Staliśmy na jednym ze szczytów górskich, otoczeni śnieżnym krajobrazem. Chwilę mi zajęło, nim zrozumiałam, gdzie zabrał mnie Saiyanin. Były to szczyty na wyspie, gdzie mieściło się miasto Południa. Próbowałam połączyć jakieś fakty, ale szło mi to z oporem, byłam zbyt rozdrażniona.
Skąd u diabła w pałacu wziął się Buu?! Dende zapewniał, że nie ma takiej możliwości. Kenzuran także uważał to za dobry pomysł. A jednak powrócił, a z nim nie było nikogo więcej. Majin był tworem czarnoksiężnika, także potrafił to i owo. Nie myliłam się, że po nim można było spodziewać się wszystkiego.
— Postradałeś rozum! — kontynuowałam wrzaski, nie mogąc dać wiary poczynaniom mężczyzny. — Wracam tam!
Wystartowałam niczym torpeda. Życia osób tam znajdujących się były zagrożone, a ten tchórz tak bezczelnie mnie uprowadził! Właśnie pokazał, że w żadnym wypadku nie planował nam pomóc. Po co zatem tu był? Liczył, że kiedy Majin wymorduje wszystkich, wyruszę z nim w tę cholerną podróż w czasie? O nie! Żaden inny Vegeta nie był ważniejszy od mojego, a chciałam go przywrócić do życia. Ponownie. Jeśli stracę Dendego, nie odzyskam nikogo. Na samą myśl zakręciło mi się w głowie.
— Stój! — ryknął przybysz.
Nie zdążyłam ani go wyminąć, ani zahamować. Wpadłam wprost na przeszkodę i to twarzą w jego napięty tors. Syknęłam z bólu, usiłując mimo wszystko ruszyć w dalszą trasę. Nie miałam zamiaru bawić się w słowne przepychanki. Już tyle razy zagrodził mi drogę, że powinnam była to przewidzieć. To chyba było jego hobby. Cholernie irytujące hobby.
Zamachnęłam się, by odgonić od siebie intruza. Na próżno. Z jakichś powodów, tylko sobie znanych musiał mnie powstrzymywać. Z każdą utraconą sekundą moja wściekłość rosła. Kilka zgrabnych manewrów na boki, by przechytrzyć delikwenta, nic nie dało. Złapał mnie za oba nadgarstki i mocno zacisnął. Za nic nie mogłam się wyszarpnąć. Wykrzyczane obelgi nie robiły na nim wrażenia.
— Uspokój się narwana dziewczyno! — huknął mi prosto w twarz. — Nie możesz tam teraz lecieć!
— A to niby dlaczego? — zapytałam z udawanym spokojem. — Co się tam dzieje?
— Jeśli teraz tam polecisz... Buu zje cię tak jak resztę.
Jego słowa były jak mocny gong. Majin miał właśnie zamiar pożreć wszystkich? On na to pozwalał?! To mnie jeszcze bardziej rozsierdziło. Spróbowałam ponownie wyrwać się z zakleszczonych dłoni. Na próżno.
— Nic nie rozumiesz! — szarpnął mną do przodu, uderzyłam ponownie w tors. — Buu jest tak rozwścieczony, że dosłownie nikt nie ma z nim szans! NIKT! Rozumiesz?
Spojrzałam w jego duże czarne oczy. Był w stu procentach przekonany, iż to, co mówił, było prawdą. Patrzył na mnie z taką powagą, że aż momentalnie zmiękłam. Naprawdę potwór wszystko przemienił w słodycze? Nikogo nie oszczędził? Dlaczego zatem Kenzuran postanowił ocalić tylko mnie? Jaki był w tym sens?
— Dlaczego?
Mężczyzna westchnął, rozluźniając żelazny uścisk. Jego mimika delikatnie zelżała, ale wciąż było widać, że jest czujny. Pragnęłam, by wytłumaczył swoje postępowanie. Miałam dość sekretów i intryg. Chociaż uważał, że nic nie robi, to wielokrotnie zmieniał naszą czasoprzestrzeń. Czy miałam mu dziękować? Może i powinnam? Na pewno nie teraz. Dzięki niemu najprawdopodobniej Buu mnie nie zjadł, ale to ja chciałam decydować o sobie. Nie miał prawa bez mojej zgody. Nie mógł podejmować decyzji, kto zostanie deserem bestii, a kto nie.
— Zgaduję, iż zastanawiasz się, dlaczego akurat ty. Dlaczego nie uratowałem wszystkich? — Zupełnie jakby czytał mi w myślach. — Ty jako jedyna reprezentujesz wysoki poziom, w dodatku, jeśli Piccolo wróci z chłopcami, będziesz im potrzebna. Ich fuzja ma ograniczenia czasowe. A tak na marginesie, mnie także mógł przemienić w czekoladę. Na to nie mogę sobie pozwolić, nie po to tu przybyłem.
— Co masz na myśli, że oni wrócą? — dopytywałam, ciskając palcem w pierś Saiyanina. — Naprawdę mają szansę na powrót?
Potrzebowałam się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat. Chciałam wiedzieć wszystko, ale o całość w jednym momencie nie byłam w stanie pytać.
— Buu się wydostał, prawda? Oni też mogą, o ile przeżyli — mruknął. — Dowiemy się niebawem.
Wzięłam oczyszczający wdech. Super, że pomyślał o mnie. Nie zostałam niczyją przekąską. Nie zamierzałam jednak niczego nie robić i czekać na skinienie obcego faceta, który sam do końca nie wiedział, jak potoczy się nasza historia. Jeżeli nie kłamał i istniało spore prawdopodobieństwo, że tamci przeżyli, to musiałam jak najszybciej wrócić. Nie pokonali Majina, pozwolili mu uciec, a na domiar złego tak rozwścieczyli bestię, że ta pożarła wszystko, co żyło w podniebnej Strażnicy. Przez nich straciliśmy Dendego! Utraciliśmy szansę na normalne życie! Na wskrzeszenie poległych! Teraz tylko cud mógł nas uratować i przywrócić porządek na świecie. Zacisnęłam pięści, dostrzegając najgorsze scenariusze. Jeżeli zostaliśmy bez ratunku, to nie mogliśmy nikogo wskrzesić, już nigdy. W tej chwili miałam ochotę poćwiartować tego przeklętego Kenzurana i jego durne pomysły. Taki był jego plan? Zniszczyć nasz wszechświat? Zrujnować wszystko, na co tak ciężko zapracowaliśmy?
Saiyanin wiecznie powtarzał, że są rzeczy, które powinny się wydarzyć, bo to uruchamia dalszy proces. Tylko że bazował na swoim uniwersum. On nie chciał ryzykować istotnymi zmianami. Nie zamierzałam siedzieć bezczynnie. Nawet jeśli sama miałabym zginąć. Po to się urodziłam! By walczyć, by osiągać sukcesy, a jeśli nie podołam to i stracić wszystko. I być pewną, że uczyniłam wszystko, co było możliwe. Nie poddawać się do końca. Gohan również się ustępował! Ponownie wezbrała we mnie złość.
— Nie boję się go ani nie dbam o to, czy zginę! Sam przyznajesz, że do końca nie wiesz, jaki czeka nas los. Poza tym, gdyby nie ty byłabym tam razem z resztą. Nawet gdybyś do nas nie zawitał — zauważyłam. — Po co zatem usilnie zmieniasz nasz los na podobieństwo swojego? Wiesz, że Trunks grzebiąc w przeszłości, nieświadomie sprowadził do nas Komórczaka?
Przeszłam kilka kroków w jedną stronę, a następnie zawróciłam. W głowie miałam taki natłok myśli, że myślałam, iż zaraz eksploduję. Kenzuran obserwował mnie z nieugiętą miną, a jego koniec ogona nerwowo drgał.
— Ty wiesz, co to wszystko oznacza? — rzuciłam z wyrzutem. — Robisz ze mnie tchórza! Nie jestem tchórzem! Nigdy bym nie uciekła!
— NO WŁAŚNIE! — wydarł się na mnie. — Ciebie także by pochłonął! Nawet więcej! Zrobiłby coś dużo gorszego. Nie mogłem pozwolić byś umarła, by cię przejął!
Nie podobał mi się jego ton i ta śmiertelnie poważna twarz. Byłam tak wzburzona, że nawet lodowaty podmuch wiatru nie zrobił na mnie większego wrażenia. Moje ciało drżało, bynajmniej z zimna.
— Co mam przez to rozumieć? — Przechyliłam lekko głowę, w tym samym czasie owijając się szczelnie ogonem wokół pasa.
— Skonsumowałby twoją energię dla własnych celów, a co za tym idzie, dokonałaby się jego transformacja, a to by na pewno źle wpłynęło na wasz świat — dodał spokojniej. — Nie wiem, czy potem dałbym sobie z nim radę, albo reszta. Buu zjadając silnych wojowników, przekształca się, ewoluuje! Korzysta z jego technik. Myślisz, że dzieciaki sobie z tobą poradzą? Albo ze mną?
Wytrzeszczyłam oczy. Zaintrygował mnie. Buu z moimi umiejętnościami, na pewno nie byłby łatwym przeciwnikiem, tylko Gokū mógłby się z nim mierzyć, ale on umarł dawno temu. Powrócił do zaświatów i nic z tym już nie można było zrobić. Na te słowa wyobraziłam sobie, jak mógłby mnie wchłonąć, a przy użyciu kuli śmierci na pstryknięcie palca zlikwidowałby wszystko! Dosłownie cały wszechświat, jeden po drugim. Nie chciałabym być tą, która zniszczy resztę świata.
— Więc już zmieniłeś bieg tej historii — burknęłam do siebie.
Znając możliwości Majina, miałam jakąś szansę, by się bronić. Jeśli wiedziałby, że nie jestem warta przemienienia w ciastko, mógł ze mną walczyć. Musiałam zrobić wszystko by go pokonać. Wysilić się na maksa, nie ograniczać się. Zresztą, teraz kiedy dziewięćdziesiąt dziewięć procent populacji było po drugiej stronie, nie musiałam się martwić o to, czy ktoś ucierpi, gdy odpalę sto procent mocy.
Zwróciłam się ku stronie, skąd dochodziła szalejąca negatywna energia. Zamknęłam oczy, chcąc mieć pewność, że nie odbieram żadnych innych sygnałów. Buu najwyraźniej kończył swoją zabawę w mistrza cukiernictwa. Podniosłam odrobinę powiekę, by zobaczyć, co robi ogoniasty. Kenzuran uczynił to samo – skupił się na tym, co działo się w innym miejscu, odwracając się do mnie plecami.
Wykorzystując ten moment, zmaterializowałam się za pobratymcem, po czym jednym, szybkim ruchem ręki uderzyłam go dłonią w kark. Unieruchomiłam go, a ten nieprzytomny upadł w śnieg. Czas było ruszyć na spotkanie z Buu. Nie mogłam sobie tego za żadne skarby odmówić! O nie.
Ruszyłam przed siebie, oglądając z wysoka, czego dopuścił się podwładny Babidiego. Wszędzie walały się stosy ciał Ziemian. Nawet jeśli wszystkich sama niedawno chciałam wyplenić i nie interesował mnie ich los, to taki widok nie napawał mnie radością. W tej chwili czułam jakąś pustkę. Może był to fakt potęgi stwora? Wyrzuciłam z siebie część KI, która sprawiła, że przyśpieszyłam lot. Nie wiedziałam, jak dużo miałam czasu, nim leżakujący w śniegu się podniesie i po raz kolejny mnie powstrzyma. Zanim jednak dotarłam na miejsce, potężna energia nowego osobnika pojawiła się w pałacu. Na początku byłam zdumiona, ale gdy wyczułam obok samego Szatana, to już wiedziałam, kim był ów delikwent. Gotenks.
— Wrócili! — uśmiechnęłam się do siebie. — Faktycznie ich nie zabił.
Poczułam niemałą ulgę, wiedząc, że nie spałaszował dzieciaków jako ciastko z kremem, a także nie posiadł ich mocy. Jeśli zaś o nią chodziło, zrobili kolosalne postępy, a ta energia oznaczała tylko jedno! Spieszyłam się, jak tylko mogłam, aby stanąć przed ich walką. Bardzo byłam ciekawa, jak mieli zamiar sobie poradzić.
Jak tylko się pojawili, od razu wzięli się do roboty. Czułam ich starcie. Przyspieszyłam jeszcze bardziej. Za nic nie mogłam tego przegapić, a z tego, co do mnie docierało, to nie próżnowali. W chwili, gdy dostrzegłam ich łunę z daleka, kierowali walkę na ziemię. Musiałam w pierwszej kolejności dopaść Juniora, by zdał relację z ostatnich poczynań dzieciaków. On wciąż tkwił ponad chmurami, w pałacu. Potrzebowałam zrozumieć, jak to się stało, że plan doskonały nie wypalił.
Gdy wreszcie wzleciałam ponad siedzibę Karina, nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam, Niebiański Pałac był doszczętnie zniszczony. Ostało się pół placu, reszta zaś lewitowała dookoła niczym gwiezdny pył. Po budynku, w którym jeszcze chwilę temu można było się schronić, nie było śladu. Kogoś musiało naprawdę ponieść, a domyślałam się, że tym delikwentem był nie kto inny jak sam Buu. Wylądowałam naprzeciw bladego Piccolo, którego ręce sięgałyby podłogi, gdyby mogły. Trzymał w dłoniach sporych rozmiarów kawał gruzu.
— Co to za pogorzelisko?
— Nic nie mów! — Szatan bladł z sekundy na sekundę. — Taki piękny pałac! Dende będzie zrozpaczony!
Spojrzałam na niego zbita z pantałyku. Ten przejmował się ruiną posiadłości opiekunów Ziemi, zamiast intensywnie śledzić losy młodych Saiyan? Naprawdę teraz miało to dla niego jakieś znaczenie? Wszyscy zginęli, a on ubolewał nad budowlą?
— To tylko kamienie — rzekłam niedbale. — Odbuduje się albo zrobią to Smocze Kule.
— Głupia dziewucho! — warknął zielonoskóry. — Nie rozumiesz, że wszyscy zginęli? Nie ma Dendego, nie ma kryształowych kul!
— Racja, zapomniałam na moment — wzruszyłam ramionami. — To nie zmienia faktu, że to tylko budynek. A skoro Dende zginął, to zapewne ma w nosie cały pałac.
Obecny trener Gotena i Trunksa wrócił do swojej rozpaczy, a gdyby mógł, pozbierałby wszystkie odłamki i złożył je niczym puzzle. Czy to stary Wszechmogący przez niego przemawiał? Spędził w końcu w tm miejscu całe swoje życie.
— Zaraz, zaraz! Ty żyjesz! — uradował się Namekanin, upuszczając stertę odłamków pałacu. — Jak to możliwe?
Westchnęłam. Prawdę mówiąc, miałam skończyć jak reszta. Zginąć albo dać się wchłonąć. A jednak tu stałam.
— Byłam wtedy na dole — nie chciałam się specjalnie afiszować, wszak czułam, że być w pałacu powinnam i bym była, gdyby nie podróżnik w czasie.
Postanowiłam nie zdradzać teraz tego nikomu. Zaraz by padło pytanie, na które sama nie potrafiłam odpowiedzieć. Dende miał prawo żyć, cała reszta także.
— Jakim cudem wyszliście z sali? Nie zniszczyłeś przejścia? — zmieniłam gorzki temat, chcąc dowiedzieć się, co takiego wydarzyło się w innym wymiarze.
— Oczywiście, że odciąłem nas od tego świata, ale Buu tak się wściekł, że nie będzie już nigdy jadł słodyczy, że otworzył wrzaskiem portal, a nim my to zrobiliśmy, zdążył zrujnować to miejsce.
Tak jak podejrzewałam. Różowy stwór zawsze chował jakiegoś asa w swych bufiastych portkach. Z nim wszystko było możliwe. Potrafił czarować. W dole nastąpiła eksplozja. Walka trwała w najlepsze. Szczeniaki naprawdę przeszły same siebie. Były w stanie mierzyć się z potworem.
— A teraz co się dzieje? Dzieciaki przeszły jakąś metamorfozę? Ich energia jest... fenomenalna.
— Zaiste — rzekł spokojniej, odrzucając na bok głaz po niegdyś pięknym pałacu. — Przeszli moje najśmielsze oczekiwania. Te maluchy mają niesamowity talent.
— Wciąż zachowują się jak rozkapryszone gówniarze?
— Niestety — westchnął poprzedni Wszechmogący. — Wciąż nie nabrały ogłady.
Z dołu prosto w naszą stronę pędziła różowa wiązka KI ze złotowłosym chłopcem na czele. W ostatniej chwili odskoczyliśmy na boki, a ich ciało wbiło się w resztę kondygnacji, uszczuplając ją jeszcze bardziej. Tym także Piccolo się załamał. Jakby nie patrzeć był to jego dom, odkąd mieszkał na tej planecie. Nie można było zapominać, że również i miejsce strategiczne dla wszystkich wojowników. Oraz azyl. Pomimo dąsów Namekanina bitwa toczyła się dalej. Miałam idealny widok na ten pojedynek. Chłopak pozbierał się i wylądował na resztkach lewitującej kondygnacji.
— Ciocia Sara! Ty żyjesz! — Pomachał złotowłosy, gdy zrównał się z nami. — Cieszę się, że cię nie zjadł!
— Ja też — burknęłam.
Zauważyłam, że się bardzo zmienił od naszej ostatniej wizyty. Jego złota czupryna była dużo dłuższa. I nagle zrozumiałam, że te dwa nicponie osiągnęły zupełnie nowy poziom. Dogonili Gokū! Jak? Teraz wyraźnie było widać, że moc fuzji była fenomenalna.
Zaraz dołączył do nas Buu. Wyglądał dokładnie tak samo, jak przed wejściem do sali. Jego mina zdradzała wściekłość. Moje ciało się spięło na jego widok. Zabrał mi tak wiele. Zacisnęłam pięści, czując jak jeży się ogon. Musiałam być gotowa, na wszystko. Majin zaraz szeroko się uśmiechnął. Jego szaleńcza mina nie wróżyła niczego dobrego. Fuzja była nawet gotowa wziąć się za dalszą część walki, gdy Buu poskładał się tak, że wyglądał, jak piłka. Jego gumowe ciało nie miało żadnych ograniczeń. Zaraz rozpędził się prosto na nas. Leciał dosłownie jak rakieta.
— Uwaga! — ryknęłam odskakując w tył.
Majin ze wściekłością wbił się w pogorzelisko i za chwilę znowu i znowu. Piccolo w ostatniej chwili odsunął się, nim sam oberwał od rozjuszonej kuli. Potwór szalał, niszcząc wszystko na swej drodze. Miał zamiar wymazać to miejsce z kart historii. Wreszcie Namekanin nakazał Gotenksowi zająć się walką, a nie unikami. Dzieciaki, zamiast skupić się na wykonaniu pracy, usiłowały wymyślić spektakularną nazwę dla swej techniki. Jakby ich nazwy miały jakieś znaczenie. To było irytujące nawet dla mnie. Oni bez względu na to, jak mocno byliśmy zagrożeni, wszystko traktowali jak zabawę. Czarno to widziałam. Siła którą posiedli jako jedność, to wciąż było za mało.
Kiedy młody wojownik wreszcie przestał się dąsać nad swoją dziecięcą niedolą, wystrzelił kilka kręgów KI przy złożonych dłoniach z otworem w kształcie trójkąta, następnie rzucił nimi w różowego potwora. Trafił bezbłędnie. Te zacisnęły się, aż w końcu zamknęły go niczym w kokonie. Dzieciak pochwycił tymczasowe więzienie, z radością przerzucając sobie między dłońmi. Nie mogłam uwierzyć, że tak po prostu się im to udało. Piccolo z wrażenia, aż zawołał. Na moment zapomniał, że w ten sposób nie da się pokonać potwora.
— Co wy do cholery wyprawiacie?! — wrzasnęłam — Do reszty wam odbiło? Zlikwidujcie go i to natychmiast. Nie ma czasu na zabawę!
— Wiem, Saro, wiem. Nie bądź taka sztywna. Zastanawiamy się jakby go wykończyć — Zaśmiał się podwójnym głosem — Która technika będzie najlepsza?
Uderzyłam się z otwartej dłoni w twarz. Nie wierzyłam własnym oczom, oni tak na poważnie? Nie potrafili być całkowicie poważni? Może byli silni, może mieli przed sobą świetlaną przyszłość jako wojownicy lub jedno ciało, jednak to była ich pierwsza prawdziwa walka i mimo śmierci ich bliskich nie spoważnieli nawet na chwilę. O ile dobrze pamiętałam, ja będąc młodszą, zabijałam z zimną krwią dla Changelinga.
Gówniarze chwilę się podroczyli z Namekaninem, który ciężko znosił ich zachowanie. I mnie z każdą sekundą brakowało cierpliwości. Wreszcie wymyślili sobie zabawę w stylu siatkówki. Zdążyłam poznać tę grę i wcale mi się nie podobała, no, chyba że wykorzystano by do tego energię KI. Piccolo się poddał i uniósł ręce. Skoro chcieli odbicia, mieli go dostać.
— No weź panie Piccolo! Nie tak! — zaczął marudzić chłopiec. — Jak mówię „wystaw mi”, pan odpowiada „spoczko”!
Oni tak na poważnie? Miałam ochotę rozpłynąć się w powietrzu. Widząc zażenowanie zielonoskórego, cicho zaśmiałam się pod nosem. Mieli szczęście, że to nie mnie wybrali na wystawiającego. Chociaż? Strzeliłabym im tym buukokonem prosto w durną głowę! Za chwilę dosłyszałam, że jednak gdzieś coś tam w ich zakurzonych zwojach trybiło; Upomnieli nauczyciela o ograniczony czas fuzji.
Rzucili w opiekuna piłką. Zdegustowany Szatan odbił uwięzionego stwora ku niebu z iście speszoną miną. Oglądałam to z niedowierzaniem. Miałam pozwolić takim chłystkom chronić planetę? Gotenks z niepohamowaną dziecięcą swawolą odebrał podanie i ściął jej lot prosto ku ziemi wymyślając kolejną nazwę. Fuzja dumnie stała, jakby dokonała niemożliwego. Przewróciłam oczami. Oczywiście dzieci, jak to dzieci sądziły, że pokonały przeciwnika, ale prawda była inna. W takiej chwili zazdrościłam wszystkim, którzy skończyli w żołądku, nie byli zmuszeni oglądać też błazenady.
— Rusz się gamoniu, zabij Buu! — krzyknęłam zniecierpliwiona. — Jeszcze go nie zlikwidowałeś!
Na dole powstał olbrzymi krater, a gdzieś na jego dnie balonowy gość. Zaraz po reprymendzie zniżyli swoje położenie, a następnie puścili ogromną salwę pocisków, by mieć pewność, iż potwór nie wróci. Albo bym ja tak sądziła. Ja potrzebowałam dowodu, a nie popisówki. Wystarczająco się nasłuchałam o tym potworze, by teraz lekceważyć jego odporność. Kiedy chłopcy zakończyli ostrzał, wylądowałam przed kraterem, spoglądając w jego czeluści. Świetnie wyczuwałam obecność naszej zmory, a jego moc rosła i rosła, a oznaczało to, że musiał się wściec. Majin miał się świetnie, a oni myśleli, że to wystarczy. Jeszcze dużo musieli się nauczyć.
— Buu chyba zrozumiał, że jesteś przeciwnikiem na poziomie. — cofnęłam się, cmokając. — Lepiej pokażcie się mu z najlepszej strony.
Dzieciaki roześmieli się podwójnym głosem, zupełnie jakby stali obok siebie. Wypięli dumnie pierś do przodu, a ja wyobraziłam sobie, jak przykładam szpilkę do ich nagiego torsu, a potem eksplodują. Nic nie zrozumieli. Do końca tej rundy było naprawdę daleko.
— Koniec zabawy! — wrzasnęłam do nich — Albo go wykończycie, albo zrobię to za was, bałwany! A teraz uciekać!
Wzbiłam się w przestworza. Lada chwila miał wygramolić się stwór, a domyślałam się, że tym kokonie miał zamiar się odegrać. Piccolo także się wycofał.
— Buu jest nasz! — Gotenks w proteście tupnął nogą w niewidzialnym podłożu. — To nasza walka!
— Walka? Wy to nazywacie walką? Proszę was... — burknęłam gniewnie. — Na co czekacie? Na kolejne oklaski? Dorośnijcie i zlikwidujcie tego potwora albo pokażę wam, jak robią to zawodowcy!
Doskonale pamiętałam dzień, w którym Gohan popełnił ten jeden błąd podczas walki z cyborgiem. Zapłacił za to bardzo słono – życiem ojca. Chłopak wiele lat borykał się ze swoją traumą. Obwiniał siebie za tę bezsensowną śmierć. W końcu rozumiał, że to ostatecznie nie jego wina. Tkwił w chorej grze jako pionek, w dodatku był tylko dzieckiem. Dzieci nie są od ratowania świata. Nawet jeśli na tamten moment był najpotężniejszą istotą i jedyną, by zlikwidować zło, potrzebował kogoś, kto go poprowadzi. On był sam. Samiuteńki wrzucony na głęboką wodę.
Teraz mijało siedem lat od tamtego zdarzenia, a my borykaliśmy się kolejnym natarciem zła. Tym razem w bardzo okrojonym składzie. Po zwycięstwie Gokū odmówił wskrzeszenia, uznając, że przyciąga zło. Niestety, nie tylko do niego ono lgnęło. Udowodniliśmy to starciem z Vitanijczykiem. Dziś porażka sięgała w nasze kieszenie i nie miała nic wspólnego z Saiyaninem, który się tu wychował.
Rozwścieczony Buu dosłownie eksplodował. Wyrzucił z siebie taką energię, że w niebo wystrzeliła różowa łuna. Zadufany w sobie chłopiec w ostatniej chwili odskoczył, aby uniknąć oparzenia. Ostrzegałam. KI stwora było tak potężne, że gdyby nie to, iż wystrzelił je w kosmos, to Ziemia by po prostu wybuchła. Nie widziałam innego scenariusza. To był moment, w którym wiedziałam, że nie mieliśmy prawa się z nim bawić. Jak szalony popędził ku fuzji. Miał zamiar go rozkwasić i to dosłownie! W mgnieniu oka złapał chłopca i ścisnął, a po chwili pędził z nim ku ziemi. Myślałam, że razem zderzą się z podłożem. Nic bardziej mylnego! Buu puścił dzieciaka, by ten samotnie wbił się w powierzchnię. Na pewno bolało.
Role niejednokrotnie się odwracały i wróg naparzał z zawrotną prędkością, starając się pokonać dzieciaki. Rozwalali na swojej drodze, co się tylko dało: skały, drzewa, a nawet budynki opustoszałych miast czy wiosek. Wraz z Piccolo w bezpiecznej odległości podążaliśmy za rywalami, nie chcąc zgubić żadnej sceny. W większości cała walka przypominała spektakl, zabawę między rozkapryszonymi dziećmi. W pewnym momencie Majin zakleszczył przeciwnika w szczelnym uścisku. Wyglądało na to, że tym razem nie mają szans na wyswobodzenie, aż tu nagle dzieciaki ugryzły bestię w przedramię. Sama na to bym nie wpadła! Bu z wrzaskiem wypuścił zdobycz. Saiyanin korzystając z elementu zaskoczenia, ponowił atak. Tym razem bezskutecznie – Buu dosłownie się rozstąpił! Zrobił dziurę w swych trzewiach, a niedoświadczony wojownik przeleciał przez niego jak przez obręcz, w ostatniej chwili zatrzymując się na zniszczonym wieżowcu. Niestety nie pomyślał, by skupić się na otoczeniu. Buu wjechał w niego bez ostrzeżenia, a z budynku pozostały jedynie zgliszcza.
— W tym tempie zniszczą Ziemię, niż zakończą walkę — mruknęłam.
— W tym tempie to nie doczekamy niczego — westchnął, chwytając się za głowę.
Obaj przeciwnicy zaczynali się coraz mocniej irytować. Niestety wciąż traktowali się w ten sam sposób – jak zabawkę. Buu w pewnym momencie się wkurzył bardziej i wystrzelił z ust pokaźną wiązkę, którą zmiótł z powierzchni wszystkie zabudowania, jakie stały w trajektorii. Szczerze powiedziawszy, miałam dość. Piccolo coraz bardziej martwił się o losy planety i gdyby nie fakt, że na niej znajdowały się najważniejsze artefakty, miałabym to w nosie.
Wreszcie Buu był mocno poturbowany. Czas było zadać kolejny, silniejszy cios, ich zdaniem ostateczny, ale przecież wielokrotnie tak mówili. Miałam cichą nadzieję, iż wreszcie poszli po rozum do głowy i wykonają to, o co byli proszeni od początku. Fuzja otoczyła się złocistą łuną, ustawiając ręce nieco w tył. Jeszcze chwila i miał przenieść KI do dłoni. Nagle oślepiło nas światło, by chwilę potem ukazać Gotena i Trunksa w naturalnej postaci. Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia. Czyżby wszyscy zapomnieli, że moc trzeciego poziomu pochłania ogromne pokłady energii? Sam Son Gokū o tym wspominał.
W tej chwili zapytałam Piccolo, czy ma pojęcie ile zostało im czasu do rozłączenia. Nie miałam pojęcia, ile czasu upłynęło od ich scalenia. Namekanin z przerażeniem uświadomił mnie, iż co najmniej kilka minut. A może mniej? Więc wszystko było na nic! Cały misterny plan lęgnął w gruzach i trzeba było powziąć nową drogę.
Chłopcy, najwidoczniej także zrozumieli swoją sytuację. Zaczęli się wycofywać jak tchórze, zapewne chcąc ratować czas, który im pozostał. Mieli pecha. Buu zdążył wydobrzeć i jednym, donośnym okrzykiem zatrzymał szczeniaki. Ile się dało, strugali wariata. Co mieli zrobić? Niestety, ale zaprzepaścili swoją szansę. Wiedziałam, że tak to się skończy. Mieli pstro w głowie i nie potrafili pojąć powagi sytuacji. Nawet w obliczu śmierci, jakiej doświadczyli.
Szukając sposobu, by wyjść z twarzą, a może po prostu zrobić z przeciwnika idiotę, Gotenks zaczął skakać z lewa do prawa, robiąc komiczne pozy. Po raz kolejny wymyślili durną nazwę swej techniki. Nadymali się jak balon, a następnie wypluli z ust białe dymki, które zaraz uformowały się w podobizny swego twórcy. Zamrugałam kilkukrotnie, widząc coś takiego. Co oni właściwie robili? Nazwali tę technikę duchami kamikaze. Zaraz nakazali zaatakować duszkom potwora, ten jednak nabrał powietrza w płuca i zdmuchnął twory prosto na chłopca. Duchy w kontakcie z czymkolwiek eksplodowały. W sumie to nawet nie dotknęły celu zamierzonego, pozabijały siebie nawzajem.
Majin korzystając z okazji, rzucił się na dzieciaka niczym wygłodniały lew i zaczął okładać go nie tylko pięściami czy pociskami, ale także nie omieszkał rzucać nim po skałach za pomocą swej magicznej kończyny, znajdującą się z tyłu głowy. Bardzo zależało mu na tym, by jak najbardziej uszkodzić ciało młodziana.
Oczywiście tak jak zapowiedział zielonoskóry, tak też się stało – chłopcy się rozdzielili. Buu złowieszczo rozszerzył usta bez warg. Byli zgubieni. W pojedynkę nie mieli czym się pochwalić przed tego typu przeciwnikiem. Czas było interweniować. Nie mogłam pozwolić by rozjuszony balon, zatłukł dzieciaki na śmierć.
Westchnęłam, spoglądając na synów Saiyanów głupkowato szczerzących się do wroga. Próbowali go zagadać, gratulując wygranej. Cóż innego mogli począć? Demon w tej chwili był dla nich niczym bóg i już nic nie mogli na to poradzić, a na pewno nie przez najbliższe pół godziny. Siedmiolatek i ośmiolatek stali naprzeciw różowoskórego trzęsąc portkami, a ten wolnym krokiem szedł w ich stronę. Prawdopodobnie zastanawiał się, w jaki sposób ich wykończyć, albo w co zamienić do zjedzenia.
— Pora wkraczać — rzekłam do Szatana.
Ten nie wypowiadając słowa, przytaknął mi. Jego twarz zdradzała, iż cieszył się, że jestem. Możliwe, iż w jego czarnych oczach dostrzegłam iskierkę nadziei. Ja w przeciwieństwie do Trunksa i Gotena, nie miałam zamiaru bawić się z przeciwnikiem. Zdążyłam z tego dość dawno wyrosnąć. Poza tym nie chciałam, by mnie pożarł, ani by przejął moje ciało. Wystarczyło mi wiedzieć, że wszystko to było możliwe. Co prawda lubiłam być ponad innych, ale nie musiałam tego nikomu udowadniać. Znałam swoje możliwości. Teraz jedynie potrzebowałam tylko przekroczyć magiczną barierę i wskoczyć na wyższy poziom. Tylko tak miałam szansę pokonać potwora.
Wzbiłam się w powietrze, by następnie wylądować pomiędzy dobrem a złem. Buu wytrzeszczył oczy. Nie spodziewał się? Chyba musiałam mu przypomnieć, że byłam na liście poszukiwanych przez Babidiego.
— Pora pokazać jak się likwiduje wrogów — Machnęłam ogonem. — Zajmę się tym.
— Chyba nie sądzisz, że go pokonasz? — Son Goten był wyraźnie zdenerwowany.
— Goten! Co ty? — Szturchnął go przyjaciel. — Ona jest silniejsza od mojego taty!
Uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc z ust bratanka tak miłe słowa. Dobrze było wiedzieć, że szczeniak potrafił to zauważyć. Wyprostowałam się dumnie, z uwagą obserwując zachowanie przeciwnika. Na razie patrzył się na nas z pustym wyrazem.
— Co? Naprawdę? Ale twój tata jest bardzo silny — Czarnooki wytrzeszczył oczy. — A od mojego taty? A od Gohana też?
— Oczywiście, że jestem silniejsza od Gohana! — Weszłam dzieciakom w słowo. — A teraz jazda do Piccolo i nie przeszkadzać.
Chłopcy z wesołymi minami odbiegli w tył, gdzie znajdowała się bezpieczna strefa dla gapiów. Na pewno im ulżyło. Co by zrobili, gdyby mnie zabrakło? Może faktycznie powinnam była podziękować Kenzuranowi za ratunek?
W końcu miałam okazję sprawdzić swoje postępy. Nie wiedziałam, czy była szansa pokonać tego stwora raz na zawsze, nim zrujnuje do reszty tę planetę. Buu o czarnych ślepiach jak smoła i czerwonych tęczówkach spojrzał na mnie gniewnie, a następnie wyszczerzył zęby. Czy mnie rozpoznał?
— Chyba nie chcesz wyzwać Buu na pojedynek? — zapytał retorycznie.
— Zamierzam cię zabić — syknęłam, z pewnością zaciskając pięść na wysokości twarzy.
Różowoskóry roześmiał się, chwytając za przypakowany brzuch. Może i byłam od niego niższa o połowę, ale na pewno nie o tyle słabsza. Sokoro, dzieci potrafiły się nim zająć i dobrze obić tę obrzydliwą gębę, to ja miałam takie same, a może i większe szanse. Nie zamierzałam wmawiać sobie zwycięstwa, ale także nie rezygnowałam z niego.
Zawiał wiatr. Korzystając z chwili, rozciągnęłam mięśnie karku oraz barki, by skończyć na postawie obronnej. Musiałam przyznać, że wszystkie części ciała aż rwały się do tej walki. W końcu mogłam dać upust swoim emocjom, a Majin był idealnym kandydatem na worek treningowy. Zero kontroli. No... poza jedną; Ziemia i kryształowe kule musiały przetrwać.
Ruszył pierwszy, najwidoczniej nie chcąc tracić czasu, albo uznał, że się przechwalam, a niczego nie potrafię. Uskoczyłam zgrabnie w bok, a następnie odbyłam transformację od razu na drugi poziom. Po co bawić się w gierki, kiedy można było przejść do rzeczy? Miałam jedynie nadzieję, że niebawem Kenzuran się obudzi i obejrzy naszą walkę. Kto jak kto, ale on musiał. Tak bardzo usiłował mnie ograniczać, że planowałam wreszcie mu pokazać, do czego byłam zdolna.
Na początek chciałam na własnej skórze się przekonać, jak się porusza i z jaką szybkością podejmuje działania. Wykonywałam zgrabne uniki bądź blokowałam ciosy. Był piekielnie szybki i prawdę mówiąc, nie myślał nad tym, co robił. Troszkę mi zajęło, nim doszłam do tego. To był po prostu diabelnie dobry i bezmózgi typ. Dawno nie miałam tak dobrego przeciwnika, nie wliczając w to C18. Tylko jej nie planowałam zabijać na tym śmiesznym turnieju ani wcześniej na treningach. Tym razem miałam do czynienia z kimś kompletnie innym i do tej pory niezwyciężonym. Byłam zmuszona mieć oczy szeroko otwarte i dookoła głowy. Nie mogłam pozwolić, by mnie podszedł. Jeżeli przybysz z innego świata nie miał zamiaru nam pomagać, to byłam ostatnią nadzieją dla całego wszechświata. Cholernie poważne brzemię. To nie ja powinnam być bohaterem.
Uśmiechnęłam się złośliwie do przeciwnika, a następnie zmaterializowałam się za nim posyłając mu krwiście czerwoną kulkę KI. Teraz przyszła kolej na mnie, by pokazać co nieco, a kiedy już byłabym rozgrzana zakończyć to raz na zawsze. Nie mogłam sobie pozwolić na błędy!
Atakowałam wielkoluda z szybkością wiatru, by nie zdążył nawet mrugnąć. Dopisywała mi nie tylko passa, ale i świetna forma. Dotąd skrywane pokłady energii powoli wychodziły na wierzch, chcąc ukazać się światu.
Strzelałam, ilekroć próbował się do mnie zbliżyć. Kopałam za każdym razem, gdy chciał mnie podejść z boku. Powoli zaczynało mi się to bardzo podobać, ale wiedziałam również, że jeśli będę to przeciągać, wpadnę w amok i zapomnę o głównym celu. To by źle się skończyło.
— Mam nadzieję, że zapamiętasz moją twarz, bo będzie tą, którą widzisz jako ostatnią! — zawołałam, waląc mu pięścią w nozdrza.
Odleciał w tył, wbijając się w pobliską skałę, a wygramolenie się z niej chwilę trwało. Buu z każdą chwilą robił się coraz to mocniej rozeźlony, a mnie wprawiało to w szampański nastrój. A może to świadomość, że zżarł moją ulubioną Videl? Choć z drugiej strony miałam nadzieję, że nabawił się jakiegoś dyskomfortu jelitowego z tego tytułu.
Ponownie spróbował mnie dosięgnąć, lecz znowu się nie udało. To podeszwa mojego buta przywitała się z jego twarzą, kiedy go przeskakiwałam. Następnie wystrzeliłam pocisk, ponownie oddalając swoją pozycję od. Było niemalże wesoło. To był ten moment. Wzleciałam ku słońcu, kumulując w obu dłoniach dwa szkarłatne pociski. Starałam się skupić w nich jak najwięcej. Miałam zamiar go poważnie zranić, a następnie spopielić.
Nagle wyczułam potężną energię, a chwila nieuwagi spowodowała trafny cios przeciwnika prosto w brzuch. Skuliłam się, wypluwając ślinę. Ponowne uderzenie, tym razem w plecy. Upadek powstrzymałam, w ostatniej chwili zatrzymując się w klęku z głową podkuloną. Rozzłościł mnie, nie mogłam tego ukryć i tylko dzięki temu, że nie spożyłam porannego posiłku, nie rzygałam, dalej niż mogłam patrzeć.
Ta zupełnie znikąd moc nie dawała mi spokoju i nie był to Kenzuran. Nie miałam co do tego wątpliwości. Spojrzałam w niebo, w stronę, z której miał przybyć nieznajomy i teraz nie tylko ja czekałam na rozwiązanie zagadki. Buu również chciał wiedzieć, kogo do nas niosło. Gdy pojawił się na horyzoncie, musiałam mieć omamy! Czy to naprawdę był on? Już zaraz miałam się przekonać.
7 marca 2017 o 5:58 PM
OdpowiedzUsuńNo ładnie. Gohan jak widać, się trochę u ciebie spóźnił, ale jednak już nadciąga, mistyczny wojownik. No i oczywiście rozpadek Pałacu Wszechmogącego, no i fakt że Dende nie żyję(lecz tak nie jest) załamał wszystkich praktycznie. Moja postać jak widzę, jest bardzo użyteczna, trochę sobie odmrozi twarz, ale cóż, może potem pomoże :)
14 marca 2017 o 7:06 PM
OdpowiedzUsuńAloha!
Tym razem również piszę z telefonu i to w dodatku z pociągu, więc z góry przepraszam za literówki.
Mam nadzieję, że Bartek czuje się już lepiej i że wróciliście do domku! :< Takie przykre przygody…
Ach, czekałam na to spotkanie Sary i Buu. Bardzo mi zależało na tym, by Saiyanka też mogła stawić mu czoła. Starcie krótkie, ale fajne – a Gohan już się pcha w samo centrum zainteresowania! Jestem ciekawa czy Sara tak łatwo odda mu scenę, czy chłopak będzie jednak musiał grzecznie poczekać na swoją kolej, hihi. Nie zdziwiłabym się gdyby tak właśnie było. Sara na pewno powita go z sercem na dłoni… albo dłonią na gardle – jego gardle. :D
Urocza przepychanka między Sarą i Kenzuranem. :P A to w jakim stanie go pozostawiła – bezcenne. Hehe. No ale tego nie doświadczył w swoim świecie, więc nie był przygotowany. Na pewno jest odporny na odmrożenia.
Pięknie dziękuję za komentarze u mnie! Ttuce ostatecznie zaskoczyła chyba nawet samą siebie. Saku może sobie pluć w brodę. :P Został mi jeszcze tylko epilog, aaa! Jak te dwa lata szybko zleciały…
Wpadłam tylko na chwileczkę życzyć Ci Wesołych Świąt i Wszystkiego dobrego w Nowym Roku (jestem w szoku, jak ten czas leci 😱😱), a tu się okazało, że nie skomentowałam ostatniego rozdziału 😱 Pewnie miałam napisać rano, ale wylogowałam się i całkiem o tym zapomniałam 🤪 Ale już jestem i nadrabiam to niedopatrzenie ☺️
OdpowiedzUsuńWiększość rozdziału praktycznie pokrywała się z wydarzeniami z DB, co niestety nie do końca mi się podobało, ale to dlatego, że ja po prostu nie jestem fanką rozwiązań, na które zdecydowali się twórcy 🤷♀️ Np. Piccolo w tej sadze został przez nich całkowicie pozbawiony charakteru (gdyby Nameczanie mieli wiadomo co, to napisałabym mocniej - że go wykastrowali 🤪🤪) - kilka lat temu trenował przecież Gohana twardą ręką, a teraz, w obliczu takiego zagrożenia, zachowuje się jak jakiś Krilan albo Yamcha 🙈🙈🙈 No kurczę, dawny Piccolo potrafiłby potrząsnąć gówniarzami (i to dosłownie!), a teraz zamiast wziać się w garść to załamuje ręce i rozpacza nad zburzonym pałacem 🙈🙈 I jeszcze daje się wciągnąć w gierki tych dzieciaków 🤪🤪 No bez jaj! 🤪 Nie sądziłam, że to Kenzuran, który przecież był u siebie takim typowym, kąpanym w gorącej wodzie Saiyaninem, okaże się najbardziej rozsądny i zapobiegliwy z całego towarzystwa 🤪🤪 Ewakuowanie się z Sarą było naprawdę sprytnym posunięciem. W tym wypadku akurat w pełni rozumiem złość Sary, ale Kenzuran pewnie założył, że jeśli się nie wtrąci, to Pan Popo i tak uratuje Dende. Może i by jej nawet o tym powiedział, gdyby go nie znokautowała 🤭🤭🤪🤪
Dzieciaki nawaliły, co było praktycznie od początku wiadome, ale nie jest mi z tego powodu jakoś specjalnie przykro. Cieszę się, że w tym rozdziale w końcu przyszła pora na walkę Sary z Bu 🤩💃🏼💃🏼 Rozkręciła się i bardzo mi się to podobało 🤩 Widać, że była w swoim żywiole 🤪 Teraz tylko pytanie, czy będzie miała szansę ją dokończyć, gdy na scenę wkroczy Gohan 🤪🤪🤪 Odmieniony Gohan 😏😏😈😈 Pewnie niedługo się tego dowiemy!
OdpowiedzUsuńBuziaczki i jeszcze raz życzę Tobie, Sarze 🤪 i wszystkim Twoim bliskim Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku 😘😘😘😘🎅🏼🎅🏼🎅🏼🎅🏼
No ładnie, Kenzuran został ogłuszony, nie fajnie. Na pewno się zemści :X, ale tak naprawdę to nie i pomoże, bo musi :D. No i Chyba Mistic(albo jak inni to piszą *Ultimate*) Gohan przybędzie i nakopię Buu, który i tak wiadomo, że wchłonie Gotenksa i Piccolo :D
OdpowiedzUsuńKenzuran na pewno się w jakiś sposób zemści 🤪 nie byłby Kenzuranem xD tylko wszystko zależy od okoliczności w jakich przyjdzie mu wrócić 🤭 i od stopnia wQrwu za odmrożenie twarzy 😱
UsuńCzemu mnie to nie dziwi?.. mam nadzieję, że Sara jednak nie da się zjeść
OdpowiedzUsuń