Po przekroczeniu magicznych wrót mieszczących się w pałacu Wszechmogącego znalazłam się w pomieszczeniu niemalże przypominającym owy Rajski Pałac. Różnica była w temperaturze powietrza, a raczej jego braku. Na pewno było to spowodowane brakiem wiatru i roślinności. Poza tym czego mogłam się spodziewać w takim miejscu? Czy w ogóle powinnam czegokolwiek oczekiwać?
Moją uwagę przykuło otwarte wyjście na bezkres bieli. Ruszyłam w tym kierunku chcąc się lepiej przyjrzeć i utwierdzić w słowach Gohana, który opisał to miejsce niejednoznaczne: Nie do opisania. Teraz gdy się tu znalazłam zrozumiałam co miał na myśli. Czy da się wyrazić opinię o czymś czego tak na prawdę nie ma? Bo czym była owa biała nicość? Nie zapisaną kartką? Przypomniałam sobie, że sługa ziemskiego boga wspominał, że była ona wielkości ich planety. Robiło wrażenie, jednak nie planowałam zgubić drogi powrotnej.
Otworzyłam zaciśniętą dłoń na podarku od Trunksa przez chwilę zastanawiając się co mogło się w środku znajdować. Maleńka sakiewka noszącą ślady zużycia nie zawierała niczego ciężkiego, ani kształtnego. Wydawać się mogło, że była pusta co byłoby nie taktem ze strony podróżnika w czasie. Nie chcąc tracić ani chwili rozwiązałam supeł na rzemyku zaglądając do środka. Żółty. Tak, to był słoneczny kolor, grubej i lśniącej tasiemki. Tylko po co ją dostałam? Żeby wyglądać jak rasowy zabijaka z Ramod? Tamtejsze istoty człekokształtne o kocich głowach osazone w wojsku nosiły tego typu opaski na ramionach. Tamte były w kolorze krwi i właśnie taką miałam ja. Pamiątkę tamtejszych wydarzeń. Zawiązałam sakwę i schowałam ją pod pancerz.
***
Ludzie Kosmicznej Organizacji Handlu przeczesywali ziemię królestwa Aamataya w poszukiwaniu zbiegłych jeńców pobliskiej stacji Freezera nr.10. Było ta jedno z trzech więzień, w którym przetrzymywano byłych członków ruchu oporu; głowie dowódcy i ważne osobistości, a także wszelakiej maści zdrajcy i piraci. Jedynie co ich utrzymywało przy życiu, to fakt, iż wydawali się im przydatni, choćby w prowadzeniu eksperymentów. Zarbon, nieżyjąca już prawa ręka imperatora niejednokrotnie powtarzał, że trzymanie tych kreatur w tej bazie jest nad wyraz nierozsądne z powodu niedaleko znajdującej się planetce życzliwych Catów.
Catowie słynęli nie tylko z dobrodziejstwa, ale iż najlepszych włókien w tej części galaktyki. Tylko z tego względu Changeling nie zagrabił tych ziem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że najazd na tę żyłę złota mógł pozbawić jego organizację sporych zasobów. Tu handlował bronią w zamian za najdelikatniejsze i najcudowniejsze tkaniny by następnie móc je sprzedać zamożnym ludom w odległych krańcach kosmosu. Jemu samemu, a także podwładnym wystarczały Acroniańskie, niemal niezniszczalne stroje bojowe.
Ród kocich stworzeń był jedynym, który potrafił zajmować się zwierzyną zwaną u nich rataj, nieco przypominającą ziemskie szczury, jednak o wiele większe, poruszające się wyłącznie na tylnych kończynach i posiadającą owe nieskazitelne futro do wyrobu tanai – najcudowniejsze i tkaniny we wszechświecie. Freezera lubował się w nim podczas wypoczynku. Pościel wykonana z białego tanai po prostu sprawiała, że każdy kto tonął w objęciach Morfeusza budził się nowonarodzony.
Tym razem jednak nikt nie przybył na tę planetę po cudowne materiały dla jaszczura, który to po ciężkiej batalii na Namek dochodził do siebie w zupełnie nowej odsłonie – mechanicznej.
Jedną z wysłanych na Ramod była księżniczka Saiyan. Oczywiście w nosie miała problemy ludzi mordercy jej ludu. Planowała nawet utrudnić im poszukiwania, a jeśli się uda to uciec od tego wszystkiego raz na zawsze. Miała serdecznie dość poniżania i tej bezsilności wśród potężniejszych od niej samej. Nie miała możliwość się doskonalić, treningi trwały tylko tyle ile trzeba było by nie stracić formy. Potrzebowała tylko jakieś okazji.
Gdy maszerowała z wysoko podniesioną głową po kolorowych, wąskich uliczkach Aamataya nie mogła się nadziwić tutejszej architekturze. Wszędzie gdzie okiem sięgnąć znajdowały się wykute w drewnie, kamieniu, a także odlane w metalu kocie łby. Nie tylko jako płaskorzeźby, ale i te wystające ze ścian niekiedy groźnie łypiąc na przechodniów. Wiedziała, że mieszkańcy byli pokojowo nastawieni do wielu ras, w tym z samym Changelingiem, wszak tędy prowadził szlak handlowy. Mimo to posiadali liczne wojska, na wypadek gdyby miało dojść do inwazji. Czy byli zaprawieni w boju? Tego nie wiedziała.
Mijając kolejny pomnik przedstawiający tutejszą rasę poczuła silne uderzenie w plecy po czym zachwiała się i upadła, a nieznany osobnik tuż za nią przygniatając stopę. W ostatniej sekundzie zdołała wspomóc się dłońmi przed bliskim kontaktem z kostką brukową. Mieląc kąśliwą uwagę w ustach odwróciła się do twórcy całego zajścia. Miała nadzieję, że nie był to człowiek Organizacji. Ostatnio często ją podjudzali do bitki, a że była to nie równa walka dziewczyna zwykle lądowała w kapsule regeneracyjnej. Po przegranej jaszczura z tajemniczym złotowłosym Saiyanem wszystko się podwoiło, tyle że dziewczyna nie znała jeszcze powodu.
— Jak chodzisz dzieciaku! – Burknął zniesmaczony sprawca.
— Patrzcie go! – Księżniczka odwarknęła. – Oczu nie masz! Sam na mnie wpadłeś pokrako!
Nim jednak się podniosła przyjrzała się delikwentowi. Był to młody Cat, co sprawiło jej nie lada przyjemność już na wstępie. Spoglądał na Saiyankę dużymi zielonymi ślepiami wyrażając swoje niezadowolenie. Czy dziś sama miała okazję być oprawcą? Kotowaty odziany w wyświechtane spodnie i porwaną koszulę w beżowe, pionowe pasy, oraz znoszone ciężkie buty wstał ostatni raz łypiąc na dziewczynę. Nie miał czasu na sprzeczki z małolatami, a już na pewno nie z człekokształtną kosmitką. Wystarczająco dużo obcych panoszyło się po królestwie, toteż ciężej było rozróżnić kupców od zarazy ze stacji Freezera. Zwłaszcza gdy zjawiali się na planecie jako cywile.
— Zejdź mi z drogi mała. – Wyminął ogoniastą niezgrabnie zahaczając w nią barkiem.
— Hej! – Krzyknęła za nim oburzona. – Cacie stój! Mówię do ciebie!
Młodzieniec nie zamierzał słuchać smarkuli. Może nie był dużo starszy od niej, jednak nie zwykł dostawać rozkazy od dzieci, a czarnooka dla niego właśnie tak była. Tylko strój mu jakoś nie pasował. Tylko jakoś nie do końca wiedział dlaczego.
— Więcej nie powtórzę. – Dodała mrużąc oczy celując weń z otwartej dłoni. – Zrób jeszcze jeden krok, a będę strzelać.
Ani myślał. Nie wierzył, w jej słowa, ba nawet twierdził, że takie małe i rozszczekane dziecię uderzyło się w głowę, albo rodzice jego gdzieś się czaili by później wyskoczyć na swą ofiarę. Na samą myśl parsknął śmiechem.
Sara ściągnęła w gniewie wargi po czym bez ostrzeżenia wystrzeliła blado czerwony pocisk prosto w plecy pyszałka. Ten nie spodziewając się ataku upadł na twarz, tak jak wcześniej dziewczyna. Ta uśmiechnęła się do siebie po czym przykucnęła przy chłopaku.
— Mówiłam. – Zaczęła powoli. – Jako członek Kosmicznej Organizacji Handlu mam prawo pojmać cię za zniewagę, oraz za utrudnianie w misji.
— Ty w Organizacji? – Bąknął niedowierzając. – Stąd ten uniform?
— Baranie, jakbyś nie wiedział, to strój bojowy Acronian w pierwszej kolejności nosili Saiyanie. – Przydepnęła mu dłoń, ot złośliwie przechodząc w kierunku jego twarzy. – Freezer i jego banda dużo później zaczęli z tych dóbr korzystać.
Wolnym krokiem stanęła tyłem na linii jego spojrzenia. Jego uwagę przykuł ciągnięty po zakurzonych kamieniach ogon. Zwolna podniósł się rozumiejąc tym samym, że czarnowłosa nie ma zamiaru go aresztować.
— Jesteś jedną z nich. – Rzekł raczej do siebie.
Księżniczka odwróciła się z miną zdradzającą pytanie jednak nic nie powiedziała.
— Jesteś Saiyanką. – Dodał po chwili. – Mówiono, że zginęliście w wyniku zderzenia z meteorytem.
— Cóż... – Westchnęła – Tak się składa, że Freezer osobiście nas wyplenił, byłam tam i o dziwo żyję.
— Ale co to za życie?
— Nie pytaj, jest do bani. – Mruknęła spuszczając wzrok. – Wiem, że cię szukają, uciekaj i o nic nie pytaj.
Kotowaty delikatnie się uśmiechnął rozumiejąc, że czas faktycznie nagli, a on stojąc tutaj, z dziewczyną pracującą dla Imperatora sam skazuje się na wyrok, za ucieczkę, wszak brał czynny udział w ucieczce więźniów. Z zewnątrz, ale czy kogoś to interesowało?
Nim jednak zdołał się oddalić jego pierś przeszył czerwony promień blastera, jednego z pobliskich żołnierzy skręcających w uliczkę. Chłopak padł martwy tonąc we własnej krwi.
„Świetnie... Ja tu daję żyć jakiemuś bojownikowi to kto inny go ustrzeli”.
Sara pośpiesznie podeszła do debata sprawdzając czy faktycznie wyzionął ducha po czym zdjęła mu z ramienia czerwoną wstęgę.
— On był mój. – Warknęła do zbliżającego się żołdaka.
Nie zamierzała się tłumaczyć, że chwilę wcześniej puściła go wolno, że zamierzała nie stosować się do rozkazów swych przełożonych. Spojrzała na szkarłatną taśmę trzymaną w dłoni obiecując sobie, że gdy tylko nadarzy się okazja odejdzie po czym zawiązała nowo nabyty przedmiot wokół głowy kryjąc jego węzeł pod czarną czupryną.
***
Wróciłam z powrotem do budynku robiąc jego przegląd. Na prawo ode mnie znajdowała się maleńka jadalnia ze sporą szafą zapasów żywności. Oczywiście, bardzo mnie to ucieszyło, gdyż lubiłam jeść, a poza tym jak niby inaczej miałabym tu przetrwać przez najbliższe pół roku? Na lewo, za czerwoną kotarą znajdowały się dwa sporych rozmiarów łoża przyozdobione kolumienkami z baldachimem. Stąd wzięło się owe powiedzenie Momo, iż spędzać mogły tu dwie osoby. Nie zastanawiając się ani chwili wskoczyłam na to bliższe by po chwili runąć na materac sprawdzając tym samym jego miękkość.
— Ale wygodne! – Krzyknęłam z zachwytu zapadając się w aksamitnej pościeli.
Westchnęłam sięgając poduszki spoglądając w kamienny, kopulasty sufit.
— Pół roku w osamotnieniu. – zmarkotniałam.
Samotność była czymś przerażającym dla mego jestestwa, choć nie chciałam się do tego głośno przyznać. Nikomu. Jednak czy nie miałam do tego prawa?
Postanowiłam jednak zdrzemnąć się przed treningiem. W końcu miałam połowę roku dla siebie i tylko siebie. Sama decydowałam, o której i jak długo będą trwały moje ćwiczenia. Vegeta mówił, że tu grawitacja jest nieco cięższa, a powietrze gęściejsze, czyli tak jak było to na naszej planecie. Noce zimne, wręcz lodowate, a dni zaś gorętsze co oznaczało, że szykował się nie byle jaki pobyt.
Bardzo szybko zapadłam w błogi sen, a w nim byli moi, już martwi rodzice. Tylko, że oni w nim wcale nie zginęli. Przylecieli na Ziemię by zabrać nas do domu – Vegetę. Obudziłam się zlana potem, a moje ciało przeszedł dreszcz. Choć sama ta projekcja była mym marzeniem umysł przeżył w tym czasie katusze. Wiele razy śniłam o rzeczach, które nie miały racji bytu. Czy kiedykolwiek miałam się od tego uwolnić?
Było ciemno. Nie ważne jak bardzo próbowałam wytężyć wzrok, jedyne co dostrzegałam w mroku to zarysy poszczególnych przedmiotów. Wstałam, z nad wyraz wygodnego łoża by po omacku przyodziać płaszcz. Wyszłam z kamiennej budowli. Otoczyła mnie niekończąca się otchłań pociemniałej już bieli. Zadrżałam pod wpływem niskiej temperatury po czym szczelnie owinęłam się materiałem by wziąć parę uspokajających wdechów.
W końcu rozluźniłam napięte od chłodu mięśnie i oczyściłam umysł. Zaczęłam w sobie skupiać moc, która wzbierała we mnie niczym burza. Włosy uniosły się ku górze falując przy wydobywającej się KI. Płaszcz także powędrował się w powietrze. Zaczęłam krzyczeć w eter, co pomagało mi w uwolnieniu kolejnych uśpionych pokładów energii. Trwało to może z parę minut. Gdy ustabilizowałam moc przeszłam do kolejnego etapu – walka z niewidzialnym przeciwnikiem. To było coś, co lubiłam najbardziej. Wystrzeliłam pięć blado żółtych pocisków w dal po czy zdematerializowałam się parę metrów dalej, tak by pociski zmierzały w moją stronę. Wszystkie bez problemu odbiłam.
— To było łatwe. – mruknęłam.
Skoncentrowałam więcej energii w dłoniach, po czym wydaliłam ją przed siebie. Ponownie nadziałam się na swoją moc. Tym razem nie byłam w stanie jej odrzucić dłonią jak małe blasty. Zaczęłam wzmagać się z nią by wreszcie odepchnąć ją w dół, gdzie rozbiła się o podłoże. To nawet nie drgnęło. Nie było śladu po pocisku, zupełnie jakby nigdy tam nie poleciał. Pomieszczenie, w którym przyszło mi trenować coraz bardziej mi się podobało.
— To było już coś. – sapnęłam – Do roboty!
Nie mogłam sobie pozwolić na słabość i lenistwo. Czas, który mi pozostał tylko na pozór wydawał się długi. Zdawałam sobie sprawę, że znalazłam się tu tylko i wyłącznie z powodu tego potwora Komórczaka, którego miałam okazję spotkać na własne oczy. Tego, który niszczył tę wspaniałą planetę! Przecież nie można mu było pozwolić od tak na takie zachowanie. Obiecałam mu, przyrzekłam, ze spotkamy się na tym jego głupkowatym turnieju o losy tej planety. Z resztą nie tylko tej, ale i całego wszechświata.
A niech go szlag! Mój gniew był już nieco większy, więc i moc wzrosła momentalnie. Choć żyłam tu zaledwie kilkanaście miesięcy zdążyłam polubić ten glob. Widziałam też jak bardzo zależało na niej Gohanowi i jakże dziękował losowi, że właśnie tu przyszło mu żyć.
Choć minęło zaledwie paręnaście godzin czułam rosnące efekty. Postanowiłam więc utrudnić sobie to wszystko kamieniem Mandaru, temu, któremu zawdzięczałam życie po przybyciu na tę planetę. Byłam dość zmęczona, więc ciążenie, jakie by na mnie padło mogło zamienić się w dobry i skuteczny trening. Vegeta wielokrotnie wspominał, że zaprawa pod sporym ciążeniem daje wielce zadowalające rezultaty.
Wbiegłam czym prędzej po schodkach do pomieszczenia sypialnego i przypięłam kamień w rowek klipsa, tam gdzie było jego miejsce. Jak zawsze pasował idealnie. Ledwo doszłam do stopni zachwiałam się upadając na białe podłoże. Syknęłam z bólu i niezadowolenia. Nie sądziłam, że grawitacja Mandarkery, aż tak mnie przygwoździ. Jednak długi odpoczynek od cięższego przyciągania właśnie zbierał swoje żniwo. Oczywiście to było nic w porównaniu z tym, co musiałam przeżyć za pierwszym razem i za kolejnymi próbami ujażmienia tej niesamowitej mocy.
Wróciły wspomnienia gdy będąc jeszcze małym smarkiem usiłowałam stać się tym kim byłam dziś.
— Czas potrenować – Syknęłam ociężale podnosząc się z podłoża.
Zdematerializowałam się na tyle daleko by nie uszkodzić ćwiczeniami budowli, lecz na tyle blisko by mieć ją na oku. Loty były wciąż sporo wolniejsze niż przed założeniem magicznego kamienia, jednak nie miałam zamiaru się poddawać. Co to, to nie!
Zaczęło się robić goręcej. Czułam jak każdy oddech staje się coraz cięższy. Jednak wciąż znośny. Spojrzałam wokoło zaintrygowana obecnym zjawiskiem. Było coraz jaśniej. Powoli nastawał ranek, o ile można było to tak nazwać.
Gdy wróciłam do kawałka Rajskiego Pałacu zegar wskazywał dwunastą. Wzmagałam się ze sobą dobre piętnaście godzin, co sprawiło mi nie lada radość. Wycieńczona weszłam do pomieszczenia sypialnego i rozglądając się dokoła spostrzegłam drzwi. Za nimi znajdowała się nie duża biała wanna. Poczułam momentalnie napływ niewielkiej ilości energii na jej widok. Tak bardzo marzyła mi się relaksująca kąpiel, że weszłam do urządzenia sanitarnego, a raczej wpadłam doń w pełnym rynsztunku, a dopiero potem odkręciłem gorącą wodę. Cóż, odzież także należało odświeżyć. Byłam spocona jak wieprz. Nim jednak zdążyłam wyjść z wanny zasnęłam. Przemęczenie wygrało.
***
Minął tydzień odkąd weszłam do specjalnej sali treningowej. Miałam jeszcze dużo czasu na to by się dobrze wyszkolić. Ćwiczyłam ostro, uparcie i niemal bez przerwy. Nawet po śmierci Freezera i króla Korda mój trzy letni trening nie był tak morderczy jak ten tutaj. Tu miałam trudniejsze warunki, oraz bezkresną biel, w której mogłam się przecież zgubić.
Bardzo pragnęłam zrobić olbrzymie wrażenie na Vegecie. Chciałam mu pokazać, że potrafię! Że chcę, że będę silna i jestem godna swojego królewskiego tytułu w całej okazałości. Czyż nie to było mym chciejstwem od urodzenia? Choć przede mną była wciąż daleka droga nie miałam zamiaru się podawać. Skoro mieszaniec mógł być złotowłosym, ja tez miałam do tego predyspozycje. A nawet uważałam, że jest to konieczne.
Wycieńczona po kolejnych godzinach tortur na własnym ciele przeszukałam tutejszą spiżarkę i wybrałam parę owoców oraz surowe mięso. Podrzuciłam kawałek mięsiwa podpiekając je trochę pociskiem. Ugryzłam kęs po czym się skrzywiłam. Nie było to takie dobre, a nawet w ogóle. To co podawał Momo zdecydowanie było o niebo lepsze. W porze obiadowej czułam się jak na podrzędnym statku Kosmicznej Organizacji, gdzie jadło zwykle smakowało jak brudna podeszwa. Kucharką w końcu też nie byłam. Nalałam soku do szklanki, usiadłam na krześle i jak zawsze wlepiłam wzrok w olbrzymie kopuły na sklepieniu. To miejsce było niesamowite. Westchnęłam, po czym upiłam spory łyk zimnego, owocowego płynu.
— Gdybym tak mogła stać się super wojownikiem. – Marzyłam głośno. – Son Gohanowi się udało, a nie jest nawet czystej krwi.
Zamilkłam gdy w głowie zaszumiały mi słowa Trunksa, kiedy opowiadał o swojej przemianie w złotowłosego wojownika. Dopiłam napój i wróciłam do ćwiczeń. Musiałam się wzmocnić, koniecznie. Nie było czasu na nic nie dające rozmyślenia.
— Jeszcze zobaczysz Vegeta, na co mnie stać. – warknęłam – Jeszcze się zdziwisz!
Za każdym razem gdy wątpiłam w swoje umiejętności przed oczami pojawiał się ten perfidny uśmiech księcia, tak bardzo wyrażający, że miernoty niczego osiągnąć nie mogą. Nie mają prawa stąpać po ziemi, ba, tym bardziej nie mają prawa do jakiegokolwiek tytułu. Pomimo swojego pochodzenia często dostrzegałam w nim właśnie takie przesłanki. Czy to miało może coś wspólnego z moją płcią?
Nagle zrobiło się bardzo gorąco. Powietrze niemalże przyjęło czerwonawy kolor. Pojawił się po mojej lewej stronie płomienny gejzer, strzelający hen wysoko. Uskoczyłam spanikowana czując niemiłe oparzenie mimo kombinezonu wykonanego przez Bulmę.
— Co to było?!
Kolejny pojawił się, lecz tym razem po prawej stronie. Nie wiedziałam, co się tutaj dzieje. Nie miałam pojęcia jak mam się zachować. Buchnęło mi wreszcie przed twarzą! Upadłam w tył. Przerażona o swoją facjatę zaczęłam chaotycznie nabierać powietrza. Te płomienie pojawiały się coraz częściej i gęściej. Z każdej strony, dosłownie wszędzie! Zaczęłam dematerializować się z miejsca na miejsce by się nie usmażyć. Po chwili jednak stwierdziłam, że oto nadała się idealna okazja by zaprawiać się w zanzokenie. Po półtorej godziny ciągłego przemieszczania się wokół palących słupów ognia powietrze nie nadawało się do wdychania.
Było niesamowicie gorące, parzyło mnie w płucach zupełnie jak wtedy, gdy na ognistej planecie Sand byłam zmuszona spędzić tydzień w poszukiwaniu tamtejszych drogocennych minerałów dla Organizacji, rzecz jasna. Kilkoro zwiadowców padło jednej z ostatnich nocy z odwodnienia. Ja byłam na skraju wykończenia, jednak w porę zjawili się Gyniu Force. Choć nie chciałam trzymać tego w pamięci byłam tym draniom wdzięczna za ocalenie skóry. Na samo wspomnienie tego okresu dostałam zawrotów głowy. Zaczęłam się dusić, a zmęczenie sprawiało, że mgła zaszła mi na oczy. Dosłownie z sekundy na sekundę czułam jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Nie będąc w stanie zapanować nad umęczonym ciałem upadłam.
Dopiero teraz dostrzegałam, że byłam cała poparzona. Gdyby nie fakt, że owinęłam ogon wokół tułowia mogłabym się z nim już dawno pożegnać. Tego byłam pewna jak niczego innego. Grillowanego futra nie zamierzałam oglądać. Przeczołgałam się do stopni, co zajęło mi dobre dwadzieścia pięć czy osiem minut. Liczyłam swój czas chcąc zająć choć trochę głowę. Nie chciałam stracić świadomości, a byłam tego bardzo, bardzo bliska. Wymęczyłam się jak konający zwierz by dotrzeć do łazienki. Resztkiem sił odkręciłam lodowatej wody, lecz nie zdołałam już wejść do wanny. Leżałam na kamiennej posadzce czekając z upragnieniem, aż woda się przeleje i zamoczy, choć odrobinę przegrzane ciało. Coś mi mówiło, że błędem było wybranie zimnej wody, jednak zaduch jaki mnie ogarnął wcześniej zamroczył zdrowy rozsądek. Miałam jednak nadzieję, że oparzenia są powierzchowne i w kontakcie z płynem nie dojdzie do niepożądanych efektów.
Kiedy wanna była pełna ponad brzegi strumień ochłodził niewielką część skóry. Podniosłam się na rękach, a następnie przeczołgałam pod wypływającą ciecz po czym sapnęłam nie tyle ze zmęczenia co z bólu. Czułam mimo to niesamowitą ulgę. W powietrzu rozniosła się para studzonej skóry i kombinezonu. Nigdy nic mnie tak nie usmażyło jak te płomienne gejzery. Najciekawsze było to, iż nie pozostawiały po sobie żadnych dziur w bezkresie codziennej bieli. To miejsce było niesamowicie przesycone magią. Chyba nawet nie chciałam wiedzieć jakiej.
Gdy już doszłam do siebie wyszłam z podłogowej kąpieli kierując się prosto do łóżka. Stanęłam jak wryta w połowie drogi obserwując zalaną powierzchnię.
— Cholera! – Głos mi się załamał, a łzy niemocy napłynęły do oczu. – Nie zakręciłam wody...
***
Ocknęłam się trzy dni później. Na rękach i nogach miałam liczne ślady po oparzeniach. Przeszukałam całe pomieszczenie by znaleźć coś na te rany i musiałam przyznać, że zrobiłam przy tym niezły bałagan. Na moje szczęście to miejsce było wyposażone w tego typu maści. Wysmarowałam rany marząc o kapsule regeneracyjnej po czym wróciłam do ćwiczeń. Trzy dni odpoczynku to zdecydowanie zbyt długi okres. Musiałam nadrobić przespany czas. Przecież nie byłam tu na wakacjach! Na Ziemi przecież czekał na mnie Komórczak! Rany na ciele nieco przeszkadzały w wysiłku fizycznym, ale co mogłam na to poradzić? Właściwie to nic. Zaczęłam robić pompki by wzmocnić ręce. Niezbyt lubiłam tę czynność. W walce przecież bardzo ważnie były dłonie, nadgarstki, łokcie, a nawet przedramiona. Walka na gołe pięści także mogła się rozegrać, a moje były zdecydowanie bez siły. Po męczących, parogodzinnych pompkach nie tylko na pełnych dłoniach, ale i palcach położyłam się na plecy by odpocząć. Wymasowałam przesilone nadgarstki, co sprawiło mi ogromny ból. Pragnęłam podwyższyć swoje kwalifikacje do niewyobrażalnie wysokiego poziomu jednak wiedziałam, że pół roku to zdecydowanie zbyt krótki okres czasu by osiągnąć swój upragniony cel.
Zastanawiałam się także czy nie zostać tu nieco dłużej, a na dole wmówić wszystkim, że najzwyczajniej w świecie się zgubiłam. Było to przecież realne zagrożenie, każdy mógł łyknąć te kłamstewko, a nawet i współczuć związanego z tym stresu. Choć plan wydawał się być genialnym obawiałam się spóźnienia na turniej i przegapienia szansy pojedynkowania się.
— Walka? Jaka znów walka. – Burknęłam zniesmaczona. – Vegeta szybko by mi to wybił z głowy.
Wyobrażałam sobie jak nie tylko zagradza mi drogę do cyborga, ale sam skutecznie nokałtuje mnie przed próbą podjęcia walki. Nim wypędziłam z głowy niezadowalające myśli zdążyłam się zniechęcić do dalszego treningu. Miałam wciąż troszkę czasu na podjęcie decyzji. Lepiej było nie zawracać sobie teraz głowy. Jeśli chciałam dopiąć swego i zmierzyć się z przeciwnikiem musiałam nie tylko sobie udowodnić, że mam jakieś szanse.
Do starej notki 22.
OdpowiedzUsuń~Izunia.
30 stycznia 2009 o 5:01 PM
Droga Killal!
Tak, tak, dzisiaj zaczynam lenistwo (ferie), więc znajdę czas na napisanie notki ;).
No cóż… jak widać, nie popisałaś się nadto.A szkoda…Ogólnie rozdział jest z deka nudnawy. Niby wszystko dobrze opisane, a jednak… czegoś brak. Nie no… po prostu nuda – przepraszam. Nic się właściwie nie działo… Proszę się nie obrażać za komentarz, ponieważ napisałam jak najbardziej szczerze, co myślę o notce. A błędy… to chyba mówi samo za siebie.Mam do Ciebie prośbę – pisz w Wordzie, a unikniesz literówek i błędów ortograficznych, przynajmniej tyle dobrego. Albo załatw sobie dobrą betę, która poprawi wszystkie, a przynajmniej większość, błędów.
Pozdrawiam!
Do starego odcinka 22.
OdpowiedzUsuń~Lenka
31 stycznia 2009 o 1:28 AM
Kochana Killall!
Pociesz się – ja nie mam nic napisanego i piszę notki na bierząco.^^”A mi dopiero zaczynają się ferię, z czego niezmiernie się cieszę.W końcu się wyśpię.^^Nie, nie tylko ty.I nie używaj słowa „stara”.Powinnaś raczej napisać „Czy wszyscy są tacy mali?!” Mój starszy brat ma 32 lata i potrafi mi streścić całego Dragon Balla z pamięci ( do tego Shaman Kinga, Naruto, Death Note’a, Sailor Moona, Pokemony, Yu – Gi – Och [jakkolwiek to się pisze]). I tym podobne.Nie przejmuj się więc…^^”Notka była świetna.Widzać, że Sara solidnie pracuje, z czego się cieszę.Musi pokazać braciszkowi, że jest KIMŚ.;DAle nie powinna także przesadzać.Łatwo jest się przetrenować, a skutki tego nie bywają miłe, o nie…Piętnaście godzin treningu to już zdecydowanie dość.Chociaż Vegeta i tak z pewnością by ćwiczył.No cóż…Podobało mi się.;DCzekam na następny odcinek.
Pozdrawiam,!
Do starego odcinka 22.
OdpowiedzUsuń~Odea
31 stycznia 2009 o 2:12 PM
Rozdział bardzo fajny. Trening się rozpoczoł nono xDMam nadzieję, że nie będziesz za bardzo wchodzić w szególy treningów i że szybko zaczenie się walka z komórczakiem ;)Czekam na koleny rozdziaqł i pozdrawiam!
Do starej notki 22.
OdpowiedzUsuń~crysania
31 stycznia 2009 o 5:34 PM
Notka bardzo mi się podobała, masz bardzo fajny styl pisania. Początek treningu, tylko Sara chyba za bardzo się w niego zaangazowała. Jak tak dalej pójdzie to dziewczyna się wymęczy i osłabi organizm, powinna czasem odpoczywać.Serdecznie zapraszam na http://history-of-trunks.blog.onet.plPozdrawiam :)
Do 23.
Usuń~crysania
5 lutego 2009 o 6:45 PM
Notka bardzo fajna :) Mimo iż opisywałaś trening, z którego ciekawością różnie bywa. Hmmm… zaciekawiły mnie te ogniste gejzery, skąd to się tam mogło wziąć? Chyba nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie zawżywszy na to, iż sala treningowa jest ‚umieszczona’ w dość dziwnym miejscu, jakby poza czasem i przestrzenią.Straszne musiały być te rany od ognia, okropieństwo i jeszcze Sara zaczęła trening i nie wygoiła ich do końca, musi ją to potwornie boleć. Nigdy nie zrozumiem tej zawziętości wojowników. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, ciekawe, czy Sara osihnie poziom SSj?Pozdrawiam serdecznie :)history-of-trunks
Do starej noty 22.
OdpowiedzUsuń~elizabeth
1 lutego 2009 o 1:32 PM
witam, jestem jak obiecałam. to prawda dziewczyna naprawdę sytrasznie sie męczy. ja też nie mogę sie doczekać walki z komórczakiem :)no i zrobiłam ci nagłówek. mam nadzieje że ci sie spodoba choć dziewczyna na nagłówku nie dokońca przypomina sare…link: http://republika.pl/blog_ci_4038250/6660484/sz/princws.jpg
Do 23.
Usuń~elizabeth
5 lutego 2009 o 5:57 PM
notka bardzo ładna :) współczuję sarze popażonej skory. niestety nie mam jeszcze feri i nie mam czasu na długi komentarz mam nadzieje że mi wybaczysz :Pps u mnie news
Do notki 22.
OdpowiedzUsuń~Bryonly
1 lutego 2009 o 7:16 PM
Notka świetna ;D.Bardzo podobał mi się opis treningu z Madarkerą . Doskonale dobrałaś muzykę ;D.Pozdrawiam!P.S. Nie wiem kiedy dodam notkę, ale to miło,że zapytałaś ;*.
Odcinek 23
Usuńaniaf12lublin@vp.pl
4 lutego 2009 o 8:14 PM
Odcinek jest całkiem fajny :D.Współczuję Sarze, poparzona skóra musiała być wielkim utrudnieniem w treningu.Mam nadzieję,że w końcu zamieni się w Super Wojownika :D.A skoro pół roku to za mało…to może lepiej zostać rok? xD :D Pozdrawiam i czekam na news! ;*Bryonly
Do notki 22.
OdpowiedzUsuń~Izunia.
3 lutego 2009 o 3:05 PM
Droga Killal!
Zaskoczył mnie Twój dłuuuugi komentarz ;-). Wpływa to oczywiście na Twoją korzyść. Przejdę do odpowiedzi… Nie masz za co dziękować, hehe. I tu Cię zdziwię. Nie lubię krytykować… Nie lubię, ponieważ z natury jestem raczej osobą nie robiącą ludziom przykrości. Jednakże tu jest trochę inna sprawa. Piszę po prostu szczerze, ale tak, żeby nikogo nie urazić, poza tym odnoszę się wyłącznie do tego, co na blogu, a nie do osoby tworzącej. Tzn. nie napiszę nikomu, że jest głupi, bo nie mi to oceniać. Tak, też tak mam, że wiem jak się pisze dany wyraz, a kiedy przyjdzie co do czego, namacham jakiś bezsensowny błąd. Mimo, że mam dopiero 15 lat smak prawdziwego życia (oczywiście nie we wszystkich dziedzinach) poznałam i to aż za dobrze… Nie będę się rozwodzić na ten temat, ponieważ to tematy osobiste. Hm, fakt, ludzie nie chcą się edukować, a ja… nie tyle, że nie chcę, ale jestem leniwa xD. Zresztą… nie uważam się za jakiegoś mistrza w dziedzinie ortografii, bo sama popełniam błędy (jak każdy). Jeśli chodzi o wątek z Karinem to na razie nie mogę nic zdradzić. Pozdrawiam serdecznie ;-)!
P.S. Dobrze, że się rozpisałaś!
P.S2. Jeśli są jakieś literówki, albo bezsensowne zdania to przepraszam, ale pisałam na szybko.
P.S3. Niezmiernie cieszy mnie fakt, że mimo, iż ostatnio skrytykowałam Twoją notkę, Ty nie poniżyłaś się do tego, aby przyczepić się mojej (zakładając, że Ci się podobała). Przyzwyczaiłam się, że ludzie specjalnie mówią, że im się nie podoba, chociaż nie potrafią uargumentować swojej wypowiedzi. To, że tak nie robisz świadczy o Twojej dojrzałości (wiek robi jednak swoje).
Do notki 23.
Usuń~Izunia.
4 lutego 2009 o 10:55 PM
Tak, tak. Jedni potrafią być dojrzali w wieku dziewięciu lat, a drudzy w wieku czterdziestu zachowują się jak gówniarze. Myślę, że wszystko zależy od sytuacji życiowej. Ja osobiście jestem, jak na swój wiek, dziwna, z pewnością inna. Odmienne poglądy, przyznam szczerze, że znacznie dojrzalsze niż u równików. Chociaż z drugiej strony jestem głupia, nienormalna i robię rzeczy, których później żałuję. Tak, chyba sama nie potrafię określić jaka jestem. Może to dlatego, że jestem zarówno Izunią, jak i Izą? A może dlatego, że życie czasem staje się dla mnie za trudne? Książkę z przyjemnością „pochłonę” ;-). Mam nadzieję, że będę miała przyjemność się do niej dostać. Jeśli chodzi o szablon… Nie mam o nim konkretnego zdania. Jest raczej zwykły. Nie podoba mi się szalenie, aczkolwiek nie doprowadza do szału (jak poprzedni). Hm, a wszystko przez Onet. Kiedy zrobię w pełni satysfakcjonujący mnie szablon, okazuje się, że zajmuje za dużo pamięci. A co za tym idzie, muszę robić mniej wymyślne „dzieła”, które najczęściej wychodzą nijak (w moim mniemaniu). No cóż, trudno. Zabieram się teraz do czytania Twojej notki ;-).
~Izunia.
4 lutego 2009 o 11:10 PM
Czas zabrać się za komentarz… Błędów stanowczo mniej niż ostatnio (i widzę, że dobrze napisałaś słowo: „Komórczak”). Nie będę ich wypisywać (chociaż może należałoby), ponieważ mam mnóstwo rzeczy do zrobienia, a planuję wyrobić się do… rana? Hm, nie ma to jak mobilizacja xD. Wielki plus za to, że nie ma błędów gramatycznych i językowych, przez co tekst wydaje się ciekawszy. Mimo, że nie przepadam za czytaniem o treningach (to chyba nigdy nie ulegnie zmianie), to Twój opis przyswajałam sobie w miarę przyjemny sposób, aczkolwiek nie było za ciekawie. No cóż, nie wymagam jednak, aby opis treningu był porywający. Sama nie potrafiłabym temu sprostać ;p. Jestem ciekawa, czy Sarze uda się przemienić w SSJ. To trochę dziwne, że tylko mężczyznom, jak dotąd, się to udało. Dziwne, żeby nie powiedzieć – seksistowskie. Nie wiem… Nie potrafię się zdecydować… Wolałabym, żeby się jej udało, czy też nie? Z jednej strony jestem na tak, z racji moich poglądów (NIEKIEDY feministycznych). Natomiast z drugiej… odzywa się we mnie wewnętrzny głos, mówiący zdecydowane: „nie”. Mimo wszystko nie wiem, czy potrafiłabym przeboleć fakt, iż dziewczyna zdołała prześcignąć (a tak może się stać) moich kochanych chłopców. Ach, dylemat. No nic… czekam na dalszy rozwój akcji ;-). Pozdrawiam serdecznie!
Do starej 22.
OdpowiedzUsuń~Lenka
3 lutego 2009 o 10:48 PM
Kochana Killall!
Ja wcale nie raduję się z ferii.Kocham moją szkołę i najchętniej spędzałabym w niej całe dnie, mimo, iż jest męcząca.Kapsuła nie przepuszcza KI, ponieważ Vegetka musi się skupić. XDMusiałam przeskoczyć trzy lata w przód.Uwierz mi, że teraz będzie o wiele ciekawiej.;DMinusa?Uch!
Do 23
Usuń~Lenka
4 lutego 2009 o 10:08 PM
Kochana Killall!
Notka jak zwykle udana.;DSzkoda tylko, że krótka.T.T”Było trochę błędów, ale w końcu nikt nie jest idealny.;DNie wiem czemu, ale doszłam do wniosku, że każdy mocno ćwiczący, uparty i wytrwały Saijanin może przemienić się w super Saiyanina.W końcu udało się siedmiolatkom…^^”Hm.Ja nie potrafię zrobić nawet trzech pompek…^^”Niestety, na Saiyankę to ja się nie nadaję.;DPozdrawiam i czekam na nexta,
~Lenka
Usuń6 lutego 2009 o 7:46 PM
Kochana Killall!
Szczerze mówiąc, sama nie mam zielonego pojęcia, jak czytać adres mojego bloga.^^”Jest to spowodowane tym, że nie miałam pomysłu na adres, a ten podsunęła mi koleżanka. Z resztą…Na początku ten blog miał być zupełnie o czym innym, jednakże zauważyłam tak wspaniałe anime jak Dragon Ball. ^^Pozdrawiam i czekam na odcinek,
Do starego odcinka 22.
OdpowiedzUsuń~Mihoshi
17 czerwca 2010 o 5:07 PM
Widzę, że Sara nie próżnuje. Trening w tym pokoju jest morderczy za to daje fantastyczne rezultaty. Nie mogę się doczekać, aż dojdę do turnieju ^^
Do starego 23.
Usuń~Mihoshi
21 czerwca 2010 o 2:05 PM
Szkoda, ze tak krótko, ale w sumie ile można pisać o treningu. Zaciekawiły mnie te ogniste gejzery, odcinki z sala treningową oglądałam już jakiś czas temu, ale nie mogę sobie przypomnieć, żeby coś takiego tam było. W każdym razie mam nadzieję, że Sarze uda się osiągnąć poziom SSJ.PS. A co do pompek to tu bym się z Sarą nie zgodziła. Ja je lubię, już gorzej mnie męczą te durne przysiady ^_-
Do starego 23.
OdpowiedzUsuń~Odea
4 lutego 2009 o 11:49 AM
No odcienek nawet nawet ;)Ciekawe czy uda jej się stać super wojownikiem.Mam nadzieję,że zrobi na wszystkich spore wrażenie.Czekam na nexta i pozdrawiam! ;)
Kochana Killall!
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo za literówki, poprawię je od razu, żeby później nie zapomnieć. ;) Dobrze wiedzieć, że ktoś stoi na straży przy czytaniu tekstu, od razu będzie przejrzyściej. ;)
Naprawdę nie było pogody? U nas są upały, wytrzymać się nie da. Owszem, kilka dni padało, ale chyba tylko cztery. Zresztą, ten czas tak pędzi, że już się gubię. Ja mam urlop dopiero w listopadzie, także zazdroszczę nawet takiego wyjazdu, zawsze jakiś odpoczynek. A jezioro duże? ;)
Jeśli chodzi o sagę, to tak, musi być niedługo koniec, ale nikt nie powiedział, że kolejna nie będzie miała z tą żadnego związku. ;) Pokłosie wiedźmy przyniesie trochę zmian.
Uczucia Vegety w następnej notce, przejdziemy do teraźniejszości, chociaż jak mnie najdzie, to jakaś retrospekcja może być wrzucona, ale już mniejsza.
Wątek Vegety na służbie u Freezera jest szalenie ciekawy. Chciałabym kiedyś napisać opowiadanie o tym, bo na blogu, jasne, poruszam ten temat, ale nie w takim stopniu, jakbym chciała. Nie ma teraz na to za bardzo czasu. Może jednak, jak nadarzy się sposobność, to pociągnę ten temat. ;)
Z Brą ogólnie będzie trochę takie skomplikowany wątek, ale nie zamierzam nic zdradzać. ;)
Nie do końca zrozumiałam to zdanie: (...) wiem, że znajdzie spokomentatorka.ńczenie księcia" :D
Dawny Vegeta nie miał skrupułów. Zabijał ile chciał, i jak chciał. To przerażające, że jest teraz ojcem. Z drugiej strony, pokutuje za przeszłość.
Tak, interpretacja jest jak najbardziej trafna, warto zapamiętać, bo jeszcze do tego wrócimy. ;)
Jak tylko znajdę czas, to przysiądę do pisania, ostatnio intensywne dni. ;) Cieszy mnie, że opowiadanie nadal się podoba. :)
P.S. Nie ma za co, w końcu jesteś już ze mną ładny kawałek czasu, komentując bez wytchnienia. :)
Droga Killall ;)
OdpowiedzUsuńTeraz tekst jest już zrozumiały. :D A co do wykończenia księcia, to jak najbardziej, planujemy to we trójkę - wiedźma, Toe i ja xd.
Akurat to lato jest jednym z najlepszych, upały są po prostu niemożliwe, dlatego pechowo trafiliście na deszczową pogodę. Z drugiej strony, najważniejszy jest odpoczynek o pracy. ;)
Tyle wątków otwiera saga wiedźmy, że nawet przy zakończeniu jej nie będzie łatwo wrócić do normalnego pisania. ;)
Może się droga Killall zdziwisz, ale czytam na bieżąco Twoje opowiadanie :) Tylko czasem zapominam skomentować xD
OdpowiedzUsuńAha, tak btw. I'm back! :D
Już wyjaśniam czemu mnie nie było xD W sumie to nic skomplikowanego - praca i wynikające z niej zmęczenie oraz brak czasu i chęci na cokolwiek, nawet na gierki, a co dopiero na pisanie! :D Mój odcinek napoczęty leży już od jakiegoś czasu, ale miejmy nadzieję, że ostatnie wieści o powrocie Broliego zmobilizują mnie do dokończenia trzeciego i kontynuowania historii :) Jak wyznaczysz deadline, postaram się go dotrzymać, bez niego sama widzisz jak mi idzie xD
Tak, ten odcinek przeczytałem już jakiś czas temu, dlatego jak przeczytałem wiadomość, pomyślałem, że to już kolejny :D
Wstyd mi strasznie, a może to już zmęczenie, ale nie ogarnęłam, o co chodziło z tą tasiemką od Trunksa 🙈🥵
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba determinacja Sary, żeby przejść transformację i jestem pewna, że jej się uda, w końcu też ma w sobie takie pokłady bólu i złości, że prędzej czy później stanie się super wojowniczka!
Wyjasni sie pozniej :) Sara jeszcze nie wie sama.
UsuńDziewczyna jako rasowy Saiyanin, a za razem siostra Vegety ma w sobie mase determinacji i samozaparcia. Nie ma innej opcji jak posiadanie podobnych cech :p I masz racje, takie emocje muszą w końcu eksplodować. Tylko kiedy? Musisz przeczytać ;) nie moge popsuc Ci przyjemności z czytania. :D
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ta komnata jest niesamowita i mam nadzieję że naprawdę się wzmocni tak że Vegeta nie będzie jej uważał za słabą...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza