Kucałam nieopodal trenujących Trunksa i Vegety. Pogoda nieco się uspokoiła. Zbliżał się wieczór. Nie padał deszcz chyba tylko dlatego, że książę nieco się rozpromienił, chociaż to określenie było nader wyolbrzymione. Rysowałam patykiem w błocie coś na kształt kryształowej kuli. Nie miałam jej tylko dlatego, że tamtego dnia Son Gohan mnie zaskoczył. Wyrzuciłam ją do wody, a po wszystkim całkowicie o niej zapomniałam. Kiedy tak bujałam w obłokach, usłyszałam dziwny dźwięk, a w chwilę po nim niespodziewanie obok pojawiły się dwie postacie. Z zaskoczenia upadłam na pośladki. Spojrzałam na przybyszy z zainteresowaniem. Stali do mnie tyłem i prawdopodobnie nie mieli pojęcia, że mogli mnie zgnieść, pojawiając się jak jacyś magicy. Na samą myśl się wzburzyłam.
Jeden z przybyłych był wysoki, ubrany w pomarańczowy kostium przepasany niebieskim pasem. Było podobnie do tamtego, w które nosił łysy karzeł. Tego samego, co nie chciał poczęstować mego brata magicznym nasionem. którego spotkałam w wysokich górach. Zdawało mi się, że na plecach mieli ten sam symbol, a przynajmniej bardzo podobny. Drugi był niski, odziany w granatowy kostium przepasany czerwonym, grubym pasem. Oboje posiadali czarne jak smoła, zmierzwione czupryny. Trunks od razu zaprzestał treningu, szeroko uśmiechając się do przybyszów. Chwilę później stał naprzeciw nich. Nie uradowało to księcia. Kim byli i czego tutaj chcieli? A najważniejsze, jakim cudem pojawili się tutaj znikąd?
— Witaj, Son Gokū. — Niebieskooki nie ukrywał radości. — Wyzdrowiałeś! Jak się czujesz?
— Już dobrze. Muszę porozmawiać z Vegetą — odparł wesoło, po czym dodał z powagą.
Zaraz zniknął, a następnie pojawił się zaraz za plecami Vegety. Stosował bardzo dziwną umiejętność, ale jakże przydatną. Aż pozazdrościłam mu. Wstałam w końcu z ziemi, a następnie zbliżyłam się do niższej postaci, z którą przebywał syn mego brata. Musiałam się dowiedzieć, kim byli i po co tutaj przybyli. Son Gokū... Już słyszałam to imię.
Byłam zaskoczona faktem, kogo spotkałam. Co prawda w pierwszej chwili nie byłam pewna, kim był ów młodzieniec, ale zaraz sobie przypomniałam. Był to ten chłopak, którego zaatakowałam jakiś czas po śmierci Changelingów. Oczywiście usiłowałam ukryć przed nim swoje zdumienie i udać niewzruszenie. Nie sądziłam, że go tak prędko spotkam. Czyli ten cały Son Gokū był jego ojcem. Czego zatem chcieli od Vegety? Przegrupować się i ponowić atak na androidy? I on również okazał zdumienie na mój widok.
— To jest twój ojciec? Tak? — zapytałam bez powitania. — Ten słynny Saiyanin? Pogromca Changelinga?
Chłopak przytaknął, po czym szybko wytłumaczył przyczynę ich nagłej wizyty. Wojownik, którego niegdyś się obawiałam, chciał, by mój brat wraz z przybyszem z przyszłości wyruszyli do niejakiego Rajskiego Pałacu. Mieli tam rozpocząć intensywny trening przed ponownym spotkaniem z zagrożeniem. Nim młodszy pół Saiyanin skończył opowiadać, rozmowa starszych dobiegła końca. O dziwo księcia nie trzeba było długo zachęcać. Widocznie miał wielkie plany co do ponownego spotkania ze sztucznymi ludźmi.
— Lecisz z nami, prawda? Chyba sama tu nie zostaniesz? Choć, przeniesiemy się w inne miejsce — rzekł beztrosko Gohan.
Długowłosy podszedł do Saiyanina i stanął przed nim, szeroko się uśmiechając w moim kierunku. Trunks podążył za nim, po czym położył dłoń na ramieniu pogromcy Freezera. Czy oni planowali zniknąć w ten sam sposób, co się tutaj zjawili? Ten cały Gokū położył rękę na barku syna, po czym spojrzał na Vegetę. Stał on obok z nieprzyjemnym grymasem na twarzy, mając założone ręce na piersi. Jego mina nie zdradzała niczego innego poza złością. Cały czas chodził naburmuszony. Odkąd go zobaczyłam, tak było. To nie był ten sam mężczyzna, którego znałam. Wyglądał jak on, chociaż miał bardziej rozbudowane mięśnie niż to zapamiętałam. Był również całkiem pozbawiony pozytywnych emocji.
Obserwowałam zebranych w jednym miejscu. Czy byłam gotowa do drogi? Nie byłam pewna. Nie spodziewałam się ani walczyć, ani też pomagać Ziemianom. Cel mojej wizyty był zupełnie inny. Czy w ogóle chciałam brać udział w nie swoich problemach?
— Choć i nie ociągaj się. Czas nagli — burknął Vegeta, patrząc mi prosto w oczy.
Dopiero teraz ojciec Gohana dostrzegł mnie. Czy gdyby książę się w porę nie odezwał, to zniknęliby, a ja nie wiedziałabym gdzie i czy w ogóle wrócą? Chyba przywykłam do bycia zauważaną na każdym kroku. A raczej wiecznie obserwowaną przez ludzi Freezera. A tu taka zmiana.
— Choć do nas. Nie bój się — rzekł ze spokojem najwyższy z mężczyzn. — To jest bezpieczne. Wybierzemy się do wspaniałego miejsca. Wystarczy, że się mnie złapiesz.
Z dużą dozą braku zaufania podeszłam do grupy, stając obok jedynej osoby, jakiej mogłam, a raczej chciałam ufać. Z ostrożna przyłożyłam dłoń do przedmówcy. Miałam nadzieję, że mnie nie okłamywał. Wszak nie miałam pojęcia, co wydarzy się później. Dopiero wtedy książę dał swoją rękę na mój bark. W mgnieniu oka znaleźliśmy się we wspomnianym Rajskim Pałacu. Nawet nie zdążyłam zamknąć oczu! W głowie zawirowało od skoku. Pusty żołądek zrobił fikołka. Jak dobrze, że był bez posiłku, bo na pewno wszystko bym zwróciła.
Bez zbędnych dyskusji obaj Saiyanie ruszyli w głąb placu, gdzie znajdował się biały zaokrąglony budynek o kopulastych, złotych dachach umiejscowionych na owalnych kolumnach. Mężczyźni zawzięcie o czymś całą drogę dyskutowali. Zatrzymałam się co kawałek, by rozejrzeć się dookoła. Otaczała nas, niemal bezkres bieli. Jedynie wysokie, smukłe drzewa i krzewy rosnące w równych odstępach oraz trawniki nadawały jakiegoś sensu temu miejscu. Również błękitne niebo nieskalane chmurami robiło wrażenie. Naprawdę było niezwykłe. Po obu stronach głównego, wyniosłego budynku stały dwa mniejsze w idealnie równych odstępach. I one miały kształt koła. Za nimi widniały łącznie cztery wieżyczki usytuowane na wysokich, białych filarach, po dwie na budowlę. Wszystko było tak symetryczne, że aż zdawało się nieprawdopodobne.
— Sara, prawda? Dobrze pamiętam? — Son Gohan zapytał nieśmiało. — Coś cię łączy z Vegetą, prawda?
— Ja…
Nie byłam pewna czy odpowiadać, ale później przypomniałam sobie, że wspominałam mu, iż kogoś tutaj szukam. Po co miałam kłamać? Byłam dumna, że właśnie on, książę Saiyan był moją rodziną. On jeden zawsze pokładał we mnie nadzieję. On jeden mówił, że kiedyś będę kimś. Poza matką był mi najbliższy.
— Vegeta to mój brat.
Son Gohan zdębiał, jego źrenice zrobiły się ogromne, a usta same się otworzyły. Wyglądał dość komicznie, ale widać było, że szok opanował jego umysł. Ja nie widziałam w tym nic nadzwyczajnego. To Vegeta nie miał prawa mieć rodzeństwa? A może chodziło o to, że wszyscy zostali wybici, a tu nagle z nieba spada kolejny ogoniasty?
— To twój... brat. — Był mocno zszokowany, jakby nie chciał w to uwierzyć. — Głupi ja! Oczywiście, jesteście Saiyanami. To wszystko wyjaśnia!
— Mnie również ta informacja mocno zaskoczyła — wtrącił Trunks, uśmiechając się chyba nazbyt mocno. — Mogłaby być jego córką, co nie?
Wyszczerzyłam się krzywo, wzruszając ramionami. Cóż innego mi pozostało? Dlaczego twierdził, że mój brat miałby być moim ojcem? Ze względu na to samo imię? Ale czy oni wiedzieli, jak nasz staruszek się nazywał? Tłumaczono mi, że to tradycja, by najstarszy syn, dziedzic tronu nosił to samo miano co ich pierwszy władca. Uhonorowanie królewskiej krwi.
— Co?! — wrzasnął z oddali ojciec Son Gohana. — Ty masz siostrę?! To małe dziecko, to twoja siostra?! Nie może być!
Zrobiło mi się nieco nieswojo. Wszyscy z wyjątkiem Trunksa i Vegety wpatrywali się we mnie jak w ducha, ewentualnie jakieś inne nadnaturalne cudo. Nie lubiłam, gdy zbyt wiele osób mnie obserwowało. Do tej pory oznaczało to poważne kłopoty. Owszem, byłam istotą z dalekiego kosmosu, całkiem logiczne! Jednak żeby od razu myślano mnie jak o jakimś cudaku? Przecież Kosmicznym Wojownikiem byłam tak samo, jak Vegeta czy ten tu, Son Gokū. Co takiego strasznie nienaturalnego było w tym, iż Saiyański książę miał młodszą siostrę?! Może szokowało ich, że byłam całkiem żywa jak na wymarłą rasę?
Mężczyzna zawrócił, mając naprawdę komiczny wyraz twarzy. Spojrzał swoimi wielkimi, czarnymi jak węgiel oczyma, po czym jednym tchem zawołał:
— Jak się tu znalazłaś dziewczynko? Naprawdę jesteś Saiyanką?
Zrobiłam kolejny raz nienaturalną minę, może nawet lepszą od Gokū? Rozejrzałam się i dostrzegłam śnieżnobiałe schody. Jeśli miałam im cokolwiek powiedzieć, potrzebowałam usiąść. Nie miałam siły opowiadać i stać. Wystarczająco pusty żołądek mnie osłabiał, a spodziewałam się dużej utraty energii z tytułu powrotu do przeszłości. Podciągnęłam dolną część peleryny, a następnie usiadłam i odchrząknęłam. Wszyscy mnie obserwowali, a ja spojrzałam na swego brata. Milczał jak zaklęty. On wiedział. Przynajmniej częściowo znał moją historię. Wpatrywałam się w niego, a on dopiero po kilku chwilach wzruszył ramionami. Jakby miał w nosie, co powiem. Odwrócił się plecami do zebranych wokół, po czym odszedł ze skrzyżowanymi rękoma. Obserwowałam go w ciszy, zastanawiając się, jakie myśli zaprzątały mu głowę. Jego twarz nim zniknęła, była nieprzenikniona. Nie chciał kolejny raz słuchać o mojej przeszłości? Nie interesowało go to? Było to nader przykre i bolesne.
Ciężko westchnęłam, słysząc ponaglające: mówże, dziewczyno. Nie chciałam do tego wracać, ale chyba mieli prawo wiedzieć, skąd się tu wzięłam? W końcu zjawiłam się tak niespodziewanie. w mniemaniu księcia Saiyan to nawet zmartwychwstać. Stwierdziłam, że streszczę swoją przygodę do niezbędnego minimum. Oni nie musieli znać całej prawdy. Nie powinni mieć nadprogramowych informacji. Nie przyleciałam tu szukać atencji ani sprzedawać wrażliwych notyfikacji.
— Po napaści na naszą planetę przez Freezera trafiłam do niewoli. W tym czasie mój brat leciał na waszą Ziemię — mówiłam powoli, niektóre słowa cedząc przez zęby.
Samo wspomnienie minionych wydarzeń wprawiło twarze większości zebranych w przeróżne grymasy; Od bólu po wściekłość. Gdy mówiłam o tym, spoglądałam co rusz na Vegetę i możliwe, że dostrzegłam, jak drgnął, napiął swoje mięśnie. Możliwe, że wtedy byłam uznana za martwą. Wieść o fałszywej historii naszej planety na pewno szybko się rozniosła. Odstawiłam ten przykry moment w głowie na bok, by móc kontynuować monolog.
— Kiedy wy pokrzyżowaliście ich plany na Namek, zostałam zwerbowana do armii. Wiecie, miałam was wyplenić z Ziemi, ale słysząc o Saiyaninie, który pokonał tego padalca, pomyślałam, że może to właśnie Vegeta. Miałam dużo szczęścia, że udało mi się niepostrzeżenie uciec przed Trunksem.
— Jak? — zapytał wspomniany. Sam nie wiedział jak to możliwe.
— Chyba miałam farta jak przez większość życia. — Wzruszyłam ramionami, zatajając kilka informacji. — Przecież powinnam zginąć już lata temu, a jednak tu jestem.
Nie zamierzałam zdradzać im tajemnicy, jaką przez te lata musiałam dzierżyć. Nikt nie miał pojęcia o magicznym kamieniu. W ogóle fakt, że miałam go przy sobie tamtej nocy, był... Pewno przeznaczeniem, w które i tak nie wierzyłam. Nie ufałam tym ludziom, nawet jeśli teraz byli mili. Pokazali mi, jak nie specjalnie lubią mego brata. Zresztą co się dziwić? Kiedyś przybył na tę planetę, by ją podbić. A jednak stali tutaj razem. Gokū proponował mu wspólny trening. Nie mogli być zatem wrogami, a przynajmniej nie tymi śmiertelnymi.
Wspomniałam również, że spotkałam jakiś czas temu Son Gohana. I miało to miejsce niedługo po tym, jak usiłowałam odszukać Vegetę lub pogromcę Changelinga, jeśli mieli okazać się dwiema różnymi osobami. W końcu nie miałam potwierdzających informacji czy mój brat przeżył najazd na Ziemię. Nie mogłam o to pytać. Nie chciałam przyznać się do swojego pochodzenia, więc Vegeta nie mógł być jawnie moim obiektem zainteresowań.
— Son Gohanie, czemu nie powiedziałeś, że ją znasz? — obruszył się jego ojciec. — Zaoszczędziłaby trochę czasu. Takie tułanie się po nieznanym nie należy do przyjemnych.
Chłopiec spuścił, wzrok nie wypowiedział ani jednego słowa. Dlaczego nigdy nikomu o mnie nie wspomniał? Byłam jego małym sekretem, tylko dlaczego? Pochodziłam od Saiyan, a on sam mi powiedział, że to rasa potworów. Dlaczego więc to ukrył?
— Dobrze, że tego nie uczynił — wtrącił Trunks. — Myślę, że miałoby to wpływ na moje narodziny, a raczej ich brak. Jeśli siostra mojego ojca zginęła w moim świecie z ręki Freezera, a tu nie, to mogłaby namieszać.
Książę spojrzał na niego, usiłując prawdopodobnie wyobrazić sobie takie zdarzenie, po czym prychnął, odwracając głowę w innym kierunku. Byłam pewna, że nie słuchał. A jednak. Zebrani przytaknęli niebieskookiemu, a skarcony chłopiec odetchnął.
Kiedy byli już gotowi z Trunksem iść do tajemniczej komnaty, dosłownie znikąd pojawiła się postać mojego wzrostu o czarnej skórze jak bezgwiezdna noc. Miał on szpiczaste uszy i wielkie oczy o równie czarnych tęczówkach. Ubrany był w białe, szerokie spodnie przepasane czerwonym materiałem i szpiczaste, złote buty. Nosił on również kamizelkę w kolorze bordo, a na głowie wysoki biały turban przyzdobiony lazurowym, eliptycznym kamieniem. Prawie jak kuzyn mandarkery. Na samo skojarzenie ugięły mi się nogi. Chyba nie miał podobnego klejnotu?
Dżin poprosił nas, byśmy za nim podążyli. Poprowadził nas przez tajemniczy i iście sterylny pałac. Szliśmy korytarzami, a następnie krętymi schodami w górę. Kiedy już dotarliśmy do drzwi, które w niczym nie wyróżniały się od tych mijanych, stanął przed nimi, a następnie z ostrożna je otworzył. Zza tajemniczych wrót oślepił nas śnieżnobiały blask, zupełnie jakby KI leciała prosto na zebranych. Albo oślepił nas blask słońca. Momo, bo tak brzmiało jego imię, zachęcił mężczyzn do środka zgrabnym ruchem ręki. Jak się dowiedziałam, był on z pochodzenia dżinem sprawującym opiekę nad tym dziwnym miejscem.
— No dobrze, szkoda czasu na rozmyślanie. — Klasnął w dłonie Saiyanin z Ziemi. — Vegeta, tak jak się dogadaliśmy, możecie z Trunksem wchodzić do środka.
Vegeta ruszył przodem, nie wypowiadając żadnego słowa. Nawet nie pożegnał się, kompletnie nic. Niebieskooki na chwilę odwrócił się ku nam i chociaż jego twarz zdobiła determinacja, to na chwilę się delikatnie uśmiechnął. Może chciał tym oznajmić, że będzie dobrze? Młodzieniec wszedł do środka, a sługa tego miejsca zamknął za nimi przejście, przypominając, by pilnowali czasu.
Gdy opiekun tego miejsca rozmawiał z Gokū, od Gohana dowiedziałam się, że z tego podniebnego pałacu, możliwa była obserwacja każdego zakątka planety. Był to również dom Wszechmogącego, opiekuna Ziemi, a także stworzyciela magicznych, kryształowych kul. Zwykle jakiegoś Namekanina. Prawdę powiedziawszy, nikt normalnie nie miał tu wstępu. Czy zatem miałam czuć się jak wybraniec? Miałam nadzieję, że nie. Miałam już dość bycia z tego powodu na celowniku i to bez jakiegoś większego powodu. Nigdy nikomu niczego podłego nie uczyniłam.
— Co to właściwie za pomieszczenie? — zapytałam, pośpiesznie wskazując na zamknięte drzwi.
— Tata mi mówił, że jest to taka specjalna sala treningowa. — odpowiedział syn Saiyanina z Ziemi.
— Jest ona umiejscowiona w innym wymiarze, gdzie czas płynie inaczej — Momo wtrącił się w dyskusję. — Gdy na Ziemi upłynie dzień w Komnacie Ducha i Czasu będzie to pełny rok.
— Chyba żartujesz!? — nie dowierzałam. — Cudowne miejsce na treningi! Wyobraźcie sobie te wszystkie ćwiczenia, gdy tutaj mija zaledwie kilka dni? Coś niesamowitego!
Czarnoskóry pokręcił przecząco głową, okazując tym samym, iż byłam w błędzie. Szybko zrzedła mi mina, choć jeszcze nie wypowiedział zdania.
— Nie wolno w niej przebywać dłużej niż dwie doby w ciągu, gdyż później nie ma możliwości opuszczenia tego wymiaru. Drzwi do naszego świata zostaną zamknięte na zawsze, a ty w nim utkniesz — wyjaśnił naprędce. — Wejście do środka także jest ograniczone. Przykro mi. Takie są zasady.
Ten dżin był mistrzem psucia atmosfery. Była sobie super sala treningowa, ale nie warto było marnować na nią całego cennego czasu, bo można było w niej się zgubić, ugotować się, zamarznąć, a w najgorszym przypadku utknąć w niej na zawsze. Odechciało mi się tam wchodzić. Poważnie.
W ciągu pół godziny od zniknięcia Vegety i jego alternatywnego syna zdążyłam się rozejrzeć po zewnętrznej części budowli, ulokowanej gdzieś wysoko na niebie. W jaki sposób się unosiła, było dla mnie wciąż tajemnicą. Nie wyglądało to na latający mechanizm. Czy była to jakaś magia? Zapewne. Wychylając się za krągłą konstrukcję, bez balustrad nie mogłam niczego dojrzeć poza chmurami. Jakim cudem to miejsce miało status obserwatorium? Może trzeba było do tego specjalnych umiejętności? Na to pytanie również nie znałam odpowiedzi.
W tym czasie, kiedy ja przechadzałam się po marmurowym pałacu, oglądając chyba jej każdy detal, Gokū i Gohan zostali przy wejściu do innego wymiaru. Mnie się tam dłużyło. To raz, a dwa, nie chciałam przebywać bez przerwy w ich towarzystwie i znosić ukradkowe spojrzenia. Zresztą fascynacja tym miejscem wzięła w górę. Zdążyłam się nawet zgubić w tym wielkim i sterylnym gmaszysku o niezliczonej ilości pomieszczeń z drzwiami, jak i bez. W końcu odnalazł mnie Momo i zaprowadził ponownie do reszty. Na miejscu zastałam siedzących ojca z synem na posadzce z posępnymi minami. Spojrzałam to na jednego, to na drugiego nie wypowiadając żadnego słowa. Wreszcie usiadłam skrzyżnie, tuż przy drzwiach. Włożyłam na głowę kaptur, tak by przesłonić sobie światło i splotłam ręce po krzyżu na piersi. Miałam zamiar resztę czasu spędzić tutaj.
Wydłużające się czekanie musiało bardzo irytować Saiyan z Ziemi, gdyż siedzieli bardzo niespokojnie. Wreszcie ten napięty stan przerwał sługa Wszechmogącego, proponując posiłek. Pogromca Freezera zaproponował, bym sama wzięła udział w uczcie, lecz odmówiłam. Chociaż byłam głodna, to nie zamierzałam niczego tknąć, póki nie wróci mój brat. Nie ufałam im. Zwłaszcza że byli dziwnie mili, a nie musieli. Nie powinni. W dodatku wokół nich panowała dziwnie napięta atmosfera, która nie sprzyjała brataniu się. Rozumiałam, że mieli problemy, ale czy tutaj nie byli bezpieczni? A może to miało związek z tą dziwną salą? Gdy tylko odeszli w nieznanym mi kierunku postanowiłam się zdrzemnąć. Na moje oko za kilka godzin miała zapaść noc, a kilka godzin później powinni wrócić Vegeta z Trunksem.
Nie wiedziałam, ile czasu minęło. Dla mnie stanął w miejscu, a drzemka całkowicie mnie rozregulowała. Podniosłam się, by spojrzeć na zegar wiszący nad drzwiami, za którymi zniknął mój brat. Niestety nie potrafiłam go dokładnie odczytać. Co prawda wspominali mi, jak działa, ale nie byłam pewna czy moje obliczenia są słuszne. Musiałam zatem kogoś odnaleźć, by dowiedzieć się, za ile godzin zostaną otwarte. Podeszłam do cokołów podtrzymujących wyższą kondygnację i złoty dach. To była najkrótsza droga na dół, więc zeskoczyłam.
W oddali zauważyłam, że grono się powiększyło o zielonoskórego mężczyznę odzianego w poszarpany granatowy strój przypominający ten, który nosił Gohan. Czy był to Namekanin? Nigdy żadnego nie spotkałam. Wiedziałam jedynie, że są w kolorach zieleni. Zapewne to on był tym nadzwyczajnym dobrodziejem Ziemian, który nad nimi sprawował pieczę. Wyglądał, jakby dopiero co wrócił z pola bitwy. Musiało to oznaczać spotkanie z cyborgami. Z nimi właśnie mieli problem.
Następnie dostrzegłam drugą nieznaną mi postać. To musiał być człowiek. Miał na sobie w głównej mierze zielony strój. Poza czerwonym pasem miał żółte nagolenniki. Dziwnie to wyglądało na tle bezkresu bieli. Zielony Namekanin i człowiek odziany w zieleń. Przy nich stali Saiyanie. Przez dzielącą nas odległość nie byłam w stanie dosłyszeć, o czym rozmawiali, a z każdą chwilą ta zdawała się przybierać na sile. Co sprawiło, że przybywali tu kolejni? Sztuczni ludzie stawali się coraz gorsi? A może był to bardziej złożony problem?
Trwając zbyt długo w niewiedzy, zdecydowałam się podejść do zebranych, tym samym ujawniając się nowoprzybyłym. Moja ciekawość wzięła w górę. Jeśli mój brat brał udział w walkach z przeciwnościami tego świata, chciałam wiedzieć, co się święciło. Pragnęłam mieć cień nadziei, że wyjdziemy z tego cało. Nie mogłam kolejny raz stracić Vegety.
— Stało się coś? — zapytałam, podchodząc. — O czym tak rozmawiacie?
Wszystkie oczy skierowały się ku mnie. Właściciel tego przybytku nie krył zdumienia, gdy dostrzegł moją osobę. Małego, brudnego dzieciaka odzianego w czarny, za długi płaszcz, który również potrzebował odświeżenia.
— Och, wybacz moje maniery. Zupełnie zapomniałem — speszył się Gokū. — Piccolo, Tien poznajcie Sarę, młodszą siostrę Vegety.
— C-co, proszę? — zakrztusił się Namekanin, prawdopodobnie śliną. — Siostrę?
Kolejny raz moje pochodzenie wywołało szok. Naprawdę to było takie niesamowite? A może myśleli, że książę sam wytłukł swoją rodzinę, a nie jakiś bestialski Changeling? Ten drugi mężczyzna także nie krył swojego zdumienia, jednak jemu zabrakło najwidoczniej słów. Westchnęłam, przewracając oczami.
— Przeszkadza wam coś? — burknęłam, marszcząc brwi.
— Myślałem, że Freezer wytłukł was wszystkich — zawołał zdumiony kosmita o maleńkich czułkach nad czołem.
Spojrzałam na niego z ukosa, opierając ramiona na biodrach, których i tak nie widział, gdyż kryły się pod wielkim, czarnym materiałem. Nie miałam zamiaru być życzliwa ani tłumaczyć się z czegokolwiek. To oni mieli problem zaakceptować ten fakt.
— Nie przejmuj się nim. — Gokū mrugnął do mnie, uśmiechając się przy tym. — Vegeta każdemu tu nadepnął na odcisk.
— Możecie zatem odpowiedzieć mi na pytanie? — Nadymałam się. — Co to za zebranie?
Ojciec Son Gohana był zdumiony moją niewiedzą. Zapytał nawet, czy Vegeta cokolwiek mi wspomniał o minionych wydarzeniach. Nic. Nie miałam pojęcia, o czym mogli rozprawiać. Powiedział, że na ich planecie jakiś czas temu zawitało zło z przyszłości, a dokładnie kolejny cyborg stworzony przez doktora Gero. Piccolo wyjaśnił, że tak po prawdzie zrobił to komputer szalonego doktorka. Maszyna była do tego specjalnie przystosowana. Dlaczego i z jakiej przyszłości przybył? Okazało się, iż zawitał on z czasów, w których Trunks pokonał już bliźniacze androidy. Ów stwór zabijając chłopaka, przeniósł się właśnie do nas. Najlepsze, że jakiś czas przede mną. Cóż za zbieg okoliczności.
Stwór, zwany Komórczakiem, pustoszył miasto po mieście, wysysając ich energię życiową. Po jego obiedzie z ludzi zostawała tylko i wyłącznie odzież, jaką nosili. Chyba dziwne to było jak na cyborga, ale czy mi to było oceniać? Nie potrafiłam ani tworzyć, ani wyobrazić sobie jak przebiega proces powołania do życia kogoś takiego. Son Gokū i jego syn bardzo się denerwowali całym tym zajściem. Chcieli jak najszybciej zacząć swój trening, ale musieli czekać. Książę zgodził się tylko i wyłącznie na podróż do tego miejsca żądając pierwszeństwa.
Dowiedziałam się również, że Namekanin i mężczyzna z trzecim okiem pośrodku czoła zdążyli zmierzyć się z tą kreaturą. Z początku mieli szansę go pokonać, ale przechytrzył ich i zjadł jednego z androidów, tym samym wielokrotnie zwiększając swoją KI. Prawie zginęli, próbując uchronić istoty, które dopiero co chciały zlikwidować Saiyanina. I ja o niczym nie wiedziałam.
— Jaki on jest, Piccolo? — zapytał Gokū z lekkim podekscytowaniem. — Tak potężny, jak mi się zdaje? Wiem, że go widziałem, ale sądzę, że nie pokazał wszystkiego.
Widać było, że temu Saiyaninowi walki dodawały energii do życia. Najprawdziwszy wojownik z krwi i kości. Kiedy słyszał o zagrożeniu, jakaś tajemnicza iskierka błyszczała mu w oczach jak dziecku, któremu coś obiecano. Mężczyzna był tak zaaferowany tą sprawą, że zapragnął jak najszybciej znaleźć się w tamtej tajemniczej komnacie. Z tego wszystkiego wzmógł się jego apetyt.
Kiedy obrońca Ziemi skończył rozmawiać z zielonym wojownikiem, wrócił do uczty, a Gohan postanowił pokrótce opowiedzieć mi, czym była tajna organizacja zwana Czerwoną Wstęgą. O tym, jak jego nastoletni ojciec ją poskromił, wybijając wielu sztucznych ludzi i nie tylko. Po latach okazało się, że twórca maszyn przeżył i w tajemnicy szykował zemstę. Ostatecznie został pokonany przez jednego ze swoich tworów.
Tyle działo się na tej planecie, że nie sposób się nudzić. Czy winna byłam im pomagać? Vegeta to robił. A przynajmniej tak to wyglądało. Sama byłam ciekawa, jacy są. Miałam z nimi jakieś szanse? Czy gdybym jednak znalazła się w tym innym wymiarze, to czy mogłabym stać się silniejsza? Na pewno potrzebowałam treningu, a przede wszystkim wsparcia przy nim. Czy gdybym coś teraz osiągnęła, stałabym się oficjalnie elitarnym wojownikiem? W oczach ojca zaistnieć już nie mogłam, ale wciąż miałam szansę być kim w oczach Vegety.
Czas się wydłużał. Odniosłam wrażenie, że stanął w miejscu. Siedzenie na schodach i wpatrywanie się w brązowe drzwi zaczynało być mordęgą. Dopadło mnie nie tylko zmęczenie, ale i silny głód. Do braku jedzenia zdążyłam przywyknąć przez te wszystkie lata, więc doskwierający ścisk żołądka potrafiłam zlekceważyć aż do omdlenia. W pewnym momencie zaczęłam przysypiać.
— Na pewno nic nie zjesz? — Usłyszałam głos jak przez mgłę. — Przyniosłem ci jabłko.
Zerwałam się na równe nogi, nie wiedząc na czym świat stoi. Wystraszyłam się, aż wydałam z siebie zduszony okrzyk.
— Spokojnie, nie bój się — dodał łagodnie z dużym uśmiechem.
— Nie boję się... — burknęłam, przecierając oczy — tylko przysnęło mi się. To czekanie mnie wykańcza.
Przecież nie mogłam powiedzieć, że się zlękłam, straciłam czujność i w ogóle to marny ze mnie wojownik. Napięłam się ze zdenerwowania, a po plecach przebiegł cierpki dreszcz. Tak bardzo chciałam, by minęły już dwadzieścia cztery godziny.
Mężczyzna jednak się do mnie uśmiechnął, wyciągając przed siebie dłoń z krwistoczerwonym kulistym przedmiotem. Rozpoznałam, że było to coś, co kiedyś jadłam na tej planecie, ale nie znałam jego nazwy. Na sam widok głośno zaburczało mi w żołądku. W momencie zrobiłam wielkie oczy, udając, że nic się nie wydarzyło, a on się cicho zaśmiał. Z twarzy nie schodził mu uśmiech.
— Nie krępuj się — próbował mnie zachęcić.
Patrząc na soczysty owoc drzewa nie dość, że kiszki grały mi marsza, to dostawałam ślinotoku. Walczyłam, najlepiej jak potrafiłam, żeby nie oprzeć się pokusie. Zagryzłam wargi niemal ze łzami w oczach. Wiedziałam, że za chwilę przegram. Son Gokū przykucnął tuż obok, wciąż patrząc na mnie z uwagą.
— Nie bój się, proszę. Nie chcę cię skrzywdzić — powiedział nad wyraz łagodnie. — To jabłko nie jest zatrute. Nie musisz mi ufać, ale gdybym chciał cię skrzywdzić, już dawno bym to zrobił i nie potrzebowałbym do tego jabłka.
Ponownie wyciągnął rękę z owocem i tym razem z dużą ostrożnością po niego sięgnęłam. Od razu wgryzłam się w nie, zapominając o świecie. Było tak soczyste, że aż nogi się pode mną ugięły. Usiadłam, rozkoszując się smakiem.
— To ty pokonałeś Freezera na Namek, prawda? Zazdroszczę ci, wiesz? — zapytałam, głośno przy tym mlaszcząc.
— Tak. — Jego odpowiedź była krótka i stanowcza.
Mężczyzna złapał mnie za ramię. Zamurowało mnie. Na moment wstrzymałam oddech. Ostrożnie spojrzałam na niego, delikatnie się uśmiechał. Jego oczy zdawały się emanować zrozumieniem.
— Jak to się stało, że Vegeta nie przejął tej planety? — Postanowiłam zapytać. — Gdy ostatni raz się widzieliśmy, ruszał z odsieczą, bo stawialiście opór.
— Pokonaliśmy go. Nie było łatwo, ale się udało. — Sięgnął pamięcią. — Cieszę się, że darowaliśmy mu życie. Byłoby mi przykro, gdybyśmy się spotkali w innych okolicznościach.
Uśmiechnęłam się słabo. Tak, dobrze, że go nie zabił. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, co by było, gdybym trafiła na taką Ziemię.
— Powiedz mi, kto jest silniejszy? — zapytałam.
— A jak myślisz?
— Nie wiem. — Wzruszyłam ramionami. — Nie mam detektora, by móc ocenić jego siłę.
— Naprawdę nie potrafisz wyczuwać KI?
Pokręciłam przecząco głową. Pierwszy raz słyszałam o takiej umiejętności. Od tego mieliśmy te urządzenia, które wykrywały częstotliwość ich fal, a nawet były w stanie oszacować ich siłę bojową. Ten, który stworzył to cacko, musiał być geniuszem.
Mężczyzna wyjaśnił mi, że nie muszę posługiwać się żadnym urządzeniem, by samodzielnie ocenić siłę bojową kogokolwiek. Co prawda tą techniką nie będzie można przeliczyć jednostek, ale pozwalała ona także maskować swoją energię, tak by żadne urządzenie mnie nie wykryło. Ani osoba posługująca się tą umiejętnością.
Od razu przeszedł do rzeczy, fundując mi szybki kurs odczytywania energii tak niezbędnej u każdego wojownika. Polecił mi, bym usiadła na podłodze i wyczyściła umysł, a następnie skupiła się na tym, co dzieje się wokoło. Uczynił to samo, siadając naprzeciw. Nawet nie pomyślałam, by jakkolwiek komentować jego instrukcje. Poczyniłam dokładnie to, co zasugerował. Zamknęłam oczy, mając nadzieję, że w tym czasie nie wydarzy się nic nieoczekiwanego. Właśnie straciłam go z pola widzenia. Miałam nadzieję, że mogę sobie na to pozwolić.
Gdy już uprzątnęłam myśli, a trwało to naprawdę długo, skupiłam się na tym, co było przede mną. Cisza, jaka zapanowała, sprawiła, że usłyszałam w głowie dudnienie własnego serca. Za chwilę było słychać nie tylko mój, ale i miarowy oddech Son Gokū. Po niekończących się długich minutach, a może godzinach dostrzegłam maleńki świetlisty punkt, czystą aurę, która musiała należeć do instruktora tej techniki. Im bardziej się na niej skupiałam, tym stawała się wyraźniejsza. Zdawało mi się, że jej biały kolor przekształcił się w niebieski. Po kolejnym ciągnącym się w nieskończoność czasie zaczął nabierać kształtów, aż wreszcie ukazała się łuna okalająca sylwetkę, zupełnie jakbym patrzyła oczami, a wcale tak nie było. Rozpoznałam w nim Saiyanina. Po wszystkim opadłam z sił, zakręciło mi się w głowie.
— Odpocznij — nakazał. — Domyślam się, że coś udało ci się osiągnąć. Do jutra myślę, opanujesz tę technikę.
Z ogromną satysfakcją poderwałam się z miejsca, oznajmiając tym samym nabytą umiejętność. Jakie ogromne było moje zdumienie, gdy zobaczyłam panującą noc. Miałam jeszcze sporo pracy przed sobą, ale już wiedziałam, o co w tym chodzi. Pochwaliłam się, że widziałam jego aurę, a ten uśmiechnął się z uznaniem.
— Widzę w tobie potencjał. Jesteś podobna do mnie.
— Masz na myśli co? Niższą rangę? — zapytałam podejrzliwie.
On jedynie wzruszył ramionami. Chyba do końca nie rozumiał, o co mi chodziło. Ja wiedziałam, że Saiyan wysyłano w kosmos, jeśli byli słabszymi jednostkami. Mnie także mógł czekać taki los. Miałam szczęście, że moją matką była królowa. Wtedy nie wiedziałam, dlaczego tak nade mną się litowała. Dopiero Vegeta mnie uświadomił, jak bardzo nasz ojciec wstydził się mojego przyjścia na świat. Jako szczeniak szukałam sposobów, by się mną zainteresował. Na próżno.
***
Obaj saiyańscy wojownicy udali się na spoczynek, do swojego domu. Obiecywali, że wrócą tu z samego rana. Momo usiłował zachęcić mnie na spoczynek w czeluściach pałacu, ale nie zgodziłam się. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Zresztą nie ufałam mu. Ani tamtym dwóm co również przebywali w tym miejscu.
Nie mogąc się doczekać wschodu słońca, a później powrotu brata trenowałam umiejętność czytania KI. Nie opuszczałam swojego miejsca przy bramie do innego wymiaru. Gdzieś na drugim końcu pałacu medytował zielonoskóry, zupełnie nie zwracając na nikogo uwagi. Trójoki podobno poszedł wypocząć. Mając do wyboru aż trzy osoby, postanowiłam na zmianę wyszukiwać ich energii w celu doskonalenia mojej nauki. Było to trudne zadanie. Ciężko było mi się skupić nie tylko ze zburzenia, ale i wciąż postępującego głodu.
Ilekroć udało mi się odnaleźć którąś z sygnatur, traciłam łączność. Z ledwością dawałam sobie radę. Nad ranem byłam w stanie odczytać pulsującą KI, która najwyraźniej należała do byłego mieszkańca Namek. Ta aura była w kolorze zieleni. Im dłużej skupiałam się na jego osobie, tym bardziej dostrzegałam, jak moja umiejętność się rozwija. Ku własnemu zdumieniu nauczyłam się nie tylko dostrzegać czy energia jest większa, czy mniejsza, ale w jakimś stopniu obrać jej kurs. Na pewno nie tak dokładny jakbym chciała, ale to zawsze coś. I to wszystko bez jakiegokolwiek urządzenia. Wiedziałam, że jeszcze kilka dni na pewno będę zmuszona to ćwiczyć, by nabrać wprawy. Miałam nadzieję, że książę nie tym pomoże. Teraz byłam całkowicie wyczerpana, a oni robili to z taką łatwością, jakby oddychali.
W końcu nadszedł świt. Gokū wraz z synem przybyli, tak jak obiecali. Starszy z nich został na dole ze swoimi znajomymi, Gohan zaś przyszedł pod tajemnicze drzwi. Uraczył mnie wesołym uśmiechem i usiadł obok. Również nie mógł się doczekać wyjścia wojowników z Komnaty Ducha i Czasu. Wreszcie nastał długo wyczekiwany koniec treningu Vegety i jego syna. O czym oznajmił nam dżin. Kiedy tylko drzwi się otworzyły, zerwałam się na równe nogi, a zaraz za mną uczynił to mój towarzysz. Dosłownie w ostatniej chwili przybyła reszta obecnych w tym pałacu.
Wytężyłam wszystkie swoje zmysły, by odnaleźć KI brata, nim go zobaczę. Zacisnęłam mocno powieki i pięści. Z początku nic nie czułam. Zupełnie jakbym zapomniała, nad czym tak intensywnie pracowałam. Wreszcie, kiedy uderzyła mnie fala potężnej energii, zabrakło mi tchu. Zacisnęłam powieki jeszcze mocniej, aż wreszcie moim zmysłom ukazała się wyraźna aura odznaczająca się intensywnym fioletem. Zaraz pojawiła się druga: mieszanina niebieskiego z szarościami. Zaparło mi dech.
Mimo szybko straconej łączności to, co poczułam, praktycznie powaliło mnie na kolana. Byłam w takim szoku, że aż dziw, iż nie upadłam. Obaj mieli, w moim odczuciu niewyobrażalnie dużo energii. Nie miałam porównania z tym, co było przedtem, ale domyśliłam się, że poczynili ogromne postępy. Zdradzały to twarze tutaj obecnych. Dla mnie byli potężni. Przy nich czułam się jak mała pchła.
Czy po wyjściu z tego nadzwyczajnego miejsca miałam szansę im dorównać? Otworzyłam oczy, a obraz, jaki zobaczyłam, nie był tak piękny, jak ich KI. Mężczyźni byli obdarci, brudni, a w dodatku koszmarnie przepoceni. Woń, jaką nas uraczyli, była porażająca.
— Ale siła! — Wyraziłam krzykiem swój entuzjazm, podbiegając do nowo przybyłych. — Jesteście w stanie pokonać cyborgi? Prawda?
Vegeta spojrzał na mnie wyniośle, jakby był pewien, że tego dokona. Imponowała mi jego postawa. To był prawdziwy elitarny wojownik. Liczyłam na to, że osiągnie sukces.
— Bardzo was przepraszam. Chciałem wyjść wcześniej, ale Vegeta się uparł, że będzie trenować do końca — wyjaśnił naprędce niebieskooki.
— Po co się tłumaczysz? — warknął książę.
Młodzieniec odwrócił się ku niemu, że speszoną miną. Tylko Gokū zachował powagę, a następnie się uśmiechnął. Dumny Saiyanin ani drgnął.
— Jak było, Vegeta? — zapytał. — Jesteś w stanie pokonać Komórczaka?
— Co za pytanie? — obruszył się były sługa KOH. — Oczywiście, że jestem. Nie musisz nawet wchodzić do tej sali. Sam wszystkim się zajmę, a następnie wezmę się za ciebie.
Na tę jakże kąśliwą uwagę wszyscy struchleli. Tylko jego rywal pozostał niewzruszony groźbą. Spojrzałam to na jednego, to na drugiego. Vegeta naprawdę był w stanie powstrzymać zagrożenie, czy tylko tak mówił? Nie znałam jego możliwości, ale też nie byłam pewna czy miał jakiekolwiek szanse. Jego pewność siebie aż biła po oczach. Jednak czy mądrze było twierdzić, że sam, ewentualnie z pomocą Trunksa są w stanie osiągnąć cel?
— Co ty opowiadasz? — Ten Shinhan się wzburzył.
— Nie opowiadaj bzdur! — dorzucił Szatan. — To, że się wzmocniłeś, nie oznacza, że zwyciężysz. Komórczak aktualnie jest silniejszy. Kiedy was nie było, wchłonął C17.
— Teraz jest nie do pokonania — poparł przedmówcę trójoki. — Wiem, co mówię.
Przysłuchiwałam się tej rozmowie w osłupieniu. Naprawdę był taki potężny? Mieliśmy z nim jakiekolwiek szanse?
Niespodziewanie na niebie pojawił się jakiś pojazd, przerywając męską konwersację. Zacharczał i wylądował na drugim brzegu latającego pałacu. Kto to był i czego tu szukał? Dopiero co Gohan mówił mi, że tylko nieliczni mają dostęp do tego miejsca, a teraz ktoś wlatywał tu mechanicznym ptakiem. Ze środka wyszła szczupła i wysoka kobieta o włosach w kolorze oceanu z małych rozmiarów dzieckiem na rękach. Zdziwiło mnie to. Na mojej rodzimej planecie takie maluchy przebywały w inkubatorach. Odziana była w bardzo dziwny strój, pokroju tego, co nosił Trunks. Nie, ona nie wyszła, ona wybiegła i to jakby ją przynajmniej płomienie goniły.
— Bulmo, co tu robisz? — Na twarzy Son Gokū wymalowało się zdziwienie.
Na spotkanie wybiegł Gohan z nieukrywaną radością. Przywitał się z malcem, uciskując jego miniaturową dłoń. Wycofałam się za księcia, obserwując kobietę spod zmrużonych oczu.
— Dałam, Kuririnowi zdalną skrzynkę do wyłączenia cyborgów — zaczęła pospiesznie, bez powitania przekładając malucha z ręki, do ręki, a ten powiedział parę słów w znanym tylko sobie języku — Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie będziemy musieli się z nimi mierzyć.
Niemal wszyscy bardzo się ucieszyli na tę nowinę. Jednak mina księcia Saiyan mówiła sama za siebie. Nie zamierzał czekać, aż potwory zostaną zdezaktywowane, miał zamiar podreperować swoją reputację po nie udanej walce.
Kobieta nagle zrobiła wielkie oczy. Z ledwością stłumiła okrzyk, po czym podbiegła do Trunksa odbierając mu przestrzeń.
— Poznaję cię! Ty jesteś Trunks, prawda? — Złapała go za kosmyki, uważnie się im przyglądając. — Co ci się stało?
Syn mojego brata poczerwieniał. Fakt wyglądał inaczej niż dobę temu. W przeciwieństwie dla nas jemu upłynął rok. Spędził ten czas w tajemniczym miejscu sam na sam z Vegetą, którego znał tylko z opowieści swojej matki. Chciałam znaleźć się na jego miejscu, ale moja moc bojowa względem nich była zerowa.
— Właśnie odbyłem bardzo interesujący trening — wyjaśnił kobiecie — w bardzo dziwnym miejscu, gdzie czas płynie inaczej. Tu minął zaledwie dzień, a wydawało się, że to rok.
— Co ty opowiadasz? Vegeta jakoś się nie zmienił? — zauważyła niebieskooka.
Książę wypuścił powietrze, ukazując tym samym swoją irytację przeciągającą się rozmową o niczym. Nie zamierzałam brać w tym udziału. Spojrzałam na brata pytającą, choć na mnie nie spoglądał. Czy zamierzał jej cokolwiek tłumaczyć?
— Bo my kretynie, jesteśmy pełnokrwistymi Saiyanami. — burknął z irytacją. — Nam włosy rosną do pewnego momentu.
— A to, dlatego moje włosy już nie rosną! — zaśmiał się głupkowato, drapiąc po bujnej czuprynie. — A ja zastanawiałem się czemu Chi-Chi i Gohan muszą korzystać z nożyczek, a ja nie.
On naprawdę nic o sobie nie wiedział. Wychował się w środ Ziemian jako jeden z nich. Czy nikt nigdy nie pomyślał, że przybył z gwiazd? Sama wszystkiego na temat Saiyan nie wiedziałam, ale takie podstawy jak ogon czy włosy były oczywistością.
— Po co tu jesteś, kobieto? — Vegeta niespodziewanie prychnął do kobiety, uraczając ją gburowatym spojrzeniem.
Ona bez żadnego problemu udźwignęła jego mordercze spojrzenie. Zupełnie jakby mieli ze sobą coś wspólnego. Zlustrowałam malca kurczowo trzymającego się jej obcisłej koszulki. Zaobserwowałam, że z zaciekawieniem rozglądał się dookoła. Jego niebieskie oczy, jak u matki zdawały się takie mądre. Przypominał mi kogoś. Jednak kogo?
— Byłabym zapomnieć! — wrzasnęła z przerażeniem kobieta.
Wystraszyła nie tylko mnie. Jej dzieciak niespokojnie zamruczał. Wyciągnęła coś z kieszeni. Było maleńkie. Nie pokazując tego czegoś nikomu, obserwowałam, jak wykonała ruch kciukiem, jakby wcisnęła guzik. Usłyszałam charakterystyczny kliknięcie, a ona za chwilę wyrzuciła ów przedmiot za siebie. Nastąpił wybuch, a z kłębu dymu wyłoniła się pokaźnych rozmiarów skrzynia. Co to były za czary? Oniemiałam z wrażenia, nie zwracając uwagi na rozdziawione usta.
— Przywiozłam wam nowe kostiumy. — Wyraźnie była dumna z siebie. — Nie możecie chodzić w tych obdartych szmatach. Miałam co prawda problemy z materiałem, ale efekt jest zadowalający.
Wielkooka radośnie zachęcała do pobrania nowej odzieży. Kto chciał, ten wyjął ze skrzyni pakunek. O dziwo były to elastyczne kostiumy i napierśniki, a wszystko na kształt najpopularniejszego w kosmosie arconiańskiego stroju bojowego. Czy tylko ja i Vegeta widzieliśmy różnice między podróbką a oryginałem? Od razu stroje zaczęły im się kojarzyć z Freezerem.
— To nie są napierśniki Freezera, a Arconian — zwróciłam im uwagę. — To najlepiej prosperujące pancerze bojowe w wielkim kosmosie.
Odsłoniłam swoją pelerynę, by pokazać im swój. Ja nie potrzebowałam żadnego ziemskiego zastępnika. Wciąż był w nienagannym stanie. Szatan odmówił, uważając, że tylko jego własne są najwygodniejsze, a poza tym nie chciał wyglądać jak jeden ze sługusów Freezera. Na tę słowa skrzywiłam usta. Książę prychnął, nie kryjąc oburzenia. Nic nie zrozumiał, gdy mówiłam, że Changelingi nie były twórcami?
— A co to za chłopiec? — niespodziewanie zapytała kobieta z dzieckiem. Podeszła powoli.
Najwyraźniej dopiero teraz zauważyła mnie wśród żywych. W dodatku stwierdziła, iż jestem chłopakiem! Zacisnęłam w gniewie pięści, mając ochotę wykrzyczeć, kim jestem.
— Nigdy nie uwierzysz. — Son Gokū zaśmiał się na tę uwagę. Puścił do mnie oko.
Niebieskooka spojrzała na mnie podejrzliwie, ale czy mogłaby trafić? Wątpiłam. Przewróciłam oczami, wymownie wzdychając.
— To jest młodsza siostra Vegety — dopowiedział, a jego figlarny uśmieszek nie znikał z twarzy.
Co takiego nadzwyczajnego było w tym, że Vegeta miał siostrę? Nie mogłam tego pojąć. Wciąż ktoś był zaskoczony i nie dowierzał, zupełnie jakby spodziewali się, że jeśli kiedykolwiek wcześniej ją posiadał, to własnoręcznie pozbawił życia. Kobiecie odebrało mowę. A może to spojrzenie Vegety IV ją przyblokowało? Wszystko jedno, nie miałam zamiaru z nią dyskutować.
Książę Saiyan i jego syn niespiesznie zdjęli z siebie zniszczoną odzież, by następnie założyć nową, nienagannie wyglądającą. Gokū i Gohan również to uczynili. Wiedząc, że są one bardzo wytrzymałe, nie mogliby ruszyć w nieznaną przestrzeń, by trenować. Chociaż Vegety po roku intensywnego pobytu w komnacie zniszczył swój pancerz. Zaiste minął mu ten czas bardzo aktywnie.
— Teraz to jest nasza druga skóra — powiedział ojciec Son Gohana z nieukrywanym uznaniem, poklepując się po torsie.
— Nie będzie ci potrzebna, ponieważ sam go załatwię — odparł dumnie Vegeta.
Wymienili się spojrzeniami. Trwało to chwilę i nie mogłam dojść do wniosku czy byli na stopie koleżeńskiej, wrogiej, czy jednak czysto rywalizującej. Ten Saiyanin był bardzo tajemniczy i zupełnie inny.
— Powodzenia więc, Vegeto — uśmiechnął się szczerze.
Dumny Saiyanin z nieukrywaną pewnością siebie rzucił jedynie „na razie”, po czym aktywując błękitną aurę, wzbił się w powietrze. Oznaczało to, że kierował się na ziemię z nieodpartą chęcią rozprawienia się z cyborgiem. Zamurowało mnie. Ot, tak sobie poleciał. SAM. Beze mnie. Czy właśnie przestałam dla niego istnieć? Liczył się tylko jakiś robot?
— Lecę za nim. — pośpieszył Trunks. — Nim zrobi coś głupiego.
— Miej oko na ojca. — Uśmiechnęła się do niego kobieta z czułością.
Nim chłopak ruszył za swym alter ojcem, otrzymał coś od Gokū. Nie byłam pewna co takiego, ale najwyraźniej było to ważne. Zostawili mnie tu. Zupełnie jakbym nie istniała. Wzburzyłam się tym. Niemal dobę spędziłam na tamtych przeklętych schodach, walcząc z głodem i snem oraz intensywnie trenując, a oni ot, tak porzucili mnie! Rozeźlona postanowiłam do nich dołączyć. Przecież nie mogłam tu siedzieć bezczynnie. Poza tym mój brat miał walczyć z owym potworem! Za nic nie miałam zamiaru tego przegapić! Pobiegłam do krawędzi, chwilę się wpatrując w bezkres błękitu i kłębiących się pod nim chmur. Nie przybyłam tu z dołu i nie wiedziałam, co znajduje się tuż pod białymi obłokami. Wreszcie zdecydowałam się na skok.
— Nie leć, Saro. — powiedział Gokū, niespodziewanie znajdując się za mną, kładąc dużą dłoń na mym ramieniu.
Odwróciłam się, nie wypowiedziawszy słowa. Miałam nadzieję, że moje spojrzenie wyjaśni mu, że nie opuszczę brata. Nie chciałam ponownie go stracić. Nie mogłam sobie na to pozwolić. To była jedyna ważna osoba w moim życiu. Bez niego byłam całkiem sama.
— Nie martw się — dodał spokojnie. — Jest z nim Trunks. My możemy obserwować jego walkę stąd.
Na mej twarzy zagościła obrażona mina. Dlaczego tamten chłopak mógł, a ja nie? Przecież to ja byłam bliższa swemu bratu niż jakiś mieszaniec, w dodatku z innej linii czasowej. Nie podobała mi się ta opcja. W ogóle nie podobało mi się, że usiłowali mną kierować. Nie byłam im nic winna! Nie musiałam być posłuszna! Byłam wojną Saiyanką.
— No i co z tego? — burknęłam, przy tym wykonując szybki ruch ramieniem, by strącić z niego nie swoją dłoń.
— W razie konieczności on mu pomoże. Zaufaj mi.
Zmrużyłam oczy w gniewie. Zatopiłam swoje spojrzenie w jego czarnych tęczówkach. Dlaczego? Dlaczego miałam mu ufać? Bo mnie nie zabił? Nakarmił jabłkami i pokazał przydatną technikę? Mimo mojej postawy jego wyraz twarzy się nie zmienił. Nawet nie zareagował na moje odepchnięcie. Zupełnie go nie rozumiałam.
Nie wiedziałam, jak tego dokonał, ale zostałam. Udało się Saiyaninowi mnie przekonać, chociaż nie miałam zamiaru. Tu, w pałacu podobno byłam bezpieczna. Tutaj ani sztuczni ludzie, ani też Komórczak nie mogli nas dosięgnąć. Tylko ja wcale nie czułam się bezpiecznie. Nie potrafiłam im wszystkim ufać, nie wiedziałam, do czego byli zdolni, a Vegeta nie wspominał, by z nimi nic mi nie groziło. A mimo to mnie zostawił.
Rozeźlona zaczęłam krążyć przy krawędzi, zastanawiając się, czy jeśli skoczę, zaczną mnie ścigać. Możliwe, że nic takiego nie miałoby miejsca, ale każda możliwość była w pewnym sensie bardzo prawdopodobna. Co rusz spoglądałam na obecnych, ale cały czas ktoś na mnie zerkał. Jak nie Gokū, to jego syn. Nawet ta kobieta to robiła. Westchnęłam ciężko, siadając na krawędzi. Chociaż byłam zła, to nagle zrobiło mi się niesamowicie przykro. Zacisnęłam wargi, powstrzymując je od niekontrolowanego ruchu. Miałam wrażenie, że obraz zaczyna mi się przed oczami rozmazywać.
— Nigdy nie wspominał o swojej rodzinie. — Usłyszałam zza pleców damski głos.
Struchlałam, wytrzeszczając oczy. Zamrugałam kilkukrotnie by za chwilę odwrócić się, marszcząc brwi oraz nos. Nie zamierzałam z nią rozmawiać. Po co w ogóle mnie zaczepiała? Stała nade mną i wcale nie wydawała się zdenerwowana czy zmartwiona. Zaczęłam się uważnie jej przyglądać. Dziecko, które nosiła na rękach, przypominało mi tego dorosłego Trunksa. To naprawdę był on?
— A musiał? — zapytałam ironicznie. — Pytałaś w ogóle?
— Nie — westchnęła zasmucona. — Nie jest zbyt rozmowny.
— Wybacz moje maniery, jestem Bulma — wyciągnęła do mnie wolną rękę. — A to Trunks, zdaje się, że twój bratanek.
Jedyne co uczyniłam, to spojrzałam na jej dłoń. Chyba nie myślała, że podam jej swoją? Na jakiej podstawie? Uniosłam brwi, a ona nieco speszona zabrała swoją kończynę, a następnie poprawiła dziecku uszatą, granatową czapkę.
***
Son Gokū i jego syn, Son Gohan wreszcie ruszyli do Pokoju Ducha i Czasu zostawiając mnie z niebieskooką, trójokim i Namekaninem, który większość czasu stał na krawędzi Rajskiego Pałacu, prawdopodobnie obserwując nieskromne poczynania Saiyanina w dole. Miałam nadzieję, że wszystko szło zgodnie z jego planem.
— Vegeta i Trunks są już na miejscu — oznajmił Wszechmogący niemal do siebie.
Bulma co chwila wypytywała o przebieg zdarzeń do tego stopnia, że nie tylko mnie, ale i obserwatora dopadła frustracja. Jej nadgorliwość była niesamowita. Następca saiyańskiego tronu zwyciężał nad słabym, nowo przybyłym androidem. Widać było, że trening w tej specjalnej sali miał jednak sens. Nie ukrywałam swojego zadowolenia, a z każdą sekundą moja chęć zawitania tam na dole rosła. Chciałam to wszystko ujrzeć na własne oczy. Stąd niestety nie miałam takiej możliwości. Gdy patrzyłam w przepaść, widziałam tylko chmury.
— A co z Trunksem? — Bulma bez przerwy panikowała.
— Wszystko w porządku — mruknął, już mocno zniesmaczony Szatan. — Kompletnie nic mu nie jest. Nie on walczy.