16 listopada 2025

*115. Jeden krok do zagłady

Zjawił się niczym ostatnia nadzieja. Lubił spektakularne wejścia, być zauważonym. Stał na szczycie stalowego masztu, wpatrując się z determinacją w Boga Zniszczenia. Wiatr targał jego czarną czuprynę oraz pomarańczowy kombinezon. On, zbawca. Jak zawsze świat potrzebował jego interwencji.

— Gokū! — zawołał Kuririn z nieukrywanym entuzjazmem.

Inni mu zawtórowali. Son Gohanowi spadł kamień z serca, a jego matce łzy napłynęły do oczu. Chociaż nigdy nie zadowalały jej bitki męża, to po latach zrozumiała, że był ich zbawcą i chociaż nigdy nie było go w domu, to dbał o wszystkich podczas walk na śmierć. Chronił całą planetę, by ona mogła żyć i wiecznie na niego narzekać.

— Wreszcie się pojawiłeś — rzekł ze stoickim spokojem namekański wojownik, uśmiechnął się pod nosem.

Beerus zaskoczony wizytą Saiyanina, którego nie tak dawno pokonał na planecie Kaito. Czego od niego chciał? Czy miał wreszcie jakieś informacje? Musiał się tego dowiedzieć jak najprędzej. Nie zamierzał jednak nikomu tego okazywać, był bogiem, był potęgą, był niszczycielem. Na pewno nie był uległym kotem! Opuścił dłoń, jednocześnie rozpraszając boską energię.

Son Gokū zbiegł po maszcie, a następnie zeskoczył do przyjaciół. Nie omieszkał złożyć życzeń solenizantce, której nie w głowie teraz były urodziny. Świat i życie były ważniejsze! Kto chciałby umrzeć we własne urodziny?! Nie spadkobierczyni genialnego Briefsa. Kobieta zrugała nieokrzesanego wojownika, w duchu licząc na jego pomoc w pokonaniu niebezpieczeństwa.

— Jeszcze ci mało Saiyaninie? — zawołał bóg. — Czy dowiedziałeś się czegoś na temat Boga Super Saiyan?

— Niestety niczego — mruknął posępnie. — Ale czy jednak mógłbym cię prosić o nieniszczenie Ziemi?

— Nie — rzekł twardo kotowaty. — Wygrałem uczciwie. Ziemia musi zniknąć z map galaktyk.

Gohan podszedł do ojca, naprędce szepcząc mu do ucha, iż ich los przypieczętowała przegrana Oolonga w papier, nożyce, kamień. Beerus wziął ich sposobem i  wygrał w uczciwej walce. Dał im szansę, gdy nie mieli możliwości zwyciężyć siłowo. Gokū był zaskoczony, jak łatwo można przypieczętować los. Niestety nie był w stanie pokonać Boga Zniszczenia. Przy pierwszym spotkaniu dał z siebie wszystko, a i tak niczego nie wskórał. Mieli przechlapane.

— Pozwól, proszę, że zdobędę informację, a przynajmniej spróbuję  — Son Gokū niezręcznie zachichotał, jednocześnie drapiąc się po głowie. — Może uda mi się odnaleźć tego całego Super Saiyanina Boga. Potrzebuję naprawdę niewiele czasu.

Beerus niechętnie się zgodził, a wszystko za sprawą jego towarzysza Whisa, który z lubością trzymał w swych smukłych dłoniach paczuszki z jedzeniem na wynos. Z Ziemi. Ziemi, która miała za chwilę przestać istnieć. Tylko dlatego, że kochał dobre jedzenie, był w stanie się zgodzić na ostatnią szansę. Nikomu nigdy wcześniej nie udało się tak udobruchać kapryśnego boga.

Syn Bardocka poprosił najmłodszych Saiyan o dostarczenie nagrody głównej w bingo — Smoczych Kul. Wojownik bowiem wpadł na pomysł, by dowiedzieć się wszystkiego o tajemniczym saiyańskim bogu, od kogoś, kto ma większą wiedzę, którego tak skrupulatnie poszukiwał niszczyciel. Liczył na rezultaty, inaczej wszystko było już tylko gorzkim wspomnieniem.

Chłopcy z pomocą Son Gohana przynieśli artefakty. Młodzieniec również nie omieszkał prosić, by przenieść się na okoliczną wyspę, tym samym oszczędzając dalszego horroru pracownikom promu. Miał także nadzieję, że ci im wybaczą, albo będą zmuszeni oczyścić ich z traumatycznych wspomnień. Ich towarzystwo jak zwykle kończyło się niebezpieczeństwem, a niewinni ludzie zawsze byli zamieszani w ich wojny. Kiedy już wszystko zostało przygotowane, Gokū stanął naprzeciw kryształów z czerwonymi gwiazdami w środku, a następnie wyciągnął ręce ku nim, wypowiadając dobrze znaną mu formułę:

— Przybądź Boski Smoku i spełnij me życzenie! — zawołał, zaraz wznosząc ręce ku niebu.

Muzyka

Wraz z tym ruchem rozbłysło tak silne światło, że zebrani musieli przesłonić wzrok. Lśniący snop niczym szalona błyskawica popędziła ku niebu, powoli przybierając odpowiednie kształty — wielkiego smoka. Widok ten — jak za każdym razem — wstrzymywał oddechy obserwujących. Mistyczna chwila zawsze była jakby tą pierwszą. Kiedy niebo już całkowicie pociemniało, a wichura ustała przed zgrają obrońców Ziemi ukazał się Shén Long w pełnej krasie. Jak zawsze majestatyczny.

— Przybyłem spełnić twe życzenie — wypowiedział donośnym głosem smok, zniżając swą wielką paszczę.

Stojący nieco dalej fioletowy kocur począł się zastanawiać, albowiem już gdzieś kiedyś spotkał się z podobnym magicznym tworem. Lata snu jednak zakrzywiły jego wspomnienia i nie był pewien czy wspomniane przez niego kule życzeń były kolosalnie większe, czy tylko odrobinę. Nie mniej zrozumienie, iż ziemianie posiadali smocze artefakty, było czymś nie do końca dobrym.

— Przejdę od razu do sedna — rzucił z entuzjazmem Gokū. — Potrzebuję informacji.

— Wypowiedz swoje życzenie — ryknął jak zwykle niecierpliwy Shén Long.

Saiyanin spojrzał raz jeszcze na swych przyjaciół, na dorosłego już syna, a następnie na żonę, którą kochał i drugiego syna, przed którym wciąż było długie życie. Stawka była bardzo wysoka. Nie chciał ich zawieść, nawet kiedy nie wiedział, czy ma jakieś szanse. Westchnął, po czym poprosił o sprowadzenie Legendarnego boga Saiyan, którego tak intensywnie poszukiwał Bóg Zniszczenia.

Jakież spotkało ich nieszczęście, gdy dowiedzieli się, iż ktoś taki nie istnieje. Nie można sprowadzić kogoś, kogo nie ma. Boski Super Saiyanin to twór pradawnych Saiyan. Nic poza tym.Gohana zakuło w sercu to stwierdzenie. Tyle razy spotkał się z odmową sprowadzenia Sary, że przestał wierzyć w magiczną moc smoka. Teraz jednak zdanie, które wypowiedział, sprawiło, że ugięły się pod nim kolana. Magiczne bóstwo wielokrotnie odmawiało spełnienia prośby, tłumacząc się, że nie może. Tak naprawdę nigdy nie objaśniał dlaczego. Czy zatem nie chciał złamać mu serca? Nie wypowiedzenie, iż nie można sprowadzić kogoś, kto nie istnieje, było tym, czego nigdy nie chciał usłyszeć. Czy zatem dlatego tak mocno go to dotknęło? Sara nie istniała? Tylko dlaczego?

— Jak nie istnieje? Ale... Bo... — zająknął się zmieszany Gokū. — Jeśli nam nie pomożesz, Wszechmocny Beerus zniszczy naszą planetę. Naprawdę nie możesz nic zrobić? Lordowi Beerusowi bardzo zależy, by się z nim zmierzyć.

Gigantyczny smok jak na komendę zesztywniał. Czegoś podobnego nigdy wcześniej nie zaobserwowano. Dotąd Shén Long był zawsze nieugięty, stanowczy i majestatycznie groźny. Nawet jeśli jego rola sprowadzała się jedynie do spełnienia lub odmówienia życzeń. Teraz zdawał się wytrącony ze swej nigdy niezachwianej równowagi. Smok naprędce odszukał wspomnianego niszczyciela planet.

— Bądź pozdrowiony lordzie Beerusie! — ryknął, nie kryjąc uniżenia, przed potężniejszym bogiem. — Proszę mi wybaczyć, że przemawiam z góry. Nie spodziewałem się spotkać pana na Ziemi.

— Witaj. Zatem mówisz, że nie możesz mi pomóc? — mruknął leniwie kocur, przyglądając się swym pazurom. — I przypadkiem nie wiesz, jak stworzyć tego Boga Super Saiyan?

Kocur zrobił krok w stronę monstrualnego bóstwa, które następnie cofnęło swój łeb. Smok bał się wyżej postawionego boga, ale nie był w stanie spełnić życzenia. Struchlały postanowił jednak podzielić się swoją wiedzą z zebranymi.

— Jeżeli chodzi o postać, której poszukujecie... Jest ona legendą, mitem wśród Saiyan — rzekł naprędce, a w jego głosie dało się wyczuć drżenie. —  Nie mogę go do was sprowadzić, ale mogę wyjaśnić jak go sprowadzić, albo stworzyć.

Wszyscy spoglądali na zielonego, wijącego się po niebie smoczego boga. Część osób zapomniała oddychać ze strachu przed utratą życia. Część oczekiwała zbawiennej historii. Beerus zaś stał z ponurą miną, nie do końca wierząc w to, co zaraz usłyszy. Wiedza smoka była ostatnim bastionem do odnalezienia tajemniczego boskiego Saiyanina, którego poszukiwał.

— Starożytny Saiyanin zbuntował się, gdy zobaczył w swoich towarzyszach najmroczniejsze zło. Był zbawcą, który powstał za pomocą innych Saiyan, którzy jak on mieli w sobie bardzo duże poczucie sprawiedliwości. Dzięki temu z łatwością rozprawił się z nikczemnymi Saiyanami. Wreszcie utracił całą swoją moc i słuch po nim zaginął.

Vegeta, słuchając tej krótkiej opowieści, wydedukował, skąd wzięła się wędrówka starożytnych Saiyan z ich ojczystej planety na Plant. Nigdy nie specjalnie nie interesował się historią swego ludu, chyba że dotyczyła ona wielkich podbojów. Taką właśnie była wojna z Tsufulami. Jego rasa była okrutna i to z ich przodków musiał się wywodzić. Tych, którzy zostali przepędzeni z rodzimej planety.

— W starożytnych księgach, ze zbiorów planety Namek można dowiedzieć się, że jeśli pięciu Saiyan o dobrym sercu złapie się za ręce, Światło ich serc rozbłyśnie w jednym — wyjaśnił powoli smok. — W ten sposób powstanie Boski Saiyanin, którego poszukujecie. Przedstawiłem wam cały rytuał. Żegnam.

Ciało giganta rozproszyło się w okamgnieniu, przypominając zielone światełka, a po chwili znikło. Kryształowe kule wystrzeliły w niebo, by następnie jak zawsze  rozproszyć się na siedem stron świata. Jedno życzenie oznaczało, że za pół roku będą mogli poprosić smoka o kolejne.

W tym czasie grupka ludzi, każde po swojemu próbowało dojść do jakiegoś wniosku. Son Gokū liczył na palcach, Vegeta irytował się wyrzutem żony, iż nie znał legend swego ludu. A Beerus? Beerus zaś kalkulował, czy to, co usłyszał, mogło w ogóle się udać?

Piccolo zachichotał pod nosem, dając do zrozumienia przyjaciołom, że jedynymi Saiyanami o czystym sercu, a raczej Saiyanami w połowie są Gohan i Goten. Na tę uwagę Bulma się obruszyła. Jej syn — Trunks także był dobrym. Może miał głupie pomysły, w końcu to dziecko, ale na pewno nie należał do istot złych. Również Chi-Chi nie mogła przejść przez ten monolog bez swego zdania. Gokū nie posiadał czystego serca? Oczywiście, że je miał! To, że w jego głowie istniała niemalże jedynie walka i nasycenie się, nie świadczyło o jego złych intencjach. W dodatku potrafił nie raz oszczędzić wroga, o czym świadczyło grono byłych przeciwników stojących dzisiaj z nim ramię w ramię.

Od słowa do słowa stary Rōshi doszedł do wniosku, że i Vegetę można byłoby wciągnąć w grono niezbędne do stworzenia tajemniczego bóstwa. Nie był już tym bezlitosnym zwyrodnialcem, założył rodzinę i niejednokrotnie pokazał, że zależało mu na jego siostrze, o czym nikt nie zamierzał wspominać teraz głośno. Tajemnica zniknięcia księżniczki pozostawała tematem tabu.

Konwersacje zagrożonych istot zaczęły irytować Boga Zniszczenia do tego stopnia, że wydarł się na wszystkich, by przestali marnować jego cenny czas i zajęli się tym przeklętym rytuałem. Tak też uczynili. Saiyańscy wojownicy chwycili się za ręce, a ci, co stali na brzegach położyli ręce na plecach Gokū. Książę z początku obruszył się z tego powodu, uważając, że to nie on winien stać się domniemanym bogiem. Ostatecznie, jeśli rytuał by się powiódł, mogliby go odtworzyć i stworzyć drugiego takiego mistycznego wojownika.


Saiyanie weszli w stadium super wojownika, skupiając się na przekazaniu swojej KI osobie, którą trzymali za rękę, aż ta dotarła do tego, który miał ich ocalić przed zagładą. Jego siła stała się nad wyraz fenomenalna, a od niej biła tak potężna aura, że drzewa kładły się pod jej naporem, a obserwatorzy z trudem mogli spoglądać na całe zajście. Nawet przesłaniając oczy. Nie czuł się on jednak wszechpotężnym, znał cząstkę możliwości przeciwnika i nie uważał, iż mógłby go taką KI pokonać. Brakowało mu sporo.

Energia, która spowiła ciało wojownika, nie potrafiła usiedzieć w jego organizmie — wydostała się z niego tak szybko, jak się w nim znalazła, strzelając energetycznymi kulami. Brzmiało to groźnie i tak samo wyglądało, ale póki Saiyanin nie zamierzał wykonać żadnego ruchu, nie mogła ona faktycznie nikogo skrzywdzić.

— Nie chciałem wam przeszkadzać, ale nie uważacie, że czegoś wam brakuje do tego rytuału? — Niespodziewanie zabrał głos towarzysz Beerusa. — Mieliście podzielić się nie mocą a swoim sercem. W dodatku smok wspominał o piątce Saiyan przekazującym moc, nie zaś o pięciu jako całość.

Rytuał został przerwany. Gokū zamrugał zdezorientowany, Vegeta zacisnął pięść, srogo łypiąc na towarzysza broni. Gohan spuścił wzrok. To w istocie wydawało się zbyt proste. Chwilę później jeszcze bardziej stracił ducha. Zadanie już od początku zdawało się niemożliwe do zrealizowania, a teraz? Teraz Whis dał im do zrozumienia, że nie mają żadnych szans. Wszystkie możliwe deski ratunku im umykały przez palce jak śnieg w środku lata.

Zrozumienie, że do tajemniczego rytuału potrzebowali jeszcze jednego Saiyanina, zajęło im zaledwie parę chwil. Nikt nie miał na twarzy radosnego uśmiechu, zwłaszcza po tym, jak Vegeta przyznał, iż nie może nawiązać żadnego kontaktu ze swym bratem. Zwyczajnie nie pomyślał, by wymienić się z nim podstawowymi informacjami. Son Gohan pomyślał, że w sumie mógłby nawiązać rozmowę radiową z kapsuły, ale w tej chwili do głowy przyszło mu coś niemożliwego.

W tym samym czasie Bóg Zniszczenia zrozumiał, że jego bardzo cenny czas właśnie dobiegł końca. Nie miał zamiaru więcej przebywać w tym świecie. Marzył o jedzeniu, które zapakował mu Whis oraz długiej drzemce, najlepiej kilkunastoletniej. I tak zbyt długo pozwalał żyć tym istotom, które go tak haniebnie znieważyły. Czas było zniszczyć Ziemię i pogodzić się, że mity pozostają jedynie mitami.

Son Gohan nie mógł się pogodzić z myślą, że oto czekała ich zagłada. Wybiegł przed szereg z wielką determinacją. Stanął przed najpotężniejszą istotą świata, a może i wszechświata. To mogła być ich ostatnia szansa. Oni potrafili ich odnaleźć. To dlaczego by ich nie wykorzystać? Nie bez powodu musieli dzierżyć boskie miano. W dodatku byli im to winni! Zburzyli spokój tej planety, w poszukiwaniu legend, o których nawet rodowici Saiyanie zapomnieli.

— Skąd wiedzieliście, gdzie nas szukać? — zapytał bez ogródek starszy syn ziemskiego wojownika. — Skąd ta wiedza? Wyczuwacie wszystkich we wszechświecie, czy jest to jakaś tajemna technika?

Beerus zmrużył gniewnie oczy. Kolejny raz odwodzili go od jego zamiarów. Znowu marnowali jego czas. Miał dość tego świata z każdą sekundą coraz bardziej. Towarzysz boga zamyślił się, nie dając po sobie niczego poznać. Czuł jednak, że powinien odpowiedzieć na to pytanie. Ciekawość świata to było jego drugie imię, a jeśli ktoś wykazywał się podobnymi odczuciami... Nie mógł nie odpowiedzieć. Choćby przez wzgląd, że ta wspaniała planeta miała zniknąć z galaktycznych map.

— Nic z tych rzeczy — odparł bladoniebieski mężczyzna. — Mam po prostu dostęp do wielu informacji.

— Czy byłbyś zatem w stanie odszukać kogoś jeszcze? — Gohan mocno zacisnął pięści w oczekiwaniu. Czuł, że zaraz się spoci. — Błagam...

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— Brakuje nam szóstego Saiyanina do rytuału — wyjaśnił od razu. — Chcę, byś spróbował odnaleźć pewną Saiyankę... Smok nie potrafił tego dokonać, sprawdzałem. Ale ty... Może ty byś mógł?

Białowłosy zamyślił się na chwilę, a później spojrzał łaskawie na swego pana. Beerus bez słowa przytaknął, choć niepewnie. Zgodził się tylko dlatego, że bardzo zależało mu na spotkaniu tego tajemniczego przeciwnika. Nic poza tym.

— Jeśli, osoba, której szukasz, żyje, nie ukryje się przede mną.

Zaraz niczym wielki magik wyciągnął dłoń, a w niej pojawiła się długa złoto niebieska laska. Na jej szczycie widniała czarna kula otoczona pierścieniem w kolorze nieba, przypominająca planetę typu Saturn. Przysunął swe fioletowe tęczówki do gładkiej powierzchni kuli, jednocześnie zamykając drugie oko. Kamień usytuowany na szczycie zaczął połyskiwać turkusowym blaskiem.

W chwili, gdy tajemniczy czarownik przyglądał się swej magicznej lasce, pomrukiwał z uznaniem, cała reszta stała niczym słupy soli. Każdy chciał przeżyć, każdy też chciał znać odpowiedź. Nie tylko czy księżniczka żyje, ale czy w ogóle mogą się dowiedzieć gdzie znaleźć ostatnią część układanki. Bo przecież jeśli nie Sara, to był jeszcze Table! Nie ważne kogo by sprowadzili, ważne by się udało. Gohan jednak liczył, że to właśnie ją będą mogli odnaleźć. Wraz z nim saiyański książę, nawet jeśli starał się to ukryć przed całym światem.

— Mam — rzekł bez emocji — planeta Kōriwa.

Pod Son Gohanem nogi się ugięły. Wieść, że jego ukochana została odnaleziona, była nie tylko radosna, ale jednocześnie jak kubeł lodowatej wody. Nie rozumiał, dlaczego Boski Smok nie potrafił udzielić mu tej odpowiedzi, ale czy teraz miało to jakieś znaczenie? Sara żyła. To było najważniejsze! Wreszcie miał szansę ją odszukać i naprawić wszystko. Jego oczy przesłoniły łzy.

— Zatem na co czekamy? Lećmy po nią! — zawołał podekscytowany.

Whis chrząknął, jeszcze chwilę obserwując swoją laskę, po czym ta zniknęła, jakby nigdy jej nie było. To wystarczyło, by zaniepokoić pół-saiyanina. Po chwili także doszło do niego, że nie miał pojęcia, gdzie znajduje się taka planeta, oraz że jego ojciec i tak mu nie pomoże, ponieważ nie potrafi wychwycić jej sygnatury.

— Proszę... Błagam... — wyszeptał młody mężczyzna. — Jeśli nie chcesz tego zrobić dla nas, zrób to dla Boga Zniszczenia. To on pragnie spotkać się z tym tajemniczym bogiem saiyan. A tylko ty jesteś teraz nam w stanie pomóc. Nikt nigdy wcześniej nie potrafił zdradzić nam miejsca, w którym przebywa Sara.

Zdesperowany młodzieniec upadł na kolana, jednocześnie opuszczając bezwładnie dłonie na trawie. Nie miał pojęcia jak prosić o pomoc, zwłaszcza że oni nie zamierzali nikomu pomagać. Przybyli po odpowiedzi, a za ich brak jedynie czego chcieli to się ich pozbyć. Jak śmieci. Gdyby to pomogło, padłby na ziemię, lecz jedyne co uczynił to, wpatrywał się w Anioła, odkrywając przed nim swe serce: łzy rozpaczliwej bezradności popłynęły po jego policzkach.

— Dobrze więc. Ale mogę zabrać tylko jedną osobę ze sobą — Jego ton wciąż był nieustępliwy i zimny. — Zabiorę i nic poza tym.