23 grudnia 2017

*3.Nie godna

— Nie mam pojęcia, co ukrywasz, ale nie zachowujesz się normalnie — warknął Vegeta, łypiąc srogo.

Dreptał w tę i z powrotem po moim lokum, gdy wróciliśmy ze skrzydła medycznego. Wskoczyłam na swe łóżko z nieukrywaną radością. Po kilku dniach testów i badań sztab pracujących tu mądrych głów niczego nie znalazł.

— To, co robisz, przechodzi saiyańskie pojęcie! Chyba nie zamierzasz wmówić mi tej samej bajeczki co tamtym?

Spojrzałam na starszego brata niczym niewiniątko. Ledwo wtargnął do mojego pokoju, a już nie szczędził języka. Był jak wściekły ogar. Doskonale wiedziałam się, że chodziło o mój wybryk sprzed paru dni. Nie bez powodu Saiyanin kończy w komorze leczniczej, a już zwłaszcza taki smarkacz jak ja. Nie wiedzieć czemu, ale on zawsze usiłował mnie kontrolować. Interesowało go chyba wszystko, co było związane ze mną. Na pewno więcej nisz moich rodzicieli.

— Co? Ja? — wymamrotałam, podnosząc się niechętnie z łóżka, przecierając zmęczone powieki.

Myślałam, że wrócimy, a potem położę się spać. Przebywanie w jaskrawym świetle wśród tych wszystkich uczonych nie należało do przyjemnych. Czułam się tam jak szczur doświadczalny. Brakowało tylko Saibamenów do podgryzania kończyn i tortury byłyby pierwsza klasa.

— Nie udawaj głupiej — burknął, wciąż przeszywając mnie wzrokiem. — Kto cię tak urządził?

Jak zawsze nieugięty, nadwyraz podejrzliwy. Nigdy nie dawał za wygraną. Jeśli ktoś mi coś zrobił, musiał poznać prawdę.

— Nie jestem gupia — oburzyłam się, mechanicznie zakładając ręce pod boki. — Plubowałam tlenować! To cięszka placa. Naplawdę!

Starszy brat patrzył jeszcze przez chwile gniewnie, lecz po chwili złagodniał i tym razem. Cicho cmokając i zamykając oczy, pokręcił przecząco głową. Podszedł do mnie powoli, następnie połaskotał swoim ogonem po nosie. Dość dawno zauważyłam, że traktował mnie inaczej niż innych. Nigdy nie pytałam dlaczego, ale musiało mieć to związek z naszym pokrewieństwie. Roześmiałam się głośno. On nie uśmiechał się za często, był bardzo sztywny, zupełnie jakby ktoś odebrał mu dzieciństwo, zabrano jego najlepsze zabawki. Cholera jedna wiedziała, co było prawdziwą przyczyną. Nigdy się nie zwierzał. Niechętnie rozmawiał. Najlepiej wychodziło mu pouczanie mnie. Innych traktował bardzo oschle.

— Vegeta psestań — Próbowałam powstrzymać jego ogon swoimi małymi rączkami.

Mężczyzna jednak nie przestawał mi dokuczać, aż w końcu sam się roześmiał, jednak cicho, ledwo dosłyszalnie. Zupełnie jakby mu się wymsknęło. Ktoś inny mógłby to pomylić z krząknięciem, kaszlnięciem czy coś, ale ja wiedziałam. Sam fakt, że tylko przy mnie nie był tym ponurym Saiyaninem sprawiał mi ogromną radość. Nikt nie znał go z tej strony i pewnie tak miało pozostać. To wszystko czyniło nasze wspólne chwile tymi wyjątkowymi.

Uśmiechnęłam się szeroko, a następnie schowałam pod ciężkie posłanie mając nadzieję, że tym samym zrezygnuje z dręczenia mnie. Niestety byłam w błędzie. Wyciągnął ręce kontynuując łaskotanie. Starałam się unikać jego szybkich palców, ale byłam zbyt wolna. W dodatku zaczynało brakować świeżego powietrza. Wreszcie zgrzana i zmęczona od ciągłego śmiechu wygramoliłam się spod pościelowej skóry błagając przez łzy by przestał. Bolał mnie nawet brzuch.


Kiedy zaprzestał dotychczasowej czynności zaskoczyłam go, gdy wyskoczyłam, a następnie uczepiłam się jego szyi. Zdumiałam go. Vegeta usiadł. Uczyniłam to samo odrywając się od niego. Jego mina diametralnie się zmieniła i na powrót stał się zimny. Nie mogło to wróżyć niczego dobrego. Nigdy. Jak bardzo złe wieści przynosił? A może wciąż chodziło o moje kłamstwo? Gartu nalegał, bym nikomu nie zdradzała o istnieniu kamienia. Sam nie wiedział, do czego można było go wykorzystać. On uznał, że będzie mi potrzebny i kto wie? Może niebawem?

— Tak naprawdę przyszedłem się pożegnać.

Zdumiona upuściłam powietrza z płuc. Nie chodziło o mnie. Znowu miał misję. A dopiero co wrócił. Zazdrościłam mu tego, że nie musiał gnić na tej planecie.

— Jak to?

— Jutro, wraz z Nappą wyruszamy na kolejny podbój. Wiesz, polecenia Freezera.

Loty w kosmos. To było coś, o czym marzyłam. Wiedziałam, że byłam na to za mała. Dzieciaki nie latają na wyprawy, chyba że jako niemowlęta. Ja nie byłam jedną z nich.

— Mogę lecieć z Tobą? — zapytałam, chociaż znałam odpowiedź. — Plosę...

— Kiedyś i na ciebie przyjdzie pora — uśmiechnął się półgębkiem. — Póki co, nie masz podstawowego szkolenia. To w chwili obecnej nie pozwala ci to na jakiekolwiek misje.

— No weś! — naburmuszyłam się.

Za każdym razem przypominał mi jak jeszcze długo musiałam czekać na ten wielki dzień. A ja tak bardzo chciałam już wyruszyć w przestrzeń kosmiczną. Nie tylko uczyć się o niej i słuchać opowieści brata i ojca o tym, jak to cudownie jest dryfować pośród gwiazd.

— To bardzo niebezpieczna wyprawa.

— Ja się nie boję. — Machnęłam lewą ręką jakbym dzierżyła w niej szablę.

— Nie wątpię w to. — Po raz kolejny jego kącik ust poruszył się tu górze. Przyklepał moją czuprynę. — Gdy będziesz starsza wyruszysz razem ze mną. Wszystkiego cię nauczę, siostro.

— Popats, jaka jestem silna!

Wyskoczyłam z łóżka i zaczęłam pokracznie wykopywać nogą jak do niewidzialnego przeciwnika. Wreszcie straciłam równowagę, a potem upadłam. Vegeta przyglądał mi się z uwagą i nieukrywanym rozbawieniem. Do oczu napłynęły mi łzy. Było mi potwornie przykro, że się ze mnie śmieje. Starałam się jak umiałam, choć tak naprawdę nie mogłam się niczym pochwalić. Zacisnęłam piąstki na kolanach usiłując powstrzymać szalejące emocje.

— Brawo, mała — klasnął powoli trzy razy w dłonie. — Następnym razem będzie lepiej.

Zupełnie zaskoczona jego słowami zamrugałam kilkukrotnie zapominając o upokorzeniu. Nie byłam najgorsza? Pochwalił mnie.

— Jak wrócę pokażesz mi parę sztuczek, ok? — zaproponował, mrugając okiem. — Będziesz trenować pod moją nieobecność, prawda?

Przytaknęłam z kwitnącym uśmiechem na twarzy. Niczego bardziej nie pragnęłam. Uczyć się pod okiem brata, szanowanego księcia, wielkiego wojownika. I to wszystko przed oficjalnym szkoleniem. Nic lepszego nie mógł mi zaproponować. Musiałam jedynie czekać, aż wróci.

Skoczyłam na niego, wspinając się ponownie na tors. Machnęłam ogonkiem w prawo, w lewo, a następne zahaczyłam o jego nos, tak jak uczynił to mnie. Chciał powrócić do poprzedniego tematu o moim dziwnym zachowaniu. Za nic nie chciałam przyznać się do posiadania magicznego przedmiotu, osoba, która mi go powierzyła, liczyła na dyskrecję. Każdy, kto go miał w posiadaniu, mógł wykorzystać go do naprawdę niecnych celów. Obawa przed przechwyceniem go przez naszych wrogów napawała mnie strachem.

— Znaleziono dwa skradzione miecze nieopodal zbrojowni — zaczął powoli. — Również w tym miejscu ciebie znaleziono. Jak to wytłumaczysz?

— To plawda — pospieszyłam z odpowiedzią. — Bawiłam się w zabijanie tych złych Tsufulian.

Były rzeczy, na temat których nie mogłam kłamać, jak choćby miejsce zdarzenia. Chociaż starszy brat był moim idolem, to nie zawsze chciałam, by miał nade mną pełną kontrolę. Nawet kiedy to on wykazywał zainteresowanie, w przeciwieństwie do ojca.

— Uważaj, bo ci uwierzę — burknął, przewracając oczyma.

— Tak, wzięłam te miecze, ale uzywałam do zabawy. Tylko — ciągnęłam dalej. — Kiedy ostatni Tsufulianin z Vegety umalł zostawiłam je tam. Pseciesz nie odniosę! Od razu powiedzom, że złodziej jestem!

— I zamierzałaś wrócić do domu, lecz jeden z naszych wojowników przyprowadził cię?

— No... — potaknęłam z przesłodzonym uśmiechem mrugając przy tym, jak jakaś idiotka.

— To jak wytłumaczysz mi brak życiowej energii? Wszystko wiem.

Uśmiech znikł mi z twarzy. Nie miałam kompletnie zielonego pojęcia, co powinnam była w tej chwili mu powiedzieć. Co wymyślić, a co wyjaśnić naprawdę? Dostałam zawrotów głowy od natłoku myśli!

— Jak na czterolatkę z naprawdę kiepskim startem jesteś cwana.

Otworzyłam usta, zastanawiając się jakie kłamstwo z nich wyjdzie, co tym razem głupiego powiem, jednak nic sensownego nie potrafiłam wydukać. Byłam koszmarnym krętaczem i szczerze wolałam zamilknąć niż powiedzieć o kilka słów za dużo. Ostatecznie i tak zawsze mówiłam bratu o wszystkim. Teraz musiało być inaczej.

Niespodziewanie drzwi się otworzyły, a w nich ukazała się Verinia, nasza matka. Uratowała mi skórę i tym razem, chociaż sama o tym nie wiedziała. Ot czysty przypadek. Co ja bym bez niej zrobiła? Nie mogłam przecież nikomu zdradzić, że posiadałam kamień Mandaru i po prostu starałam się wykorzystać jego moc do skradzenia dwóch głupich mieczy. Miałam tylko bezpiecznie i niezauważenie wrócić do włości jakby nigdy nic. W chwili, gdy zakładałam Mandarkerę, nie zdawałam sobie sprawy z potęgi małego świecidełka.

— Och, Vegeta jest z tobą — na jej twarzy zakwitł uśmiech. — A już się zastanawiała co to znowu za hałasy.

— Witaj, matko — zawołaliśmy chórem, sztywniejąc jak struna.

Ta kobieta bardzo lubiła królewską etykietę. Każdy ukłon dodawał jej pozycji, nawet gdy robiły to jej własne dzieci. Krótko mówiąc, uwielbiała być czczona i traktowana jak najważniejsza osoba na planecie.

— Słychać was w całej posiadłości.

— Matko — Vegeta nagląco podniósł się z siedzenia. — Przyszedłem się pożegnać. Jutro wyruszam z misją.

Kobieta westchnęła i udała po raz kolejny, że nie przejmuje się, iż jej starszy, dorosły już syn wyrusza w odległą podróż. Wiele razy słyszałam, jak nie podobało jej się to, jak mój brat latał po kosmosie w pogoni za nowymi planetami dla białego jaszczura. Stwora, którego widziałam parę razy z okien pokoju. Matka nigdy nie pozwalała mi z niego wychodzić, gdy Changeling gościł na naszych ziemiach. Ze wstydu, czy obawy? A może jedno i drugie?

— Ach, tak. Jutro ruszasz na tę Ziemię — wydawała się znużona tym tematem. — Podrzędny żołdak nie dał sobie rady?

— Na to wygląda. Twierdził, że stawiano opór. Szczerze to jestem ciekawy kto na takiej beznadziejnej planecie pokonał Raditza — rzekł z nutą fascynacji. — I wrócę jako zdobywca.

Kobieta przestąpiła kilka kroków, rozejrzała się po smutnym pomieszczeniu, a następnie ruszyła z gracją do obszernego okna. Miała na sobie długą do ziemi fioletową suknię, która cicho szeleściła przy każdym pokonanym centymetrze. Nie lubiła nosić stroju bojowego, chociaż były to najwygodniejsze ciuchy na całej planecie i w okolicznym kosmosie. Obserwowałam ją z uwagą. W ogóle nie patrzyła na mnie od chwili przybycia. Na pewno chciała mnie ukarać za ostatni incydent, ale w obecności Vegety nigdy tego nie robiła. Zapragnęłam, aby nie opuszczał pomieszczenia. Matczyny wyrok przecież i tak nie mogła mnie ominąć, ale skrócić o kilka godzin, do świtu owszem.

— Co do tego nie mam wątpliwości, synu — szepnęła z przekąsem. — Nie podoba mi się fakt, że zajmujesz się robotą dla podrzędnych żołnierzy. Księciu nie przystoi sprzątać po miernotach.

Saiyanin jedynie wzruszył ramionami, a następnie z ręką na torsie ukłonił się raz jeszcze kobiecie, szepcząc dumne: Matko. Po tym opuścił pomieszczenie. Błagalnym wzrokiem usiłowałam go dosięgnąć, ale było to na nic. Jeżeli miał wyruszyć przed świtem w drogę, musiał się do niej przygotować. Jedyne co wiedziałam, to to, że Ziemia, na którą się wybierał była naprawdę daleko i nie prędko mieliśmy się ponownie spotkać.

Gdy tylko drzwi się zatrzasnęły, zamknęłam powieki, wyczekując standardowej reprymendy. Zdążyłam do nich przywyknąć. Matka karciła mnie każdego dnia. Cokolwiek nie uczyniłam, była niezadowolona. Nie spełniałam jej oczekiwań. Czasami głośno do siebie mówiła, że to wina długiego pobytu w inkubatorium, a innym razem, że sam poród mnie uszkodził. Żadne z tych zdań nie było przyjemne. Vegeta twierdził zupełnie co innego. O ojcu nawet nie zamierzałam myśleć. Gdyby mógł, odesłałby mnie na inną planetę.

Królowa jeszcze chwilę zapatrywała się w czerwone w niebo, po czym westchnęła. Bardzo ciężko. Zacisnęłam pięści i powieki. Nasłuchiwałam jej dostojnych, a jednocześnie gniewnych kroków. Starałam się utrzymać miarowy oddech, ale im była bliżej, tym trudniejsze było to zadanie.

— Możesz wytłumaczyć mi, co się stało? — zagrzmiała.

Na sam dźwięk jej donośnego głosu struchlałam. Przełknęłam ślinę ani myśląc o podniesieniu powiek. Stres zaczynał mnie tak zjadać, że ciało mimowolnie zaczynało drgać. Jak mantrę powtarzałam w głowie, by nie wyjawić całej prawdy. Bez względu na wszystko, jeśli mojej rodzinie coś by się stało, a mieliby wiedzę o niecodziennym zielonym kamieniu, mogłyby wydarzyć się katastrofalne rzeczy.

— Ukradłam ze zbrojowni miecze — wyznałam bez cienia skruchy, ale z nutą strachu. — Chciałam się pobawić. Denerwowanie Kohlra jest... fajne.

Wystawienie mnie dwukrotnie na próbę milczenia w ciągu jednej godziny, a może dwóch było przesadą. Miałam tylko cztery lata, a wymagano ode mnie niesamowitych rzeczy. Im dłużej tu stała, tym ciężej mi było. To był jeden z powodów, przez które nie podnosiłam powiek. Gdybym wcześniej wiedziała, do czego zdolna była Mandarkera nigdy nie użyłabym jej do kradzieży. Nie musiałabym teraz na każdym kroku tłumaczyć się, dlaczego byłam skąpana w błocie w połowie martwa. To tajemnicze świecidełko o mało mnie nie zabiło.

— Ile razy mam ci powtarzać, że zbrojowni, maszynowni czy magazynów z żywnością się nie dotyka? — warknęła z wyniosłością. — Po raz kolejny mnie zawodzisz, Saro.

Przewróciłam oczami, skubiąc w ciszy ogon. Kazania zawsze brzmiały tak samo. Zawiodła się na mnie. Nie tego oczekuje i w ogóle, to jak mogę tak szargać naszym imieniem. Nie bez powodu byliśmy królewskim rodem, a ja wszystko psułam.

— Zachowujesz się jak pospolita dziewucha, bez krzty wyrachowania — wysyczała z wysoko podniesioną głową. — Przynosisz wstyd naszej rodzinie.

Cicho wypuściłam powietrze nosem, kierując wzrok gdzieś w dół. Tak często słyszałam to z ust ojca, że nie powinno było to robić na mnie wrażenia, ale jeszcze nigdy nie padło to z ust królowej. To zabolało, a jednocześnie zdenerwowało mnie.

— Nie rozumiesz ile mnie kosztowało noszenie ciebie pod sercem! — z jej ust wylała się gorycz. — Poświęciłam dla ciebie swoje życie! A ty nawet nie potrafisz się odwdzięczyć za to!

— Za co? — wycedziłam przez zęby, usiłując zachować spokój. — Nie prosiłam cię o poświęcenie! Chcę jedynie być wojowniczką! Tak wielką i wspaniałą jak Vegeta!

Kobieta z oburzeniem podeszła do mnie w ułamku sekundy. Nawet nie zarejestrowałam, kiedy znalazła się przede mną, wymierzając siarczysty policzek w twarz. Odruchowo sięgnęłam do obolałej części ciała. W oczach stanęły łzy.

— Ty nigdy nie będziesz wojowniczką. Jesteś za słaba.

Po tych słowach wyszła i choć z wysoko podniesioną głową to z dziwnym wyrazem twarzy. Łzy pociekły po policzkach. Uważali mnie za wybryk natury, za niegodną tytułu, za słabeusza, któremu nawet nie chcieli dać szansy! Ugięły się pode mną kolana i osunęłam się na łoże, cicho szlochając. Nienawidziłam tej chwili. Czułam się jak więzień we własnej skórze. Podarowano mi życie, a jednak je zabierano. Dlaczego nie mogłam być godną rodziny królewskiej? Czy chęci to było za mało?

Teraz jeszcze bardziej brakowało mi Vegety. Myśl, że miałam go nie zobaczyć przez najbliższe kilka lat, napawała smutkiem. Jak miałam nie zwariować, mieszkając pod jednym dachem z osobami, które traktowały mnie jak coś gorszego? Jedyne co chciałam, to by we mnie uwierzyli, dali szansę. Pragnęłam być wojownikiem. Najlepszym z najlepszych! Być godną tytułu księżniczki i z zaszczytem reprezentować swój lud.

Czy to były nierealne marzenia?

Czy właśnie dlatego Gartu podarował mi klejnot Mandaru? Obiecałam sobie, że będę po kryjomu trenować tak długo, aż wróci mój brat. Tylko on wierzył, że mogę coś osiągnąć. Uwierzył, gdy mnie poznał po raz pierwszy. Opowiadał mi o naszym początkowym spotkaniu, a później kilku kolejnych. Jednak najważniejsze było to, w którym stanęliśmy twarzą w twarz. Miałam zamiar utrzymać to wspomnienie na zawsze. Gdy go zobaczyłam po przebudzeniu z inkubatoryjnego snu zrobił na mnie ogromne wrażenie. Już w pierwszej chwili chciałam być jak on.

Wytarłam zapłakaną twarz, gramoląc się z pościeli. Zajrzałam pod łóżko i szukając skrytki pod materacem, odnalazłam po nim moje magiczne świecidełko. Przyciskając je do piersi, podeszłam do jedynego okna w komnacie. Wyjrzałam za nie, obserwując zapadający zmrok. Za dnia było tu ponuro, a w nocy jeszcze bardziej. Słońce bardzo rzadko przebijało się przez brunatne chmury, które skrzętnie ukrywały przed nami czerwone niebo.

— Będę na ciebie czekała, Vegeto — szepnęłam do siebie. — Będziesz ze mnie dumny, obiecuję.




~~*~~

Oryginalny obraz przedstawiający małą księżniczkę autorstwa JuneReito znajdziesz TUTAJ

Od autora: błędy wynikające z niepoprawnej wymowy dziecka są zabiegiem celowym.

11 komentarzy:

  1. Zakazana.
    14 września 2008 o 2:55 PM

    Pokaże im na co ją stac! Yeaa chce to przecztacc :P Uparta dzieewczynka hihi.Aa ja chciałabym mieć takiego brata. Mmmm ^^pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Heidi xD
    15 września 2008 o 6:33 PM

    hej;* I niech tak trzyma! Stanowczość to podstawa. Chciałabym mieć taką siłę woli i zmusić się do trenningu.. Ach :) Genialna notka :* [>heidi-torres<]

    OdpowiedzUsuń
  3. Baśń
    22 września 2008 o 1:50 PM

    Uparta dziewucha z tej Sary:D B. ładnie :) Pozdrawiam serdecznie :*Już niedługo new na kraina-belli ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. angelika935@amorki.pl
    24 stycznia 2010 o 2:05 PM

    A to uparciuch z Sary ;) ale na pewno stanie się wielką wojowniczką :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    no jestem ponownie po dłuższej przerwie... och co za uparta z niej dziewczyna, jeszcze pokaże im... a te relacje z bratem świetne...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weny nie brakuje, a czasu. Czasem chęci XD ale tak to bywa gdy są sprawy ważniejsze.
      Pokaże wszystkim, a co xD

      Usuń
  6. Hej,
    z naszej małej jest uparta dziewczyna :) jeszcze pokaże wszystkim co potrafi... dobrze, że ma tak dobre relacje z bratem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  7. Aww, bardzo podoba mi się relacja Vegety z Sarą! Ja w ogóle lubię jego ludzką stronę, choć tak rzadko ją pokazuje, to wiem, że gdzieś w środku ona w nim drzemie :) i świetnie, że uaktywnia się przy swojej młodszej siostrze :) Sara jest przesłodka, taka mała wojowniczka! Fajnie, że pokazujesz jej historię od małej dziewczynki. No i stwierdziła, że Vegeta się nie uśmiecha, zupełnie jakby ktoś mu odebrał dzieciństwo - chyba trafiła w punkt, w końcu był jej starszym bratem i miał znacznie więcej obowiązków. Lecę dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki! Staralam sie jak moglam, by okazac go z tej ludzkiej strony, ale nie za bardzo, wszak to wciaz ten Vegeta pod obcasem Changelinga. 🤭 az jestem ciekawa co powiesz na pozniejsze ich relacje ;)

      Usuń
  8. I znowu się widzimy.

    Miło zobaczyć w twoim tekście też momenty, gdzie starasz się budować postacie i ich relacje. Zbyt dużo fanfików DB/DBZ opiera się tylko na walce. Podoba mnie się też, że czerpiesz z „lore” serii. Jak choćby wzmianka o Arconianach.

    Ale bym się przyczepił trochę do typografii w dialogach. To w sumie się dzieje w każdym rozdziale. Czyli tutaj robisz to poprawnie, bo w normalnej typografii książkowej używane są właśnie myślniki. Ale jak kończysz dialog, albo przechodzisz do wtrącenia narratora, używasz już dywizu. Lepsza byłaby konsekwencja. Albo używamy myślników pod obu stronach (bardziej książkowo) albo dywizów po obu stronach (bardziej internetowo).

    Oprócz tego widzę, że tekst zaczyna powoli się rozkręcać i wchodzić na teren mangi/anime. Chociaż dość widoczne różnice są już teraz. Freezer nie zniszczył planety Vegety, a książę Vegeta już dorósł. Nic tylko czytać dalej, aby dowiedzieć się więcej. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem wiem. Od lat to stosuje, bo mi się zwyczajne podoba 🙈😅 ale w końcu dorosłam do tego by przejść na jedno z nich, tylko znaleźć czas by to wszystko przemianować... Zajmie mi wieki ten czyn 😱. Kiedyś na pewno to uczynię, ale jeszcze nie teraz. Słabu mi na samą myśl 🤣🤣🤣 Do tego winna siąść z jakimś dobrym trunkiem, ale obecnie męczę antybiotyk, wię zero % na tapecie, a to mnie nijak urządza. Haha!

      Dziękuję mimo wszystko za miłe słowa, za dostrzeżenie delikatnej poprawy i wyłapania drobnych szczegółów jakim jest budowa relacji.

      Tak. Czerpię wiedzę i inspiracje z wielu miejsc. Nie lubię płytkich opowiadań i samego mordobicia, choć nie ukrywam, że pisać o tych scenach baaaaaardzo lubię. Mam nay, że wkrótce się przekonasz.

      Pozdrawiam ciepło.

      Usuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!