Po głowie chodziło mi wiele myśli na temat tajemniczego przejścia do innego wymiaru. Wciąż nie mogłam się zdecydować czy iść tam z Trunksem, czy jednak samej, robiąc tym samym na złość Vegecie. Warto było wszczynać kolejną wojnę? Może... A może nie miało znaczenia, z kim pójdę, a że po prostu pójdę?
Niespodziewanie pojawił się Son Gokū w zupełnie innej odzieży, zapewne lokalnych ciuszkach. Całkowicie go odmieniły. Nie przypominał tego dumnego wojownika, który był w stanie unicestwić Changelinga. Nawet jego wyraz twarzy zdawał się łagodniejszy.
— Witaj panie, Son Gokū. — Powitał go przyjaźnie syn Bulmy. — Co cię do nas sprowadza? Mówiłeś, że nie chcesz trenować w specjalnej komnacie.
— Nie, w żadnym razie. Wpadłem na genialny pomysł — wyszczerzył się. — Jak tylko wyczułem KI Szatana, pomyślałem, że przydałyby się nowy wszechmogący i kryształowe kule. Tak na wszelki wypadek.
W tej chwili zupełnie jakby spod ziemi pojawił się dżin, tym samym przyprawiając mnie o dreszcze. Ten to miał wejście. Odwróciłam się, by nikt za bardzo nie dostrzegł mojego struchlenia.
— Masz rację. Pan Piccolo nie specjalnie chce się tym zajmować. — Ucieszył się Momo. — Z miłą chęcią będę służył nowemu wszechmogącemu!
— W moich żyłach płynie krew wojownika — podkreślił zielonoskóry, zaszczycając nas swoją obecnością.
— Przecież połączyłeś się z Wszechmogącym. — Przypomniał mu Tenshin. — O ile pamiętam, byliście kiedyś jednością.
— To prawda Wszechmogący wspominał, że poprzedni opiekun Ziemi uważał go za niegodnego tego stanowiska. — przytaknął Gokū. — Był zmuszony oddzielić od ciała mroczny charakter. Tak powstał Piccolo Daimao.
— Nie jestem swoim ojcem, jednak nie zamierzam sprawować tej funkcji. — burknął Namekanin — Powtarzam, jestem wojownikiem. Nie jestem uzdrowicielem i nigdy nim nie będę.
Spojrzałam na nich z zainteresowaniem. Rozmawiali przecież o smoczych kulach, dla których nie tak dawno Freezer wyciął w pień rasę zielonego tu oto osobnika.
— Hmm... To bardzo intrygujące przedmioty — zamyśliłam się głośno. — Armia Freezera była skłonna zgładzić wszystko, co oddycha, byleby je zdobyć.
— Tamte rozpadły się na kawałki — rzekł Szatan — To znaczy, zamieniły się w kamień.
— Czyli są bezwartościowe? — zapytałam.
— W chwili asymilacji stwórca kul oddał swoją moc, co sprawiło, że straciły swoje magiczne właściwości. Także tak, są bezwartościowe.
A więc to tak… Kiedy traciły swoją magię, zamieniały się w nic niewart kawałek głazu. Wiele zamieszania było z tymi artefaktami. Domyślałam się, że nie każdy znał się na poszukiwanych przedmiotach. Czy jeśli zatem ktoś ich poszukiwał, mógł odnaleźć jedynie kupę kamieni? Wyobraziłam sobie nawet rozczarowaną minę Changelinga. Wypuściłam nosem powietrze, w duchu podśmiewując się z wyimaginowanej sytuacji.
— Zatem postanowione, poszukam nowej Namek — uśmiechnął się Saiyanin, klaszcząc z radością w dłonie. — Sprowadzę nowego opiekuna Ziemi.
Syn Bardocka przyłożył do czoła dwa palce — wskazujący i środkowy, skupiając przy tym swoją energię KI. Wyczuwałam, jak drgała wokół niego. Niemalże snop niebieskiej aury wystrzelił w niebo. Spoglądaliśmy wszyscy na niego w skupieniu i milczeniu. Oczekując, co będzie dalej.
— Niestety, nic nie wyczuwam. — Wyraźnie był zakłopotany. — Już wiem! Poszukam u wielkiego Kaito!
Po wypowiedzeniu tych słów zniknął. Zupełnie jakby na pamięć znał drogę do tego kogoś. Podeszłam do Trunksa i szturchnęłam go w ramię z łokcia.
— Co tu jest właściwie grane? — szepnęłam, nie chcąc zwracać na siebie uwagi.
Niebieskooki wyjaśnił mi, że chodziło tu o odnowę świata. Jeśli będziemy mieć w posiadaniu kryształowe kule, wskrzesimy całą ludzkość Ziemi, czyli wszystkie ofiary cyborgów odzyskają życie. Powinnam się cieszyć? Nie interesowali mnie mieszkańcy tej planety. Chciałam wyłącznie zabrać ze sobą brata. Nie wiedziałam jedynie gdzie.
— Czyli jeśli poprosiłabym o odtworzenie ojczystej planety i wskrzeszenie ofiar Freezera? — rzuciłam luźne pytanie. — Spełniłoby się to życzenie?
— Z tego, co mi mama opowiadała to i owszem — odpowiedział Trunks — ale pomyśl. Wskrzeszać wszystkich zabitych przez Freezera, nie byłoby mądrym posunięciem.
— Znaczy się co? — żądałam wyjaśnień.
— Wielu z nich zapewne była zła. Mógłby ponownie zapanować chaos. Nasi wrogowie też mają wrogów i to nie koniecznie byliby nasi sprzymierzeńcy.
— Czasami wykonywał dobrą robotę, zabijając ścierwa — zauważyłam. — Prawdę mówiąc mam to w nosie. Chcę odzyskać dom. Ty walczysz o swój dom, a ja chcę o swój.
Młodzieniec westchnął, widząc mój upór. Nie prosiłam, by podzielał moje zdanie. Nie przybyłam na Ziemię bratać się z jego mieszkańcami. Dlaczego wszyscy z góry zakładali, że chcę komukolwiek pomagać?
— Nie wiem, czy wiesz, ale smocze kule spełnią tylko jedno życzenie — dodał powoli. — W tym przypadku odtworzyłabyś planetę i czekała kolejny rok, by spełnić następne życzenie. Nawet taki magiczny smok ma ograniczenia.
Nie podobało mi się, że mieli gdzieś moje pragnienia. Ale ja miałam w nosie ich. Odradzali mi powrót do domu, do swojej społeczności, w której tym razem nie byłoby jaszczura. Moje marzenie nie było w żadnym wypadku pomylone. Możliwe, że dało się jakoś odpowiednio doprecyzować życzenie, by jak najlepiej na nim skorzystać. Nieosiągalność pragnień wywierciła w brzuchu nieopisaną pustkę. Jakby zaczynało brakować powietrza. Musiałam oczyścić umysł. Za bardzo ten świat różnił się od mojego, a ja wciąż żyłam w przekonaniu, że ponownie osiądę na nowej, lepszej Vegecie. Tyle lat i w końcu musiałam odpuścić. A może było z tej sytuacji inne wyjście?
— Idę się przewietrzyć — rzuciłam niedbale. — Nie czekajcie na mnie.
Ponownie stojąc przy krawędzi włości ziemskiego bóstwa, rzuciłam się w przepaść, pozwalając ciału swobodnie spadać głową w dół. Podobało mi się takie dramatyczne spadanie. Gdy zetknęły się moje stopy z glebą, odbiłam się, po czym ruszyłam przed siebie, nie szukając żadnego celu. Wędrowałam po łąkach i lasach, przeskakując wysokie góry i przelatując nad zbiornikami wodnymi. Dostrzegałam, że położenie słońca się zmieniało, co świadczyło o upływającym czasie. Wciąż było to osiem dni do rozpoczęcia się gry biologicznego cyborga.
Niespodziewanie poczułam, jak moje ciało mimowolnie przechodzą dreszcze, jak skóra i mięśnie same się napinają, a zmysły zaczynają szaleć niczym alarm zwiastujący katastrofę. Nie znałam tej siły ani tego osobnika. Było w niej coś obrzydliwego i mrocznego. Zło wrogość dosłownie gryzła wszystkie zmysły. Ta ogromna moc oznaczać mogła tylko jedno. Czy to było możliwe, że dotarłam, aż tutaj? Czy takie czekało na mnie zrządzenie losu? Czy miałam tutaj wylądować?
Podleciałam bliżej, a zza gór dostrzegłam dość sporą szarą płaszczyznę na ziemi przypominającą... arenę? Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w to miejsce i ciemny zarys postaci stojącej w samym centrum okazałości. Postanowiłam się zbliżyć, na tyle ile pozwalało mi dostrzeżenie otoczenia, gdzie miała odbyć się walka z Komórczakiem. Poczułam ten niesamowity dreszcz emocji, a może podniecenie? Miałam za chwilę dostrzec własnymi oczyma tego, co niszczył bez żadnych skrupułów tę piękną planetę. Cała drżałam, nerwowo poruszając ogonem, a mimo to nie wyczuwałam w sobie strachu, a jedynie nienasyconą ciekawość. Nigdy nie widziałam tego stwora. Nie miałam o nim żadnych informacji, poza tym, że pochłonął poprzedni problem mieszkańców planety. Tutejsi wojownicy potrafili wyciszać swoje KI, by go nie marnować i skutecznie ukrywać się przed zagrożeniem. Trunks pokazywał mi jak to zrobić. Trzeba było spróbować.
To niesamowite, że Vegeta, ojciec Son Gohana czy Szatan chcieli się z nim zmierzyć i nie bali się, że mogliby stracić z jego ręki życie. Czy ja także umiałabym się sprawdzić w tym turnieju? Bardzo chciałam, jednak doskonale zdawałam sobie sprawę, że aby móc wystartować i reprezentować godnie elitę Saiyan musiałam zakasać rękawy i zająć się treningiem. W obecnej sytuacji nie mogłam liczyć na nic prócz siniaków.
Dość było jednak wycieczek. Czas wracać i wziąć się za robotę. Moja ciekawość nie była dobrym doradcą. Wiedziałam o tym nazbyt dobrze. Mogłam zwiedzić jeszcze wiele miejsc, może nawet odnaleźć w zgiełku tak wielu KI ziemian coś ciekawszego.
Wzniosłam się i ruszyłam na wschód. Nic tu po mnie. Zresztą nie chciałam irytować swoją obecnością tego tam w dole stwora. Co to, to nie! Jeszcze raz odwróciłam się, by obejrzeć to, co zostawiałam za sobą. Krajobraz marny, przeorany i ktoś, kogo nie powinnam była spotkać. Po chwili jednak zderzyłam się z czymś tak niespodziewanie, że na usta cisnęło się jedno z przekleństw. Odskoczyłam w tył, chcąc obejrzeć moją przeszkodę i osłupiałam. To był... on! We własnej osobie. Lewitował z rękoma podpartymi pod boki, patrząc z góry, zupełnie jakby brzydził się mojej osoby. Od razu żałowałam swojej ciekawości. Dlatego właśnie miałam stąd odlecieć. Byłam magnesem na nieszczęśliwe przypadki. W tym wypadku bardzo nieszczęśliwe.
— Czego tu szukasz dziecko? — zapytał on nazbyt spokojnie.
Nie podobało mi się to. W ogóle nie chciałam nawiązywać z nim żadnej rozmowy! Mnie tutaj być nie powinno. Gdyby to Vegeta zobaczył, osobiście pozbawiłby mnie głowy. Byłam tego do głębi pewna!
— Yyy… Ja? — bełkotałam. — Ja? Nic... Tylko... Tylko przelatywałam obok. Całkiem ładna okolica.
Zaśmiałam się nerwowo. Żaden ze mnie kabareciarz, ale co miałam czynić? Był odrażający! Przerażający! Zielone, możliwe, że oślizgłe ciało, nieskończenie długi ogon teraz ukryty pod pancerzem. I ten nieprzyjemny, wręcz obleśny wzrok spoglądający na mnie i cwaniacki uśmieszek. Na sam widok robiło mi się niedobrze. Był stokroć brzydszy od rasy Changelingów czy Namekan. Był esencją koszmarów. Teraz jak nigdy, żałowałam, że w ogóle opuściłam podniebną fortecę.
— I mam ci uwierzyć? Kim jesteś? — nie dowierzał ani jednemu słowu. — Nie mam cię w bazie danych. Ciekawe.
Przypomniała mi się opowieść Szatana Juniora, gdy pierwszy raz o nim nam wspominał. Ten stwór przyleciał z przyszłości Trunksa, gdzie już pokonał cyborgi. Miał zamiar wchłonąć twory szalonego doktorka Czerwonej Armii, a że ich nie było, postanowił ukraść wehikuł czasu i przybył właśnie do nas. Cyborg ten zatem nie mógł mnie znać. Ponoć nie istniałam w tamtych czasach! A przynajmniej w czasie, gdy tamtych dwoje się spotkało w przyszłości. Gero nie miał skąd pobrać próbek mojego kodu genetycznego jak w przypadku innych wojowników. Cieszyłam się teraz jak nigdy, ze swojego artefaktu. Wtedy, jak i w noc, którą wygrałam z tym zwyrodnialcem.
— No jasne, że nie znasz. — prychnęłam nieco pewniej. Potrzebowałam podnieść swe morale. — Bo tam skąd pochodzisz, ja akurat nie istnieję.
— A to ciekawe? — Wydał się nazbyt zdziwiony. — Cyborgi cię zabiły?
— Nie odpowiem, bo nie wiem. — Wzruszyłam ramionami. — Prawdopodobnie nigdy nie dotarłam na Ziemię. Tak też bywa.
Android przyglądał się chwilę, po czym stwierdził z lekkim przekąsem, iż faktycznie nie mogłam być ziemianinem. Nie miałam pojęcia, jak na to wpadł, ale wolałam nie dopytywać. Potrzebowałam się stąd ulotnić. Chociaż byłam przerażona tym niefortunnym spotkaniem, to nie mogło mej uwadze ujść fakt, jak mnie znieważył. Ja ziemianką? Zwykłą miernotą, która nie dość, że nie potrafiła latać, to jeszcze kontrolować KI! Jak on w ogóle śmiał mnie do nich porównywać?! Gdyby nie histeryczny strach fuknęłabym mu prosto w tę paranoicznie humanoidalną twarz.
— Jestem Saiyanką! — fuknęłam, ignorując wszystkie alarmy w głowie. — Wypraszam sobie takie zniewagi. — Splunęłam przez ramię. — Ziemianka, hmpf!
Jego jasnoróżowe oczy najpierw rozszerzyły się w niedowierzaniu, jednak szybko mu ciemniejąca twarz niespodziewanie się rozpromieniła. Rozbawiła co moja złość? Najwidoczniej potraktował to, jak wyborny żart.
— Zatem jesteś od Son Gokū? — zapytał.
— Od Vegety. — Poprawiłam go, ozięble cedząc słowa.
Jego pyszność pomieszana z pewnością siebie mnie irytowała. Zaczynałam wątpić w tę jego nieskończoną moc, o której mnie tak zapewniano. Był aroganckim dupkiem, który przywłaszczył sobie cudzą energię, byleby siać postrach na pobliskich planetach. Mógł być sobie niesamowicie silnym i niepokonanym jednocześnie, ale nie dawało mu to prawa do znieważania innych. Zwłaszcza jeśli nie posiadał na ich temat żadnych danych. Miałam dość oglądania jego potwornej egzystencji, od której odechciewało mi się jeść z obawy, że przez najbliższe kilka dni będą męczyć mnie niestrawność i wymioty.
— Mam nadzieję, że spotkamy się na turnieju — syknęłam — A teraz wybacz, muszę się do niego przygotować. Żegnaj... potworze!
Ów stwór nic nie mówiąc, uniósł kąciki swoich ust w nieznacznym uśmieszku. Prawdopodobnie nie mógł się już doczekać wielkiej gry, jaką nam szykował. Może właśnie w jego głowie pojawił się kolejny misterny plan zagłady całej ludzkości? W tej chwili jednak nie chciałam o tym wiedzieć. Nie, kiedy mógł rozgnieść mnie jak pospolitego robala.
Ciało me spowiła bezbarwna, aczkolwiek ciepła aura dodająca przyspieszenie. Ruszyłam rozdygotana czym prędzej w tę stronę, w którą zamierzałam na początku się udać. Nie poleciał za mną, więc odetchnęłam z ulgą. Vegeta by mnie zabił, gdyby się dowiedział, że rozmawiałam z Komórczakiem. Mógł przecież mi coś zrobić, a ja nie brałam udziału w treningu w pokoju ducha i czasu! Nawet nie chciałam myśleć co by się potem działo… Który pierwszy podniósłby rękę, wymierzając cios? Przed oczami niemal wykwitła mi scenka, w której książę wykłóca się z potworem o stosowną karę dla nieposłusznej dziewczynki. I ona śmiała marzyć o byciu wojownikiem!? Westchnęłam na to wszystko, starając się odgonić karykaturalne, aczkolwiek możliwe sceny z głowy.
Postanowiłam zatrzymać się w dużym mieście. Może dlatego, że miałam pewność, iż Komórczaka tam nie spotkam? Twierdził, że będzie grzecznie czekać na dzień zero. Ja zaś potrzebowałam się odstresować, nim wrócę do podniebnego pałacu.
Ulice były opustoszałe. Wszędzie walały się śmieci, odzież, jedzenie, a także wałęsały się bezpańskie zwierzęta, które najwidoczniej nie rozumiały obecnego stanu zagrożenia. Ludzie ciągle emigrowali z nadzieją, że uchronią się przed nikczemnością cyborga. Było to oczywiście niedorzeczne, ale nie dziwiłam im się ani trochę! Gdybym była tak słaba, jak ci mieszkańcy, nigdy nie odważyłabym się podejść do tej kreatury. Zdeptałby mnie jak larwę jednym plaśnięciem swojej obrzydliwej stopy, a ja nawet nie zdążyłabym jęknąć. Nie oznaczało to, że chciałam w ogóle mieć z nim jakikolwiek kontakt!
Spacerowałam po pustkowiu, rozglądając się dookoła, szukając czegoś godnego uwagi. Zupełnie jakby w ogóle było czym się interesować w tej zapyziałej dziurze. W oddali spostrzegłam wielki, żółty budynek przypominający kopułę. Czy to nie czasem ten dom? Tej całej... Bulmy? Obok takiego wyniosłego brzydactwa nie dało się przejść obojętnie, zwłaszcza że pomieszkiwał tam mój brat od czasu ucieczki z eksplodującej Namek.
Wzbiłam się w górę i w przeciągu paru chwil znalazłam się przy terenie budowli. Stałam na wprost gigantycznej bramy strzegącej swojego terytorium, jednak nieukrywającej tego, co się za nią znajdowało. Przede mną rozciągał się przestronny zielony teren z idealnie wyłożoną jakimś kamieniem drogą prowadzącą prosto do posiadłości. Dotknęłam ręcznie kutej furty, najwidoczniej zbyt mocno, gdyż ta runęła przede mną z głośnym hukiem. Przeszłam po niej jak gdyby nigdy nic, a następnie ruszyłam w kierunku kopuły. Ta strona ogrodu była niemal pusta. Gdzieniegdzie występowały pojedyncze krzewy, a wzdłuż drogi spośród idealnie przystrzyżonej trawy wyłaniały się równiusieńko poukładane lampki, które musiały oświetlać nocną porą dojście do domu. Wreszcie stanęłam u progu drzwi równie niemałych rozmiarów. Nim jednak zdążyłam cokolwiek uczynić, otworzyły się, a w nich stała niemłoda kobieta. Była ona bardzo zadbana, o jasnych włosach nietypowo spiętych na szczycie głowy. Promieniowała dziwnym entuzjazmem.
— Dzień dobry — zaszczebiotała z uśmiechem na twarzy. — W czym mogę ci pomóc, drogie dziecko?
— Jest Bulma?
— Oczywiście, dziecko — zaświergoliła ponownie. — Wejdź, proszę.
Spędziłam w tym miejscu jedną noc, po tym, jak Komórczak poturbował księcia Saiyan, a jednak nie pamiętałam tej kobiety. Gdy tylko przekroczyłam próg ich domu, Ziemianka pisnęła z przerażeniem na widok powalonej w oddali bramy. Na mej twarzy zagościł łobuzerski uśmiech. Przecież nie była to moja wina. Nie ja tak beznadziejnie postawiłam te mury obronne.
Najważniejsze jednak było to, że udało mi się uniknąć utraty głowy. Prawdę mówiąc, odzyskałam ją dopiero tutaj. Strach, jaki mnie ogarnął... co ciekawe, nie znając ryzyka, nie mając w ogóle pojęcia, do czego zdolny był stwór i mimo strachu potrafiłam się odgryźć, a nawet dogryźć potworowi, który trząsł całą planetą. Czy była to moja reakcja obronna? Musiała, bo naprawdę bałam się potwornie. A jednak nieznane nie zamykało mnie w ciemnej klatce. Był zupełnie inaczej niż w obecności Freezera czy jego drugiej ręki — Dodorii.
Przekraczając progi tej dziwnej konstrukcji napięcie, jakie mi towarzyszyło, się ulotniło. Dlaczego? Tego jeszcze nie potrafiłam zrozumieć.
Nic i nikogo nie dostrzegłam, w gigantycznym holu o wielu drzwiach nie wiadomo, dokąd prowadzących. Stałam przy masywnych schodach ze zdobioną balustradą, równie fikuśną, jak powalona brama na wejściu. Dom był przyozdobiony bujną roślinnością oraz obrazami przywieszonymi do ścian niczym od linijki. Dokąd miałam się kierować? W górę czy może jednak w dół? Odwróciłam się w kierunku, z którego przybyłam. Na moje szczęście kobieta wciąż stała i wpatrywała się w osłupieniu, w mój wyczyn. Coś mamrotała pod nosem. Nie bardzo interesowało mnie co.
— Gdzie znajdę Bulmę? — zapytałam zniecierpliwiona. — Którędy mam się udać?
— Ach tak. — wyrwało ją pytanie z zadumy. — W laboratorium ją znajdziesz. Zaprowadzę cię do niej.
— Świetnie — mruknęłam bez entuzjazmu. — Prowadź więc, kobieto.
Mieszkanka posiadłości lekko się skrzywiła, po czym ponownie na jej twarzy zawitał nad wyraz przesłodzony uśmiech. Co jakiś czas proponowała herbatę, ciastka i inne nieznane mi nazwy. Choć herbata zagościła w moim słowniku i jej liście w iście smacznym naparze, to musiałam odmówić. Nie przybyłam to w gościnie. W sumie nie miałam pojęcia, dlaczego nogi poniosły mnie do tego miejsca.
Po dłuższej wędrówce i jeździe dość ciasną windą w końcu przekroczyłyśmy próg metalowych drzwi. Przeszłyśmy może z dwadzieścia metrów, skąd skierowałyśmy się do kolejnych schodów, które poprowadziły w dół. Zastanawiałam się, czy byłabym w stanie samotnie opuścić ten labirynt korytarzy, poziomów i masą przejść. To nie był tylko labirynt. Była to forteca o nietuzinkowym kształcie na powierzchni ziemi. Najprawdopodobniej miała charakter zmylający wroga. Mnie zmylił. Nie sądziłam, że wchodzę do miejsca, w którym istnieje miliard, a może więcej tajemnic. Musiały się tu kryć! Samo zejście do owego laboratorium o tym świadczyło.
Czy ja czasem nie pchałam się do jaskini potworów?! Nieznana mi kobieta prowadziła mnie wieloma tajemniczymi korytarzami gdzieś w głąb ziemi, a ja dopiero teraz zastanowiłam się nad podstępem. Marny był ze mnie detektyw. Po zwęszeniu szwindlu zmrużyłam oczy. Myśl sobie co chcesz, jestem silniejsza! Nie dam się zapędzić w pułapkę!
Zacisnęłam pięści, jednocześnie spinając całe swoje ciało. Ta kobieta od samego początku wzbudzała we mnie podejrzenia. Nie mogłam jej ufać! Spotkanie Bulmy, wcale nie oznaczało, że nie była szalonym człowiekiem. Obnosiła się swoją inteligencją i pomysłowością tak bardzo, że gdy tylko pojęłam, jak bardzo podążam w dół, zaczęłam się bać. Uświadomiłam sobie, że na temat Ziemian nie wiedziałam nic. Nic, poza tym, co mi i innym ludziom Changelingów powiedziano przed nalotem. Dom-twierdza uzmysłowił mi, że straciłam rezon.
Blondynka zatrzymała się przed jednymi z trzech drzwi na końcu korytarza. Zacisnęłam szczękę. Był to odruch. Nie wiedziałam czego się spodziewać i czy winnam była to robić. Czując przebiegający po mym ciele dreszcz niepokoju, zatoczyłam krąg szyją w kierunku dudniącego serca. Ciało mi zesztywniało, zupełnie jakby udział w tej całej wędrówce brały jakieś magiczne stworzenia. Magia nie mogła mnie nastraszyć. Jednakowoż zdawałam sobie sprawę, iż nic tak naprawdę o niej nie wiem.
— Jesteśmy na miejscu — oznajmiła radośnie kobieta.
Kiedy wreszcie znalazłyśmy się w owej pracowni Bulmy z przeróżnymi wynalazkami i urządzeniami, starsza pani zapukała do prawdopodobnie ostatnich już drzwi na mojej drodze, po czym je otworzyła, mówiąc:
— Skarbie, masz gościa.
~Veggie
OdpowiedzUsuń12 stycznia 2009 o 1:44 PM
u… gorąco xD Zły Cell, a widzę, że rozmowa się ,,udała” spisują xP nie no żartuje ;] notka świetna, czekam na news!
~Odea
OdpowiedzUsuń12 stycznia 2009 o 4:47 PM
Ooo widze nowy szablon. Trochę słabo widać literki na tym ciemnym tle, ale jest niezły.Odcinek świetny, chyba jeden z lepszych jakie pisałaś xDOby tak dalej ;)Pozdrawiam!
~Bryonly
OdpowiedzUsuń12 stycznia 2009 o 10:30 PM
Droga Killall!
Ładny szablon ;).Notka jest niezła ;D.Wybacz mi krótkość i niewielki sens komentarza, ale jestem zmęczona i wykończona…Pozdrawiam Cię, trzymaj się cieplutko ;*
~Lenka
OdpowiedzUsuń12 stycznia 2009 o 10:50 PM
Niestety, nie mogę odpowiedzieć Ci na pytania zadane w komentarzu.Powód?Otóż potem czytanie tego byłoby bez sensu, prawda?^^”Będę informowała.W zamian ja także proszę o dawanie znaków życia na Twoim blogu, ponieważ jestem pod wielkim wrażeniem po przeczytaniu Twojej notki.^^Oryginalny pomysł.Siostra Vegety…Na coś takiego nawet ja bym nie wpadła.;DNie mam teraz czasu czytać poprzednich odcinków, chociaż z miłą chęcią zrobię to, gdy znajdę czas. Ja także zastanawiałam się, dlaczego Vegeta nie wskrzesił Saiyanów.Vega?Chłopcem.XDTo kim jest, czyim jest dzieckiem oraz skąd pochodzi…Nie jestem pewna jeszcze ja sama.;DW sensie, że nie jestem pewna, którą wersję wybrać.Ale to już mój autorski problem.Czekam na następny odcinek u Ciebie!;*
~Mihoshi
OdpowiedzUsuń14 czerwca 2010 o 6:27 PM
Pierwsze spotkanie z Cellem przebiegło bezkrwawie, ale drugie chyba nie będzie takie „:grzeczne”. Bardzo podoba mi się twoje opowiadanie, dodałam cię do swoich linków. Vegeta to jedna z moich ulubionych postaci i podoba mi się, ze w swojej historii starasz się go pokazać od tej lepszej strony. Mogłabyś mnie informować o newsach na http://magicdbz.blog.onet.pl ? Z góry dziękuję ^^
Parę spraw.
OdpowiedzUsuń1. Cell chował ogon w formie Perfect, więc jeśli go wcześniej nie widziała, nie mogłaby stwierdzić czy jest długi.
2. "Ulice były spustoszałe." - opustoszałe :) Ew. spustoszone, ale to już inne znaczenie i aż tak źle chyba te ulice nie wyglądały ;)
3. "Podniósłby", "zresztą", "zdeptałby", "niemałych" to wszystko oraz więcej piszemy łącznie. Tak jak zaznaczałem poprzednio, czasem piszesz dobrze, czasem źle, bo np. "mogliby" czy "odważyłabym" jest ok. Kwestia nawyku.
4. W sumie od dawna to jest, ale już tak zbiorczo wytykam, to co mi tam xD Namek jest ok, Nameck nigdzie nie występuje - po ang też jest Namek.
5. "Syn Bardoca" - Syn Bardocka.
6. Ogranicz pisanie "było", "był", "była" itp. Mój były wykładowca - profesjonalny tłumacz literatury (http://lubimyczytac.pl/tlumacz/10660/pawel-lipszyc) nauczył mnie, by tego unikać, a u Ciebie się zdarza dosyć często. Hint od profesjonalisty ;)
7. "W czym mogę służyć?" - powinno być "Czym mogę służyć?" ew. "W czym mogę pomóc?"
Interpunkcji już nie będę wyłapywał, aż takim "grammar nazi" nie jestem, a sam mam z nią czasem problem ;)
To już wszystko chyba. Jakby poprawić, to czytałoby się jeszcze lepiej ;) Liczę, że znajdziesz chwilę by mi wytknąć te powtórzenia itp., bo wciąż czekam na adiustację drugiego odcinka - był wrzucony zupełnie bez poprawek, więc może być tam trochę błędów.
Czekam na ten turniej i czekam i nic nie zapowiada, że się w najbliższej przyszłości doczekam...zupełnie jakbym oglądał Dragon Ball Z i Goku biegnącego po Snake Way, albo lecącego na Namek xD To chyba dobrze xD
Killall25 marca 2018 13:26
OdpowiedzUsuń1. Wiem, że tak jest, ale jakos mimo wszystko napisałam. Ba, nawet zastanawiałam się czy jest ok. xD stwierdziłam, że po prostu na chwilę go "wygiagnal" hahaha.
2. Racja! Poprawiam.
3. Zresztą mam osobno? O raju. Tu ogólnie jak widać mam jazdy z ogarnięciem i chyba wszystko bym pisała osobno xD
4. Raz gdzieś widziałam ten Nameck i tak mi już zostało. Nie wiem. To dupa straszna, bo poprawiać będzie trzeba sporo. I nikt nigdy mi nie zwrócił uwagi przez te lata o błędzie :(
5. Zgubiłam "k"? :O osz w mordkę! Ale literówka.
6. Tu ogoogól będzie problem, a że forma narracji wymaga czasu przeszłego tak to wlaswła wygląda. Tutaj dużego pola do popisu nie mam.
7. Byk jak się patrzy! Poprawiam.
Ogólnie to tak, przed turniejem trochę spraw organizacyjnych jest w opo. Sara poznaje świat, ludzi, nawyki, charaktery itp. Nieuniknione ciągnięcie się, ale i walki będą się rozciągać jak to w typowym dla tego rodzaju anime. Lubię opisywać walkę, co wkrótce będzie Ci dane wyczytać, ale muszę do tego czasu prosić o cierpliwość. W opo obecnie jest 7dni do turnieju, to wciąż bardzo dużo.
Jutro jak synal da mi chwilę przelece tekst i wyłapie jakieś błędy u Ciebie. Dziś był familly day.
Swoje błędy poprawie jutro, dziś są odnotowane. ^^
Czytam w końcu na kompie i muzyka do treści daje świetny efekt, serio!
OdpowiedzUsuńSpotkanie z Komórczakiem mnie bardzo rozśmieszyło :D W ostatecznej formie nie był aż taki zły, dobrze, że Sara nie widziała go w dwóch poprzednich, to dopiero była maszkara, że hej!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, pierwsze spotkanie z Cellem przebiegło bezkrwawnie, ale drugie chyba nie będzie już takie "grzeczne”. a brama byla taka słaba czy po prostu miała tyle sił?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Heya Banana!
OdpowiedzUsuńJestem po kolejnycm odcinku. Fakt, że Sara tak przypadkiem po prostu trafiła na ring Cella, a później do domu Bulmy był lekko (chyba niezamierzenie) zabawny. Osobiście bym dopisał, że Sara wyczuwała (nawet podświadomie) moc Cella po treningach z Trunskem. Czy coś takiego.
Oprócz tego odcinek był całkiem niezły. Nie miałem za dużo uwag, co widać w tekście. Interakcja Sary i Cella była ok. W tym tekście szukam właśnie więcej takich scen gdzie Sara wpływa w jakiś sposób na zachowanie postaci. Oby taj dalej. "
Heja!
UsuńMasz tu wiele, a nawet i więcej racji. Sara potrafiąc cokolwiek już wyczuć powinna wyczuć moc Cella. Oczywiście nie koniecznie wiedząc, że on to on. Jego energii nie znała na pamięć, i wciąż się tego uczyła. To na pewno będę musiała uwzględnić w nowej wersji. Bulme jak (chyba) mi się wydaje, tak odnalazła, choć przypadkowo. Ot wyczuła poznaną KI wcześniej. Najwidoczniej źle to opisałam. Co już wiem, że jest to poprawy! ☝️
Dziękuję za komentarz i przepraszam, że musisz czytać tę starocie 🙈 Niestety nie mam mocy zatrzymywania czasu, jaką posiadała pewna nastolatka, której ojciec był kosmitą. Nie pamiętam nazwy serialu, ale może pamiętasz? Ona potrafiła zatrzymać czas stykając palce wskazujące że sobą. 🤭