22 stycznia 2018

*9. W drodze ku wolności

Rok 764

— Wezwano nas do hangaru — sapnął, pospiesznie wkładając brakującego buta. — Zaraz ruszam na misję.

— Och, nie wiedziałam. Czy lecisz na ten Namek? — próbowałam się czegoś dowiedzieć.

Każda jego wyprawa była dla mnie stresująca. Nigdy nie miałam pewności czy wróci, czy mnie gdzieś w międzyczasie nie wyniosą. Tutaj, chociaż na chwilę miałam spokój od Dokuharianinskiego katowania. Chyba wszystko było lepsze od tego.

— No i tylko tyle wiem — odparł jednym tchem. — Podobno mamy przejąć jakieś kule.

— Kule? — zdziwiłam się. — Po co Changelingom jakiś kule?

— Ty się mnie pytasz, mała? Sam nie rozumiem powagi całej tej sytuacji.

A potem tylko rzucił szorstkie „odsuń się” i wybiegł z pomieszczenia, zostawiając mnie samą. Jak za każdym razem, gdy opuszczał frachtowiec, miałam obawy co do jego misji. Wiedziałam, iż był silny, ale myśl o tym, że zostałabym sama... Bez niego nie potrafiłam wierzyć w szczęście przy odnalezieniu brata. Pozostało mi czekać, aż wróci. Tak samo, jak wcześniej.

***

Nie wiedział, jak dotrzeć do mnie. Za każdym razem denerwowałam się, że jestem tylko dzieckiem i tak właśnie mnie wszyscy postrzegali. Nikomu niepotrzebny zasmarkaniec.

— Księżniczko, jeśli zginę, będziesz prawdopodobnie ostatnim żywym kosmicznym wojownikiem… — szepnął z przejęciem. — Nie możesz dać się zabić. Rozumiesz?

Coś mnie zakuło w piersi. Poczułam dziwną pustkę. Kosmiczny wojownik na wyginięciu… Po kilku latach wciąż tak ciężko mi było w to uwierzyć, a przecież wszystko widziałam; Roztrzaskany i płonący zamek, truchło matki skąpane w kałuży krwi, wyrzekającego się ojca i ostatecznie eksplozję planety, która była mym domem.

— Nie umrzesz Natto — wtrąciłam szybko. — Ani ja, ani Ty.


***

Jakże się myliłam… Ja przetrwałam, ale on już nigdy nie wrócił, więcej nie zadzwonił… Jednak nie byłam ostatnim kosmicznym wojownikiem we wszechświecie! Był ten z Ziemi! Pytanie polegało na tym, czy nie tylko był moim bratem, ale czy to był jeden z tych, o których kiedyś wspominał syn Nappy? Opowiadał o dwóch kapsułach kosmicznych, które lądowały na jednej ze stacji organizacji. Mężczyźni z daleka mu mignęli, ale nie był ostatecznie pewny, kogo w oddali zobaczył. Nie chciał też wzbudzać podejrzeń, a jego kapitan go pakował do odlotu. Czułam, że jeszcze nie wszystko było stracone, że jeszcze da się odwrócić to wszystko, co się wydarzyło w minionych latach. Saiyanie na nowo zasmakują życia, bez względu na przeszłość będą silniejsi i niezależni. Już nikt by naszą nacją by nie rządził, nie byłby ponad nami.

Gdy nadszedł ten czas i drzwi statku powoli zaczęły się otwierać. Przełknęłam ślinę, a pierwsi wybiegli żołnierze z blasterami. To co chwilę później się wydarzyło przeszło moje najśmielsze oczekiwania. W kilka sekund po opuszczeniu statku zaczęli padać jak robaki, tworząc kreatywne dywan już u wrót. Wyczułam potężną falę energetyczną. Była tak miażdżąca, że mogłabym paść na kolana, czekając na rychły koniec, bo nigdy nie byłabym w stanie się jej oprzeć. Pocięte na kawałki ciała poddanych jaszczurzych króli wszechświata rozścieliły ziemiste podłoże, zmieniając jej barwę w szkarłat. Kim u diabła mógł być ten gość? Saiyanin miał jeszcze trzy godziny na dolecenie na ten glob. Tego byłam pewna. Freezer i król Cold wybiegli na zewnątrz by znaleźć winowajcę tych czynów. Nie mieli zamiaru tracić wojsk? Chcieli znać przyczynę tejże sytuacji? Ja wraz z nimi, ale w życiu bym się nie odważyła wychylić choćby palca. Zginęłabym w przeciągu ułamka sekundy.

— Kto to zrobił? — zawołał gniewnie Freezer. — Niebywałe!

— Ja — odpowiedział głos. Musiał należeć do młodego chłopaka.

Tam, gdzie stałam, nie miałam szansy dostrzec ów śmiałka, choć nie powiem, że i mnie zaintrygował. Nie powiem, bałam się tak samo, jak w noc najazdu. Jeżeli ten ktoś kładł pionki na matę jak warzywa... Ja nie miałam z nim żadnej szansy. Część  zebranych żołnierzy w środku poruszyła się niespokojnie, usiłując dopatrzyć się delikwenta. Ktoś mnie szturchnął, zachwiałam się i upadłam na metalowe podłoże. Zacisnęłam powieki zlękniona. Demony mrozu nie zareagowały. Mój detektor owszem; Zaczął pikać i analizować pobliskie dane i gdy ostatecznie wyliczyły siłę bojową odważnego zuchwalca, wytrzeszczyłam oczy. On wcale nie miał być silny.

Spod krótkich, trójpalczastych nóg mechanicznego jaszczura dostrzegłam zarys chłopaka. Ubrany był w dziwne ciuchy. Jego kolor włosów zdradzał mi, że nie był osobą poszukiwaną przeze mnie. Musiałam przyznać, że się zawiodłam, bo oczekiwałam swojego brata. On przecież był potężny, był księciem. Nadal nie wstając z podłoża, ostrożnie przesunęłam się, by mieć lepszy widok. Ten tam miał przywdziany miecz na plecach. Zapewne ta broń była miarą jego mocy. To miało jakiś sens. Szybkości w tej chwili zmierzyć nie mogłam, a ostrze było tylko ostrzem.

Im dłużej się mu przyglądałam, tym lepiej dostrzegałam podobieństwo. Był humanoidem zupełnie jak ja, z tym że kolor oczu zabarwiony miał na niebiesko, a włosy fioletowo-szare. Nigdzie nie dostrzegłam ogona. Więc tak wyglądali ci Ziemianie? Byli całkiem normalnie wyglądający, jak na rasę mieszkającą miliardy lat świetlnych od planety Vegeta, a tam, prawdę mówiąc, byliśmy jedyni, a dookoła oślizgłe stwory, lub potwory, na które spoglądało się z gęsią skórką.

— Kim jesteś zuchwalcze? — oburzył się ojciec Freezera, tym samym przerywając me zamyślenie. — Brać mi go!

To był właśnie ten moment, na który czekałam. Trzęsącymi się rękoma wyciągnęłam kamień z buta. Cieszyłam się, że w tej pozycji, przysłonięta prochowcem mogę dokonać czegoś niezauważona. Czując rosnącą gulę na gardle, pośpiesznie zaciągnęłam na głowę kaptur. Wstałam z podłoża, obserwując, jak kolejno żołnierze rzucają się na ostrze młodzieńca. To był odpowiedni moment na zniknięcie.


Uderzyła we mnie moc klejnotu; Upadłam na kolano, wspierając się ręką o drugie. Jak za każdym razem musiałam odbyć walkę z przytłaczającą mocą, powtarzając sobie w głowie: Nikt cię nie widzi! Nikt cię nie widzi! To było jak zaklęcie. Musiałam sobie powtarzać to za każdym razem, gdy stali obok ludzie inaczej bałam się, że to nie zadziała. Nie rozumiałam magii tego przedmiotu. Chciałam wierzyć, że to pomaga mi zniknąć. Zrobiło się niebezpiecznie zimno. Nie rozumiałam, dlaczego czasem było mi lodowato, a czasem dosłownie płonęłam pod naporem magii kamienia. Niestety nie było kogo zapytać i zmuszona byłam dostosować się do drastycznych okoliczności.

Miałam nadzieję, że napastnik nie mógł mnie już zobaczyć. Ani cała klika Freezera i jego ojca. To chyba przede wszystkim. Poczęłam powoli się przemieszczać ku wyjściu. Majaczące czarne smugi wirujące wokół mnie dodawały tej sytuacji jeszcze większej grozy. Panicznie bałam się, że ktoś mnie usłyszy bądź wyczuje. Na szczęście żaden z Changelingów nie nosił detektora mocy. Przysłoniłam usta ręką. Pomyślałam nawet, by wstrzymać oddech. Słyszałam przerażające dudnienie w klatce piersiowej. Serce zaraz miało wyskoczyć!

Udało mi się niepostrzeżenie opuścić statek. Parunastu żołnierzy stało murem za swoimi panami mierząc ręką bądź blasterem w swojego wroga. W głowie mi szumiało i się przelewało, zupełnie jakby te czarne, tańczące smugi były żywe. Nie słuchałam rozmowy zebranych zagłuszona Mandarkerą i rozpaczliwymi myślami o przetrwaniu. Nie mogłam przecież sobie pozwolić na to, by mnie zabito! Nie, teraz kiedy mam możliwość odnaleźć jedyną osobę z rodziny, jaka mi została, o ile w ogóle było to możliwe. Nie rozglądałam się siebie z obawy, że mój plan nie wypalił i jakimś cudem młody chłopak mnie dostrzeże.

Nastąpił wystrzał, a po nim kilka kolejnych. Detektor zaszalał, odczytując automatycznie wystrzelone promienie. Ze strachu upadłam na ziemiste podłoże. Serce załomotało jeszcze mocniej. Bałam się do tego stopnia, że gorąco, które mnie atakowało zewsząd, zaczęło jeszcze bardziej palić. Odniosłam wrażenie, że brakuje mi tchu. Z przestrachem odwróciłam głowę, by zobaczyć, co się wydarzyło. Jakiś zuchwalec ostrzelał ziemianina. Ten szybko się zreflektował wymierzając cios zielonoskóremu kosmicie. Był tak piekielnie szybki, że z ledwością dostrzegłam jego ruchy. Znokautowany upadł z łoskotem na ziemię. 

Automatycznie zacisnęłam powieki, a z nich wydostały się łzy. To nie tak, że żałowałam tego żołdaka. Byłam śmiertelnie przerażona. Nie chciałam umierać. Ne teraz i nie tutaj. Na samą myśl zamierałam, a przecież miałam uciekać!

Kilka sekund i ludzie organizacji padali jak kukły jeden po drugim, zupełnie jakby ich dotychczasowa moc nie istniała. Czy ten człowiek był jakimś bogiem zniszczenia? Był świetny w tym, co robił. Co do tego nie miałam wątpliwości, jednak na sobie nie chciałam się przekonywać.

Usłyszałam odosobniony jęk. Uniosłam wzrok ku całej sytuacji. Ostatni z podwładnych został przebity na wylot ręką mechanicznego jaszczura. Frezer nienawidził tchórzy i dezerterów. Jednym z nich byłam ja. Gdyby wiedział, że leżałam pod nogami jego olbrzymiego statku, przebiłby mi serce swoim śmiercionośnym laserem. Co do tego nie miałam wątpliwości. Widziałam to wiele razy. Znałam jego bezwzględność. Nawet, teraz gdy brakło mu ludzi, nie wahał się eksterminować uciekinierów.

Odruchowo zasłoniłam usta zakurzoną rękawicą, zaciskając boleśnie powieki. Niewielka odległość, jaka nas dzieliła była śmiertelnie niebezpieczna i z każdą chwilą stawała się jak najbardziej prawdopodobną opcją przegranej. Czułam, że za chwilę zemdleję. Artefakt niczego nie ułatwiał.

— Zabiłeś moich ludzi! — Zauważył jaszczur. — W tym moich trzech najlepszych żołnierzy. Kim jesteś młodzieńcze i skąd u ciebie taką siła?

O przepraszam, jaśnie panie, ale ja żyję. Pomyślałam w złości. A ostatniego żołnierza wybiłeś sam!

— Przybyłem tu by cię zabić — odpowiedział dumnie fioletowowłosy młodzieniec.

Zacisnęłam pięści, powtarzając jak mantrę, iż czas ruszać w drogę. Wojownicy Changelingów byli wybici i sami musieli zabawić tajemniczego gospodarza. Podniosłam się i ostrożnie stawiając każdy krok, zaczęłam się oddalać. Nie wsłuchiwałam się w rozmowę, nie reagowałam na szaleńczy śmiech Imperatora. Liczyła się tylko ucieczka.


Ziemia zaczęła się trząść, a nauszny komputer zaczął namierzać energię. Spanikowana chwyciłam za urządzenie, a następnie rzuciłam go na ziemię, pospiesznie przydeptując. Miałam nadzieję, że nie zostało to usłyszane. Nie w takich okolicznościach. Najważniejsze było, aby nikt nie usłyszał tego przeklętego aparatu. Stąpałam dalej przed siebie z nadzieją, że kiedyś znajdę się za statkiem, skąd będę mogła bezpiecznie się oddalić. Najważniejszym byłoby się nie rozpraszać, by nie oglądać się za siebie. Wreszcie trzęsienie ustało, ale gorąca aura mnie nie opuszczała. A może to tylko mandarkera? Nie, zdecydowanie odczuwałam więcej.

— Przepadnij! — Usłyszałam wrzask Changelinga. — Jego głosu z żadnym nie dało się pomylić.

Zaraz po tym nastąpiła eksplozja. Kolejny raz upadłam na ziemię. Siła przyciągania kamienia dołożyła swoje. Pocieszałam się faktem, że tu, na Ziemi grawitacja była mniejsza. Gdy otrząsnęłam się z nadmiaru paraliżującego przerażenia, poczęłam się czołgać. Nie mogłam się poddać. Miałam przed sobą może jakieś pół statku do pokonania. Niby tak niewiele, a jednak. Im byłam dalej, tym bardziej się bałam zdemaskowania albo przypadkowego trafienia w sam wir walki. Czy miałam w ogóle szansę na osiągnięcie celu?

Ze strachu wirowało mi w głowie, a może to te mroczki tańczące wokoło do tego doprowadzały? Bez względu na okoliczności czułam się coraz gorzej. Moja energia malała z każdą chwilą. Nie potrafiłam długo nosić kamienia, nigdy nie miałam możliwości ćwiczyć, tyle ile potrzebowałam. Wiedziałam, że jeśli w ciągu kilku minut nie odepnę szmaragdowego kamienia, padnę i najpewniej przegram.

Kolejna kikōha ruszyła do ataku. Wiedziałam o tym w chwili, gdy jej odłamki zaczęły rozpryskiwać się we wszystkie strony świata. Widziałam odległe drobne wybuchy, ale ten, którego się nie spodziewałam, był dla mnie najgorszym. Pocisk trafił jedną z nóg statku, pod którą się przeczołgiwałam. Dosłownie w ostatniej chwili udało mi się przeturlać na bok, by nie zostać przygniecioną przez osuwający się statek. Ze strachem głośno westchnęłam, a potem niekontrolowanie zalałam się łzami. Jeszcze chwila, a wszystko mogłoby się zakończyć. Miałam już dość, byłam na skraju załamania. Zaczynałam wątpić w szansę ucieczki. Nadal byłam w centrum wydarzeń.

Otworzyłam zapłakane oczy, z trudem łapiąc oddech. Jeśli zaraz nie pozbędę się kamienia, spłonę od środka — załkałam w myślach. Mój los z każdą chwilą stawał się przesądzony. W tym czasie nabuzowany Changeling wzbił się w powietrze, a następnie charakterystycznie uniósł palec ku niebu. Mimo że pociłam się jak szczur, pod płaszczem przeszył mnie lodowaty dreszcz. Wiedziałam, co zamierzał zrobić i utwierdziłam się w tym, w chwili, gdy nad kończyną zaczęła rosnąć ognista kula śmierci. W ten sposób jaszczur niszczył planety. Zasłoniłam dłońmi twarz, nie szczędząc łez. Teraz już nic nie miało znaczenia. Byliśmy zgubieni.

Nie chciałam tego oglądać. Nie mogłam. To było ponad moje siły. Widziałam koniec swojej rodzinnej planety, znałam zakończenie tej historii nazbyt dobrze. Wibracje stawały się coraz dotkliwsze. Starałam się myśleć pozytywnie. Próbowałam przywrócić w pamięci obraz szczęśliwszych dni — ostatni śmiech brata, czochranie Natto, cokolwiek. Nie chciałam umierać samotnie. Tylko wspomnienia mogły dać mi ukojenie. Skuliłam się w kłębek, rozpaczliwie łapiąc palący haust powietrza.

Eksplozja jednak nie nadchodziła. Ziemia przestała się trząść, a ja wciąż mogłam, chociaż z potwornym wysiłkiem wziąć wdech. Pospiesznie, trzęsącymi się rękoma odpięłam artefakt, krztusząc się kolejnymi, chłodniejszymi wciągnięciami tlenu. Aura na tę chwilę mi sprzyjała. Wibrujący dźwięk ognistej KI zagłuszało mnie. Nie miałam siły się ruszać, ale jednakowoż zdawałam sobie sprawę, że jeśli tutaj pozostanę, nie będzie kolejnej szansy na przetrwanie. Tylko cud sprawił, że jeszcze nie umarłam. Przetarłam brudną rękawicą twarz i kolejny raz podjęłam próbę ewakuacji w pozycji leżącej, uprzednio chowając kamyk w bucie.

Starałam się nie rozpraszać, ale niejednokrotnie było to silniejsze ode mnie. Changeling wrócił na ziemię, chłopak jak gdyby nigdy nic utrzymywał kolosalną tykającą bombę nad sobą. Cokolwiek miałoby się stać, aktualnie byłam na jego łasce. Okazywał się o wiele silniejszy od demona mrozu. Nie chciałam wpaść w jego ręce. Mógł mnie potraktować jak robaka. Byłam członkiem załogi, nawet jeśli nie z własnej woli, to co takiego gościa interesowało? Podniosłam się na kolana i w miarę rytmicznie się przesuwając do przodu, liczyłam w myślach. Musiałam się czymś zająć, nim zemdleje z wycieńczenia bądź strachu.

Rozpętał się porywisty wiatr. Nie mogąc z nim walczyć, upadłam. Potoczyłam się z jego prądem, ostatecznie dochodząc do wniosku, że to najlepsza rzecz, jaka mnie w danej chwili spotkała. Samodzielnie nie byłam w stanie oddalić się od miejsca starcia. Zamknęłam oczy i osłoniłam twarz, licząc na w miarę łaskawy los. Może to jednak był mój szczęśliwy dzień? Ostatecznie moja ewakuacja zakończyła się silnym uderzeniem plecami o skałę. Jak się później okazało potężną i wysoką pionową górę.

Potrzebowałam kilku minut, by dojść do siebie. Wszystko mnie bolało. Byłam wycieńczona przez magiczny kamień i oczywiście za słaba sama w sobie. Wygramoliłam się spod prochowca, przetarłam mokrą twarz, a następnie usiadłam. Wciągnęłam ciężki haust powietrza. W oddali majaczyły kształty mych oprawców, a w tle widniał gigantyczny krater. Czułam się nieco bezpieczniej, gdy dzieliła nas już spora odległość.

— Freezer! — wrzasnął młodzieńczy głos.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że pochodził od dosłownie z nieba. Zamarłam. Ostatecznie spojrzałam ku górze, widząc, skąd leci pocisk. Tajemniczy złotowłosy chłopak nie dość, że ponownie zaatakował Imperatora, to jeszcze zmusił go do ucieczki. Teraz doskonale widziałam obu. Changeling najwidoczniej nie spodziewał się takiego obrotu spraw.

To była chwila, ułamek sekundy, mrugnięcie powieką. Wielki miecz, który do tej pory spoczywał w pochwie na plecach, przepołowił ciało najgroźniejszego potwora w kosmosie. Na własne oczy widziałam, jak tryska z niego krew, jak ciało rozpada się na dwie części, a potem zostaje pocięty na drobne cząstki i ostatecznie płonie w złocistej poświacie kikōhy. To był koniec. Widziałam śmierć Freezera. Nie było mi wcale do śmiechu. Byłam tak potwornie przerażona, że jeszcze chwila a narobiłabym w spodnie. Łzy kolejny raz wypełniły me oczy. W każdej chwili to mogło spotkać i mnie.

Wpadłam w hiperwentylację. Z duszą na ramieniu, z sercem pod gardłem zaczęłam w panice uciekać między kolejne skały. Musiałam znaleźć się jak najdalej stąd. Nie ważne gdzie, byle nie tu. Chciałam żyć! Chciałam być wolna. Moja ucieczka to była jakaś chora kpina. Z ledwością się poruszałam, potykałam się nie tylko o własne stopy, ale i o wiele za duży płaszcz. Najważniejsze było to, że jednak oddalałam się od tego przerażającego miejsca.

W pewnym momencie niebo przecięło kilka smug — ktoś leciał w stronę, z której rozpaczliwie usiłowałam uciec. Nie ważne było kto to i po co tam leciał, dla mnie liczyło się tylko to, że dostałam szansę. Szansę, której za nic nie mogłam zaprzepaścić. To mogli być ludzie Colda, to mogli być tubylcy, nieważne. Ja w popłochu opuszczałam to pustkowie.

Ostatecznie, padłam jak długa pod kamiennym stropem olbrzymich pionowych skał. Wycieńczenie dało się we znaki. Nie miałam siły nawet oddychać, o czym świadczyły krótkie i świszczące łyki powietrza. Czułam się, jakbym zaraz miała umrzeć, a wiedziałam, jak to jest. Dokuharianin już się o to postarał. Mrok przesłonił wszystko.

Ile czasu byłam nieprzytomna? Tego miałam się zapewne nigdy nie dowiedzieć. Fakt jednak był jeden — żyłam. Do tego czułam się o niebo lepiej niż w chwili utraty przytomności. Co prawda mięśnie mnie potwornie bolały, ale myśl, że przetrwałam to piekło, dodawała mi nie tylko otuchy, ale i siły.

Podróż w nieznane od razu rozpoczęłam mniej więcej w kierunku, w którym uciekałam. Nie chciałam za nic wracać w stronę statku. Nie miałam pewności, co stało się z chłopakiem ani Coldem, ale czy w tym wypadku było to ważne? Żaden z nich nie był moim bratem, którego poszukiwałam. Nie chciałam dłużej przejmować się tym, co było. Miałam swoją misję i teraz tylko to się musiało liczyć. Wzięłam głęboki oczyszczający wdech.


Powietrze na Ziemi było nieskazitelnie czyste. Otoczenie nadal przyprawiało mnie o ciarki. Koniecznie musiałam ruszyć w nieznane, by dowiedzieć się czegoś więcej o tym miejscu. W momencie, gdy się podniosłam, zrozumiałam, że znajduje się na niebywale cudacznej planecie. Grawitacja tego miejsca niemal nie istniała. Jeżeli tak było, jakim cudem tamten tajemniczy chłopiec stał się tak potężnym, by móc pokonać Imperatora? Może wcale nie pochodził z Ziemi?

Czy gdzieś na tej planecie znajdowały się domostwa? Gdzie okiem nie sięgnąć były tylko brunatne skały i odrobiną  przyschniętej roślinności. Niby wiele nie różniła się od ścisłego centrum mojej rodzimej Vegety, ale zdecydowanie było tu mniej ponuro. Spojrzałam na błękitne niebo, po którym leniwie sunęły białe obłoki. To miejsce zdawało się jak słodki sen. Krwistoczerwone niebo Vegety odznaczało się przy nim szczególnie okrutne. Jak sama grawitacja.

Spostrzegłam przed w oddali jakiś ruch. Puściłam się pędem i dostrzegłam jakąś zwierzynę o wielkim porożu. Strzeliłam doń, wszak musiałam coś zjeść. Na samo wspomnienie pożywienia ze statku zrobiło mi się niedobrze. Ostatecznie powstrzymując mdłości, gołymi rękami oskórowałam zwierzę, a następnie podpaliłam energią pobliski uschnięty krzew. Korzystając z poroża, stworzyłam prowizoryczny ruszt, by upiec na nim mięsiwo. W brzuchu burczało mi potężnie. Zupełnie jakby przebiegło po nim stado parzystokopytnych stworzeń.

Po sytym posiłku ruszyłam w dalszą drogę. Nadal byłam zmęczona, więc podjęłam się pieszej wędrówki. Byłam spragniona. Niestety w najbliższej okolicy nie dostrzegałam żadnego akwenu. Po upływie bliżej nieokreślonego czasu wyjałowiony teren zaczął się zmieniać. Wreszcie usłyszałam szum przypominający dźwięk wartko płynącej rzeki bądź strumienia. Spacerowym krokiem podążyłam wzdłuż linii brzegu, napawając się tym dźwiękiem. Kucnęłam nad wodą, chwilę się jej przyglądając. Zdawało się, że  ma kolor niebieski, choć wiedziałam, że w rzeczywistości jest bezbarwna. Na mojej planecie była różowego koloru.

Spostrzegałam ogrom różnic. Nigdy czegoś podobnego nie widziałam w mieście centralnym. Może i miałam małą wiedzę o swoim domu, ale zdecydowanie wiedziałam, że na Vegecie nie było zielonej trawy. Biorąc pierwszy łyk, byłam bardziej niż pewna, że ten świat musiał być niesamowitym miejscem. Nigdy czegoś tak słodkiego nie piłam!

Wielce zafascynowana florą tej Błękitnej planety położyłam się na trawie i patrzyłam jak na lazurowym niebie, sunęły leniwie obłoki o pierzastym wyglądzie. Wszystko tu przypominało Eden. Cold nie na darmo chciał zdobyć tę planetę. Sprzedając ją za kolosalną sumkę, mógł na niej dorobić się kolejnego królestwa. To miał być ostatni dzień, w którym wspominałam KOH. Nigdy więcej nie zamierzałam wracać do tej przeszłości, niezależnie czy odnalazłbym tego księcia, czy też ostałabym się jako ostatni z gatunku. Ważne, że na wolności! Wykrzyczałam w eter, najgłośniej jak potrafiłam: Jestem wolna!

Czy oznaczało to nową przygodę? Czy miałam szansę odnaleźć brata? Tak naprawdę? Bez obawy, że ktoś mnie znajdzie, wyda i straci jak śmiecia? Z wrażenia brakowało mi tchu. To było niesamowite uczucie. Miałam wreszcie szansę! Nowe życie! Łzy same cisnęły się do oczu. Tym razem po raz pierwszy od lat były szczęśliwe. Miałam wreszcie czas na wszystko. Nikt nie wiedział, że tu byłam. I tak miało pozostać do chwili, w której uda mi się namierzyć księcia upadłych Saiyan.


15 komentarzy:

  1. ~Bryonly
    19 listopada 2008 o 1:54 PM

    Ha! Wreszcie Sara dotarła na Ziemię! :D Troczek faktycznie bez trudu pokonał i Freeza i jego ojca.Mam nadzieję,że Sara spotka się z Vegetą! ;DJa też uważam,że Ziemia jest piękną planetą! xD Pozdrawiam i wkrótce zapraszam na mojego bloga, ponieważ pojawią się na nim od razu dwa rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  2. olciaaaaa59@amorki.pl
    19 listopada 2008 o 3:43 PM

    Przede wszystkim serdeczne dzięki za komentarz ;). O, widzę, że nawet się pofatygowałaś i dodałaś mnie do linków, tym bardziej mi miło xD. Hm, obiecuję, że zagłębię się w Twojej twórczości i wtedy napiszę coś na temat Twojego opowiadania. Nie wiem, kiedy to nastąpi, bo aktualnie cierpię na brak czasu ;/. Ale niewykluczone, że przeczytam jeszcze dzisiaj, w końcu to tylko dziewięć rozdziałów ;p. Do linków dodam, jeśli mi się spodoba, to co piszesz ;p. Nic „w ciemno” xD. Pozdrawiam serdecznie ;)! Izunia (koli-love-dragon-ball). P.S. Skoro chcesz, to będę Cię informować o newsach ;).

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Izabelqa
    20 listopada 2008 o 2:11 PM

    Ohayo! Notka jak dla mnie bardzo ciekawa. Dużo się w niej dzieje.Trunks wspaniale sobie poradził (bo przecież to nasz Trunks xd).No i wreszcie udało się jej dotrzeć na Ziemię ;).Błędy były, ale odcinek bardzo fajny.Pozdrawiam ;).www.swiatwdragonball.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. ~elizabeth
    20 listopada 2008 o 6:25 PM

    brawo trunks!!! takiego go kocham ^_^ sara w końcu na ziemi jesli chodzi o en nagłówek to postaram sie dokleić ogonek, ale tak aby wyglądał znośnie ^_-ps http://dragon-ball-dalsze-losy.blog.onet.pl/ nowa notka zapraszam *_*

    OdpowiedzUsuń
  5. olciaaaaa59@amorki.pl
    22 listopada 2008 o 12:48 AM

    Droga Dario (napisałaś w „o mnie”, że nie lubisz tego imienia, ale nie wiem, jak inaczej mam się do Ciebie zwracać xD. Nie napisałam tego oczywiście w sposób złośliwy. Napisz mi, jak mam do Ciebie mówić, będę wdzięczna )! Zgodnie z obietnicą przeczytałam wszystkie rozdziały ;). Teraz czas na krótkie i bardzo, bardzo ogólne omówienie wszystkich części xD: 1. No to Izunia się wynudziła…Gramatyka, stylistyka i interpunkcja, z tym kulejesz ;/. Ortografia ujdzie w tłuku. Tak, czy siak, błędy zdarzają Ci się cały czas. Nie zauważyłam większej poprawy od pierwszej, do dziewiątej notki. 2. Lepiej, chociaż również niezadowalająco – jak dla mnie. 3. Nie, nie, nie!Przyszedł się pożegnać?!Vegeta?! Nie rób z niego wrażliwego, sentymentalnego braciszka, zlituj się! Klasnął w dłonie… no nie… On miałby kogoś pochwalić?Wrr. Pogłaskał… Tak, to z pewnością wysoce urocze, ale kompletnie nie pasuje do Vegety!Sorry, ale wyjątkowo nie lubię, kiedy ktoś tak diametralnie zmienia jego charakter. On jest po prostu zbyt typowy!4. Hm, o ile dobrze zrozumiałam, Sara ma cztery lata, dlaczego więc już się uczy? To nie za wcześnie? Liczby w tekście pisanym, zapisujemy słownie (np. dziesięć, nie „10″). Podoba mi się motyw z kamieniem i ambicja małej Sary, bardzo mi się podoba ;). Hie, hie ^^. Udawanie chłopca jak najbardziej przypadło mi do gustu xD. 5. Hm, przecież Freeza skrzętnie ukrywał zagładę Saiyan! Nie chciał, aby ktokolwiek wiedział, że to on do niej doprowadził ;p. Dlatego też, nie pasuje mi tu ten wątek. Ogólnie notka dobra! Naprawdę mnie poruszyła ;)! 6. Nuda, zasypiam. 7. Zwykłe… 8. Zaczyna się robić ciekawie… 9. „(…) Musiałam dowiedzieć się czy na tej planecie jest Vegeta! To właśnie była moja misja (…)” – przecież wcześniej pisałaś, że Sara po prostu chciała walczyć, zdecyduj się xD. Ogólnie, to robi się doprawdy ciekawie i z chęcią zagłębię się w Twoją twórczość xD. Przysyłaj mi oczywiście powiadomienia o newsach ;). Do linków również dodaję, teraz wiem, że faktycznie na to zasługujesz ;).Mam tylko jeszcze jedno pytanie: ile w końcu Sara ma lat? Bo się pogubiłam w tych przeskokach czasowych ;p. Pozdrawiam i czekam na ewentualną odpowiedź ;). P.S. Uprzedzam, iż moje komentarze są szczere. Co to znaczy? Nie boję się napisać, że coś mi się nie podoba. Innymi słowy – zdarza mi się ostro krytykować. Izunia.

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Odea
    23 listopada 2008 o 5:28 PM

    Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale nie miałam wczesniej czasu, żeby przeczytac :)Notka bardzo mi sie podoba. Trunks oczywiście dzielny wojownik, swoą droga to musze napisać, że uwielbiam ten odcinek w DB kiedy zabia Frezera xDSara nareszcie na Ziemi. Ciekawa jestm jak to bedzie dalej, czy będzie chciała przejąć Ziemie, czy może się na niej zadomowi.Czekam na nexta, pozdrawiam!PS.Zapraszam na http://www.najwazniejszarzecz.blog.onet.pl-nowy rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. angelika935@amorki.pl
    14 lutego 2010 o 5:36 PM

    W końcu Sara dotarła na naszą śliczną planetę, ciekawe jakby zareagowała, gdyby się dowiedziała, że chłopak który rozwalił Freezera to syn Vegety :)

    OdpowiedzUsuń
  8. No i przeczytane! :D
    Zastanawia mnie jednak jedna sprawa. Jak Sara nauczyła się bez skautera wyczuwać poziom mocy? W armii Freezera nikt tego nie potrafił włącznie z nim samym ;)

    W pewnym momencie w krótkim odstępie czasowym jest mowa o Vegecie-księciu i Vegecie-planecie. Chwilowo się pogubiłem. Przypomniał mi się gag TFS :D
    https://www.youtube.com/watch?v=bL5EK9vsCY0

    OdpowiedzUsuń
  9. Droga Killall! :D

    Faktycznie dawno Cię nie było, chyba nawet ten rozdział czytałaś jako jeden z ostatnich. Myślałam, że może akcja zniechęciła do dalszej lektury, a później mi się przypomniało, że zaczęłaś czytać starsze rozdziały i chyba na 39 skończyłaś, pewnie to Cię zniechęciło, bo pamiętam, jak je wymęczyłaś xd.

    Ja odradzałam ich czytanie! Ze starych notek polecam rozdziały 74, 79, 80 i 81, mają pewne znaczenie w związku z Trunksem i jego obecną przemianą. A jeśli lubisz wątki Vegeta-Goku to polecam rozdziały 69-72, tyle że trzeba brać na nie poprawkę, bo były pisane w 2010 roku. ;p

    Kojarzę, że jesteś fanką relacji Vegeta-Bra, także pewnie spodoba Ci się wątek na blogu w najbliższych rozdziałach, będzie sporo Vegety z córeczką. :D

    Co do Trunksa, wzorowałam jego wypowiedzi na oryginalnym Trunksie z mangi. On miał taką manierę gadania w ten sposób i powiem Ci, że sporo dzieci tak ma, a nawet i dorosłych. Przytaczając nawet fragment z mangi, kiedy Trunks mówił do Vegety à propos walki z Buu: „Jeśli tata zostanie sam, on tatę zabije!”

    Co do literówek, to nie wiem jakie? Musiałabym przejrzeć całość, ale obecnie przenosiłam wszystko na nową domenę, czeka mnie też pisanie nowych rozdziałów, a czasowo jestem wciąż do tyłu. ;p Więc to i jeszcze te poprzednie notki muszą poczekać.

    Widzę, że Ty zdecydowałaś się na blogspota i jesteś w trakcie przenosin i nawet masz komentarz Izuni! W sensie tej od Koli, nie wiem, czy kojarzysz, jakie to stare czasy, aż ciężko uwierzyć... Ja w pierwszej kolejności też wybrałam blogspota, ale mam inny szablon, a na nim ginęły rozdziały, więc musiałam po raz trzeci zmieniać witrynę. Takie to przeboje przez durny onet.


    Co do Nappy-pedofila, już dawno to wyszło (w rozdziale... bodajże 50?), podobnie z Tallsem, jego wątek (i wątek przeszłości Vegety) zaczyna się w 50 rozdziale i kończy w 55, w sensie przeszłość Vegety, jego pierwsza „dziewczyna” (chyba nie można tego tak nazwać xd) i kosmiczne wojaże.

    Skomentowałam pod tą notką, bo jest wyświetlona jako najnowsza. Ale jak coś mogę pisać gdzie indziej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Droga Killaall ;)

    A, jeszcze jeden komentarz pod innym rozdziałem. :D

    W sumie mi to bez różnicy jak się zwracasz, ludzie piszą drogi/droga, ja sama też mówię o sobie Sylwek napisał/napisała, nie mam określonej formy. ;)

    Tak jak w poprzednim rozdziale, treść została tylko skopiowana, czasowo nie wyrabiam, bo do poprawki są wszystkie poprzednie rozdziały od 46 do 90, kiedy ja to zrobię to nie wiem. ;p

    Racja, po tym jak był odcinek 91, miałam przerwę w pisaniu, natłok pracy i nauki mnie przygniótł, ale to już stare dzieje, później przyszli czytelnicy a z nimi mobilizacja, można wstawać o 7 rano w jedyną wolną sobotę i pisać, albo siedzieć do późnego wieczora, tylko trzeba się zdyscyplinować. ;p

    Ten rozdział to połączenie odcinka 91 i 92, dlatego być może kojarzyłaś jakąś część. ;)

    Ja jestem pierwszą przeciwniczką zabaw Vegety z dzieckiem, tzn. takiego sposobu zabawy, bo trening to jakaś forma nauki połączonej z zabawą i jeśli już Vegeta ma być bardziej ludzki, to tylko w ten sposób, a nie nagle o 180 stopni. Jednak dla Trunksa był to wielki szok, nikt nie pomyśli tak od razu o zamianie ciał, to trochę zbyt abstrakcyjne, nawet mając za matkę wynalazczynię (jakie dziwne słowo!).

    Pozdrawiam serdecznie. ;)

    P.S. Widzę, że Ty kopiujesz komentarze i wklejasz pod notką, też to planowałam, ale to jest od cholery roboty! W sumie można zaplanować po kilka dziennie, kiedyś też tak zrobię, bo na disqusie fajnie się zapisują i można podejrzeć swoje wszystkie wypowiedzi. ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Droga Killall!

    Ja też w swoim czasie przeniosę komentarze, dla mnie również stanowią nieodłączną część bloga, dawały mi niewyobrażalną energię do dalszego tworzenia. No ale o tym będę pisać pewnie w specjalnej notce. No widzisz, Ty kopiujesz notkę i od razu komentarze, ja skupiłam się na historii, komentarze mam w Wordzie, na spokojnie je powklejam na disqusie.

    Izunię poznałam przez bloga DB, zaczęła mi pisać komentarze i tak też narodziła się przyjaźń. Nawet spotykałyśmy się jeżdżąc do siebie pociągami przez całą Polskę (mieszkamy po obu stronach kraju ;p). Trwało to latami, ale w życiu pewne rzeczy mają swój koniec. I tak też było. Mimo wszystko, nadal mam w pamięci zarówno realną Izunię, jak i blogowego Seniora.

    Tak, jesteśmy chyba jedynymi weterankami DB. :D

    Ojej, teraz taki okres chorobowy, dzieci mają najgorzej. :( Niech maleństwo zdrowieje szybko! Trunks ma tutaj tylko jakieś 4 lata więcej, a ta maniera gadania w ten sposób jakoś mi do niego pasowała. ;)

    Powiem Ci, że ja nawet nie mam linków od bardzo, bardzo dawna. xd

    Pozdrawiam serdecznie ;*

    OdpowiedzUsuń
  12. Hejeczka,
    wspaniale, doleciała do Ziemi w końcu... piękna sceneria i z taką łatwością pokonani ludzie Freezera...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  13. Serwus!

    Właśnie skończyłem rozdział. Podoba mnie się bardzo, że przewijająca się tak długo peleryna została użyta w tak sensowny sposób i Sara mogła obejść fabułę anime bokiem dzięki niej. To bardzo sprytny zabieg. Tutaj trzeba ci tego pogratulować.

    Ogólnie jestem fanem takich sidequeli, a twój z czasem, jeśli chodzi o pomysły, staje się coraz lepszy. ;) "

    > Wspomniał także, że raz widział kapsułę z dwoma Saiyańskiemu, ale nie był w stanie się z nimi napotkać, czy też wymienić spojrzenia. Zastanawiałam się czy oni w ogóle mieli pojęcie o tym co zaszło na Vegecie. <

    Jeśli będziesz kiedyś poprawiać ten tekst, to radzę uważniej czytać tekst, bo czasami ciężko zrozumieć te zdania.

    Widzę, że pisownia Gyniu pozostała. Podoba mi się próba wytłumaczenia opóźnienia przybycia Goku.

    To w sumie ciekawe, że Sara potrafi wyczuwać energię. Większość ludzi Freezera i nawet sam Freezer tego nie potrafili. Czyżby to przez używanie peleryny wytrenowała się jej ta umiejętność?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie, nie. Właśnie nie potrafi. po prostu Staram się jak mogę wpasować w narysowany już świat. Tak samo staram się być konsekwentna w prowadzeniu postaci, a także ich decyzji. Planuje także ich skutki. W końcu trzeba mieć dobre wyjaśnienie wciskając swoją szpilkę. Prawda? Płaszcz i tajemniczy, magiczny kamień to idealna okazja. Nikt w końcu nie zna ich właściwości. :D To nie peleryna jest magiczna sama w sobie, to dodatek do świecidełka.
      Nie, nie. Właśnie nie potrafi. Po prostu ta była tak potężna, że
      odczuła ją na własnej skórze całkiem przypadkowo. Pełnej mocy Freezera nigdy nie miała okazji spotkać, więc nie miała porównania.

      Usuń
  14. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Sara w końcu  doleciała do Ziemi... piękna sceneria i z taką łatwością pokonani ludzie Freezera... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz!