Tak samo jak jego sprawca. Nerwowo rozejrzałam się po mrocznej okolicy, jednak niczego nie dostrzegłam. Zamknęłam oczy. Miałam nadzieję, że kiedy się skupię będę w stanie namierzyć jego energię, która sama mnie do niego zaprowadzi.
— Tak!
Wzbiłam się z niesamowitą prędkością. Stwór nie zdążył się zorientować, kiedy na niego natarłam. Zderzyliśmy się z głośnym hukiem. W tej samej chwili odskoczyliśmy od siebie niczym oparzeni zło wrogo na siebie łypiąc. Och, gdybym mogła go teraz poćwiartować! Tak bardzo chciałam się go pozbyć, lecz słowa Son Goku dudniły mi w głowie, że nie sposób było zapomnieć o wymuszonej obietnicy. Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze! Przed rozdzieleniem się kazał dać słowo, że nie zabije ani jednego przeciwnika, dopóki do póty sam nie wyrazi na to zgody. Że też musiałam się do tego zmusić! Ale czy było inne wyjście? Czy rozlew krwi wcale nie był konieczny?
— Teraz twoja kolej, synu Goku – mruknęłam posępnie do intruza, bo tylko on był w stanie mnie usłyszeć.
Irytował mnie fakt, że oboje mieliśmy się nim zaopiekować, a od jakiś dwóch minut sama musiałam się bawić. Zaczynało brakować mi pomysłów na zadręczanie naszego niespodziewanego gościa i przede wszystkim cierpliwości, zwłaszcza jej. Z każdą chwilą zastanawiałam się, kiedy do nas dołączą. Nie chodziło tu o to, że się boję. O nie! Po prostu nie chciałam by cokolwiek ich ominęło. Po pierwsze nie chciało mi się później opowiadać, co się wydarzyło, no a po drugie nie wiedziałam, czy mogę od tak korzystać z mocy, która poniekąd mogłaby okazać się zgubna na tych ziemiach. Dylemat, przed którym postawił mnie ten osobnik był wręcz dobijający! Wojownik bez mocy? Kim, że ja byłam by poniżać się, by używać jedynie nóg i pięści? Nie leżało to w mojej naturze, odkąd skończyłam siedem lat.
A co mi tam? Wzruszyłam ramionami dokonując wyboru. Czekając aż napastnik znajdzie się dostatecznie blisko przygotowałam dłonie do wystrzelenia pocisku. W tej samej chwili Son Goten pokręcił głową chcąc dać mi do zrozumienia, iż źle postępuję. Musiałam przysiąc, że trwało to zaledwie parę sekund, a mimo to dostrzegłam wszystko niemal w zwolnionym tempie.
Pamiętałam, że ostatnim razem przytrafiło mi się coś podobnego podczas walki z Komórczakiem, a raczej z jego dziećmi. Czy i tym razem byłam w niebezpieczeństwie, czy po prostu już tak umysł plątał figle? Wróciłam pamięcią we wspomniany czas i doszłam do wniosku, że musiało mi się to po prostu zdarzać, bo klony nie były dla mnie zagrożeniem. Bo nie mogły.
Potwór z każdą chwilą się zbliżał, co dawało mi mało czasu na zastanowienie się, jakiej metody użyć. Pragnęłam skopać mu tyłek, ale również nie chciałam bym ja oberwała w swój. Do podjęcia decyzji zostały w końcu ze dwie sekundy. Tak, czy nie? Będę żałować, czy zdobędę laury? Tak wiele pytań, tak mało czasu.
— Uważaj! – usłyszałam stłumiony głos towarzysza.
Nie czekając ani chwili spięłam wszystkie mięśnie, a następnie puściłam się pędem prosto w przybysza z innej planety. Zderzyliśmy się ze sobą z takim hukiem, że echo musiało zabrzmieć w promieniu dwóch, może trzech kilometrów. Zaczęliśmy się siłować szczerząc do siebie kły. Jego zdecydowanie wyglądały groźniej. Splotłam palce obu dłoni z przeciwnikiem. Musiałam przyznać, że błona między jego szpiczastymi szponami bardzo to uniemożliwiała, w dodatku były obleśnie lepkie i gdyby nie fakt, że walczyłam tu prawdopodobnie o swoje życie nie tknęłabym ich więcej. Mierzyliśmy się tak z dłuższą chwilę. W końcu poczułam w sobie niesamowicie dziwny dreszcz. Przez głowę przeszła mi tylko jedna myśl – przemiana. To nie mogło się wydarzyć. Nie teraz!
— Son Goten! – wrzasnęłam – Rusz się! Nie wytrzymam!
— Co?! – przeraził się – Nic ci nie jest?
Z moich ust mimowolnie wydobył się cichy warkot. Ten chłopak mnie coraz bardziej prowokował! Przez niego mogłam wszystko zepsuć! Każda kolejna fala blokowanej energii sprawiała, że przestawałam nad sobą panować. Dosłownie chwile dzieliły nas od możliwego nieszczęścia. A przecież nie chciałam umierać! Czułam jak po ciele przebiegają maleńkie iskierki. KI usiłowała się uwolnić i pokazać światu jaka jest.
Kolejny dreszcz… Koniec był już blisko. Choć winien był zwać się początkiem.
Wciąż siłując się z łuskowcem zamknęłam oczy by, choć na chwilę zgubić swoje myśli i się nieco uspokoić. Ale nawet w tej ciemności widziałam ten gadzi pysk szczerzący przede mną zadziornie kły. Po prostu mnie prowokował! Czułam i w sumie wiedziałam, że byłam na straconej pozycji i tylko jakiś cud mógłby mnie ocalić przed niekontrolowaną eksplozją energii.
— Son Goten, do cholery! – wrzasnęłam ostatkiem sił. Głos mi zadrżał.
Czarnooki chyba nie wiedząc, co robić poszybował ku nam i naparł na obcego z takim impetem, że ten puścił moje obślizgłe już dłonie odlatując od w tył na parę metrów. Słyszałam, jak syknął przeciągle. W tej samej sekundzie gniewnie spojrzałam na towarzysza, a zarazem wybawcę. Taki tandetny z niego był bohater. Nigdy więcej!
— No, co? – niczego nie rozumiał – Co niby miałem zrobić?
— Idioto… – syknęłam na granicy wybuchu – Czy ty w ogóle umiesz czytać KI?! Jeszcze chwila, a nie wytrzymałabym napięcia!
Zamrugał oczami nie rozumiejąc mojego wywodu. To były jakieś jaja! Gdzie się ten dzieciak wychował? Czy on tak na serio? Wzięłam głęboki wdech i wstrzymałam go nim złe emocje się nie uspokoiły i znalazły po niżej tej niewidzialnej linii, jaką w sobie miałam. Zaraz to bym mogła eksplodować przez samego mieszańca. To byłby szczyt wszystkiego...
Wreszcie wypuściłam niespiesznie, zarazem głośno powietrze sprawiając, że zwiotczały mi mięśnie, które do tej pory napięte miałam do granic. Brat Gohana widząc, że zaczynam powoli opadać w dół ruszył do przerwanej walki. Wylądowawszy wygodnie na twardej i zniszczonej ziemi odruchowo westchnęłam, po czym usiadłam. Tak, tego w tej chwili było mi trzeba. Spokoju. W takim momencie, cóż za ironia.
Rany… Dawno tak się nie czułam! Czemu nie potrafiłam się w takiej sytuacji kontrolować?! Czy utrzymanie niskiego poziomu energii było aż takie trudne? Wracając parę chwil wstecz, przypominając sobie każdy mój ruch oraz nieproszonego gościa uzmysłowiłam sobie, że nie sposób z nimi walczyć z bez napierających zewsząd myśli o rychłej śmierci. Gdyby jednak dało się to obejść? Może cienie by nas nie zaatakowały? Dumając tak intensywnie zrozumiałam jedno – cienie się do tej pory nie pokazały i przede wszystkim nie pojawiło się więcej TYCH pozaziemskich istot.
Wyczułam nagle energię życiową Vegety, a chwilę po tym zatrzymał się u mych stóp srogo na mnie spoglądając. Czyżby moja wzbierająca przed chwilą KI sprawiła, iż pędził tu na złamanie karku? Wiedziałam jedno, miałam się porządnie tłumaczyć ze wszystkiego. Ten książę był jeszcze bardziej dociekliwy niż mój brat.
— Co, to, jest? – zaakcentował przy czym wskazał na walczącego pół-saiyana z tym właśnie czymś.
Powędrowałam wzrokiem za wystrzelonym palcem odzianym w białą rękawicę, która była stałym elementem stroju bojowego byłego następcy tronu.
— To, o czym wam dziś mówiłam – mruknęłam udając znudzoną – Poznaj pana bezimiennego.
Na tę uwagę prychnął, lecz nie wypowiedział słowa, a ja zaczęłam w ramach odstresowywacza przygryzać paznokieć kciuka. Bardziej ode mnie musiała go interesować owa postać. Domyślałam się, że w głowie jedynie miał chęć walki z jaszczurem. Każde nowe wyzwanie go podnosiło na duchu, a od dawna był psychicznym wrakiem. Kto by nie był mając duszę saiyańskiego księcia? Wreszcie miał okazję komuś porządnie przetrzepać skórę i nie chciał tego zaprzepaścić.
Nie musieliśmy czekać długo by dołączyła do nas reszta grupy – Goku i Trunks. Na donośny sygnał ojca Goten odskoczył od przeciwnika, po czym twardo wylądował u jego lewego boku od tak, bez zbędnej gadki. Prychnęłam mimowolnie na tę scenkę. Sam dziwaczny stwór wylądował nieopodal srogo na nas łypiąc. Mogłabym przysiąc, że ciska w naszą stronę błyskawicami z tych nieprzeniknionych czarnych jak węgiel oczu.
— Kutoka nje ya hapa!* – zacharczał.
— Co proszę? – zawołał Son Goku, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie pojmuje jego mowy.
— Niestety nie reaguje na to – westchnęłam – Tego już próbowaliśmy.
— Nie sposób z nim porozmawiać? – zamyślił się, a minę miał niepocieszoną.
— Po co z tym czymś rozmawiać?! – Vegeta nie krył wzburzenia – Przejdźmy od razu do rzeczy.
Westchnęłam głośno. Książę, ach ten książę. I uśmiechnęłam się w duchu. Oboje po ojcu odziedziczyliśmy tę wręcz wrodzoną zapalczywość do walki. Kiedy była po temu okazja staraliśmy się z niej korzystać i oboje bywaliśmy niezadowoleni, kiedy inni próbowali ją ominąć. Wiedziałam również, to, że czasem należało unikać konfliktu i kto, jak kto, ale to ja potrafiłam się do tego zastosować prędzej od swojego popędliwego brata. Tę cechę odziedziczyłam zaś po matce. Niestety Saiyanin zrodzony z tej samej kobiety uważał ją za zbyteczną. Dziś jednak nie miałam wątpliwości, że stoimy po tej samej stronie. Nie miałam ochoty rezygnować z choćby odrobiny przemocy. A mimo to udało mi się z ogromnym wkładem Gotena nikogo jeszcze tego dnia nie zabić.
— Nie dogadasz się z nimi! – Goten mruknął podenerwowany – Ci tutaj korzystają z nieznanego nam języka, a co za tym idzie pierwsi zaatakowali.
— Oni? – Son Goku wyraźnie został zbity z pantałyku – Jest tylko jeden.
— Tu i teraz… – wzruszyłam ramionami – Chyba nie sądzisz, że jest tylko jeden, jedyny?
Wstałam i przybrałam pewną siebie postawę nerwowo wymachując ogonem. Zawsze, kiedy się denerwowałam nie potrafiłam się opanować. Ujrzałam w oczach brata błysk. Tak się działo, kiedy ktoś miał ten sam pogląd albo jak w tym przypadku, kogoś, kto wolał zlikwidować problem przy użyciu siły, załatwić wszystko w tradycyjny sposób. Sposób, którego od wieków używali Saiyanie.
***
* Kutoka nje ya hapa! – Wynoście się stąd!