15 lutego 2018

*13. Upokorzony Saiyanin

Niczym rozjuszona kotka wymachiwałam brązowym ogonem, jednocześnie obnażając zęby. Nie przewidziało mi się. To był ten sam chłopak co wtedy. Teraz doskonale pamiętałam. W tamtej chwili był nie tylko moim wybawcą, ale i oprawcą. Gdybym nie postanowiła użyć kamienia, zostałabym poćwiartowana jego ostrym jak brzytwa mieczykiem. Nie potrafiłam zapomnieć, jak ciął nim po kolei każdego z podwładnych Imperatora. Po nocach śniła mi się ekstremalnie szybka śmierć jaszczura. Gdyby nie strach przed tym, że mógł mnie pociąć, jak innych skoczyłabym mu do gardła. Łatwiej było zasłonić się bratem i szczekać.

— Wytłumacz się. — Vegeta złapał mnie za rękę. Wyszarpnął do przodu.

Wszyscy spoglądali na mnie z nieukrywanym zaciekawieniem. Nie wliczając w to księcia, on patrzył podejrzliwie. Nie dane było mi nacieszyć się chwilą. Jak zaszczute zwierzę zjeżyłam się, kolejny raz odsuwając się od niebezpiecznego nastolatka. Nie miałam zamiaru przypadkowo paść jego ofiarą. Nie miałam pojęcia czy Vegeta stanąłby w mojej obronie. Poza paroma mglistymi wspomnieniami nie wiedziałam nic o tym Saiyaninie. Prawdę mówiąc, było to przykre. Nie poznawałam własnego brata. Był taki oschły niczym stare drzewo, któremu od lat żałowano wody. Nawet z zewnątrz nie wyglądał tak samo. Czas bardzo go zmienił, a ja zastanawiałam się, czy chciałam poznać jego historię. Ciężko westchnęłam, wiedząc, że nie wykręcę się z tej opowieści.

— Przyleciałam na tę planetę wraz z resztą załogi Freezera. — Zaczęłam cicho i niechętnie. — Kiedy wylądowaliśmy — wskazałam na młodego chłopaka — on zaatakował nas bez ostrzeżenia. Ciął wszystkich jak jakieś mięso!

Spojrzeli na nastolatka, tylko nie w ten sam sposób. Moje oczy łypały groźnie, żądając zadośćuczynienia. Oni nie rozumieli, że o życie walczyłam niemal każdego dnia, zmuszając się do poniżenia i kłamstw. Mało brakowała, a pogrzebano by mnie wraz z oprawcą. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zniósłby takiej klęski.

— Ale... Nie przypominam sobie, bym tam ciebie spotkał. — Zabrał głos w obronie. — Pamiętałbym. Jesteś tylko dzieckiem.

— Bo nie musiałeś! — uniosłam się gniewem.

Nie chciałam przebywać z kimś, kto jeszcze parę lat temu zrobiłby wszystko, by moje życie zakończyło się jeszcze przed początkiem nowego. Mimo tego, że byłam wobec niego agresywnie nastawiona, zdawało się, że jest mu przykro z zaistniałej sytuacji. Czy kajał się na myśl, że mógł pozbawić życia młodszą i jedyną siostrę księcia? Może tak, a może nie. To równie dobrze mogła być gra. Jak wytłumaczyć się kolegom, że chciało się zamordować z zimną krwią dzieciaka, który nie miał z nim w starciu żadnych szans?! 

— Czekaj, czekaj... — Pokręcił rękoma karzeł w niedowierzaniu. — Jak to przyleciałaś z Freezerem? To było jakieś... Trzy lata temu. Jakim cudem nikt ciebie nie zauważył?

Teraz to na niego łypnęłam, ukrywając tym samym kolosalne zdumienie. Osaczył mnie swoimi pytaniami. Na większość nie miałam zamiaru odpowiadać. Nie mogłam. Sekrety winny pozostać sekretami. Owinęłam ogon wokół tali, a następnie w kilku susach dosięgnęłam swój stary płaszcz. Zwinnym ruchem przerzuciłam go ku plecom, tym samym zmuszając zebranych do odsunięcia się. Przypięłam guzik pod szyją, a następnie opatuliłam się nim szczelnie jak kokonem. Naprawdę poszukiwania ostatniego z rodu zajęło mi trzy lata? Niebywałe.

— Jak widać, małe smarkule potrafią się dobrze kamuflować — prychnęłam ostentacyjnie. — Nie posiadam żadnej mapy, nie potrafiłam odnaleźć Vegety na tej wielkiej planecie. Większość życia spędziłam na statkach kosmicznych. Nie mam zbyt dobrej orientacji w terenie.

— Jakim cudem nigdy nikt z nas nie wyczuł twojej obecności. A Vegeta? — Mężczyzna nie zamierzał poprzestać na dwóch pierwszych pytaniach.

Książę prychnął, jak tylko został wspomniany. Z oburzeniem wyjaśnił, że nie mógł wiedzieć, że tu stacjonowałam, nie znał mojej sygnatury i jak w ogóle jego zdaniem miał sobie nagle uświadomić, że jego martwa przez sześć lat siostra wstaje z martwych. Miał całkowitą rację. Też bym nie uwierzyła, jeśli dostałabym jasną informację, o eksterminacji całego gatunku. Po planecie nie został ślad, a mnie skrzętnie ukrywano przed następcą tronu. Dodoria może i nie potrafił zmusić mnie do gadania, ale miał łeb na karku. 

W międzyczasie zmieniła się rozmowa. Ziemianie mieli poważniejsze problemy, niż zastanawianie się jak siedmiolatka przetrwała po nieudanej inwazji Imperatora. Dziesięć lat... Miałam dziesięć lat. Wciąż za mało by być kimś. Dostrzegłam, że książę oddalił się od zebranych w całkowitym milczeniu. Obserwował niebo. Dopiero gdy podeszłam, dostrzegłam, jak bardzo miał spięte ciało. Nie miałam pojęcia jak się zachować. Czy winnam coś mówić?

Podeszłam powoli, bacznie go obserwując. Jego gniew narastał z każdym oddechem. Pięści zaciskały się mocniej. Nie byłam pewna, czy kumulowało się w nich KI. Nie tak dawno czułam się podobnie, rozpoznając swego niedoszłego kata. Uniosłam powoli rękę, jednak nim dosięgnęłam brata, zastygłam w bezruchu. Bałam się. Jakbym nagle.stwierdziła, że wszystko było snem. Dotąd jedyne co poczułam to siarczystą, nienawistną pięść na wciąż obolałym licu.

Nie musiałam nic więcej czynić. Gniew wezbrał w księciu tak dla mnie niespodziewanie, że aż zachwiałam się i upadłam w tył, jednocześnie obserwując, jak mężczyzna otoczony niebieskawą aurą odlatuje w tylko sobie znanym kierunku. Poczułam paniczny strach, nie wiedząc, dokąd zmierza. Mogłam go więcej nie zobaczyć. Z dudniącym sercem niezdarnie pozbierałam się, jednocześnie lamentując imię brata. Ruszyłam za nim, najszybciej jak potrafiłam. Jedyne co mi pozostało to nie stracić go z oczu.

Na moje nieszczęście jego wściekłość rosła jak temperatura podgrzewanej cieczy. Dogonić go graniczyło z cudem. Zwłaszcza gdy szalejący od prędkości wiatr smagał mą twarz i oczy jak rozjuszone baty. Nie byłam mistrzynią lotów wyczynowych. Nigdy nie musiałam trenować ekstremalnie szybkiego latania. Dziś żałowałam, że nie zabrałam się za to, kiedy poszukiwałam brata.

Wreszcie Saiyanin rozładował swe emocje. Nie brakowało w nich krzyków, których nie miałam szansy zrozumieć — zbyt głośno huczał mi wiatr w uszach. Westchnęłam. Widziałam jedynie część jego walki i wiedziałam, że ją przegrał. Przegrał, to było zdecydowanie za delikatne słowo. Poległ tak bardzo, że szarpnęło to jego dumą. Widziałam na własne oczy. Nigdy wcześniej nie widziałam, jak walczy, nie miałam pojęcia, jak bardzo był silny. Znałam jedynie opowieści o cudownym dziecku, a później dorosłym księciu, z którego rodzice byli dumni. To musiało wiele znaczyć.

Vegeta w końcu zatrzymał się na odludziu. Przywitał nas surowy, kamienisty obraz. Nie wiele różniło się od tego, w którym go znalazłam. Tutaj jednak nie prowadziła żadna ubita droga dojazdowa. Dogoniłam go, lądując tuż za nim. Nie bardzo wiedziałam, jak rozpocząć rozmowę. Miałam tak wiele pytań, tak wiele chciałam też powiedzieć, a jednak milczałam.




— Vegeta... — Wykonałam nieśmiały krok w przód.

Wciąż rozjuszony Saiyanin odwrócił się tak szybko, że z ledwością to zarejestrowałam. Jego furia nie zmalała po locie. Nawet powiedziałabym, że gdy zabrałam głos, eksplodowała.

— Wynoś się! — ryknął, wymierzając we mnie pięścią.

Nie było szans na unik. Nie spodziewałam się ataku. Ponownie. Uderzona ze sporą siłą oderwałam się od podłoża i upadłam. Szkoda, że nie tuż obok, a spadłam ze skalistego wzniesienia, na którym wylądowaliśmy. Cios był może nie zbyt bolesny, ale za to paraliżujący. To nie był mój brat. Nie takiego go zapamiętałam. Spadając, zacisnęłam powieki, pod którymi pojawiły się łzy. Upadając na twarde podłoże, złapałam łapczywy haust powietrza. Zraniona jego zachowaniem zacisnęłam powieki jeszcze mocniej. Nie tego oczekiwałam przez te wszystkie lata. Czyżby dawno temu skreślił mnie ze swojego życia? Postawił nad wspomnieniem gigantyczny krzyżyk? Może nawet zapomniał, że w ogóle kiedyś istniałam.

Ziemia zaczęła wibrować. Drobne kamienie podskakiwały, rozpoczynając bezskładny taniec. To musiał być on. Wstrząsy stały się silniejsze, a chwilę później góra, z której zostałam zrzucona, rozpadła się na kawałki. Żywcem mnie pogrzebał. Vegeta nie próżnował w swojej złości. Cokolwiek teraz myślał... Był bardzo niebezpieczny. Zrozumiałam, że jeśli teraz bym podeszła mógłby mnie jednym ciosem zabić. Nie po to przebyłam tę całą przeklętą wyprawę.

Wykaraskałam się z rumowiska, ciężko dysząc i kaszląc od nagromadzonego w ustach pyłu. Vegeta był skończonym idiotą! W ogóle nie obchodził go mój los? Wspięłam się na inny szczyt. Zadbałam o to, by był oddalony na tyle, by mnie ponownie nie zaskoczył. Usiadłam, krzyżując nogi, a następnie wsparłam się o nie łokciami, a głowę oparłam o otwarte dłonie. Miałam zamiar w ciszy obserwować poczynania następcy tronu saiyańskiego. Spojrzałam w niebo, szukając tam jakiegoś mądrego słowa. Wiedziałam, że przyleciałam w dość dziwnych okolicznościach, że wszystko stawało do góry nogami, ale on nie miał prawa potraktować mnie jak zwykłego śmiecia.

Westchnęłam, dostrzegając zbliżające się czarne, burzowe chmurzyska. Pogoda nastała tak ponura, jak humor samego księcia. Był on nad wyraz zdenerwowany. Jego moc rosła z sekundy na sekundę i gdyby nie jej gwałtowny wzrost powodujący trzęsącą się ziemię dookoła mogłabym tego nie zauważyć.

— Już ja was znajdę przeklęte cyborgi! — wykrzyczał w niebo. — Pożałujecie, że stanęłyście na mojej drodze!

W oddali rozbłysło się światło pioruna, ukazując gęstą strukturę chmur. Vegeta był niesamowicie wściekły, takiego do tej pory go nie znałam. Przerażał mnie, a zarazem fascynował. Czy taki był naprawdę mój brat? Ta aura, która spowijała jego ciało i ten złocisty kolor włosów. Legenda, którą niegdyś uraczyła mnie matka na dobranoc, była prawdziwa. Tacy wojownicy jednak istnieli i jeden właśnie stał przede mną. Żołnierze o tak nieograniczonej mocy, że mogli zabijać samym wzrokiem. Jakim więc cudem jakiś cyborg był silniejszy od takiego księcia? Czy tak naprawdę legendarny pogromca świata był jednak słabszy, niźli się wszystkim zdawało? A może miało to głębsze dno?

Minęło sporo czasu od nieudanej rozmowy z Vegetą. Długo jeszcze, rozmyślałam nad tą zagadką, chroniąc się przed rzęsistym deszczem pod czarną peleryną. On stał jednak niewzruszenie. Wyglądał, jakby obserwował ponure niebo. Rozmyślał? Rozpamiętywał? Cokolwiek robił trwało to zbyt długo. Zaczynało być zimno. Cóż jednak miałam czynić? Nie miałam dokąd pójść. Nie miałam zupełnie nic — nie wliczając prochowca i magicznego artefaktu.

Dawno nie widziałam tu, na Ziemi takiej pogody. Dostrzegłam już jakiś czas temu, że było wiele rozmaitych klimatów, a wszystko zależało od regionu planety względem słońca. Zupełnie inaczej niż na naszej Vegecie. Na wielu planetach zresztą także. Wracając do wspomnień z wczesnego dzieciństwa, nigdzie nie dostrzegłam tak urozmaiconej flory i fauny. Czyste powietrze, woda i ta grawitacja całkowicie się odróżniały. Śmiałam stwierdzić, że mój niegdyś ukochany dom przypominał tutejsze pustynie, gdzie ziemia była jałowa i bez wyrazu. Z opowiadań Reppera wiedziałam, że na naszej planecie panował głód i bieda. Tylko w  stolicy był dostatek. Miałam szczęście, że urodziłam się w wyższych sferach.

Rozpadało się na dobre. Vegeta ponownie począł niszczyć swoją energią teren pod stopami. Czy było to zażenowanie po przegranej walce? Czy był zniesmaczony swoją niedostateczną potęgą? Nie byłam pewna, ale takie odniosłam wrażenie. Trwało to w końcu zdecydowanie za długo. Mnie mówiono, że legendarny wojownik był najsilniejszą istotą we wszechświecie, jemu na pewno też i teraz musiał poczuć smak gorzkiego rozczarowania.

Ogromne i ciemne chmury spowiły resztę nieba. Jedynie aura Vegety rozjaśniała tereny wokoło ukazując już nocne sklepienie. Deszcz zaczął spływać mi  pod pancerz kombinezonu wykonanego przez Arconian. Oznaczało to, że materiał płaszczu miał już dość kontaktu z wodą. Przeszedł mnie chłodny deszcz, a żołądek także nie omieszkał poinformować mnie o swoim stanie. Czas było skończyć to żałośnie bolesne przedstawienie. Było mi żal brata, nawet jeżeli niczego nie rozumiałam. Nie mogliśmy jednak bez końca tkwić w miejscu.

— Vegeta! — zawołałam, lecz nie uzyskałam zainteresowania.

Delikatnie uniosłam się na niewielką wysokość nad ziemią, po czym podleciałam w stronę brata. Nie zbliżyłam się tak jak poprzednio. Przezorność wygrała.

— Vegeta… — Ponowiłam próbę kontaktu.

Niestety jego gniew nie zauważał mojej obecności, co powoli zaczynało robić się irytujące. Traktował mnie jak powietrze albo jak natrętną muchę. Nie mogłam na to pozwolić, nie teraz kiedy... Wkurzył mnie swoim zachowaniem. A podobno to ja byłam dzieckiem!

— Vegeta! Do cholery! Wołam cię!

Jak niby miałam zwrócić na siebie uwagę tak zdenerwowanego Saiyanina, jak on? Postanowiłam zrobić coś szalonego — rzuciłam ognistą KI w jego kierunku, która trafiła go w sam środek plecy. Odwrócił się jeszcze bardziej rozwścieczony niż dotychczas, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Ponownie wystrzeliłam, a co mi tam? Albo się uspokoi, albo całkowicie mu odwali. Jakaś część mnie chciała to sprawdzić, a inna zawalczyć o uwagę. Ignorowanie mnie było jak płachta na zwierzę, a on opanował to do perfekcji. Tym zwierzem jednak okazał się on. Nie wytrzymał i rzucił się na mnie niczym rycząca bestia. Tym razem starałam się obronić, lecz nie potrafiłam nawet dobrze go zablokować. Mocno uderzył mnie w twarz, runęłam z impetem w dół, prosto w kałużę. Leżąc, spojrzałam na niego ze zbolałą miną, pocierając pulchniejący policzek. Bolało jak diabli.

Strzelił we mnie niebieską wiązką energii. W ostatniej chwili zrobiłam unik. W miejscu, w którym przed chwilą spoczywałam, widniała głęboka dziura. Wytrzeszczyłam oczy, wyobrażając sobie, czy mogłabym skończyć jak grzanka.

— Odbiło Ci, do cholery?! — oburzyłam się, nie kryjąc paniki w głosie.

Wzleciałam na wysokość Vegety, ściągając wściekłe brwi. Nie podobało mi się jego zachowanie i miałam zamiar wyciągnąć od niego jakieś wyjaśnienia. Nie miałam zamiaru kulić się przed nim, a pokazać mu, kim byłam. Przed nim nie musiałam się ukrywać! Miałam prawo, by traktował mnie z szacunkiem! Nie tylko on należał do królewskiego rodu!

Niebo zabłysło od przecinającego go gromu. Ścisnęłam szczękę. Nie mogłam pozwolić mu sobą pomiatać. Miałam prawo walczyć o siebie! Nawet jeśli moje szanse z jego siłą były znikome. Chyba nie zamierzał mnie zabijać?

— Od kiedy tak ochoczo podnosisz na mnie rękę? — fuknęłam oburzona.

Czy aby na pewno był to mój, rodzony brat? On nigdy wcześniej tego nie zrobił! Tego dnia otrzymałam już kilka ciosów, w tym dwa całkowicie za darmo. A może nie miał okazji przez te lata? Tak naprawdę ledwo opuściłam inkubatorium i wcale nie musiałam wiedzieć, kim był.

Nie odpowiedział. Za to ruszył z zawrotną prędkością w moją stronę, zupełnie jakby chciał właśnie mi odpłacić za swoje niepowodzenia. Przez chwilę wisiałam w powietrzu jak słup soli, nie wiedząc, czy się bronić, zaatakować, czy może jednak uciekać. Gdzieś w oddali pojawiły się dwa tańczące w chmurach pioruny, a niedługo po nich rozbrzmiał huk. Burza nie odpuszczała, a wraz z nią coraz bardziej ulewny deszcz.

Jakaś cząstka mnie nie potrafiła działać. Powtarzała sobie, że rodziny się nie rani, ale czy miałam pozwolić dać się kolejny raz uderzyć? Czy nie wystarczająco już oberwałam od pomagierów Changelinga? Gdyby nie cudowne machiny lecznicze nie miałabym tak pięknej skóry, bez skazy. Tak łatwo było sprać bezbronne dziecko do nieprzytomności, by następnie wrzucić w cudowny płyn i doprowadzić do stanu sprzed masakry.

Kolejne dwie błyskawice uderzyły nieopodal. Niebo wyglądało na bardzo rozgniewane. Wyciągnęłam ręce przed siebie i zaczęłam w nich skupiać olbrzymią ilość energii. Nigdy nie używałam takiej mocy przeciw istocie żywej, wszak od jakiegoś czasu wędrowałam po pustkowiach trzeciej planety od słońca, a zwierzęta nie były mi groźne. Vegeta zawisł, przyglądając się uważnie moim poczynaniom. Nie byłam pewna czy na jego ponurej twarzy zagościł chytry uśmieszek. Jego zmiana sprawiła, że postanowiłam dokończyć. Możliwe, że postanowił mnie sprawdzić.

Gdy byłam gotowa, wystrzeliłam wiązkę energii, głośno przy tym krzycząc. Książę nie ruszył się z miejsca, zupełnie jakby chciał, bym straciła nad sobą kontrolę. Cóż, udało mu się. Wystarczyło sponiewierać mnie jak nic niewartego śmiecia. Wyciągałam do niego siostrzaną dłoń, a on miał mnie za nic! To było potworne doświadczenie.

Co on robi? Chyba nie chce... Przeraziła mnie ta myśl. Pocisk gnał ku księciu, a ja od razu pożałowałam tej decyzji. Mimo wściekłości, jaką do niego żywiłam przez kilka sekund, nie chciałam go zranić. Pospieszyłam ku niemu, a oślepiający błysk, który usiłowałam wyprzedzić, ograniczał znaczną widoczność.

Mężczyzna obserwował mnie z kamienną twarzą. Nie drgnął nawet o milimetr. Najprawdopodobniej wyczekując nadciągającej kikōhy. Z całej siły odepchnęłam go poza trajektorię lotu pocisku. Niestety, sama nie zdążyłam się uratować i odczułam na sobie wielką i palącą moc. Niewyobrażalny ból, którego tak dawno nie musiałam znosić. Bez jakiegokolwiek czucia z wysokości pięćdziesięciu stóp spadłam na ziemię, wbijając się w rozmokłe podłoże.

To było niesamowite, a zarazem niewiarygodne! Na własnej skórze mogłam się przekonać, jak bardzo się wzmocniłem, a sam fakt, że wraz z uderzeniem nie zemdlałam, był nad wyraz pocieszający.

Złocisty kolor włosów Saiyanina zanikł po tym, jak wylądował tuż obok. Znowu był sobą i z wielkimi pytającymi oczami przykucnął obok mnie.

— Dlaczego to zrobiłaś?

— Bo jesteś moim bratem — wybełkotałam z ledwością.

Wiedziałam, że za chwilę stracę przytomność, bo przed oczami majaczyły mi czarne punkty. Zanim jednak całkowicie utraciłam świadomość, wyczułam, jak podnosi mnie z napełniające go się wodą dołu.

***

Mroczne sny przerwało wdzierające się pod przemoczony płaszcz mroźne powietrze. Zerwałam się do siadu z krzykiem. Zdezorientowana rozejrzałam się po okolicy, mając nadzieję, że kolejny raz omotał mnie paskudny realistyczny sen. Okolica wydała się tak samo znajoma, jak w koszmarze. A może wcale się nie przebudziłam? Ciężko wzdychając, nie wiedziałam, czy mam się szczelniej opatulić przemoczonym okryciem, czy lepiej go zdjąć. Każda opcja wydawała się złym wyborem.

— Wreszcie się obudziłaś — mruknął posępnie znajomy głos.

Zerwałam się na równe nogi, a gdy spostrzegłam, siedzącego niedaleko księcia Saiyan zachwiałam się i upadłam. On jednak nie był snem. Odruchowo przyłożyłam dłoń do obitego policzka. Zapiekło, a ja zrozumiałam, że wszystko zdarzyło się naprawdę. Zamknęłam oczy. Co miało się dalej wydarzyć? Nic jednak się nie stało. Jego czarne oczy spoglądały na mnie. Tym razem w nich nie było tej nienawiści, jaka gorała w jego sercu najprawdopodobniej dnia poprzedniego.

— Powiesz mi, z kim walczyłeś? — zapytałam nieco z przestrachem.

Do tej pory każda próba rozmowy kończyła się dla mnie nieprzyjemnie. Bałam się, że poruszając ten temat, rozjuszę go ponownie. Musiałam jednak wiedzieć, co się tam wydarzyło. Dlaczego tak mocno go to ubodło? Tak wielu rzeczy nie rozumiałam, nie potrafiłam się odnaleźć.

— Cyborgi, a chłopak, który was zaatakował, przybył z przyszłości, by ostrzec nas o tym ataku. — burknął, patrząc gdzieś w dal.

Powędrowałam wzrokiem w tamtym kierunku, ale niczego poza ponurymi skałami nie zauważyłam. Niebo wciąż posępnie nad nami wisiało. Westchnęłam ciężko. Pozbierałam się z podłoża, odpinając chwilę później prochowiec. Nie ruszyłam się z miejsca. Postanowiłam nie zbliżać się, by nie narażać się po raz kolejny na gniew księcia.

Zawiał nieprzyjemny wiatr, a mną wstrząsnęło. Byłam całkowicie przemoczona, brudna i w ogóle do niczego. Poczęłam centymetr po centymetrze wykręcać materiał okrycia z nadmiaru wody, w nadziei, że tego dnia nie spadnie już żadna kropla. Liczyłam na odrobinę słońca albo chociaż jakieś ognisko.

— Brzmi bardzo nierealistycznie — mruknęłam, kontynuując swoją dotychczasową pracę. — To jest ta Ziemia, prawda? Czy ty próbowałeś się dowiedzieć czegoś o nas? O mnie...?

Ugryzłam się w język nie w porę. Pytanie, które mnie prześladowało od lat, wypłynęło z mych ust zupełnie niekontrolowanie. Upuściłam przemoczoną szmatę, po czym zasłoniłam wargi, truchlejąc. Patrzyłam na swego brata, czując narastający strach. Nie wykonał żadnego ruchu.

— Nie.

Tylko tyle? Nie miał nic więcej do powiedzenia? Po tylu latach? W ogóle nie kwapił się do rozmowy, uciekał wzrokiem, był tu, a jednak myślami gdzie indziej. Ja wręcz przeciwnie. Pragnęłam wykrzyczeć wszystko, co mi się przytrafiło od tamtego czasu. Nic nie chciał wiedzieć? W ogóle nie interesowało go moje życie? Nic a nic? Spuściłam głowę, żałując, że w ogóle postanowiłam zawiązać jakąś rozmowę.

— Jeżeli ktoś ci mówi, że zginęli wszyscy mieszkańcy, to zginęli wszyscy — burknął bez wyrazu. — Miałem szukać trupów pośród gwiezdnego pyłu?

Racja. Po co szukać czegoś, czego nie ma? Skąd miałby wiedzieć, że kilkoro smarkaczy zaciągnięto do robót na więziennych planetach? Byłam jednak zbyt mała, by to zrozumieć, a prostoduszność grała pierwsze skrzypce. Miałam ochotę palnąć się w czoło. Tyle lat wmawiałam sobie nieprawdę. Jednak tylko to utrzymywało mnie przy życiu. Może więc wcale tak zła ta naiwność nie była?

— Opowiesz mi coś? — zagaiłam nieśmiało. — Chciałabym się dowiedzieć coś o tobie i twojej przeszłości. Gdzie byłeś. Czy... Czy może gdzieś się minęliśmy w kosmosie?

Spojrzałam na brata jak zbity szczeniak. Naprawdę chciałam go poznać. Był wreszcie prawdziwy, tak samo, jak ja. Książę niechętnie postanowił nieco uchylić rąbka swej przeszłości. Trzęsąc się, jak osika przyznał, że został na Ziemi pokonany i pozwolono mu odlecieć, wylizać rany, by później móc kolejny raz stoczyć walkę z Ziemianami. Dowiedziałam się, że Nappa zginął z ręki niejakiego Gokū, który był tym tajemniczym Saiyaninem, o którym tak trąbiły armie KOH-u. Rozumiałam jego gniew, przegrał, gdy uważał, że chwycił byka za rogi. Los jednak bywał bardzo przewrotny i wiedziałam o tym doskonale.

Po wylizaniu ran na jednej ze stacji organizacji dowiedział się o planach Freezera i ruszył na Namek, gdzie kolejny raz spotkał Ziemian i ostatecznie walczył z armią specjalną Freezera. W głębi pomyślałam, że gdybym znalazła się w załodze, mielibyśmy szansę się już wtedy odnaleźć. Widocznie, gdy spotkał tam księcia wybitych Saiyan, uznał, iż nie mogę się z nim zobaczyć. A może to był tylko przypadek. Tam za to stracił życie Natto.

Nastała głucha cisza. Przeszłość nie była dla nas łaskawa. Ostatecznie książę dokończył historię, w której przyznał, że został uśmiercony na Namek i tylko dobra wola Namekan i Ziemian przywróciły go do życia. Na samą myśl, że mogłabym nigdy nie odnaleźć brata, odruchowo przyłożyłam dłonie w okolicę serca. Z trudem powstrzymałam łzy. Nie chciałam płakać, nie chciałam roztrząsać czegoś, co się nie wydarzyło. Zbyt długo tkwiłam w nierealistycznych fantazjach we własnej głowie.

Następca tronu Saiyańskiego, gdy tylko skończył swoją opowieść, oddalił się, niespiesznie powłócząc nogami na skarpę, gdzie kolejny raz postanowił stać jak kołek, wpatrując się w ciemniejące niebo. Usiadłam u podnóża, zastanawiając się ile czasu dać Saiyaninowi na pozbieranie myśli. Nie wyglądał na zafascynowanego obecną sytuacją. Ba, nie wydawał się nawet w najmniejszym stopniu zadowolony z mej obecności. Czy tak właśnie było? Mnie było lżej na duszy, gdy wiedziałam, iż moje pragnienia o spotkaniu go żywego się spełniły. Nie byłam już samotna. Bo tylko jego mi brakowało przez te wszystkie lata.

A jednak wciąż czułam się jak powietrze. Potrzebowaliśmy czasu, by uwierzyć w niemożliwe. Chciałam wierzyć, że wreszcie oboje ujrzymy światło na swej drodze. Po tym, jak książę się upora ze swoimi demonami i zdeptaną dumą. Pobiła go maszyna. A przecież legendarny wojownik miał być tym najpotężniejszym i niezwyciężonym. Legenda, choć była prawdziwa, okazała się mocno naciągana. Czy ja kiedyś także miałam szansę stać się kimś takim jak on?



17 komentarzy:

  1. ~Izunia.
    10 grudnia 2008 o 8:17 PM

    Notka ciekawa ;). Vegeta w swoim żywiole, jedyne, co mi nie pasowało, to ostatnie zdanie. Veg mówi, że Sara jest bardzo silna? Też coś xD.Może rzeczywiście tak sobie pomyślał, ale nie sądzę, żeby to kiedykolwiek i komukolwiek powiedział. Wiesz…. ta jego duma i ambicja (za to go kochamy). Poza tym mnóstwo literówek i ‚błędzików’. Pozjadane literki, brak przecinków… ech. Muzyczka cudna, naprawdę ją lubię. Przywołuje miłe wspomnienia i jest taka…. dragon ball’owa po prostu xD. Dobra, komentarz będzie króciutki, ponieważ się śpieszę do Seniora mego ;p. Pozdrawiam ;*;*!

    OdpowiedzUsuń

  2. ~Bryonly
    10 grudnia 2008 o 8:21 PM

    Notka jest dosyć ciekawa ;).Ale nie wiem dlaczego nazywa się akurat ,Upokożony Saiyanin’?Pomijam fakt,że nie piszę się ,upokożony’ ,ale ,upokorzony.UPOKORZONY przez ,rz’ a nie przez ,ż’. ;p,Brakuje mi też znaku ,?’ w zdaniu ,,- Ciekawe kto je stworzył jako pierwszy i dlaczego- ”.Ogólnie jest ciekawie ;D.Sarah walczy z Vegim…Zasłania Go w ostatniej chwili ;).Zapowiada się jakaś ciekawa akcja! ;)I dobrze!Czekam na news! :)!

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Odea
    11 grudnia 2008 o 4:48 PM

    Notka nawet ciekawa, fajnie muzykę dorałaś, aczkolwiek nie podobało mi się zachowanie Vegety. Nie zrozumiełam tego, dlaczego się tak nagle wkurzył i trochę na końcu był taki nie „Vegetowaty” ogólnie to notka fajna ;)Czekam na następny odcinek i pozdrawiam! xD

    OdpowiedzUsuń
  4. ~elizabeth
    13 grudnia 2008 o 5:21 PM

    notka bardzo fajna może faktycznie ostatnie zdanie takie nie vegecie, ale ogólnie to mogło mu sie wymsknąć :) przepraszam za krótki komentarz i zapraszam na newsa do mnie ^_^

    OdpowiedzUsuń
  5. karlitos@amorki.pl
    14 grudnia 2008 o 11:00 PM

    Co ja sie bedę rozpisywac. Poprostu ostro no i prosto ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. angelika935@amorki.pl
    19 kwietnia 2010 o 6:10 PM

    Bardzo fajna notka. Sara jest rzeczywiście silna i bardzo kocha swojego brata. Cieszę się, że go odnalazła!

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałem i dowiedziałem się, że Vegeta to niezły cwaniak xD Że niby Goku zabił Nappę? Hahaha! Ktoś tutaj wybiela swoją historię ;) No i też rzucił mi się w oczy tekst Vegety Lindy "Co Ty wiesz o zabijaniu?" :D Bogeta? Venda? xD Lingeta! :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Lepszy od Livety byłby jeszcze Vegusław xD
    Żarłomir xD To wspaniałe tłumaczenie JPFu. Podobno nazewnictwo w mandze Super będzie podobne :"( Nie wiem kto zrobił to gorzej RTL7 czy JPF xD I tak każdy jedzie po swojemu. Raperzy też mają to gdzieś i raz używają normalnych nazw, a w tym samym utworze potrafią powtórzyć to samo imię inaczej po "RTLowemu". Taka dygresja...
    Ale polecam!
    https://www.youtube.com/watch?v=jcAVoqUU3G8
    i Oxona.

    OdpowiedzUsuń
  9. Oryginalnie Yajirobe, a w anime był "jaskiniowcem" xD
    Komórczak to jedyny uzasadniony wybór polskich tłumaczy. Srsly, to ma sens, szczególnie że jest w biologii coś takiego jak komórczak. Z nim akurat nie mam problemu, ale z Songiem, BuBu, a w szczególności z Szatanem Serduszko już mam xD
    Raczej powinno być Buu, bo Toriyama zmieniał nazwy tylko odrobinę, a angielscy tłumacze to uszanowali, żeby trochę się różniło od oryginału, więc zamiast Boo dorzucili Buu :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozumiem, że Vegeta traktuje ją z góry i uważa za dzieciaka, w końcu nim jest :) ale tak samo traktował Gohana, nie doceniał go! A wszyscy wiemy, jaką gówniarz miał w sobie moc, nawet nie mógł się z nim równać wielki dumny saiyanski książę :D Mam przeczucie, że Sara też go jeszcze czymś zaskoczy!

    Podobał mi się bardzo ten fragment, jak Sara rozmyślała o legendarnym wojowniku z takim samym rozczarowaniem jak Vegeta, że jego siła jednak okazała się niewystarczająca w starciu z androidami.

    Ahhh, zaczyna się moja ukochana saga Komórczaka 😍

    Myślałam, że od czasu zabicia Freezy i jego ojca przez Trunksa a androidami minęły trzy a nie dwa lata? O ile to nie zostało specjalnie zmienione :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Hejeczka,
    pieknie bardzo się wzmocniała ale czyżby Vegeta chciał sprawdzić jej siłę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  12. Nappa zginął z ręki Vegety (chyba, że w tej wersji jest inaczej). I jakoś nie widzę powodu, dlaczego Vegeta by kłamał na ten temat. On się nie wstydził swoich wyborów, a z pewnością nie podczas sagi cyborgów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. u mnie ostatecznie Gokū pokonał Nappe :) Wiemy, że Vegeta kazał mu odstąpić od walki, a ten się zaparł, że nie odpuści. Vegeta nienawidzi niesubordynacji i dobija swojego. Tutaj Nie ma tego zakończenia. Nappą nie doczekał chwili, w której prosi księcia o pomoc. Gokū użył zbyt dużo siły podczas ataku kaioken. Nie jak w oryginale sparaliżował dryblasa, a złamał mu kręgosłup tym samym uśmiercając go. ;) Aż wpadłam tym samym na pomysł by kiedyś opisać ta sytuacją właśnie w bonusach. 🤔 W końcu jest inaczej niż w oryginale.

      Usuń
  13. Bonjour!

    Szczęśliwa trzynastka za nami.

    Dialogi momentami kuleją, ale podoba mnie się ogólny zamysł. Bardzo ciekawe było też to, że umieściłaś Sarę wewnątrz jednej ze scen z anime/mangi. To interesujący pomysł. Jak wspominałem, spodobała mnie się też interwencja Sary po własnym ataku.

    Aż szkoda, że dialogi nie są bardziej rozbudowane, a postacie nie chcą, ze sobą bardziej treściwie rozmawiać.

    Jednakże ogólnie to jeden z fajniejszych odcinków do tej pory ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym czasie Veguś nie miał zamiaru rozmawiać. Dialog rozbudowany to powinien być jedynie po stronie małolaty. Vegeta walczy z szarganą dumą i ostatnie czego chce to prowadzić treściwy dialog 😅
      Sara nie zna siły brata, nie wie jaki jest potężny. Sama nie ma świadomości czym dysponuje ona. Jako dziecko chcąc zwrócić uwagę zaginionego, a nawet martwego brata posuwa się do ostateczności, a potem tego żałuję. Dzięki za uznanie 😁

      Usuń
  14. Ooo i tu na dziś przystaję, bo pora odpocząć.
    Zauważyłam, że Twój styl w niektórych odcinkach jest inny. Tworzenie przez długi czas tak już ma. Pamiętam swoje własne stare teksty. Człowiek z czasem wszystkiego się uczy i nieustannie doszlifowuje swoje umiejętności. Widać już, że z Twoim pisaniem jest tak samo.
    Pomińmy jednak kwestie techniczne... Muszę przyznać, że nie zawiodłam się reakcją Vegety. Jest dokładnie taki, jak sobie można go spodziewać! Dumny, zarozumiały i wciąż bardzo wściekły! Idralny!(Może trochę zbyt się jaram,ale to moja ulubiona postać)Istny z niego drań, ale widać ma dobre serducho. Wierzę, że jego zachowanie wynika z tego, że chce sprawdzić Sarę i o ile to możliwe pragnir zahartować ją na przyszłość. Przynajmniej takie mam nadzieję,bo mimo wszystko w końcu próbował uśmiechnąć się do siostry. Wszystko jednak przede mną. Z pewnością będę czytać dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak odpisywałam wcześniej, opo stare, dużo starego tekstu i tam gdzie widnieje notatka na początku, tekst przed korektą, trzeba zacisnąć zęby by czytać 😱🫠🤪🤭

      Dziękuję przede wszystkim za uznanie. To bardzo miło czytać, że Vegeta Ciebie nie zawiódł ❤️ Ja też bardzo go lubię. Przeszedł długa drogę od złola do zdolnego do uczuć ojca. nawet jeśli wciąż kiepsko mu idzie 🤪
      o więzi między rodzeństwem będzie ciut więcej po 16odc. :)

      Usuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!