10 lipca 2022

81. Gang Herer

Czy właśnie wyczułam nagły skok i ogromny spadek energii? Niemal balansował jakby…

Rozbudziłam w sobie na tyle energii by wystartować niczym torpeda, a w chwili odbicia się zdążyłam jeszcze usłyszeć przepraszający ton mieszkańca pałacu, gdyż nie zwrócił uwagi na niebezpieczeństwo całkowicie poświęcając uwagę mojej osobie. Byłam przerażona. Gohan miał wziąć udział jedynie w durnym konkursie!

Piorunujący spadek mocy przyjaciela kazał mi przyjąć, iż wcale nie było dobrze. Nie wyczuwałam żadnej innej potężnej energii poza tymi czterema emanującymi olbrzymim złem. Co w takim razie stało się z Trunksem, Kuririnem czy Namekaninem? Czy oni też polegli?


W tej chwili mogłabym splunąć sobie w twarz. Że też duma nie pozwoliła mi udać się na ten przeklęty turniej! Byłabym tam i mogłabym zareagować w porę, a tak? Vegeta przeklinał głupie przepychanki, a ja poszłam w ślad za nim. Przyjaciel prosił bym mu towarzyszyła, a teraz z ledwością utrzymywał się na nogach. Cóż za niedopuszczalna postawa. I ja śmiałam nazywać się przyjacielem? 

Gnałam ile mogłam w kierunku druzgocąco niskiej KI by w porę dolecieć. Tak bardzo nie było czasu! W chwili gdy dotarłam na wyspę, gdzie odbywały się te idiotyczne walki dostrzegłam dziurę w jednej z kopuł, które prawdopod9bnie robiły za areny i na moment mnie sparaliżowało – Przeraźliwy krzyk jaki dochodził do moich uszu musiał należeć do syna Gokū. Rozpoznałabym go wszędzie. 

Kiedy już odzyskałam władzę nad swoim ciałem ruszyłam ku uszkodzonej półkuli, a moim oczom ukazał się jakiś nieznany mi z gatunku, w dodatku emanujący imponująco wielka mocą typ, który zaciskał na nim swoje wielkie łapy próbując złamać mu wszystkie kości.

Gdy skamieniała obserwowałam całe zajscie Gohan stracił przytomność.

On go zabije… Tylko to dudniło mi w głowie. I to było jak wiadro lodowatej wody.

Ponownie odzyskałam panowanie nad własnymi kończynami, aktywowałam przyśpieszenie po czym ruszyłam z zawrotną prędkością w stronę wroga wściekle rycząc. Walnęłam tego niebiesko-skórego mięśniaka z impetem w jego przebrzydłą twarz by uwolnić nieszczęśnika z morderczych rąk. Złapałam przyjaciela w pasie by nie wbił się w beton jak to się stało z jego przeciwnikiem.

—     Gohan! – Krzyknęłam przerażona. – Nic ci nie jest? Powiedz coś!

Wylądowałam w bezpiecznej odległości kładąc nieprzytomnego chłopaka na rozoranej ziemi. Otaczało nas upiorne miasteczko. Chłopak wyglądał kiepsko. Ja… Było mi bardzo przykro, że nie przyleciałam na czas, choć przecież nie pozwoliłam by zginął, a mało brakowało. Ważne, że dotarłam, prawda?

Zdumiona byłam gdy w pobliżu wyczułam nie tylko słabe energie Kuririna, Szatana i Trunksa, ale i Yamchy, Ten Sinhana oraz mojego... brata. On na prawdę tu był? Kiedy tu przybył? Przecież... Byłam tak odizolowana od świata, że nawet jego nie wyczułam? Wszyscy polegli? Dosłownie mną wstrząsnęło, a w chwilę po tym się wściekłam. Na siebie.

To nie możliwe żeby ten przybysz był tak niewyobrażalnie dobry. Dopiero co przeszliśmy przez piekło ze sztuczkami vitanijskich starców, a tu już powstał kolejny problem. Chociaż jak na to spojżeć trochę czasu mineło.

Chciałam pobiec do Vegety, sprawdzić jego stan, ale w tym momencie nieopodal pojawiło się troje wojowników otaczając tym samym najsilniejszego z nich, tego, który próbował zabić Son Gohana.

—     Zajmę się tym. – Szepnęłam w stronę przyjaciela delikatnie się uśmiechając. – Lepiej się spóźnić niż wcale się nie pojawić.

—     S-Sara… – Wychrypiał syn Gokū przebudzając się.

Nie był w stanie otworzyć oczu. Z ledwością brał wdech. jego stan był paskudny.

—     Tym razem moja kolej stanąć w twojej obronie.

Otworzył usta, zadrżały, ale poza cichym warkotem nie usłyszałam nic. W chwilę potem stracił przytomność ponownie. Spojrzałam w stronę jego oprawców niemal wzrokiem żądającym odpowiedzi. Czego chcieli na Ziemi? Czym zawiniliśmy, że nas atakowali? No i w ogóle kim u diabła byli?!

Mieli pecha, nadepnęli na mój odcisk. Nie miałam ochoty darować tego co zrobili Vegecie i Gohanowi. Wściekle zacisnęłam pięści wstając ściągnęłam usta groźnie marszcząc brwi. Czas było rozprawić się z bandą rudych mięśniaków.

—     Kolejna mała pchła do rozdeptania? – Warknął znokautowany przeze mnie w końcu podnosząc się z ziemi.

—     Twoje niedoczekanie! – Ryknełam przybierając pozycję do ataku. – Kto pierwszy?

Wielkolud roześmiał się jakbym opowiedziała świetny dowcip. Czy wszyscy złoczyńcy musieli traktować mnie jak nic nie warte dziecko? Aż się we mnie zagotowało. Zniewaga zawsze działała jak płachta na byka.

—     Pozwól panie, że ja się tym zajmę. – Kobieta ukłoniła się przed swoim mistrzem. – To jeszcze szczeniara.

Warknęłam na tę uwagę. Jej pan machnął ręką na zgodę. Więc wychudzona lalunia była pierwsza. Z resztą co za różnica? Każdego miał czekać ten sam los. Kto zadzierał z moimi bliskim w końcu musiał mieć ze mną do czynienia, a ja nie zamierzałam im niczego darować. Wszystkich miałam ochotę rozszarpać na kawałki. Nikt, po prostu nikt nie miał prawa tknąć Son Gohana. Przez chwilę nawet przemknęło mi dlaczego właśnie on był na pierwszym miejscu, przecież Vegeta był mi bratem i to on był dla mnie najważniejszy, a tu… Gohan wysunął się na pierwszą linię i wcale nie rozumiałam tego toku myślenia. Może właśnie tak działała przyjaźń? W sumie był mi jak najprawdziwszy brat! On bardziej rozumiał mnie niż Vegeta. Między mną, a moim rodzonym bratem była przepaść wiekowa… Kiedyś nie było to dla mnie żadną różnicą. Nie było podziału wiekowego, a mocą jaka w nas drzemała, chociaż jak by się bardziej nad tym pochylić to dla księcia zawsze byłam tą malutką smarkulą co ledwo wyszła z inkubatora. Co się dziwić, nasze drogi się na trochę lat rozeszły.

Rudowłosa ruszyła na mnie z impetem. Bez problemu odparowałam jej parę ataków uśmiechając się przy tym jak dziecko. W końcu w ich oczach byłam nikim. Wesoło zadarłam głowę twierdząc wrednie:

—     Tylko na tyle cię stać?

Wiedziałam, że te słowa z reguły nic dobrego nie wróżyły, ale czy kłamałam? Nie była mi przeciwnikiem, a pachołkiem, barierą do bossa, który nie zamierzał babrać sobie dłoni gdyby nie zaszła taka potrzeba. Musiałam tylko się transformować, ale chciałam z tym jeszcze poczekać.

Widziałam jak długowłosy usiłował zniszczyć Gohana. Ja wiedziałam, iż nie byłam gorsza od pokonanego, więc i mnie należała się walka z tym bezwzględnym, a także zemsta za zmasakrowanie księcia. Wszystko jedno, musiałam go zniszczyć!

Odskoczyłam w tył by zadać silniejszy atak – KI. Nie miałam już ochoty na zabawę, na mierzenie się siłą. Nie było czasu! Polegli potrzebowali natychmiastowego leczenia. Strzeliłam energią w jej stronę naście razy wiedząc oczywiście, że jej nie powalę, a tylko spowolnię. Tak naprawdę nie interesowała mnie bitka z tymi cieniasami. Chciałam tylko i wyłącznie ich przywódcy. On był sprawcą tego wszystkiego.

Kiedy mierzyłam do niego złowrogo palcem dostałam cios w kręgosłup, który powalił mnie, że aż wchłonęłam w płuca piasek, dosłownie. Wyplułam maleńkie kamyczki zrywając się na równe nogi. Byłam wściekła. Walka nierówna, ja jedna kontra ich troje i boss. Co prawda ten stał nieruchomo obserwując wszystko jak sam Freezer chcący się napatrzeć na widowisko, a skoro tak było musiał uważać mnie za nie godną przeciwniczkę.

Wezbrała we mnie potężna złość. Jako Saiyanin nienawidziłam być ignorowana. Wiadome było, że wiele galaktyk się nas obawiało, a mimo to nami gardzono jak nic niewartymi pomiotami.

—   Nie unikaj walki ze mną! – Krzyknęłam poirytowana. – Nie uciekniesz mi. Dopadnę cię.

Nie więcej niż sekundę po tych słowach dostałam w twarz od niskiego mężczyzny w zawiniętym na głowie granatowym turbanie. Upadłam facjatą na beton. Szybko się otrząsnęłam, otarłam krew z brody nie odrywając wzroku do najsilniejszego. Jeśli jego pokonam słabsi automatycznie się poddadzą. Tak z reguły było. Tego uczyli w tych durnych Trunksowych grach video? Wzięłam oczyszczający wdech skupiając się na głównym wrogu. Był moim priorytetem i nie zamierzałam przeciągać tego w nieskończoność.

Starając się nie zwracać uwagi na piasek w oczach po poprzednim upadku ruszyłam na największego nie bacząc czy będę ścigana. Teraz liczyła się zemsta. Jak obiecałam – nikt nie miał prawa tknąć moich bliskich. Oboje leżeli nieprzytomni. Obaj czekali na moją pomoc!

Zadałam pierwszy cios w lewy bark. Jak widać nie spodziewał się tego. Prawdopodobnie był pewien, że sługusy zdążą na czas, a w sumie to ta niska kobieta. Jednak w chwili gdy zaatakowałam ich pana wszyscy ruszyli na mnie jak jeden mąż. Dobrze mi szło odparowywanie ich ataków, a gdy już nie dawałam rady, w akompaniamencie okrzyku przeistoczyłam się w złotowłosą – niegdyś legendę. Ponownie natarłam na kolosa, który ciąż bez trudu mógł odparowywać moje ataki. Gdy miałam zadać mu potężny cios w głowę sparaliżowało mnie. Poczułam jakby miliony nici splątało moją osobę. Stałam jak posąg nie mogąc się ruszyć z miejsca. Niemal przed oczami miałam wspomnienie, gdy insibo zamieniało mnie w piaskowiec. Zaczęłam się szarpać jak wściekły lew, ale coś skutecznie mnie blokowało, a do tego sprawiało ból.

—     Im bardziej walczysz, tym masz mniejsze szanse. – Zawołał triumfalnie najniższy, w czerwonym kubraku i zawoju na głowie. – Jesteś nasza.

Miał wyciągnięte ręce przed siebie z wyprostowanymi palcami, skierowanymi wprost na mnie.

—     Chyba sobie jaja robisz! – Warknęłam usiłując się wyswobodzić z nie wiadomo czego. – Nie walczę z tobą!

Nie miałam pojęcia jakiej techniki używał, ale była skuteczna. Zupełnie jakby owinęli mnie drutem pod napięciem. Dokładnie takie dźwięki wydawała ta demoniczna pułapka. Rownie mocno parzyła.

—     Nie ważne z kim walczysz. – Zachichotała rudowłosa. – Nie jesteś godna Bojacka!

Bojack? Tak się zwał ich pan? Więc przywilejem by go zgładzić było zlikwidowanie pionków? Prychnęłam do siebie nie potrafiąc zrozumieć systemu ich wartości. Dalej próbując się wydostać z niewidzialnych więzów, może by mi się to udało gdyby nie fakt, że dwoje kolejnych sługusów dołączyło do tworzenia pułapki. Czułam jak szybko opuszczają mnie siły, a tych troje co uplotło tę sieć śmiało się bezdźwięcznie. Moja super saiyańska moc przepadła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dosłownie opadłam z sił. Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo dałam się podejść. Miałam przecież mnóstwo energii! Popełniłam błąd niemal podobny w walce z Adris? Tylko nie wiedziałam tym razem, że chowają takiego asa w rękawie. Nawet nie zdążyłam wskoczyć na wyzszy level, a już poległam.

—     Obiecałam… – Jęknęłam do siebie.– Nie mogę was zawieść… Nie mogę zawieść siebie...

Jednak im bardziej walczyłam tym silniej odczuwałam, że nie mam szans. Wzięłam głęboki wdech by jeszcze coś zdziałać jednak nic mi to nie dało, gdy niespodziewanie dostałam w głowę pięścią Bojacka jak młotem.

***

Nie do końca pamiętałem co się działo. Poza tym, że potwornie bolała mnie głowa i w sumie każdy mięsień dawał o sobie znać to przez dłuższą chwilę leżałem wpatrując się w czarne kłęby chmur usiłując nabrać ostrości w widzeniu. Jednak gdy usłyszałem szept musiałem uwierzyć, że jestem w jakimś śnie, chorym koszmarze.

Zdawało mi się, że słyszałem dobrze znajomy mi głos, lecz nie byłem do końca pewny do kogo należał. Zdezorientowany rozejrzałem się dookoła, a gdy z ostrożna podniosłem się nieco to ujrzałem troje łotrów wiszących nad nią jak katy używając tej przeklętej techniki kinetycznej oraz Bojacka, który uderzył ją w skroń, a gdy straciła przytomność rozbrzmiał jego szyderczy śmiech. To było wstrząsające.

Sara nie dała rady, a pamiętałem przez mgłę, gdy uśmiechała się do mnie i obiecywała zająć się tymi kreaturami. Chciałem ją ostrzec. Wiedziałem jaka była porywcza i często bagatelizowała niebezpieczeństwo, jednak gdy o tym pomyślałem straciłem przytomność.

Nie było co mówić, dostałem porządne lanie. Aż się we mnie gotowało gdy dochodziło do mnie, że uczniowie tego głupawego Satana zostali bestialsko zamordowani przez tych kosmicznych bandziorów. Ale co mogłem na to poradzić? Byli sto kroć silniejsi od Ziemian. Bez użycia nadzwyczajnych mocy mogli zabijać bezproblemowo każdego. Ani ja, ani też Trunks czy Kuririn nie zwróciliśmy na to uwagi, a szczególnie przyjaciel ojca, który miał do czynienia ze złem już tak długo.

Leżałem na ziemi wpatrując się jak ten rudy wielkolud wgniata księżniczkę Saiyan w podłoże i nic nie mogłem zrobić. Nie byłem zły, byłem zrozpaczony. Choć ona nie czuła do mnie tego co ja do niej, moje serce krwawiło na ten widok. Była mi najbliższa, a ja nie potrafiłem jej tym razem pomóc. Gdzie podziała się moja siła, której nie brakowało mi na Vitani? Czy nie umiałem znaleźć w sobie jakiś rezerw i ratować świat? Ocalić ją? Ponownie.

Ze łzami w oczach z ledwością podniosłem się z gruntu. Moje kolana były jak z waty, jednak póki żyłem nie mogłem pozwolić by ktoś cierpiał, by była to Sara. Chociaż ostatnio nie chciałem się przed sobą przyznać wciąż była dla mnie najważniejsza. Ale kiedy nie reagowała w żaden sposób na moje zachowanie co mogłem zrobić? Tak czułem się odtrącony… A mimo to obawiałem się ze zniknie z mojego życia więc zdecydowałem się nie naciskać. Walczyłem z silniejszymi od siebie, nie bacząc na swój los, a bałem przyznać temperamentnej dziewczynie, co do niej czuję.

Szukając w sobie rezerwy KI wstałem na nogi choć odmawiały mi posłuszeństwa. Zachwialem się,  ale ostatecznie udało się utrzymać mi równowagę.

—     Hej! – Krzyknąłem dość cicho, zachrypnięty. – Zostawcie ją!

Tak bardzo nie miałem siły, ale musiałem coś uczynić. Cała zgraja spojrzała w moją stronę co oznaczało, że jednak nie straciłem głosu. Miny mieli zaskoczone jakby zobaczyli ducha. Chyba o to chodziło? Nie miałem mocy ustać, nogi trzęsły się jak galareta, a rece zwisaly wzdłóż ciała niczym obwieszone ciężarkami, ale przecież powinienem był coś zdziałaś! Nie mogli bez końca znęcać się nad Saiyanką, zabiliby ją.

Tyle razy ratowałem ją od śmierci. Czy teraz nie mogłem tego zrobić? Czy naprawdę tutaj ją zawiodłem? A może oboje nie mieliśmy z nimi szans? Sprowadziliśmy na Ziemię zagładę? Ale jak? Skąd? I dlaczego?

Nie ocaliłem Szatana, nie pomogłem Kuririnowi i Trunksowi, nawet nie wsparłem Yamchy i Tien Sinhana! Nie mogłem też zapomnieć o Trunksie i Vegecie, który pomimo wstrętnego charakteru także był bohaterem tej planety.

A ona… Ona może na mnie liczyła? Może czekała na moją siłę i stoicką postawę w obronie świata, której nie posiadałem. Czy właśnie dlatego nie byłem dla niej tym kim ona była dla mnie? Ja w niej widziałem wszystko dobre i złe i potrafiłem odłączyć by wciąż emanowała wszystkim czego potrzebowałem. Chociaż była tak bardzo inna to właśnie swoją oryginalnością mnie urzekła.

Teraz… Aktualnie byłem słaby. Za słaby by cokolwiek zdziałać. Otarłem przedramieniem łzy zmieszane z piachem i pokruszonym betonem.

— Powiedziałem, zostawcie ją! – Warknąłem przestępując do przodu jakbym miał co najmniej połamane kończyny.

—     Czyżby bohater się obudził? – Zakpiła kobieta.

Wystartowała i gdy czekałem na atak ominęła mnie zgrabnie. Za to ten mały mężczyzna zjawił się przed moją twarzą zupełnie znikąd. Zrozumiałem, że ponownie uciekają się do sztuczki, której żaden z nas nie wygrał. Jak mogłem dać się złapać w to po raz trzeci!? Księżniczka w końcu na pewno wpadła w te same sidła, dlatego leżała nieprzytomna. Miała przecież w sobie tyle zapału. W dodatku nie posiadała w takich barier jakie miałem ja. Wychowała się w świecie przemocy i tylko siła pomagała stać jej na nogach. I wiara w tę moc.

Dostałem w twarz od trzeciego z pomagierów. To ten, który położył na łopatki Trunksa.

Na Wszechmogącego… Bulma mi mnie daruje. Pomyślałem, a po ciele przebiegł lodowaty dreszcz. Obie Bulmy!

Kolejny cios powalił mnie na plecy. Z ust trysnęła stróżka czerwonej krwi. Wiedziałem, że jestem za słaby. Miałem też świadomość, że nic ich nie powstrzyma. Nie miałem szans w obecnym stanie, a gdyby niebawem saiyanka się obudziła wciąż bylibyśmy na przegranej pozycji.

W tej chwili zacząłem tęsknić za ojcem. On był nie dość, że silny, to zawsze miał rozwiązanie. Wiedział kiedy nie ma nadziei, a kiedy można liczyć na innych. Czy nie tak było w przypadku Komórczaka? Nikt, włącznie ze mną nie wierzył, że będę w stanie go pokonać. Byłem. Niemal jednym ciosem w głowę mógłbym załatwić go nie brudząc przy tym ubrań, ale tak bardzo chciałem pokazać, że jestem silny gdy już osiągnąłem tę niewyobrażalną moc... Teraz mój tata nie żył, a ja potrzebowałem go. Wszyscy potrzebowaliśmy.


—     Ojcze, wybacz mi. – Szepnąłem podnosząc się na kolana wciąż spoglądając w zniszczoną ziemię. – Nie potrafię ich pokonać.

Próbowałem podnieść się jednak za każdym razem obrywałem na zmianę od bandy Bojacka. Nie chciałem dawać za wygraną. Wszyscy na mnie liczyli! Gdzieś tam niedaleko na trybunach była moja mama i przyjaciele taty. Jeśli przegram oni także podzielą mój los i… I może spotkamy się w zaświatach.

Skoro nie mogłem się podnieść spod gradu ciosów postanowiłem doczołgać się do Sary. Ona była najbliżej z wszystkich pokonanych. Obiecałem sobie walczyć do końca, ale jeśli miałem zginąć chciałem choć ostatni raz na nią spojrzeć i przeprosić. Kiedy niemal miałem ją na wyciągnięcie ręki Bojack zatarasował mi drogę ohydnie się szczerząc.

—     Koniec gierek młody. – Zarechotał złowieszczo. – Miernoty z was, chociaż byłeś dość godnym przeciwnikiem.

Podniósł nieprzytomną saiyankę za poplamioną błotem koszulkę chwilę się jej przyglądając. Trząsłem się w gniewie zaciskając pięści w twardej ziemi. To był bardziej strach niż wściekłość. Zawiodłem siebie samego.

—     Nie waż się jej tknąć! – Warknąłem. – Jeśli coś jej się stanie…

—     To pewno będziesz miał ochotę zabić naszego pana? – Zakpił najniższy zakładając ręce na biodrach. – Też mi nowina! Słyszałaś to Zangya?

—     Bohatera zgrywasz? Księciunio się znalazł. – Wtrąciła długowłosa depcząc moją wyciagniętą ku dziewczynie dłoń.

Oboje wybuchli śmiechem. A ja zawyłem z bólu. Bojack rzucił Sarą jak szmacianą lalką w pobliski budynek z taką siłą, że ten się pod nią osunął. Przysypana była cegłami, a ja mogłem jedynie na to patrzeć. Niemal żałowałem, że się obudziłem. Czy naprawdę to był nasz koniec?

NIE!

Gdzieś w środku znalazłem odrobinę siły i ze łzami w oczach wyrwałem się spod buta marionetki i podniosłem się ponownie. Nie mogłem patrzeć! Ale nie mogłem być ślepy… Ranili moje uczucia bardziej niż Sara odtrącając mnie. Choć nie robiła tego całkiem. Patrzeć na jej śmierć? Nigdy!

Jeszcze raz przybrałem złote barwy rozjaśniając ponurą okolicę zaciskając brudne od ziemi pięści. Przestąpiłem krok do przodu chcąc pokazać kosmicznym łotrom, że właśnie nadepnęli mi na odcisk. Mimo, iż nie miałem w sobie tyle energii co przed ich atakiem wiedziałem, że muszę dać z siebie wszystko, i to dosłownie.

Zaraz po aktywowaniu aury wystartowałem wprost na lidera szajki uderzając go w twarz pięścią, a następnie wykonując salto kopnąłem go w brodę powalając tym samym na ziemię. Potrzebowałem chwili by wyciągnąć Sarę z tego miejsca. Chciałem by była bezpieczna, a potem rozegrać to tak by w razie czego mogła nas pomścić jeśli się ocknie. Ja to zrobiłem, więc i ona mogła. 

Prawda?

Nie chciałem jej śmierci, więc do tego budynku i starałem się jak najszybciej wyciągnąć ją z niedoszłego grobu przerzucajac gruzowisko. Miałem mało czasu gdyż pomagierzy Bojacka już szykowali się do ataku.

Gdybym był nimi, co bym zrobił? Oczywiście użył tej przeklętej techniki telekinetycznej, ale by ją wykonać i mając pewność, że nie wstanę potrzebne były im wszystkie sześć rąk, a przynajmniej cztery. W pojedynkę byli za słabi by mnie unieruchomić choć jakby się zastanowić, nie posiadałem całej swojej energii. Razem póki co byli niepokonani.

Wystrzeliłem salwę pocisków w kierunku Bujina starając się by choć raz dobrze w niego trafić. W większości odbijał moje ataki, lecz jeden dolecial niemalże pod nogi rudej, na moją korzyść także ją spowalniając. Zdejmując ostatni betonowy głaz z ciała Saiyanki i delikatnie podnosząc zrozumiałem, że jeszcze chwila i nas dopadną. W zawrotnym tempie odleciałem jak najdalej od niebiesko-zielonych kreatur.

To było oczywiste, że ruszą za mną w pogoń, więc starałem się być szybszy. Chciałem tylko ją odstawić na bezpieczną odległość, by nie znęcano się nad nią kiedy będę walczył o życie ziemian i oczywiście swoje. Już raz Bojack zobaczył, że piętnastolatka nie jest mi obojętna i mógłby chcieć to wykorzystać, a nie mogłem na to przystać i przegrać.

Niespodziewanie dostałem pociskiem w tył głowy, a czarnowłosa wypadła mi z objęć. Widziałem jak spada niemal równo ze mną. Ta jej nieprzytomna twarz… Chciałem aż krzyczeć jej imię by się obudziła, ale sam byłem sparaliżowany bólem. Oczy same mi się zamknęły i przez jakiś urywek czasu tkwiłem w zawieszeniu. Wychodząc z oszołomienia ruszyłem jej na ratunek by uniknęła zderzenia z powalonymi budynkami jednak uprzedziła mnie Zangya zadając jej cios, który spowodował przyspieszenie upadku, a tym samym silniejszy. Wściekłem się ruszając na nią lecz i ja oberwałem – od brodatego. Nie spadłem tam gdzie księżniczka, a wprost pod nogi ich przywódcy, który stał na pobliskim moście.

—     Nie wiem co knułeś dzieciaku, ale daruj sobie. Przegrałeś. – Warknął przygniatając mi klatkę piersiową nogą. – Pora umierać.

Wrzasnąłem z bólu, który z każdą chwilą był silniejszy. W dodatku co raz trudniej przychodziło mi oddychać. Szybko postanowiłem sturlać się na krawędź betonowej kładki by tym samym się uwolnić. Niestety pomysł wydawał się łatwiejszy niż w rzeczywistości. Nie byłem w stanie wydostać się spod miażdżącego buta oprawcy. Mrużąc oczy dostrzegłem lądujących nieopodal sługusów.

Mogłem odetchnąć, Sarę zostawili w spokoju. Ostatkiem sił chwyciłem przeciwnika za kostkę próbując oderwać ją od mojego torsu, już z ledwością mogłem oddychać. Im miałem mniej sił oraz tlenu tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że jestem w tej samej pozycji co poprzednio, zanim przyleciała siostra Vegety. On ponownie łamał mi żebra, tym razem oszczędzając kręgosłup, póki co. Zawyłem z bólu wypluwając sporą ilość krwi zmieszanej ze śliną, która spryskała mi w drodze powrotnej twarz. Poczułem jak pęka mi kość żebrowa. Ten palący ból przypomniał mi jak kilka lat wstecz to samo przytrafiło mi się z ręki księżniczki. Moja siła odeszła i ponownie byłem tym słabszym chłopakiem.

Zawiodłem. Czułem jak uchodzi ze mnie powietrze i brakuje mi mocy na zebranie kolejnych wdechów. Mój rozdzierający wrzask rozniósł się po okolicy. Teraz to już nie miało znaczenia. Przed oczami zatańczył mrok, wiedziałem, że poniosłem klęskę. Rozczarowałem wszystkich, zawiodłem siebie, sprawiłem zawód ojcu. Przegrałem.

Ścisk żelaznej nogi zelżał, a jednak nie miałem w sobie sił by złapać większy haust powietrza. Czułem, jak spadam, a jednak nie leciałem z impetem. Wyraźnie odczuwałem dotyk, tak silny i delikatny... Jakby ktoś mnie utulił.

—     Son Gohanie! – Usłyszałem jak przez mgłę.– Pokaż im swoją prawdziwą moc.

Z ledwością otworzyłem powieki nie mogąc uwierzyć co słyszę. Kogo słyszę! Pomyślałem, że umarłem. Jeszcze bardziej zaskakujące było to co zobaczyłem. Tyle lat… Nie wiedziałem co mam powiedzieć i czy powinienem. Na pewno oberwałem i miałem omamy.

—     Tato... – Wydukałem z ledwością, a do oczu napłynęły łzy.

On nawet się nie uśmiechnął do mnie tylko przybrał surową twarz, jak wtedy gdy znajdowaliśmy się w pokoju Ducha i Czasu gdy oczekiwał ode mnie – jak na tamten moment – niemożliwego.

—     Nie hamuj swojej siły, synu. – Pouczył mnie. – Musisz ratować Ziemię. Musisz ich ocalić.

Kiedy się ocknąłem już go nie było. Dłuższą chwilę zastanawiałem się czy ta scena wydarzyła się naprawdę, czy jednak był to wytwór mojej wyobraźni i próba oszukania umysłu w chwili zagrożenia. Ale doskonale pamiętałem dotyk, a przecież ojciec nie żył. A jednak mnie uratował! Nie zdawało mi się! To na pewno był on. Pomimo śmierci czuwał nade mną każdego dnia, a teraz przypomniał mi, że wszyscy mnie potrzebowali. Miałem tylko jedno zadanie do wykonania – ocalić planetę.

Z niebywałym trudem obróciłem się na brzuch próbując się podnieść. Ciężko było mi przyznać, ale ojczulek miał rację – czas było dorosnąć. Już pora było przejąć jego obowiązki, a nie wiecznie polegać na innych. Bylem następcą swego taty i nie miało to znaczenia, czy lubiłem się bić. Jego tu nie było, tylko ja, a świat mnie potrzebował.

Poczułem napływ energii w prawej dłoni, a ta na chwilę zalśniła złotem nim ją zacisnąłem. Wzburzony podniosłem się z rozoranej ziemi nie zwracając uwagi na przeraźliwy ból tuż pod piersią. Wezbrał we mnie potężny gniew i uwolniłem z siebie złocistą moc rozjaśniając mroczną okolicę wykrzykując:

—     Jestem synem swojego ojca!


Moje ciało spowiła nie tylko złota aura, ale także wyładowania elektryczne. Moja moc wybuchła i można było ją niemal dotknąć. Byłem wściekły jak wtedy gdy walczyłem pierwszy raz w obronie planety. Tak samo groźny, gdy chodziło o życie jedynej przyjaciółki. Moja werwa była tak wszechobecna, że ziemia zadrżała pod jej naporem. W tym stanie nie liczyło się, że nienawidziłem zabijać. Teraz nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. W drugim stadium super wojownika przed sobą miałem jedynie cel. Tego się niejednokrotnie bałem, dlatego tak ciężko było mi wejść w tę przemianę. Nie byłem wtedy tym samum dobrym dzieciakiem, a maszyną do zabijania. Ale czy inaczej ocaliłbym świat? Jeśli nie uratuję Ziemi wszyscy zginą, a ci co przeżyją będą żałować, że nie umarli. Za pewne w końcu padli by z wycieńczenia przez podłość ich nowego pana. Nie mogłem pozwolić by ich plany się ziściły. Wszyscy na mnie polegali. Ona na mnie liczyła. Zawsze powtarzała, że jestem najsilniejszym saiyanem jakiego w życiu spotkała i widziałem jaka była dumna, że jest moją powierniczką, a za razem pełna podziwu jak mieszanka zwykłego człowieka i potężnego Saiyana stworzyła właśnie kogoś takiego jak ja. Silny jak kosmiczny wojownik i za razem empatyczny Ziemianin.

Pozostało udowodnić, iż zasłużyłem na miano obrońcy planety.

Ruszyłem w kierunku ostatnich Heranów nie bojąc się tym razem niczego. Bojack automatycznie nakazał Bujinowi i Bido ruszyć do ataku. Ci nie czekając ani sekundy stanęli po mojej lewej i prawej stronie ponownie używając najsilniejszej techniki jaką posiadali – telekinezy. Te ich pełne pewności siebie twarze sprawiały, że mnie mdliło. Nie wiedzieli z kim mają tym razem do czynienia, a ja nje zamierzałem więcej się hamować.

Nie bylem Gohanem, a z wściekłym Saiyanem, którego nie tak łatwo pokonać. Nie, kiedy chodziło o życia moich bliskich. Pomimo tego, że czułem na sobie ich złodziejską sieć postępowałem do przodu jakbym w ogóle nie zwrócił na nich specjalnej uwagi.

Z każdym krokiem złocista aura rozświetlająca mrok tworzyła pod stopami kłęby kurzu. Moim celem był Bojack. Tylko jego w tej chwili chciałem dosięgnąć i zniszczyć. Jednak ci dwaj nie przestawali wciąż usiłując mnie zatrzymać, tak jak udało im się pokonać każdego. Wyrzuciłem z siebie sporą ilość energii zrywając więzy. Wkurzali mnie, w dodatku nie miałem czasu na zabawy. Czas się skończył, jak to wcześniej stwierdził najsilniejszy z bandy.

Tak jak myślałem, ani jeden, ani też drugi nie spoczął na samej technice obezwładniania. Ruszyli na mnie z taką zawziętością chcąc, jak uprzednio powalić na nogi. Tym razem bez problemu obu podzieliłem na dwie części używając zaledwie gołej pięści. Wściekłość jaka we mnie buzowała pozwalała mi być bezwzględnym i nie hamować się. Obiecałem, że nie zostawię nikogo przy życiu. Każde ścierwo zagrażało ludzkości. Oni obiecali nas zgładzić. Nie mogłem im darować.

Bojack wciąż był priorytetem. Rudowłosa przeraziła się mojej potęgi widząc jak bez większego problemu unicestwiłem jej kompanów i cofała się delikatnie drżąc. Widziałem w jej oczach strach, choć wcale nie staliśmy tak blisko siebie. Wycofywała się bezradnie usiłując znaleźć oparcie w swym mistrzu, ten jednak pchnął ją w moją stronę, a następnie sam ją zabił silnym pociskiem skierowanym we mnie. Choć ich nienawidziłem, przez sekundę było mi żal tej kobiety. Być zdradzonym przez własnego pana? Okropność.

Uskoczyłem na bok spoglądając na paskudną, szaleńczą twarz przeciwnika. Śmiał się nie zdając sobie sprawy, że nie spocznę póki go nie zlikwiduję. Czy nie wiedział, że tym razem mu nie odpuszczę? Że winien jest przeprosiny każdemu z nas?

Wyskoczył w górę i zawisł na niebie tworząc potężną energię w obu rękach. Wystrzelił zieloną falą chcąc zmieść mnie z powierzchni ziemi. Bez problemu osłoniłem się. Ta energia była niczym w porównaniu z moją nienawiścią do niego.

—     Cholera! – Warknął lądując na zniszczonym podłożu. – To  nie możliwe.

W sekundę później ponowił atak, by polec. Nie byłem już tym samym szczeniakiem co podczas walki z Komórczakiem. Nie musiałem nikomu udowadniać swojej siły. Nikt z resztą nie oglądał naszego starcia. A może mój ojciec? Przebiłem pięścią z ogromną siłą brzuch byłego więźnia Kaioshinów. Jednak ten pyszałek potrafił znaleźć w sobie na tyle energii by ponownie utworzyć zieloną KI. Za nic nie chciał przegrać. Naprawde był godny przeciwnikiem.

—    Jak taki dzieciak mógł mi to zrobić?! – Wrzasnął niedowierzająco. – Jesteś tylko nic nie wartym gówniarzem!

Wypluł fioletową krew z ust formując dwie potężne kule w obu dłoniach. Na skraju śmierci chciał i mnie pozbawić życia. Ojciec miał rację. Dzięki mojej mocy, której nie używałem na co dzień mogłem zdziałać o wiele, wiele więcej. Przybrałem postawę do ataku tworząc świetlistą falę uderzeniową. Wystrzeliłem ją w mniej niż sekundę po Bojacku wkładając w to wiele energii. Nie miałem jednak ochoty zmagać się z jego siłą i popędziłem w jego kierunku uniemożliwiając mu tym samym pola do popisu. Przeszedłem przez niego niczym grom… Rozszalała się w tym momencie niemal burza mocy. To był ostateczny moment i kiedy wiedziałem, ze tak właśnie było cały gniew przepadł, a wraz z nim moja potężna aura. Nie zdołałem nawet pół minuty utrzymać się na nogach. Poświęciłem wszystko co mogłem by uratować świat. Zanim zemdlałem zdążyłem sobie powiedzieć, iż jestem teraz prawdziwym bohaterem. Byłem wdzieczny ojcu.

***

Obudziłam się w…? Poważnie bolała mnie głowa i niemal wszystkie mięśnie. Co właściwie się stało? Ciało miałam jak z waty. Zerwałam się z łóżka dopatrując się paru sińców i bandaży. Nie wyczuwałam żadnego zagrożenia. Czyli było już po wszystkim?

Jeśli nie ja, to kto? A może byłam w piekle? Ale czy ono by wyglądało jak przebrzydła sala z ogromnym oknem i kroplówką, którą z impetem wyrwałam z przedramienia?

Wybiegłam przez drzwi używając przy tym zbyt dużej siły. Były oszklone, toteż kruchy materiał rozsypał się po podłodze. Vegeta siedział na końcu korytarza wpatrując się tempo w sufit. Wyglądał na znużonego, a na sobie miał dziwne białe w szarą kratę odzienie.

—     Co się stało? Gdzie ja jestem? – Zapytałam pospiesznie. – Gdzie jest Gohan i wszyscy? Co z....?

—     Uspokój się. – Burknął nie patrząc na mnie. – Są w szpitalu. Tutaj. Nic im nie jest.

Zaskoczona niemal wbiłam się w posadzkę. Jak to w szpitalu?! To co się stało? Czemu się nie ocknęłam? Kiedy… Padłam wszyscy byli nieprzytomni, więc kto? Kto mógł pokonać te kosmiczne istoty?

Odszukałam energię Son Gohana i ruszyłam w tamtą stronę wylatując przez pobliskie okno. Będąc na dachu zaczęłam dokładniej skupiać się, w której sali go znajdę. Na moje szczęście był tuż pode mną, na samej górze. Ciesząc się, że okno jest otwarte i nie musząc go niszczyć wskoczyłam do środka jakbym miała co najmniej kogoś zabić w tym pokoju. Groźnie spoglądając na zebranych dostrzegłam przerażone miny obecnych. Bulma stała przy łóżku swojego już dorosłego syna z przyszłości, a Chi-Chi była blisko swojego. Na sali również leżał Kuririn w niejednym gipsie. Było tu także parę innych osób, ktorym się nie przyjżałam.

—     Sara! – Warknęła Bulma gdy oprzytomniała. – Dlaczego włazisz oknem?! Czemu nie wypoczywasz w swojej sali?

—     Jak to dlaczego? – Fuknęłam pokazując jej pięść. – Chcę odwiedzić towarzysza broni. Mam prawo wiedzieć co się stało! Też się biłam z tymi gościami!

Wściekle spoglądałam na kobietę swojego brata nie wierząc, że właśnie mnie opieprzała, gdy przed chwilą mogła przestać istnieć. Była tam!

—     Pięknie! – Załamała ręce. – A mówiłam Vegecie by cię pilnował! Jesteś skrajnie odwodniona. Eh ci faceci.

—     Nic mi nie jest, Saro – Uśmiechnął się Gonan wchidzac w przekrzykiwanki. – Tylko parę złamań.

Gdy spojrzałam na niego dokładnie dostrzegłam jak bardzo był pokiereszowany, nawet bardziej niż gdy go spotkałam na miejscu batalii. W jego oczach dostrzegłam radość. Czy cieszył się, że go odwiedziłam, czy może z powodu, iż lepiej wyglądałam od niego? Podbiegłam do jego łóżka oglądając jakie miał obrażenia. Niemal cały był w bandażach i gipsie! Dlaczego w ogole był tu, a nie w komorze regeneracyjnej?

Gdy dokonywałam oględzin przyjaciela, a następnie porównując go do Trunksa, który wciąż miał strupy na twarzy po pokoju rozniosło się ciche pohukiwanie.

—     Co się gapisz pierniku! – Warknęła Bulma.

W tej chwili dostrzegłam, że w pomieszczeniu także znajduje się stary pustelnik mając bardzo dziwny wyraz twarzy. Był niemal czerwony jak jego okulary!

—     C-co ja? To… Nie ja...

Bulma podeszła ku mnie spoglądając jak sroga matka. Czy aby wszystko było w porządku? Spojrzałam na nią pytająco. O co były te wszystkie spięcia?

—     Młoda damo! – Zwróciła się do mnie opieracąc nadgarstki na krągłych biodrach. – Czy nie zauważyłaś, że jesteś w szpitalnej piżamie?

W tej chwili kobieta uświadomiła mnie, że tak jak wstałam z łóżka, tak popędziłam prosto do Gohana i nie zwróciłam uwagi w co jestem odziana. Nie miało to dla mnie w sumie znaczenia gdy nie szłam na pole walki. Wygięłam szyję na tyle by móc zerknąć na swoje tyły. Z resztą czy ja wiedziałam, że w ziemskich szpitalach są fatałaszki bez pleców? Już było wiadome, że chodzi o mój nagi tyłek, ktorego odsłaniał sterczący ogon . Wyszczerzyłam się nienaturalnie, następnie machnęłam swoją saiyańską kończyną czując, że wszyscy na mnie patrzą, a po chwili wybuchłam śmiechem, a wraz ze mną cała sala.

Matka Gohana zdjęła z głowy spinki rozpuszczając długie, lśniące czarne kosmyki. Zdecydowanie lepiej wyglądała tak niż poupinana. Chwyciła mnie za ciuchy uprzednio prosząc o to bym się nie ruszała. Zgrabnie zapięła plecy tworząc nienaganną koszulę nocną. W takim ubraniu obie kobiety pozwoliły mi jeszcze tu zabawić. Dorastająca nastolatka nie powinna paradować nago.

Mój przyjaciel choć nie zastał mnie tyłem był bardzo zakłopotany tym zajściem. A ja nie rozumiałam o co było tyle szumu. Nagość była naturalna, leczyliśmy się w płynach bez odzienia, a na Ziemi traktowano to za strasznie nieprzyzwoite. Zwłaszcza dla kobiet. Nie potrafiłam przestawić sie na ich tok myślenia, a wszyscy rodzili się po prostu goli.

Mieszaną atmosferę ugasił Kuririn przeglądając gazetę i oznajmił, że napisano: „Satan ponownie ocalił świat”.

—     Chyba sobie jaja robisz. – Burknęłam. – Tak właściwie to kto ich wszystkich pokonał?

—     A czy to ważne? – Zauważyła matka Gohana. – Jesteście cali. Tylko to sie liczy.

—     To prawda. – Uśmiechnął się szeroko Trunks – Obolali, ale żyjemy. A nie było łatwo.

Bulma chciała też zauważyć, że dzięki temu nikt o nas nie będzie pytać. Byliśmy, to znaczy oni, ja już nie, na telebimach i świat mógł oglądnąć część walki póki nie pojawił się ten wariat z domniemanym tytułem światowego mistrza, który zniszczył kamerę z transmisją na żywo. Pojawiłyby się pytania odnośnie latania, znikania, czyli szybkiego poruszania się nie dostrzegalnego przez oko zwykłego gapia i oczywiście KI, której ludzie nigdy nie opanowali. Jednym słowem nie było tego złego co by na dobre nie wyszło. Ja i tak byłam tego zdania, że rasa ludzka powinna być bardziej dokształcona i wiedzieć o istnieniu innych cywilizacji. Bulma twierdziła, że ludzkość jeszcze nie jest gotowa.

Kiedy nie było już mistrza, a Kuririn spał, niebiesko włosa zaczęła zbierać się do domu, więc Chi-Chi także to uczyniła. Jej trzy letni synek był w domu z dziadkiem. Usiadłam wtedy na łóżku starszego uśmiechając się do niego. Wydoroślał, nie przypominał już tego nastolatka sprzed kilku lat.

—   Możecie mi tak naprawdę wyjaśnić jak to się potoczyło? – Spojrzałam na jednego i drugiego. – Jak znaleźliśmy się z powrotem?

Gohan zdrową ręką poprawił poduszkę za plecami, a chłopak z przyszłości w tym czasie rozruszał zastany kark. Odwzajemnił uśmiech.

—     Na mnie nie patrz. – Zarumienił się. – Zbyt szybko mnie pokonali. Chyba nie jestem w takiej formie jak kiedyś.

—     Nie bądź taki skromny! – Zabrał głos drugi chłopak. – Zabiłeś jednego.

—     Fakt. – Zauważył niebieskooki.

Spojrzałam więc pytająco w oczy przyjaciela. Chyba miałam prawo dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło? Byli mi to winni! Sama próbowałam ocalić tę niewdzięczną planetę.

—    Kiedy się ocknąłem byłaś już nieprzytomna. – Wspomniał ze smutkiem. – Próbowałem ich odciągnąć od ciebie.

Och doprawdy, dziękuję – pomyślałam z nieudawanym zawodem. Miałam piekielnie podrapane czoło i plecy, a nie przypominałam sobie bym poleciała z impetem na twarz. Jednak jakaś cząstka mnie podskoczyła i gdyby mogła pewno by zatańczyła. Nie zrobiłam tego wyczekując dalszej części historii robiąc wymowną minę.

—     Niestety odczytali mój plan i oberwaliśmy, a ty spadłaś w rumowisko.

— Stąd ten gigantyczny guz! – Zawołałam rozstępując geste, czarne włosy mu. – Nie rozumiem czemu w ogóle tu jesteśmy! Mamy komorę regeneracyjną. Po co to wszystko?

Czarnooki się zaśmiał delikatnie, a pochwili syknął, a na twarzy zakwitł wyraz bolu. Mimo tych bandaży i gipsu wyglądał uroczo. Jeszcze nie zdążyła zejść mu z twarzy opalenizna z Vitani. Niemal dorównywał mi karnacją, bo zwykle wypadał przy mnie blado.

—     Moja matka stwierdziła, ze jest nas za dużo, a poza tym przyda nam się prawdziwy odpoczynek. – Wyjaśnił chłopak z przyszłości. Potrzebowaliśmy pomocy na już.

To miało jakiś sens. Przynajmniej dla niej. Nie lubiła gdy dwadzieścia cztery godziny na dobę męczymy swoje ciała. Z resztą co miala czynić gdy w jednym momencie wszyscy wojownicy potrzebowali natychmiastowego leczenia?

—     Widzisz, gdy ponownie wpadłem w szpony Bojacka i nie było już ratunku… – Kontynuował syn Chi-Chi.

—     Pojawił się Gokū, prawda? – Przypomniał mu Trunks. – Nie wierzę, że tylko ci się zdawało. Im mogłeś tak powiedzieć. Twój ojciec jest zdolny do wszystkiego.

—  Naprawdę? – Byłam zdumiona, wytrzeszczyłam oczy. – Twój ojciec? Ale jak, on przecież…

— To trwało zaledwie sekundy. – Wyjaśnił nieśmiało. – Przypomniał mi, że muszę ocalić planetę i nie mogę ukrywać swojej mocy.

Jego słowa wchłonęłam jak gąbkę cały czas potakując i świecąc oczami jak latarką. Jego tata miał tę technikę znikania i pojawiania się gdziekolwiek chciał, gdzie wyczuł konkretną moc, no chyba że był naprawdę za daleko. Więc miało to sens. Tak, było niebywałe, że czuwał tam gdzieś nad nim i mimo wieloletniej śmierci przybył gdy już nie bylo nadziei.

—  Uratowałeś świat, no. – Uśmiechnęłam się krzywo. – Z pomocą ojca, ale to ja chciałam  tym razem zwojować świat. Ty zebrałeś laury na Vitani, a ja znowu musze obejść się smakiem.

—     Nic nadzwyczajnego, Saro. – Burknął kręcąc głową. – Wiesz, że nie lubię zabijać. Zrobiłem co musiałem.

—     A ja lubię likwidować szumowiny! – Prychnęłam nadymając się. – Znowu wszystko mnie ominęło! Nawet nie mogłam oglądać tego widowiska. Czuję się pominięta.

Gohan zdawał się być zakłopotany. Trunks parsknął śmiechem po tym jak chwilę bacznie nas obserwował. Przez moment zastanawiałam się czy się nie zadławi, albo czy jego szwy nie popękają. Z głupią i pytającą miną spojrzałam na przyjaciela. O co chodziło? Czy powiedziałam coś tak śmiesznego?

—     Wytykacie sobie zwycięstwa jak stare dobre…

Zamilkł zakrywając sobie usta. Wyglądało na to, że ugryzł się w język, jakby chciał powiedzieć coś nietaktownego. Najwyżej oberwałby po głowie.

—     Co? Dokończ. – Ponagliłam go kiedy nie skończył, a w sali zapanowała jakby niezręczna cisza.

Dorosły już Trunks kręcąc głową zaśmiał się wymijająco, mówiąc jedynie, że zrozumiemy jak dorośniemy po czym odwrócił głowę na bok próbując ją jakoś ułożyć i tłumacząc się, że musi odpocząć. Tym czasem Gohan zarumienił się spoglądając w okno jakby gdzieś tam jego szare komórki zatrybiły. Zostałam sama z niedokończoną myślą nie rozumiejąc jej przekazu. Jak zwykle wyszłam na głupią Saiyankę.

Jak dorosnę to zrozumiem. Tylko tyle? Niestety nie dało się dokończyć tej rozmowy, gdyż podróżnik w czasie niemal chwilę później zasnął, albo udawał!

Piętnastolatek wyjaśnił mi, że znalazła nas Osiemnastka. Nie specjalnie kwapiła się do przylotu, bo nikt jej na miejscu nie spotkał póki nie skończyła się walka. Podobno zainteresowało ją iż wszystkie energie były nie wyczuwalne więc postanowiła sprawdzić czy aby nie skończyło się to źle, choć nie wątpiła, że zagrożenie minęło. Odnalazła nas bez problemu, wiedziała gdzie odbył się turniej. Son Gohan podejrzewał, że pomyślała o nas ze względu na naszą wspólną wyprawę. Spędziliśmy razem ponad rok w kosmosie. To nie mało czasu. Byłam pewna, że w jakiś sposób nas polubiła, no i saiyanin uratował jej życie już dwa razy! Była mu coś po prostu winna. Tak więc kobieta poinformowała Bulmę by przetransportować nas do szpitala.

***

Wraz z Vegetą mogłam wyjść po paru dniach, a były mnich po tygodniu, jednak z temblakiem zdobiącym jego ramię. Niestety obaj pół saiyanie nie mieli tyle szczęścia. Ich połamania miały  goić się jeszcze kilka miesięcy. Zastanawiało mnie czy powinno nie być tyle czasu Trunksa w swoim świecie? Naprawdę nigdzie nic nie czyhało na jego zrujnowany przez androidy świat?

Odwiedziłam ponownie Dende’go by wyprosił Karina o dwie fasolki. Tylko dwie, ale jeśli to problem wystarczyłaby jedna by saiyanin z przyszłości mógł wrócić do domu nie pozostawiając swojego świata bez jakiegokolwiek nadzoru. Co prawda gdzieś mi tam dzwoniło, że mają cyborga o numerze szesnastym, jednak wolałam już o tym nie wspominać. Namekanin poinformował mnie, ze sama muszę  wybrać się do kociego mistrza.

Kiedy wylądowałam na wierzy kota nie miałam zamiaru bawić się w żadne gierki. Potrzebowałam tylko odpowiedzi: dostanę, czy nie dostanę magiczne nasionka. O dziwo nie musiałam się wykłócać. Uznał, że hybrydy dzielnie walczyły, a w szczególności syn Gokū wykazał się nie lada odwagą. Wszyscy byli tak dumni z niego, że aż mu zazdrościłam.

Kiedy to ja uratowałam planetę nie tylko przed sobą, ale i Yonanem i jego sztuczkami nikt mi nie gratulował, a jedynie co dostałam to przerażone spojrzenia. Wspomnienia z tam tego okresu wciąż nie smakowały. Gohan już nawet nie wracał do tamtego, jakby chciał wyprzeć wszystko z pamięci. Pomimo złych wydarzeń twierdził, że są rzeczy których nie żałuje i to by było na tyle.

Mogłam wreszcie wrócić do treningu i osiągnięcia czegoś więcej. Być najsilniejszą i najszybszą, a może kiedyś ruszyć w kosmos? Statek już miałam. Na Ziemi był mój dom, ale nie czułam się tu całkiem wolna. Najważniejsze jednak, że nie czulam się samotna.



11 komentarzy:

  1. 17 listopada 2014 o 10:00 PM
    No ile można czytać?! Jak jest się mną to nawet wieki!
    Więc tak. Pierwszej części nie znam ze szczegółami. Czytałam co drugie słowo, bo niezbyt lubię opisy walk. Taka już jestem. Cała reszta jest fajna, ale czemu „Gdy dorośniesz”? No w tym zdaniu z pewnością nic nie ma! Niech później jeszcze Vegeta pokłóci się z Bulmą i Kuririn to powie, aby Sara zrozumiała. Jej reakcja mogłaby być ciekawa :D A nasz drogi Roshi… Roshi to Roshi xd
    Zakończyłaś ciekawie, ale co będzie dalej?
    Załamana, bo nie znalazła błędu Sauly

    OdpowiedzUsuń
  2. 18 listopada 2014 o 12:03 PM

    No no. Masz rację Sauly. Oczywiście, nie przeczuwałem że akurat to będzie powiązane z filmem o Bojacku, ale jednak. Jestem ciekaw dalszych rozdziałów, a czytać się czytało miło. Mimo iż nie jestem aż tak dobrym pisarzem, tylko amatorskim to i tak to jest dwa razy lepsze od moich bazgrołów xD

    OdpowiedzUsuń
  3. 22 listopada 2014 o 2:30 PM

    I kolejny, genialny rozdział, który pojawił się akurat wtedy kiedy go potrzebowałam <3 dziękuję! (I mój Gohan <3) co do rysunku, bardzo miło mi się zrobiło jak go tam zobaczyłam :D czasem rysuję z DB, ale szkoła skutecznie zabiera mi czas i motywację do czegokolwiek…ostatni rysunek i zarazem pierwsza próba z kredkami została rozpoczęta w czerwcu, a nawet nie mam połowy xd nawet w wakacje się nie ogarnęłam xd Czekam na następny rozdział z niecierpliwością !

    OdpowiedzUsuń
  4. 3 grudnia 2014 o 12:42 PM

    Ten blog to jedna z niewielu rzeczy, które podtrzymują mnie na duchu kiedy jestem zasypana książkami, notatkami, nauką do sprawdzianów i pracami domowymi…rok maturalny jest gorszy niż atak największego wroga z DB xd
    ooo a w następnej pójdą już do szkoły? No i w ogóle ciekawi mnie strasznie jak rozwiąże się sprawa Videl skoro Gohan już kocha Sarę
    ale dowiem się jak już przeczytam

    OdpowiedzUsuń
  5. 4 czerwca 2015 o 3:29 PM

    Kochana Killall!

    Tak więc dotarliśmy do końca sagi bardzo imponującej i obfitującej w mnóstwo niespodzianek, lubię czytać opisy walk w końcu na tym głównie polega DB, ale ciesze się że zrobisz małą odskocznię ;). Zawsze to jakoś tak urozmaica.
    Odcinek na bardzo dobrym poziomie, zresztą jak chyba zawsze więc ;p. Zdałam sobie sprawę ze swojej ignorancji, bo nie mam zielonego pojęcia czemu, ale wbiłam sobie do głowy, że Sara ma szesnaście lat. Czternaście lat, no dobra :D.
    Podobało mi się to jak wprowadziłaś ten wątek Goku, kocham tego Saiyanina bezgarnicznie i cieszę się, że pamiętasz o tej ważnej relacji między nimi.
    Wracając do tego co napisałam pod poprzednim rozdziałem, było kilka opisów od strony Sary, że myślałam, że już prawie się domyśla – rozumiem że chcesz to wprowadzić stopniowo, albo Gohan w końcu się wkurzy i powie to wprost :D. Dalej jednak podtrzymuje, że to trochę nierealistyczne, czternastolatkowie to co prawda dzieci, ale podczas tego co powiedział Trunks nie wiem chyba tylko jakiś pięciolatek nie wiedziałby o co chodzi, naprawdę :p. Tylko Goku był takim głuptaskiem, że nic nie rozumiał :p, nie mogę przeżyć że wpychasz w to Sarę :D. Wybacz, nie kupuję tego.
    Gdzieś mignęła mi literówka, napisałaś „Gonan” czy coś, odszukaj i popraw sobie ;).
    Buziaki i lecę dalej ;*
    P.S. Całkiem zapomniałam, szablon bardzo ładny, ale zrób coś proszę z fioletowymi napisami bo na tym czarnym tle są kompletnie niewidoczne ;).

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak już pisałam, to jest mój ulubiony film DB i byłam niesamowicie ciekawa, jak u Ciebie będzie wyglądać starcie z Bojackiem i jego gangiem! 🤭🤩 Oczywiście ani przez chwilę się nie zawiodłam! A nawet mnie mocno zaskoczyłaś, bo byłam przekonana, że Sara odegra w tej walce większą rolę! 🤭 A tu taki psikus! 😂 Znaczy wiadomo, że jej rola była nieoceniona i to ona napędzała Gohana do walki, po prostu nie spodziewałam się, że tak szybko zostanie znokautowana 🤭 Jednak czasami warto mieć w sobie trochę spokoju i już nie raz okazało się, że ten saiyański wyrywny temperament może narobić wielu kłopotów 🤭 Dobrze, że tym razem szczęśliwie się skończyło! Rozdział zapowiadał się na typową bijatykę, a jednak dostaliśmy w nim mnóstwo relefleksji i przemyśleń. Bardzo podobała mi się perspektywa Gohana. I nie chodzi mi tylko o uczucia do Sary, ale także o to, jak pięknie dojrzewała w nim odpowiedzialność i decyzja o tym, że czas przejąć "pałeczkę" po swoim ojcu i walczyć w obronie planety 😍

    Moment w szpitalu świetnie rozluźnił atmosferę i był bardzo w stylu DB! 😂

    Bosz, ta Sara 😵 Może ktoś ją powinien wziąć na pogadankę i uświadomić ją, jak działa świat damsko-męski?! Nawet Trunks zauważył, że coś się między nimi dzieje! 😵 Ona jest naprawdę tak romantyczna jak worek kartofli 🙈

    Ta częstotliwość tylko wzmocniła mój apetyt i już niecierpliwie czekam na kolejny rozdział! Czyżby to był czas na pójście do liceum? 🧐 Jaram się tym strasznie jakbym sama była nastolatką 😍😍😍

    ❤️❤️❤️ x 3000!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje za tak obszerny komentarz! Z reszta jak zaWsze! Na Twoje wypociny czekam z zapartym tchem. 🤭

      To takze moja ulubiona animacja 🧡. Gohana było (jak dla mnie) mało w serialu i jak obejrzalam te kinowke umarlam z radosci. Idealbie przrdstawione przejscie w ssj2. Naturalnie, nie banalnie, po gohanowskiemu i przede wszystkim epicko. Jak to On🤩. To, ze to jego momenty, nie Goku, ale ta wstawka z nim... no musiala byc! Tego nawet ja nie moglam zmienic! Sara byla tu tylko wstawką. Motywatorem rowniez, ale niedostatecznie jak ojciec, za ktorym zwyczajnie w swiecie chlopak teskni.

      Usuń
    2. Poszlam dac dziecku kanapki i nie wiem jak... ale komentarz sie wrzucil, a wcale nie skonczylam 🤦‍♀️.

      Wiec dalej... To byl moment ojca i syna. No zlamalabym sobie serducho gdyby tego tam nie bylo. Tu Sara poszla nieco w odstawke xD ostatnio miala duuuuuzo momentow z Gohanem :p z reszta zawsze ma swoje, bo to o niej 🤷🏼‍♀️

      Moment w szpitalu mial byc rodem z DB. Ciesze sie, ze to zauwazylas 💚.

      A to czy ktos wreszcie wezmie na bok dzikuske saiyanska i przedstawi jej swiat w innych brwach niz te ktorymi operuje... Coz, okaze sie. Ona jest iscie kartoflankowa 🤣🤣🤣. Skad ma rozumiec romantycznosc, milosc i te sprawy, gdy wychowala sie w swiecie przemocy i nienawisci? Cialga walka o przetrwanie i jedynie co ja napedzalo to pogon za niewybrazalna moca, ktora da jej wolność. Wolność odzyskała, a wszystko co złe zostało. I tu wchodzi Gohan i uczy ją życia od nowa, bez ciagłego spoglądania za siebie, a to wiadomo wieloletnia (jak widac) droga do przebycia. Już są postepy. Nauczyla się ufac, malo komu, ale nauczyła. Zrozumiala wartośc przyjaźni. To wielki krok do sukcesu. Mamy tu typowy przyklad tsundere, choc jeszcze nie w pelni 😅😅😅

      Liceum! Uahahahahaha tu bedziemy sie bawic na calego! To dopiero komedia 🤣 Nic nie zdradzam! Obiecuje, ze nie jeden raz bedziesz rżała do telefonu! 😝  I ja się tym jaram... Powaga 😁

      Usuń
    3. Ejjj, nawet nie wiesz, jak mi się gęba ucieszyła, że jest druga część komentarza! 😂😂😂 Bo aż mnie trwoga dopadła! Bo ja zawsze z utęsknieniem czekam na Twoją odpowiedź 🤭

      Usuń
    4. Tak, ten humor świetnie przełamał atmosferę tego rozdziału i był właśnie zywcem wyjęty z DB! Jezu, ja bardzo się jaram Sarą w liceum, też już mam milion scenariuszy w głowie! Zwłaszcza tych dotyczących Videl 😂😂🤩 Ona tak zagięła parol na Gohana, że ja tu się obawiam, żeby jej go sprzed nosa nie sprzątnęła 🤭😳😳😳

      Usuń
    5. Nooooooo, to jest ten najgorszy, z najgorszych scenariuszy 😶 A corka Satana jest rownie temperamentna, wiec wióry beda lecialy, tu nie ma co ukrywac 😆 ale co, jak, czemu i dlaczego...? To juz wszystko w swoim czasie 😊

      Usuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!