27 lipca 2022

82. Dzień pierwszy w nowym świecie

Saga: Super bohaterowie


Rok 774
Planeta Ziemia

Mijały dni, miesiące... Bulma skakała niemalże na głowie, starając się wysłać mnie – jej zdaniem – do dobrej szkoły. W końcu zdecydowała, że musi być to liceum w mieście Satana, tego idioty, który, o zgrozo podszywał się pod wybawiciela planety nie tylko przed Komórczakiem, ale i Bojackiem. Chi-Chi tę placówkę wybrała swojemu synowi, a kobieta mego brata stwierdziła, że najrozsądniej będzie, gdy chłopak będzie miał mnie na oku, jak jakiegoś bandziora. Na samą myśl miałam niestrawność.

Gdy tak obie panie mędrkowały przy kawie w olbrzymim ogrodzie wewnętrznym posiadłości płonęłam ze złości. Nie miałam już dawno pięciu lat! Gdyby nie przyjaciel już dawno bym wybuchła, a on trzymał mnie za dłoń beztrosko się uśmiechając. Był w stanie zrobić wszystko by nie wyprowadzić mnie z równowagi. Ten to miał stalowe nerwy. W przeciwieństwie do mnie on cieszył się, że idzie do szkoły. Radowało go, że w końcu pozna innych ludzi, rówieśników, zobaczy świat z innej perspektywy niż ta dotychczasowa. Na te uwagi jedynie przewracałam oczami bądź prychałam. Ja w przeciwieństwie do niego szłam tam za karę. Samowolne podróżowanie w czasie i kosmosie zbierało wreszcie żniwa. Gohan niejednokrotnie usiłował mnie pocieszyć faktem, że idę tam razem z nim. Mówił: będzie łatwiej, weselej, zobaczysz! Na mnie możesz zawsze liczyć. Miałam nadzieję, że się z obietnicy nie wymiga.

Bez wątpienia musiałam się stawić na egzaminach przed przyjęciem do tego liceum. Może gdyby nie moje lekceważące podejście do sprawy spaliłabym się tam z nerwów, ale Gohan osobiście mi pomagał przed tym wydarzeniem. Oczywiście w przeciwieństwie do niego moje wyniki były nie najlepsze. Bulma niejednokrotnie groziła mi palcem bym niczego nie schrzaniła, bo zapłaciła spore pieniądze by mnie tam przyjęto, a ja nie zamierzałam jej tego w żadnym wypadku ułatwiać. Nie chciałam być Ziemianką. Nie byłam nią. Moja kara była również jej, a ta, póki co nie miała zamiaru odpuścić.

Dni i miesiące zamieniły się w lata. Kilka tygodni przed orientacyjnym dniem moich 17 urodzin, czyli w dniu, w którym odnalazłam brata, bo ani ja, ani Vegeta nie potrafiliśmy określić, kiedy to było zgodnie z ich kalendarzem, nadszedł ten straszliwy poranek. Trzęsłam się w gniewie starając sobie wyobrazić ten pierwszy dzień szkoły. Szczerze powiedziawszy wolałam stawić czoła straszliwemu złu i dostać spore baty w walce niż udać się do tego miasta, do tych ludzi, udawać kogoś, kim nie jestem. Znowu.

— Jesteś gotowa do wyjścia? — zapytała Bulma malując usta czerwono krwistą szminką. — Musimy wychodzić.

— Prawie — burknęłam dmuchając w swoją grzywkę.

Spojrzałam błagalnie wzrokiem na Vegetę oczekując od niego hasła typu: Ziemię zaatakowano! Bardzo chciałam uniknąć tego piekielnego wydarzenia i każdego następnego. Teraz kara za mój wypad w przeszłość była najbardziej odczuwalna i nikt nie stał po mojej stronie bym nie musiała iść do sali skazańców.

— Nie bądź mięczak — zakpił książę, krzyżując ręce na piersi.

— No, coś ty! — warknęłam. — A pan, panie mądraliński, kiedy będziesz robić coś ludzkiego? Zapraszam!

Nim się zdążyliśmy dobrze posprzeczać, Bulma zdążyła wejść nam w słowo oznajmiając, że gdy my będziemy leciały do szkoły, on będzie musiał zabrać swojego syna na spacer, plac lub inną atrakcję, z naciskiem dla dzieci grożąc przy tym, że nie skończy remontować sali grawitacyjnej, byśmy nie musieli trenować w starej, rozsypującej się kapsule, która tak naprawdę nie nadawała się już do poważnych treningów – nasze KI potrzebowało czegoś solidniejszego.

Zaśmiałam się złośliwie,  gdy ten puchł ze złości. W takim wypadku mogłam jakoś przeżyć ten okropny czas. Sama myśl, że na miejscu spotkam Gohana lekko dodawała mi otuchy. Z racji tego, że mieszkaliśmy daleko od siebie, a miasto Zachodu to już zupełnie na drugim końcu świata było dla podrzędnych ludzi, więc wspólna podróż była bezsensowna. Przynajmniej tego pierwszego dnia, bo wynalazczyni za nic nie dała się oszukać, że dotrę do celu samotnie.

Niebieskooka wsiadła do niedużego pojazdu latającego z pokaźnym logiem rodzinnej firmy. Co prawda nie byłam zwolenniczką maszyn, wszak sama potrafiłam unosić się w powietrzu i to zdecydowanie szybciej, ale ona się uparła. Chciała mieć pewność, że trafię tam, gdzie mi kazała, a jak jej czmychnę to będzie problem.

Odziana byłam w luźny T-shirt w kolorze zieleni oraz wygodne czarne getry do kostek. Nie dałam się wsadzić w nic innego, a na takie ubrania się zgodziła. Jej zdaniem nie mogłam wyjść w stroju bojowym, a ciuchy typowo treningowe także nie wchodziły w grę. Nie lubiłam zmyślnych szmat ziemian ani łazić po tych wszystkich miejscach, w których można było je nabyć. Kobieta niemal w rozpaczy prosiła Osiemnastkę by ta przekonała mnie, że jest na tej planecie odzież, w którą mogłabym się ubrać. Jakiś kompromis udało nam się wypracować, a Bulma o mało nie spaliła się ze wstydu, gdy wszczynałam wojnę w tych oczojebnie oświetlonych galeriach.

Podróż ultraszybkim pojazdem wystarczająco mnie wynudziła, chociaż byłam pod wrażeniem, jak szybko mogły poruszać się wynalazki tej kobiety. Gdy wylądowałyśmy w mieście, a wielki samolot zniknął w czeluściach kapsułki turkusowo włosa kroczyła dumnie w swoich tupiących czerwonych obcasach, a ja człapałam za nią z nadętą miną. Ludzie się za nią oglądali, jedni podziwiali, inni pozdrawiali.

Szkoła okazała się dużym gmachem, większym od domu, w którym mieszkałam. Wokół panował chaos. Wszędzie panoszyła się młodzież. Śmiechy, krzyki, pomruki. W milczeniu obserwowałam okolicę rozmyślając ile osób musiałabym znokautować by stąd zniknąć i nie musieć wracać.

Bulma zaprowadziła mnie jak dzieciaka pod klasę, gdzie spotkała starego nauczyciela oznajmiając mu, iż jestem nową uczennicą tej szkoły, a po chwili niemal mnie wepchnęła do środka machając na pożegnanie. Wściekle spojrzałam w jej kierunku, by po chwili zlustrować pomieszczenie. Nie było jeszcze specjalnie dużo osób.

— Wybierz sobie miejsce. — Nauczyciel wskazał obszerną salę wypełnioną zielonymi podłużnymi stołami rosnącymi niczym schody ku górze.

Z niesmakiem pomaszerowałam na samą górę wybierając krzesło najbliżej okna. Od razu pomyślałam, że w razie co przez nie wyskoczę pokazując wszystkim jak bardzo mam ich w nosie. Nawet się uśmiechnęłam wyobrażając sobie to całe zajście.

Z każdą upływającą chwilą napływali uczniowie do klasy. Jedni zwracali na mnie uwagę, a inni byli za bardzo zajęci sobą. Wolałam zdecydowanie tę drugą grupę.

— To moje miejsce — burknęła ruda, wymalowana na twarzy dziewczyna.

Spojrzałam na nią od niechcenia robiąc przy tym minę jakbym się przesłyszała, po czym wróciłam do obserwowania szkolnego podwórka.

— A gdzieś jest to napisane? — zapytałam powoli.

— Nie, ale wszyscy wiedzą, że jest moje — odpowiedziała z wyższością w głosie.

Chwyciła mnie za ramię próbując ścisnąć je, gdy nie zareagowałam na jej wypowiedź, a raczej wbić swoje pomalowane szpony. Spojrzałam na jej dłoń. Czy ona właśnie próbowała pokazać mi, jaka jest silna lub ważna? Jakoś tego nie zauważyłam. A może myślała, że ma do czynienia z jakąś delikatną płaczką? Mimo wszystko usiłowała postawić na swoim. Miała pecha, ze mną nie miała żadnych szans, nawet na ustępstwo. Stary człowiek, który siedział na samym dole, przy ogromnej tablicy wiszącej na ścianie sam powiedział, że mam wybrać sobie miejsce. No i wybrałam, właśnie to.

Son Gohana nigdzie nie było, musiałam sobie radzić sama, z tymi istotami. Bulma wiecznie tłukła mi do głowy, że mogłabym wszystkich nastraszyć swoją odmiennością, więc miałam zachować dla siebie kim byłam.

Lewą dłonią złapałam rudą za jej dłoń wpijającą się złowieszczo w moje niczemu winne ramię. Starałam się jak najdelikatniej zacisnąć nowej koleżance piąstkę. Nie namyślając się długo przyłożyłam ją do ławki uśmiechając się mało życzliwie.

— Teraz wszyscy będą wiedzieć, że to miejsce należy do mnie.

Dziewczyna syknęła, co oznaczało, że zabolało ją i ze łzami w oczach powędrowała do innej ławki. Oczywiście jak najdalej ode mnie. O ile dobrze słyszałam padło nawet hasło: dziwaczka. Tym mogłam zająć się później albo i nie. Dziwna to była ona, ja tam czułam się całkiem normalna.

Ponownie wróciłam do obserwacji tego, co działo się za oknem, a było tam dojść tłoczno. Młodzież żwawo maszerowała do budynku, które zdążyłam nazwać swoim więzieniem.

— No, proszę, proszę. — odezwał się męski głos. — Zadziorna.

Spojrzałam na właściciela głosu, który zasiadł niedaleko, ławkę niżej, lecz sporo oddaloną ku prawej stronie. Blondyn o włosach do ramion były dłuższe nawet od moich, zaczesane mocno do tyłu. Chłopak całkiem umięśniony, jak na zwykłego mieszczucha, lecz niczego sobą nie prezentował – jego KI balansowała na marnych kilku jednostkach. Zdawało się, że spogląda na mnie wyzywająco. Prychnęłam odwracając wzrok opierając swój policzek na dłoni, która podpierała słomianą w kolorze ławkę. W głowie miałam tylko jedną myśl – niech ten dzień już się skończy.

Obmyślając plan na wieczorny trening usłyszałam podniesione szepty z ławki niżej. Klasa była niemal pełna czego nie zauważyłam spoglądając przez duże okno, a mojego przyjaciela jak nie było, tak nie mogłam się doczekać. Czyżby ta przebiegła Bulma mnie oszukała, żebym tylko poszła do tego więzienia? Czy na pewno miał tutaj pojawić się mój przyjaciel?

— Sharpner, czy to nie ty czasem jesteś tym latającym wymiarem sprawiedliwości? — zapytała stosunkowo głośno czarnowłosa dziewczyna w dwóch kucach siedząca na ławce wymachując delikatnie nogą przewieszoną na kolanie.

Chłopak, który wcześniej usiłował mnie zaczepić poprawił włosy zupełnie jak Yonan. Niemal przeszedł mnie dreszcz na to wspomnienie. Latający wymiar sprawiedliwości? A co to takiego? Postanowiłam w ciszy wsłuchać się w rozmowę nie obserwując rozmówców. Cokolwiek to było latało, więc miało prawo być, chociaż odrobinę interesujące.

— Nie, byłem rano na treningu — niemal fuknął z oburzenia. — Z resztą nie lubię pomagać policji. Za kogo ty mnie masz? 

I zaczęła się dyskusja między najbliższymi zajętymi krzesłami. Tajemniczy osobnik miał być silny, silniejszy od ojca niejakiej Videl, kimkolwiek był. W głowie brzęczały już dwa imiona, które jak przypuszczałam mogłam zapomnieć w przeciągu paru godzin. Chwilę później padło hasło, iż jakiś tam latający wymiar sprawiedliwości nie może być silniejszy od Herkulesa, bo to jest zwyczajnie niemożliwe. Jeśli chodziło im o tego błazna co chciał się bić z tworem doktora Gero, jedno było pewne – silniejszy mógł być, ale tylko od całkowitych miernot tej planety.

— Drodzy uczniowie! Witam was serdecznie po wakacjach. — Niespodziewanie zabrał głos człowiek z dołu. — W tym roku dołączyła do nas nowa koleżanka. Może się nam przedstawisz?

Szeptom nie było końca. Mówili o mnie, gapili się, a ja milczałam, a nauczyciel wyczekiwał mojej odpowiedzi. Na próżno.

— Śmiało. — Usiłował mnie zachęcić do zdradzenia swego imienia. — Powiedz nam coś o sobie.

— Nie — rzekłam stanowczo ignorując pomruki uparcie wpatrując się w okno.

Wtedy coś zastukało, a zaraz otworzyły się drzwi. Jak wszyscy, automatycznie odwróciłam się ku nim, by dowiedzieć się kto nadchodził. Nim jednak przestąpił próg sali rozpoznałam sygnaturę, a w chwilę później pojawił się zmieszany Gohan. Został poproszony do środka ruchem ręki i o to samo co uprzednio mnie staruszek zapytał mego przyjaciela. Ten nieśmiało się przedstawił, a siwiejący ziemianin nie mógł oczywiście pominąć faktu, że wyniki egzaminów tego spóźnialskiego były nieskazitelne. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie dla większości zebranych, co wywnioskowałam brakiem specjalnego zainteresowania.

Odziany był w dziwne, rdzawe spodnie, z wyglądu niewygodne, błyszczące, sznurowane buty oraz białą bluzkę z długim rękawem i czarną kamizelkę narzuconą na to. Na jego piersi błyszczało się logo tej przeklętej szkoły, której za nic nie chciałam zakładać, ale koniec końców zostałam zmuszona, by móc wejść do budynku. Spoczęła ona na ramieniu i mnie irytowała. Przyjrzałam się przyjacielowi: skrócił włosy pozostawiając jedynie jeden niesforny kosmyk. Nie wyglądał już tak łobuzersko.

Chłopak został poproszony o zajęcie miejsca, a ten zaczął się rozglądać po pomieszczeniu nie kryjąc zdenerwowania. Już miałam zawołać półczłowieka, że obok mnie jest wolne miejsce, gdy zostałam uprzedzona przez blondynkę z dołu, która fryzurą przypominała matkę Trunksa.

Obserwowałam w milczeniu i irytacji jak zawstydzony syn Gokū wspina się po stopniach prosto do dziewczyny, która zaoferowała się wolną ławką.

— Cześć! — Uśmiechnęła się do niego szeroko. — Ja jestem Erasa. Miło cię poznać.

— Cześć — odpowiedział nieśmiało, po czym zajął miejsce, by wyciągnąć swój ekwipunek z lnianej torby, którą miał przewieszoną przez ramię.

— A to jest Videl, ale nie jest zbyt rozmowna. — Wskazała na dziewczynę po swojej drugiej stronie.

Zostałam niezauważona. Niezauważona! Jak on mógł mnie nie dostrzec? Rozeźlona wyrzuciłam minimalną ilość KI by pstryknąć nią z palców prosto w jego plecy. Jak on w ogóle śmiał o mnie zapomnieć?! Obiecywał mi, że nie będę się tu czuć jak osaczona!

Gdy energia dosięgła jego ciała niemal podskoczył, po czym mechanicznie się odwrócił, a gdy zobaczył, iż to ja szeroko się uśmiechnął.

— Och, cześć! — Był wyraźnie zakłopotany. — Nie zauważyłem cię. Bardzo, bardzo przepraszam.

To oczywiste baranie przeszło mi przez myśl. Inaczej przecież bym nie zaczepiała go.


— Znacie się? — zapytała Erasa. — Koleżanka nie jest zbyt rozmowna.

— A, no. — Wzruszyłam ramionami przewracając przy tym oczami.

Gohan potaknął z uśmiechem wyjaśniając, iż się przyjaźnimy. Co poniekąd zainteresowało blondynę i jej koleżankę, co siedziała po jej prawicy. Nie dość, że dwoje nowych to jeszcze się znają. Oczywiście niebieskooka nie omieszkała napomknąć, iż nie chciałam się przedstawić i może on zdradzi im moje personalia. Zrobił to bez większego namysłu, a ja ponownie przewróciłam oczami głośno przy tym prychając.

W międzyczasie nastolatkowie wrócili do rozmowy o tym kimś co podobnież latał. Przy okazji dowiedziałam się, że ów Videl jest córką tego skończonego pajaca Herkulesa i to właśnie ją nurtuje kim był tajemniczy bohater, co sprzątnął jej sprzed nosa zbirów, bo lubiła udzielać się społecznie. Nawet wyobraziłam sobie jak z ojczulkiem wywijają akrobacje, byleby popisać się przed mieszkańcami tej planety. Jej jednak nie widziałam w telewizji, a mimo to twarz w jakimś stopniu wydawała mi się znajoma.

Dziewczyna wreszcie wywnioskowała, iż musiało jakiemuś naocznemu świadkowi chodzić o Son Gohana, a ten z trudem wywinął się kłamstewkiem, że musieli go z kimś pomylić i nie może być złotowłosym bohaterem, o którym tak od rana trąbią. I tu nie zgadzał jej się w stu procentach opis, więc mu odpuścili, wszak ponoć siła nie idzie w parze z inteligencją. A Gohan w oczach ziemskiej wersji Yonana był nawet uważany za mięczaka. Co było ciekawe, bo uśmierciłby go jednym palcem.

Po pierwszych jakże nudnych i w sumie nieinteresujących mnie zajęciach nastała moja ulubiona część grafiku – przerwa. Jako że mieliśmy zostać w tej samej sali nie ruszyłam się z miejsca. Tam gdzieś czyhała na to krzesło dziewczyna o włosach kolorem zbliżonych do Zangyi tylko prostych niczym spływający wodospad. Son Gohan widząc, że nie opuszczam klasy odwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem. Gdy pomieszczenie niemal opustoszało wreszcie mogliśmy ze sobą porozmawiać. Inni uczniowie wybiegli niemal jak dzikie psy, gdy rozległ się dziwny dźwięk. Ja bym tak uczyniła, ale już tu nie wróciła.

— Gdzieś ty się podziewał? — warknęłam. — Zostawiłeś mnie samą w tym wariatkowie całą wieczność!

Chłopak się zaśmiał nerwowo, drapiąc głowę.

— Bo wiesz, jak biegłem do szkoły to zaatakowali bank i żeby mnie nikt nie poznał użyłem transformacji. Z tego wszystkiego spóźniłem się i zjadł mnie stres...

— Czyli jednak o tobie mówi cała szkoła? Cudnie! — Wyrzuciłam ręce w górę nazbyt głośno wołając ostatnie słowo. — A to mnie kazaliście się pilnować! Co za dzień.

Czarnooki się zarumienił nie wiedząc, co powiedzieć. Teraz zrozumiał, że nie słusznie obawiali się mojego pierwszego dnia nauki, bo wbrew pozorom potrafiłam trzymać język za zębami nie wykrzykując wszystkim, iż ja, kosmitka pochodzę z rodziny królewskiej i mają się mi pokłonić, albo zniszczę tę planetkę. Zdążyłam przez te kilka lat nasłuchać się na temat swojego bycia dziwolągiem.

Aż miałam ochotę w podskokach pobiec do Bulmy i sprzedać jakże cudną informację. Na pewno moja prawdziwa wersja byłaby wątpliwa, gdyby nie fakt, że Gohan nie umie kłamać i przyzna się do swojego porannego poczynania i tego, jak teraz wokół niego węszyli, a ja okazałam się nieinteresująca.

Niestety nieuchronnie nadszedł koniec przerwy oznajmiając to swoim dziwacznym melodycznym dzwonkiem jakbym stała pod wierzą zegarową. W parę chwil uczniowie zleźli się do klasy zajmując swoje miejsca. Nim jeszcze zaczęła się lekcja Erasa zaczęła dopytywać się różnych rzeczy o swoim sąsiedzie z ławki. Była z niej mega dociekliwa papla.

— Przepraszam, ale jestem wścibska — szepnęła przyjaźnie. — Widzisz, nie pochwaliłeś się gdzie mieszkasz.

Zdumiałam, gdy otwarcie przyznała się do swojej nie zbyt przyjemnej przypadłości kolekcjonowania informacji.

— Nie szkodzi. Pochodzę ze wsi. Mam kawałek do miasta. — odparł bez namysłu.

— A dokładniej? — dopytywała dalej.

— W górach, w stronę morza i pustyń. Sektor 38.

— C-co?! Rejon 38?! Nie kpij ze mnie! — Blondyna zerwała się na nogi mało nie przewracając krzesła. — To tysiące kilometrów stąd, a nie jakiś kawałek!

Nauczycielka w okularach zwróciła uwagę oszołomionej dziewczynie by zapanowała cisza w sali. Zrobiłam głupią minę powstrzymując się od śmiechu. Dla nich było to daleko, ale jakby nie patrzeć, ja miałam dużo, duuużo dalej do miasta Herkulesa, więc ciekawa byłam reakcji, co powiedzą na moje zamieszkanie. Jednak w tej chwili wolałam słuchać tego, co się działo ławkę niżej niż zabierać głos. Czekałam na moment, w którym Gohan strzela gafę. To było lepsze niż telenowele Bumy w telewizorze.

Dziewczyna była nawet w stanie poinformować nas ile trwa wyprawa samochodem lub samolotem do tej szkoły z miejsca, w którym Saiyanin pomieszkiwał. Naprawdę, aż mnie korciło, by coś palnąć, ale odpowiedź czarnookiego nastolatka była dużo głupsza niż się spodziewałam. W sumie? Nie umiał kłamać, nie był nawet przygotowany na to pytanie. Musiałam go jakoś wybronić nim całkowicie się pogrąży. Czułam jak jego KI skacze, a to mogłoby wywołać panikę wśród ludzi. W końcu, od czego są przyjaciele? Już dostatecznie zwrócił na siebie uwagę i to mnie przyszło go ratować. Nikt inny teraz by tego nie zrobił.

— Przecież to nie jest tak daleko — burknęłam i machnęłam ręką jakby od niechcenia wciąż obserwując to samo okno. — Ja mieszkam dużo dalej, a jednak tu jestem.

Ostatnie zdanie wypowiedziałam z przekąsem. Przecież nawet nie chciałam tu być, a robiłam z siebie durnia tylko po to by Bulma ukończyła wreszcie salę treningową na kształt tej, którą miałam okazję wypróbować w innej przyszłości.

Najbliżej zebrani zwrócili się w moją stronę z zainteresowaniem.

— Och, jestem ciekawa. — Erasa niemal podskoczyła w krześle. — Jak daleko jest to... dalej? Nie było bliżej żadnych szkół?

— Miasto Zachodu.

Po tych słowach wyszczerzyłam mało uprzejmie zęby czekając na reakcję słuchaczy. Ich oczy niemalże wyskoczyły z orbit. To ponad trzy razy dalej niż w przypadku syna Gokū.

— To niemożliwe — burknęła Videl. – Musisz gdzieś wynajmować mieszkanie. Nikt nie może codziennie dojeżdżać z Zachodniej Stolicy. Nie wkręcisz nas, koleżanko.

—    Nie muszę. – Prychnęłam. – I nie jestem twoją koleżanką.

Czarnowłosa spojrzała na mnie z rezerwą, a ja odpłaciłam jej krzywym grymasem. Córka idioty, czy nie, nie zamierzałam się z nimi bratać.

— Sara mieszka w Capsule Corporation. – Szybko wypalił Gohan z zakłopotaniem.

—    To wyjaśnia wiele. – Zauważył Sharpner cicho pogwizdując. – Mają piekielnie dobre i drogie urządzenia nie tylko latające. Farciara.

— To znaczy, że jesteś dziedziczką ogromnej fortuny! — Niebieskooka blondynka była zafascynowana. — Mieć matkę inżyniera, światowej sławy konstruktora to jest coś.

— Bulma nie jest moją matką. — mruknęłam prostując jej myśli. — Nasze... Rodziny są zaprzyjaźnione i Gohan może prosić, o co chce. Ta kobieta zbuduje każdy pojazd.

W oczach przyjaciela widziałam strach i niemal zawał serca. Nie znałam się na ziemskich sprawach, ale maszyny latające nie były mi nigdy obce. Bez tego nie istniały podróże międzygwiezdne. A posługiwanie się firmą kobiety mojego brata chyba nie było zabronione? Oni robili podobnież mega wynalazki. Na pewno kapsułki mogące pomieścić wszystko i smoczy radar zasługiwały na uznanie pod każdym możliwym względem. Choć o tym drugim świat podobno nie wiedział. No i wehikuł. Ta druga Bulma zasługiwała na order.

W końcu z nudów zaczęłam przeglądać książkę do historii, jak było napisane na okładce, a czytać zdążyłam się nauczyć. Już na wstępie dostrzegłam zdjęcie tego błazna Satana. Jego gęby nie dało się nie rozpoznać: bujne, czarne afro, zarost od linijki. Aż nie mogłam uwierzyć, że miałam się o kimś takim uczyć. To, co wiedziałam i widziałam w zupełności mi wystarczało. Całkowicie.

Nauczycielka poprosiła, by któryś z uczniów przeczytał na głos parę zdań pierwszego tematu, dokładnie tego, pod którym widniało zdjęcie zarozumialca. Nikt nie kwapił się do tego zadania, padło więc na Gohana. Jak dobrze, że nie na mnie. Składać litery może i potrafiłam, ale żeby publicznie?

— Wielki mistrz Herkules po powrocie z 24 mistrzostw świata został powitany jak bohater. By utrzymać… — zaczął czytać.

— To chyba jakieś kpiny — warknęłam głośno nie mogąc słuchać treści.

Czy oni do reszty postradali rozum? Ja, dumny kosmiczny wojownik miałam wbijać do swojej głowy takie brednie? Chyba Bulma całkowicie na głowę upadła! Jeszcze tego dnia miałam zamiar złożyć rezygnację. Nikt nie miał takiej mocy, by uczyć mnie takich absurdów. Przecież było to oczywiste, że to my pokonaliśmy tę kreaturę zwaną dalej Komórczakiem. Nie zamierzałam okłamywać samej siebie. Jak ci wszyscy ludzie mogli być takimi baranami i się na to nabrali?

— Ten błazen jest w książkach? — Nie szczędziłam języka. — I wy to łykacie? Przecież to brednie!

Kobieta prowadząca zajęcia zaczęła mnie uciszać strasząc wizytą u dyrekcji.

— Myślisz, że się boję? — odwarknęłam zrywając się z krzesła.

— Saro! — pisnął Gohan. — Nie...

Ze wciąż zaciętym wyrazem twarzy spojrzałam na przyjaciela, który nie dość, że oczy miał wielkie jak talerze, to był bielusieńki niczym śnieg na szczytach najwyższych gór. Gdy go tak obserwowałam spode łba powoli pokręcił przecząco głową. Zamilkłam. Zamrugałam kilka razy, po czym westchnęłam głośno opadając na ławkę teatralnie przy tym przewracając oczami.

W głowie aż mi zahuczało, że pod przymusem obiecałam niebieskookiej, pierwszego dnia tam nie trafię, co nie oznaczało, iż nigdy się to nie wydarzy. Zostałam zaatakowana naprawdę wszelakimi różnościami, że momentami czułam się jak jakież zaszczute zwierzątko.

Gohan ostudził mnie nim zapłonęłam i pokazałam się ze swej prawdziwej strony. Nie chciałam tu być. Położyłam głowę na ławce, jak zwykle w kierunku okna, mojej jedynej ucieczki z tego miejsca i zamknęłam oczy.

***

Między zajęciami Gohan pomógł mi odszukać swoją szafkę, w której mogłam trzymać jakieś rzeczy, choć nie miałam pojęcia, po co mi ona. Niby z Bulmą załatwiałam ten temat, ale i tak nie wiedziałam, gdzie szukać metalowej skrzynki. Gohan nie odstępował mnie na krok, nawet gdy szłam do toalety czyhał pod drzwiami niczym strażnik. Wkurzało mnie to diabelnie, ale jakoś to znosiłam. Jego wzrok zbitego psa kruszył lód. W końcu zrozumiałam jak bardzo ważny był dla niego ten dzień i przestałam robić z siebie nadętą księżniczkę. Chociaż właściwie taka byłam... On się starał, a ja nie ułatwiałam mu tego, nawet kiedy myślałam, że tak jest. Nikomu nie było łatwo, ale się starał. Było to dla niego ważne. Choć raz mogłam pomyśleć o nim, nie wiecznie oglądać czubek własnego nosa. Już wystarczająco to całe szkolne przedsięwzięcie oddaliło nas od siebie.

Tego dnia ostatnie zajęcia miały odbyć się na boisku za szkołą. Saiyanin wytłumaczył mi czym są szatnie i, że w tym świecie dzielą się na damskie i męskie, a na moje pytanie: „dlaczego”, ze speszoną miną wyjaśniał, iż nie wszystkie panie są takie jak ja i nie przejmują się tym, że ktoś na mnie spojrzy w trakcie przebierania, i podobnie jest z facetami. To było zabawne, gdy tak się mieszał w słowach, uciekał wzrokiem i zarazem czerwienił. Wyglądał jak zawsze uroczo. A jednak wciąż nie rozumiałam, dlaczego sam temat go tak krępuje. W końcu ciało to ciało.

Odprowadził mnie do szatni dedykowanych dla dziewczyn mówiąc bym przebrała się w strój do ćwiczeń, który uprzednio pakowałam w materiałowy worek, gdy Bulma tłumaczyła mi, że w szkole są też zajęcia sportowe, a który wyjmowałam z szafki w korytarzu pełnej takich samych skrytek.

Tak jak Gohan wcześniej zauważył nie każda z dziewczyn potrafiła się po prostu przebrać. Siedziałam na ławeczce obserwując to zjawisko. Jedne uciekały do toalet, inne kombinowały na czterysta sposobów założyć podkoszulek jeszcze nie zdejmując poprzedniego, a kolejne rozglądały się czy aby na pewno nikt ich nie obserwował. Każda miała inną posturę ciała, była wyższa, niższa, krąglejsza, ale żadna z nich nie była nawet w połowie tak zbudowana, jak ja co oznaczało, że są najzwyklejszymi przedstawicielkami tego gatunku, jak choćby kobieta mego brata. No dobra, poza tą dziwną dziewczyną, która wielokrotnie się mi przyglądała. A raczej nam – nowym w tym miejscu.

— Nie przebierasz się? — zapytała sznurując buty. — Nie wglądasz na taką, co nie lubi sportu, a zajęcia zaraz się zaczynają.

— Przecież ona ma większe mięśnie od ciebie, Videl! — Zauważyła jej blond koleżanka. — Popatrz na jej ręce! Aż strach pomyśleć co kryje pod koszulką.

— Coś trenujesz?

— Trenuję, codziennie — odparłam. — A przebiorę się w swoim czasie.

W przeciwieństwie do nich byłam posiadaczką nie byle jakiego ogona. Według Bulmy i Chi-Chi nie mogłam od tak się z nim pokazywać. Nie należałam do tego gatunku, mogłabym nastraszyć tych ludzi, chociaż z pozoru się nie różniliśmy. Wspomniane kobiety opowiadały jak poznały Gokū i ten, jak ja miał całkowicie olewatorskie podejście i straszył swoją odmiennością nie jednego. Przesadzały, ja to wiedziałam. Obie jakoś nie zniknęły z jego życia, a miło je wspominały.

Mimo wszystko z ogonem nie musiałam się rozstawać, więc go kryłam. Wystarczająco dokuczał mi na jego tle mój wspaniały braciszek. Jeszcze by mi go wyrwał! Wściekłabym się.

— To tak jak Videl — Erasa z entuzjazmem zaszczebiotała. — Jest mistrzynią. W ostatnich zawodach najlepszego pod słońcem zajęła pierwsze miejsce w kategorii młodzików.

Wychwalała koleżankę, a ta jedynie spode łba się przyglądała wszystkiemu. Odniosłam wrażenie, że ściemnia z tymi sznurówkami.

— Nie muszę brać udziału w turnieju, by wiedzieć, że jestem najlepszą — rzuciłam ponuro.

Jedna spojrzała z zaskoczeniem, druga mnie tylko zmierzyła, z resztą nie pierwszy raz. Widać było, że są różne, jak ja z Gohanem. W chwilę później nauczyciel wezwał wszystkich do siebie. W ekspresowym czasie zmieniłam T-shirt na obcisły podkoszulek, eksponujący mięśnie brzucha. Bulma oczywiście coś tam burczała pod nosem, ale ja przywykłam do takiej odzieży. Mój bojowy kombinezon zawsze był moją drugą skórą. Do tego doszły delikatnie luźne szorty z genialnym projektem spod ręki mistrzyni inżynierii: specjalnym podwijanym materiałem, który niczym tunel mógł pomieścić moją saiyańską kończynę i nikt nie był w stanie jej dostrzec. Wkurzało mnie to, że kazano mi go ukrywać i właśnie był to jeden z powodów, dla których nie chciałam tu być.

Cieszyłam się jedynie na myśl, że po tym wszystkim w końcu będzie można wrócić do domu. W sumie nie spieszyło mi się tam, jednak chciałam sprawdzić, czy Brief oddała do użytku obiecaną nam salę grawitacyjną. Byłam nawet w stanie wyobrazić sobie tam księcia, który z kpiarskim uśmieszkiem trenował myśląc na mój pobyt tutaj. W końcu bez zająknięcia zgodził się bym właśnie tutaj się znalazła. Dołączyłam do reszty grupy będąc myślami na właściwym treningu.

— Witajcie. Dziś rozegramy mecz baseballu — oświadczył wuefista. — Dwóch chętnych, na kapitanów?

Pokaźna grupka uczniów zebrała się przy nauczycielu. Gdy siedzieli w ławkach zdawało się, że było ich mniej.

— Te, Son Gohan, na pewno nie umiesz w to grać — niespodziewanie zawołał blondyn nie kryjąc pogardy. — Nie wyglądasz na takiego co by w ogóle próbował.

— Masz rację — przytaknął mu. — Ale znam zasady. Wiem, jak grać.

Ruszyłam w stronę ławek, na których zebrało się już paru uczniów. Nie miałam zamiaru bawić się w jakąś durną ziemską grę. Nawiasem mówiąc, wolałam w tym czasie zająć się czymś pożyteczniejszym dla swego ciała i choćby pomedytować. Cierpliwości Piccolo nie miałam, co prawda, ale było to już lepszym zajęciem.

— Na mnie nie liczcie — rzuciłam. — Nie gram w żadne gry.

Oczywiście nie uszło mej uwadze kilka kąśliwych uwag, jednak spłynęły one po mnie. Mogłam zaorać to miejsce nawet się nie pocąc. Tylko nie przyszłam tu zabijać, a odbębnić swoją karę. Kiedy drużyna była podzielona, a w jednej z nich znalazł się mój przyjaciel rozpoczęła się nudna wymiana piłeczką. Rzucali, odbijali, nie odbijali, biegali i tak dalej. W końcu, gdy brązowooki laluś odbił piłkę córki Satana, a którą miał złapać Saiyanin, o czym dowiedziałam się z rozmów siedzących obok. Chłopak wyskoczył w górę i złapał.

— Dajesz, Gohan! — wyrwało mi się.

Na boisku zapanowała głucha cisza, a ja zrozumiałam, że oni tak wysoko nie skaczą! Po tym wyskoku zasiadłam z powrotem, ponownie obserwując poczynania chłopaka. Wyrzucił on piłkę wprost w czyjąś rękawice, a ten przewrócił się od uderzenia. Gohan jak gdyby nic wrócił na ziemię i ruszył przed siebie.

Dwóch chłopaków siedzących obok spojrzeli na mnie jak na wariatkę, ale i tak on zrobił na nich, zresztą na wszystkich niemałe wrażenie. Ja zrobiłabym dokładnie to samo, a może nawet kogoś bym uszkodziła?

Syn Chi-Chi po zdobyciu niejakiej bazy dobiegł do ławki, na której siedziałam i już miał się rozsiąść z miną męczennika, gdy inny uczeń oznajmił mu, że gra wciąż się toczy. Zachichotałam bacznie obserwując jego poczynania. Był naprawdę niezdarny w tym, co robił. Chyba sam za dobrze nie czuł się w roli zwykłego śmiertelnika i powoli rozumiał, dlaczego nie chciałam tu być i udawać porcelanowej szklanki.

Po powrocie do gry dostał kij do rąk, czyli musiał robić to samo co ten cały pseudo siłacz Sharpner wcześniej – odbić piłkę. Teraz za to ten drugi celował w niego. Doprawdy głupia gra. Mogłabym odbić ją bez trudu z ręki, może nawet ogonem? Tylko grając w ten cały baseball, z silniejszymi istotami mieszkającymi na tej planecie. Gohan nie odbił piłki. Niby poruszała się szybko, ten koleś miał jednak jakąś tam siłę, nie tylko masę mięśni, ale i tak mogłabym go zabić jednym palcem. Ku mojemu zdumieniu syn Chi-Chi przyjął cios w głowę. Co to tam dla nas, ale czemu jej nie odbił, tak jak robili to inni? Przecież doskonale ją widział, nie było szans na chybienie. A ten stał jak posąg i wpatrywał się przed siebie, a później, kiedy biegł zaliczyć tę jakąś bazę wszyscy gapili się w osłupieniu, po raz kolejny. Ten dzień nie mógł być już dziwniejszy!

Po skończonych zajęciach chowaliśmy niepotrzebne nam rzeczy w zielonych, metalowych szafeczkach na korytarzu, by następnie ruszyć do domu. Miałam swoją szafkę, jakieś piętnaście, może więcej szafek dalej od czarnookiego. Kiedy podeszłam do Son Gohana, by go popędzić, znikąd pojawił się ten zarozumialec Sharpner i jego paskudny uśmieszek. Jeszcze na do widzenia kazano mi go oglądać. Czy mogłam go już odstrzelić?

— To, do jakiego klubu się zapisujesz? — Pytanie skierował do chłopaka. – Mógłbyś do nas, do bokserskiego. Chyba dałbyś sobie radę w wadze piórkowej. Masz głowę ze stali.

— Waga piórkowa? — pomyślałam głośno. —  Klub bokserski? Brzmi interesująco. Co to?

Spojrzałam na przyjaciela z zainteresowaniem. Czy chciał zapisać się do klubu, gdzie można śmiało używać pięści? Tylko, dlaczego nikt mnie o to nie zapytał? Też chciałabym się sparingować. Tylko czy miałoby to jakiś sens nie mogąc używać swojej nadludzkiej mocy, oczywiście…

— Chyba nie będę miał na to czasu — rzekł Saiyanin spoglądając na mnie kontem oka.

Mogłam się założyć o własny ogon, że wiedział, iż jestem chętna, a jak przewidział byłabym tam pewno jakąś anomalią, a on przypomniał mi, że mieliśmy zachować naszą siłę w tajemnicy. Zrezygnowana opuściłam ręce, prawie bym zapomniała utrzymać kitę w pasie z niezadowolenia.

— Nie pamiętasz? — odezwał się damski głos w oddali. — Przecież Gohan mieszka daleko. Nie byłby w stanie zjawiać się w szkole ot, tak. Już wystarczająco dużo czasu poświęca na drogę.

Ta wścibska blondyneczka właśnie uratowała go przed tłumaczeniem się, dlaczego nie podejmie się żadnego kółka zainteresowań. Musiałam przyznać jej rację. Jeśli mieliśmy wypaść jak normalni licealiści musieliśmy zachować jakieś pozory czasowe. I tak dla nich było już nieprawdopodobne, że chodzimy właśnie do tej szkoły, a nie w swoich rejonach. A ja już w zupełności.

— Twoja koleżanka to już w ogóle nie ma na nic czasu — dodała.

Z głupimi minami na twarzy opuściliśmy korytarz szkolny kierując się w jakieś dogodne miejsce by dalej ruszyć w przestrzeni, którą według ludzi mogą zajmować jedynie maszyny latające. Z resztą, na co nam były jakieś głupie zgrupowania z różnymi zainteresowaniami? Mieliśmy swoje życie prywatne, o którym nie musieliśmy mówić nikomu, w sumie to było nam zabronione. Przemierzając część drogi dostrzegłam, że ktoś za nami podąża od dłuższego czasu. A może to tylko moje przewrażliwienie?

— Dałeś dziś ciała, nie ma co — mruknęłam do przyjaciela. — Ciesz się, że matka i Bulma cię nie widziały, bo by zawału dostały.

— Nawet mi nie wspominaj. — westchnął. — Mało brakowało, zapewne. Nie sądziłem, że to będzie takie trudne.

— Wiesz? Powinniśmy się na zmianę pilnować — zauważyłam. — Tobie, jak i mnie nie łatwo odnaleźć się w tym dziwnym świecie.

— Masz rację. To nie jest takie proste jak mi się zdawało. Jesteśmy zbyt silni.

— O nie, Gohanie — zacmokałam wymachując mu przed twarzą palcem wskazującym. — Oni są zbyt słabi.

Gdy zakręciliśmy wzdłuż chodnika za budynek chwyciłam nastolatka za ramię po czym wyskoczyłam w górę ciągnąc go za sobą, a następnie wylądowaliśmy na dachu. Już miał pytać co jest grane, gdy wskazałam mu palcem szpiegującą nas córkę Satana. Syn Gokū był na tyle nieogarnięty przez stres związany z pierwszym dniem w nowym świecie, że zwyczajnie nie zauważył tego.

— Chyba się uwzięła, szpiegula. — stwierdziłam rozbawiona. — Tym bardziej muszę cię pilnować. Wychodzi na to, że już wcześniej maczałeś tu swoje palce.

Uśmiechnęłam się szeroko do przyjaciela by wiedział, że ta runda należała do nas. Dziewczyna węszyła, a my musieliśmy zrobić wszystko by nas nie zdemaskowała. Co prawda jej chodziło o Gohana i tego śmiesznego zamaskowanego kłusownika, czy jakoś tak. Mnie jeszcze o nic nie podejrzewano. Jeszcze.

Półczłowiek postanowił wraz ze mną udać się do miasta Zachodu nim wróci do domu i odpowie na wszystkie nurtujące matkę pytania. W takich chwilach cieszyłam się, że nie miałam rodziców, chociaż jego ojciec był chyba inny. Nie miałam specjalnej okazji z nim tyle przebywać co z tą niebezpiecznie nadwrażliwą kobietą z powodu jego heroicznego poświęcenia.

Przyjaciel mój zastanawiał się, czy Bulma byłaby w stanie mu pomóc. Chciał móc przemieszczać się szybciej niż na swojej chmurce i być jednocześnie niezauważalnym. Bo wiadome było z góry, że ilekroć coś się wydarzy w miastach po drodze, tyle razy będzie interweniować i nic nie mogło go przed tym uchronić. Miał zbyt wielkie serce na cudze krzywdy. Po prostu.

Teraz to już nawet mnie nie mogło być tak łatwo. Kiedyś chroniąc miasto Południa przed Yonanem byłam nierozpoznawalna, a tak to w telewizji, któreś z uczniów mogłoby i mnie rozpoznać, gdybym zechciała wtrącić się do poczynań kompana, a niebieskookiej mogłoby się to nie spodobać, tym bardziej że wyjawiłam im, że mieszkam w Capcule Corp. Chociaż... W złotej wersji byłam kimś innym dla zwykłego szaraka. Jedynie odzież, mogła zdradzać wśród małostkowych gapiów. A jak zauważyłam były na tej planecie osoby, które zwracały nawet na to uwagę.

***

— Chciałbyś zostać super bohaterem? — zapytała Bulma paląc papierosa.

Nie lubiłam ich zapachu, ale to był jej dom i nie miałam specjalnie nic do gadania. Wiedziałam, że terrorem bym ją pokonała, ale to i tak by się skończyło na tym, że wylądowałabym z powrotem w jakieś jaskini, a naprawdę zdążyłam polubić swoje miękkie łóżko i to, że miałam swoje miejsce na Ziemi. Nauczyłam się wdzięczności przy tej jakże tolerancyjnej kobiecie. Mego brata też przyjęła pod dach, a nie musiała.

Siedzieliśmy w obszernym salonie na krwistoczerwonej kanapie; Gohan w siedzisku, ja na podłokietniku, tuż obok. Pani inżynier naprzeciw w wygodnym fotelu w kolorze czerni, z którego także lubiłam korzystać.

— Wiesz, jeśli mamy na sto sposobów kombinować jak się nie zdemaskować... —  Ciągnął chłopak monolog. – Tak, tylko ty możesz pomóc. Chciałbym być nierozpoznany przez kolegów.

— Taka jedna już węszy. — Chciałam zauważyć i dodać dramaturgii.

Niebiesko-włosa zaciągnęła się, a następnie strzepnęła popiół do popielniczki znajdującej się na małym, szklanym stoliku kawowym. Przez chwilę wpatrywała się w nas jakby chciała dowiedzieć się co się wydarzyło nie zadając żadnych pytań. Jej wzrok był bardzo wymowny i musiała się go nauczyć od księcia, bo od kogo?

— Och, Bulmo! — Wyrzuciłam ręce w górę. — Byłam nieskazitelna, to Gohana podejrzewają o nienaturalność. Ja nic jeszcze nie zrobiłam!

— Ach tak? — Zdziwiła się. — Nie przesadzasz z tą nieskazitelnością?

— Nawet dał się uderzyć piłką do jakiegoś bejzbula w głowę i stał jak posąg, gdy inni twierdzili, że powinien płakać z bólu. — Przypomniałam sobie.

— Tak dokładnie to do baseball’a, ale i tak, ma rację — Dodał przyjaciel, poprawiając mnie. — Sara... Nic nie zrobiła co by ją zdemaskowało.

Kobieta wzięła ostatni wdech nikotyny z papierosa, po czym go zgasiła. Podeszła bliżej by spojrzeć nam w oczy. Ja może i byłam ściemniarą, ale on? Jemu musiała uwierzyć, właśnie się przyznał do głupiej gafy spod banku, w którym nie mogłam brać udziału, wszak osobiście odprowadziła mnie do sali lekcyjnej i mimo wielu zapewnień nie opuściłam jej. Dziś chyba był jedyny dzień, kiedy nie miałam zamiaru oszukiwać. Coś niedorzecznego. Ale moment, w którym prawie wybuchłam z powodu durnego ziemianina wolałam sobie darować. Nic w końcu się nie wydarzyło.

— Dobrze więc. — Uśmiechnęła się. — Co powiesz na nowy kostium?

— Byłbym wdzięczny. — Z wrażenia aż podniósł się z kanapy. — Czy to możliwe?

— Nie ma rzeczy niemożliwych — zaśmiała się, po czym puściła nam oczko.

Niebieskooka postanowiła zająć się tym problemem od razu. Oznajmiła też, że od jakiegoś czasu Vegeta testuje naszą nową salę grawitacyjną i możemy się tam udać, jeśli chcemy. Poprosiła nawet syna Gokū by został, gdyż w ciągu kilku godzin jest zdolna wykonać jego prośbę.

— Nie daj się prosić! —  zawołałam entuzjastycznie. — Choć! Pokażę ci gdzie jest ta sala!

Nie czekając na jego odpowiedź chwyciłam go za rękę i pociągnęłam we wspomniane miejsce. Bulma na odchodne powiedziała, że zadzwoni do Chi-Chi by ta się nie martwiła. Aż nie mogłam się doczekać, kiedy to zobaczę. Nie musielibyśmy trenować w górach jak do tej pory. Wiadome było, że Vegeta okupowałby to miejsce godzinami, w szczególności, kiedy postanowił zająć się szkoleniem swojego syna. Prawda była taka, że wciąż nie otrząsł się po fakcie, iż z Gohanem byliśmy o wiele silniejsi od niego i to w tak młodym wieku. Różnica między nami była taka, że on nie trenował od najmłodszych lat. Wystarczyło mu, że był silny i na tym polegał. Na szczęście dzięki temu nie zbywał mnie, kiedy prosiłam go o wspólną walkę. Każdego dnia usiłował mnie pokonać i z każdym treningiem stawał się silniejszy.

—    Wciąż nie mogę uwierzyć, że tak ci zależy na ochronie tych ludzi. – Zamyśliłam się wyobrażając sobie jego dzisiejszy poranek w mieście. – Przecież banki i zwykłe zbiry nie są jakąś straszną rzeczą dla planety. Poradzą sobie. Mają tą swoją pomagaczkę.

— Tak, masz rację, ale znasz mnie — zaśmiał się nerwowo. — Widzę i reaguję. Nie umiem inaczej.

— No, nie potrafisz stać obojętny. — Przewróciłam oczami.

Kiedy stanęliśmy przed nowoczesną salą treningową spotkaliśmy ośmiolatka wycierającego ręcznikiem twarz. Od razu domyśliłam się, że skończył sparing z ojcem. Ciekawa byłam jak mu poszło. Ja w jego wieku podróżowałam po kosmosie na usługach Feezera.

— Cześć Trunks. — zawołałam. — Jak nowa sala? Fajna?

— Tak. Bardzo, ale wciąż ciężko mi się poruszać przy tym przyciąganiu — zauważył.

Na naszych twarzach zawitał uśmiech. Wiedzieliśmy, że jest młody, i że jemu i Gotenowi nie brak temperamentu, ale ich wiek nie pozwalał na szczególne możliwości. Jeszcze. Niebawem z sali wyszedł Vegeta, jak zwykle z naburmuszoną miną.

— Cześć Vegeta! — zawołałam radośnie.

— Witaj. — Przywitał się grzecznie Son Gohan.

Ten w milczeniu stanął naprzeciw nas i po chwili odpowiedział. Jak zawsze udawał obojętnego i niewzruszonego, taki był. Ja wiedziałam, że nie jest całkiem oschły, jednak pozory musiał stwarzać. Nie lubił przesadzonych uczuć, a wychowany był twardą ręką bez krzty domowego ciepła. Rodzice nasi byli wyrachowani, chociaż ja i tak nie bardzo zapamiętałam cokolwiek. A może wyparłam to?

— Jak sala? Powiedz mi, że jest zarąbista! — Podekscytowana byłam jak dziecko.

— Może być. — mruknął olewając mój zapał. — A twój kolega to chyba sobie dał ostatnio wolne?

Gohan zarumienił się przyznając, że od jakiegoś czasu praktycznie nie trenował. Gdyby nie on pewno sama bym nie zwróciła na to specjalnej uwagi. Jako przyjaciółka nie mierzyłam jego siły. Zresztą przez ostatni rok praktycznie się nie widywaliśmy na sparingach, a w książkach. Starszy brat ruszył przed siebie nawet nie pytając co robi tutaj syn Gokū jak to bywało kiedyś. Z W sumie zdążył się do tego przyzwyczaić. W ogóle przestał zadawać jakiekolwiek pytania, prędzej to ja próbowałam coś z niego wyciągnąć. Miałam wrażenie, że wciąż jest zły za przeszłość. On jak nikt inny potrafił być obrażony za wszystko. Zdarzyło się mu w złości wykrzyczeć, iż jego śmierć była moją winą. Oj wściekła byłam na niego jak osa. Nie rozmawialiśmy ze sobą przeszło miesiąc, a każdorazowe spotkanie w starej kapsule treningowej kończyło się złamaniami. Obojgu.

— Choć wypróbować salę, nie będziemy się pojedynkować naprawdę. — Machnęłam ręką. — Nie masz na to czasu. Tylko kilka ciosów.

***

O zachodzie słońca Bulma wyszła ze swojego laboratorium informując nas, że skończyła. Nawet mały Trunks był ciekawy, co też za wynalazek wykreowała jego matka. Spotkaliśmy się na balkonie. Ta podała Gohanowi jego stary zegarek elektroniczny, który kiedyś podarował mu dziadek na urodziny. Chłopak niepewnie wziął go do ręki. Jednak gdy go zapinał załączył mu się zapał by wypróbować nowe urządzenie.

— Wciśnij ten czerwony guzik — oświadczyła z dumą. — No, dalej.

— Dobrze.

W chwili, gdy się do tego przymierzał wpatrywałam się w niego jak w niezapowiedziany prezent. Też chciałam wiedzieć, co takiego mogła stworzyć ta kobieta, a miałam świadomość, że ktoś, kto stworzył smoczy radar ma łeb nie od parady. I wehikuł czasu, nie ważne, że w innym wymiarze. Kiedy czarnooki wcisnął przycisk rozległ się cichy dźwięk, a wokół jego ciała pojawiły się migoczące cząsteczki, które jakby chciały go opatulić.

— Też chcę taki! — zawołał rozentuzjazmowany syn Vegety.

Ku mojemu zaskoczeniu, a także ośmiolatka pojawił się dziwny typ, w jeszcze dziwniejszym pomarańczowym kasku z antenkami. Czy to miał być Son Gohan? Był ubrany w czarny kombinezon typu Freezerskich sił kosmicznych, ale miał także na sobie coś jak zielony szlafrok spięty paskiem w pasie i długą czerwoną pelerynę, która dumnie trzepotała po uwolnieniu, choć wiatru nie było. Oniemiałam z wrażenia. Gdyby moja szczęka nie miała ograniczeń pewno by upadła do podłogi.

— O czymś takim marzyłem! — Nastolatek był wyraźnie zadowolony przeglądając się w lustrze.

Nie do wiary, że Bulma ubrała go w coś podobnego. W tej samej chwili odechciewało mi się prosić ją o coś takiego. Ja w czymś takim?! Jednogłośnie z małym Trunksem stwierdziliśmy, że nie potrzebujemy żadnego przebrania. On w tym stroju wyglądał jak dziwadło, ale jeśli miało to sprawić, że jest nierozpoznawalny… Cóż, kobiecie się udało.

Przed zmrokiem pożegnaliśmy syna Gokū, a ten ruszył do domu na swojej żółtej chmurce Kinto, którą otrzymał jego ojciec za dziecka od starego Roshiego. Wracał w swych normalnych ciuchach, nie tym ultra dziwnym kostiumie. Matka Trunksa czasami nie miała ogłady w tworzeniu dziwadeł. Ciekawa byłam jeszcze jak zareaguje na to jego matka, a gdzieś tam w podświadomości uznałam, że podzieli moje zdanie.



Obraz: Photolab
Oryginał: EarwenMymy

10 lipca 2022

81. Gang Herer

Czy właśnie wyczułam nagły skok i ogromny spadek energii? Niemal balansował jakby…

Rozbudziłam w sobie na tyle energii by wystartować niczym torpeda, a w chwili odbicia się zdążyłam jeszcze usłyszeć przepraszający ton mieszkańca pałacu, gdyż nie zwrócił uwagi na niebezpieczeństwo całkowicie poświęcając uwagę mojej osobie. Byłam przerażona. Gohan miał wziąć udział jedynie w durnym konkursie!

Piorunujący spadek mocy przyjaciela kazał mi przyjąć, iż wcale nie było dobrze. Nie wyczuwałam żadnej innej potężnej energii poza tymi czterema emanującymi olbrzymim złem. Co w takim razie stało się z Trunksem, Kuririnem czy Namekaninem? Czy oni też polegli?


W tej chwili mogłabym splunąć sobie w twarz. Że też duma nie pozwoliła mi udać się na ten przeklęty turniej! Byłabym tam i mogłabym zareagować w porę, a tak? Vegeta przeklinał głupie przepychanki, a ja poszłam w ślad za nim. Przyjaciel prosił bym mu towarzyszyła, a teraz z ledwością utrzymywał się na nogach. Cóż za niedopuszczalna postawa. I ja śmiałam nazywać się przyjacielem? 

Gnałam ile mogłam w kierunku druzgocąco niskiej KI by w porę dolecieć. Tak bardzo nie było czasu! W chwili gdy dotarłam na wyspę, gdzie odbywały się te idiotyczne walki dostrzegłam dziurę w jednej z kopuł, które prawdopod9bnie robiły za areny i na moment mnie sparaliżowało – Przeraźliwy krzyk jaki dochodził do moich uszu musiał należeć do syna Gokū. Rozpoznałabym go wszędzie. 

Kiedy już odzyskałam władzę nad swoim ciałem ruszyłam ku uszkodzonej półkuli, a moim oczom ukazał się jakiś nieznany mi z gatunku, w dodatku emanujący imponująco wielka mocą typ, który zaciskał na nim swoje wielkie łapy próbując złamać mu wszystkie kości.

Gdy skamieniała obserwowałam całe zajscie Gohan stracił przytomność.

On go zabije… Tylko to dudniło mi w głowie. I to było jak wiadro lodowatej wody.

Ponownie odzyskałam panowanie nad własnymi kończynami, aktywowałam przyśpieszenie po czym ruszyłam z zawrotną prędkością w stronę wroga wściekle rycząc. Walnęłam tego niebiesko-skórego mięśniaka z impetem w jego przebrzydłą twarz by uwolnić nieszczęśnika z morderczych rąk. Złapałam przyjaciela w pasie by nie wbił się w beton jak to się stało z jego przeciwnikiem.

—     Gohan! – Krzyknęłam przerażona. – Nic ci nie jest? Powiedz coś!

Wylądowałam w bezpiecznej odległości kładąc nieprzytomnego chłopaka na rozoranej ziemi. Otaczało nas upiorne miasteczko. Chłopak wyglądał kiepsko. Ja… Było mi bardzo przykro, że nie przyleciałam na czas, choć przecież nie pozwoliłam by zginął, a mało brakowało. Ważne, że dotarłam, prawda?

Zdumiona byłam gdy w pobliżu wyczułam nie tylko słabe energie Kuririna, Szatana i Trunksa, ale i Yamchy, Ten Sinhana oraz mojego... brata. On na prawdę tu był? Kiedy tu przybył? Przecież... Byłam tak odizolowana od świata, że nawet jego nie wyczułam? Wszyscy polegli? Dosłownie mną wstrząsnęło, a w chwilę po tym się wściekłam. Na siebie.

To nie możliwe żeby ten przybysz był tak niewyobrażalnie dobry. Dopiero co przeszliśmy przez piekło ze sztuczkami vitanijskich starców, a tu już powstał kolejny problem. Chociaż jak na to spojżeć trochę czasu mineło.

Chciałam pobiec do Vegety, sprawdzić jego stan, ale w tym momencie nieopodal pojawiło się troje wojowników otaczając tym samym najsilniejszego z nich, tego, który próbował zabić Son Gohana.

—     Zajmę się tym. – Szepnęłam w stronę przyjaciela delikatnie się uśmiechając. – Lepiej się spóźnić niż wcale się nie pojawić.

—     S-Sara… – Wychrypiał syn Gokū przebudzając się.

Nie był w stanie otworzyć oczu. Z ledwością brał wdech. jego stan był paskudny.

—     Tym razem moja kolej stanąć w twojej obronie.

Otworzył usta, zadrżały, ale poza cichym warkotem nie usłyszałam nic. W chwilę potem stracił przytomność ponownie. Spojrzałam w stronę jego oprawców niemal wzrokiem żądającym odpowiedzi. Czego chcieli na Ziemi? Czym zawiniliśmy, że nas atakowali? No i w ogóle kim u diabła byli?!

Mieli pecha, nadepnęli na mój odcisk. Nie miałam ochoty darować tego co zrobili Vegecie i Gohanowi. Wściekle zacisnęłam pięści wstając ściągnęłam usta groźnie marszcząc brwi. Czas było rozprawić się z bandą rudych mięśniaków.

—     Kolejna mała pchła do rozdeptania? – Warknął znokautowany przeze mnie w końcu podnosząc się z ziemi.

—     Twoje niedoczekanie! – Ryknełam przybierając pozycję do ataku. – Kto pierwszy?

Wielkolud roześmiał się jakbym opowiedziała świetny dowcip. Czy wszyscy złoczyńcy musieli traktować mnie jak nic nie warte dziecko? Aż się we mnie zagotowało. Zniewaga zawsze działała jak płachta na byka.

—     Pozwól panie, że ja się tym zajmę. – Kobieta ukłoniła się przed swoim mistrzem. – To jeszcze szczeniara.

Warknęłam na tę uwagę. Jej pan machnął ręką na zgodę. Więc wychudzona lalunia była pierwsza. Z resztą co za różnica? Każdego miał czekać ten sam los. Kto zadzierał z moimi bliskim w końcu musiał mieć ze mną do czynienia, a ja nie zamierzałam im niczego darować. Wszystkich miałam ochotę rozszarpać na kawałki. Nikt, po prostu nikt nie miał prawa tknąć Son Gohana. Przez chwilę nawet przemknęło mi dlaczego właśnie on był na pierwszym miejscu, przecież Vegeta był mi bratem i to on był dla mnie najważniejszy, a tu… Gohan wysunął się na pierwszą linię i wcale nie rozumiałam tego toku myślenia. Może właśnie tak działała przyjaźń? W sumie był mi jak najprawdziwszy brat! On bardziej rozumiał mnie niż Vegeta. Między mną, a moim rodzonym bratem była przepaść wiekowa… Kiedyś nie było to dla mnie żadną różnicą. Nie było podziału wiekowego, a mocą jaka w nas drzemała, chociaż jak by się bardziej nad tym pochylić to dla księcia zawsze byłam tą malutką smarkulą co ledwo wyszła z inkubatora. Co się dziwić, nasze drogi się na trochę lat rozeszły.

Rudowłosa ruszyła na mnie z impetem. Bez problemu odparowałam jej parę ataków uśmiechając się przy tym jak dziecko. W końcu w ich oczach byłam nikim. Wesoło zadarłam głowę twierdząc wrednie:

—     Tylko na tyle cię stać?

Wiedziałam, że te słowa z reguły nic dobrego nie wróżyły, ale czy kłamałam? Nie była mi przeciwnikiem, a pachołkiem, barierą do bossa, który nie zamierzał babrać sobie dłoni gdyby nie zaszła taka potrzeba. Musiałam tylko się transformować, ale chciałam z tym jeszcze poczekać.

Widziałam jak długowłosy usiłował zniszczyć Gohana. Ja wiedziałam, iż nie byłam gorsza od pokonanego, więc i mnie należała się walka z tym bezwzględnym, a także zemsta za zmasakrowanie księcia. Wszystko jedno, musiałam go zniszczyć!

Odskoczyłam w tył by zadać silniejszy atak – KI. Nie miałam już ochoty na zabawę, na mierzenie się siłą. Nie było czasu! Polegli potrzebowali natychmiastowego leczenia. Strzeliłam energią w jej stronę naście razy wiedząc oczywiście, że jej nie powalę, a tylko spowolnię. Tak naprawdę nie interesowała mnie bitka z tymi cieniasami. Chciałam tylko i wyłącznie ich przywódcy. On był sprawcą tego wszystkiego.

Kiedy mierzyłam do niego złowrogo palcem dostałam cios w kręgosłup, który powalił mnie, że aż wchłonęłam w płuca piasek, dosłownie. Wyplułam maleńkie kamyczki zrywając się na równe nogi. Byłam wściekła. Walka nierówna, ja jedna kontra ich troje i boss. Co prawda ten stał nieruchomo obserwując wszystko jak sam Freezer chcący się napatrzeć na widowisko, a skoro tak było musiał uważać mnie za nie godną przeciwniczkę.

Wezbrała we mnie potężna złość. Jako Saiyanin nienawidziłam być ignorowana. Wiadome było, że wiele galaktyk się nas obawiało, a mimo to nami gardzono jak nic niewartymi pomiotami.

—   Nie unikaj walki ze mną! – Krzyknęłam poirytowana. – Nie uciekniesz mi. Dopadnę cię.

Nie więcej niż sekundę po tych słowach dostałam w twarz od niskiego mężczyzny w zawiniętym na głowie granatowym turbanie. Upadłam facjatą na beton. Szybko się otrząsnęłam, otarłam krew z brody nie odrywając wzroku do najsilniejszego. Jeśli jego pokonam słabsi automatycznie się poddadzą. Tak z reguły było. Tego uczyli w tych durnych Trunksowych grach video? Wzięłam oczyszczający wdech skupiając się na głównym wrogu. Był moim priorytetem i nie zamierzałam przeciągać tego w nieskończoność.

Starając się nie zwracać uwagi na piasek w oczach po poprzednim upadku ruszyłam na największego nie bacząc czy będę ścigana. Teraz liczyła się zemsta. Jak obiecałam – nikt nie miał prawa tknąć moich bliskich. Oboje leżeli nieprzytomni. Obaj czekali na moją pomoc!

Zadałam pierwszy cios w lewy bark. Jak widać nie spodziewał się tego. Prawdopodobnie był pewien, że sługusy zdążą na czas, a w sumie to ta niska kobieta. Jednak w chwili gdy zaatakowałam ich pana wszyscy ruszyli na mnie jak jeden mąż. Dobrze mi szło odparowywanie ich ataków, a gdy już nie dawałam rady, w akompaniamencie okrzyku przeistoczyłam się w złotowłosą – niegdyś legendę. Ponownie natarłam na kolosa, który ciąż bez trudu mógł odparowywać moje ataki. Gdy miałam zadać mu potężny cios w głowę sparaliżowało mnie. Poczułam jakby miliony nici splątało moją osobę. Stałam jak posąg nie mogąc się ruszyć z miejsca. Niemal przed oczami miałam wspomnienie, gdy insibo zamieniało mnie w piaskowiec. Zaczęłam się szarpać jak wściekły lew, ale coś skutecznie mnie blokowało, a do tego sprawiało ból.

—     Im bardziej walczysz, tym masz mniejsze szanse. – Zawołał triumfalnie najniższy, w czerwonym kubraku i zawoju na głowie. – Jesteś nasza.

Miał wyciągnięte ręce przed siebie z wyprostowanymi palcami, skierowanymi wprost na mnie.

—     Chyba sobie jaja robisz! – Warknęłam usiłując się wyswobodzić z nie wiadomo czego. – Nie walczę z tobą!

Nie miałam pojęcia jakiej techniki używał, ale była skuteczna. Zupełnie jakby owinęli mnie drutem pod napięciem. Dokładnie takie dźwięki wydawała ta demoniczna pułapka. Rownie mocno parzyła.

—     Nie ważne z kim walczysz. – Zachichotała rudowłosa. – Nie jesteś godna Bojacka!

Bojack? Tak się zwał ich pan? Więc przywilejem by go zgładzić było zlikwidowanie pionków? Prychnęłam do siebie nie potrafiąc zrozumieć systemu ich wartości. Dalej próbując się wydostać z niewidzialnych więzów, może by mi się to udało gdyby nie fakt, że dwoje kolejnych sługusów dołączyło do tworzenia pułapki. Czułam jak szybko opuszczają mnie siły, a tych troje co uplotło tę sieć śmiało się bezdźwięcznie. Moja super saiyańska moc przepadła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dosłownie opadłam z sił. Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo dałam się podejść. Miałam przecież mnóstwo energii! Popełniłam błąd niemal podobny w walce z Adris? Tylko nie wiedziałam tym razem, że chowają takiego asa w rękawie. Nawet nie zdążyłam wskoczyć na wyzszy level, a już poległam.

—     Obiecałam… – Jęknęłam do siebie.– Nie mogę was zawieść… Nie mogę zawieść siebie...

Jednak im bardziej walczyłam tym silniej odczuwałam, że nie mam szans. Wzięłam głęboki wdech by jeszcze coś zdziałać jednak nic mi to nie dało, gdy niespodziewanie dostałam w głowę pięścią Bojacka jak młotem.

***

Nie do końca pamiętałem co się działo. Poza tym, że potwornie bolała mnie głowa i w sumie każdy mięsień dawał o sobie znać to przez dłuższą chwilę leżałem wpatrując się w czarne kłęby chmur usiłując nabrać ostrości w widzeniu. Jednak gdy usłyszałem szept musiałem uwierzyć, że jestem w jakimś śnie, chorym koszmarze.

Zdawało mi się, że słyszałem dobrze znajomy mi głos, lecz nie byłem do końca pewny do kogo należał. Zdezorientowany rozejrzałem się dookoła, a gdy z ostrożna podniosłem się nieco to ujrzałem troje łotrów wiszących nad nią jak katy używając tej przeklętej techniki kinetycznej oraz Bojacka, który uderzył ją w skroń, a gdy straciła przytomność rozbrzmiał jego szyderczy śmiech. To było wstrząsające.

Sara nie dała rady, a pamiętałem przez mgłę, gdy uśmiechała się do mnie i obiecywała zająć się tymi kreaturami. Chciałem ją ostrzec. Wiedziałem jaka była porywcza i często bagatelizowała niebezpieczeństwo, jednak gdy o tym pomyślałem straciłem przytomność.

Nie było co mówić, dostałem porządne lanie. Aż się we mnie gotowało gdy dochodziło do mnie, że uczniowie tego głupawego Satana zostali bestialsko zamordowani przez tych kosmicznych bandziorów. Ale co mogłem na to poradzić? Byli sto kroć silniejsi od Ziemian. Bez użycia nadzwyczajnych mocy mogli zabijać bezproblemowo każdego. Ani ja, ani też Trunks czy Kuririn nie zwróciliśmy na to uwagi, a szczególnie przyjaciel ojca, który miał do czynienia ze złem już tak długo.

Leżałem na ziemi wpatrując się jak ten rudy wielkolud wgniata księżniczkę Saiyan w podłoże i nic nie mogłem zrobić. Nie byłem zły, byłem zrozpaczony. Choć ona nie czuła do mnie tego co ja do niej, moje serce krwawiło na ten widok. Była mi najbliższa, a ja nie potrafiłem jej tym razem pomóc. Gdzie podziała się moja siła, której nie brakowało mi na Vitani? Czy nie umiałem znaleźć w sobie jakiś rezerw i ratować świat? Ocalić ją? Ponownie.

Ze łzami w oczach z ledwością podniosłem się z gruntu. Moje kolana były jak z waty, jednak póki żyłem nie mogłem pozwolić by ktoś cierpiał, by była to Sara. Chociaż ostatnio nie chciałem się przed sobą przyznać wciąż była dla mnie najważniejsza. Ale kiedy nie reagowała w żaden sposób na moje zachowanie co mogłem zrobić? Tak czułem się odtrącony… A mimo to obawiałem się ze zniknie z mojego życia więc zdecydowałem się nie naciskać. Walczyłem z silniejszymi od siebie, nie bacząc na swój los, a bałem przyznać temperamentnej dziewczynie, co do niej czuję.

Szukając w sobie rezerwy KI wstałem na nogi choć odmawiały mi posłuszeństwa. Zachwialem się,  ale ostatecznie udało się utrzymać mi równowagę.

—     Hej! – Krzyknąłem dość cicho, zachrypnięty. – Zostawcie ją!

Tak bardzo nie miałem siły, ale musiałem coś uczynić. Cała zgraja spojrzała w moją stronę co oznaczało, że jednak nie straciłem głosu. Miny mieli zaskoczone jakby zobaczyli ducha. Chyba o to chodziło? Nie miałem mocy ustać, nogi trzęsły się jak galareta, a rece zwisaly wzdłóż ciała niczym obwieszone ciężarkami, ale przecież powinienem był coś zdziałaś! Nie mogli bez końca znęcać się nad Saiyanką, zabiliby ją.

Tyle razy ratowałem ją od śmierci. Czy teraz nie mogłem tego zrobić? Czy naprawdę tutaj ją zawiodłem? A może oboje nie mieliśmy z nimi szans? Sprowadziliśmy na Ziemię zagładę? Ale jak? Skąd? I dlaczego?

Nie ocaliłem Szatana, nie pomogłem Kuririnowi i Trunksowi, nawet nie wsparłem Yamchy i Tien Sinhana! Nie mogłem też zapomnieć o Trunksie i Vegecie, który pomimo wstrętnego charakteru także był bohaterem tej planety.

A ona… Ona może na mnie liczyła? Może czekała na moją siłę i stoicką postawę w obronie świata, której nie posiadałem. Czy właśnie dlatego nie byłem dla niej tym kim ona była dla mnie? Ja w niej widziałem wszystko dobre i złe i potrafiłem odłączyć by wciąż emanowała wszystkim czego potrzebowałem. Chociaż była tak bardzo inna to właśnie swoją oryginalnością mnie urzekła.

Teraz… Aktualnie byłem słaby. Za słaby by cokolwiek zdziałać. Otarłem przedramieniem łzy zmieszane z piachem i pokruszonym betonem.

— Powiedziałem, zostawcie ją! – Warknąłem przestępując do przodu jakbym miał co najmniej połamane kończyny.

—     Czyżby bohater się obudził? – Zakpiła kobieta.

Wystartowała i gdy czekałem na atak ominęła mnie zgrabnie. Za to ten mały mężczyzna zjawił się przed moją twarzą zupełnie znikąd. Zrozumiałem, że ponownie uciekają się do sztuczki, której żaden z nas nie wygrał. Jak mogłem dać się złapać w to po raz trzeci!? Księżniczka w końcu na pewno wpadła w te same sidła, dlatego leżała nieprzytomna. Miała przecież w sobie tyle zapału. W dodatku nie posiadała w takich barier jakie miałem ja. Wychowała się w świecie przemocy i tylko siła pomagała stać jej na nogach. I wiara w tę moc.

Dostałem w twarz od trzeciego z pomagierów. To ten, który położył na łopatki Trunksa.

Na Wszechmogącego… Bulma mi mnie daruje. Pomyślałem, a po ciele przebiegł lodowaty dreszcz. Obie Bulmy!

Kolejny cios powalił mnie na plecy. Z ust trysnęła stróżka czerwonej krwi. Wiedziałem, że jestem za słaby. Miałem też świadomość, że nic ich nie powstrzyma. Nie miałem szans w obecnym stanie, a gdyby niebawem saiyanka się obudziła wciąż bylibyśmy na przegranej pozycji.

W tej chwili zacząłem tęsknić za ojcem. On był nie dość, że silny, to zawsze miał rozwiązanie. Wiedział kiedy nie ma nadziei, a kiedy można liczyć na innych. Czy nie tak było w przypadku Komórczaka? Nikt, włącznie ze mną nie wierzył, że będę w stanie go pokonać. Byłem. Niemal jednym ciosem w głowę mógłbym załatwić go nie brudząc przy tym ubrań, ale tak bardzo chciałem pokazać, że jestem silny gdy już osiągnąłem tę niewyobrażalną moc... Teraz mój tata nie żył, a ja potrzebowałem go. Wszyscy potrzebowaliśmy.


—     Ojcze, wybacz mi. – Szepnąłem podnosząc się na kolana wciąż spoglądając w zniszczoną ziemię. – Nie potrafię ich pokonać.

Próbowałem podnieść się jednak za każdym razem obrywałem na zmianę od bandy Bojacka. Nie chciałem dawać za wygraną. Wszyscy na mnie liczyli! Gdzieś tam niedaleko na trybunach była moja mama i przyjaciele taty. Jeśli przegram oni także podzielą mój los i… I może spotkamy się w zaświatach.

Skoro nie mogłem się podnieść spod gradu ciosów postanowiłem doczołgać się do Sary. Ona była najbliżej z wszystkich pokonanych. Obiecałem sobie walczyć do końca, ale jeśli miałem zginąć chciałem choć ostatni raz na nią spojrzeć i przeprosić. Kiedy niemal miałem ją na wyciągnięcie ręki Bojack zatarasował mi drogę ohydnie się szczerząc.

—     Koniec gierek młody. – Zarechotał złowieszczo. – Miernoty z was, chociaż byłeś dość godnym przeciwnikiem.

Podniósł nieprzytomną saiyankę za poplamioną błotem koszulkę chwilę się jej przyglądając. Trząsłem się w gniewie zaciskając pięści w twardej ziemi. To był bardziej strach niż wściekłość. Zawiodłem siebie samego.

—     Nie waż się jej tknąć! – Warknąłem. – Jeśli coś jej się stanie…

—     To pewno będziesz miał ochotę zabić naszego pana? – Zakpił najniższy zakładając ręce na biodrach. – Też mi nowina! Słyszałaś to Zangya?

—     Bohatera zgrywasz? Księciunio się znalazł. – Wtrąciła długowłosa depcząc moją wyciagniętą ku dziewczynie dłoń.

Oboje wybuchli śmiechem. A ja zawyłem z bólu. Bojack rzucił Sarą jak szmacianą lalką w pobliski budynek z taką siłą, że ten się pod nią osunął. Przysypana była cegłami, a ja mogłem jedynie na to patrzeć. Niemal żałowałem, że się obudziłem. Czy naprawdę to był nasz koniec?

NIE!

Gdzieś w środku znalazłem odrobinę siły i ze łzami w oczach wyrwałem się spod buta marionetki i podniosłem się ponownie. Nie mogłem patrzeć! Ale nie mogłem być ślepy… Ranili moje uczucia bardziej niż Sara odtrącając mnie. Choć nie robiła tego całkiem. Patrzeć na jej śmierć? Nigdy!

Jeszcze raz przybrałem złote barwy rozjaśniając ponurą okolicę zaciskając brudne od ziemi pięści. Przestąpiłem krok do przodu chcąc pokazać kosmicznym łotrom, że właśnie nadepnęli mi na odcisk. Mimo, iż nie miałem w sobie tyle energii co przed ich atakiem wiedziałem, że muszę dać z siebie wszystko, i to dosłownie.

Zaraz po aktywowaniu aury wystartowałem wprost na lidera szajki uderzając go w twarz pięścią, a następnie wykonując salto kopnąłem go w brodę powalając tym samym na ziemię. Potrzebowałem chwili by wyciągnąć Sarę z tego miejsca. Chciałem by była bezpieczna, a potem rozegrać to tak by w razie czego mogła nas pomścić jeśli się ocknie. Ja to zrobiłem, więc i ona mogła. 

Prawda?

Nie chciałem jej śmierci, więc do tego budynku i starałem się jak najszybciej wyciągnąć ją z niedoszłego grobu przerzucajac gruzowisko. Miałem mało czasu gdyż pomagierzy Bojacka już szykowali się do ataku.

Gdybym był nimi, co bym zrobił? Oczywiście użył tej przeklętej techniki telekinetycznej, ale by ją wykonać i mając pewność, że nie wstanę potrzebne były im wszystkie sześć rąk, a przynajmniej cztery. W pojedynkę byli za słabi by mnie unieruchomić choć jakby się zastanowić, nie posiadałem całej swojej energii. Razem póki co byli niepokonani.

Wystrzeliłem salwę pocisków w kierunku Bujina starając się by choć raz dobrze w niego trafić. W większości odbijał moje ataki, lecz jeden dolecial niemalże pod nogi rudej, na moją korzyść także ją spowalniając. Zdejmując ostatni betonowy głaz z ciała Saiyanki i delikatnie podnosząc zrozumiałem, że jeszcze chwila i nas dopadną. W zawrotnym tempie odleciałem jak najdalej od niebiesko-zielonych kreatur.

To było oczywiste, że ruszą za mną w pogoń, więc starałem się być szybszy. Chciałem tylko ją odstawić na bezpieczną odległość, by nie znęcano się nad nią kiedy będę walczył o życie ziemian i oczywiście swoje. Już raz Bojack zobaczył, że piętnastolatka nie jest mi obojętna i mógłby chcieć to wykorzystać, a nie mogłem na to przystać i przegrać.

Niespodziewanie dostałem pociskiem w tył głowy, a czarnowłosa wypadła mi z objęć. Widziałem jak spada niemal równo ze mną. Ta jej nieprzytomna twarz… Chciałem aż krzyczeć jej imię by się obudziła, ale sam byłem sparaliżowany bólem. Oczy same mi się zamknęły i przez jakiś urywek czasu tkwiłem w zawieszeniu. Wychodząc z oszołomienia ruszyłem jej na ratunek by uniknęła zderzenia z powalonymi budynkami jednak uprzedziła mnie Zangya zadając jej cios, który spowodował przyspieszenie upadku, a tym samym silniejszy. Wściekłem się ruszając na nią lecz i ja oberwałem – od brodatego. Nie spadłem tam gdzie księżniczka, a wprost pod nogi ich przywódcy, który stał na pobliskim moście.

—     Nie wiem co knułeś dzieciaku, ale daruj sobie. Przegrałeś. – Warknął przygniatając mi klatkę piersiową nogą. – Pora umierać.

Wrzasnąłem z bólu, który z każdą chwilą był silniejszy. W dodatku co raz trudniej przychodziło mi oddychać. Szybko postanowiłem sturlać się na krawędź betonowej kładki by tym samym się uwolnić. Niestety pomysł wydawał się łatwiejszy niż w rzeczywistości. Nie byłem w stanie wydostać się spod miażdżącego buta oprawcy. Mrużąc oczy dostrzegłem lądujących nieopodal sługusów.

Mogłem odetchnąć, Sarę zostawili w spokoju. Ostatkiem sił chwyciłem przeciwnika za kostkę próbując oderwać ją od mojego torsu, już z ledwością mogłem oddychać. Im miałem mniej sił oraz tlenu tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że jestem w tej samej pozycji co poprzednio, zanim przyleciała siostra Vegety. On ponownie łamał mi żebra, tym razem oszczędzając kręgosłup, póki co. Zawyłem z bólu wypluwając sporą ilość krwi zmieszanej ze śliną, która spryskała mi w drodze powrotnej twarz. Poczułem jak pęka mi kość żebrowa. Ten palący ból przypomniał mi jak kilka lat wstecz to samo przytrafiło mi się z ręki księżniczki. Moja siła odeszła i ponownie byłem tym słabszym chłopakiem.

Zawiodłem. Czułem jak uchodzi ze mnie powietrze i brakuje mi mocy na zebranie kolejnych wdechów. Mój rozdzierający wrzask rozniósł się po okolicy. Teraz to już nie miało znaczenia. Przed oczami zatańczył mrok, wiedziałem, że poniosłem klęskę. Rozczarowałem wszystkich, zawiodłem siebie, sprawiłem zawód ojcu. Przegrałem.

Ścisk żelaznej nogi zelżał, a jednak nie miałem w sobie sił by złapać większy haust powietrza. Czułem, jak spadam, a jednak nie leciałem z impetem. Wyraźnie odczuwałem dotyk, tak silny i delikatny... Jakby ktoś mnie utulił.

—     Son Gohanie! – Usłyszałem jak przez mgłę.– Pokaż im swoją prawdziwą moc.

Z ledwością otworzyłem powieki nie mogąc uwierzyć co słyszę. Kogo słyszę! Pomyślałem, że umarłem. Jeszcze bardziej zaskakujące było to co zobaczyłem. Tyle lat… Nie wiedziałem co mam powiedzieć i czy powinienem. Na pewno oberwałem i miałem omamy.

—     Tato... – Wydukałem z ledwością, a do oczu napłynęły łzy.

On nawet się nie uśmiechnął do mnie tylko przybrał surową twarz, jak wtedy gdy znajdowaliśmy się w pokoju Ducha i Czasu gdy oczekiwał ode mnie – jak na tamten moment – niemożliwego.

—     Nie hamuj swojej siły, synu. – Pouczył mnie. – Musisz ratować Ziemię. Musisz ich ocalić.

Kiedy się ocknąłem już go nie było. Dłuższą chwilę zastanawiałem się czy ta scena wydarzyła się naprawdę, czy jednak był to wytwór mojej wyobraźni i próba oszukania umysłu w chwili zagrożenia. Ale doskonale pamiętałem dotyk, a przecież ojciec nie żył. A jednak mnie uratował! Nie zdawało mi się! To na pewno był on. Pomimo śmierci czuwał nade mną każdego dnia, a teraz przypomniał mi, że wszyscy mnie potrzebowali. Miałem tylko jedno zadanie do wykonania – ocalić planetę.

Z niebywałym trudem obróciłem się na brzuch próbując się podnieść. Ciężko było mi przyznać, ale ojczulek miał rację – czas było dorosnąć. Już pora było przejąć jego obowiązki, a nie wiecznie polegać na innych. Bylem następcą swego taty i nie miało to znaczenia, czy lubiłem się bić. Jego tu nie było, tylko ja, a świat mnie potrzebował.

Poczułem napływ energii w prawej dłoni, a ta na chwilę zalśniła złotem nim ją zacisnąłem. Wzburzony podniosłem się z rozoranej ziemi nie zwracając uwagi na przeraźliwy ból tuż pod piersią. Wezbrał we mnie potężny gniew i uwolniłem z siebie złocistą moc rozjaśniając mroczną okolicę wykrzykując:

—     Jestem synem swojego ojca!


Moje ciało spowiła nie tylko złota aura, ale także wyładowania elektryczne. Moja moc wybuchła i można było ją niemal dotknąć. Byłem wściekły jak wtedy gdy walczyłem pierwszy raz w obronie planety. Tak samo groźny, gdy chodziło o życie jedynej przyjaciółki. Moja werwa była tak wszechobecna, że ziemia zadrżała pod jej naporem. W tym stanie nie liczyło się, że nienawidziłem zabijać. Teraz nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. W drugim stadium super wojownika przed sobą miałem jedynie cel. Tego się niejednokrotnie bałem, dlatego tak ciężko było mi wejść w tę przemianę. Nie byłem wtedy tym samum dobrym dzieciakiem, a maszyną do zabijania. Ale czy inaczej ocaliłbym świat? Jeśli nie uratuję Ziemi wszyscy zginą, a ci co przeżyją będą żałować, że nie umarli. Za pewne w końcu padli by z wycieńczenia przez podłość ich nowego pana. Nie mogłem pozwolić by ich plany się ziściły. Wszyscy na mnie polegali. Ona na mnie liczyła. Zawsze powtarzała, że jestem najsilniejszym saiyanem jakiego w życiu spotkała i widziałem jaka była dumna, że jest moją powierniczką, a za razem pełna podziwu jak mieszanka zwykłego człowieka i potężnego Saiyana stworzyła właśnie kogoś takiego jak ja. Silny jak kosmiczny wojownik i za razem empatyczny Ziemianin.

Pozostało udowodnić, iż zasłużyłem na miano obrońcy planety.

Ruszyłem w kierunku ostatnich Heranów nie bojąc się tym razem niczego. Bojack automatycznie nakazał Bujinowi i Bido ruszyć do ataku. Ci nie czekając ani sekundy stanęli po mojej lewej i prawej stronie ponownie używając najsilniejszej techniki jaką posiadali – telekinezy. Te ich pełne pewności siebie twarze sprawiały, że mnie mdliło. Nie wiedzieli z kim mają tym razem do czynienia, a ja nje zamierzałem więcej się hamować.

Nie bylem Gohanem, a z wściekłym Saiyanem, którego nie tak łatwo pokonać. Nie, kiedy chodziło o życia moich bliskich. Pomimo tego, że czułem na sobie ich złodziejską sieć postępowałem do przodu jakbym w ogóle nie zwrócił na nich specjalnej uwagi.

Z każdym krokiem złocista aura rozświetlająca mrok tworzyła pod stopami kłęby kurzu. Moim celem był Bojack. Tylko jego w tej chwili chciałem dosięgnąć i zniszczyć. Jednak ci dwaj nie przestawali wciąż usiłując mnie zatrzymać, tak jak udało im się pokonać każdego. Wyrzuciłem z siebie sporą ilość energii zrywając więzy. Wkurzali mnie, w dodatku nie miałem czasu na zabawy. Czas się skończył, jak to wcześniej stwierdził najsilniejszy z bandy.

Tak jak myślałem, ani jeden, ani też drugi nie spoczął na samej technice obezwładniania. Ruszyli na mnie z taką zawziętością chcąc, jak uprzednio powalić na nogi. Tym razem bez problemu obu podzieliłem na dwie części używając zaledwie gołej pięści. Wściekłość jaka we mnie buzowała pozwalała mi być bezwzględnym i nie hamować się. Obiecałem, że nie zostawię nikogo przy życiu. Każde ścierwo zagrażało ludzkości. Oni obiecali nas zgładzić. Nie mogłem im darować.

Bojack wciąż był priorytetem. Rudowłosa przeraziła się mojej potęgi widząc jak bez większego problemu unicestwiłem jej kompanów i cofała się delikatnie drżąc. Widziałem w jej oczach strach, choć wcale nie staliśmy tak blisko siebie. Wycofywała się bezradnie usiłując znaleźć oparcie w swym mistrzu, ten jednak pchnął ją w moją stronę, a następnie sam ją zabił silnym pociskiem skierowanym we mnie. Choć ich nienawidziłem, przez sekundę było mi żal tej kobiety. Być zdradzonym przez własnego pana? Okropność.

Uskoczyłem na bok spoglądając na paskudną, szaleńczą twarz przeciwnika. Śmiał się nie zdając sobie sprawy, że nie spocznę póki go nie zlikwiduję. Czy nie wiedział, że tym razem mu nie odpuszczę? Że winien jest przeprosiny każdemu z nas?

Wyskoczył w górę i zawisł na niebie tworząc potężną energię w obu rękach. Wystrzelił zieloną falą chcąc zmieść mnie z powierzchni ziemi. Bez problemu osłoniłem się. Ta energia była niczym w porównaniu z moją nienawiścią do niego.

—     Cholera! – Warknął lądując na zniszczonym podłożu. – To  nie możliwe.

W sekundę później ponowił atak, by polec. Nie byłem już tym samym szczeniakiem co podczas walki z Komórczakiem. Nie musiałem nikomu udowadniać swojej siły. Nikt z resztą nie oglądał naszego starcia. A może mój ojciec? Przebiłem pięścią z ogromną siłą brzuch byłego więźnia Kaioshinów. Jednak ten pyszałek potrafił znaleźć w sobie na tyle energii by ponownie utworzyć zieloną KI. Za nic nie chciał przegrać. Naprawde był godny przeciwnikiem.

—    Jak taki dzieciak mógł mi to zrobić?! – Wrzasnął niedowierzająco. – Jesteś tylko nic nie wartym gówniarzem!

Wypluł fioletową krew z ust formując dwie potężne kule w obu dłoniach. Na skraju śmierci chciał i mnie pozbawić życia. Ojciec miał rację. Dzięki mojej mocy, której nie używałem na co dzień mogłem zdziałać o wiele, wiele więcej. Przybrałem postawę do ataku tworząc świetlistą falę uderzeniową. Wystrzeliłem ją w mniej niż sekundę po Bojacku wkładając w to wiele energii. Nie miałem jednak ochoty zmagać się z jego siłą i popędziłem w jego kierunku uniemożliwiając mu tym samym pola do popisu. Przeszedłem przez niego niczym grom… Rozszalała się w tym momencie niemal burza mocy. To był ostateczny moment i kiedy wiedziałem, ze tak właśnie było cały gniew przepadł, a wraz z nim moja potężna aura. Nie zdołałem nawet pół minuty utrzymać się na nogach. Poświęciłem wszystko co mogłem by uratować świat. Zanim zemdlałem zdążyłem sobie powiedzieć, iż jestem teraz prawdziwym bohaterem. Byłem wdzieczny ojcu.

***

Obudziłam się w…? Poważnie bolała mnie głowa i niemal wszystkie mięśnie. Co właściwie się stało? Ciało miałam jak z waty. Zerwałam się z łóżka dopatrując się paru sińców i bandaży. Nie wyczuwałam żadnego zagrożenia. Czyli było już po wszystkim?

Jeśli nie ja, to kto? A może byłam w piekle? Ale czy ono by wyglądało jak przebrzydła sala z ogromnym oknem i kroplówką, którą z impetem wyrwałam z przedramienia?

Wybiegłam przez drzwi używając przy tym zbyt dużej siły. Były oszklone, toteż kruchy materiał rozsypał się po podłodze. Vegeta siedział na końcu korytarza wpatrując się tempo w sufit. Wyglądał na znużonego, a na sobie miał dziwne białe w szarą kratę odzienie.

—     Co się stało? Gdzie ja jestem? – Zapytałam pospiesznie. – Gdzie jest Gohan i wszyscy? Co z....?

—     Uspokój się. – Burknął nie patrząc na mnie. – Są w szpitalu. Tutaj. Nic im nie jest.

Zaskoczona niemal wbiłam się w posadzkę. Jak to w szpitalu?! To co się stało? Czemu się nie ocknęłam? Kiedy… Padłam wszyscy byli nieprzytomni, więc kto? Kto mógł pokonać te kosmiczne istoty?

Odszukałam energię Son Gohana i ruszyłam w tamtą stronę wylatując przez pobliskie okno. Będąc na dachu zaczęłam dokładniej skupiać się, w której sali go znajdę. Na moje szczęście był tuż pode mną, na samej górze. Ciesząc się, że okno jest otwarte i nie musząc go niszczyć wskoczyłam do środka jakbym miała co najmniej kogoś zabić w tym pokoju. Groźnie spoglądając na zebranych dostrzegłam przerażone miny obecnych. Bulma stała przy łóżku swojego już dorosłego syna z przyszłości, a Chi-Chi była blisko swojego. Na sali również leżał Kuririn w niejednym gipsie. Było tu także parę innych osób, ktorym się nie przyjżałam.

—     Sara! – Warknęła Bulma gdy oprzytomniała. – Dlaczego włazisz oknem?! Czemu nie wypoczywasz w swojej sali?

—     Jak to dlaczego? – Fuknęłam pokazując jej pięść. – Chcę odwiedzić towarzysza broni. Mam prawo wiedzieć co się stało! Też się biłam z tymi gościami!

Wściekle spoglądałam na kobietę swojego brata nie wierząc, że właśnie mnie opieprzała, gdy przed chwilą mogła przestać istnieć. Była tam!

—     Pięknie! – Załamała ręce. – A mówiłam Vegecie by cię pilnował! Jesteś skrajnie odwodniona. Eh ci faceci.

—     Nic mi nie jest, Saro – Uśmiechnął się Gonan wchidzac w przekrzykiwanki. – Tylko parę złamań.

Gdy spojrzałam na niego dokładnie dostrzegłam jak bardzo był pokiereszowany, nawet bardziej niż gdy go spotkałam na miejscu batalii. W jego oczach dostrzegłam radość. Czy cieszył się, że go odwiedziłam, czy może z powodu, iż lepiej wyglądałam od niego? Podbiegłam do jego łóżka oglądając jakie miał obrażenia. Niemal cały był w bandażach i gipsie! Dlaczego w ogole był tu, a nie w komorze regeneracyjnej?

Gdy dokonywałam oględzin przyjaciela, a następnie porównując go do Trunksa, który wciąż miał strupy na twarzy po pokoju rozniosło się ciche pohukiwanie.

—     Co się gapisz pierniku! – Warknęła Bulma.

W tej chwili dostrzegłam, że w pomieszczeniu także znajduje się stary pustelnik mając bardzo dziwny wyraz twarzy. Był niemal czerwony jak jego okulary!

—     C-co ja? To… Nie ja...

Bulma podeszła ku mnie spoglądając jak sroga matka. Czy aby wszystko było w porządku? Spojrzałam na nią pytająco. O co były te wszystkie spięcia?

—     Młoda damo! – Zwróciła się do mnie opieracąc nadgarstki na krągłych biodrach. – Czy nie zauważyłaś, że jesteś w szpitalnej piżamie?

W tej chwili kobieta uświadomiła mnie, że tak jak wstałam z łóżka, tak popędziłam prosto do Gohana i nie zwróciłam uwagi w co jestem odziana. Nie miało to dla mnie w sumie znaczenia gdy nie szłam na pole walki. Wygięłam szyję na tyle by móc zerknąć na swoje tyły. Z resztą czy ja wiedziałam, że w ziemskich szpitalach są fatałaszki bez pleców? Już było wiadome, że chodzi o mój nagi tyłek, ktorego odsłaniał sterczący ogon . Wyszczerzyłam się nienaturalnie, następnie machnęłam swoją saiyańską kończyną czując, że wszyscy na mnie patrzą, a po chwili wybuchłam śmiechem, a wraz ze mną cała sala.

Matka Gohana zdjęła z głowy spinki rozpuszczając długie, lśniące czarne kosmyki. Zdecydowanie lepiej wyglądała tak niż poupinana. Chwyciła mnie za ciuchy uprzednio prosząc o to bym się nie ruszała. Zgrabnie zapięła plecy tworząc nienaganną koszulę nocną. W takim ubraniu obie kobiety pozwoliły mi jeszcze tu zabawić. Dorastająca nastolatka nie powinna paradować nago.

Mój przyjaciel choć nie zastał mnie tyłem był bardzo zakłopotany tym zajściem. A ja nie rozumiałam o co było tyle szumu. Nagość była naturalna, leczyliśmy się w płynach bez odzienia, a na Ziemi traktowano to za strasznie nieprzyzwoite. Zwłaszcza dla kobiet. Nie potrafiłam przestawić sie na ich tok myślenia, a wszyscy rodzili się po prostu goli.

Mieszaną atmosferę ugasił Kuririn przeglądając gazetę i oznajmił, że napisano: „Satan ponownie ocalił świat”.

—     Chyba sobie jaja robisz. – Burknęłam. – Tak właściwie to kto ich wszystkich pokonał?

—     A czy to ważne? – Zauważyła matka Gohana. – Jesteście cali. Tylko to sie liczy.

—     To prawda. – Uśmiechnął się szeroko Trunks – Obolali, ale żyjemy. A nie było łatwo.

Bulma chciała też zauważyć, że dzięki temu nikt o nas nie będzie pytać. Byliśmy, to znaczy oni, ja już nie, na telebimach i świat mógł oglądnąć część walki póki nie pojawił się ten wariat z domniemanym tytułem światowego mistrza, który zniszczył kamerę z transmisją na żywo. Pojawiłyby się pytania odnośnie latania, znikania, czyli szybkiego poruszania się nie dostrzegalnego przez oko zwykłego gapia i oczywiście KI, której ludzie nigdy nie opanowali. Jednym słowem nie było tego złego co by na dobre nie wyszło. Ja i tak byłam tego zdania, że rasa ludzka powinna być bardziej dokształcona i wiedzieć o istnieniu innych cywilizacji. Bulma twierdziła, że ludzkość jeszcze nie jest gotowa.

Kiedy nie było już mistrza, a Kuririn spał, niebiesko włosa zaczęła zbierać się do domu, więc Chi-Chi także to uczyniła. Jej trzy letni synek był w domu z dziadkiem. Usiadłam wtedy na łóżku starszego uśmiechając się do niego. Wydoroślał, nie przypominał już tego nastolatka sprzed kilku lat.

—   Możecie mi tak naprawdę wyjaśnić jak to się potoczyło? – Spojrzałam na jednego i drugiego. – Jak znaleźliśmy się z powrotem?

Gohan zdrową ręką poprawił poduszkę za plecami, a chłopak z przyszłości w tym czasie rozruszał zastany kark. Odwzajemnił uśmiech.

—     Na mnie nie patrz. – Zarumienił się. – Zbyt szybko mnie pokonali. Chyba nie jestem w takiej formie jak kiedyś.

—     Nie bądź taki skromny! – Zabrał głos drugi chłopak. – Zabiłeś jednego.

—     Fakt. – Zauważył niebieskooki.

Spojrzałam więc pytająco w oczy przyjaciela. Chyba miałam prawo dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło? Byli mi to winni! Sama próbowałam ocalić tę niewdzięczną planetę.

—    Kiedy się ocknąłem byłaś już nieprzytomna. – Wspomniał ze smutkiem. – Próbowałem ich odciągnąć od ciebie.

Och doprawdy, dziękuję – pomyślałam z nieudawanym zawodem. Miałam piekielnie podrapane czoło i plecy, a nie przypominałam sobie bym poleciała z impetem na twarz. Jednak jakaś cząstka mnie podskoczyła i gdyby mogła pewno by zatańczyła. Nie zrobiłam tego wyczekując dalszej części historii robiąc wymowną minę.

—     Niestety odczytali mój plan i oberwaliśmy, a ty spadłaś w rumowisko.

— Stąd ten gigantyczny guz! – Zawołałam rozstępując geste, czarne włosy mu. – Nie rozumiem czemu w ogóle tu jesteśmy! Mamy komorę regeneracyjną. Po co to wszystko?

Czarnooki się zaśmiał delikatnie, a pochwili syknął, a na twarzy zakwitł wyraz bolu. Mimo tych bandaży i gipsu wyglądał uroczo. Jeszcze nie zdążyła zejść mu z twarzy opalenizna z Vitani. Niemal dorównywał mi karnacją, bo zwykle wypadał przy mnie blado.

—     Moja matka stwierdziła, ze jest nas za dużo, a poza tym przyda nam się prawdziwy odpoczynek. – Wyjaśnił chłopak z przyszłości. Potrzebowaliśmy pomocy na już.

To miało jakiś sens. Przynajmniej dla niej. Nie lubiła gdy dwadzieścia cztery godziny na dobę męczymy swoje ciała. Z resztą co miala czynić gdy w jednym momencie wszyscy wojownicy potrzebowali natychmiastowego leczenia?

—     Widzisz, gdy ponownie wpadłem w szpony Bojacka i nie było już ratunku… – Kontynuował syn Chi-Chi.

—     Pojawił się Gokū, prawda? – Przypomniał mu Trunks. – Nie wierzę, że tylko ci się zdawało. Im mogłeś tak powiedzieć. Twój ojciec jest zdolny do wszystkiego.

—  Naprawdę? – Byłam zdumiona, wytrzeszczyłam oczy. – Twój ojciec? Ale jak, on przecież…

— To trwało zaledwie sekundy. – Wyjaśnił nieśmiało. – Przypomniał mi, że muszę ocalić planetę i nie mogę ukrywać swojej mocy.

Jego słowa wchłonęłam jak gąbkę cały czas potakując i świecąc oczami jak latarką. Jego tata miał tę technikę znikania i pojawiania się gdziekolwiek chciał, gdzie wyczuł konkretną moc, no chyba że był naprawdę za daleko. Więc miało to sens. Tak, było niebywałe, że czuwał tam gdzieś nad nim i mimo wieloletniej śmierci przybył gdy już nie bylo nadziei.

—  Uratowałeś świat, no. – Uśmiechnęłam się krzywo. – Z pomocą ojca, ale to ja chciałam  tym razem zwojować świat. Ty zebrałeś laury na Vitani, a ja znowu musze obejść się smakiem.

—     Nic nadzwyczajnego, Saro. – Burknął kręcąc głową. – Wiesz, że nie lubię zabijać. Zrobiłem co musiałem.

—     A ja lubię likwidować szumowiny! – Prychnęłam nadymając się. – Znowu wszystko mnie ominęło! Nawet nie mogłam oglądać tego widowiska. Czuję się pominięta.

Gohan zdawał się być zakłopotany. Trunks parsknął śmiechem po tym jak chwilę bacznie nas obserwował. Przez moment zastanawiałam się czy się nie zadławi, albo czy jego szwy nie popękają. Z głupią i pytającą miną spojrzałam na przyjaciela. O co chodziło? Czy powiedziałam coś tak śmiesznego?

—     Wytykacie sobie zwycięstwa jak stare dobre…

Zamilkł zakrywając sobie usta. Wyglądało na to, że ugryzł się w język, jakby chciał powiedzieć coś nietaktownego. Najwyżej oberwałby po głowie.

—     Co? Dokończ. – Ponagliłam go kiedy nie skończył, a w sali zapanowała jakby niezręczna cisza.

Dorosły już Trunks kręcąc głową zaśmiał się wymijająco, mówiąc jedynie, że zrozumiemy jak dorośniemy po czym odwrócił głowę na bok próbując ją jakoś ułożyć i tłumacząc się, że musi odpocząć. Tym czasem Gohan zarumienił się spoglądając w okno jakby gdzieś tam jego szare komórki zatrybiły. Zostałam sama z niedokończoną myślą nie rozumiejąc jej przekazu. Jak zwykle wyszłam na głupią Saiyankę.

Jak dorosnę to zrozumiem. Tylko tyle? Niestety nie dało się dokończyć tej rozmowy, gdyż podróżnik w czasie niemal chwilę później zasnął, albo udawał!

Piętnastolatek wyjaśnił mi, że znalazła nas Osiemnastka. Nie specjalnie kwapiła się do przylotu, bo nikt jej na miejscu nie spotkał póki nie skończyła się walka. Podobno zainteresowało ją iż wszystkie energie były nie wyczuwalne więc postanowiła sprawdzić czy aby nie skończyło się to źle, choć nie wątpiła, że zagrożenie minęło. Odnalazła nas bez problemu, wiedziała gdzie odbył się turniej. Son Gohan podejrzewał, że pomyślała o nas ze względu na naszą wspólną wyprawę. Spędziliśmy razem ponad rok w kosmosie. To nie mało czasu. Byłam pewna, że w jakiś sposób nas polubiła, no i saiyanin uratował jej życie już dwa razy! Była mu coś po prostu winna. Tak więc kobieta poinformowała Bulmę by przetransportować nas do szpitala.

***

Wraz z Vegetą mogłam wyjść po paru dniach, a były mnich po tygodniu, jednak z temblakiem zdobiącym jego ramię. Niestety obaj pół saiyanie nie mieli tyle szczęścia. Ich połamania miały  goić się jeszcze kilka miesięcy. Zastanawiało mnie czy powinno nie być tyle czasu Trunksa w swoim świecie? Naprawdę nigdzie nic nie czyhało na jego zrujnowany przez androidy świat?

Odwiedziłam ponownie Dende’go by wyprosił Karina o dwie fasolki. Tylko dwie, ale jeśli to problem wystarczyłaby jedna by saiyanin z przyszłości mógł wrócić do domu nie pozostawiając swojego świata bez jakiegokolwiek nadzoru. Co prawda gdzieś mi tam dzwoniło, że mają cyborga o numerze szesnastym, jednak wolałam już o tym nie wspominać. Namekanin poinformował mnie, ze sama muszę  wybrać się do kociego mistrza.

Kiedy wylądowałam na wierzy kota nie miałam zamiaru bawić się w żadne gierki. Potrzebowałam tylko odpowiedzi: dostanę, czy nie dostanę magiczne nasionka. O dziwo nie musiałam się wykłócać. Uznał, że hybrydy dzielnie walczyły, a w szczególności syn Gokū wykazał się nie lada odwagą. Wszyscy byli tak dumni z niego, że aż mu zazdrościłam.

Kiedy to ja uratowałam planetę nie tylko przed sobą, ale i Yonanem i jego sztuczkami nikt mi nie gratulował, a jedynie co dostałam to przerażone spojrzenia. Wspomnienia z tam tego okresu wciąż nie smakowały. Gohan już nawet nie wracał do tamtego, jakby chciał wyprzeć wszystko z pamięci. Pomimo złych wydarzeń twierdził, że są rzeczy których nie żałuje i to by było na tyle.

Mogłam wreszcie wrócić do treningu i osiągnięcia czegoś więcej. Być najsilniejszą i najszybszą, a może kiedyś ruszyć w kosmos? Statek już miałam. Na Ziemi był mój dom, ale nie czułam się tu całkiem wolna. Najważniejsze jednak, że nie czulam się samotna.