W chwili, gdy Księżniczka Saiyanów upadła nieprzytomna na rozoraną ziemię, na powrót była czarnowłosa. Nie uszło to uwadze jej bratu. Buu zdawał się nie przejmować stanem dziewczyny — nadal okładał ją pięściami ze złowieszczą satysfakcją. Na Vegetę zadziałało to, jak płachta na byka. W mgnieniu oka transformował się i pognał na ratunek siostrze.
W tym czasie Kenzuran podszedł do Gokū z zatroskaną miną. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że to tylko kwestia czasu, aż i drugi potomek królewskiej rodziny zostanie pokonany. Vegeta z całej czwórki był najsłabszy i w dodatku już martwy.
— Potrzebuję czasu, by odzyskać siłę — westchnął ciężko Son Gokū.
— Ile?
— Minutę? Może dwie? Muszę naładować się, by móc z nim walczyć, a on... On nie pozwala mi na to. Jest piekielnie szybki.
Kenzuran doszedł do wniosku, że tyle to i książę może mu dać, póki jego furia jest w pełni aktywna. Na chwilę obecną wyglądało na to, że Saiyanin świetnie sobie radzi z potworem, nawet kiedy obrywa. Wściekłość, jaką z siebie wyrzucał wojownik, była naprawdę imponująca. Nie przejmował się ciosami, które przyjmował na klatę. Liczył się tylko szał — ktoś skrzywdził jego malutką siostrę.
— Dobrze, ja w tym czasie polecę po dziewczynę.
Ojciec Gohana przytaknął. Nie można było zostawić Saiyanki gdzieś na polu bitwy. Bez względu na to, czy była nieprzytomna, nie mogli pozwolić, by przypadkowo została zabita. Dopiero co sama ratowała jego skórę!
W chwili, kiedy przybysz z przyszłości ruszył w drogę, czarnooki wygodnie się usadowił w rozkroku na trawie i przygotował mięśnie do kolejnych kroków. Jeżeli mieli wygrać i nie ponieść więcej strat musiał się skupić na tym, co było najważniejsze. Do tej pory zbyt luźno podchodził do sprawy. Jego dziecięcy sposób bycia nigdy go nie opuścił, nawet w dorosłym życiu. Potrafił być poważny, kiedy tego wymagała sytuacja, owszem, ale gdy na horyzoncie pojawiał się niebywale silny przeciwnik... Cóż potrafił zapomnieć jak ważne i ulotne są ludzkie życia.
Stracił całą rodzinę, jego ukochana Ziemia przepadła, a on nawet w takich chwilach potrafił się zatracić w walce i bawić się nią jak dzieciak. Rozumiał powagę sytuacji, ale jego natura często z nim wygrywała i z tego powodu często nie kontrolował sytuacji. Samo pokonanie i zabicie przeciwnika nie było jego ulubioną taktyką. On kochał walczyć i napawać się każdą chwilą. I póki trzymał rękę na pulsie, było dobrze. Gorzej, gdy w ferworze zapominał o priorytetach i ostatecznie cel stawał się nie do pokonania. Tak było w przypadku Buu.
Na początku nie miał możliwości zająć się tym, czym powinien — Vegeta naciskał na swoją walkę i ostatecznie stracił przytomność, trwoniąc swój cenny czas na Ziemi. Później postanowił przekazać pałeczkę młodym. Tu także zmarnował resztki swej cennej przepustki. Sytuacja się diametralnie zmieniła i musiał ratować dzieciaki przed ostatecznym końcem. Dostał kolejną szansę na pokonanie wroga — kolejny raz ją zmarnował. Może i ocalił zjedzonych przez Buu, ale koniec końców wszyscy skończyli swój żywot — znowu roztrwoniony czas.
Son wreszcie zrozumiał, że wszystko, co się dotąd wydarzyło było jego błędem. Nie chciał, by ktokolwiek więcej na tym ucierpiał. Był kiepskim ojcem, marnym przyjacielem i beznadziejnym mężem. Jedyne co potrafił to walczyć. Więc czas było zrobić to, w czym był najlepszym — zebrać się do kupy i pokonać zło. Musiał przywrócić ład, a dopiero potem odłożyć rękawicę i przejść na emeryturę. Nie odwrotnie.
Czas upłynął, a energii nie przybywało. Może i osiągnął trzeci pułap, ale wciąż był za słaby. Czymś takim nie miał szans pokonać demona. Obrońca planety nie rozumiał, dlaczego jego KI nie chciała wzrosnąć, nawet kiedy bardzo się koncentrował. Musiał stać się silniejszy, jeśli miał ostatecznie pokonać bestię. Niestety nie potrafił temu sprostać.
Vegetę nie tylko opuściła passa, ale i siła. Buu pokiereszował go tak mocno, że tylko jego dziecięca beztroska nie pozwalała dokonać żywota i tak już martwemu wojownikowi. Miała być minuta, może dwie. Ile upłynęło? Pięć? W tym czasie Kenzuran obrócił niezauważenie po saiyańską księżniczkę i położył ją ostrożnie na strzępkach dobrze zachowanej trawy.
— Nie rozumiem, dlaczego nie mogę wykrzesać z siebie więcej — żachnął się starszy z wojowników. — Coś mnie blokuje.
— Cholera! — warknął Kenzuran. — Nie dobrze.
Mężczyzna zacisnął obie pięści, trzęsąc się przy tym. Nie tak to sobie wyobrażał. Nie tak to miało wyglądać. Ci wojownicy byli przecież silniejsi od jego znajomych. Dlaczego zatem nie byli w stanie sobie poradzić z potworem? Dlaczego Buu był silniejszy i bardziej przebiegły od tego, z którym nie tak dawno się mierzył? Czy naprawdę musiał ingerować w ten świat? Czy miał szansę pozostać niezauważonym przez łamaczy czasu? Jeśli nigdy tutaj nie dotarli, wolał, by tak pozostało. Nie chciał i na nich sprowadzać swojego nieszczęścia. To za nim przeklęta Towa wiecznie podążała. Gdyby się nagle zjawiła i wspomogła Majina, wszystko byłoby skończone. Nie mieliby najmniejszych szans na pokonanie ani jej, ani naładowanego ujemną energią potwora.
— Co robić... Co robić...? — powtarzał sobie niczym w amoku, kręcąc się niemal wokół własnej osi.
Obity i obdarty z godności książę padł na ziemię. W ostatniej sekundzie obrócił szyję, by nie roztrzaskać sobie i tak już zmasakrowanej twarzy. Z trudem oddychał. Wiedział, że za kilka sekund Buu wymaże jego egzystencję, ale uważał, że było warto. Jego malutka siostra została bestialsko pokonana w starciu, które miał przegrać już dużo wcześniej. Tego dnia kilkukrotnie pokazała mu, jaka była odważna i bezinteresownie walczyła o jego życie. Nikt ani wcześniej, ani później nie walczył o niego jak właśnie ona. Potrafiła zrezygnować ze wszystkiego, byleby on mógł przetrwać. To było godne podziwu. Ich więź braterska była niezwykła, nawet jeśli na co dzień nie okazywali tego. Jeśli od nich tego wymagała sytuacja, potrafili wskoczyć za sobą w ogień. A niby dzieliło ich tak wiele lat.
Vegeta pamiętał dzień, w którym zobaczył ją po raz pierwszy. Taką maleńką, bezbronną i bez szans na przetrwanie. Dziś? Była wyśmienitą wojowniczką, na którą zawsze mógł liczyć. Był dumny z niej, nawet jeśli tego nie okazywał. Chciał ją pomścić, ale się nie udało. Nie potrafił pokonać potwora. Nie był w stanie zapewnić jej powrotu do normalności, chociaż bardzo tego pragnął. Zamknął oczy, z trudem łapiąc oddech. Zrobił wszystko, co mógł...
— Hej! Potworze! Tu jestem! — rozległo się donośne, męskie wołanie.
Gokū i Kenzuran odszukali pospiesznie sprawcę zamieszania. Byli w szoku. Nie tylko dlatego, że ten człowiek znajdował się na tej planecie, chociaż nie powinien, ale i usiłował zaczepiać największe zło tego świata. Jak w ogóle się to stało, że nie poleciał wraz z Dende'm i bogami w bezpieczniejsze miejsce? Czy był tu przez cały czas? Niezauważony? Miał ogromne szczęście, że przetrwał i w dodatku wyglądał na niedraśniętego.
Buu zainteresował się nim prawdopodobnie tylko dlatego, że ten był nieznośnie głośny i upierdliwy. Jak to było w zwyczaju Marka Satana, nie mógł obedrzeć swojej publiczności z wielkiego show. Słynął z gigantycznych przemówień i popisowych póz, które jakoby miały sprawić, że będzie wyglądał wynioślej. Może ludzie łapali się na tę tandetę, ale Majina irytowała ta sytuacja.
Różowy stwór w okamgnieniu zapomniał, że jeszcze przed chwilą pastwił się nad saiyańskim księciem. Człowieczek o bujnej czuprynie działał mu na nerwy, zwłaszcza gdy wykrzykiwał te swoje brednie — Buu tchórzem? Nigdy. Rozjuszony do granic rzucił się na Ziemianina z zamiarem rozszarpania go. To miała być jedynie formalność — słabeusz nie miał z nim najmniejszych szans.
— Ten wariat pojawia się znikąd, a następnie wyzywa Buu na pojedynek? - dziwił się Gokū. — On jest jeszcze głupszy ode mnie.
Kenzuran jedynie mruknął pod nosem, obserwując całe zajście. Hercules był dla niego jedną z najbardziej zagadkowych istot na tej planecie. Bez względu czy na tej Ziemi, czy na innej był taki sam arogancki, a jednocześnie w czepku urodzony. Saiyanie z wybałuszonymi oczyma obserwowali, jak Majin usiłuje w złości zniszczyć ojca Videl. Ten niczym strzała zmieniał swoje pozycje, jednocześnie unikając śmiercionośnych ataków. Tylko pomyleniec mógł mieć aż takie szczęście.
— Skup się Gokū na zadaniu! — upomniał go wojownik. — Więcej czasu możesz nie dostać.
Pogromca Armii Specjalnej na Namek przytaknął, po czym powrócił do zadania. Za chwilę Buu chwycił się za głowę, jakby ta miała za chwilę eksplodować. Tak się działo za każdym razem, gdy miał wybuchnąć kłębami pary z otworów na łepetynie. Nic jednak takiego się nie wydarzyło. Ta sytuacja kolejny raz nie pozwoliła Saiyaninowi się skupić. Chwilę później różowy stwór wypluł coś, a tym czymś był gruby Buu.
Ten sam, z którym zaczęli walkę na Ziemi. Ten sam, ubrany w wielkie białe pantalony i fioletową pelerynkę. Leżał nieprzytomny, zupełnie nie zdając sobie sprawy, co właśnie miało miejsce. Wtedy Kakarotto sobie przypomniał, że jakiś czas temu, gdy znajdował się w ciele potwora, uwolnił z trzewi nie tylko swoich bliskich, ale i jego. On najwidoczniej wciąż tkwił w ciele pierwotnego demona.
Prawda była taka, że gdyby wtedy bestialscy ludzie nie zaatakowali Buu i jego nowego przyjaciela — Bee oraz Herculesa wojna z Majinem zostałaby zakończona. Człowiek zwany przez Ziemian czempionem pokazał demonowi, że można być dobrym, a życie nie polega jedynie na niszczeniu. Niestety wszystko potoczyło się inaczej i znaleźli się w tej, a nie innej sytuacji.
Teraz gdy twór czarnoksiężnika wyzwolił się z wszelkich pozytywnych cech, na powrót stał się czystym i niepohamowanym złem, o którym wspominał na początku Kaioshin. Wojownicy w momencie wyczuli te negatywne wibracje. Ich koniec stawał się realniejszy i na wyciągnięcie ręki. Jedyną osobą, która nie zdawała sobie z tego sprawy, był właśnie kędzierzawy Ziemianin.
Buu ze złowrogim uśmiechem ruszył wolnym krokiem ku mężczyźnie. Hercules, chociaż się bał, to nie chciał zostawić swojego jedynego przyjaciela na pastwę tego potwora. Pamiętał wiele dobrych chwil spędzonych z grubasem i wbrew pozorom polubił go. On jako jedyny akceptował Satana takim, jakim był naprawdę. On także jako pierwszy poznał drugą naturę demona — dobroć, która jak się później okazało pochodziła od kaioshińskiego boga światów, którego niegdyś pożarł.
Człowiek usunął się od swego kompana, tym samym odciągając potwora. Co rusz rzucał mu kąśliwymi zaczepkami, mając szczerą nadzieję, że wciąż znajduje się w jednym wielkim śnie. Śnie, z którego od dłuższego czasu usiłował się wybudzić. W końcu począł okładać stwora wszystkim, co miał. Niestety bezskutecznie. Nadszedł moment odwetu i Buu jednym precyzyjnym ciosem załatwił delikwenta. Satan oberwał dotkliwie w nos. Czuł chrupnięcie i zdawał sobie sprawę, iż było to złamanie. Nie mógł jednak pogodzić się z tym faktem. Jak we śnie mógł odczuwać ból? Katusze tak potężne, że wił się na ziemi niczym poparzona zwierzyna, tym samym oddalając się od sprawcy.
Nie ucząc się na błędach, Hercules ponownie drwi sobie ze zła, jakie stanęło mu na drodze. To był człowiek, który nigdy nie uczył się na błędach. Albo zwyczajnie był w czepku urodzonym. Jedno nie wykluczało drugiego. Bez względu na to, co sobie myślał, Buu nie zamierzał mu darować żadnego wypowiedzianego oszczerstwa. Może sam nie mówił, za to był bardzo wymowny w czynach. I ostatecznym aktem miał zamiar zamknąć usta heretyka na wieki.
Ostateczny cios został przerwany złocistym pociskiem, który jak się okazało, należał do grubego demona. Wstawił się on za Satanem jak na prawdziwego przyjaciela przystało. Widać było, że nauki Czempiona nie poszły w las. Majinowie ruszyli na siebie niczym wściekłe psy. Który był silniejszy? Wszyscy wiedzieli, nawet jeśli w danej chwili nie było tego widać. Brak ograniczeń, jakie w sobie miał mały Buu, nie były w stanie go przed niczym zatrzymać. Zabić go niestety nikt nie potrafił.
— Długo jeszcze? — zagaił Kenzuran do Gokū. — Ten grubas długo z nim nie wytrzyma. Zdajesz sobie z tego sprawę?
— Oczywiście, ale jest pewien problem... — żachnął się Saiyanin. — Moja moc nie rośnie, a wręcz maleje.
Saiyanin stanął jak wryty. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Po chwili aura męża Chi-Chi zamigotała i zgasła, pozostawiając wojownika w beznadziejnej pozycji. Jego transformacja przepadła. Wszystko było nie tak. Mieli co najwyżej kilka-kilkanaście minut na podjęcie jakieś decyzji nim rozpęta się ostateczne piekło.
Kenzuran bał się tej chwili od dawna. Wiedział, że w końcu go dopadnie widmo, ale nie spodziewał się, że nastąpi to już wkrótce. Liczył bowiem na łut szczęścia. Czy znalezienie księżniczki i zabranie jej ze sobą było takie trudne? Gdy w głowie układał sobie ten plan, wszystko wydawało się tak proste, jak klaskanie w dłonie. Nie planował wizyty w świecie, w którym grasował potworny Majin.
Westchnął ciężko. Obserwował balonową potyczkę ze sporą uwagą. Musiał mieć się na baczności. Konieczna była ręka na pulsie. Zostali już tylko oni dwaj, a ten drugi nie nadawał się nawet do walki. Cokolwiek by się nie działo byli na przegranej pozycji i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Zamknął oczy, wsłuchując się na chwilę w bicie swego serca. Potrzebował jakiegoś dobrego planu. Takiego, który wypali i który nie narazi jego ani tego świata na wizytę Towy i jej przydupasa Miry. W oddali niosły się odgłosy walki. Zaczął się i w nie zasłuchiwać próbując przy tym odtworzyć sobie ten sądny dzień. Już tutaj był. Walczył na tej samej planecie o przetrwanie. Różnica polegała na tym, że ich walka z Buu była okraszona diaboliczną energią, podstępnej demonicy Towy — siostry Dābury. To była już przeszłość i nie zamierzał ponownie przez to przechodzić.
— Boże światów! Słyszycie mnie?! — krzyknął nagle w eter. — Odpowiedzcie!
Na jego szczęście Kaioshini bez ustanku śledzili ich poczynania. Odpowiedzieli także na wezwanie. Mężczyzna pokrótce przedstawił im swój misterny plan, który miał polegać na szybkim zebraniu smoczych kul znajdujących się na Nowej Namek. W jego świecie się udało, to dlaczego nie miałoby powieść się im tutaj? Wszystko miało być jedynie dobrze zorganizowane.
— Dende, gdy będziecie na miejscu, wezwijcie Porungę! — instruował z powagą. — Odtwórzcie na nowo Ziemię i wskrzeście wszystkie ofiary od pojawienia się Babidiego.
Gokū z zainteresowaniem przysłuchiwał się monologu pobratymca. Był nie tyle zaaferowany samym pomysłem ile jego łbem na karku. Wyobraził sobie, że na nowo zbierają drużynę i kolejny raz próbują przeciwstawić się złu. W pełnej drużynie zawsze mieli więcej szans. Bo po co mieliby wskrzeszać wszystkich, jeżeli walka wciąż trwała?
— Co planujesz? Ściągniemy Piccolo, Gohana i dzieciaki tutaj? — zapytał z niemałą ekscytacją.
— Ależ skąd! — Wojownika aż zmierziło. — Potrzebujemy energii wszystkich ludzi do Gengi Damy. Jak inaczej chcesz pozbyć się Buu?
— Gengi Damy? — Gokū wyraźnie był zbity z tropu.
— Zrobiliście już wszystko, co było możliwe, a Buu wciąż powraca jak przeklęty wrzód na dupie — warknął, zaciskając pięść. — To wasza ostateczna szansa. Popatrz na to, co się tutaj dzieje. Jeden wielki chaos, którego nie sposób opanować.
W świecie Kenzurana było jeszcze gorzej. Towa szalała ze swoimi demonicznymi mocami, podkręcając nienawiść w przeciwnikach. Buu był niepokonany, a Vegeta zniewolony we wspomnienia, których najprawdopodobniej nigdy nie było. I to właśnie go tutaj przywiało — utracona siostra księcia. Trafił na zupełnie inną.
— Spójrz. Zostaliśmy pokonani. Ty sam ledwo się trzymasz, a ja samodzielnie nie jestem w stanie zlikwidować tego drania — Nie jestem dużo silniejszy od ciebie. Trzeci poziom nie trwa wiecznie, a Buu owszem. Mogę zatrzymać go na czas zbierania energii do duchowej bomby, może nie wystawię się łamaczom na tacy. Inaczej wszyscy zginiemy.
Son Gokū przytaknął z pełną powagą. Kenzuran miał rację. Wszyscy polegli. Księżniczka leżała na uboczu pokiereszowana tak mocno, że bez uzdrowiciela nie miała szans. Gdzieś dalej, w kraterze spoczywało pokonane ciało martwego księcia, który jakby spróbował kolejny raz coś sobie udowodnić, przepadłby na zawsze. On sam ledwo trzymał się na nogach. Nie było mowy o kolejnej potyczce. Gruby Buu? Jak dobrze pójdzie, wytrzyma jeszcze z kilkanaście minut, nim zły Buu zje go ponownie. O Herculesie nie trzeba było nawet wspominać. Jego obecność na planecie bogów była jedynie nieśmiesznym żartem. Ostatnia nadzieja pozostawała w tajemniczym przybyszu.
W międzyczasie Dende z bóstwami przenieśli się na Nową Namek gdzie wezwali wielkiego Namekańskiego Smoka. Wszechmogący poprosił o odtworzenie Ziemi, a następnie o zwrócenie życia wszystkim dobrym ludziom, którzy zginęli od dnia, w którym pojawił się Babidi. Mieli szczęście, że Najstarszy zniwelował ograniczenia Porungi, jakim było ożywienie jednej osoby na raz. Po incydencie z Freezerem woleli być przezorniejsi.
Kenzuran zacisnął obie pięści, spoglądając z determinacją na obrońcę ziemian. Wszystko było w jego rękach. Wezbrał w sobie moc, jednocześnie utwardzając każdy, choćby najmniejszy mięsień. Czas było wziąć się do pracy i przede wszystkim nie spartolić jej. Zadanie wydawało się proste. Ale czy takie było naprawdę? Wiedział to tylko on.
Son zastanawiał się jak zabrać się do pracy. Nie mógł przecież pobrać energii od Ziemian, jeśli nie był w stanie się z nimi porozumieć. Samą energią od wszechświata nie był w stanie stworzyć wystarczającej kuli energii, jak to uczył go kiedyś Wielki Kaito.
Książę otworzył oczy. Wciąż go wszystko bolało, ale czuł się zupełnie inaczej, lepiej. Wykaraskał się z krateru, który najprawdopodobniej miał być jego grobem i dostrzegł, że walka toczy się dalej. Saiyanin z przyszłości wziął na siebie stwora. Przetransportował się z ostrożna do pobratymca przyglądającego się całej walce. Musiał wiedzieć, czy mieli jakiś plan.
— Vegeta, spójrz na siebie! — zawołał z entuzjazmem syn Bardocka. — Porunga wrócił ci życie!
Saiyaninem wstrząsnęło. Spojrzał najpierw na swe dłonie, które miał okute w niegdyś białe rękawice, teraz poszarpane od nadmiaru walki, a następnie w górę. Wyciągnął ręce w górę, jakby chciał złapać swoją aureolę. Chociaż jej nie dostrzegał, to czuł, iż jej nie było. Zdumiony wpatrywał się ku niebu. Co go ominęło? Spojrzał pytająco na przyjaciela.
— Kenzuran prosił Namekańskiego smoka o przywrócenie życia ludziom i odbudowę Ziemi — wyjaśnił naprędce młodszy z Saiyan.
— Ale?
— Wymyślił, byśmy użyli Duchowej Bomby do pokonania Buu, ale nie mam pojęcia, jak mam się za to zabrać. Nie potrafię porozumiewać się z ludźmi na takie odległości.
— A bogowie? Czy bogowie potrafią to zrobić?
Niestety ani stary Kaioshin, ani Bóg Światów nie potrafili posługiwać się taką magią, jaka niegdyś uraczył Ziemię sam czarnoksiężnik. I wtedy z pomocą przyszedł im sam Północny Król Światów. On potrafił komunikować się jak świat długi i szeroki, z kim tylko chciał. Mówił, że umożliwiają mu to jego długie, czarne czułki.
Vegeta powziął sobie za zadanie prosić wszystkich ludzi o oddanie swej energii do uratowania wszechświata. Uważał bowiem, że mieszkańcy planety choć raz winni przyczynić się do jej ocalenia. Wiecznie tylko niewdzięcznie wracali do życia bez jakichkolwiek refleksji. Dziś nadszedł dzień zapłaty. Poczuwał się do tego obowiązku ze względu na to, że odzyskał życie, na które nie zasługiwał. Nie tak dawno pozwolił się opętać mrocznemu magowi, by móc stoczyć walkę ze swym największym rywalem. Później pozabijał niczego winnych widzów na arenie Tenka-ichi. Chociaż w ten sposób mógł zadośćuczynić swym występkom.
Gokū wyskoczył ku niebu, szykując się do zgromadzenia niezbędnej siły witalnej, wyciągając przy tym ręce ku niebu. Vegeta wygłosił poruszającą przemowę, a w chwilę potem jak za dotknięciem różdżki pojawiła się sporych rozmiarów eteryczna kula. To był pierwszy krok do zwycięstwa. Musiał być. Nic więcej im nie pozostało. Teraz nie mogli się poddać.
Jak pamietam ta jego przemowa i tak nie przyniosła wystarczających efektów :/
OdpowiedzUsuńGdyby nie Satan to cienko by stali, też zamierzasz tak zrobić,czy złamiesz trochę kanon?
Bardzo mnie to ciekawi. Chyba nie będę w stanie doczekać się nowego rozdziału.
Przyznam szczerze, ze kolejny odcinek jest juz gotowy xD w kilka godzin go wczoraj dopisalam (2polowe mialam gotową od 3mc) ale dopiero co wsrawilam wiec jak tu tak juz... no i jeszcze cos planuje dopisac do naszego finiszu. a jak będzie ostatecznie wygladac bitwa? przekonasz sie 🤗 ps. odcinek będzie o połowę dluzszy 🫣
Usuńha! no to dopiero jesteś. super!
UsuńNo jak zwykle Mister Satan najlepszy na świecie, uratował Grubego Buu, a potem ten jego zaczął ratować. No wreszcie Kenzuran rusza do akcji, już myślałem, że jako Saiyan zapuści tam korzenie i nic nie będzie robił, ale zastąpi tutaj Vegete, żeby kupić czas na Spirit Bomb!
OdpowiedzUsuńgdyby nie noz na gardle w postaci łamaczy czasu, nie hamowalby sie tak. strach, ze sprowadzi na ten swiat te łajzy jest jednak ogromny i bardzo realny. W innym uni łamacze doganiają wojownikow i toczą walkę w świecie Sary. Raz zdobyty wymiar jest już łatwo dostępnym. silniejszy Buu już i tak jest, a z ujemną energią Towy byłoby jeszcze gorzej 😱 Ale tak. Kenzuran przekalkulował wiele rzeczy i koniec końców musiał zruszyć ponownie do walki by pomóc uratować nie tylko trn świat, ale i siebie! 😁
Usuń