04 marca 2020

47. Zemsta cz.IV – Nie jesteś tchórzem

Z dedykacją dla Getsugi.


Mężczyzna po sytym posiłku wreszcie był gotowy do drogi. Długo kazał na siebie czekać. Fasolka, którą otrzymał od Szatana jak zwykle była twarda i ciężka do przełknięcia. Lubił ją przede wszystkim dlatego, że stawiała ich na nogi w najgorszych momentach tej planety. Harmonia z naturą była najpiękniejszym darem życia, a magia zawarta w nasionach właśnie taka była.
Po uprzednim pożegnaniu się z Nameczanami rzucił się z wierzy lekkim susem prosto w chmurzastą toń. Skierował swój lot prosto na miasto Południa, gdzie aktualnie trwała walka księcia z nieznanym mu jeszcze najeźdźcą. Chciał obejrzeć to starcie na własne oczy, a także w razie konieczności być gotowym do obrony planety. W duchu liczył, że tak będzie i sprawdzi swoje nowe umiejętności po rocznym treningu w komnacie Ducha i Czasu. Niespodziewanie poczuł znajomą mu energię i niemal zastygł obawiając się najgorszego.
—    Słabnie… – szepnął, a jego ciało przeszył lodowaty dreszcz.

Nie mógł uwierzyć, że to właśnie on. Przecież miał być bezpieczny. Przez chwilę wisiał w powietrzu niczym zahipnotyzowany. Nie tak miał wyglądać ten dzień! W końcu otrzepał się, włączył przyśpieszenie uwalniając białą poświatę z jego ciała i skierował się w kierunku tejże energii, która słabła z sekundy na sekundę. Jak to w ogóle było możliwe? Bił się z myślami, analizował wszystko, a jednak nie rozumiał, dlaczego syn go nie posłuchał i postanowił na własną rękę... Ratować świat? Miał się nie wtrącać do walki! Obiecał mu chronić swą matkę! Son Goku uwolnił większą moc, co spowodowało, iż jego lot został znacznie przyspieszony. Na szczęście był tuż obok. Zatrzymał się w małej wiosce, która mieściła się całkiem nie daleko wierzy Karina i oczywiście podniebnego pałacu. Nim wylądował bacznie rozejrzał się po okolicy, która była doszczętnie zrujnowana. Drewniane domy płonęły, kamienne zamieniły się w rumowiska, a w dole szalała zgraja istot będących za to odpowiedzialna.


*** 


Książę uśmiechnął się chytrze. Miał wrażenie, że całą wieczność czekał na ten moment, w którym dostanie Changelinga w swoje ręce. Tej przyjemności nie miał prawa nikt mu odebrać, nawet ten patałach Son Goku, którego tak do tej pory nienawidził. Powtarzał sobie w głowie, że nie zabił go tylko, dlatego, bo jako jedyny na tej planecie był w stanie się z nim zmierzyć. Powtarzał to sobie każdego dnia jak jakąś mantrę. 
Kiedy rozprawię się z tym niedorajdą, Coolerem zajmę się tobą Son Goku.
—    Na co czekasz? – jaszczur wyrwał go z rozmyślań.

Stali naprzeciw siebie od dobrych kilku minut. Mieli walczyć, tym czasem sterczeli tam jak kołki. Kosmitę o fioletowym odcieniu skóry zaczęło to nie tylko nudzić, ale i irytować.
—    Obmyślam plan jak by cię tu powoli i boleśnie zabijać – zadrwił nieco kłamiąc – Tak byś po śmierci mnie zapamiętał.
Nie zamierzał przyznawać się, że tuż po spotkaniu rozmyślał o gościu, z którym musiał spędzić cały rok by teraz mógł zmierzyć się z jednym z potworów przeszłości. Tu już nie chodziło o samą postać Coolera, a jego przeklętą rodzinkę, która jak szarańcza kręciła się koło niego i jemu podobnym. Wracali jak bumerangi?
—    Twoje niedoczekanie – zaśmiał się opryskliwie jaszczur.
Oboje jak na komendę przyjęli pozycje obronne. Za chwile miała rozpocząć się poważna walka na śmierć i życie. Książę jak i jego przeciwnik byli tego samego zdania. Każdy z nich uważał, że jest najsilniejszy, pokona drugiego, a jego imię zapamięta każdy. Nikt i nic nie jest w stanie obu pokonać. Czuli się jak bogowie. Żaden z nich nie dopuszczał się myśli o przegranej walce. Pycha wypełniała ich aż po same brzegi.
Pierwszy ruszył Vegeta. Nie miał nic do stracenia. Świat wreszcie mógłby należeć do niego. Ten mały smarkacz z przyszłości był w stanie pokonać Freezera to, dlaczego on nie mógł pokonać tego gada? Musiał być silniejszy od tej Saiyanki! Był księciem Saiyan, do cholery! To mu się należało.

*** 

Chłopiec twardo wylądował, a raczej wbił się w resztki muru z czerwonych, palonych cegieł. Czuł jak niesamowicie silny ból przeszywa jego kręgosłup, jak jego łopatka dziwnie przeskakuje wydając głuchy i stłumiony dźwięk. Nie miał już siły oddychać, nie miał jej też by się poruszyć. Każdy, choćby najmniejszy i najdelikatniejszy ruch powodował straszny ból, większy niż ten, który odczuwał, odkąd tak oberwał. Dlaczego jestem taki słaby? Dlaczego nie mogę sobie z nimi poradzić? Załkał, Jestem do niczego! Momentalnie obraz przed jego oczami zaczął się rozmazywać. Czy to właśnie miał być jego koniec?
— Co jest młokosie? – zadrwił jeden z napastników – Taki chojrak, a taki cienias. Żałosne.
—    „Nie pozwolę wam ich zabić” – naigrawał się z chłopca drugi – Phi!
—    Nadal nie macie prawa… – szepnął wycieńczony, a jego głos się załamał – Nie wolno wam…

Słowa te były jak gruby okruch lodu siedzący w jego krtani. Ledwo był w stanie je wypowiedzieć. Słudzy Changelinga parsknęli śmiechem. Nikt nie był w stanie się im oprzeć! Te niedorajdy nie miały w sobie żadnych mocy, nie trzeba było nawet używać KI by ich wszystkich pozabijać, a ten malec wciąż żył i o dziwo bardzo odstawał od tutejszej formy życia. Może i był silniejszy od ciamajd, ale nie umiał się bić, był mięczakiem, a teraz czekała go śmierć z ich rąk. Taki był rozkaz Coolera.
WSZYSCY MUSZĄ ZGINĄĆ!
Ludzie tyrana nie mieli w zwyczaju nikogo oszczędzać. Rozkaz zawsze był rozkazem. Nikt nie miał prawa go zmienić, nikt nie miał pozwolenia by go naruszyć.
Poobijany i wycieńczony młody obrońca mieszkańców małego Heedin właśnie stracił ostatnie resztki nadziei spoglądając przed siebie i prawie nie dostrzegając już tego jak szalony płomień i dym przesłaniają okolicę. Był głuchy na wszystko z zewnątrz. Tylko wewnętrzny ból i rozpacz go oplatały. 
Zawsze, kiedy byłem w opresji ktoś mnie uratował. Łkał w myślach. Teraz jestem sam… To koniec. Tym razem już mi mnie pomożesz tato. 
Upadł ledwo łapiąc oddech. Chyba miał zapadnięte płuco, może i krwotok wewnętrzny. Jego nogi odmówiły mu posłuszeństwa, tak jak i ręce. Powoli opuszczał go także umysł.

Paskudne, chropowate istoty innych galaktyk o wielkich, wyłupiastych oczach osadzonych po bokach jajowatych głów przyjęły pozycje bojowe. Jeden drugiemu skinął głową, to był znak. Śmierć nadchodziła ogromnymi krokami. Oboje wyciągnęli ręce przed siebie na wysokości twarzy tak, że ich palec wskazujący skierowany był wprost w ciało nieszczęśnika.
—    Giń! – krzyknął pierwszy.
W ułamku sekundy unieśli rękę w górę, po czym ponownie skierowali ją w chłopca. Z obu wycelowanych palców odzianych w niegdyś białe rękawice błysnęła czerwona stróżka energii. W miarę przybliżania się była bardziej dostrzegalna dla zmęczonego oka Gohana, potężniejsza i oślepiająca. Nie był gotowy na śmierć, ale nie był też w stanie kiwnąć choćby palcem.
—    Prze-pra-szam… Zawiodłem was wszystkich – szepnął ostatkiem sił.
Po jego policzku spłynęły słone łzy, gdy zamykał powieki przed końcem wszystkiego. 


*** 
Muzyka

Kiedy Saiyanin dostrzegł w oddali konającego chłopca zamarł na dosłownie ułamek sekundy. Nie chciał, nie planował, a jednak. Nim ruszył z zawrotną prędkością w kierunku młodego przeklinał siebie, że sobie nie wybaczy, jeśli nie zdąży na czas. Nie mógł pozwolić mu przecież umrzeć! Nie dzisiaj. Dziś tylko jedna istota zasłużyła na śmierć, a jest nim Cooler! W dosłownie ostatniej chwili zasłonił swoim ciałem ciało syna tworząc barierę, która odbiła energię wprost w samych twórców tejże mocy. Spalone ciała opadły bezwładnie na ziemię. Przerażony jeszcze chłopiec trzymał mocno zaciśnięte powieki. Tyle energii był w stanie z siebie wyrzucić nim miała dopaść go ciemność.
—    Już po wszystkim – rzekł spokojnie Son Goku kładąc rękę małemu na ramię – Już dobrze. Jestem przy tobie.
—    Tato?

Chłopiec z niedowierzaniem spojrzał ojcu w oczy. 

Znowu mnie uratowałeś, pomyślał. Znowu jestem tchórzem.
Saiyanin podał synowi dłoń by ten mógł się podnieść, wtedy dostrzegł jak bardzo z nim źle i jeśli za raz nie poda mu magicznego nasiona ten skona na jego oczach. Teraz bardzo żałował, że posiłek był dla niego ważniejszy. Przez jego wieczny głód mógł stracić swoje jedyne dziecko! Pospiesznie wygrzebał z sakiewki przymocowanej do błękitnego, wiązanego pasa fasolkę i ostrożnie podał skatowanemu półsaiyanowi do ust polecając ją czym prędzej zjeść. Chłopiec uczynił wszystko co ojciec przykazał po czym odzyskał siły czując jak połamane kości i uszkodzone narządy wracają do stanu sprzed walki.
—    Synu, wracaj do matki – rzekł srogo.
—    Tak, tato – szepnął zrezygnowany – Nic tu po mnie… Ja leciałem do ciebie. Nie spodziewałem się walczyć. To znaczy...
—    Tu nie chodzi o to, że jesteś słaby – zaczął – Synku, musisz zrozumieć, że jeśli ja odejdę ktoś musi zaopiekować się mamą – lekko się uśmiechnął – Nie jesteś słaby Son Gohanie, brak Ci jedynie treningu i doświadczenia. Wiem, że chciałeś pomóc. Masz dobre serce.

Półczłowiek ze smutkiem spojrzał na swoje mocno zakurzone i nieco zniszczone trampki. Nie był nawet ubrany w swój ulubiony kostium od Piccolo. Nie mógł, gdyż ten został w domu, a tam czekała na niego matka.
—    Ale… – chłopiec był zawstydzony – Gdyby nie ty… Zginąłbym.
—    Gdyby nie TY, mój drogi synu ci ludzie by zginęli – wskazał ręką na zniszczoną wioskę – Ci ludzie żyją tylko dzięki tobie. Może nie wszyscy, ale jednak sporo ich uratowałeś.
Gdzieś w głowie młodzieńca zatliło światełko. Uśmiechnął się z lekką dumą do swego ojca i potaknął nie wypowiadając przy tym słowa. Poczuł jak nie tylko jego serce nagrzewało się radością, ale i łzami. 
Mógł poświęcić swoje życie dla innych, dla niewinnych mieszkańców Ziemi, nie był człowiekiem małego ducha! Dzisiaj nie był tchórzem. Przytulił mocno ojca, po czym ruszył w drogę uprzednio obiecując, że tym razem leci prosto do domu. Matka potrzebowała go, jeśli ojciec miał ich opuścić powinien być przy niej. Musiał.

Wylądował pod samymi drzwiami małego domku mieszczącego się na wielkiej polanie w samym sercu olbrzymiego lasu i wszedł do środka bez wahania. W pomieszczeniu panowało ciepło jakże przyjemne. Jesienne słońce nie było tak przyjazne jak ciepło kominka w domku w górach. Son Gohan powoli przeszedł do kuchni. Zazwyczaj tam przebywała jego matka, ale tym razem jej tam nie zastał. Trochę go to zaskoczyło. Kiedy nie było jego i ojca w domu Chi-Chi całymi dniami przesiadywała w kuchni i gotowała. To ją odprężało, zawsze tak powtarzała. Mając takich mężczyzn w domu była wiecznie narażona na nadmierny stres. Potrafili tę kobietę wpędzić w depresje, ale nigdy tego nie okazywała. Każdy twierdził, że jest twarda, stanowcza i dominująca. Ktoś w tym domu musiał mieć głowę na karku, prawda? Czasami, ale tylko czasami zastanawiała się jak to się właściwie stało, że wyszła za nieokrzesanego człowieka, jak się później okazało saiyana.
—    Mamo! – zawołał Gohan.
Odpowiedziała mu tylko głucha cisza. Przez ciało chłopca przeszedł dreszcz. 
Była… Pomyślał, Była, kiedy byłem tu ostatnio.
Miało to miejsce zaledwie dnia poprzedniego. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie wrócił do domu, a nawet nie poinformował mamy o tym co się działo, a raczej miało wtedy zacząć.
—    Mamo! – powtórzył – Mamo, gdzie jesteś?

Wybiegł z kuchni i skierował się na górę do sypialni rodziców. Nikogo tam nie zastał. Zaczął się martwić. Czuł się winny, miał przecież wracać do matki tak jak kazał mu ojciec. Za pierwszym razem winien był przy niej zostać i ją wspierać.
—    Popsułem wszystko… – wymamrotał na trzęsących się nogach. 
Nie tracąc jeszcze nadziei wyszedł z domku i rozejrzał się po ogrodzie. Nigdzie nie mógł jej znaleźć. Nie było jej nawet w kapliczce dziadka Son Gohana. Czy właśnie miał wznieść alarm? Wtedy nagle usłyszał jakieś dźwięki z daleka. Wzbił się w powietrze by przyjrzeć się dokładnie temu. Do głowy wpadło mu nawet, że ktoś wtargnął do ich domu i porwał Chi-Chi. Jakaś postać zmierzała w kierunku niedużego budynku. Napastnik? Złodziej? 
Zapomniał czegoś i wraca! Jego myśli krzyczały. 
Chłopiec rzucił się prosto na tajemniczego osobnika. Jeśli to on zrobił krzywdę jego matce nawet nie chciał myśleć do czego byłby zdolny. Niemal przed oczami widział zapłakaną twarz swojej rodzicielki z tym potwornym wyrazem rozczarowania, bo nie było go przy niej gdy najbardziej tego potrzebowała, a przecież obiecywał ojcu, że się nią zajmie jak odpowiedzialny wojownik. Już miał uderzyć, kiedy rozległ się paraliżujący wrzask.
—    Son Gohan! – ten krzyk budził nawet zmarłego – Gdzieś ty się podziewał?! Wszędzie cię szukałam!
Nastolatek zamrugał kilka razy wytrzeszczając oczy zamierając w mało wygodnej pozycji z wyciągniętą przed siebie pięścią. Przez chwile zastanawiał się czy aby nie lepiej byłoby się ulotnić.
—    Mamo…

Objął kobietę w najczulszym uścisku uważając by jej nie połamać. Tak bardzo się cieszył, że nic jej nie było. Stała tu koło niego i to było najważniejsze w tym momencie.




Słów kilka od autorki...

Bardzo, ale to bardzo przepraszam, że tak krótko. Mam nadzieję, że wynagrodzę to w kolejnym, bardziej emocjonującym odcinku! <3

12 komentarzy:

  1. 26 października 2009 o 6:40 PM

    No nie gadaj! O my Gad. To Ty! No nie. Witaj, ma piękna!. Twój blog jest cudowny, Świetny i w ogóle szok. :-) Jak sama wiesz mam do niego ogromny sentyment, ponieważ to właśnie w oparciu o tą stronę napisałam swoją pierwszą, prawie udaną ocenę. Straszliwie chciałabym z Tobą porozmawiać. Napisz na desesspoir@vp.pl jeśli masz ochotę.

    OdpowiedzUsuń
  2. 27 października 2009 o 12:43 PM

    A wiec po pierwsze gratuluję znalezienia pracy ;D no, a co do opowiadania. A więc, bardzo się cieszę, że przed zakończeniem rozdziału wyjaśniłaś sprawę Ch-Chi ;PP, bo nie wiem co bym zrobiła gdybym się nie dowiedziała czy żyje czy nie, czy jest porwana i gdzie się znajduje. Jak zwykle Goku pojawił się w odpowiedzim czasie w odpowiednim miejscu i odpowiednio określił młodemu Gohanowi sytuację. SUPER! Czekam na kolejny rozdział/pozdrawiam gorąco.db-nikky

    OdpowiedzUsuń
  3. 31 października 2009 o 3:22 PM

    No, no trochę Cię nie było, ale nie dziwię Ci się. Sama praktyczbnie na nic nie mam czasu. Od poniedziałku do piatku szkoła, a w weekedny lekcje, prace itd Nic tylko czekac na święta ^^”Co do rozdziału… Początek wydawał mi się troszkę nudnawy, ale potem sie wciągnęłam. Może to dlatego, że od bardzo dawna nie czytałam nic związanego z DB, a w Twoim opowiadaniu zawsze można poczuć te klimaty ;)Nie wiem, czy na wszystkich przegladarkach tak jest, ale u mnie literki się trochę zlewają. Mogłabyś zmienić czcionkę ;)Co do muzyki… Oby dwie pasowały. Ta druga, to normalnie… ach! Bardzo mi się podobała i świetnie pasowała.Jednak ta pierwsza… no dla mnie w każdym bądź razie muzyka z Naruto nie będzie zbyt dobra do Dragon Ball. W pewnym momencie myślałam, że w opowiadaniu zaraz pojawią się ninja xDBradzo jestem ciekawa, dlaczego ChiChi tak nagle zniknęła i gdzie sie podziewała.Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy ;)Pozdrawiam! ;*PS.Normalnie natchnęłaś mnie. Az mam ochotę napisać coś u siebie ;) Kto wie, może nawet dzisiaj poawi się u mnie nowość ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. 1 listopada 2009 o 12:36 PM

    Droga Killall!
    No tak, sporo kazałaś na siebie czekać. Zresztą, ja wcale nie jestem lepsza. Gratuluję znalezienia pracy ;-). Równocześnie życzę Ci sukcesów, awansów… i tego wszystkiego ;p. Co do rozdziału… Trochę krótki. Aczkolwiek – jak wiadomo – nie liczy się długość, a jakość. No właśnie, a propos jakości… tutaj trudno mi się wypowiedzieć. Ogólnie jest w porządku, ale nie mogę powiedzieć, żebym się wciągnęła, czy miała niedosyt.Żadnych skrajnych emocji. Przepraszam, że tak krótko, i nietreściwie, ale nie mam czasu (czego można było się domyślić… xd). Mam nadzieję, że na dalszą część nie będziesz kazała czekać aż tak długo. Pozdrawiam serdecznie ;-).

    OdpowiedzUsuń
  5. 3 listopada 2009 o 3:08 PM

    Droga Killall!
    Faktycznie, długo Cię nie było na blogu. Mnie także ;p.Skoro jest podobny do mojego musi być bardzo słodki xD.U mnie jeszcze nie ma śniegu, chociaż kiedyś tam był chyba przez dwa dni. Doskonale odebrałaś moje intencje w opowiadaniu ;-). Dobra, przejdę do notki. Szkoda, że jest taka krótka. Muzyka pasuje, ale wkurza mnie, że trzeba ją zmieniać ;p. Przeszkadzały mi błędy, utrudniały czytanie. Ogólnie rozdział jest nawet ciekawy. Podobała mi się scena z Gohanem i z Goku, chociaż ja bym ją bardziej rozbudowała. To samo, jeśli chodzi o Chi Chi. Szkoda, że się znalazła. I to już, a nie w następnym rozdziale.Taa,chyba tylko ja mam ,manię’ i moi bohaterowie przeżywają tragiczne losy. Pozdrawiam ciepło, w tak mroźny dzień ;-).

    OdpowiedzUsuń
  6. 1 listopada 2009 o 1:43 AM

    Kochana Killall!
    W końcu mam trochę czasu, żeby nadgonić… w końcu.I to tylko dlatego, że jutro mam wolne.Goku wkroczył i uratował sytuację, jak zawsze.Szczerze mówiąc, zaczyna mnie to z lekka irytować – Son Goku jest wkurzający.Gohan z resztą też – wszyscy oni są tacy… idealni!I nie chodzi mi o Twoje opowiadanie – oddajesz ich charaktery świetnie i właśnie tu zaczyna się problem – oni tacy są SERIO!Wybacz mi moją bulwersację… nowego chapteru D.Gray-mana wciąż nie ma i jestem zdenerwowana…=_=”Czekam na nowy odcinek – wydaje mi się, że był on troszkę krótszy niż poprzedni, mam rację? Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 17 listopada 2009 o 5:21 PM

      Kochana KillAll!
      Zgadłaś. XD Owszem, notkę skróciłam i to znacznie – chciałam przepisać ją całą, ale w połowie usunęło mi ją całą i musiałam przepisywać od nowa. Strasznie mnie to zirytowało i postanowiłam nie pisać tego wszystkiego drugi raz, skracając i przedstawiając wszystko bardziej ogólnie. Co do mocy Władcy Czasu – wyobraź sobie, że nagle posiadłaś władzę nad czasem. Możesz zrobić wszystko, ponieważ na wszystko wpływ ma czas. Np. Jeśli nie podoba Ci się coś, przyspieszasz bieg czasu tej osoby / rzeczy. Ewentualnie sprawiasz, że czas tego się kończy…A co do głupoty osoby, która dała mu Władzę… był to Wschodni Kaioshin, który uznał, że ów chłopiec jest godny tej posady. To, że potem stracili nad nim kontrolę to inna sprawa. Niestety, na punkcie gejów jestem wręcz chora – po prostu ich uwielbiam. ^^” Chciałam z Nathaniela i władcy czasu zrobić parę już dawno, aczkolwiek bałam się, że spotkam się raczej z krytyką tego pomysłu. Jednakże, w dniu w którym pisałam ten odcinek potrzebowałam weny na opowiadanie yaoi w tematyce innego anime… i tak jakoś wyszli mi geje. Próbowałam to jeszcze wyciąć, ale wówczas opowiadanie nie trzymało się kupy, więc zaryzykowałam. „Każdy saiyański książę ma ochotę się z nim zabawić”. Nawet nie wiesz, jakiej dostałam głupawki, kiedy to przeczytałam. XD Zadawanie się z pewnym moim znajomym zdecydowanie mi nie służy, mam dziwne skojarzenia, przepraszam.XD Chłopiec nazywa się Lage. Chyba w bonusie była mowa o tym, że Vega miał brata bliźniaka, który uratował go, każąc i zmuszając do ucieczki z Gatoren… to właśnie jest ten brat. Przeżył. Czekam na nowy odcinek u Ciebie. ^^
      Pozdrawiam,

      Usuń
  7. 15 listopada 2009 o 12:43 PM

    No to teraz czekamy z kogo będzie sałatka- z Coolera czy z Vegety xp

    OdpowiedzUsuń
  8. 8 października 2010 o 7:45 PM

    Coś krótko jak dla mnie, ale rozdział ogólnie w porządku. Podobała mi się postawa Goku wobec Gohana i to jak mały się zachował. Był bardzo odważny, szkoda, że później ma zginąć TT.TT

    OdpowiedzUsuń
  9. O kurczę, znowu zmiany. :D
    Ale za to jaki ładny szablon, obrazek intryguje, a kolory w komentarzach się nie zlewają, także fajnie to wygląda. ;)Ale to tak słowem wstępu, bo miałam odpisać na komentarz.
    Kochana Killall, po zimie chyba wszyscy trochę tak nie do końca się rozbudzili, ale powolutku idzie wiosna, także odkopuj się i na spokojnie nadrobisz, a ja wyglądam z niecierpliwością. ;*
    Pozdrawiam cieplutko i wszystkiego dobrego. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jezu wzruszyłam się strasznie! Naprawdę ten rozdział to wyciskacz łez, biorąc pod uwagę, że wiemy to, co się wydarzy! Pięknie, pięknie napisany i bardzo dobrze rozegrany emocjonalnie! 😭😭😭

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje bardzo! Staram sie ile potrafie przelac emocje na papier i dać im prawdziwy wydzwiek. Ciesze sie, iz twierdzisz, ze mi sie udalo.
      Tak, scena z matka na koniec jest bezcenna. Inna strona Chi-Chi i troskliwosc ojca gdzies w przeszłości gdy wiemy, ze jego z nimi nie ma, jest... rozrywająca.

      Usuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!