20 grudnia 2017

*1.Saiyanie z planety Vegeta

SAGA: Freezer



To były mroczne czasy. Kosmos drżał na samo wspomnienie jednego imienia. Nikt nie był w stanie przeciwstawić się okrutnemu międzygalaktycznemu Imperatorowi. Ci, którzy próbowali, znikali często w tajemniczych okolicznościach. Również ginęli podczas wielkich przedstawień dla utrzymania okrutnego prestiżu.

Choć wydawało się to absurdalne co kilka, kilkanaście lat znajdował się jakiś śmiałek, który usiłował obalić tyrana. Niestety za każdym razem na próżno. Nie było w całym kosmosie nikogo, kto byłby w stanie go pokonać. Na imię było mu Cold. Ogłosił się królem.

Lata mijały, imperium rosło w siłę. Powołano Kosmiczną Organizację Handlu, by z zyskiem sprzedawać zrabowane planety. Podbojem zajmowali się najemcy, silne rasy zamieszkujące bezkresny wszechświat. Większość z nich była zmuszona do pracy. Saiyanie, bo głównie o nich chodziło, słynęli z brutalności, a do szczęścia potrzebowali naprawdę niewiele – miejsca do spania, jedzenia i okazji do testowania swojej siły bojowej. Oraz sprzętu. Bez niego daleko by nie polecieli...

Kim zatem byli Saiyanie?

Dawno temu, domem tych istot była Sadala. Mieszkańcy tej planety byli humanoidami. Cechowali się futrzastym, brązowym ogonem, który pozwalał im przeistaczać się w niesamowicie silne bestie. Odznaczali się również rozmierzwionymi włosami w kolorze czerni. Ich oczy były również tego koloru. Byli oni narodem prymitywnym nastawionym głównie na zdobywanie. Z powodu wojny domowej i zaniedbania planety ocaleli z bratobójczej rzezi zmuszeni byli opuścić swój dom. Nie zabrali ze sobą wiele. Możliwe, że nic poza chęcią przetrwania.

Po przemierzeniu kosmosu i utraceniu części ludności wreszcie dotarli na piękną i niebieską planetę zwaną Tsuful. Była ona zamieszkała przez niskorosłych Tsufulian – świetnie rozwiniętą cywilizację. Oni także kiedyś osiedli na tej planecie, która pierwotnie nosiła nazwę Plant, a jej rodowitymi mieszańcami byli Plantianie, których wybił Lord Chilled.

Tsufulianie z otwartymi ramionami przyjęli strudzonych podróżników. W akcie dobroci podzielili tereny planety na pół. Dłuższy czas obie rasy nie przeszkadzały sobie. Saiyanom dość czasu zajęło przystosowanie się do życia w nader wysokiej grawitacji. Z czasem jednak gościnność małych ludzi się skończyła. Saiyanie nawet nie zauważyli, kiedy stali się sługami, a wreszcie niewolnikami. Wykorzystano fakt, że ogoniaści wojownicy byli mało rozgarnięci i przede wszystkim barbarzyńscy, co pozwalało Tsufulom ich wykorzystywać.

Wkrótce starzejący się przywódca Saiyan – Vegeta II, postanowił obalić niesprawiedliwe rządy gospodarzy. Dzięki jednemu z dwóch księżyców w pełni ogoniaści wojownicy przeistoczyli się w olbrzymie małpy zwane Ōzaru wybijając praktycznie całą populację Tsufulian.

Nastał czas pokoju. Saiyanie nauczyli się wykorzystywać technologię byłych współmieszkańców. W międzyczasie stworzyli sojusz z sąsiadami – Arconianami, którzy dostarczali im pieniądze za ich pracę. Wsparli ich także swoją technologią. Nieocenionym nabytkiem były zbroje stworzone z hiper gumy – materiał elastyczny, lekki i niesamowicie wytrzymały. By okiełznać swych ludzi, król wprowadził kasty. Słabsi mieli zająć się rolnictwem i przemysłem. Silni i wojowniczy mieszkańcy zdobywaniem bogactw, walką z nieprzyjaciółmi oraz ochroną planety.

Gdy na Vegetę przybyła załoga Changelinga – bo z takiej rasy wywodził się ów tyran Cold. Ludzie rogatego jaszczura próbując podbić planetę, odczuli się na własnej skórze, iż jej mieszkańcy nie są słabi. Przeciwstawili się najeźdźcom kilkukrotnie, aż wreszcie sam Demon Mrozu zawitał na czerwonej ziemi. Niestety Saiyanie nie byli w stanie przeciwstawić się sile gigantycznego jaszczura. By przeżyć, musieli zgodzić się służyć swemu nowemu panu. Po raz kolejny stają się niewolnikami. Różnica polegała na tym, że planeta wciąż należała do nich i nie musieli jej z nikim dzielić. Wkrótce Saiyanie zaczynają podbijać interesujące ich pana planety, a z czasem zyskują przydomek Kosmicznych Wojowników.

Małpi ludzie, by przetrwać w tyranii, potrzebowali wyzbyć się ograniczających ich emocji takich jak współczucie czy miłość. Musieli stać się twardzi i bezwzględni. Z czasem zatracając się w bezduszności, atakowali bezbronnych i nikomu nieszkodzących obywateli innych ras. Będąc pod obcasem, także chcieli być w tym świecie kimś. Tyran pozwalał im na wiele. Najważniejsze było wykonać rozkaz. Ich pana nie obchodziło, w jaki sposób pozyskają interesujące go ziemię. Liczył się efekt. I zysk.

Kilkanaście lat później na planecie Vegecie po śmierci władcy tron obejmuje jego potomek – Vegeta III. Mężczyzna wraz ze swoją kobietą doczekują się syna. I on otrzymuje to samo imię, które było od kilku pokoleń przekazywane najstarszemu z synów.

W międzyczasie nastąpiły zmiany w KOH. Cold oddał Saiyan pod pieczę swego młodszego syna, imieniem Freezer. Jeżeli kiedykolwiek ktoś uważał, iż wielki Cold był najokrutniejszym tyranem, musiał zmienić zdanie. Jego potomek bezwzględnie bił go na głowę. Mawiali, że stał się gorszy od samego Chilleda, jednego z założycieli Kosmicznej Organizacji Handlu, który jak się później okazało, w młodości odwiedził Plant i wybił jego pierwotnych mieszkańców.

Mijały kolejne lata. Saiyanie po części wyzbyli się ze świadomości faktu, iż są niewolnikami. Liczyło się dla nich to, że mogli podbijać odległe planety, przemierzać kosmos, a także bezkarnie krzywdzić innych mieszkańców galaktyk. Jeśli ich władca był szczęśliwy, oni także wiedli dostatnie życie.

W międzyczasie królowa Verinia kilkukrotnie poroniła. Było to spowodowane głównie tym, że kobieta nie zamierzała oszczędzać swego organizmu, biorąc udział w wielu podbojach na bogate technologicznie, pełne minerałów planety. Była wojowniczką z krwi i kości bez względu na wszystko. Skończyło się to tym, że kobieta przedwcześnie urodziła dziecko, które ku zdziwieniu odbierających poród nie umiera. Mimo to ma nikłe szanse.

Ze względu na ciężkie warunki, jakie panowały na planecie, osesek musiał spędzić w specjalnym inkubatorze pierwsze cztery lata swojego życia. Zwykle trwało to trzy, by przygotować maluchy do trudnego życia poza nim. Z powodu skrajnego wcześniactwa medycy postanowili przedłużyć proces przygotowawczy dla potomka królów.

Tym dzieckiem byłam ja, Sara.

Mimo pochodzenia zostałam sklasyfikowana jako nieelitarny obywatel tej planety, ale tylko rodzina królewska o tym wiedziała i ci, którzy dokonywali pomiaru. Z początku nie rozumiałam, o co w tym chodzi. Długo zajęła mi adaptacja. Musiałam nauczyć się, poruszania przy dużym ciążeniu grawitacyjnym oraz mowy. Gdy ogarnęłam podstawy, kolejnym krokiem milowym była wiedza na temat swojego pochodzenia. Zrozumienia, że gdy na niebie pojawiają się księżyce w pełni, musiałam zostać w domu, chociaż pełnia następowała co sto lat. W skrajnych wyjątkach co osiem. Nikt nie potrafił mi wyjaśnić skąd taka zmienna. Żaden obywatel Vegety nie mógł przemieniać się w Ōzaru na terenach miejskich. Niesubordynacja była surowo karana. Poza miastem restrykcja nie obowiązywała, pod warunkiem że nie ucierpiało na tym miasto. Opanowywanie wiadomości w moim przypadku nie należało do trudnych. Jednakże łaknęłam nie wiedzy, a siły. Pragnęłam być prawdziwym, zasłużonym elitarnym członkiem społeczeństwa.

Będąc drugim dzieckiem rodziny królewskiej, w dodatku tym nic nieznaczącym usiłowałam na wiele sposobów zwrócić na siebie uwagę. Chociaż byłam oczkiem w głowie matki, to moją głowę zaprzątało zrobienie wrażenia na swym starszym bracie. I ojcu. Matka opowiadała mi czasem, że gdy przebywałam w inkubatorium książę często mnie odwiedzał. Chociaż na początku tak nie było, a wszystkiemu winna była moja siła bojowa, a raczej jej brak. Byłam tylko podlotkiem z marzeniami, który za wszelką cenę chciał zdobyć uwagę swojego idola. Brata, który szczycił się niebywałą siłą. Nie znałam się na tym, ale widziałam, jak inni o niej opowiadali.

Marzyłam o lotach w kosmos, gdzie mogłabym samym spojrzeniem rzucać jarzmo najechanym istotom. Imponowała mi siła i bezwzględność Vegety, którą raczył wszystkich innych. Mnie nie. Przy mnie był odrobinę inny. Wciąż wyniosły, zaborczy i grubiański, a jednak delikatniejszy. Czy miało to związek, z tym że byłam jego siostrą? Całkiem możliwe.

Odkąd pamiętałam, miałam przy sobie złoty pierścień z wygrawerowanym wewnątrz imieniem brata. Wielokrotnie pytając o niego, dostałam jedynie odpowiedź, że jest on symbolem zwycięstwa podarowanym od niego w chwili, gdy miałam najmniejsze szanse na przeżycie. Stał się on swego rodzajem talizmanem, z którym nie miałam zamiaru się rozstawać. Był dla mnie ważniejszy niż cokolwiek innego. Niektórzy mówili, że sam książę nosił na szyi mój. Nigdy nie miałam okazji tego dowieść.

Podczas mojego krótkiego życia poza inkubatorem dowiedziałam się, że słabych mieszkańców planety wysyłali na odległe planety, które mieli zdobyć, gdy tylko trochę podrosną. Gdybym urodziła się w innej rodzinie, zaraz po opuszczeniu obiektu medycznego wylądowałabym w takiej kosmicznej kapsule. Okrągłej, mieszczącej tylko jedną osobę, pełnej przeróżnych przycisków. Nie wiedziałam, czy mam dziękować losowi za to. Jednak czy podrzędny mieszkaniec miał szansę zostać otoczonym sztabem medyków, by przetrwać? Byłam tylko słabą księżniczką. Tylko fakt, że królowa nie godziła się na taki lot, trzymał mnie na planecie. Czy miałam jej dziękować? Nie wiedziałam. Możliwe, że bała się o moje życie. 

Byłam ciekawa kosmosu i lotów w jego bezkres. Póki byłam mała, nie miałam zezwolenia na opuszczanie planety. Obchodzili się, że mną jak z kruchą porcelanową laleczką. Czy miałam szczęście? Tak i nie. Trudno było powiedzieć. Wszystko zależało kto, na to patrzył i jakie były jego priorytety. Ja nie czułam się szczęśliwa pod naporem zimnej, a jednak dużej nadopiekuńczości matki. Ojciec wielokrotnie powtarzał, że gdyby nie ona już dawno mnie by nie było. Jego zdaniem nie byłam godna swojego tytułu. To było przykre.

Ilekroć w naszych skromnych progach zjawiali się Imperatorzy, rodzice twierdzili, że jestem kaleką, która niebawem straci życie. Czy tym stwierdzeniem mnie bronili? Chciałam w to wierzyć. Byłam w tym okrutnym świecie tylko małą, bezbronną dziewczynką, której trzeba było pilnować. I chronić. Nawet detektory, urządzenia komunikacyjne, naprowadzające, a przede wszystkim służące do mierzenia siły bojowej również twierdziły, że marny ze mnie Saiyanin.

Z utęsknieniem czekałam na ukończenie szóstego roku życia, w którym każdy Saiyanin musiał odbyć swoje pierwsze szkolenie w dziedzinie walki. Wciąż miałam szansę być godną noszenia królewskiego tytułu. Chciałam udowodnić swemu ojcu i bratu, że ktoś taki jak ja zrobi wszystko by z dumą nosić tytuł elitarnej wojowniczki, na który nie zasługiwałam.






11 komentarzy:

  1. watertable@op.pl
    2 września 2008 o 9:47 AM
    Ciekawe… To jest coś nowego, coś zupełnie innego, oryginalnego. Czekam na dalsze notki! Dodaję cię do linek i proszę, abyś powiadamiała mnie o swoich postach, ok?:) http://www.kraina-belli.blog.onet.pl -> zapraszam

    OdpowiedzUsuń
  2. Heidi xD
    2 września 2008 o 5:49 PM
    hej;* No muszę przyznać, że notka ci się udała :)). Bardzo fajny, oryginalny pomysł xD. Nie robisz też zbyt wiele błędów… powinnać bardziej zwracać uwagę na interpunkcję :)). Dzieki za dodanie do linek i komentarz na blogu :* [>heidi-torres<] Ja, również Cię dodam, o ile będziesz informować o notkach xD.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zakazana.
    8 września 2008 o 8:52 PM
    Jeestem zaskoczona.Pierwszy raz czytam coś w takiej tematyce. To oryginalne i jednocześnie bardzo ciekawe. Opisy wyglądu tych istot, buntownicza natura bohaterki. Super.Najbardziej podoba mi się, gdy opisywałaś to o inności bohaterki. Opisałaś to tak, że po prostu ją widzę. Baardzo mi się podoba jak piszesz. Zaczynam 2 odcinek ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. angelika935@amorki.pl
    18 stycznia 2010 o 4:52 PM
    SUPER! W końcu będzie jakaś kosmiczna wojowniczka :))) Tego w Dragon Ballu zawsze mi brakowało: było za mało walczących kobiet :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Kyebe
    19 stycznia 2013 o 5:54 PM
    Bloga o takiej tematyce jeszcze nie czytałam. Możesz mi wierzyć lub a nie zaintrygował mnie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    ok, to ja ;] trochę niestety ze szło, zanim dostałam się do komputera... ale jestem juz... cóż nie znam tej tematyki, jedynie wiem, że takie coś jest... więc za bardzo się nie orientuję, ale mimo wszystko zaciekawiłaś mnie bardzo, wspaniale przedstawiłaś tutaj małą, oddałaś to po prostu rewelacyjnie...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Basiu.
      Staram się tak pisać by osoba nie będąca w tematyce pochlonieta do ostatniej suchej nitki była w stanie cokolwiek z tego zrozumieć, a tazke pozwoliła wciągnąć się w wir przedstawionego świata bohaterki.
      Mam nadzieje, że i Ciebie uda się przeciągnąć na te stronę mocy i pozostaniesz do końca wciąż nie zakonczonej opowieści. Tyle ludzi juz odeszło i zaponnialk, ze serce zał ściska, a przecież i oni motywował i mnie do tego co dziś sobą reprezentuje.
      Ale taka kolej rzeczy. Jedni odchodzą, a czasem inni przychodzą, tylko czemu ich mniej?
      Nie mniej jednak dziękuje, że jesteś!

      Usuń
  7. Hej,
    bardzo mi się spodobało już to opowiadanie, choć nie znam tej tematyki, tego świata (migdy jakoś tak nie zgłębiałam się w nią) to jednak bardzo mi się podoba... masz już nową czytelniczkę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuje za odzew! Jest mi niezmiernie Milo z tego powodu, a każdy, nawet najmniejszy komentarz motywyje <3
      Staram się pisać tak by nie wtajemniczenii tez mogli przebrnąć przez treść nie gubiąc się w niej.
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  8. Hej. Po wielu latach wróciłem do czytania fanfiki DB/DBZ. Dawno nie miałem do czynienia z twórczością fanowską więc to jak zakładanie starej pary wygodnych spodni ;)

    Przeczytałem pierwszy rozdział. Jest trochę problemów na następstwem podmiotów, podmiotem domyślnym czy tym, że budowałaś za długo zdania, które trochę gubiły sens. Domyślam się jednak, że to było pisane dawno temu, więc nie przedstawia twojego obecnego poziomu. (Zwłaszcza że fanfik jest taki długi). Dlatego, gdybyś chciała obszerniejszą analizę, to wystarczy powiedzieć, a chętnie opiszę, co mi tam zgrzytnęło.

    Co do samego fanfika. To alternatywne wersje DB/DBZ to mój ulubiony podgatunek twórczości fanowskiej do Smoczych Kul, więc całość zapowiada się fajnie. W takich fikach autorzy mogą popisać się chyba największą kreatywnością. Dlatego do zobaczenia w następnym odcinku (i wielu kolejnych).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie dziękuję za tak obszerny komentarz. Pierwsze twory tego opowiadania wyszły wieki temu 🙈. Trochę lat poypoatanowiłam zrobić remake, ale on trwa już chyba 4 lata 🙊więc znowu grubo odbiega od teraźniejszości. Wiem, że początek jest do wymiany. Ze wstydem przyznaje, że prolog wciąż jest w powijakach, a ten odcinek winien lezec w śmieciach 😅😅 jak i kilka pierwszych 🤦. Kiedyś, jak mnie natchnie przy tym naprawie swoje błędy, a sugestie z radością przyjmę! To będzie niezwykle pomocne.

      Cieszę się, że postanowiłeś założyć stare gablotki i rozsiąść się w moim świecie. To moje już nastoletnie dziecko, i bliżej mu do Osiemnastki niż mogłoby się wydawać. 😱😱😱

      Dragon Ball to moje oczko w głowie, a nastolatką od wieków nie jestem 🤣.
      Dziękuję i baw się dobrze.

      Usuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!