25 lutego 2021

*60. Mroczne zagadki


Walka między Trunksem, a jego przeciwnikiem przebiegła dosyć sprawnie. Chłopak nie musiał przechodzić na wyższy poziom, by go pokonać. Było oczywiste – Son Goten wcześniej zmęczył potwora. Kiedy ten padł jak kłoda, dopatrywałam się czegoś nienaturalnego. Tak samo, jak w przypadku poprzedniej ofiary naszych, ciało zaczęło delikatnie drgać. Nim zdążyłam się dobrze przyjrzeć, denat został sprawnie usunięty z pola bitwy. Oznaczało to dla mnie tylko jedno: Pheres usiłował coś przed nami zataić. Tylko, co i dlaczego? Przecież jego ludzie byli martwi. Czy miało to związek z Cieniami? Może po śmierci właśnie w nich się zamieniali? 

— Coś tu śmierdzi — mruknęłam raczej do siebie. 

— To my — westchnął Son Gokū, obwąchując swój kombinezon. — Choć muszę przyznać, że zdążyłem się przyzwyczaić. 
  
— Na martwych bogów… — jęknął Vegeta, z impetem zakrywając twarz dłonią. 

Owszem, cuchnęliśmy tym obrzydliwym błotem, a dziwna woda jedynie dowaliła zapaszkiem. Tego uporczywego smrodu, który tak potwornie drażnił nozdrza, na pewno nie dało się niczym wywabić. Jednak tak jak Gokū, nieco do niego się przyzwyczaiłam. Chcąc nie chcąc uśmiechnęłam się w duchu, spoglądając na obrońcę Ziemi. Ten facet mimo wszystko potrafił rozluźnić naprężoną atmosferę. Nawet w tak napiętych, jak struna chwilach. 

— Fakt, ale chodzi mi o to, co robią Protektorzy — ponowiłam rozmowę. — Coś przed nami ukrywają. Zauważcie, jak szybko wynoszą ciała! 

— Może są napromieniowani? — zgadywał ojciec Son Gotena. — Tak jak w grach komputerowych naszych dzieci. 

— Taaa, chodzące bomby biologiczne — wtrącił z sarkazmem książę. — Czy ty czasem myślisz? 

— Nie kłóćcie się — wychrypiał niedawno pokonany Saiyanin — Ona ma rację. Też to zauważyłem.  

Obaj spojrzeli na podpierającego ścianę na wpół leżącego, oczekując szczegółowej informacji. Ojciec podszedł do syna, po czym podniósł go i delikatnie posadził pod ścianą, by ten mógł lepiej nas widzieć, a tym samym my nie musieliśmy patrzeć na rozpłaszczonego chłopaka. 

— Także zauważyłem coś podejrzanego — odkaszlnął, po czym kontynuował. — W chwili, gdy zabiłem łuskowca, dostrzegłem te dziwne drgawki na ciele. Z początku myślałem, że jest to ich normalna reakcja. Coś w rodzaju szybkiego rozkładu, czy coś. Jednak teraz, kiedy widzę niepokój w twoich oczach — tu zwrócił się do mnie — Czuję, że jest coś na rzeczy. 

Nie pokój w moich oczach? Czy on właśnie mnie odczytywał? Jak to możliwe? Czyżbym przestała kontrolować swoje emocje? Moje nerwy wysiadały… To nie mogło się więcej powtórzyć! Nie mogłam przed nim uchodzić za jakąś przestraszoną dziewczynkę! Byłam od niego dużo silniejsza. 

— Wcale nie! — fuknęłam obrażona. — Po prostu nie podoba mi się to wszystko.  Trzeba rozwikłać każdą zagadkę, jeśli chcecie pokonać potwory.

— Co nie zmienia faktu, że masz rację — dodał z delikatnym uśmiechem. 

— Oczywiście, że mam! — moje oburzenie urosło do niewyobrażalnych rozmiarów, jeszcze brakowało, bym zaczęła tupać nogą — Niczego sobie nie zmyśliłam! 

Już miałam do niego podejść i uderzyć delikwenta w żebro albo gdziekolwiek trafię, ale Son Gokū powstrzymał mnie przed choćby krokiem, kładąc dłoń na ramieniu. O bogowie, jak bardzo mnie pięść swędziała, by móc tego dokonać. Musiałam bardzo nie panować nad swoją KI, skoro Saiyanin błyskawicznie zareagował. Dlaczego ten chłopak tak bardzo działał mi na nerwy?

— Uspokójcie się już — rzekł stanowczo syn Bardocka. — Jeżeli tak jest i jesteś chętna zbadać tę sprawę, masz na to moje przyzwolenie. Lepsze to niż walka między sobą. Mamy do pokonania armię Proterktorów. 

Spojrzałam na niego zaskoczona, pomijając fakt, że źle wypowiedział nazwę rasy jaszczuroludów. Gdyby nie koniec twarzy, moje brwi wystrzeliłyby w niebo. Chciałam zapytać, co ma na myśli, lecz Vegeta mnie uprzedził.  

— Jest zdecydowanie mniejsza i zdolniejsza. Niech zakradnie się bliżej i sprawdzi, o co chodzi. Sądzę, że nie zauważą, jak zniknie — wtrącił —  a skoro widzę, że wszędzie szuka teorii spiskowych, niech się wykaże. 

Po tych słowach uśmiechnął się do mnie sztucznie rozpromieniony, po czym puścił perskie oko. Musiałam przyznać, że poczułam się zmieszana. Nie tego się spodziewałam. No, ale czy nie byłam dla niego obcym dzieciakiem? Jego siostra gdzieś tam sobie żyła i miała się świetnie.

— A co jeśli Trunks skończy walkę, jako pokonany? — zapytałam powoli. — I mnie tutaj nie będzie? 

— Będę walczyć — oznajmił ze spokojem Gokū. 

Powiedział to wręcz bez zastanowienia. On po prostu już wiedział, miał plan. Coś kombinował. Byłam jego częścią, choć nie wszystkie karty były odsłonięte. Bezgłośnie przytaknęłam. Chociaż ich nie znałam, mogłam mu zaufać, czułam to. Ponownie obdarował mnie jednym ze swoich złotych uśmiechów i poklepał po ramieniu. Byłam przekonana, że będę następna i pokażę wszystkim, jaka jestem silna i, że wcale nie potrzebuję niańki.

W zaistniałych okolicznościach miałam możność wykazać się w inny sposób. Przynajmniej na razie ta opcja mi odpowiadała. Wyjęłam zza napierśnika kapsułkę, w której trzymałam wysłużony płaszcz. Kliknęłam przycisk, po czym szybkim ruchem rzuciłam ją pod swe nogi. Gdy kłąb dymu zniknął, moim oczom ukazało się czarne okrycie, które pospiesznie przywdziałam, uprzednio odpinając kamień i chowając go standardowo pod pancerz. Na chwilę obecną nie chciałam, by ktokolwiek znał jego właściwości. Mój brat nie wiedział o tej błyskotce, to dlaczego wojownicy ze świata równoległego mieliby wiedzieć coś na jego temat. Zaciągnęłam na głowę kaptur, skinęłam głową do Gokū, dając mu przy tym do zrozumienia, że właśnie rozpoczynam misję. Odwróciłam się na pięcie i nie zdążyłam zrobić nawet pięciu kroków, kiedy poczułam ukłucie w kostce. To Son Goten mnie zatrzymał, patrząc się w dość dziwny sposób. Spojrzałam na niego pytająco. Skinął na mnie, co musiało oznaczać, bym przykucnęła. Chciał mi coś powiedzieć akurat, teraz gdy miałam co robić, a czas naglił? Spojrzałam na doświadczonych wojowników, wrócili do obserwacji poczynań fioletowowłosego. Przewróciłam oczami, chcąc nie chcąc zrobiłam to, o co prosił Son. Ciekawość wygrała. 

— Co? — burknęłam z irytacją. 

— Nie musisz być taka opryskliwa — uśmiechnął się ze zbolałą miną. — Wiem, że nie jesteś taka zła. 

— Nie jestem... taka zła? — powoli powtórzyłam, nie rozumiejąc, do czego zmierzał. 

Ku czemu miała prowadzić ta rozmowa? Co to w ogóle miało znaczyć? Od początku nie tolerowałam jego obecności, a teraz nie miałam żadnych wątpliwości – wkurzał mnie. Był bezczelny i irytująco pewny siebie. Zupełnie nie pojmowałam, dlaczego próbował mi dorównywać. Sprawiało mu radość dręczenie mnie? Może to było jego hobby? Wychodziło mu to bezbłędnie.

—  Lubisz patrzeć na wszystkich góry? To u was rodzinne. Prawda?

— Do czego zmierzasz? — burknęłam. — Nie mam czasu na czcze gadanie. Mam coś do zrobienia.

— Do tego w gorącej wodzie kąpana — mrugnął do mnie okiem. — Lubię takie.
  
— C-co?! — kompletnie rozumiałam jego bełkotu, on mnie po prostu drażnił. — Nie będę z tobą rozmawiać! 

Ewidentnie ze mną pogrywał! Miałam rację, że zrobił sobie ze mnie tarcze do rzucania wpieniającymi tekstami. Zbulwersowana wstałam, by zrozumiał, iż nasza rozmowa dobiegła końca. Na żarty się burakowi zebrało. Och, jak bardzo go nie trawiłam i jego aroganckiej bezczelności! 

— Nie obrażaj się! — machnął ręką, jakby chciał mnie przywołać z powrotem, gdyż wykonałam pierwszy krok, by się oddalić — Chcę ci życzyć powodzenia, to wszystko. 

— Wystarczyłoby zwykłe powodzenia, bądź dasz radę. Jesteś zupełnie niepodobny… 

— Co proszę? — był zdziwiony, iż nie zrozumiał ostatniego, w dodatku niedokończonego zdania. — Niepodobny do kogo?

— Niczym nie przypominasz swojego brata — dokończyłam ściszonym głosem, zrównując swoją twarz z jego.

Chciałam, by zobaczył moją posępną minę. Nie mając zamiaru oczekiwać na jego reakcję, postanowiłam wstać i nim to zrobiłam, chłopak przyciągnął mnie do siebie, aż wpadłam na niego. Niespodziewanie złączył nasze usta. Mechanicznie odskoczyłam od niego, wymierzając przy tym siarczysty policzek. Upadłam na tyłek, ciskając w niego piorunujące spojrzenie. Jak on w ogóle śmiał!? Bezczelny i arogancki! Jak on w ogóle śmiał?!

— To jest na szczęście — szepnął, przyciskając dłoń do czerwieniącego się policzka. 

Prychnęłam, oblewając się purpurą. Pospiesznie podniosłam się z ziemi, odwróciłam i pognałam w głąb korytarza, zostawiając za sobą dziwne spojrzenia dwóch mężczyzn nierozumiejących zaistniałej sytuacji. Prawdopodobnie odwrócili się, gdy krzyknęłam i uderzyłam półsaiyanina w twarz. Jeszcze przez chwilę biegłam, po czym przystanęłam i spojrzałam na czubki swoich butów. Były upaćkane w grubym błocie, w niczym nie przypominały tych, które nosiłam. Zapomniały nawet, że kiedykolwiek były białego koloru.

Co w niego wstąpiło? Nic z tego nie rozumiałam. Dlaczego w jednej chwili się ze mną droczył, a w drugiej posuwał do takich czynów? Odepchnęłam, czym prędzej myśli z poczynań Gotena na bok ścierając z obrzydzeniem z ust niechciany pocałunek. To na szczęście — zadzwoniło mi w uszach. Nie potrzebowałam jego zapewnień, nie takich. Jednak w jakimś stopniu chciałam, by miał rację, inaczej musiałabym stanąć z nim do pojedynku. Umniejszał mi swoim obleśnym zachowaniem. Naciągnęłam mocniej kaptur i czym prędzej wróciłam myślami do zadania. Wyciszyłam maksymalnie energię.

Gdy wreszcie dobiegłam niezauważona na sam dół, znalazłam korytarz prowadzący do krateru, w którym aktualnie walczył Trunks. Kiedy znalazłam się na tyle blisko by móc dobrze obserwować walkę, przycupnęłam, tak by mnie nikt nie dostrzegł.

Poczynania przeciwników z tego punktu widzenia wydawały się równie interesujące, co z góry, z tą różnicą, że stąd miałam dobrą widoczność na Protektora. Musiałam tylko czekać na moment, w którym chłopak pokonuje jaszczura. Nie zapowiadało się na to w najbliższych chwilach. Nie mogłam przecież czekać w nieskończoność! Prawda gdzieś musiała leżeć i to całkiem niedaleko. Tylko gdzie? Nie byłam w stanie siedzieć na szpilkach i obserwować. Ja potrzebowałam działać!

Zaczęłam się bacznie rozglądać po korytarzach i tunelikach, by znaleźć coś ciekawego, coś, co pomogłoby mi rozwikłać tę zagadkę. Gdzie okiem sięgnąć wszędzie panowała ciemność, gdzieniegdzie widniał niewielki płomyk o zielonkawym zabarwieniu, który sprawiał, że pomieszczenia i tunele wyglądały mrocznie. Spojrzałam na swoje dłonie – przypominały nieboszczyka. Rozkładającego się nieboszczyka! Zaburczałam z rękoma wyciągniętymi do przodu, robiąc przy tym niezgrabne ruchy. Taki zombie. Po chwili roześmiałam się, zakrywając szczelnie usta. Nie mogłam się zdradzać, a prawie to zrobiłam. Ruszyłam dalej, zastanawiając się przy okazji, czym różnią się te pochodnie od tamtych na samym początku naszej wyprawy. Tamte były niebieskie… Czemu niekiedy bywały zielone? Może w końcu zapytam łuskowców dlaczego?

Dochodząc do rozwidlenia, usłyszałam stłumione głosy. Bez zastanowienia podążyłam za ich dźwiękiem. Kiedy byłam na tyle blisko by wyłapać poszczególne słowa, rozczarowałam się. Nie byłam w stanie rozszyfrować tego dziwnego języka. Nie tracąc nadziei, wygrzebałam spod kombinezonu kamień i umieściłam go we właściwym dla niego miejscu. Bardzo dawno nie miałam okazji używać tego artefaktu. Nie chciałam też nigdy nadużywać jego właściwości. Mimo upływu lat była to nie lada przeprawa. Od razu poczułam jego moc, która mocno przycisnęła mnie do podłoża. Wyciszona KI nie pomagała. Tym razem nie dopadły mnie szemrające, wirujące smugi powoli poruszające się dookoła mego ciała. Co prawda nie zawsze się pojawiały. Zauważyłam, że działo się to tylko w chwili, gdy całkowicie pozwalałam prowadzić się artefaktowi, czyli naprawdę rzadko. Usatysfakcjonowana ostrożnie ruszyłam do przodu.


Po tylu latach wciąż nie nauczyłam poruszać się pod osłoną kamienia. Cichutko, aczkolwiek ociężale przeszłam do właściwego pomieszczenia, mocniej zaciskając kaptur, tak z przyzwyczajenia. Zawsze z tyłu głowy istniała obawa, że jednak ktoś mnie zauważy. Dostrzegłam dwóch niewielkiej postury jaszczurów klęczących przy zwłokach. Zgrabnie przy nim coś majstrowali. Zamarłam, wstrzymując przy tym oddech. Ciężko było dostrzec, co dokładnie tam robili. 

— I hate kazi hii!* — ryknął jeden.

— Usilalamike, kwa sababu jambo baya zaidi litatutokea...* 

Skinęli na siebie, dokończyli robotę, po czym wstali i nawet nie odwracając się w moją stronę, ruszyli w głąb groty. Odetchnęłam z nieukrywaną ulgą, po czym ostrożnie podeszłam do denata. Ku mojemu zaskoczeniu nie ujrzałam Protektora, a całkowicie obcą mi rasę. Insekt w odcieniach brudnej zieleni, a może to przez światło? Co prawda miał na sobie tę samą odzież, co łuskowcy, jednak nie było mowy, bym go kiedykolwiek spotkała. Gorączkowo zaczęłam przeszukiwać obite i krwawiące ciało. Poszukiwałam jakieś cennej wskazówki, czegokolwiek, co mogłoby doprowadzić mnie do sedna sprawy. Nic przy sobie nie miał. Cokolwiek posiadał, tamci dwaj zabrali mu wszystko. Musiałam koniecznie podążyć za nimi. Nie możliwe, by tak doskonale potrafili się maskować. W ogóle to skąd się wziął ten kosmita? Czy oni czasem nie przetrzymywali jeńców? Ten nieboszczyk temu dowodził. Kimkolwiek był i cokolwiek uczynił, przypłacił życiem. Czasami żałowałam, że zmarli nie mieli głosu. Mogliby od czasu do czasu przemówić.

Nie zastanawiając się już ani chwili nad denatem podążyłam tą samą drogą, co Protektorzy, mając nadzieję, że uchylą przede mną rąbka tajemnicy. Długo nie musiałam kluczyć po korytarzach, by dotrzeć tam, gdzie znajdowali się owi łuskowcy. Cały czas dyskutowali o czymś żarliwie. Mogłabym przysiąc, że byli naburmuszeni, jakby praca, którą wykonywali była przez nich znienawidzona? Cóż, macanie zmarłych nie należało do moich ulubionych zajęć, więc rozumiałam te dąsy.

Ociężale podeszłam do delikwentów, starając się nie narobić hałasu. Moim zadaniem przede wszystkim było niczego nie strącić ze stołów usłanych ogromną ilością dziwnych przedmiotów, jakiś opasek, łańcuchów i wielu innych metalowego pochodzenia. Część nawet leżała tu i tam na podłożu. Moje stąpanie czasem przypominało dziwny, pokraczny taniec, byleby niczego nie tknąć. Jak dobrze, że peleryna nie zdradzała moich przeróżnych figur. Chociaż ten dziwny pląs nie był tak prosty, gdy musiałam przytrzymywać w dłoniach za dużą ilość materiału. Ciężkiego od energii materiału.

Kiedy zbliżyłam się na tyle blisko by dostrzec, co robią, zatrzymałam się niemalże na bezdechu. Jakbym bała się, że usłyszą go. Zresztą nie oddychałam zbyt miarowo przy tym ciążeniu, więc było to jak najbardziej możliwe. Sytuacja wymagała skupienia. Mężczyźni, choć nie wiem, dlaczego takie określenie przyszło mi do głowy, bo nie miałam pojęcia, czym tak naprawdę byli, właśnie rozkładali coś na czynniki pierwsze. Był to metalowych przedmiot przypominający obrożę. Odpięli od tego jakiś kamień o pomarańczowo-czerwonym zabarwieniu. Jeden z nich powstał, a następnie delikatnie odłożył przedmiot na jakąś z tych półek dokoła. Cały czas coś między sobą pomrukiwali.

Podeszłam bliżej i gdy potrąciłam nieduży kamień, z przestrachem wzięłam głęboki wdech. Następnie z zamkniętymi oczami wypuściłam ostrożnie powietrze, błagając kamień o ratunek. Poczułam w momencie gorąco płynące z artefaktu i zorientowałam się, iż jego przytłaczająca moc diametralnie się zmieniła. Ciążenie się zmniejszyło chyba o połowę. Ostrożnie otworzyłam jedno oko, a następnie drugie. Jaszczur stał w bezruchu, wpatrując się we mnie wielkimi złotymi ślepiami, a przed nim goniły czarne smugi. Przeszedł mnie dreszcz. O ile mroki były mi znane, pochodziły z energii kamienia, o tyle nie miałam pojęcia jak zareagować na spojrzenie potworka. Matko, czy on mnie widzi?! Ale jak? Nikt do tej pory nie był w stanie mnie zobaczyć, gdy nosiłam kamień Mandaru. Nic jednak się nie wydarzyło. Nie zaatakował mnie. Nie widział mnie.

— Usinisumbue warrior giza* — powiedział chraplieie przeszywając mnie na wskroś. — Sawa. Sisi kufanya kazi nzuri ya kukusanya kubaki katika hali ya juu.*

Mówił do mnie czy do swojego towarzysza? Po plecach ponownie przeszły mnie ciarki. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Czy właśnie jakimś cudem mój nadprzyrodzony kamyk przestał działać, czy po prostu posiadali coś w rodzaju magicznego wzroku? Jeśli tak było, skończyłam misję. Miałam ponieść fiasko. Po czymś takim mogłam się spodziewać, że Pheres nas wszystkich pozabija. Wezwie mroczne i wciąż tajemnicze cienie, a te wyssą z nas całą energię. Nie wrócę do domu.

— Tafadhali nisamehe…* — niespodziewanie odezwał się drugi, ten spod regału.

Gdy po chwili pierwszy bezgłośnie przytaknął, poczułam nieco ulgę. Rozmawiali ze sobą. Za chwilę ruszyli ku mnie z krwistym kamieniem, wymijając powoli moje sparaliżowane ciało, nawet nie odwracając się za siebie. To był ten moment, w którym głaz spadł mi z serca. Chwilę później usłyszałam, jak jeden szepcze do drugiego. A wszystko to działo się na mym bezdechu. 

Kiedy znikali za rogiem w kolejnym korytarzu, oprzytomniałam. Nie mogłam ich tak zostawić! Przecież mieli ten cholerny i jakże tajemniczy kamień! Właśnie oświeciło mnie, że takie same widniały na postumentach gdzieś w czeluściach podziemi. Coś takiego Trunks pobrał do badań. Musiał mieć ogromną wartość skoro tak bardzo się o niego troszczyli. Nie zostawili na półkach pełnych rozmaitych śmieci.

Pospiesznie ruszyłam za nimi, zapominając, jak jeszcze chwilę temu drżałam, że mnie zdemaskowano. Utrzymywałam odpowiedni dystans, by nie usłyszeli moich kroków. Ewentualnie jakiś niekontrolowanych potknięć. Kolejne pomieszczenie było za parą metalowych wrót. Tutaj musiałam się pospieszyć, gdyż zamknęli je za sobą. Miałam szczęście, że opornie im to szło, więc w mgnieniu oka zrównałam się z nimi i wskoczyłam niemalże jak sarna. Niższy Protektor łypnął na mnie ni to złowrogo, ni z przestrachem. A może mi się tylko zdawało? To było dziwne.

Pheres zapewniał, że tylko część z nich jest wojownikami, że tylko nieliczni mają zdolności do walki. A ja doskonale wyczuwałam ich beznadziejnie niską energię. Na samym końcu pomieszczenia dostrzegłam znaczną ilość ogromnych klatek. Większość była pusta, w paru pomieszkiwało kilka stworzeń. Te protektorskie rozpoznałam od razu, byli specyficzni, a przede wszystkim już rozpoznawalni. Dwie kolejne przeznaczone były dla obcych mi ras. Więzienie? Po co im karcer dla swoich? Niesubordynacja, czy co? Zaczynałam się w tym wszystkim gubić.

Śledzeni przeze mnie podeszli do stalowych krat mówiąc coś do osadzonych. Jeden z nich miał w rękach bransoletę, którą siłą założył biedakowi na rękę, za którą go ciągnął przez kraty drugi. Zniewolony nie mógł się sprzeciwić. To samo uczynili z następnym. Wszystko wyglądało mocno brutalnie. W oczach stanęły mi wspomnienia sprzed lat. Mnie także zmuszano do wielu rzeczy i traktowano jak śmiecia. Mimowolnie zacisnęłam pięści, a unoszące się przede mną czarne smugi dodawały tym scenom horroru. Miałam ochotę zedrzeć z siebie ten przeklęty kamień, ale wtedy bym się zdemaskowała. Musiałam wytrwać jeszcze trochę.

— Wypuśćcie mnie! — zawył szarpiący się Protektor. — Ile jeszcze mam dla was zabijać? Nie zgadzam się!

Wytrzeszczyłam oczy. On mówił po naszemu? Drugi z jaszczurów wyciągnął zza szmat jakieś małe urządzenie. Zaczął przy nim majstrować, a po chwili nieposłuszny jaszczurolud niczym kukła uspokoił się i dał sobie zaobrączkować rękę. Zanim jednak to uczynił, wykrzyczał szokujące dla mnie słowa: 

— Cieniu, pokaż swoją twarz. Na co się gapisz? — szarpał się jak w amoku. — Tylko odbierać życia potraficie.

Chwilę później zaczął mówić w ich języku i nie byłam w stanie już niczego zrozumieć. To był naprawdę przykry widok. Nikt nigdy nie powinien być czyimś jeńcem. Im dłużej przyglądałam się scenom walk, a później włączeniu posłuszeństwa, tym bardziej mną targały rozwścieczone emocje. Jak można było zaprogramować tak bezwzględne urządzenie? W ten sposób podporządkować sobie mogli cały wszechświat! Nie chciałam nawet wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby takie diabelskie zabawki wpadły w ręce Changelingów. Na szczęście w tym świecie zostali z grubsza wybici, a przynajmniej w tej części galaktyki.

Cieniu… Cieniu... zadudniło w mej głowie.

Z duszą na ramieniu gorączkowo rozejrzałam się w poszukiwaniu śmiercionośnej bestii, ale nigdzie takowej nie dostrzegłam. To były naprawdę przerażające istoty. Wyjęte z najmroczniejszych otchłani zła. Tutaj poza ziemistymi ścianami,  niebieskimi pochodniami i klatkami niczego nie było. Więc do kogo odnosił się per Cień? Czy chodziło zatem o Protektorów? Czy to oni w jakiś sposób potrafili się w nich przemieniać, by następnie zjadać energię? Tego nie wiedziałam i pewnie nie prędko miałam się dowiedzieć, ale miałam nadzieję, że jednak wkrótce to nastąpi.

Sądząc, że już niczego ciekawego nie dowiem się o tej rasie od tych dwoje, postanowiłam wycofać się do swoich towarzyszy. Nim jednak to uczyniłam, dobiegł do moich uszu przeraźliwy wrzask, który wydobywał się z gardeł pojmanych cudzoziemców. Przy tych krzykach nawet jaszczurzy niewolnicy wyli, szarpiąc za kraty. Widok był szokujący i łamiący najtwardsze serca. Coś potwornego. W przeciągu paru chwil ciała nieznanych mi więźniów, którzy zostali dopiero co zaobrączkowani, zaczęły wibrować, przybierać jakby dziwne kształty. Przetarłam oczy z myślą, że unoszące się wokół mnie ciemne smugi płatają figle. Już stosunkowo długo kryłam się pod ochroną kamienia. Moje ciało zaczynało się męczyć.


A jednak im dłużej patrzyłam, tym sprawniej łączyłam kropki. Wiedziałam już, co się dzieje! To samo stało się z ciałami poległych w walce. Udręczeni padli na kolana kuląc się w sobie, jakby chcieli sobie ulżyć cierpieniu. W niespełna parę chwil krzyki ustały, a następnie męczennicy wyprostowali się i już nie wyglądali jak wcześniej. Byli kropka w kropkę protektorskimi żołnierzami! Więc to tak! Oni posiadali magiczne urządzenia sprawiające, że ciała obcych przekształcały się w ich samych i jeszcze potrafili ich sobie przyporządkować! Bez względu czy były to miraże, czy jakaś genetyczna transformacja nie mogłam przejść obojętnie. Od razu nasunęło mi się pytanie: Czy mężczyzna, który krzyczał o zabijaniu również mógł nie być rdzennym podwładnym Pheresa? Tylko dlaczego to robili? Po co udawali, że ich żołnierze są pobratymcami? W Kosmicznej Organizacji nikt się nie przejmował, jak bardzo byliśmy od siebie różni. Liczył się tylko ten sam cel. 

Oniemiała tym odkryciem stałam dłuższą chwilę, aż niespodziewanie nogi się pode mną ugięły i twardo opadłam na ziemię, wciąż odtwarzając sobie ostatnie sekundy. W głowie się nie mieściło! Musiałam, czym prędzej zrelacjonować te wszystkie zdarzenia! To był przełom w naszej misji! To był klucz do czegoś większego! Nie było czasu!




1. I hate kazi hii! – Nienawidzę tej pracy 
2. Usilalamike, kwa sababu jambo baya zaidi litatutokea – Nie narzekaj, bo spotka nas coś o wiele gorszego 
3. Usinisumbue warrior giza – Nie przeszkadzaj mroczny wojowniku. 
4. Sawa. Tunafanya kila juhudi kuhakikisha kuwa kila kitu ni kama inavyopaswa kuwa – Wszystko gra. Dokładamy wszelkich starań, aby wszystko było jak należy. 
5. Tafadhali nisamehe – Proszę mi wybaczyć.