25 grudnia 2023

*102. Nadzieja w mistycznym wojowniku


Mknął niczym szalone tornado, emanując naprawdę niespotykaną energią. Zdawało się, że Buu przy nim to pryszcz. A może tylko miałam urojenia? Na pewno była zupełnie inna i taka... czysta. Wszyscy zebrani byli osłupieni, nawet sam Majin.

Trunks z przyjacielem żywo dyskutował. Było widać, że są bardzo podekscytowani tym, co się do nas zbliżało. Pierwszą myślą był Gokū, ale on nie miał prawa powrócić. Sam tak powiedział. W dodatku siedem lat temu postanowił nigdy nie wracać. Zatem musiał być to ktoś inny. Tylko jedna osoba mogła mieć taką energię i wcale nie chodziło o siłę. Przecież on umarł...

— To nie jest mój tata! — zawołał radośnie siedmiolatek. — To mój braciszek!

— Gohan? — Trunks również nie mógł w to uwierzyć.

Serce zabiło mi mocniej, gdy usłyszałam to imię. Na moment nie wiedziałam, co robić. Zaraz jednak oprzytomniałam. Zamknęłam oczy by tak jak dnia pierwszego, kiedy Son Gokū nauczał mnie o KI, wczuć się w jej wibracje. Wyrównałam oddech, a następnie skupiłam myśli na badanym celu. Nogi się pode mną ugięły, gdy tylko ujrzałam jego obraz. To naprawdę był on. Tej aury nie mogłabym pomylić z żadną inną. NIGDY.

Gdy tylko wylądował nieopodal stwora w stroju podobnym do swego ojca, wbił się nieco w suchą ziemię. Cóż za spektakularne wejście! Biła od niego niesamowita pewność siebie. Samą determinacją mógłby poskromić niejednego przeciwnika. Stał tyłem do nas, zapewne mierząc naszą zmorę, srogim spojrzeniem. Nie dowierzałam własnym oczom. On naprawdę żył! Był tu i wyglądał wręcz doskonale! Nie mogłam siebie okłamywać, że nawet lepiej niż w dniu, gdy widziałam go po raz ostatni. Zmarszczyłam brwi, także przybierając jego pozę. Gdzie zatem był, skoro nie zginął? Jakim cudem i dlaczego nas wszystkich oszukał?

— No proszę, proszę — rzuciłam sucho. — Któż do nas zawitał? A jednak nie umarłeś, jak mówiono.

Nie miałam zamiaru rzucać się w jego ramiona tylko dlatego, że żył. Naprawdę cieszyłam się, że przetrwał, jednakże bardziej wkurzało mnie to, że pozwolił nam wszystkim uwierzyć w tę bajeczkę. Odchodziliśmy od zmysłów, opłakiwaliśmy go! A tylko on cholera jasna wiedział, gdzie, się ukrywał, zamiast nas wesprzeć! Tego nie zamierzałam mu darować. Musiał się dobrze z tego wytłumaczyć.

— Byłem w kiepskim stanie — odrzekł pospiesznie, choć jego postura się nie zmieniła, wciąż obserwował Buu. — Przed śmiercią ocalił mnie Shin.

— Wiedziałem, że nie umarłeś! Nie mogłeś umrzeć! — Goten skakał z radości.

Piccolo i Trunks także nie ukrywali zadowolenia z pojawienia się starszego syna Gokū. Czy tylko ja miałam inny wyraz twarzy? Sama bym zatańczyła, jednak nie było to odpowiednie miejsce. Staliśmy w szczerym polu i to w trakcie walki. Mojej walki. A więc życie zawdzięczał tamtemu bożkowi.

— Jestem już i nigdzie się nie wybieram — odwrócił swoją głowę ku chłopcom, po czym delikatnie uśmiechnął się do nich. — Ciesze się, że zdążyłem.

Patrząc na jego twarz, po raz kolejny mocniej zabiło moje serce. Na chwilę przestałam oddychać, jakbym oczekiwała, że nasze spojrzenia się spotkają. Dlaczego akurat teraz o tym myślałam? Sama już nie wiedziałam, czy wyglądałam groźnie, czy jednak śmiesznie, jak jakaś urażona dziewczynka. Prawie zakrztusiłam się, gdy zrozumiałam, iż brakuje mi tlenu.

— To ciebie Buu wyczuł — wtrącił Majin ze wściekłą miną.

Chłopak jak na wezwanie odwrócił się do przedmówcy. Poczułam się dotknięta tym, że nawet nie poświęcił mi sekundy. Zaraz jednak skarciłam się za swoją postawę. Byłam tu, ponieważ to ja walczyłam z demonem. Konfrontacja z nieumarłym Saiyaninem musiała poczekać.

— Gdzie podziali się wszyscy? — zapytał chłopak, nie odrywając wzroku od różowego stwora.

Nie wiedział? On nie miał pojęcia, co się wydarzyło pod jego nieobecność. Zacisnęłam pięść na samo wspomnienie, że powinnam podzielić ich los. Miałam się nie dowiedzieć, że przetrwał.

— Wszyscy nie żyją. Buu ich zjadł — powiedział zgodnie z prawdą Piccolo.

Zacisnęłam usta. Uczucie nie gniewu, nie żalu, ale czegoś nie do opisania rozlało się po mym ciele. Chciałam ich ocalić, ale mi nie pozwolono. Tylko ja wiedziałam, dlaczego żyłam i to zjadało mnie od środka. Czy to był wstyd? Poczułam mrowienie w nogach.

— Co? Mama, Dende, wszyscy... — w głosie Gohana zabrzmiał nie tylko żal, ale i złość.

Cieszyłam się, że nie patrzył w tej chwili na mnie. Nie dość, że powiedziałabym wszystkiego, to jeszcze spaliłabym się z dyshonoru. Ja, dumna wojowniczka nie wystarczająco próbowałam ocalić tych ludzi. Dałam za wygraną. Dotarło do mnie, że w obecnej sytuacji byłam nikim. Jak tchórz, który bał się, że stwór przejmie jego ciało. Po raz pierwszy w życiu nie walczyłam do końca.

— Bu zamienił ich w czekoladki — wtrącił się z dumą różowy mięśniak. — Byli bardzo pyszni.

W międzyczasie poklepał się po swoim umięśnionym brzuchu, szczerząc swoje wielkie kły. Czułam, jak drżą mi usta. Miałam ochotę rozszarpać tego potwora. Gohan milczał. Widziałam, jak jego mięśnie trzęsą się w gniewie. Jego postawa za chwile diametralnie się zmieniła. Wyczuwałam, jak jego KI się uspokaja. W tym momencie mina Buu zrzedła. Czy rozpoczęli walkę na spojrzenia? Gohan zaraz ruszył powoli do przodu z wysoko podniesioną głową. I on był niższy od potwora. Sięgał mu do klatki piersiowej. Przynajmniej miał lepszy widok z bliska niż ja.

— Chyba nie chcesz walczyć z Buu? — jego pytanie było bardzo retoryczne.

Majin zaśmiał się grubiańsko. Naprawdę był pewny siebie. Najprawdopodobniej nie robiło to żadnego wrażenia na nowoprzybyłym, zupełnie jakby był pewien swojej wygranej. Ale... Jak? 

— Nie chcę z tobą walczyć — syn Chi-Chi odpowiedział mu oschle. — Przybyłem cię zabić.

Od razu dało się wyczuć napiętą sytuację. Czy ja właśnie usłyszałam, to co usłyszałam? Buu o mnie zapomniał? Czy aby komuś się nie pomyliło?! Nie obowiązywała tutaj jakaś kolejność?

— To jakieś kpiny! — wrzasnęłam, czując się wyraźnie pominięta. — Nie wtrącaj się Son Gohanie! To moja walka.

— Nie masz z nim szans, przecież wiesz — odrzekł spokojnie, wciąż nie tracąc stwora z oczu. — Poznałem pewnego seniora bogów, który...

— Nawet nie waż się zbliżyć do niego! — prychnęłam, krzyżując ręce na piersi. — Nie interesują mnie jakieś bajki. Nie było cię tutaj, kiedy byłeś potrzebny, więc sobie daruj.

Czarnooki wreszcie się do mnie odwrócił. Wytrzeszczył oczy, najwyraźniej nie wierząc w to, co usłyszał. Czyżby zapomniał, że wszedł ze mną na wojenną ścieżkę? Przecież nie doczekałam się z jego strony żadnych przeprosin ani wyjaśnień. Myślał sobie, że kim jest do diabła?! Super mocarny dzieciak, który zjadł wszystkie rozumy wraz z ziemskimi książkami? Ja tu odchodziłam od zmysłów, a on sobie gdzieś przebywał z jakimś staruchem? Miał mnie za kogo?

— Nie mamy czasu na głupie przekomarzanki. Buu musi zniknąć. 

Splunęłam na ziemię i ruszyłam w jego stronę, chcąc spojrzeć mu prosto w oczy. Oczywiście, że Buu musiał zniknąć! A co ja niby zamierzałam przed chwilą zrobić? Nie potrzebowałam jego pomocy! Po co przyleciał? Świetnie sobie radziłam i może miałam szansę pokonać tego potwora? Gohan powinien był zrozumieć, że nie żartowałam i nie życzyłam sobie żadnej pomocy. Ta księżniczka w opałach nie była. I jeszcze te przechwałki! Skąd on mógł wiedzieć, czy nie miałam szans z Majinem? No skąd?

Nasze spojrzenia się spotkały, gdy tylko zadarłam głowę. Choć moje oczy były przesiąknięte nie tylko goryczą, ale i żalem to jego nie traciły na stanowczości. Odniosłam wrażenie, że się zmienił. Nie tylko jego gi było inne, KI także. W tym spojrzeniu nie było krzty łagodności. Gdzieś tam musiał być ten stary poczciwy dzieciak, ale teraz nie potrafiłam go dostrzec. Nigdy wcześniej nie był tak nieugięty, gdy usiłowałam postawić na swoim. Tę rundę zdecydowanie wygrał. Nie mogłam przed sobą ukryć, że zaimponował mi swoją postawą.

— Saro, to nie czas na spory — był nieustępliwy. — Nie ma chwili do stracenia, im szybciej się go pozbędziemy...

— O tak, masz rację, o wielki wojowniku — wyrzuciłam ręce w niebo. — Tylko ty jesteś taki silny, bo jakiś tam staruch obdarzył cię magiczną mocą? A myślisz, że co ja robiłam? Piłam herbatkę?! Ja teraz walczę z Buu. Ty możesz co najwyżej popatrzeć.

Wcisnęłam chłopakowi palec wskazujący w brzuch. Miałam masę powodów, by się na niego wydrzeć. On jedynie cofnął się o krok, a następnie westchnął. Na chwilę zobaczyłam tego chłopca, który nie wiadomo kiedy skradł mi serce. Zupełnie nie obchodziło mnie to, że Buu na nas patrzył. Nim zdążyłam cokolwiek dodać, Namekanin wszedł nam w paradę, stając pomiędzy nami, opierając się otwartymi dłońmi o mój obojczyk i Gohana pierś. Zaskoczył nas swoją interwencją.

— Co wy dzieciaki wyprawiacie? Odbiło wam? — warknął. — Zachowujecie się zupełnie jak te dwa szczeniaki.

Wskazał szybkim ruchem głowy ku młodym wojownikom. Głupio było przyznać, ale miał rację. Tak bardzo pragnęłam pokonać stwora, przed którym ostrzegał mnie Kenzuran, że zupełnie się zatraciłam. Powrót jedynego przyjaciela — jakiego miałam — z martwych zupełnie mnie rozstroił. Do tego chciał odebrać mi szansę zemsty. Zamiast działać, zajęłam się idiotyczną kłótnią o to, kto dostąpi zaszczytu zostania bohaterem świata. Zamrugałam kilkukrotnie, a na twarzy Saiyanina pojawiły się rumieńce. I on nie był z siebie dumny.

— Doskonale to rozumiem Szatanie — przytaknął mu chłopak. — To ona nie rozumie, że ten spór do niczego nie prowadzi.

— Co, nie rozumiem? Czego twoim zdaniem nie rozumiem? — niemal się we mnie zagotowało. — Sądzisz, że tylko tobie się coś od życia należy? Że tylko ty masz prawo do tytułu herosa?

Chciałam, naprawdę chciałam być ponad te wszystkie emocje! Nie potrafiłam. Jego słowa zadziałały jak płachta na byka.

— Wciąż jesteś obrażona? — bąknął. — Kiedy w końcu odpuścisz i mnie wysłuchasz?

— Nigdy nie odpuszczę — wycedziłam rozgoryczona. — Nie będę się chować pod ziemią na twoje widzimisię. Powiedziałam ci wystarczająco przed turniejem, poza tym do tej pory nie...

— Zachowujecie się poniżej krytyki! — sapnął Piccolo, przerywając mój monolog.

Najpierw zdzielił mnie z otwartej ręki w policzek, a następnie Gohana. Widać było, że miał serdecznie dość naszej kłótni. Przyłożyłam dłoń do bolącego miejsca w całkowitym zdumieniu. Mój rówieśnik uczynił to samo. On jednak miał zbolałą minę, najwyraźniej sam siebie skarcił za dolanie oliwy do ognia. Tak rozjuszonego Namekanina widziałam tylko w towarzystwie krnąbrnych dzieciaków. Czy zatem nie zniżyliśmy się do ich poziomu?


Nagle ziemia zadrżała. Wibracje dochodziły zza moich plecy. To Buu się zezłościł, rycząc jak lew. Nie było się co dziwić, w końcu został zrzucony na dalszy plan, bo my musieliśmy zacząć niedokończony spór. Jego siła rosła z każdą sekundą, a twarz przybrała maskę szaleńca. Nie wróżyło to niczego dobrego. Syn Gokū zareagował ekspresowo. Złapał mnie za ramię, po czym odrzucił w bok. Drugą kończyną odepchnął swego mentora. Co to w ogóle miało znaczyć? Sam za chwilę uwolnił z ciała potężną dawkę energii w akompaniamencie krótkiego okrzyku. Zupełnie oszołomiona patrzyłam, jak precyzyjnie zatrzymuje cios w tumanach kurzu. Cios prawdopodobnie wymierzony we mnie. Byłam zbyt zajęta obrażaniem się, by w porę zareagować. A on mimo wszystko osłonił mnie. Zniecierpliwiony Buu zaatakował nas bez ostrzeżenia. Albo nie dostrzegaliśmy tego wcześniej. Podciął nogę przeciwnikowi i już za chwilę walnął go w twarz wykonując wcześniej obrót. Zrobił to tak zwinnie i gładko, że nie mogłam wyjść z podziwu. Poruszał się obłędne szybko, a każdy ruch był jakby dokładnie przekalkulowany. Majin w oszołomieniu niezdarnie się wycofał. Widać było, że go to bolało.

— Niesamowite — wyszeptał z niedowierzaniem Piccolo. — Co za moc.

Spojrzenia przeciwników się spotkały. Od Gohana biło opanowanie. Był naprawdę zdeterminowany i musiał wiedzieć, co robił. Zupełnie jakby osiągnął drugie stadium super wojownika. Dziwnie było go oglądać w tym stanie bez tych wszystkich charakterystycznych efektów specjalnych. Jak on w ogóle to zrobił?! Rozwścieczony Majin ponowił atak, ale tak samo bezskutecznie, jak wcześniej. Siedemnastolatek przeskoczył oponenta, sprzedając mu siarczystego buta, po czym wylądował za nim. Z trudem zbierałam szczękę z podłogi. Wyglądało to tak, jakby nawet nie próbował się wysilić. Rozjuszony gumiasty przybysz z kosmosu wycelował w potylicę czarnowłosego, ten odwrócił się w ostatnim momencie, jak gdyby nigdy nic blokując nadciągającą pięść. Korzystając z elementu zaskoczenia, uderzył natręta głową w jego łeb, tym samym odsuwając go od siebie.

— Jeśli powiem, że jest tak samo szybki i silny jak Gokū w trzeciej formie nie przesadzę? — wydukałam niedowierzająco.

— W żadnym razie — dopowiedział równie zszokowany Namekanin. — Powiedziałbym, że jest lepszy.

Lepszy?! Spojrzałam na przedmówce, robiąc wielkie oczy. Byłam tak cholernie daleko w tyle. Jak u diabła z osoby będącej praktycznie w grobie stał się tak szalenie dobry? Wyglądało to tak, jakby znał każdy ruch swego przeciwnika. Czy czasem przebywając gdzieś, gdzie tylko on wiedział, miał możliwość studiować poczynania bestii?

Chwila rozkojarzenia, a już Buu leciał prosto na mnie. A raczej upadał tworząc krater. W ostatniej chwili usunęłam się do tyłu z ledwością utrzymując równowagę. Nie omieszkałam skrytykować tej sytuacji:

— Cholera! Uważaj, jak lecisz głąbie!

Buu na chwiejnych nogach podniósł się, po czym rozjuszony warknął w eter. Za chwilę jednak odwrócił się do mnie z szaleńczą miną. Wyglądał naprawdę przerażająco. Buchnął aurą i gdy na moment zamknęłam oczy, by osłonić się przed pyłem, zniknął jak tchórz. Spróbowałam go namierzyć, ale jedyne co poczułam to ciepły oddech na karku. Był diabelnie szybki. Zauważyłam pędzącego ku nam Saiyanina, gdy tylko odwrócił mnie w przeciwną stronę.

Czy ta bestia zrobiła sobie ze mnie tarczę? Gdy tylko to zrozumiałam, zaczęłam się wyszarpywać, ale najwidoczniej różowy to przewidział, owijając się jak wąż wokół mnie oraz zaciskając swoje gumowe cielsko coraz mocniej. Nie byłam na to przygotowana. Zapatrzyłam się na walkę i opuściłam gardę tracąc swoją transformację. Był ode mnie raz wyższy, więc tonęłam w jego objęciach. Gdy niespodziewanie strzelił mi obojczyk podczas próby ucieczki, zawyłam z bólu. Gohan w momencie zastygł. Buu wykorzystując sytuację, ścisnął mnie jeszcze mocniej, aż brakło tchu. Nikt się nawet nie spodziewał, co wykona potem; Rzucił mną prosto w chłopaka.

— Buu nie jest głąbem! — zaskrzeczał, jakby miał wściekliznę. — Buu nienawidzi ludzi i ich zniszczy. On także może być silniejszy! Buu pokona wszystkich!

O czym on gadał? Gohan złapał mnie, uderzyłam głową w jego tors, czując przy tym przeszywający ból. Zawyłam, chociaż usiłowałam stłumić okrzyk. Byłam wściekła! Ta cholerna pokraka się mną zasłoniła. Tylko ciepło napiętych mięśni utrzymywało mnie w ryzach. On to najprawdopodobniej wyczuł, gdyż zrobił to nad wyraz delikatnie, aczkolwiek z precyzją. Byłam jednocześnie otulona, jak i zniewolona uściskiem.

Rozwścieczony Buu otoczył się potężną aurą w kolorach jego skóry. Takiego go jeszcze nie widziałam. Jego ciało wyglądało, jakby było pokryte milionem żył. KI, jaka z niego uchodziła, dosłownie paliła zmysły. Czyste szaleństwo. Ziemia zaczęła się rozstępować w ekspresowym tempie pod naporem takiej energii. Za chwilę stwór zrobił się rażąco różowy, a ja wiedziałam, że to oznacza tylko kłopoty.

— Gohan... — wyszeptałam przerażona z nadzieją, że ma dokładnie takie same odczucia.

Wciąż byłam w jego objęciach i jeśli nie miał zamiaru uciekać od nadciągającej eksplozji, to powinien był mnie jak najszybciej uwolnić. Za nic nie chciałam zmierzyć się z tą niszczycielską siłą. Chłopak jak na komendę oprzytomniał, po czym zaczął uciekać w stronę naszych, by krzyknąć, aby się ratowali. Zamknęłam oczy, mając nadzieję, że nas stąd wyciągnie. Poczułam, jak fala uderzeniowa popycha nas. Gohan zacisnął ramiona mocniej, jakby bał się, że mnie upuści. Na moment zapomniałam o wszystkich urazach. Po raz drugi mnie osłonił.

Upadek na grunt był silny, a wstrząs sprawił, że obojczyk dał o sobie boleśnie znać, sprowadzając moje myśli na ziemię. On jednak podniósł się jak torpeda i nie zważając na to, czy ściska mnie zbyt mocno, pomknął dalej. Chyba w ostatniej chwili złapał Szatana Juniora za kołnierz pokaźnej peleryny, nakazując mu jednocześnie mocno pochwycić dzieciaki. Za moment wisieliśmy w powietrzu nad kolosalnym kraterem, z którego wciąż tlił się czarny jak smoła dym. Uratował nas wszystkich.

— Czy możesz już przestać mnie tak ściskać? — syknęłam, z ledwością łapiąc oddech.

— Tak, oczywiście — wydukał zmieszany. — Przepraszam.

Nim to uczynił, popatrzył na mnie jednym z tych swoich nieodgadniętych przeze mnie spojrzeń, by następnie spochmurnieć i odwrócić się plecami. Zaraz zaczął się rozglądać. Zapewne usiłował namierzyć naszego zamachowca. Bu wysadził się dokładnie w taki sam sposób co jakiś czas temu Vegeta. Obawiałam się jednak, że z zupełnie innym skutkiem. Ogromny różowy przeciwnik przepadł bez śladu, a my nie wiedzieliśmy, czy coś planował, czy jednak się przestraszył.

Wylądowaliśmy na klifie, mając na oku ogromnych rozmiarów dziurę, którą po sobie pozostawił uciekinier. Chłopcy zaczęli wesoło biegać wokół nas, by przywitać się z półsaiyaninem, jak na dzieci przystało. Radość w oczach młodszego z braci była nieopisana, w końcu wyszło na jaw, że nie jest już sam jak palec. Każdy głębszy oddech sprawiał mi ból, więc przyciskałam dłoń do pokiereszowanej kości chcąc ją w jakiś sposób usztywnić. Dlaczego akurat mnie to spotkało?

— Co to miało być? — jęknął Trunks. — Dlaczego Buu się wysadził w powietrze?

— Czy to oznacza, że nie żyje?

— Nie — mruknął posępnie nastolatek.

— Oczywiście, że żyje — wtrąciłam, ostrożnie siadając na zielonej trawie. — Auć, gdyby chciał się zabić...

— Gdyby chciał się zabić, stworzyłby potężniejszy wybuch. Wysadziłby Ziemię — dokończył starszy z braci.

Powiedział dokładnie to, co ja chciałam. Zapowietrzyłam się, usiłując wyrównać oddech. Przycisnęłam mocniej dłoń do źródła cierpienia. Że też tak dałam się podejść. Gohan odwrócił się do mnie i gdy spostrzegł, że odczuwam dyskomfort, podszedł i uklęknął na jedno kolano. Jego twarz diametralnie się zmieniła na łagodną. Moja była zbolała.

— Coś się stało?

— Nic mi nie jest — burknęłam, odwracając wzrok.


Nie mogłam okazywać słabości. Przecież nic takiego mi nie doskwierało. Jeszcze trochę a mogłabym przyzwyczaić się do bólu. Byliśmy w trakcie wojny, a rany to jej następstwa. Bywałam już w gorszych sytuacjach. Po co on w ogóle próbował być miły? Poczułam ciepłą dłoń na swojej. Byłam zdumiona, gdy chwycił mnie, by odsłonić to, co tak skrzętnie pod ukrywałam. Nie zapytał czy w ogóle chcę pomocy. Syknęłam, zaciskając powieki i dłoń na jego palcach, kiedy tylko ucisk zelżał. Przyłożył swoją drugą dłoń do kości, chyba najdelikatniej jak potrafił. Zbadał ją z ostrożna, po czym z powrotem odstawił moją na bolące miejsce. To było bardzo dziwne.

— Mówiłam, że nic mi nie jest — bąknęłam, nadal unikając jego wzroku.

Ciekawość mnie zjadała, więc ukradkiem spojrzałam na niego spod czarnych włosów. Uśmiechnął się słabo. Nie rozumiałam, dlaczego starał się być uprzejmy. Ja dla niego nie byłam. Szczelnie owinęłam się ogonem, czując coś na kształt osaczenia. To było takie osobliwe. Chłopak rozejrzał się dookoła, jakby czegoś szukał. Miałam nadzieję, że odpuścił.

— Musimy to szybko usztywnić, tylko czym?

Mnie nie pytaj, nie wiem – zadudniło mi w głowie. Dawno bym sobie pomogła, gdybym miała czym. Za chwilę nie tylko Gohan, ale i cała reszta mnie obserwowała. Wreszcie Son wpadł na pomysł, by wykorzystać długi materiał, który zdobił tył moich spodenek. Rzucił krótkie: Mogę? Wyciągając przy tym dłoń, bym wstała. A ja uczyniłam, o co prosił bez wahania. Bolało mnie i nie było sensu robić sceny, jeśli można było mi ulżyć. Zwłaszcza że nikt i nic nie mógł mnie naprawić, a oswajanie się z bólem było uciążliwe. Jednym i stanowczym ruchem ręki oderwał materiał, odkrywając całkowicie moje długie nogi. Usadowił mnie z powrotem na trawie, a następnie wziął się do pracy. Milczał jak zaklęty, a ja nie wiedziałam, czy powinnam się odzywać. Nie oczekiwałam żadnej pomocy, a on i tak to zrobił i to najdelikatniej jak potrafił.

— Gotowe, teraz powinno być ci lżej — widać było, że cieszył się z udzielonej pomocy. — Chciałbym zrobić coś więcej, ale niestety to wszystko, co mogę zrobić z tego, co miałem pod ręką. Kiedyś czytałem o radzeniu sobie w podobnych przypadkach.

Musiałam przyznać, że od razu poczułam się lepiej. Unieruchomienie prawej ręki było tym, czego potrzebowałam. Zrobiło mi się głupio, że mnie opatrzył, kiedy to byłam dla niego nieuprzejma. Był sobą. Jak zawsze.

— Dzięki — mruknęłam cicho.

Uśmiechnął się do mnie szczerze, a mnie zrobiło się dziwnie gorąco. Miałam wrażenie, że kwas gotuje się w żołądku. Odwróciłam wzrok, czując, jak zaczynają płonąć mi policzki. Udałam, że oglądam rezultaty jego pracy, a potem zrozumiałam, że wykonał kawał dobrej roboty. A ja wybełkotałam tylko jedno marne dzięki.

— Son Gohanie jak to możliwe, że jesteś taki silny? — z ust Namekanina padło pytanie.

Dziękowałam wszystkim nadprzyrodzonym bytom za to. Wreszcie nikt nie skupiał się na mojej osobie. Nie tylko on chciał znać odpowiedź na to pytanie. Co prawda chłopak próbował nam o tym powiedzieć, jak tylko się zjawił, ale ja nie chciałam wtedy słuchać.

— Widzisz, panie Piccolo, Shin zabrał mnie do świętego miejsca, gdzie mnie uzdrowiono...

Jego barwna opowieść była bardzo emocjonująca. Przede wszystkim dla niego samego. Dzieciaki słuchały z zachwytem, gdy mówił o magicznym mieczu Zet*, którym miał rzekomo pokonać bestię. Jeśli on uwierzył t coś takiego musiał być bardzo naiwny albo bogowie naprawdę wierzyli w to, iż kawałek metalu poskromi kosmicznego balona. Wzruszające było wspomnienie, kiedy odnalazł go ojciec i postanowił z nim spędzić czas, w którym miał udoskonalić władanie mieczem. Stracili wiele lat.

Zabawnie było słyszeć, że to dzięki Gokū złamali miecz, który okazał się pieczęcią z bardzo starym Kaioshinem w środku. Dziadek, o którym wcześniej już wspomniał miał bardzo intrygującą umiejętność wydobywania niespożytego potencjału. To właśnie temu tak długo nie wracał. Rytuał, w którym brał udział, zajął im dwadzieścia pięć godzin. I wszystko to w bezruchu.

— Możecie powiedzieć mi, gdzie znajdziemy smoczy radar? — zmienił temat, gdy uznał, że powiedział już wszystko.

— Oddałem go po wszystkim Piccolo — odparł pospiesznie Trunks.

— Racja. Zapomniałem, że go mam — przytaknął z niemrawą miną Namekanin. — Tylko one teraz na nic nam się zdadzą. Dende nie żyje. Smocze Kule straciły swoją moc.

Na samo wspomnienie zrobiło mi się słabo. Czy już do końca życia będę czuła się odpowiedzialna za śmierć naszego boga? Cieszyłam się, że nikt nie dociekał o to, dlaczego żyłam. Położyłam się ostrożnie na trawie, obserwując pojedyncze kłębiaste chmury. One wyglądały, jakby nic złego nie działo się na tej planecie. Pomyślałam, że fajnie było być takim obłokiem. Nie było słychać za to żadnych zwierząt. One już dawno musiały stąd uciec. Tylko czy były w innym miejscu bezpieczne?

— Dende żyje.

Na te słowa zakrztusiłam się śliną, którą usiłowałam przełknąć. Jak to było możliwe? Skąd w ogóle wiedział? Brzmiał bardzo pewnie. Jeżeli to była prawda, to mieliśmy szansę wszystko naprawić!

— Skupcie się, a wyczujecie tę słabą energię — dodał spokojnie.

— Masz rację… — Piccolo wyostrzył swoje zmysły — Dende naprawdę nie umarł!

Nie było czasu do stracenia. Potrzebowaliśmy go jak wody. Gdy tylko uporamy się z potworem, wskrzesimy wszystkie ofiary Buu, odbudujemy Ziemię i wrócimy do normalnego życia. Z ekscytacją podciągnęłam się do siadu, zupełnie zapominając o uszczerbku. Kiedy ból mocniej dał o sobie znać, syknęłam, klnąc siarczyście pod nosem. Nagle przed twarzą wyrosła mi wyciągnięta dłoń. Zupełnie nie spodziewałam się tu Gohana. Chciał pomóc mi wstać. To było... miłe? Spojrzałam na niego nie kryjąc zdziwienia. Nie uśmiechał się, nie był też ani smutny, ani też zły. Zwykle wyciągał do mnie dłoń z troską lub uśmiechem. W tej chwili czułam jak brakuje mi tego. Zaraz jednak zmarszczyłam brwi, odtrącając pomoc. Nie byłam kaleką. Nie chciałam kolejnego współczucia. Szczerze, to wolałam jak był dla mnie niemiły. Wtedy wszystko mniej bolało, a ja nie musiałam zmagać się ze swoimi zamkniętymi na cztery spusty uczuciami. Jeśli naprawdę mu zależało powinien zacząć od przeproszenia mnie, nie udawania, że nic się nie stało.

— Poradzę sobie.

On jednak nie uznał mojej odmowy i bez pozwolenia złapał mnie za wolną rękę i niebywale delikatnie podciągnął do pionu. Nasze spojrzenia się spotkały. Zachowywał się dziwnie, jakby nasze dotychczasowe sprzeczki po prostu wyparowały. Dlaczego? Czemu zatem mnie nie przeprosił? Nie wyjaśnił niczego. Wciąż tkwiłam w tej cholernej czarnej dziurze, nie wiedząc, czy w ogóle może być jak kiedyś. Zrobiłam zbolałą minę, by ukryć przed nim swoje myśli.

— Już nie bądź tak uparta — szepnął, a na jego ustach pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech. — Każdy czasem potrzebuje pomocy. Nawet taki zawziął jak ty. Możesz latać?

Bardzo zabawne. Wyswobodziłam się z uścisku, wciąż spoglądając na niego. Był taki tajemniczy, a jednocześnie pod tą maską dorosłego i pewnego siebie mężczyzny można było dostrzec skrawki dawnego, beztroskiego chłopca. Przyłożyłam dłoń do drugiej, uciskającej źródło dyskomfortu czując się bardzo niezręcznie. Musiałam przerwać tę dziwną nić. Nie byliśmy tu sami, a ja miałam jakąś nieodpartą pokusę wpaść mu w ramiona i się rozpłakać. Tak po prostu. Nie mogłam tego zrobić!

— Na co zatem czekamy? — zapytałam retorycznie. — Odnajdźmy Wszechmogącego.

Smarkacze jak na komendę podskoczyły z radości. Nie mogąc tracić ani chwili ruszyliśmy po opiekuna Ziemi. Następne miały być Smocze Kule. Wciąż nie wiedzieliśmy, co szykuje dla nas Buu i dlaczego tak nagle zniknął. Wraz ze swoją transformacją nauczył się nie tylko wyczuwać KI, ale też świetnie ją ukrywać. Miałam jedynie nadzieję, że w tym czasie nie wydarzy się nic niezwykłego i po prostu były sługa Babidiego zwyczajnie się przestraszył.

Na przodzie lecieli Gohan z Piccolo, za nimi dzieciaki dokazywały, zupełnie jakby zapomniały o istniejących problemach. Ja chyba nigdy taka beztroska nie byłam. Dlatego wiało ode mnie taką... zgorzkniałością? Rozrabiaki robiły piruety to z lewej, to z prawej przelatując nade mną i pod a czasem wyprzedzając prowadzących kolumnę. Ja podążałam za nimi w kilkunastocentymetrowym odstępie w całkowitym milczeniu. Po głowie chodziły mi nie tylko knowania Majina i ogromna przemiana syna Gokū, ale i nieobecność Kenzurana. A może to właśnie z nim poleciał się spotkać Buu? Powinnam była wykasować tę paskudną myśl. Nie wyczuwałam jego energii, więc zakładałam, iż wciąż spał. Póki go nie było nie miałam zamiaru o nim rozmawiać.

— Czekajcie — Gohan wyraźnie coś odkrył. — Na dole jest człowiek.

Jak to możliwe? Różowy bydlak zapewniał, iż pozbawił wszystkich życia. Osobiście widziałam śmiercionośną salwę z pałacu Dendego. Piccolo również tam był. Czarnooki zniżył lot, a my podążyliśmy za nim. Wtedy naszym oczom ukazał się mały punkt przemierzający zaorane pustkowia. Gdy nasza wysokość zmalała dostrzegłam także człapiące za człowiekiem małe zwierze. Trunks po kilku sekundach rozpoznał w nim samego Herkulesa. Doprawdy było to nadzwyczajne, że on przeżył tę masakrę. W ogóle jak to było możliwe?!

— Nie doceniliśmy go! Twarda z niego sztuka — zawołał z entuzjazmem bratanek. — Jest całkiem inteligentny jak na zwykłego ziemianina. Zostawmy go, poradzi sobie.

Cieszyła mnie jego postawa. Chociaż on nie miał zamiaru udawać, że lubi tę istotę. Nie potrzebowaliśmy pasażerów na gapę.

— A co ma z tym wspólnego inteligencja? — nie kryłam braku zrozumienia.

— Nie, nie. Powinniśmy go zabrać ze sobą — wtrącił Namekanin, w jego głosie wybrzmiało coś pozytywnego.

— Chyba sobie jaja robisz? — zdębiałam, słysząc jego pomysł. — Tego przygłupa? Po co on nam?

Ja nie zamierzałam go zabawiać. Wystarczyły mi w zupełności dzieciaki, które wielokrotnie pokazały, iż nie nadają się do ratowania świata. Nie potrzebowaliśmy nic niewartego i kłamliwego człowieka. Zresztą w bitwie o wszechświat tylko by nas spowalniał.

— Pamiętaj, że on także przyczynił się w walce z Buu. To jednak dobry człowiek — argumentował zielonoskóry. — Nie ważne, jak i z jakich pobudek, ważne, że próbował i częściowo się mu to udało.

Głośno westchnęłam, nie kryjąc swoich negatywnych odczuć, wzruszając przy tym zdrowym ramieniem. Już wszystko mi było jedno i tak nie miał się przed kim popisać. Nikt nie miał jak widać, zamiaru słuchać mego zdania. Nas nie mógł oszukać w żadnym możliwym przypadku. Z drugiej zaś strony pomyślałam, że mogłabym się na nim słownie wyżyć, jeśli będę potrzebowała się wyżyć. Oddałam mu zwycięstwo, które bez dwóch zdań należało do mnie. Miałam zamiar mu o tym przypomnieć, zanim świat wróci do normalności. Od pojawienia się Buu nikogo już nie interesowały zawody i nikt nawet nie zapytał kto wygrał.

— Rób co chcesz, ale ja go nie niańczę — burknęłam.

Piccolo i Goten ruszyli w dół, by zabrać ocalałych. Zaraz wrócili ze śmiertelnie przerażonym człowiekiem. Wrzeszczał, jakby ktoś obdzierał go ze skóry, a ja miałam tylko jedną rękę, by móc zasłonić sobie uszy. Byłam zmuszona przecierpieć tę sytuację. Chwilę trwało nim się uspokoił i rozejrzał po zebranych.  Młodszy z braci zabrał ze sobą stworzenie zwane psem.

— Ja cię znam — wyjąkał wreszcie, gdy spojrzał na siedemnastolatka.

— Cześć Herkulesie — Gohan mu machnął na powitanie, delikatnie się uśmiechając, po czym wrócił do obserwacji terenu.

Możliwe, że z zawstydzeniem tegoroczny mistrz świata westchnął i bąknął ciche: cześć. Wisiał jak szczenię trzymane w zębach przez matkę. Było widać, iż doskwierało mu zmęczenie i pragnienie. Wyglądał jak tysiąc nieszczęść. Nawet nie próbował wykrzykiwać, jaka to z niego ważna persona. Pierwszy raz pokazał się jako zwykły człowiek. Nawet trochę zrobiło mi się go żal. Musiał tułać się po pustkowiach od chwili, gdy zły Buu pożarł tego grubego, a zaraz potem pozabijał resztę świata z najwyższego punktu na Ziemi. Pomyślałam, że pognębię go nieco później. Teraz sama potrzebowałam odrobiny ukojenia. Źle latało się z uszkodzoną kością i temblakiem.

— Jak to możliwe, że Dende przeżył? — Piccolo głośno się zamyślił. — Buu miał wystarczająco dużo czasu, by go znaleźć i dopaść.

Odruchowo złapałam się za usztywnienie, jakbym chciała samą siebie utulić. Nie podobał mi się ten temat, ale również wiedziałam, że nie będzie pomijany w nieskończoność. Podjęcie tego wątku automatycznie sprawiło, że zwolniłam. Dostrzegłam jak półsaiyanin spogląda ze zdziwieniem na przyjaciela. Przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Gdyby wiedział, to czy potraktowałby mnie w ten sam ciepły sposób? Zrobiło się dziwnie zimno.

— Ojciec mi mówił, że byliście w Komnacie Ducha i Czasu — chłopak podjął rozmowę — i Buu wyszedł jako pierwszy, prawda?

— Zgadza się. — przytaknął natychmiast. — Buu utworzył międzywymiarowy portal, by uciec z więzienia.

— A wy wyszliście zaraz po nim, tak?

— No... trochę nam to czasu zajęło — mruknął Trunks.

Na wspomnienie tej sytuacji Goten spuścił po sobie uszy. Widać nie byli specjalnie dumni z tamtych wydarzeń. Cóż, mogliśmy sobie podać dłonie.

— Jak wiadomo, dzień tutaj, trwa tam rok, co oznacza, że po tym, jak Buu wszystkich zabił, pojawiliście się wy — kontynuował nastolatek. — Między jego a waszym pojawieniem minęło zaledwie kilka minut.

— No tak, zgadza się. Jednak nadal nie wiemy, co było wcześniej!

Ja wiedziałam tylko częściowo. Szatan Junior tak zaaferował się rozmową ze swoim niegdyś podopiecznym, że aż upuścił człowieka. Z głupkowatą miną obserwowałam, jak spada i na moje nieszczęście Trunks go przechwycił. Dla mnie był zbędnym balastem bez względu na to, czy usiłował udobruchać starego, grubego Buu czy nie. W moich oczach pozostawał oszustem na globalną skalę. Potraktowałam to jako drobny żart, na poprawę wisielczego humoru. Zniżyliśmy lot i sytuacja z jego upadkiem powtórzyła się, gdy bratanek dostrzegł machającego nam Dendego. Tym razem nikt nie zdołał go złapać, a ja uśmiechnęłam się szeroko, oglądając jego jakże widowiskowy upadek, ot bohatera. Syn Vegety z zawstydzeniem ukradkiem spoglądał czy aby nic mu się nie stało.

Wylądowaliśmy na pagórkowatym terenie. Piccolo od razu podbiegł do młodego Namekanina, nie kryjąc swej radości. Spojrzałam na Satana i dostrzegłam, że facet naprawdę miał szczęście. Nic mu nie było poza paroma siniakami i gigantycznym guzem.

— Ciesze się, że nic ci nie jest — położył dłonie na jego ramionach. — Dobra robota. Udało ci się uciec.

Wszechmogący również nie krył swej radości. Trzeba było przyznać, że świetnie się spisał. Oszukał wszystkich.

— Pan Momo powiedział, że za nic w świecie nie mogę umrzeć — wyznał trzęsącym się głosem. — Gdy tylko wyczuliśmy, że Buu wrócił, wyrzucił mnie na Ziemię. Nakazał mi dobrze się ukryć.

Gohan usiadł na pobliskim kamieniu z uśmiechem na ustach. Wsłuchiwał się w rozmowę zielonoskórych. Ja wciąż stałam na uboczu prawdopodobnie blada jak ściana. Cieszyłam się, że Dende przeżył. Chociaż jego nie miałam na sumieniu.

— I miał rację. Gdybyś zginął, Smocze Kule straciłyby swoją moc — odrzekł z ulgą starszy Namekanin.  — Ziemia stałaby się pustynią.

Hercules zmienił pozycję, układając się na brzuchu. Dłuższą chwilę obserwował zaistniałą sytuację.

— Czemu nikt mi nie powiedział, że organizujecie bal kostiumowy? — bąknął.

— Idioto, to nie żadne przebieranki! — warknęłam, srogo łypiąc na niego.

Spotkanie zielonoskórego Namekanina było czymś niebywałym? Nie przywykł do tego biorąc udział w ostatnim turnieju, jak i podczas niebezpiecznej gry Komórczaka? Na Ziemi żyło sporo zwierzoludzi, którzy z tylko sobie znanych pobudek zażyli substancję zmieniającą genotyp, którego nie dało się cofnąć. Cholera, królem Ziemi był psowaty człowiek, a on czepiał się o kolor skóry!

— Nie mów tak o naszym wspaniałym Wszechmogącym — dodał Trunks z oburzeniem.

Mężczyzna, tak czy siak, nie wiedział, o czym do niego mówiliśmy i zdecydowanie było to dla niego zbyt trudne do pojęcia. Zresztą już mnie to w ogóle nie dziwiło. Rasa ludzka była bardzo zacofanym światem pod wieloma względami.

— Och, Saro! Ty żyjesz! — pisnął z entuzjazmem Wszechmogący.

Słysząc swoje imię z jego ust, aż stanęłam na baczność. Oczy miałam wielkie jak pięć Zeni. Nie wiedziałam, czy mam się uśmiechać, czy jednak zacząć uciekać. Niski chłopiec podbiegł do mnie, wciąż tryskając radością.

— Na początku byłem przekonany, że Buu zjadł wszystkich. Jak udało ci się uciec?

Odchrząknęłam, obserwując otoczenie. Wszystkie oczy spoglądały na mnie. Chciałam zapaść się pod ziemię. Przełknęłam nerwowo ślinę, zastanawiając się, czy będę w stanie w ogóle otworzyć usta. Cofnęłam się kilka kroków. Na pewno nikogo nie zastanowiło moje zachowanie. Głupia.

— Tak wyszło — bąknęłam, spuszczając głowę.  — Miałam więcej szczęścia niż inni. Opuściłem pałac przed powrotem Buu.

Gdybym lepiej walczyła o powrót do strażnicy, ze śmiałością opowiedziałabym o uprowadzeniu, a tak? Co miałam powiedzieć? Kenzuran zagrodził mi drogę i straszył pożarciem przez Majina. Byłam zmuszona oglądać, jak wszyscy kończą w żołądku potwora. Tylko tamten Saiyanin wiedział, jak bardzo chciałam pomóc tamtym ludziom.

— A gdzie jest teraz moja córka? — Mark Satan krzyknął, żądając natychmiastowej odpowiedzi. — Ostatni raz widziałem ją z wami!

Chyba powinnam była podziękować temu idiocie. Zmienił temat. Kolejny raz mi się upiekło. Trunks spuścił głowę, zupełnie jakby zrobiło mu się przykro z powodu śmierci tej dziewczyny. Nikt się nie odezwał choćby półgębkiem. Gohan patrzył na ziemię. Widziałam jego skruchę.

— Chyba nie chcecie po-powiedzieć, że Videl umarła? — wydukał, blaknąc w momencie.

— Tak, nie żyje, jak i reszta planety — powiedziałam z niewyobrażalną dla niego lekkością. — My jesteśmy ostatnimi niedobitkami.

W jego oczach najpierw pojawił się strach, następnie żal i gdy przetrawił informacje, zaczął histeryzować. Nie tylko jego mała córeczka zginęła. Poległo wielu i tylko nieliczni uzyskali status cudownie oszczędzonych. Gdy mu się udało w końcu uspokoić, jego następną emocją był gniew. Chwilę stał w bezruchu, prawdopodobnie przetrawiając informacje, by następnie dopaść starszego syna Gokū, obarczając go winą. Zakłopotanie siedemnastolatka wyglądało komicznie. Mogłam na tę scenkę patrzeć do wyrzygania. Naprawdę. Chociaż on ze śmiercią tej dziewuchy nie miał nic wspólnego. Sama wepchała się do Rajskiego Pałacu.

— Proszę się nie martwić, proszę pana — Goten zabrał głos, odkładając upolowane zwierzątko. — Przywrócimy ją do życia.

— Jesteś pewien?! — Żałobnik był nad wyraz zaaferowany. — Obiecujesz? Nie okłamujesz mnie?!

W mgnieniu oka doskoczył do najmłodszego z nas i zaczął nim potrząsać jak szmacianą lalką. Jakby to miało pomóc w ziszczeniu się jego słów. Przewróciłam oczami zniesmaczona. Czy oni musieli na każdym kroku pokazywać, jak bardzo są za tymi ziemianami? Dlaczego akurat tylko mnie nie podobała się ta cała sytuacja z Videl i jej durnym ojcem? Czy byłam na nich skazana już na wieki?

Z każdą chwilą coraz bardziej rozmyślałam na odłączeniu się od wszystkiego po zażegnanym niebezpieczeństwie. Musieliśmy tylko odnaleźć Smocze Kule, zlikwidować przeciwnika, by następnie móc zacząć żyć na nowo. Tym razem owe nowo miało zwiastować dla mnie zupełnie inne życie. Czułam, jak bardzo nie pasuję do tego świata. Kiedy w końcu się tutaj zadomowiłam, dostałam solidnego kopa. Odwróciłam się od reszty, oddalając się kawałek. Ciężko westchnęłam, siadając na skalnej wyrwie. Czy lot w nieznane było tym, czego było mi trzeba? Chyba tylko tak mogłam uwolnić się ot tej bomby, która we mnie siedziała.

— Stało się coś? — usłyszałam nieśmiałe pytanie. — Wiem, że to nie miejsce na takie rozmowy, ale wydajesz się...

To był Gohan. Odłączył się od pozostałych, by ze mną rozmawiać? To był naprawdę ten moment? Pociągnęłam suchym nosem, unikając jego spojrzenia. Chyba nie chciałam teraz dyskutować z nikim. Upokorzenie, z jakim się zmagałam, zjadało mnie od środka. Chyba to był powód mojej opryskliwości, gdy tak naprawdę powinnam była się cieszyć. Żyłam ja, żyli chłopcy i Piccolo, a przede wszystkim był on. Cały, zdrowy i niesamowicie silny.

— Zła? — rzuciłam burkliwie.

— Raczej przytłoczona.

Westchnęłam ciężko. Usiadł obok. Było mało miejsca i nasze ciała zetknęły się ze sobą. Zesztywniałam w momencie. Odwróciłam wzrok w przeciwną stronę. Zauważyłam rozmawiających ze sobą Namekan i wesołych chłopców. Dla odmiany ten obraz wydawał się miły. Mała przerwa przed nadchodzącymi trudnymi wydarzeniami.

— Już dawno chciałem cię przeprosić, Saro — wyszeptał. — Wybacz, że nie miałem odwagi z tobą porozmawiać. Byłaś tak wściekła, a ja wiedziałem, że jeśli się pokażę, to od razu mnie pogonisz. Chciałem dać ci czas... Potem już było dużo trudniej. Na każdym kroku mnie odtrącałaś.

Słowa, jakie usłyszałam były jak lodowaty kubeł. Pragnęłam i jednocześnie nie chciałam wiedzieć, co się wydarzyło, gdy spałam po wybuchu wulkanu. Jaki był powód tego, co zrobił. Cokolwiek miał do powiedzenia zaskoczył mnie. To ja swoją zapalczywością odstraszałam go i dopiero teraz uznał, że to dobry czas? W końcu się uspokoiłam i nie miałam mu już za złe, że wszedł mi w paradę. Pokazał, jak bardzo był świetnym wojownikiem i zasługiwał na to, by skopać tyłek Majin Buu. Nie byłam nawet w połowie tak dobra, jak on, a naprawdę ciężko trenowałam. Musiałam to wreszcie przyznać. Ćwiczyłam, by pomścić brata i jego. A teraz tu był. Położył dłoń na mym zdrowym ramieniu, a mnie przeszedł dreszcz. On mnie nie odtrącił. Nawet po tych wszystkich słowach, jakie padły z moich ust. Na pewno chciał, bym odwróciła się i na niego spojrzała. Zrobiłam to chyba mimowolnie, powstrzymując łzy. Chciałam czy nie, tęskniłam za nim. Za jego uśmiechem, dużymi oczami, głosem i śmiechem. On po wszystkim wciąż tu był.

— Och, wybacz mi, zupełnie zapomniałem — zerwał się na równe nogi, łapiąc za moją dłoń. — Szybko, Dende cię opatrzy.

Musiałam wyglądać jak przerażona dziewczynka. Z tego wszystkiego i ja zapomniałam o bólu. Wstyd jaki w sobie nosiłam, skutecznie hamował wszelkie dolegliwości. I to dziwne ciepło, które rozlewało się w żyłach, gdy usiłował się tłumaczyć. Kolejny raz okazał mi nie tylko współczucie, ale i troskę. Osiemnastka miała rację, powinnam była go wysłuchać. Poznać jego punkt widzenia. On wcale mnie nie skreślił ze swojego życia i małymi kroczkami usiłował mi o tym powiedzieć.


Moc Buu pojawiła się zupełnie znikąd i to na wyciągnięcie ręki. Nasz czas niestety dobiegł końca. Wszystko, co dobre szybko znikało. Nastolatek puścił mą dłoń, zaciskając tym razem obie pięści w gniewie. Zerwałam się na równe nogi, mając w nosie ból. Prowizoryczny temblak ze szmat mojego kostiumu dawał radę. Chłopaka mina ponownie przybrała wrogie rysy. Nasz koszmar wrócił.

— Skop mu tyłek — rzekłam z przekonaniem w głosie, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela.

Wojownik ze zdziwieniem spojrzał na mnie, a po chwili przytaknął, a na jego twarzy zawitała pewność siebie. Ta sama, z którą przybył z krainy bogów. Miałam nadzieję, że ten drobny gest uznał za szczęśliwy talizman. Mieliśmy sporo do przegadania, a ja powoli byłam na to gotowa. Chciałam go wysłuchać i mieć pewność, że chociaż w jakimś stopniu nasze życie wróci na stare tory. Chciałam wiedzieć, co takiego wydarzyło się, gdy spałam. Trzy dni teraz wydawały się naprawdę długim okresem.

— Tym razem załatwię go na dobre.

Ciało Saiyanina otoczyło się niewidzialną, choć namacalną energią i bez zbędnych słów ruszył na spotkanie ze złem. Musieliśmy jak najszybciej skończyć tę grę. Buu miał umrzeć tu i teraz, a nas po wszystkim czekało jeszcze trochę pracy w odbudowaniu świata. A także naszej relacji. Miałam już dość tego ciężaru, który w sobie nosiłam. Dla niego minął zaledwie miesiąc z paroma cięższymi dniami, a ja użerałam się z tym wszystkim przeszło pół roku. Byłam zmęczona.

Kiedy Majin wylądował na nie dość oddalonej od Gohana skale, wyprostował się jak struna, przekrzywiając nieco głowę. Był jakiś dziwny. Staliśmy trochę dalej, a mimo to zdawało mi się, że potwór się podśmiewuje. W co on pogrywał?

— To Buu! — krzyknął z przerażeniem niedoszły bohater Ziemi. — Co się z tobą stało? Nie poznajesz mnie?

— To na nic. To nie jest już ten sam Buu, którego znałeś — wyjaśnił, powarkując starszy Namekanin.

Spojrzałam na mężczyznę z ukosa. O czym on bredził? Naprawdę kumplował się z tym potworem? Ktoś tak przebiegły na pewno miał ukryty w tym cel. Choć raz próbował ocalić świat bez wykorzystywania czyiś rąk. Niebywałe.

— Zobacz! To ten słodki piesek, którego uratowałeś, pamiętasz? — uniósł ku niebu szczeniaka.

Wciąż szukał w tym czymś swego kolegi. Nie wiem, po co w ogóle usiłował zagadywać potwora. Ten stał, jak stał i wciąż się dziwacznie podśmiewywał. Mnie już dawno wytrąciłby z równowagi. Gohan to miał stalowe nerwy. Nie podobało mi się takie przeciąganie. Powinni walczyć.

— Skończ chrzanić, Herculesie — warknęłam, miałam dość tego bezsensownego monologu.  — Przeszkadzasz!

My tu staliśmy na szpilkach, wyczekując godziny zero. Szczwanej bestii nie było przeszło godzinę. Mogliśmy spodziewać się dosłownie wszystkiego. Przez tego ludzkiego barana, Trunks zaczął się podśmiewywać, iż Buu się wystraszył i teraz grał na zwłokę. Musiałam go zrugać. Nic się do tej pory nie nauczył. Majin zaś szyderczo się uśmiechał, jakby doskonale wiedział, co robi, czego chce i że nic nie stoi mu na przeszkodzie. Nie wyglądało to zbyt dobrze, gdzieś musiał być haczyk! Przecież od tak się nie znika na godzinę w trakcie pojedynku.

— Buu chce walczyć z dzieciakami — nagle oznajmił stanowczo — Buu ma niedokończone porachunki. Chyba że chłopcy boją się Buu.

To były jakieś żarty. Chciał tylko i wyłącznie zmierzyć się z Trunksem i Son Gotenem, gdyż ich walka zakończyła się niespodziewanie rozpadem fuzji? Czy aby na pewno było to dobre posunięcie? Czy chłopcy powinni byli się z nim zmierzyć raz jeszcze? To nie tak miało być. Gotenks przegrał i bez problemu walczył ze mną, bił się z Gohanem. Dlaczego teraz nagle zmienił zdanie? Miałam nadzieję, że Son dosadnie wyperswaduje tej pokrace, że nie on będzie decydować, z kim się zmierzy.



Obraz bez dodatków TUTAJ


Miecz Zet - artefakt z krainy bogów (więcej o nim w bonusowym odcinku tutaj)

15 komentarzy:

  1. 6 kwietnia 2017 o 9:31 PM

    Bardzo się cieszę, że Sara nie chce ustąpić i oddać walki Gohanowi. Oczywiście wiemy, że Gohan ma tu słuszność, no ale przecież w życiu nie wszystko może się układać po jego myśli. :P Poza tym Sara nie byłaby sobą, gdyby tak po prostu odpuściła. W tym momencie to dla niej sprawa honoru – a wiadomo jak u członków jej rodziny wygląda kwestia honoru i dumy. Lepiej w ogóle nie zaczynać tematu.
    Uuu, czy Sara naprawdę zamierza opuścić Ziemię? W sumie jeśli Gohan zostanie z Videl, to nie będzie miała wyboru. Chyba że wyprowadzi się gdzieś na drugą stronę globu i tam będzie próbowała się z niego wyleczyć, ale to chyba nie zadziała… Chyba. W każdym razie wyprowadzka z Ziemi oszczędziłaby jej także wydarzeń z Super – o ile planujesz iść w ich kierunku.
    Chcę Sarę w kosmosie! :D
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. 6 kwietnia 2017 o 11:08 PM

    No Ja już przeczytałem i też mnie ciekawi, gdzie ten Kenzuran, pewnie wygodnie mu się leży w śniegu jak zwykle :D
    No tak, Sara nie chcę dać za wygraną, co zrobić, taki nasz ród saiyański, nigdy nie daje za wygraną. Czekam na więcej i idę nadciągnać do TTuce xD

    OdpowiedzUsuń
  3. 9 kwietnia 2017 o 1:23 PM

    My love <3
    Ttuce chciała Piccolo tylko nastraszyć. Myślę, że do prawdziwej walki ostatecznie nie doszło. :D
    Przed Vegetą kolejne wyzwanie. Nie dość, że samotny ojciec, to jeszcze Bra na pewno ciężko przeżyje (i odreaguje) to, że książę ma inną uczennicę. Podejrzewam, że Bra Tondę znienawidzi. Trunks jest za to dużo spokojniejszy i dojrzalszy, także na pewno nie będzie miał nic przeciwko.
    Generalnie ksiażę przez kilka następnych lat będzie miał ręce pełne roboty. Ale jakoś sobie z tym poradzi. Skoro dał radę jako ojciec, to da też radę jako mistrz. Nie wątpię w to. ;p
    Dziękuję Ci bardzo za wszystkie komentarze przez te dwa lata! Zawsze potrafiłaś mnie zmotywować. ^^
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  4. 10 kwietnia 2017 o 11:11 PM

    Trochę późno, ale wciąż dzisiaj, więc wywiązałem się ze swojej obietnicy.
    Przeczytałem na raz poprzedni i ten rozdział, więc może być tak, że będą się przeplatać wątki z obu.
    Fuzje i ich wariackie charaktery. Tym bardziej fuzje dzieciaków. Dziecko podniesione do potęgi daje za wynik tornado. I tak jest w tym wypadku, tornado nieodpowiedzialności, olewactwa i zabawy :D
    Sara ma typowy saiyański charakter. Chęć walki, poczucie wyższości, żądza mordu – czy już wspominałem, że takie postacie potrafią skraść moje serce? Jeśli nie, to odsyłam do komentarzy u Nocebo :P
    Buu jest… no jest Buu. Tak chudszy, różowy Hulk, który może strzelać pociskami energii i przyswajać moc przeciwników.
    Wiadomo, jestem trochę do tyłu z materiałem, ale z tego co widzę, to tutaj jest mniej więcej kanoniczna fabuła, to części mogę się domyślać. Rozumiem, że jest jakaś poważna zadra uczuciowa na linii Gohan-Sara? Liczę na garść siniaków z tego tytułu (nie w stylu 50 twarzy Greya, czy innych dziwnych tworzyw).
    Buu już ma plan, skoro chce rewanżu na dzieciakach. A jak się to zakończyło w kanonie, to każda osoba zaznajomiona z nim doskonale wie. Tutaj może to się potoczyć, w mniejszym lub większym stopniu, inaczej, bo mamy pewną ogoniastą pannicę tutaj. Co nie zmienia faktu, że i tak czekam na Vegetto :D
    A co do odpowiadania – wolę u siebie odpisywać na komentarze, bo tak to się straszny chaos robi, gdy muszę sobie przypominać każdy poruszony wątek. A tych potrafię wrzucić czasami aż za dużo, bo dusza offtopera się czasami budzi :D

    OdpowiedzUsuń
  5. 16 czerwca 2017 o 6:41 PM

    Witaj , Bardzo fajna historia , przeczytałem ją w kilka dni .
    Postanowilem także spróbować . Nigdy wczesniej nie prowadziłe bloga i nie mam pojęcia jak to sie robi . Ale jestem ciekaw Twego zdania : http://nietypowy-demon.blog.pl/2017/06/16/poczatki/

    OdpowiedzUsuń
  6. No to już wiadomo co się stanie później, Buutenks, Buccolo i Buuhan, a może nawet Buura(Pochłonięta Sara :D). Raczej na pewno tak nie będzie, ale może wreszcie Kenzuran się pojawi z mocą Boskiego Saiyanina i coś na to poradzi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Buura to całkiem ciekawa opcją 🤪🤪 wyobrażasz sobie jak mu na klacie pojawia się Saiyańska zbroja i biust? 🤣🤣🤣 transwestyta by z tego wyszedł 😱🤣🤣 To byłby szalony Buu 🙈
      ten Kenzuran przybył do świata Sary przed przybyciem Berusa 🙈 Nie mogłam go tak wykoksic tutaj, no 🤭 Miałby Balona na hita xD i byłoby po zabawie 🤪

      chyba napisze kiedyś bonus pod tytułem cbbg Buu zjadł Sarę 🤭🫣🤔

      Usuń
    2. Nie miałby na hita, bo do Hakai to jeszcze daleko :D

      Usuń
    3. nooo ale ssjb a ssj3 to trochę przepaść 🤪

      Usuń
    4. eee tam, jak coś się stanie, to nie jego wina :P. Beerus szybciej się wybudzi ze snu, bo poczuje Boską KI :D

      Usuń
    5. jeszcze go wymazaniem postraszy i nielegalnymi podróżami w czasie 🙈 i chu wie czy by tego nie zrobił 😝

      Usuń
  7. Och, już na wstępie powiem, że bardzo dobrze się bawiłam, czytając ten rozdział! 🤩🤩🥳🥳 Gohan zrobił prawdziwe wejście smoka, nie ma co! Dał popis mocy, chociaż na wiele to się nie zdało, bo Buu im zwiał 🥵 Oczywiście Sara nie byłaby sobą, gdyby nie czyniła mu wyrzutów o jego nieobecność 🤭😂 Piccolo w końcu zachował się jak prawdziwy Piccolo i potrząsnął starszymi gówniarzami jak należy 💪🏼👊🏼 Wiadomo, że emocje poniosły i Sarę i Gohana, ale przez te przekomarzanki ich przeciwnik zyskał na czasie. Mógł ocenić moc Gohana i swoje potencjalne szane na wygraną (nikłe 🤭). No ale zniknął nie bez powodu i już zapowiedział im, że on także może stać się silniejszy. Już my dobrze wiemy, w jaki sposób 🥵🥵 Już zasłaniając się Sarą pokazał, że nie zamierza grać czysto, więc wszyscy powinni mieć się na baczności, łącznie z Gohanem. Mam nadzieję, że Gohan nie da się wpuścić w maliny, wykaże się rozsądkiem i to on stanie do walki a nie dzieciaki. No a w ogóle to jego opatrywanie Sary 😏😏😏😜 Ale to i tak nie zmienia faktu, że on to jednak taka trochę pipa jest 🙈🙈🙈 Jakie w ogóle przeprosiny, za co?! 😡😡 Oczywiście to świetnie, że chce naprawić ich stosunki, ale to raczej Sara powinna go przeprosić za to, że ostatnimi czasy była taką nieznosną zołzą 😡😡🥊🥊 Chłop ma nerwy ze stali (wytrenowane przez mamuśkę) i normalnie serce ze złota, że się tak z nią tak cacka 😖🤪 No jestem oburzona jego dobrocią 🤪🤪 No! Jeszcze raz bardzo dziękuję za dedykację ❤️❤️❤️ i bardzo mi się podobało!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale żeby była jasność - mimo mojego oburzenia to ich wspólne fragmenty bardzo mi się podobały 🤩🤩 No i mam nadzieję, że teraz dostaniemy ich tylko więcej! 🤩 Chyba że Buu kogoś z nich zeżre 🤯🤯😵‍💫😵‍💫🥵🥵

      Usuń
    2. Jak miło Cię gościć w swoich skromnych progach! ❤️

      Cieszę się, że się świetnie bawiłaś w tym odcinku. To dla mnie ważne, zwłaszcza że jest napisany dla Ciebie 🤭.

      Tak, Sara to Sara. Paskudny potrafi mieć charakter.

      Masz rację. Piccolo wreszcie oprzytomniał. Jak można było przyglądać się kłótni dwojga zakochanych, który mają niedokończone porachunki i w dodatku nie chcą ze sobą porozmawiać od serca. Tfu! Wiedziałbyś ciut więcej o Gohanie gdybyś przeczytała bonus do setnego odcinka xD 🫣

      Buu to diabeł i nienawidzi gdy się obraża jego inteligencję. A Sara go obraziła i dostała za swoje 😈 Dzięki temu też trochę oprzytomniała ze swoim zachowaniem. W starej wersji była bardziej su.kowata! 🫠 Nawet nie przejęła się tak mocno śmiercią Gohana, a jeszcze bardziej go nienawidziła 🫣 To się zmieniło wraz z nowym. Tak zdecydowanie jest lepiej, ma uczucia, nie zawsze adekwatne, ale jednak ma i powoli się przed nimi otwiera.

      Gohan jest nad wyraz opiekunczy, nawet za mocno, ale jest zakochany i utracona i niemal ni osiągalna miłość łamie mu serce. Tu znowu nie mogę nic napisać, bo nie masz wiedzy z tamtego bonusu i w sumie jeszcze jednego, bo mam dwa napisane od strony tego wojownika 😍. Naprawdę zapraszam na nie, trochę ułatwi Ci to sytuację w jego głowie i to dlaczego jest taki, a nie inny. Spoilerując wszystko popsuję 🤭.

      Niebawem kończę 104 odcinek. Cackam się z nim strasznie. niby od miesiąca jest gotowy, a ja wciąż szukam w nim dziury 😭 To dla mnie szalenie ważny odcinek. Ale przed tym jeszcze masz 103 😝

      Dziękuję za miłe słowa. Do napisania ❤️❤️

      Usuń
    3. Taaaa, ujowe momenty muszą być, to są nastolatkowie. Niepoprawny romantyk zamknięty w friendzonie oraz dziewucha nigdy nie umiejąca kochać. Ciężki przypadek, który może uleczyć tylko tak złote serducho jak Gohana 😍🤭😝

      Usuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!